.... —
w n u m erze:
M. Samozwaniec Z. F i i a » W. S ł o b o d n i k
L. J. K ern
K o k I I 1 O s i e r p n i a 1 9 4 7 r . N r 3 3 ( 3 3 )
R ys. KAROL BARANIECKI
S n o b y i s n o p k i
HORACY SAFRIN
MA t@NQE P R Z Y R O D Y
(Lial romantycznego kupca*
Drogi wspólniku!
Od dwóch tygodni bawię na wsi tu i zapominam o zgiełkliwym mieście.
Leżę, na miękkim rozścieliwszy mchu, koc z demobilu (cena tysiąc dwieście).
Tu, na przyrody łonie — można rzec — z szefa hurtowni staję się poetą.
Łąki, biegnące wzdłuż samotnych miedz, mienią się, niby na wystawie kreton.
•
Słyszę po prostu, jak dojrzewa chleb, bo właśnie chłop o kamień kosę klepie a nad nim nieba lazurowy sklep . . .
A propos sklep — co słychać u nas w sklepie?
Jak łososiowy brokat lśni się staw,
w powietrzu kwiatów woń i miodów pszczelich (po sześćset złotych\ilo!) — i zieleń traw płowieje też ,jak przydziałowy drelich.
Słaby tu ruch. Kukułka liczy na głos, szczęśliwa, bo przed nikim się nie chowa.
Czy jeszcze wciąż po kupcach chodzi B.O.S.? ") Czy masz rachunek na ostatni towar?
Oprócz przyrody, traw i innych „lip", poznałem tutaj w samotności sielskiej pewną niewiastę — przedwojenny typ —>
stuprocentową, jak materiał bielski.
Co do jej cnoty, trudno wydać sąd, bowiem piżama w groszki kry je wdzięki, ząbki jak perły, włos jej miękki, blond ..
Co z perlonami? Jaki kurs ma „miękki"?
A zatym kończę. Skołatany łeb
znów na murawy ukłudam wezgłowiu .., Nnpisz odwrotnie, kiedy zamkniesz sklep, by nadwątlone poratować zdrowie?
*) B. O. S. — skrót niepopularne!
wśród kupców
Brygady Ochrony Skarbowej!
—— ■--- ... ., „ ... ,j
j, ...Ciekowe, no kogoby naród zwala) od powledzialność za zwoje wady, gdyb • nie było rzędu?
Greka to b. trudny Język: sami Grecy
* *
ale potrallę się nim porozumieć.
* «
Anglikom: Hindusi noszę opaski na dodrach, ale nie na oczach)
1 1 ■ "■ ■ r—
* *
Filmy polskie przypominają płyty gra.
molonowe. Nakręca alę Je, a£ do zepsu
cia
» *
Gdy kupujesz pismo humorystyczne, nie narzekaj że Jest drogie, albowiem znajdztesz w nim moc łanich dowcipów.
W życiu można kochać lylkc jednę.
♦ •
kobietę. Jednę — na raz.
Chcesz, by uważano clę za mędrego?
Nie wytykał bliźnim ich głupoty.
« *
Nie wiesza) się nigdy na pasku od spodnll Wyobraź sobie Jak tmles*.nie będziesz wyględal w wiszęce) pozie z opuszczonymi spodniami.
* •
Piaie koło u wom — kolo zapasowe*
• «
Znam gościa, który pisuje sam uo sie- bie lisly. Otwierajęc Je w towarzystwie mówi: — Przepraszam, właśnie otrzyma, lem lisi od pewnego powolnego czło
wieka... )
JAN CZARNY
..L,
/
a„
cynowej
P o w y k r y c i u a f e r :
kożuchowej papierow ej
O fi-c y n a K a w a b ez kożucha! B lady ••f j a k p a p ie r
Rys. Karol Baraniecki
Różne nasze dzienne sprawy
Trudno określić, czy zachodzi tu przypadek ignoracji,
| . ...oczcnla czy t e i nie wahajmy sio użyć tego słowa— sabo
tażu. Bądź co bądź, proszę państwa, takie nazwiska jak Dąbrowska, Kowalska, Kuba
cki, Kruczkowski, Kuryluk, Pigoń i Paran- dowski — powinny, zdawałoby s‘3i gwarantować wybór właściwego laure
ata. Niestety, takie czasy „nastali", że nie można już nikomu ufać. „Jury"
„Odrodzenia" zawiodły, przyznając na
grodę Iwaszkiewiczowi.
Protestujemy przeciw temu wyboro
wi! W imieniu dr. .Mikulki i grona uczciwych lekarzy - ginekologów. W imieniu położnych, noszących uczciwą, barchanową bieliznę, W imieniyi dyrek
cji zakładu im. Anny Mazowieckiej i kliniki dr. Ellina. W imieniu donoszo
nych bliźniaczków, trojaczków i pięćló- raczków. W Imieniu Głównego Urzędu Statystycznego i redakcji
—„Niedzieli'*)
„Tygodnika Powszechnego", Tygodnika Warszawskiego”, „Dziś i jutro” itd.:
Nagroda „Od — rodzenia" należy się tylko i wyłącznie Walentemu Maj
dańskiemu. Nie za jakąś niewyraźną
„Nową miłość", ale za zdecydowane kopulacyjne i populacyjne arcydzieła p.t. „Kołyski i potęga" tudzież „Polska kwitnąca dziećmi", (oba wydane nakła
dem autora).
Czytelników, nie zdających sobie sprawy ze zjawiska, któremu na naz
wisko Majdański, odsyłamy do recenzji Zygmunta Jakimiaka („Dziś i jutro", Nr 28, „Dwie książki Walentego Maj
dańskiego").
„Stoi tam napisane" ni mniej ni więcej:
„I stąd jest Majdański mężem sta
nu, moralistą, politykiem, statystykiem, filozofem, teologiem apostołem jednego
prawa i t.p.“.
I „t.p."? Niebardzo „it.p." Gdy bo
wiem Majdański w jednym ze swoich .szedewrów" porównuje „dzieciobójczą Polskę" z... Oświęcimiem (siei), wydaje się, iż „stąd jest" przede wszystkim niepoczytalnym pomyleńcem.
Dziwna rzecz, organy prasowe, któ.
rych organistą jest taki Majdański, zaj.
mują się pilnie sprawą „nieurodzonych"
a mało uwagi poświęcają „urodzonym".
Urodzonym łajdakom, złodziejom, sabo- tażystom, łapownikom i t.d.
Ostatnio właśnie tak się złożyło, tż władze bezpieczeństwa diabelnie oży
wiły sezon ogórkowy, wykrywając w rozmaitych częściach kraju rozmaitą ilość afer. Tu schwytano Sałacińskiego, Lipińskiego i innych „sukincynów", tam zdemaskowano Dolewskiego, ukry
tego za tonnami-kradzionego papieru, ,Kt)Wtfełśf zafriStio',jr.8f'tłożuchy" złodzie
jo m kole^w,Ym„. ::
Fałszerstwa matur... Kradzież 2000 żniwiarek amerykańskich... Panama włó.
kiennicza w Aleksandrowie... Proces szpiegowski Augustyńskiego i ks. Paw- liny...
Dużo, bardzo dużo przestępców. Przy puszczamy, że nawet pionier populacji, Majdański, gotów ^westchnąć: oby się tacy nigdy w Polsce nie rodzili!
• •
•
Pokłosie prasowe minionej dopiero co rocznicy Powstania Warszawskiego było dość obfite. Wiersze, nowele, wspominki...
Wspominano, naturalnie poległych na barykadzie. A może istotniejszym wyrazem hołdu dla bohaterskich obroń
ców Warszawy byłoby zorganizowanie jakiegoś funduszu pomocowego dla wdów i sierot z Powstania?
W potoku słów jakoś nikomu to do głowy nie przyszło.
Mgr. Różdżka
ri!<>LUDWIK JERZY KERN
Wyznanie
Mnie tam nie skusi najlepsza partia, od lat młodzieńczych taki mam hart ja.
Nie dam się nabrać na to lub tamto, wiem co mam robić, wiem dobrze sam to.
Chociaż codziennie mam propozycje, stale, niezmiennie biorę za nic je.
Mnie nikt nic znęci sercem lub flotą, ja gwiżdżę na to, ja nie dbam o to.
Ja przede wszystkim swobodę cenię.
Nic proponujcie! Powiem wam, że n i e i Nic już decyzji mojej nie zmieni.
Nie, niema mowy! Nie chcę się żenić!
Ja nic chcę zrobić — jak mówią —- partii, nie jestem tego poprostu wart i
. niech się nikt, proszę, nie gniewa na mnit i już do żadnej partii nie pcha mnie.
O, piękne panie, nie męczcie mnie już i o mnie nawet nie marzcie w śnie już, bo mnie nie skusi najlepsza partia...
Od lat młodzieńczych mam taki bart ja.
— Hurra! W iwat! Wiedziałem, że jeśli nie w Ustce, to się napewno tu ta j spot- kainy-
Ulicznc kursy dokształcające. — U ff, ciężko, ju ż wolę podnosić ceny
w ntoini sklepie,.. — Wiesz, Lolu, że ci wieśniacy są bar
dziej od nas opaleni. Ciekawe, jakiego
«remu używają...?
gys. UpiflsW
/Vr 33 &tr 3
MAGDALENA SAMOZWANIEC
(lustr. REGINA KAŃSKAs u t o
P A N K A Z IM IE R Z
* !
— czy wiuztalaś kiedy pogrzeb fryzjera? — oto głup> pensjonar- ski dowcipek ozdobiony pytajni
kiem. Na to pytanie druga strona odpowie ze śmiechem: — Nie, akąd? Nigdy nie widziałam! A jed
nak, proszę, proszę panów, to nie jest dowcip, to jest smutna, a mo
że wesoła, prawda: nikt nigdy nie widział pogrzebu fryzjera! Na
„klapsydrach”, jak mówi lud, też nie widzi się jakoś „podtytułu1":
„M istrz Fryzjerski"". Widzi się różne ciekawe kwiatuszki, jak nie
dawno na kościele O.O. Francisz
kanów: dnia tego a tego taki a ta ki zginął „śmiercią motocyklisty"’!
Widzi -się różne oryginalne napisy, ale o fryzjerach — cisza! Gyżby nie umierali? Panowie: Kazimie
rze, Romany, Feliksy, Emile, Adol
fy nie tylko, że nie um ierają, ale również nie miewają nazwisk.
Elegantka drugiej elegantce mó
wi w ten sposób: „Chcesz być na
prawdę dobrze uczesana, to idź do
„Romana"" i poproś o „Pana Kazi
mierza...“
Nazwisk „Romana"* i „Kazimie
rza" nie zna żadna z nich, nie zna również „panna Jadzia", maniku- rzystka w tymże samym zakła dzie. Owi panowie, posiadający tylko imiona własne, miewają żo
ny i dzieci (z a w ^ e ą y n k a który z mamą przychodzi do zakładu na chwilę i mówi klientkom: „Ceść“!
— (przykładając łapkę do skroni).
Żony ich też nie noszą tajem ni
czych nazwisk mężowskich, ale mówi się o nich: „żona pana Ro- m ana“, „żona pana Władysława""
lub „Kazimierza"", k Żaden psycholog, żaden Mon- (herlant lub Pitigrilli nie zna tak kobiet na wskroś, jak np. „Pan Kazimierz"". Mężowie i amanci!
Idźcie kiedy za waszą damą do damskiego zakładu fryzjerskiego i podsłuchajcie ich rozmowę z tymi znawcami kobiet:
Dama: Panie Kaziu, czy pan jesi wolny?
„P. Kazimierz": Dla pani dobro- dziki — zawsze! Tylko skończę
„trwałą*", ułożę ,.wodną" i rozcze- szę dwie główki...
Dama: To ja wobec tego pójdę, bo to będzie bardzo długo trwało!
„P. Kazimierz": -Bynajmniej, pa
ni dobrodziko, bynajmniej, to wszystko razem będzie trwało kwadransik. (Bujanie kobiet to specjalność P.P. Balwierzy, od któ
rych mężowie powiem się uczyć te
go trudnego kunsztu).
Dama siada więc, przekonana o prawdzie jego słów i przegląda ilustrowane pisma. Po godzinie siada na fotelu i znów zaczyna się dialog godny uwagi:
Dama: 21e dziś wyglądam, prawda? Przemęczenie. Za długo spałam, a przedtem dużo biegałam
po mieście... No, i zajęcia domowe.
Musiałam sama pójść do krawco
wej... przymierzać...
„P. Kazimierz" (poważnie):
Przepracowanie, pani dobrodziko (kobietom nie wolno się sprzeci
wiać) Wszyscy dzisiaj przepraco
wani... Takie czasy...
Dama: Włosy mi wypadają, pa
nie Kaziu,..
„P. Kazimierz": Nic podobnego, pani dobrodziko, nic podobnego...
Tyle co na grzebieniu. Zęby pani widziała włoski pani doktorowej Gruszczycowej! Tej to naprawdę włosy wypadają... niedługo będzie łysa.
Dama: Och, jaki pan miły, panie Kazimierzu. Doprawdy tak jej wy
padają? Biedna kobieta! (Uczcie się panowie jak to się tanim kosz
tem robi kobiecie przyjemności) Niech mi pan jeszcze powie, czy to... widać, że mam farbowane włosy?
„P. Kazimierz" (przyciszonym głosem) Gdyby nie to, że ja sam farbkę nakładałem, to przysiągł
bym, że to naturalne, kolor...
Dama: Gzy nie przypomina przypadkiem marchewki na gło
wie pani Majmodzińskiej?
„P. Kazimierz": Pani dobrodzi- ka chyba żartujesz? U profesoro
wej Majmodzińskiej każdy laik i tażda laika zauważy, że włos jest arbowany. Zresztą koloryt urody szanow nej pani tak odpowiada to
nowi włosów, że nikt nie przypu
ści, ażeby mogły nie być natural
ne...
Dama: Wie pan, panie Kazimie
rzu, że mi już jakoś zmęczenie mi
nęło. Gzuję się już zupełnie wypo
częta. Jej! Co pan zrobił? Pan mi włosy przypalili Czuć spalonymi włosami! Jak pan mógł!!
„P. Kazimierz" (nie tracąc rów nowagi duchowej): To tylko tłuszcz z włosków proszę szanow nej pani, włoski nie były myte, więc pod wpływem rozgrzanego żelazka puściły zapach...
Dama (najzupełniej przekona
na): No. to chwata Bogu, bo-to już się zlękłam, że spalone. A proszę pana, czy na takie zniszczone wło
sy można zrobić trwałą?
łN A PODSTAWIE U K Ł A D U H A flU b U W E GO POLSKA BĘDZIE DOSTARCZAŁA!
'FRANCJI WĘGLA, A FRANCJA POLSCE M. IN. ŚRODKÓW TRANSPORTOWYCH
Czerwone i czarne
IGOR SIRIRYcKI
LIM U ZYN A, BENZYNA I PIES
Ledwie został dyrektorem, rzekł: „Kariera się zaczyna!
Wszystko idzie dobrym torem, wkrótce będzie limuzyna"*.
Ach, limuzyna, benzyna i pies.
Do podwładnych palnął nm-wę (przepisaną od kuzyna):
„Plan trzyletni! — Czasy nowe!"
No, a w duchu: limuzyna.
Ach, limuzyna, benzyna i pies.
Potem zaczął zwalniać ludzi, tydzień w tydzień pół tuzina.
„— Jeden niech za trzech się trudzi, grunt to tempo — limuzyna".
Ach. limuzyna, feerrzyna i pies.
Po miesiącu w każdym dziale, co kierownik — to rodzina.
— „Dziadziuś chce też? — Doskonale!
Akceptuję. — Limuzyna".
Ach, limuzyna, benzyna i pies.
Tyl i ważnial wśród swych kantów, Aż wybiła zła godzina.
Wchodzi kilku milicjantów -— Proszę z nami! — Limuzyna.
Ach, limuzyna, benzyna i pies.
„P. Kazimierz" (węsząc zaro
bek): Tylko na zniszczone! Trw a
ła ondulacja wzmacnia cebulki włosowe, rozgrzewa skórę I sprzy
ja porostowi...
Dama: No, to w takim razie przyjdę do pana zrobić trw ałą w tym tygodniu...
♦ * *
Panowie Kazimierzowie i Felik
sowie umieją też swoją mową za
bawiać co inteligentniejsze klientki Oto maleńki przykład;
„P. Feliks": Wero! Podaj mil szpilki! Wołam cię i wołam, a ty udajesz, że nie słyszysz!
Panna Wera: Przecież pan wi
dzi, że jestem zajęta...
Klientka: No, to jest argument...
‘ ment...
„P. Feliks": Ona? — Strasznyl Okropny „argum ent"! Już wolę Jadzię, chociaż i ta potrafi być
„harpagonem ..."
*
< (r 4
Wiele się mówi o spekulacji przez duże „S“. Prasa, radio, ileż czasu tracą na to gadanie. Na na
czelnym miejscu ciągle stoi napi
sane jak wól: „I znowu korzysta
jąc z zaufania, Ygrek sprzeda! tyle a tyle worków bawełny. Tyle a ty
le worków cukru. Tyle a tyle oleju kokosowegó. Tyle a tyle nici."
Istnieje spekulacja, o której nie pisze się z taką emfazą. A przecież dokonuje się tutaj tych samych spustoszeń,co i w tej — przez du
że „S“.
Jest to spekulacja skromniejsza, jej pionierzy nie sypiają w sleepin
gach tow ar swój wożą sami. Bia
da ci jednak, przekupniu, który do
staniesz się w sidła tych mataczy.
Zaćmią cię, zamydlą oczy, wetkną koper zamiast kminku, sprzedadzą cię na pniu, powymieniają na inne części; że nawet specjalna komi
sja nie odgadnie, co do czego nale
ży.
Inna to jednak branża, chociaż jest rodzoną siostrzycą tej przez duże „S“.
Twarze jej pupilów nie są je
szcze zaokrąglone. Są szare 1 zie
miste. Jeśli już przytrafi się jakaś czerwień czy fiolet, wiadomo, że organa te zawdzięczają swą barw
ność nie kqniakom spod „M akare
go" czy „Kopciuszka", — lecz zwyczajnym bimbrom c^y — „de- naturze".
Wjele jest rynków w Polsce.
Wicie jest rynków w Polsce, ale najpiękniejsze są rynki w Łodzj.
Wiele jest pięknych rynków w Ło
dzi, ale najpiękniejszy jest Rynek Zielony. Nie dlatego, że składa się z dwu basenów, polskiego nie za
sypanego, niemieckiego, zasypane
go na skutek napaści urasowych.
Także nie dlatego, żc składa się z hali targow ej PSS, w której m oż
na kupić o wiele wcześniej to, co można później nabyć, drożej na rynku, — niestety, nie zasypanej jeszcze na skutek napaści praso
wych. Poprosili dlatego, że posia
da urok prowincjonalny, którego nie posiadają ani Rynek Wodny, ani, Bazary, ani żadne inne rynki W arszawy, Sochaczewa, czy Ło
wicza.
Ktoś' zamierza nas oblać zupą.
Każdy nielegalny ośrodek han
dlowy strzeżony jest przez osobni
ka, którego obowiązkiem jest czuwać nad nielegalnością tran sakcji. Osobnik ten stoi na wysu
niętej placówce, z koszem jabłek, czy innego obojętnego tow aru, i da je znaki.
Jeśli daje znaki „sia", znaczy, że cielęcinę należy schować do — nogawki. Jeśli daje znak „git", znaczy to, że proceder może się odbywać bez żadnych obaw.
W naszym wypadku strażnik dal znak „sia". Wzięto nas bowiem za komisję.
I bylibyśmy może skończyli na tym miejscu (niebezpiecznie bo
wiem uchodzić za Komisję Spe
cjalną i nie posiadać stosownej asysty), gdy z pomocą przyszedł nam przypadek.
Po każdym rynku krążą takie brudne, wędrowne jadłodajnie, i sprzedają zupę pomidorową, jago
dową, rosół na kościach, flaczki.
W tym dniu zupę nosiła piękność
— o bicepsach jakby umyślnie stworzonych do pracy przymuso
wej. I już na nasze zapytanie, czy władza ma wgląd w mycie talerzy, bylibyśmy otrzymali całym bania
kiem pomidorowej zupy, gdyby nie Staś-W ątroba.
Kto to jest Staś Wątroba czyli koniec pieśni.
Staś Wątroba jest to taki totum facki rynku. Każesz mu odnieść szafę uczyni to, oddasz mu spodnie w komis, gotówkę wróci. Przyje
chał niedawno z Anglii, z sam ej Anglii, nie żadnych tam boków.
Po to tylko wrócił, aby walczyć ze wstecznictwem. Poprzysiągł popro- stu zemstę — zacofaniu.
A ponieważ z daną jadłodajnią już dawno miał na pieńku, jeszcze z roku 1939, kiedy był na tym s a mym rynku zamiataczem, więc postanowi! przysięgi dotrzymać.
I byłby może przyjął w sieb;e cole osiem litrów zupy, gdyby na tę sposobność ni© czekała inna da
ma. Kobieta o dłoniach jakby umy
ślnie ćwiczonych do tego rodzaju waśni i twarzy jakby specjalnie masowanej do tego rodzaju spięć.
Ponieważ ona miała na piwo z ową pięknością, więc po krótkiej wymianie stów, rozpoczęta się bój
ka, w wyniku której Staś znalazł się niebawem w szpitalu, my uda
liśmy przygodnych przechodniów, obie’ zaś bohaterki rozpoczęły s tra szliwy koncert, który niebawem
zakończył się nożami1.
Nazajutrz dowiedzieliśmy się że obie damy otrzymały potężne m an
daty. Wyciągnięto je z zagłębienia, jakie stanowi zakopany basen.
ZdanieTn Stasia W ątroby zagłę
bienie to stanowić będzie jedną z najpoważniejszych kałuż błotni
stych, jakimi rozporządza Łódź, i zostanie wypełnione ciałem owe]
damy, o ile mu zdrowie dopisze.
W czasie widzenia z autorem te
go zdania doszliśmy do przekona
nia, że jednak istnieje na Swlecle stałość przekonań. Staś poprzy
siągł nam jeszcze raz, że dotąd nie spocznie, dopóki nie napiszemy ńa tem at drugiej strony rvnRti, gdzłe żerują najwięksi Rockefellerzy ja
rzyn — hurtownicy. Tam bowiem owa dama ma swvch wielbicieli i ona iest ich cicha wspólniczką.
P rzyszyliśm y mu jak najsolen- ntej.
Uustr. Zbieniew KiuU"
N r 33
POMYŁKA
pOCRZFBOW Ii
ZAKŁAD
Rys. Baro
^WWttil i| ii t a l .1.1 i l " l / i : i!.|.:|i:|i,|,i|i:|iiii.|ui::|;iiii|!hm tirt: i ilu iiiM Iiia m i ■ i i » i: iu liiliiim łiiM IB « lfc M »n til|liW M Iiiliiti!li!liitu H ł*i'M tiiliiłn i: *H M I.ilii* -*„im ii>iil
WŁODZIMIERZ SŁOBODNIK
{ BALLADA o STAROPANNICOWIE
i... »» . utMMUluw*
W m iasteczku Staropannicow ie, K tóre z szarego nieba słynie, P an n a M elania w ystukuje
Swój sm utek w biurze na maszynie- B rzydka jak księga rachunkow a, Zgorzkniała, chuda i leciwa, Z rajskiego drzew a podczas pracy Owoce zakazane zrywa.
Nawiedza howiem ją widzenie*.
Donżuan staropannicow ski, Co baczki m a jak Valentino, Albo jak książę Poniatow ski.
I mówi tak: „Panno Melanio, Przed bram ą czeka koń mój biały, Ruszym y za nim w św iat daleki I przesadzim y góry, skały!"
Za oknem niebo m a w ypieki, Bo jest to właśnie zachód słońca, P anna M elania na m aszynie, J a k na rum aku, pędzi drżąca.
I nagle, kiedy w końskiej grzywie Czerwieni się zachodu koral, Rozlega się tubalny, tw ardy Głos surowego dyrektora:
„Panno Melanio, maszynopis Aż roi się od błędów. Proszę Poprawić je, ale uważnie, Bo roztargnienia ja nie znoszę!
Cóż to się z panią dzisiaj dzieje, O, m aszynistko, doskonała,
Ze zam iast „paczki" wszędzie „baczki*’
Kochana pani napisała?"
Panna M elanie popraw iła
„Baczki" na -„paczki". Oh, panowie I panie, kres ballady sm utnej
O szarym Staropannicow ie.
imiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiimhiiiiiiihiiiiiiiiiiiiiiiiiiihiiiiiim^
349000 TONN PSZENICY Z USA DLA NIEMIEC
Pszenicowani Rys. Regina Kańska
t
f f r 33 S tr , *
MARIA ELDER STANISŁAW SOJECKl ’
Mqż wszystko zauważy
Pamiętacie popularne ogłoszenia
\v gazetach przedwojennych: „ja, Anna Csilag, z moimi 185 cm, miękkimi jak jedwab jasno - ka- irk-ancwatymi włosami?.
''akie "Jaśnie włosy miała żona starszego referenta Pulardy. Afięk Kie iaK jedwab, jasno-kasztanowa- :e, długości 185 cm.
Pularda bardzo był dumny z włosów żony.
— Moja stara — mawiał — ko
bieta pod pięćdziesiątkę, a warkocze ma jak koński ogon. I w ogóle jak się uczesze w koronę — proszę sia dać. Emilia Plater albo Dziewica Orleańska. Sty! ma, uważacie...
Styl widać jednak sprzykszył się Pulardowej', gdyż pewnego dnia rzekła do męża:
— Wiesz co, Karolu, nosić takie kudły to doprawdy nie ma sensu.
Ciężko i ani z tym pójść do ondu
lacji Co powiedziałbyś na to, gdy
bym sobie dala obciąć te moje Warkocze?
Pularda aż podskoczył na krze
śle.
■*- Obciąć warkocze? — krzyk
nął — W twoim wieku? Zwario
wałaś?
— Wiek nie odgrywa roli — za
uważyła chłodno „starsza refe- rentow a“ — Najstarsza z moich przyjaciółek nie nosi tak długich włosów jak ja...
— Niech sobie nie nosi! — bur
knął Pularda — a ty będziesz' no
siła. Przyzwyczaiłem się od lat trzydziestu do twojej fryzury i nie będę na starość gustu zmieniał.
Zrozumiano?
Pulardowa nic dawała jednak za wygraną. Naglona przez przy
jaciółki („nie masz pojęcia co za rozkosz być czesaną przez fryzje
ra") „piłowała" co dzień męża o pozwolenie obcięcia włosów. N a
daremnie. Starszy referent miał si’ne zasady i upodobania i nie chciał się zgodzić.
— Za nic w świecie! — oświad
czył — Jeśli tylko zauważę, że pozbawiłaś się warkoczy — roz
wód! Nie chcę mieć żony kokoty i już!
Upór męża sprawił, że następ
nego dnia Pulardowa poszła (na złość) do fryzjera i dala sobie ob
ciąć włosy.
Gdy powróciła do domu i spoj
rzała w lustro, przestraszyła się bardzo:
’— Ależ się urządziłam! — we stchnęła, stw ierdzając niekorzystni zmianę w wyglądzie — Co to bę
dzie gdy Karol przyjdzie na obiad..
Nic jednak jakoś nie było. Co- prawda, gdy niepewną ręką poda
wała mężowi zupę, ten zawołał:
— Cóż ty tak drżysz? przewrócisz talerz! — ale zaraz potem zabrał się łapczywie do jedzenia, rzuca
jąc od czasu do czasu gromy na powojenne zdziczenie obyczajów.
— Twoja chęć obcięcia włosów
— powiedział surowym głosem, spoglądając na Pulardową — to woda na młyn dzisiejszego upadku moralności! Gdybym ci pozwolił...
Przerw ał przysuwając sobie pół
misek z potrawką z kury w rako
wym sosie.
— Pycha! — mlasnął językiem i zadowolony rezonował dalej, nie widząc, że żona, blada i zmiesza
na, stara się ukryć „podstrzyżoną**
głowę w cieniu abażura.
Kiedy zjadł dwie porcje potraw ki, tuzin jabłęk w cieście, wypił czarną kawę, ziewnął i zapalił pa
pierosa, Pulardowa zebrała się na odwagę, wysunęła fryzurę z cie
nia
izapytała nieśmiałym głosem:
— Słuchaj, Karolu, czy ty nic nie zauważyłeś?
Pularda otworzył szeroko oczy:
— Nie zauważyłem? — zawołaj
— Ależ, naturalnie, że zauw aży
łem: potrawka była przypalona!
ale to nic nie szkodzi, ja się nie gniewam, bo za to jabłka były wspaniałe!
W ojna nam zm ieniła gusty — Pow stał — rzeki byś — człowiek
nowy, Zaczem prasa nowy pokarm Ma na sezon ogórkowy.
Ongi cielę o dwóch głowach, Albo srogi wąż w jeziorze — Dziś nie starczy Czytelnikom Tem at o podobnej grozie.
Gorzki sezon! W te „ogórki**
Któż uw ierzy? Któż je strawiT
Ten co posiał to w arzywo, • Oby pierw szy się udławił!
II I I I I I I I I I 1.1.1 I I I I III II III I I I I I I l«l' l l!'l 'l I IU I I I ' I III I I I I I I I I I I I tlt I I II. II 1:1 i m r m m
F R A S Z K I
LUDWIK JERZY KERN
SPRAW IEDLIW OŚĆ Iwaszkiewicz za swoją „Nową Miłość**
dostał ćwierć miliona złotych.
A ja — mam codziennie now ą m ilośl , I nic... Sam e k ło poty^
JAN CZARNY
NA „RÓZGI-
O tem pora, o mores! O hańbo, o w stydzie’
„Rózgi" piją codzień, zam iast „bić co tydzień’*!...
WŚRÓD RODAKÓW Znaleźli wreszcie wspólną platform ę, w tram w aju — lecz spór w ynikł nowy*
bo ieden kupił bilet norm alny, a drugi bilet ulgowy.
POCHWAŁA
Rozą stroją główki panny płoche, młode Bardzo dobrze czynią: kw iaty lubią wodę...
n t i i i i
w m11111
i i11111 rrim»i 1111111 ri i
i i i i i11
i i i i i11 u n i i ' 11 ri 11 n i m .1 11 i.i i na
MIĘDIY NAMI
P łyną tedy z św iata wieści, Co czerw ienią się najkrw aw ie), Ze H olender zrzuca bom by Na tubylców gdzieś na Jaw ie, Ze się w G recji albo w Chinach Z abijają w zajem bliźni,
Ze na Cyprze powstał obóz Dla tych, co śnią o Ojczyźnie!
JERZY ZA JĄ C /K O ;V SK I
N a „ l e w o “
Z lewym papierkiem , z lewą przepustką kręcą się szuje i aferzyści.
Między Tatram i a modną U stką jeżdżą i grubsze węszą korzyści Papier, nie papier, cyna, me cyna,
wszystko jest dobre, co śmierdzi kantern.
Pieniążki w portfel. Bibka. Dziewczyna.
I byle dalej jakoś pchać kram ten.
I żyć beztrosko, jak ptak (— niebieski!) Jak Sałacipski lub juk Dolewski...
Nie wiem, dopraw dy nie wipm, czy dtiżo jest jeszcze w Polsce podobnych ptaków, którzy niejeden obsiedli urząd
i którzy dudków robią z Polaków'?
Lecz wiem, że wszystkich takich fireyków, dużych i małych, z pod gwiazdy ciemnej, tych czynowników vcl cynowników, trzeba pod kluczyk. Będzie przyjem niej.
Trzeba raz skończyć z draństw erp łupieskint, tak jak z Lipińskim, tak jak z Dolewskim...
To nie przelew ki, to nie są kpiny, trzeba oczyścić z bandytów rynek.
Nię będlie odtąd nikt z sztabek pyny
„ fundował sobie sztabu dziewczynek^
Na nic stosunki i znajomości, Na nic zasługi, legitym acje.
Złodziej to złodziej. Niema litości.
Trzeba nareszcie zrobić kurację.
Niech skończy każdy ptasżek niebieski jak Saiaciński lub jak Dolewski.„
K. PILECKI (Poznań)
Sam to pmytnam,
* • się bo|ę prżyslać Wam ulwory mo|e.
A diacięgo?
Z lej przyczyny, to zrobicie * z togo kpiny.
O baw y pańskie są słuszne. Rzeczy
wiście, nie innego „z tego" nte można
„zro b ić".
HALINA 8-A (W rocław ) Pisze panł:
..nie samym chlebem wszak, panie Re
daktorze, człowiek ży)e, wtęc trochę się cZyia; trochę się lakże pisze"
Ze się czyta — rozumiemy 1 pochw a
lam y. ale dlaczego także się pisze?
8. STRAŻ. (Cieszyn) Grozi pan- Zrzedple Sz. Redakc|l mina, kiedy wyrtę list z Cieszyna)
Zobaczymy. Nie Straż, nie Straż, bo tię....
ZtGM UNT BUTTNER (Białystok) Nie
pokoi sió pan, czy otrzym aliśm y list z za>dlczonq humoreską: „W ysiałem go exetessem poleconym ".
List otrżyihaHśmy. Nie potrzebnie się 0ort śpieszył. I la k byśmy przecież zdq- t y li odpowiedzieć: nie skorzystamy.
ZDZISŁAW D. (Lódś) Nomen omen. Ry
sunki — do pierwszej lite ry nazwiska.
„MALEŃKA" (Kraków ) Adres L. ) Ker
na? Po co? Żonaty, Itoje dzeci.
„a O tL IW A CZYTELNICZKA" (Toruń) Mn pani rację. W najbliższym numerze ..Rózeg" damy następujące ogłoszenie:
„Potrzebny natychm iast rutynow any to- .reador. bo zw alczania bvków — dru- karsktćh".
E. NORSKA (W oiszawa) Dziękujemy za życzenia. W spraw ie prenum eraty
„Rózeg": R. S. W. „Prasa", Łódź, ul.
Ż w irki 19, W yd zia ł Kolportażu.
Marzena L. (Skarżysko) N adsyłając bardzo dużo rozm aitych w ierszyków do- nosi nam pani: „to nie ja, panie Redak
torze, to moi p rzyjaciele o d k ry li we pinte talent".
My jesteśmy przyzwoitsi. Nie o d k ry wamy
W. TELEŻYNSK1 (W ałbrzych) Utwór o
„prezydencie" Auguście Zaleskim? Nie warto. ,,De AugusITbus non est dispu- tandum"
JAN G. (Kolo) Pisze pan: „upra w ia m taniec, śpiew, m alarstwo 1 literaturę".
Jeśli chodzi o literaturę, to — sadzać z nadesłanych „p ró b e k" — nie tyle pan ją uprawie, Ile raczej nawozi.
„VALGODESCO" (Częstochowa) O|, przydałoby się w a ln ą * szanownego pa na. I to nie tylko deską, ale czymś cięż
szym.
SIDOR ST. (Pabianice) Prosimy o oso
biste porozumienie się z redakcją.
FELIKS UŁLAK (Tarnów) Prosi pan:
„możeby panowie szerzej poruszyli w swoim poczytnym piśm ie sprawę tłoku w kin a ch ” .
. Poruszymy szerzej. Damy na pierwszą stronę rysunek, p rzedstaw iający ę te lla , który nie ma serca udusló własnoręcznie Desdemony: posyła jq po b ile t do kasy klnowei.
„GUZIK" (Stryków koło h o d tł) „Wybre.
lem sobie len pseudonim autoirortieznie, ponieważ wiem że z moich w ysiłkó w by być w yd tu ko w an ym w „Rózgach" — guzik".
1 rzeczywiście. •
t
— Jestem pewny, że ju ż więcej o- rkarżonego nie spotkam...
— A co pan sędzia idzie na ■ cmery-
turę? \
f \ r 33
•— No, i jakże tam z sercem naszego pacjenta?
— Świetnie, panie doktorze, ju ż dwa 'szy mi się oświadczył!
Rys Janusz Zarębski
— Dlaczego pozwala mu pani tak dłu
go krzyczeć?
— Gdybym mu nie pozwoliła to wrzeszczałby jeszcze dłużej!
Park, wypełniony po brzegi białymi wózkami dziecięcymi podobny był do wylęgarni. Siedziałem na ławce i czyta
łem. Przybliżył się jakiś gość o rudy.n zaroście i z obandażowaną ręką. Usiadł, zarzucił nogę na nogę i spytał: czy można?
— Proszę... odmruknqlem i zagłębiłem się w lekturze. Ale nie na długo, bo oto przybysz wyjqł blaszane pudełko z tytoniem i zaczął „kręcić" papierosa:
Trudno mu było z tą obandażowaną ręką: porwał bibułkę, rozsypał tytoń, powtórzył tę czynność trzy razy, aż wre
szcie blaszane pudełko upadlo z brzę
kiem na ziemię, a zirytowany właś
ciciel potężnym kopniakiem posłał je na środek klombu z różami. Po tym wyczynie, z szybkością człowieka chore go na żołqdek a szukającego klucza od ubikacji, poczql wywracać podszewkę kieszeni. Widocznie szukał papierosów.
Wyjqłem swoje „Hele":
— proszę — rzeklem — niech się pan poczęstuje!
Gość chwycił zdrowq ręką dwa pa
pierosy, z których jeden umieścił za u- chem a drugi włożył do ust. Aby ukryć zdziwienie, spytałem go:—co'panu w tę kę?
— Pies mnie ugryzł — odparł.
— Hm, pies — zauważyłem współ
czująco — to przykre. A był pan u le
karza?
— Byłem. Powiedział, żebym się z n i
kim nie gryzł i nie pożyczał swej szczo
teczki do zębów...
Tu mój rozmówca włożył papierosa palqcym się końcem do ust i zawył dziko, przy czym oczy nabiegly mu krwtq i stały się podobne do jego og
nistych włosów.
— Nie chce pan wierzyć?! — zawo
łał — Ha, to opowieml Z tym psem to było tak. Mój brat ma piekarnię 1 jest bardzo dobry... Kiedy brałem ślub, po
życzył ml spodni- , I wogóle można po
wiedzieć: — ja na niego kamieniem, a on na mnie Chlebem...
W tym miejscu rozczulił się, wyjął bulkę 1 zaczął ją szarpać żółtymi zęba
mi. W międzyczasie na ławce przy nas usiadła jakaś kobiecina z wózkiem i starzec z długą brodą. Starzec trząsł się zaintrygowany, — kobiecina zaś nogą kołysała wózek.
— Z zawodu jestem fryzjerem — c ią gnął dalej miedzianowłosy — 1 nigdy nie rozstaję się z brzytwą...
Przy tych słowach wyjąi z kieszsni brzytwę w pomarańczowej oprawie, mig
nąl nią w słońcu, złapał stojącego opo
dal wyrostka za zwieszający się u spo
dni pasek na tym pasku przeciągnął trzy razy brzytwę.
— O czym to ja .,: — przypomial so
bie raptem — Aha: Podczas wo|ny ro
syjsko — japońskiej służyłem w dra
gonach i goliłom żołnierzy. Pod Cuszi
mą zsiadam z konia i golę pewnego admirała. M iał spory, twardy zarost.
Kiedy przyszło do płacenia, okazało się, że admirał nie żyje i do dzisiaj nie wiem czy zarżnąłem go przy goleniu czy też zginął od kuli japońskiej?
— Przepraszam — przerwałem — miał pan opowiadać o wypadku z psem!
— Racja — ucieszył się pogryziony — Zupełnie zapomniałem. Otóż na podwó
rzu piekarni mojego brata jest pies. Ma budę o szczególnej budowie. Przywią
zany jest do kółka...
— O! — krzyknąć nagie, przewra
cając wózek z dzieckiem — Ten "’łaó- nie wózek przypomina budę, a tu, do kółka przywiązany był pies....
To mówiąc ściągnął z lewej togi but i przywiązał go sznurowadłem do kółka, a spoglądając na mnie badawczo, do
dał:
— Rozumie pan?
— Rozumiem, rozumiem — rzeklem, aby go uspokoić.
— Niel Pan nie rozumie, widzę to po pańskiej twarzy! — krzyknął i oczy krwią mu nabiegly. — Pan nawet nie wie, że pies był kudłaty!
— Wiem, wtem — przerwałem.
— Nic pan nie wie! — zawołał i za
śmiawszy się dziko, błyskawicznym ru
chem brzytwy uciął siedzącemu obok starcowi pół brody, wpychając zdobycz w cholewę buta.
— Otóż tak... — oświadczył zado
wolony — Teraz panu wiadomo, że pies był kudłaty...
Spojrzałem zaniepokojony, rudzielec zaś wystąpił z propozycją:
— Wyobraźmy sobie, że pan jest psem, a ja jestem ja. pan się na mnie rzuca I gryzie mnie; a (a z ł brzytwę I...
Nim dokończył, zerwałem się jak sza
lony i pędem puściłem się na przełaj przez grządki z kwiatami.
Kiedy znalazłem się w porządnej odle głości od rozmownego fryzjera 1 od
wróciłem się, stał na ławce z błysz
czącą brzytwą w ręku 1 wołał:
— Panie! Niech pan wrócił Zapomia- lem powiedzieć, że pies był wściekły!
—- Widzisz bydlaku, tak się aportujel
WŚRÓD DUCHÓW
— Wczoraj znów teściowa wywołała mnie, na seans spirytystyczny.
M. JAKOWLEW
, Rys. Zbigniew Kiulin
— Ty, coś taki czysty? Nie chodzisz na robotę?
— Chodzę, ale dostałem dzielnicę z centralnym ogrzewaniem...
H j
Zr p o t r z y
Rys. Jerzy Jankowski
— Czemu siedzisz taka smutna? Mąż
;ię zdradza?
— Nie, tylko on też siedzi!
Gdy przezięblonu je n senn. dyrektora rozgłośni, kaszle radioodbiornik.
* •
Po redaktorskiej przeróbce utwór sta
je się podobny do balowej sukni z czar
ną, barchanową łatą.
• «
Pewne pismo swoim rocznym prenu
meratorom przesiało w charakterze pre
mii wykaz błędów drukarskich popeł
nionych w ciągu roku.
* *
Myślał tylko w czasie chodzenia, cle przeważnie jeździł dorożką.
• •
Podsunął lekarzom cudze roentgeno- loglczne zdjęcie 1 cieszył się. że ie znaleźli u niego żadnej choroby.
• •
Jego umysł podobny był do licznika z ogranicznikiem: wyłączał się automa
tycznie, adv tvlko obciążenie bvio za (Rite.
ztouu sofcie 5-sio minutową fotogr \flę, by podarować swej ukochanej nu wlecz ną pamiątkę.
• «
Gdyby się zapoznał z Napoleonem, ło na drugi dzień po zawarciu znajomoś cl przywitałby go słowami: jak się masz Napoleosiuł
• ♦
Pejzaż z lasu sosnowego przyciągał ogólną uwagę swoją wspaniałą .amą z
dębowego drzewa.
* *
W limuzynie siedział sztand-ulowy młody człowiek z rzędu tych, których
produkuje się razem z samochodami.
• • •
Krytyk umniejszał wartość aulorów po przedzając ich nazwisko słowami „:Je- jaki" i „pewien". Gdyby żył parę rot lat temu, pisałby z pewnością: niejaki Szekspir" i pewien Cerwantes".
» * *
Foloatelier powiększało portrety p l.
sany do wielkości Adama Mickiewicza.
— Musiałam przecież -wreszcie uprać nasze łachy!
— Wybacz, najdroższa, że się leni: lekarze mnie zatrzym ali! spóir 1-
Rys. Zbigniew Kiulin Miłość i guma <io żucia.
-Rózgi ukazują się co tydzień REDAKTOR: Stelan Sletańsk! - REDAKCJA: Łódź. Piotrkowska SB _ - u-m Przyjmuje .1 , codziennie od 12 el do 14 e t W ydaja „Ł d u zii Instytut W ydaw niczy". 2w irkj 17. tah 208-42 *