W O B E C ZA M IER ZO N EJ „IN W A Z JI" TERRO RYSTÓ W ŻY D O W SK ICH W A N G L II PRZEDSIĘW ZIĘTO N A D Z W Y C Z A JN E ŚRODKI O S T R O Ż N O Ś C I.
NBNRYK TOMASZEWSKI
Minister Bevin w drodze do Parlamentu
Str. 2 Nr. rć
Obywatel Rózga ma glos lEOW PffSTCTNBir
Listy ae S zw a jcarii
Jest niedaleko naszej u lic y Jedet.
.sklep. Napis za szyba głosi, że o- buw ie z tego sklepu zostało odzna
czone na W y s ta w ie K ra jo w ej
zło*
ty lu medalem. Medal, ma się rozu
mieć, ładna rzecz, ale m nie — da
rujcie — interesuje o d w ro tn a stro na m edalu: c z ło w ie k w podartych kapciach łazi, a tu od Jakiegoś m ie
siąca po kolei «KK). 7500, <MXJO, 11000
— No, wiesz — krz y k n ą łe m prze
chodząc z .C zyżykiem onegdaj. — Zobacz: już 18000!
C z y ż y k , lak to on zawsze, spoj
rzał z ukosa na wystawę i rzucił z uznaniem w głosie:
— O dw ażny, bracie, szewc. Inni ci tak w yra źn ie ceny nie powiedzą.
S z y f r ó w . u ży w a ją : „na zam ówie
n ie " albo ,,.z pow ierzonego m ateria
łu ". Znaczy, żebyś niby p rzyn ió ł im skórę, k tó re j nie ma na rynku, bo .jak nie,, to, ją. z. ciebie zedrą....
M yślę, że czyn niki p o w in n y co!
zrobić, aby c z ło w ie k p ra cy przy sw ojej skórze został, a mimo to w ca łych butach chodził. T y m bardziej teraz, kiedy na te duże niebieskie k a rtk i o trz y m u je m y p rz y d z ia ło w e m a te ria ły w łókiennicze
Z tych m a te ria łó w to się ogrom nie ucieszyła moja żona.
— Nie będziesz już — rzekła, ro biąc niepotrzebny p rz y ty k do moich ciuchów am erykańskich — chodził jak ja k i Chaplin, ale jak porządny, i zam eldow any o byw atel m iejski.
W punkcie rozdzielczym , trzeba przyznać, straciła trochę to przeko
nanie.
— Phi, — odęła się, oglądając to
w a r — to ma być w ełn a ? Dai-no zapałkę!
P rz y p a liła trz y bele m ateriału, w yda jąc kolejne opinie: lipa, kozio mleko, p ok rz y w a . C zw arta bela za
jęła się odrazu płom ieniem , bo ma
te ria ł b y ł w idać ła tw o p a ln y . Ta o- statnia próba bardzo z iry to w a ła kie ro w n ika punktu rozdzielczego:
— Dość te g o !— k rz y k n ą ł.— Pod
palić punkt rozd zie lczy żeście p rz y szli. c z y w y b ra ć to w a r?
T o pytanie w p ły n ę ło na decyzję Pelasi. Z a jrz a ła sprytnie pod ladę, czy czego lepszego dla sw oich nic u kryw a ją , po czvm w skazała pal
cem:
— T en ! «— o św ia dczyła — le n w pasy!
— Bój-że się Boga, Kobito — za- tamałem ręce — te oasy na mói garnitur?
— A któż m ów i o g arnitu rze ? — odparła Pelasia. — Kanane się tym pokryją
K ie dy poszedłem poskarżyć się C z y ż y k o w i na żonę, że mnie w y k i
w a ła z p rzyd zia łem w łókien niczym , ten potrząsnął przecząco g ło w ą :
— M ądra kobita — p ow ied zia ł — P ra k ty c z n ie z a ła tw iła . No, bo cóż- b y ci ostatecznie p rzyszło z mate
ria łu na g a rn itu r? Dziesięć k a w a ł
k ó w na kra w ca m asz? A n a w e t g d y b y ś i m ia ł, to też m usiałbyś szu
kać długo takiego, co ci przed w y - boram i zrobi.
— Dlaczego w ym ie nia sz w y b o ry ?
— Z ap yta łe m z zaciekaw ieniem C zyżyka.
— Tak sobie — zaśmiał się mól p rzyjacie l. — Bo to teraz najmod
niejszy u nas term in. I n ajw ażniej
szy.
— N ajw ażn iejszy ?
C z y ż y k spow ażniał i przeszedł się parę razy po sw ojej ciasnej bie.
— A pew nie że najw ażniejszy. — Każdy z nas w czasie w y b o ró w bę
dzie poniekąd.., kraw cem .
— ? ? ?
— A tak. Będziem y szyli garpl- tur państwowy i narodowy. Posta
ra jm y się, aby b y ł dobrze dopaso- * w an y i m ia ł k ró j k ra jo w y .
i
W ZWIĄZKU Z U e rA T w lM *t«a.u-tOWIĘNIEI4 MIN. WŁ. GOMUŁKI.
Rys Władysław Dasrewski
SchuhmacLer-Kriecisschuhmacher-Kriegsmacher
Ż A R T
Wpuściłbym do te) Europy
setkę naszych chłopaków, stu powlślackłch andrusów
szen- anych warszawskich cwaniaków w unrrowskich łatanych portkach, stu ze smykałką urwisów,
str oblatanych śmiałków, co się nie bali „Tygrysów", co się b ili w powstaniu bajbusów i obdartusów, riksiarzy i gazeciarzy —
tak opiewanych przez W iech a których humorem W arszawa żyje naprzekor wszystkim i jeszcze się uśmiecha1
Ach, coby to byt za kaw ałl Zabaw a iak a l Uciechal
Wpuściłbym tych urwipołciów do tych luksusowych Genewek do tych stetryczałych państewek, gdzie mieszczuch na bidecie lak Mojżesz na górze Synajl
W try m iga kupiłby własny tramwaj
pomnik urynat...
ta rt żartem. Lecz chłopców stu tych,
a ryczałbym z całych płuc Jai
Maty to psikus. Lecz łuta)
wybuchłaby istna Bewotucjatll
N r . 16 Sb-,
sWYBORY WE FRANCJI PRZYNIOSŁY ZWYCIĘSTW O LEWICY
*
OTTO I AN N EM AR IE
Rys. Henryk TotnaszewsM
„A ja so b ie stoję w kole i w y b ie ra m kogo w olę..."
„W ysoko, zg rab n a, w esoła, blon
d ynka z n ie n a g a n n ą przeszłością, czyn
n a w Bund D eutsche Mttdel, lub iąca sport i przyrodę, po zn a dobrze usytuo
w anego. który m arzy o miłym łyclu rodzinnym. Oierty p o d „A.W."
* * *
„Sportow iec, wysoki, brunet, s a m otny, członek partii, czynny w
II,
Inteligentny, k o ch a ją cy muzykę i p rzy
rodę, nieskazitelny rodow ód aryjski, pozna osobę miłą, m łodą, która lubi ty c ie rodzinne. N ajchętniej blondynkę.
Oierty pod „M ałieństw o".
* • •
„II
Huplm annilihrer, Otto Plaus w polu 1 p a n n a A nnem arie Worl z a w ia d a m ia ją o sw ych zaręczynach. Goe- leburg ul. G Sringa 6."* • •
„II
H auptsturm fuhrer Otto Plaus pani A nnem arie z domu Worl zaw iad am iają, że ich ślub w ojenny odbył się w Urzędzie Stanu Cywilnego w G oe- teburgu, ul. G Sringa 6." t
* * •
„Poszukiw ana w ykw intna w illa B- pokojow a. Ul. G Sringa ur. 6."
• • •
Herr und Frau Huptsturmiiihrer Ot
to Plaus z a w ia d a m ia ją o urodzeniu się ich pierw szego dziecka. Klinika Miejs
ko w Maulwitz. Poczta połow a. Dziec
ku n a d a n o imię Baldur".
* * *
Kupię dyw an perski i now oczesne urządzenie ladalnl. Ul. H auptm anna
4.**
* * *
„Zgubiłam ze g arek z b ran so le tk ą brylantow ą. O dnieść za w ysoką n ag ro d ą n a ul. H auptm anna 4."
* * *
..Przybyła nam córka E ddal Herr u.
f r a u H autsturm iiihrer Otto Plaus. M a
ulwitz. HauDtmanna 4. W polu."
* * *
„M ajor
II
Otto Plaus, mój najukochańszy mąż, troskliwy ojciec moich d w ojga dzieci zginął b o h atersk ą śm ier
cią po d Pskowem za Filhrera i ojczyz
nę. W dum nej żałobie Frau Annemari, Plaus, Baldur 1 Edda. Ul. H auptm an
na 4."
e e •
„Willę wykwintnie urządzoną z a mienię n a skrom nie um eblow ane 3 p o koje. Ul. H uptm anna 4."
• » •
„Zamienię perski dyw an na mało używ ane garnki kuchenne. Ul. GSbbel s a 8."
• * •
„Za letni pobyt na wsi z d w o |g !tm dzieci oddam urządzenie nowoczesne) jadalni. G Sbbelsa 8."
* * *
„W ojenna w dow a odnajm ie 2 u rz ą dzone pokoje. G ó b b elsa 8."
e e e
„Da)ę lekcje muzyki po przyslępnet cenie. G S bbelsa 8."
e e *
„Zamienię wózek dziecięcy n a b u ciki nr. 40 i sto jąc ą lam pę n a ciepła bluzkę. G S bbelsa 8."
• • •
„Zdrowy ładny chłopczyk do o d d a nia n a w ychow anie. Płaci partia, o d dział w Maulwitz. W iadom ość: G Sbbel
s a 8."
• • •
„L ubiąca dom i dzieci przyjm le p o sa d ę n a wsi z pow odu zbo m b ard o w a
nego m ieszkania. Hotel W ltzdori pod Maulwitz d la A.F."
• • •
„Kto wie gdzie się znajduje 4-le’nl chłopczyk Imieniem Baldur, który za g i
nął p o d cz as ucieczki z m ia sta Hohen- łels w czasie nalotu sow ieckiego dnia 3.4.1944 r.? M ajątek Rosenrat, Krets Helmut dla Frau A.F."
• * e
„W dow a z m ałą córeczką, ciężko p oszkodow ana przez rządy hitlerow s
kie, p o g ląd ó w dem okratycznych, p o prow adzi stołówkę, najchętniej robot
niczą. Oierty d la A .F. Przytułek dla kobiet w N aum stadt."
(Na p odstaw ie autentycznych oglo- śkeń o p rac o w a ł Erę).
LUDWIK JERZY KERN
S P O T
bpotkalem Kumpla z dawnych lat (Wprost na ulicy na mnie w padl).
Przywitał się ospale dość I zwolna zaczqt bąkać coś.
Zamiast mi patrzeć prosto w oczy
Gdzieś tam po dachach wzrokiem toczył Co chwilę jakoś zerkał w bok
I dziwnie rw ał rozmowy tok.
„Wiem — mówił — wiem, donieśli mi Ze piszesz wiersze... tego... i
Owszem, niekiedy czytam, lec£
Tc jest niegodna... tego... rzeczl Bo widzisz... jakby to powiedzieć...
Dziś powinniśmy cicho siedzieć.
Tworzyć cokolwiek? Boże broń) Bo to im daje w ręce brońt W duchowej trzeba żyć stagnacji.
Jak... tego., no... za okupacji.
To że dziś piszesz — w ielld wstyd*
Dziś pisać nie powinien nikt!
Zresztą niejeden o tym gada, 2e się opłaca taka zdrada.
Opłaca się? No. powiedz! Tak?"
A ja mu na to: ...Jeszcze jak i Ach, jak mi idzie! Ach. jak idzie!
W Moskwie co drugi siedzę tydzień) Wożą mnie tam aeroplany
Na kurs dla zawansowanych.
Tam otrzymane tnstrukcyjki Przelewam w wierszy m ych linijki.
M ówią mi: to lub tamto naprsz.
K A N I E
i zaraz w illę dają gratis,
Potem w czerwieńcach blorę gaże I wracam tutaj pełnym gazem.
I znów po Polsce tydzień chodzę I tam, gdzie mogę, Polsce szkodzę.
W dzień piszę wiersze. W nocy wódę Chleję w stołówce N. K. W. D.
- towarzyszami pisarzami, Ctórzy tak samo są zdrajcam i Marzymy sobie klepiąc witze
□ siedemnastej republice.
Za to tasują nam przydziały:
Frukty, kawiory i bajkały.
Dają do picia w ina krymskie, By wiersze pisać bardzie) świńskie.
A gdy do domu człowiek wraca.
Sowieckie mleczko ma na katscu."
Patrzę aa gościa, a mój gość Zbladł, zmrużył oczka i ma dość.
„To takie — mówi — są przydziały?
jak Boga kocham, nie wiedziałem l Widzisz... ten... tego... zaczął ciszei — ja też czasami tego... piszę.
Sobie a muzom. Tak. co nieco.
Lecz, jak to mówią, nie mam pleców.
W ięc... gdyby dało się spróbować
To mógłbym... tego... wydrukować
Sdzleby tu Iść z tym? Powiedzl Mów
I la mu n a to: „Pal Badś zdrów!"
i f r . 4 fVr. 16
AMELIA MATYLDA KRĘCICKA
Refleksje z podróży do Polski
Jakże jestem szczęśliwa! Wresz
cie po długim 10-letnim pobycie za
granicą przybyłam na urlop do Pol
ski. Wszystko w Ojczyźnie zadzi
wia mnię i napawa dumą.
Przede wszystkim spostrzegłam żołnierzy w mundurach ozdobio
nych na ramieniu napisem „Poland‘,V Jakże to mądrze urządzone! Przy*
jezdni, dzięki takim uniformom ar
mii, odrazu wiedzą,
żeznajdują się w Polsce.
A cóż za gościnność w tym kra
ju! Już przed hotelem częstowano mnie, pytając, czy miękkie czy twarde. Nie wzięłam żadnych. P a
nowie spojrzeli z pewnym zdziwie
niem i jakby pogardą. Widać popeł
niłam faux pas.
W przeciągu pierwszych dni po
bytu zorientowałam się w Istotnych przemianach w kraju. Głęboko za
korzenił się demokratyzm. Spostrze głam np. „Gazetę Ludową**. Nie
wątpliwie jest to wyrazem demo- kratyzmu,
żecała M arszałkow
ska i Al. Jerozolimskie, że cała śmietanka stolicy i prowincji czytu
je organ dla ludu.
Martwi mnie ogromnie zniszcze
nie stolicy. Któżby to pomyślał, że w W arszawie więcej ruin, niż w Berlinie. Muszę o tym koniecznie opowiedzieć w Londynie.
Prawda, że na tych ruinach wzno szą się czarujące kawiarnie i bary.
Jeden znajomy architekt twierdzi coprawda, że te lok»-e z punktu wi
dzenia urbanistycznego . stanowią najgorszą tandetę że szkoda w me było bezplanowo inwestować pie
niądze, bo i tak nie wytrzymają próby najbliższej przyszłości. Tego pana posądzam jednak o malkon- tentyzm. Gdyby nawet wywody je
go były istotnie słuszne, czy to nie przykład bohaterskiej postawy, tak zwanej tu inicjatywy prywatnej, że nawet nie myśląc o korzyściach na jutro, buduje, wkłada wszystkie osz
czędności w to, by biedny w arsza
wiak miał się gdzie ogrzać, wpada
jąc do takiej kawiarni czy baru.
Na tym miejscu muszę podkreślić jeszcze jedną nadzwyczajną zaletę mych rodaków, ich dumę. Moja ko
leżanka z lat dziecinnych, obecnie żona urzędnika państwowego po- daje na obiad skromną zupę karto
flaną. Opowiada mi, że i u innych znajomych się nie przelewa, a mimo to w restauracjach bufety są jak najwykwintniejsze. Cudzozienwćc może takiego stanu rzeczy-nie poj
mować, lecz ja odrazu zrozumia
łam, że moi pobratymcy, licząc się z tym, iż lokale publiczne odwie
dzają obcokrajowcy, nie chcą na
rażać się na upokarzającą litość.
Najlepszymi kąskami częstują goś
ci. Sami też często cały miesiąc nie
dojadając, pewnego dnia wybierają się do najwytworniejszego baru.
Zastawią się, a postawią. Byle cu
dzoziemcy nie myśleli, że w Polsce
głodno. G, mol ziomkowie nie będą obnosić swej biedy na pokaz!
W tym przekonaniu utwierdziła mnie zresztą hrabina x , którą spot
kałam w „Kongo**. Strasznie się ucieszyłam. Hrabina przypomniała mi przemiły raut w Ambasadzie Polskiej w Paryżu w 1938 r. Bar
dzo się od tego czasu zmieniła. Opo
■F
MIĘDZY GOŁĄBKAMI POKOJU.
Rys. Karol Baraniecki
K olega Już z n a p ę a e m rakietow ym ?
, ''daaai& ibB U ttS-i-wAKsfcktsaBU
TEODOR BUJNICKI
Romantyczność*)
Słucha], dziew eczkol — Ha! Puchu m arny O na nie słu c h a — znam ja twój zam iar próżno M ickiew icz od M ickiew icza u d a je z u c h a lepszy Puttkam erlll W zruszony, b la d y Honorów b a ń k a
c z y ta b a lla d y , i zło ta b lask i
przy n o si k w iatki ta k c ieb ie n ę c ą — 1 i czekoladki. Nie ch cę twej la sk i
— Spojrzyj M arylo: Już c h y b a pó jd ęt m am now y k r a w a t.. O na: „Idź sobie".
A p ło ch e dziew czę — „Pójdę i so bie n ie zerknie n aw et. coś złego zrobię?'
— Kocham nam iętnie. N apiszę „Dziady*' m yślę o ślubiel Schiller w ystaw i!
O na nie rzeknie W szystkie sekrety n a w e t — „To lubię". la s z e w y jaw ięl
i
Daj mi choć zw iędły Ze sw ego s e rc a listek c y p ry sa . teraz m nie w ygoń.
żebym m ógł o tym a le co o tem potem n a p is a ć .
r
n a p isz e Pigoń?
Żeby K allenbach N apisze Pigoń, a lb o Chm ielow ski Boy odbronzow t.
m ogli w y c ią g n ą ć przyniesie h a ń b ę c ie k a w e wnioski, tw em u domowL
M ilczy M aryla, N a tam tym św ieci* ' nie chce M aryla, sp a m ię ta sz jeszcze.
D arem nie A dam co to p o g ard zić tale n t w y sila. m iłością wieszcza!*'
*) 1938 r.
. -..._... ________________ i - i -
władała ml, Że żyje obecnie niemal w nędzy. Tylko ze względu na do
bro Ojczyzny bywa jeszcze w to
warzystwie, najchętniej bowiem odseparowałaby się w zupełnej sa
motności. Góż, obowiązki społeczne wzywają ją jednak. Ostatnie futra musiała sprzedać na kawałek Chle
ba i na cele dobroczynne, Zostały jej tylko karakuły, nurki i 2 lisy.
Żal mi jej bardzo, szczególnie gdy wyznała, że ją, miłośniczkę piękna, pozbawiono wszystkich obrazów 1 sreber. Dzieła sztuki zabrało Pań
stwo i to właśnie wtedy, kiedy je chciała dobrze ulokować zagranicą.
Nie rozumiem, na co te graty zda
dzą się Państwu?
Bardzo mi doradzano, abym od
była podróż na Ziemie Zachodnie.
Rzekomo miałam się tam napatrzeć ciekawych rzeczy. Muszę wyznać, że z wycieczki tej powróciłam moc
no rozczarowana. Nie rozumiem na.
wet, czemu tym terenem zajmuje się zagranica. Tam przecież nicze
go niema prócz fabryk. Na ulicach iiie widać nawet eleganckich pań.
w szystko jakieś załatane, w wiecz
nym ruchu, zakopcone. Jednego interesującego człowieka spotka
łam dopiero w przeddzień wyjazdu.
Z prawdziwym smutkiem mówił mł, że nie wie, czy uda się nam zagos
podarować te ziemie i zaludnić. On sam np. nie ma odwagi sprowadzić z Łodzi na zachód rodziny. Wydaje mu się raczej, że najlepiej wy
wieźć, co się da z terenów „spor
nych** do Polski centralnej i czekać do wyborów — co zagranica zade
cyduje. Nowy znajomy zrobił na mnie w ogóle ciekawe wrażenie.
Z takim głębokim szacunkiem wy
mawiał słowo Ojczyzna, tak mocno akcentował dobro Polski, że wzru
szył mnie do łez.
Nazajutrz spotkaliśmy się na dworcu. Mieliśmy razem odbyć po
dróż do Warszawy. Mój towarzysz byt nieco zdenerwowany, bo jak ml wyjaśnił, obawiał się, czy uda mu się cały bagaż załadować na prze
pełniony pociąg. Istotnie miał sporo waliz. Szczególną mą uwagę zwró
ciły 2 śliczne kufry ze świńskiej skóry i waliza z lakieru. Właśnie gdy się im przyglądałam zbliżył się do nas milcjant i poprosił mego zna jomegó o jakieś papiery. Dłuższą chwilę rozmawiali na boku, poczem p. Y z prawdziwym żalem pożegnał mnie, bo jak się okazało, nieprze
widziane okoliczności zatrzymały go w miejscu.
Po powrocie do Warszawy nie po '•ostaje mi już wiele czasu na ob- irw ację życia w nowej Polsce. Od ma do wieczora zajęta jestem za- .upami. Wybieram się mianowicie t grudniu do Londynu,- muszę się
T01
&
Ry* K łłim iłri
\ r . ió
i
STANISŁAW SOJECKI
A M B I C J E . . .
Kiedy się w spólny buduje gm ach — W kąt z ambicjami, co czynią zamęt;
Zawsze ktoś chce się dostać na dach, Gdy nie skończony Jeszcze fundament
# Nie trzeba cudzych używ ać nóg, By na nich własnym stanąć tułowiem*
Opinia tylko zobaczy brzuch.
Choć facet m yślał w łaśnie o głovHe.
Że mózg ma ptasi na przykład pr-* — To są w naturze normalne spray
G dy człow iek paw ich głodny jes. barw — Sam się ośm ieszy — bliźnich ubawi.
Maniak, by w szędzie m leć pierwszy g ło s Drugiego g a si, że ani zlpnle;
l e c z Jakże b y w a złośliwym los:
Od górnych tonów prędko się chrypnte Kiedy się w spólny buduje dom.
Nie trzeba sztucznej stw arzać różnleyt Bo w tedy Jeden zająłby front,
Drugi by m usiał m ieszkać w p iw nicy
‘ tsw JłgsemmmEsagsgs— — SB
ANDRZEJ WYGA
Str. S
SZEF BAWARSKIEJ „ORGANIZACJI ODBUDOWY GOSPODARCZEJ", ALFRED LORITZ, CIESZY SIĘ
NIEMAL TAKĄ SAMĄ POPULARNOŚCIĄ JAK HITLER.
Rys. Jan Majehrsnł
H-ie wydanie
FORTUNA KOŁEM SIĘ TOCZY
Pan Zenoblusz Ciapalski szedł ulicą z pochyloną ąłową. Dopie
ro przed chwilą żona zrobiła mu dziką awanturę, że nic nie zara
bia... W duchu musiał jej przy
znać rację. Już oddaw na szukał
„odpowiedniej posady... Tym
czasem żył z teao. co ona zaro
biła...
Właśnie przechodził przez Plac Wolności, kiedy spostrzegł jakie
goś osobnika, którego prowadzi
ło dwóch milicjantów. Wydał on mu się znajomy, nie umiał sobie lednak uprzytomnić skąd.
Kiedy się mijali, facet prow a
dzony pod konwojem wyjął n a
gle z kieszeni paczkę owiniętą w gaze.tę 1 wcisnął w rękę panu Zenobluszowi, który wziął ją ma
chinalnie. Idący z tyłu milicjanci nie zauważyli nic i po chwili nasz bohater pozostał sam, trzy- njając paczkę w ręku.
Rozejrzał się ostrożnie dokoła,
a następnie skierował kroki do dyskretnego lokalu, n a którym wlsiał wiele mówiący napis
„klucz u stróża". Zamknął się na haczyk i drżącą ręka rozwinął papier. Zdumienie Jego nie mia
ło granic, kiedy przekonał się, <ź wewnątrz znajduje się gruba piłka banknotów tysiąc Złoto
wych. Próbował liczyć, ale ze wzruszenia paTę razy się pomylił.
W każdym razie nigdy w życiu nie był posiadaczem tak bajoń
skiej sumy. Schowcł zawiniątko n a brzuchu pod koszulą 1 poszedł wolno w kierunku domu, zastana
w iając się, co zrobić z tą wielką sumą pieniędzy: może otworzyć sklepik z wodą sodową? Inicja
tywa pryw atna podobno najle
piej się opłaca.
A może „na wszelki wypadek"
wyjechać do innego m iasta 1 za
cząć nowe życie?
W tej chwili natknął się nc ja
kiegoś znajomego, który zagad
nął go słowami:
— Co pan taki zadumany?
— Zdaje się panu — odpowie
dział z przekonaniem pan C iapal
ski.
— Może pan zna kogoś kto ma parę tysięcy złotych? Jest baiecz- ny interes do zrobienia.
—- Znam, a co takiego?
— Można kupić za bezcen
„łwinki" o dwieście punktów ta
niej, niż n a rynku.
— Opatrzność mi go zesłała — pomyślał sobie pan Zenoblusz, mówiąc głośno:
— A czy można zobaczyć mo
nety?
— Proszę bardzo — odpowie
dział znajomy, — chodźmy do bramyl
Weszli do bramy gdzie Cia
palski przy pomocy „próby zę
bów" przekonał się, że monety s ą prawdziwe.
Po krótkim targu interes został ubity i świeżo upieczony kapita
lista trzymał kurczowo w ręku pełng kipsę.
— Ale mi wali karta — pomy
ślał sobie, zaglądając w zacisz
nym miejscu do pękatego wo
reczka.
W tej chwili wydał głuchy dźwięk. Wewnątrz znajdowały się stare miedziane pięcfokoplej- kówki... W pierwszej chwili chcfał gonić oszusta, ale wnet sobie uprzytomnił, że cała tran
sakcja wymaga dyskrecji.
Do domu przyszedł zupełnie złamany. Chociaż nadrabiał mi
ną, żona odrazu zorjentowała się, że coś go gryzie...
Na jej pytania wszakże dawał wymijające odpowiedzi.
Przed wieczorem ktoś zapukał do drzwi.
Zenoblusz sam otworzyi. Przed nim stał osobnik, który rano wręczył mu . paczkę. Ciapalski zmuszony był oprzeć się o fra
mugę drzwi...
— Wypuścili mnie — powie
dział wesoło osobnik — przysze
dłem, żeby panu podziękować I na wszelki wypadek uprzedzić, żeby banknoty spalić. Okazuje się, że podrobione są nieudolnie.,
tl«
K *w n itri ( I r *Str. ó N r. 16
MAGDALENA SAMOZWANIEC
Tak mówił Zarałrzusłka...
rwaTM podoom są ao m a lik , Kłó
cę opowiadają nam o swoich dziadach.
Wierzymy takie) matce na słowo, cho
ciaż możemy nigdy w życiu jej dziecka nie ujrzeć. Oczyma wyobraźni widzi
my Jego kolor oczu, słyszymy nieomal Jego glos.
Pisarze robią lo samo. Rodzą, ro
dzą wciął, carat to Inne dsleci, młode, stare, zabawne, nudne, to nlezawsze od nieb zalety— Urodziwszy, dumnt te swojego płodu, zabawiają lub zanu
dzają bllłnlch z lą tylko różnicą, łe '.'■atkę opowiadającą z rozczuleniem o .wolm dziecięciu musi się zwykle w y
słuchać do końca, a autora, gdy nas zaczyna zanadto nudzić swoim two
rem. mołemy bez ładnych trudności odłożyć na bok.
Pawei rranfcowsKh
So?eremacja Mężczyzny
— Byłem wieczorem w parku z Adelą — rzekł przyjaciel do Kubu
sia. — Uwiodłem ją, jak zwykle, aezzwłocznie.
Kubusiowi Adela była obojętna.
^Wołałby jednak, aby była cnotliwa.
Zawsze wymagał cnoty od kobiet, na których mu nie zależało- Słowa przyjaciela nbodły go. Mimo to u- śmiechnął się. B ył to uśmiech pełen sceptyzmu-
— Dzisiejsze kobiety! — rzekł z cynizmem.
Przyjaciel machnął ręką i poże
gnał się. A Kubuś pozostawiony so
bie, począł się dręczyć. Bo skoro niemoralność kobiet jest faktem u- dowodnionym, on, Kubuś, będąc a- moralistą, powinien by ją w ykorzy
stać. Wymagała tego logika, d ii której Kubuś gotów był zdobyć się na wszystko, nawet na uwiedzenie.
Wtedy też powziął ów brzemienny w skutki zamiar: stać się donżua- nem.
Wieczorem tegoż dnia Kubuś ł A- dela szli wolnym krokiem do par
ku.
— Tak — mówił Kubuś z gory
czą — kobiety są niższe od męż
czyzn, zarówno psychicznie jak i fi
zycznie. Ulegają zmysłom — w przeciwieństwie do mężczyzn. Nie są intelektualistkami. Kierują się u- czuciem i kochają w aktorach filmo
wych. Nie mają zrozumienia dla kultury assyryjskiej, najwspanialszej bezwątpienia, jaką świat wydał.
Adela milczała.
Weszli w park, który był czarny I majaczył białymi sukniami. Kubuś, przerażony nie na żarty nieistotno- ścią kultury assyryjskiej w parku, zamilkł.
— Po kiego licha — myślał — za
cząłem mówić o kulturze assyryj- skie-j? Jak przejść od Assyrii do u- wodzenia? Jakie to dziwne! Assy ryjczycy byli najbrutalniejszym na
rodem świata, a znawca j wielbiciel ich kultury jest mniej do nich podo
bny. niż pierwszy lepszy tenmsis- ta. 1 nawet nie mogę pocałować A- deli, skoro gardzę kobietami.
— Ale — podiał po chwili przet waną rozmowę — kobiety zbłądzi
łyby, gdyby pod
wpływemmoich
wywodów usiłowały stać się intelektualistkami- Przeciwnie! Należy poddać sie przenaczentu. Przezna
czeniem kobiety w. in. jest być ko
chanką. I to kochanką intelektuali
sty, ponieważ on jedynie realizuje istotę 1 ideał męskości.
Adela midczałą.
— Gardzi mną, to jasne. Na tak w yrain* i tue pozostawiające naj.
Zaralrsuslka, to mo|e ostatnie dziec
ko, urodziło się w nocy, z ostatniej so
boty na niedzielę 1 mam nadzieję, że będzie żyło, mimo, że urodziło się Już Joko starszy szęśćdzłęslęciokilkoletnl pan. Kocham Zaratrzuslkę. Jest piękny Jak pogodny dzień listopadowy o zmierzchu. Ma w sobie urok 1 melan
cholię, rzeczy o których wiemy, Iż krótko się nimi cieszyć będziemy.
Jest mądry 1 dowcipny, chociaż his
toryjki I anegdotki, które wciąż cytuje, nie zawsze są Jego wymysłem. Ale lo przecież nie o to chedzi. Przed wojną Zaratrzuslka byt bogatym dyrektorem wielkiego koncernu, dziś... naprawia zegarki. Ma zawsze doskonały wzrok.
Przed wojną Zarałrzusłka byl umiera- lący. Kasat więc zwołać do siebie sluż-
— Czy pan wie, że 19 stycznia będziemy wszy
scy niemi?
* — ??
— Bo każdy odda swó] głos.
mniejszej wątpliwości wyznanie mi
łosne nie odpowiedzieć ani słowem, to oczywisty dowód pogardy. A może nie mnie uważa za intelektu
alistę, lecz Jacka i wszystko, co po
wiedziałem, odnosiła do niego? To straszne! Trzeba ją czytnprędzej pouczyć, jak ma rozpoznać praw
dziwego intelektualistę.
— Kobieta — rzekł — nie będąc sama intelektualistką, nie może tym samym trafnie odróżnić intelektuali
stów wśród mężczyzn. Powinna rdać się z tym na oddanego przy
jaciela - intelektualistę, który potra
fiłby dokonać wybór:* zamiast «iei Zawsze jestem gotów do> twych u- sług, Adelo!..
I chciał właśnie zaproponow ,e jej przyjaźń, gdy wtem przypomniał sobie, że miał ją uwieść.
— Jakto — pomyślał ze zgrozą.
— Co to wszystko znaczy? Po co mówię o intelektualistach, przyjaź- ot. niższości kobiety? Przecież uau*
bę 1 wszystkie swoje rzeczy rozdarowal między nich.
— W porządku — rzeki — rzeczy już pojechały, teraz pan może się Już wybrać w drogę!
Los, który lubi dobre powiedzonka, wypowiedziane wówczas, kiedy zdawa
łoby tlę, że na humor nie ma miejsca, darował mum jednak życie i nasz star
szy pan wyzdrowiał.
— Czemu zlewasz moj drogi? — za
pytała go kiedyż jego żona Zaralrzusl- kowa Melania, gdv wl(M—nr«m zostali sami.
— Ach, wiesz kochanie — odparł.
— Mąż 1 żona to Jedno, a gdy )estem sam to zwykle nudzę się 1 ziewam...
Starości bardzo Zaratrzustka nie lu
bl.
tem.... Lecz nie mą już powrotu.
Jestem skazany. Adela uważa mnie za niedołęgę. Trzeba brnąć dalej...
Opodal wśród gąszczu zamajaczy
ła wolna ławka. Adela milcząc usia
dła. Kubuś usiadł obok.
— Nie byłoby wszystko stracone, gdybym ją teraz pocałował. Lecz nie mogę jej pocałować odrazu, bez przygotowania, z miną tak poważ
ną. Trzebaby najpierw uśmiechnąć się, chwycić ją za rękę lub jakąkol
wiek inną część ciała, zachichotać, a dopiero na zafcnftmratie —- nnca- łować.
I w istocie, zgodnie z postanowie
niem, uśmiechnął się, a nawet za
chichotał, Adela spojrzała na niego ze zdumieniem.
— To ni.., ja tan tylko.*- przypo
mniałem coś sobie.-. — wymamrotał Kubuś, zaskoczony
Znów pominąłem jeden stopień—
pom yślał z rozpaczą. — Trzeba by
ło ią nąjDięrw chw ycić aa ręc»« a
— Czemu - wesrcnnąl - nazywo się dzieci „g , .ami?"Kiedy lak powin
no się nazywać niektórych obrzydli
wych nieapetycznych starców, zakopa
nych i zasmarkanych!
— Czy wiecie — mawiał — jaki Jest pierwszy objaw starości wewnętrzne!?
Skąpstwo! Ileż takich starzejących się pań, które chodzą do zakładów kos
metycznych, ale nie dbają o kosmetykę duszy. Drobiazgowe starcze skąpstwo, które się w nich z każdym rokiem po
większa. zdradza o wiele bardziej ich wiek, niż kurze iapki 1 podbródek. A propos skąpstwa opowiem wam n a j
zupełniej autentyczną anegdatkę:
Było na świecie raz dwóch w iel
kich skąpców. Jeden z nich powiesił się, ponieważ w nocy śniło mu się, że zrobi! jakiś duży wydatek, drugi za i, który także zapragnął się powiesić, nie uczynił tego, ponieważ cena sznura wydaw ała mu się zbyt wysoka...
Goście chętnie nawiedzali Zaratrzust kę, nawet zanadto chętnie i często.
— Trudno — wzdychał starszy pan
— „nie ma ryb bez ości —- nie ma dnia Bez gości".
Kiedyś przyszła do niego stara po- nożna matrona, chcąca go naciągnąć
ra jakiś cel dobroczynny.
— Jak pani sądzi — zapytał Zara .rzustka — Czy Bóg jest wszędzie?
— Czyżby pan w to wątpił? — od.
,parła matrona.
— A czy pani uważa, że znajduje się On również i tu, w iym pokoju?
— Jeśli jesi wszędzie, to i iulaj rów-
•leż...
Wobec tego, niech pani zostanie z Bogiem, a Ja pójdę do swoich zajęć...
Zarałrzusłka, jak wszyscy wielcy lu
dzie, bywa nieraz bardzo roztargnio
ny, szczególniej, gdy ma Jakiś ważny problem do rozstrzygnięcia. Kiedyś kłoś z domowników pylą go się: „Czy jutro jesi wtorek czy środa?"
— Mnie się nie pytajcie — odpan starszy pan niecierpliwie — wszystko, co wam na ten temat mogę powiedzieć, to to, że dziś jest poniedziałek...
O kobietach mówi Zaratrzustka za*
wsze dużo zabawnych rzeczy, na przy
kład:
— Kobieta, Jak zręczny szachista — jeszcze trzyma Jednego pionka w rę
ce, a już na drugiego ma zwróconą uwagę.
— Nie dokuczajcie waszym mężon
— rzekł raz do młodych mężatek — Pamiętajcie, łe w każdym bądź razie są oni dalekimi krewnymi PRAWDZI
WYCH MĘŻCZYZN!
dopiero później zaśmiać się. Chichot bez uprzedniego chwycenia rąk nie ma sensu. Odwróciłem porządek czynności. Teraz nie pozostaje mi nic innego prócz milczenia. Cokol
wiek bym powiedział będzie już te
raz nieistotne, a cokolwiek zrobił i- słotnego — sztuczne.
Nastało milczenie.
Wtem Adela przesunęła się nieco na ławce i z lekkim westchnieniem oparła głowę na ramieniu Kubusia, który nie dostrzegł już nawet, kiedy i jak wargi jego znalazły się na jej włosach, a potem na ustach. — Lecz, gdy nieco później • zapragnął, jak na intelektualistę przystało, zdać sobię sprawę z przebiegu wydarzeń i zapytał Adelę, dlaczego tak nagle bez słów i przygotowań położyła gloWę na jego ramieniu, ona, uśmie
chając półsennie, odrzekła tylko:
— Bo ja już to wszystko słysut-
łam. Wczoraj słowo w słowo mówi)
to samo Jacek,Nr. 16 S it ?
TADEUSZ SŁUPECKI
R E Z O L U C J A
(lustr. REGINA ETN U..A*
Kobylin jest nłezmłernfe dumny
ze swoich dwunastu ulic, ratusza I rynku, na którym rosną kartofle.
Po cuchnących rynsztokach ulicy Króla Heroda łazi dziewięć wieprzy Wincentego Głąba. I to byłoby wszystko, co można wyróżnić w ogólnym Wyglądzie miasteczka.
Kobylin — ze względu na wspo
mniany ratusz — posiada I radę miejską. Radni miasteczka należe
li jednak ■ do ludzi, nie lubiących komplikować sobie żyda 1 obrado
wali zwykle „Pod Ślepym Kaczo
rem1*, w nadzwyczajnych jedynie wypadkach przenosząc się do ra
tusza. Właśnie tam, „Pod Ślepym Kaczorem" narodził się pewnego dnia projekt ozdobienia miasta pomnikiem Wolności.
Następnego poranku burmistrz Wygłosił w ratuszu niezwykle pod- liosłe przemówienie:
— Obywatele I Panowie! Zebra- dśmy się tu, jako przedstawiciele naszego miasta, aby omówić bu
dowę pomnika. Jak świat światem w Kobylinie nie było jeszcze pom
nika Wolności i historia złotymi Zgłoskami zapisze nasze imiona.
Sala zabrzmiala oklaskami.
— Glosuję za uchwaleniem re
zolucji, huknął Głąb, chłop skąpy i nieco przygłuchy.
Nie tak spieszno panie Głąb
— uspakajał go Atanazy Szaber- kitw icz, bogaty kupiec. Zawistni twierdzili, że przed wojną malo
wał na plotach budujące napisy w rodzaju: „K to u Żyda kupuje, ten śmierć sobie gotuje", oraz, 'i Sprzedaj? kradzione towary. Ale to byty napewno tylko plotkil
— Nie tak spieszno, punie Głąb,
«_ powtórzył — rezolucje
uchwala się zawsze na zakoń
czenie zebrania. Tak robią w Łodzi i Krakowie, a nawet w samej sto
licy. Czy Kobylin ma bvć gorszy ocl stolicy?
Na tak przekonywujący argu
ment Głąb podrapał się po nosie i umilkł. Korzystając z tego, bur
mistrz udzielił głosu sekretarzowi Ksawery Ochlaj, sekretarz miejski, chlubił się głośno robotniczym po
chodzeniem, a pocichu handlował z Szaberkiewiczem. Wezwany, po
prawił krawat i przemówił ściszo
nym barytonem:
— Jak wskazuje nam nazwa, obywatele, Wolność jest kobietą.
W mniemaniu tym utwierdzają nas jej kaprysy i zmienność. Wobec powyższego nasz posąg Wolności musi być również kobietą i to, wzorem posągów greckich, cał
kiem nagą. Zapytacie dlaczego?
Ot, choćby dlatego, że którzmu t was żona będzie urywać let> o no
wa suknię, ta powiecie
prostu:„Kochanie narzekasz; że chodzist w starej, dziurawej sukni? Spójrz na naszą Wolność — ona jest cał
kiem goła!"
— Nie zgadzam się na projekt Ochlaja! — krzyknął prezes dwóch bractw kościelnych, p. Wahadło.
— Naga kobieta na rynku? Ow
szem, niech będzie kobieta, ja sam ta lubię, ale tak publicznie nie
można Dajmy jej choć skromnypłaszczyk...
Na to Ochlaj zaczął bić pięścia
mi w stół I ryczeć tak, że kurz le
ciał z żyrandola. Przerażony Wa
hadełko zamilkł, a zebrani uchwa
lili jednogłośnie, że Wolność bę
dzie bez płaszczyka. Gdy uspokoi
ło się, powstał Sznbarklewicz:
— Panowie, ale co zrobimy z jej pustymi rękami? Trzeba jej dać coś w rękę!
“ Ten wszystkim bv tylko w łapę dawał’ — przygryzł mu Głąb, przerywając dłubanie w nosie.
Doszłoby do awantury, gdyby nie interwencja burmistrza. Na chwilę w sali ucichło. Pierwszy wyrwał się Ochlaj:
— Myślę że. Wolność powinna trzymać w ręku złote jabłko!
- - Jeszcze czego - warknął Wahadło — żeby je kto ukradl.
— Więc dajm y je j miecz do reki
- proponował burmistrz.
— Protestuję — darł się Waha
dło — Wolność nie może nam mieczem grozić!
—Obywatele, obywatele — ago- dżi!
S zaberkiew ict — mamświet
ny pfoim-sł.
D p jm y jej do ręki pu
char. N iech ,o p ija
zgodę i iedność
narodu...■— Ależ ludzie — lam entował
Głąb, nie pijący nigdy wódki za pieniądze własne — nie upijajcie Wolności!
Łiciszylo się. Za 'chwilę jednak wrzawo wybuchła na nowo. Właś
nie burmistrz proponował aby pom nik postawić na rynku twarzą do magistratu, gdy Głąb walnął pięś
cią w stół z taką siłą, że na spodnie sekretarza pociekła struga atra
mentu.
— Twirrzą do magistratu, a ty
łem do mojej chałupy? Nima tgo- , dy! Wolność tyłem do chłopa?
W demokratycznej Polsce? W ol
ność musi być i musi stać przodem do chłopa! Zrozumieliśta?
Zebrani, przerażeni ybuchem chłopskei pasji, nie protestowali Jedynie Wahadło rvi#>»w»ł «l»
b o-Jednawcto:
— Obywatelu, aby zadowolić wszystkich, dajmy Wolności obli,
cze Światowida.— Co to za jeden? zapytał
•odeirzliwia Gołąb.
— Światowid? To potężny bóg słowiański o czterech twarzach, co patrzył sobie na cztery strony świata.
Szaberkiewict skrzywił się,
— Panowie! Takiej Wolności, to my nie chccmy! Będzie za dobrze widzieć. Niech już lin ie j ma jedną twarz i niech sobie patrzy w ma
gistrat. Zgoda?
Wniosek jego przyjęto z zapa
łem.
Tymczasem Ochlaj, po wytarciu spodni w obrus ze stołu, zapalał pragnieniem zemsty. Powstał, I wbijając oczy w nos Giąba, cedził jadowicie:
— Szanowny Komitecie! Czuję aię zobowiązany przypomnieć oby
watelom, że Głąb bez zgody magi
stratu zasadził na rynku kartofle i że wypuszcza tam swoje prosia ki. Tolerując nawet fakt, że mie
szkańcy naszego miasta przewra
cają się o te obrzydliwe stworze
nia, nie możemy jednak zgodzić się na to, aby pod pomnikiem Wolności Chlapały się wieprzaki. Wolność to
— rzecz święta.
— Go pan wygaduje? — oburzył się zaatakowany — moje wieprz
ki wam przeszkadzają? O pomnik się martwicie, ale o to, że dziś nie
które świnie na wolności chodzą—
to nie?
— Coście powiedzieli? — zasy- czal sekretarz.
— i\ to, com se myśioł.
— A coście myśleii?
— A to, żeście wzięli pieniądze na budowę azkoiy i sklep se w ryn
ku otworzyli,
— A kto ze szkoły okna wyjął
I do chałupy swej założył? Kto lawki na drzewo porąbał?
Mnie to żescie widzieli, ale jak burmistrz firanki j stół z ma
gistratu Szaberkiewiczowi sprze
dawał, toście spali, co?
— To nieprawdal — krzykną!
burmistrz, spuszczając oczy.
—• Wszyscy jesteście łajdakami powiedział Wahadło — mam dość waszych kłótni I świństw. Wyco
fuję się z komitetu.
— 1 ja — wrzeszczał Głąb —■
Ziodziejel
Zebrani runęli do drzwi. Burmi
strz rzucił się za nimi, krzycząc
rozpaczliwie:— Panowie... ObywatGe... Tak nie można, trzeba uchwallić... Cho-
a Wolność!..,
— Nie eheemy Wolności na ryn
ku! — wrzeszczał Wahadło. Pozo
stał) poparli go zgodnym rykiem;
— Preeeczll!
— Panowie — jęczał hurmistrz
—- to uchwalmy przynajmniej ja
kąś rezolucję.
Stanęli niezdecydowani. Burmi
strz wykorzysta! ich wahanie i za
czął dyktować sekretarzowi:
— My, mieszkańcy Kobylina, zgromadzeni na manifestacji jed
ności i zgody narodowej. ....
— Nie wszyscy! — wrzasnął Głąb. — Ja odchodzę.
— Preeccz! — zawtórował mu
"Sekretarz, lecz Wahadło i Szaber- kiewicz krzyknęli: „Niech żvje!“ .
Rozwścieczony Ochlaj złapał za łeb kupca I runął z nim na podłogę.
Za chwilę po pokoju przewalał się splątany kłąb czterech ciał. Z brzę
kiem tłuczonych szyb runęła na głowy radnych ulewa książek, ra
zem z dębową szafą. Na podłodze zabielały porwane kartki kodek
sów i przepisów magistrackich...
Burmistrz trząsł się ze strachu I nawoływał do zgody:
— Obywatele... Panowie... Po
gódźcie się... Zgoda buduje.. Rezo
lu c ja .,
Sporo czasu upłynęło, nim rezo
lucja została powzięta.
Powzięła ją dopiero'milicja, . .‘ •'•fil.
,7” ••odpow iedz
;
redakcjiAmelia Matylda Kr^dcka (Ursus).
Wykorzystujemy. Prosimy o dalszą Współpracą.
J s s ' (fcddżj Mnie ca tnnsgo? Na
desłana kaszka — niedobra.
„Wago" (Pabianice). Nadesłany list wskazuje, że ma Pan ooctućie kumom
„Duże sole — niezłe.
„J. S." (Łódk). Arńgdoia ca długa i za mato dowcipna.
„Siały csyisln k" (Cs jstachowa). Do- bletsemy slą i do wttkasafcego pizes Pana trumn arso, ale W .cny sposób.
Jadwiga Zalrd (Wais-awaJ. „Tyranią mody trseb aty op tace w at inaczej.
„Gwałt" — nie nadaje trą.
Tadeuss fr a r e s y k (OclaftBk) Dzię
kujemy za wyrasy u.nonła.
Maryla S. (Ko.cwice,. Postaramy slą spełnić Pafii życzenie w numotze gwiasdkowym.
C o
Wierszu tysu wittka A. $.
C «.y
liustrsc,e pjtty A. W. S.
Iidus i iiruj.1 zaai nu w rŁ t u . Satyr At tui a ki ii, LMiuakkie.s
,. i.
PAMUtlY
PARODIE
paradoksy
wydawnictwa Katów cc
" ■ w -iiiin -iiiir m...u i, ...m n n W
Str. 8 N r 16
t
# T U e z b ^ ” ' * /
- T a . k .
h ^ 3 -^ ,nO PR? -y jM v jr
W '
tochysa)bl A 1 1 0 0 2 0 ^ \en.
^ TĄ W I U ’V *
*
aaV
\J * *
I S Z C Z Ę TYL k.0 C 2 E
kA^ W
te
4
k o l i/
m y ę. * qg W
v p
-4A/STW
a O S E O O E k V APOROST
c 2-y M A - f c y
F L A K O N ?.
, s o c u c ę ; M i e r a k
£O'
czeg - o chcesz K o c h / \ M E
- łA/ODy 3 O D O W E J >
®» * & & m > ’: r ;
M ty * * ’ i j
£7 io£L.POMS,£ ■ 'te L lE Ż
k/lf= Z A M A R Z t Z G$yS HE<rlV*
A t \ n £
' P
ą n TĄ Ł O S T A M W O ŁAf ^ O G A / >v p « ° S - g y
CN SPR.A
w /° H / / f *
$ « • ' * c < > e». % * ^ * 7 i. .
» - • V » 1
uoryk
/
atezm'NIEMĄ. c&Awy, P
a n i>
aaaa w iP
zj:
m ó* ; ' 2 f AfĘzow//
wopaNAwer
d o kcsteil. - . * • * * S
iŁ
jS-
a« .e t > * . e
Przedruk bez p o d an ia źródła w zbroniony „Rózgi ukazują sie co tydzień. — R edakcja Łódź, iotrkow cka 98 - telefon 212-57
R edagują: S tanisław Sojecki. Stelan Stefański, Henryk Tom aszewski W ydoje „Łódzki Instytut W ydaw niczy”, Żwirki 17, tel. 206-42
Przyjmuje si« codziennie od 12-ej do 14-ej, n n iifis«
O