• Nie Znaleziono Wyników

Rózgi : biją co tydzień. R. 1, nr 20 (1946)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Rózgi : biją co tydzień. R. 1, nr 20 (1946)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

ł"'

NUMER GWIAZDKOWY

Cena numeru W d

R o k 1

22 G rudzień 1946 Nr 20.

WEDŁUG ZAPEWNIEŃ CZYNNIKÓW MIARODAJNYCH WÓDKI NA ŚWIĘTA IE ZABRAKNIE

ar

H fN R Y K TOMASZEW SKI

” -V ■ .

I '

.Chwała na wysokości, a spokój na ziemi...

(2)

ę. o

* » •

Tradycja, obywatele, święta rzecz, zwłaszcza jeżeli chodzi o Święta, a zwyczaj, jak wiadomo każę winszować sobie z powodu Bożego Narodzenia. Repertuar ży­

czeń J e s t , oczywiście, nieograni­

czony, ale w wyborze ich ucieka­

my się z reguły do' najcelniej­

szych.

Tak np. wielkim powodzeniem cieszy się dowcipne i pełne humo­

ru: „Wesołych Świat";

Natury uczuciowe, tzw. serdecz ne używają najchętniej: „Zdrowia, Szczęścia oraz Pomyślności"

względnie (w skróceniu): „Wszyst kiego Najlepszego".

Osoby, wybiegającego poza chwilę bieżącą na dystans co naj­

mniej dwunastu miesięcy, stosują wielemówiące:' „Dosiego Roku".

■ Ludzie, którzy Boże Narodzenie traktują/ jako jeszcze 'jedną okazję do wychylenia pewnej ilości pfyts- szych i głębszych, pozostają przy swoim: „Jeszcze raz, jeszcze raz, niech żyje, żyje nam..."

Piękne staropolskie życzenie:

„Jeda, pij i popuszczaj pasa po­

winno — zgodnie z opinią fachów- ców — ulec zawieszeniu do czasu wykonania trzyletniego planu od­

budowy gospodarczej,

tj .

do czasu

„osiągnięcia w produkcji rolnej wskaźnika ^110, a w zakresie kon­

sumpcyjnych dóbr przemysłowych wskaźnika 125 — na głowę ludno­

ści".

Szanowni Czytelnicy (Panie i Panowie, Obywatelki i Obywatele, Towarzyszki i Towarzysze, Kole­

żanki i koledzy, Druhny i Druho­

wie)! Jako osobnicy dowcipni i pel ni humoru, natury uczuciowe i serdecznie, osoby wybiegające po­

za chwilę bieżącą, ludzie szukają­

cy okazji — zyczymy Wam żarów no „Wesołych Świąt", jak i „Zdro wia, - Szczęścia, Pomyślności",

„Wszystkiego Najlepszego", .„Do­

siego Roku" tudzież .Jeszcze raz, jeszcze raz, niech żyje, żyje nam ".

LUDWIK JERZY KERN

WIERSZ

Tradycja przyjęła się ta, że co roku na św ięta

przylatuję srebrni aniołow ie.

Każdy anioł ma skrzydła, każdy z chmurę1*: ma rydwan, każdy złotą opaskę na głowie.

Tak jak m ogą najniżej przylatują. Na lirze

każdy z srebrnych aniołów .rzempolL 1 śpiew ają o zmroku

„Pokój, pokój, (achl) pokój,

pokój wszystkim ludziom dobrej wolil"

Już od w ieków słyszano tak tę piosnkę śpiew aną,

nie widziano jednakże co ch cieli w ypow ied zieć w tych słow ach, w pięciu krótkich tych słow ach, tradycyjni, poczciw i anieli.

GEN. DE GAULLE PO WYBORZE PREMIERA WE FRANCJI

Rys. Henryk Tomaszewski

BOŻE NARODZENIE - NA LODZIE

Ponieważ spodziewamy się ,ofl Was podobnych życzeń, kwituje­

my je dla uproszczenia z góry przy pomocy zręcznego: „Dziękujemy

nawzajem ". .

♦ ♦ •

Tradycja Bożego Narodzenia nie ogranicza się, niestety, do ży-

ŚWIĄTECZNY

I dopiero obecnie

można śmiało, bezsprzecznie

stwierdzić jaka tej pieśni jest misja.

Pieśni, którą co roku śp iew a w św ięta o zmroku Nadzw yczajna Anielska Komisja,

Nie ma nic dsiś od tego bardziej aktualnego.

Z lokalam i, jak wiem y, jest bieda.

I każdemu dać pokój, żeby każdy miał spokój,

to narazie w ykonać się nie da W ięc gd y stan ten zobaczą aniołowie, to splaczą tię i serce aniołów zabolL No, bo jak tu nie biadać, g d y nad Wisłźj wypaćs..

jeden pokój na trzech dobrej woli...

czeń, ale wymaga jeszcze złożenia prezentu „na gwiazdkę". Fatalny ten zwyczaj pochodzi bodaj z Bet- łeem, mianowicie — jak twierdzi popularna kolędą — „potem i kró le widzimy; cisną się między pro­

stotą, niosąc dary Panu w dańi — mirrę, kadzidło i złoto".

N r 2 0

Z królewskich darów, jakie ot­

rzymujemy na gwiazdkę bieżące­

go roku, najważniejszy jest mir czyli Pokój. Wbrew nadziejom amatorów trzeciej światówki —

$w. Mikołaj (nie mieszać z Miko- ia zykiem) nie tylko nie zawiesił na choince 1946 bomby atomowej, ale owszem, wprost przeciwnie po łc yi podMtoinką wniosek w spra- w ogólnego rozbrojenia.

Co do złota — nie mamy go ń" ai, chociaż • to nie dar, tylko nasza własność. Rząd angielskiej Pa-tii Pracy, przetrzymując je w swoich safesach bankowych, skła­

da jednocześnie „kadzidło" Schuh- macherowi i lamie się czule opiat kiem z tymi, którzy przez lata woj ny tantali żebra całej Europie.

Szanowni Czytelnicy (Panie 1 Panowie, Obywatelki i Obywatele, Towarzyszki i Towarzysze, kole­

żanki i koledzy, Druhny i Druho­

wie,: Nie wiemy doprawdy, jak so bie dacie radę w dzisiejszych cięż­

kich czasach z prezentami gw iazd’

kowymi w zakresie prywatnym.

Czy wam się mianowicie uda ku­

pić pelisę (dla żony), krawat w groszki (dla męża), kapce (dla teś ciowej), konia na biegunach .(dla synxa), tatkę czy .książkę (dla có­

reczki). W tej niełatwej sytuacji pamiętajcie, prosimy,, wdzięcznie, że nie tylko Ministerstwo Aprowi-

przyszło Wam z pomocą w gwiazdce, przydzielając szczodrze krwawą kobasicę, ale i że od nas otrzymujecie w darze — same

„Rózgi". 7 ,

r

Rys Jcu lenico

9

(3)

I

N r £©

RZĄD LABOUB PARTY OBIECUJE KAŻDEMU OBY­

WATELOWI W. BRYTANII TRADYCYJNEGO INDY­

KA Ś

wiątecznego

.

Rys. Henryk Tomaszewski

IN D Y K Z K A S Z T A N A M I

JAN LOLA

Drugi list ze Skromnej Miłosnej

Kochana Polul Na początku dono­

szę, że jesteśmy wszyscy zdrowi, czo- go 1 Tobie serdecznie życzymy, tylko odeślij nam już raz nareszcie koc 1 ze­

garek, który — przez zapomnienie — podczas ostatnie] swojej bytności u nas w pośpiechu pakowania walizek zabrałaś.

W ostatnich dniach życie u nas to-

«zy się pod znakiem świąt, to też by­

ło bardzo wiele wypadków zatrucia alkoholem, a Intendent magistracki Po- ratajko tak się doszczętnie wyzbył ze wszystkich pieniędzy. Iż w poszukiwa­

nia alkoholu dla złagodzenia kotka (płeszcnołłlwa nazwa katsa — przyp.

sed.) w yw al sprytnie ze wszystkich sśedmin termometrów, należących do magistrackich ruchomości, a na to ntlefece nalał atramentu i teraz niewia­

domo, jaką mamy temperaturę w ej Miłosnej 1 czy sierotkom z l palie w piecach ęzy też niech /eezcze trochę poczekają.

Z powoda świąt choinki ba\dzo po- dsośały, ale ja ule byłam głupia i po- enkms do parka z Ziutc (Ziuta — sio- pani le ś — przyp. red.) i wycię­

łyśmy tam o t pięć drzewek tak,' że

!•*•* »tś nie osypią, starczy jeszcze na parę dobrych świąt. Na wszelki wypa-

**•0, śoby się nie osypały, capchnęlam Jo pod Md na Olszance, na której jesz- ooe przed miesiącem odbudowano drewniany most i tablicę z napisem

„jeździć stępa — palić surowo wzbro- eo wcsystkhn daje okazję do przeróbki „jeździć surowo wzbronione — palić stępa" i z czego serdecznie śmiejemy się dwa razy w tygodniu, a notariusz to nawet I cztery rasy 1 oawsze aż do łes, że potem mu.

nawet storno okłady muszę robić bo go oaaayaa z tej zawziętej p o cie c h y kląć w boku.

Tylko Miluś (Mlluś, mąż pani Loli

— przyp. red.) nie bierze w tym udzia­

łu, a nawet odnosi się do tego wszys­

tkiego pogardliwie i gdy raz spróbo­

wałyśmy nakłaniać go dq śmiechu, to tylko machnął ręką i poprosił, żeby mu dać święty spokój — to my wtedy u- myślnle przez całą noc z Ziutą śpie­

wałyśmy różne pleśni religijne aż nam ślina w gardłach wyschła 1 bornym kwasem je płukałyśmy.

file jeszcze nie opowiedziałam ci dokładnie o moście, bo było uroczyste otwarcie, chociaż janek Czarny — ten, co lraszki drukuje w „Szpilkach" 1

„Rózgach".., otóż ten janek protestował że to nie w porządku 1 dlaczego naj­

pierw nie poświęcono kamienia w ę­

gielnego, jak to już bywało za jego pa­

mięci.

Ale cóż tam janek: strasznie wszy- ' scy byli wzruszeni i pierwsi uroczyście przeszli przez most: burmistrz i ob. ko­

mendant, a kiedy im się >nic nie stało,

. • Rys. Kazimierz Grus

r P R Z Y B I E Ż E L I P A S K A R Z O W I E ..."

chociaż naumyślnie nocno walni ob­

casami w drewnianą jclólkę, to wtedy entuzjastycznie zaczęliśmy przechodzi- wszyscy, była nawet z tego totograiic 1 trzy pouczające artykuły w „Dzien­

niku Łódzkim" oraz piosenka z konkur­

sem na najstarsze mydełko toaletowe

„Malta" — co na wszystkich zrobiło wrażenie, gdyż nie potrzebuję cl chy­

ba dodawać, że most utopi) się w Ol- szcnie dopiero tydzieó po tym, a i tyl­

ko dlatego, że Czarny jechał wozem z żytem do młyna, przytem omal go Pan Btcj nie powołał do siebie, ale wyciąg­

nął go z topieli Tymkowski, gdyż Czar­

ny byl mu winien 1200 złotych... Dob­

rze tak Czarnemul Niech płaci długi, a nie kombinuje, żeby topić slęl Każdy

»3k potraiiiby: zadłużyć się a potem siup do wody — tylko nie każdemu na takie hece sumienie, pozwalał

Ale o czem to ja chcialam ci, droga Polu, napisać? Aha, biedna Ziuta cią­

gło jeszcze nie może przeboleć, że Ka­

jetan (Kajetan mąż biednej Ziuty — przyp. red.) ją^parzucll i za każdym ra­

zem, gdy sobie przypomni, że mu nie powyrywała wszystkich włosów z gło­

wy — rwie sobie włosy z rozpaczy.

Dlatego, żeby zapomnieć, poszłyśmy u c iilm „Szlakiem hańby" („Szlakiem heuby". wstrząsający iilm polski — ptzyp. red.), który wyświetlają u nas z niesłabnącym powodzeniem por-a czwarty, co świadczy o wielkim gło­

dzie sztuki, choć może sobie z tego nie

• wszyscy zdają sprawę, gdyż to potrąca o zagadnienia cokolwiek głębszo (zwrot ten zapamiętałam z referatu Ptsankle- więza, który wygłosi! on z okazji wrę­

czenia mu powiatowej nagrody litera­

ckie’ im starosty Ojra—Grzanki—Złot­

nickiego)...

No, 1 oczywiście były „jasełka", w których Tymkowski gra! rolę osia, a ryczał tak naturalnie, że muslał trzy­

krotnie bisować, a dzieci to mu nawet Mano przynosiły, bo dzieci było dużo, gdyż tę „jasełkę" grano podczas choinki dla niezamożnej dziatwy szkolnej, z której każdy dziatek otrzyma! po wło­

skim orzechu 1 po jednej karcie odzie­

żowej,

Napisałabym cl jeszcze wiele rze­

czy, ale ściemniło się I muszę Już koń­

czyć bo za oknem wydobywa akordy z gitary Zygmuś Guzek, co oznacza, że pójdziemy z wizytą do niego, bo Miles mocno śpi i rzeczywiście niech sobie odpocznle, gdyż tak go ślubne obowią­

zki wobec mnie jako żony męczą nie­

pomiernie. Nic dziwnego, dobrze go rozumiem, chłopak swoją czterdziestkę już ma 1 trudno mu się równać z Guz—

zkloml

S fr 3

Kończę więc Kochane foli, zasy lam ci wszystkie pobie eascze ,epsze tyczenia świąteczne, tylko odeślij nam już » nareszcie koc. ' zegarek, które przez zapomnienie 'Obrałaś, bo jui więcej wstyd m, oędzle o tym pisać, gdyż nawet ty powiesz, że się pow­

tarzam.^

Pa, Kochana Poiut

Twoja Lola

* ) pa trz „R ó z g i” » d n ia 13.X.21946

Rys. Henryk Tomaszewski

„DZISIAJ W BETLEJEM..."

TADEUSZ SMIELINSKI

LEGENDA

W s ta je n c e przy sianku W d ia lo g u w esołym

C złow ieczym j ęzy k l e r G a d a osioł z w ołem . Że pono n a św iecle N a s tą p i o d m ia n a Z p o w o d u rocznic) N a ro d z en ia P a n a . Nie b ę d z ie już w aśn i.

Ni g rzechu, ni złości — C złek z człekiem się z je d n a W g o rąc e ] m iłości.

Kto d o tą d się o p a rt Jed u o ści i zgodzie, Zrozumie, że z g o d a To m oc jest w naro d zie.

M iast je d e n drugiem u P o d sta w ia ć w ciąż nogi, D la d o b ra w sp ó ln eg o C hętnie zejdzie z drogi.

T ak so b ie przy sian k u W d ia lo g u w e s o ły

O s p ra w a c h człow ieczych G a d a osioł z w ołem

C zem u się n ie z d a rz a .

By ta k sa m o czuł

Jeden z drugim osiot

Lub, p rz e p ra sz a m — wółl

(4)

r

$ ' i 4

N apisał STEFAN GAJOS

Nr 20

Ilustrowała REGINA KAŃSKA

\

Początkujący lekarz Artur Go- nan Doyle rozpoczął przed pół ro­

kiem pierwszą w swej karierze praktykę zawodową w Deyonshire i od tego czasu zwiększyła się w sposób zastraszający śmiertelność mieszkańców owego miasteczka oraz osad okolicznych. W odróż­

nieniu od wielu innych lekarzy' A r­

tur Conan Doyle zdawał sobie spra wę, że jest winowajcą tego stanu rzeczy, co zresztą znajdowało po­

twierdzenie w ogromnym szacun­

ku, jaki okazywali mu niedwuznacz nie właściciele devonshirskich w y-1 twórni trumien oraz zakładów po-- grzebowych, którzy posunęli się na wet do ofiarowania młodemu ieka rzowi w dniu jego patrona srebr­

nej papierośnicy ze złotym napi­

sem: „Nieocenionemu szefowi — wdzięczny Cech Trumniarzy i Po- grzebników**.

Przy tym Artura Conan Doyle‘a prześladował złośliwy pech w dia­

gnostyce. Kiedy orzekał raka, oka­

zywało się, iż pacjent ma jedynie zwichnięcie nogi w kostce. Kiedy stwierdzał u kobiety niebezpieczną puchlinę, wychodziło na jaw, iż ko bieta ta jest zdrowa jak sardynka, a tylko od trzech miesięcy znajdu­

je się W ciąży; gdy leczył reum a­

tyzm pacjent, umierał na ropne za­

palenie ślepęj kiszki; kiedy stawiał diagnozę nerwicy serca okazywało się, że chory ma nieżyt kiszek.

Gdy wreszcie pewnego razu zda

■żyło się w Deyonshire tajemnicze morderstwo j Artur Conan Doyle dokonawszy sekcji zwłok napisał w protokóie, iż ofiara zginęła od kuli rewolweru o kalibrze 7,85 mm, a tymczasem ujęty później wino­

wajca zbrodni zeznał, że pchnął swą ofiarę sztyletem do rozcinania kartek romansów kryminalnych, w jakich lubował się od dzieciństwa, lekarz okręgow y;w ezw ał Artura i rzeki do mego;

— Protokół sekcji pisany jest świetnym stylem. Czy pan, kolego, , nie myślał nigdy o przerzuceniu się

w dziedzinę literatury?

Odebrawszy zarobione pobory, Artur Conan DNyle wyjechał naj­

bliższym pociągiem do Londynu i po zamieszkaniu w pobliżu Wbite-, chapel wziął się odrazu do pisania nowel kryminalnych. Postanowił stworzyć nową postać dedektywa, który byłby bohaterem większego cyklu przygód. Poczuł s'ę w swo­

im żywiole, toteż praca szła mu świetnie i w ciągu półtora miesią­

ca napisał ponad dwadzieścia no­

wel o mordercach-rowerzystach, o żebrakach-milionerach czy też o wdowach, których mężowie popeł­

nili fikcyjne samobójstwa, aby do­

znać niecodziennych rozkoszy w potajemnym obcowaniu fizycznym ze swoimi legalnymi żonami.

Jednakże przed młodym auto-' rem wyłoniła się jedna poważna trudność. Jak ogólnie wiadomo po­

wodzenie utworu literackiego z a ­ leżne jest w pierwszej mierze od imiena czy nazwiska jego bohate­

ra względnie bohaterki. „Boska Komedia** nie przysporzyłaby nie­

śmiertelnej sławy Dantemu Alig- hiebi, gdyby jego ideał nie nosił imienia — 'Beatrycze, a naprzy- kład Eulalia. Kto wie, czy Mickie­

wicz zakochałby się w Wereszcza- kównie, gdyby ochrzczono |ą, przy puśćmy - imieniem Kunegunda, a już całkiem na pewno można stwierdzić, iż największy heros li­

teratury światowej, Jack Texas, nie uwieczniłby się, nosząc na-przy kład imię 1 nazwisko Archibald

r/anJoPNlA CONAN

AMWA DOYLE A*

Hopcshawcrossnington. Rozumie­

jąc tę podstawową zasadę literac­

ką, Artur Conan Doyle łamał sobie głowę nad trafnym ochrzczeniem swego dedektywa, lecz żadne z do­

tychczasowych imioh i nazwisk, ja kie przychodziły mu na myśl pod czas wielu bezsennych nocy, nie przemówiło doń swą oryginalno­

ścią.

Toteż Artur znajdował się w stanie skrajnego’ • przygnębienia i riiewiadomo,

_

jakby się skończyło to wszystko, gdyby nie wybrał silę pewnego, dnia do swego przyjacie­

la, również lekarza z wykształce­

nia, który po wysłaniu ną tamten

świat żony jednego z wybitnych londyńczyków, pracował obecnie jako' sekretarz Filharmonii Lon­

dyńskiej.

Przywitawszy się z Arturem, przyjaciel wezwał woźnego i rzek}

doń:

—- Sherlocku Holmesie, przynie­

ście nam herBaty.

Artur Conan Doyle zadrżał.

Sherlock Holmes -r- oto-imię i na­

zwisko dla dedektywa, wszechśw>a towej sławy!

Pożegnawszy się później z przy­

jacielem zajrzał do pokoiku woź­

nego i wsunąwszy mu do ręki banknot jednofuntowy powiedział:

— Ghciałbym wykorzystać w a­

sze im'ę j nazwisko dla celów lite­

rackich. Chyba nie jesteście prze­

ciwni temu?

Sherlock Holmes, mężczyzna blisko 50-letni rozjaśnił swą twarz, na której aż nadto widoczne były ślady intensywnego używania al­

koholu.

— Sir — odbzekf. — Nie tylko nie mam nic na przeciw, ale witam z radością pańską inicjatywę, któ­

ra pozwoli mi rozgrzać się jak na­

leży przy dzisiejszym przejmująco zimnym dniu.

Zbiór nowel opiewających przy­

gody dedektywa-myślicieia, ascety i wirtuoza skrzypcowego stal się sensacją księgarską Wielkiej Bry­

tanii, zapewniając z miejsca wiel­

ką sławę Arturowi Conan Doyle, Lecz przekonaj się c/n, że sława usłana jest drutem kolczastym, gdyż niezadługo przybył do jego n ieszkania nie wyimaginowany Sherlock Holmes.

Sir — przemówił i natych­

miast po pokoju rozszedł się przy­

kry zapach whitechapelskiego -bim bru. — Przeczytałem , zbiór pań­

skich nowel.

Dzięki temu zrozu­

miałem, jak wielkim człowiekiem jestem, toteż sądzę, iż jeden funt, jaki mi pan wręczył wtedy, jest nie proporcjonalnie nikłym w ynagro­

dzeniem za oddanie mego imienia

i

nazwiska na żer publiczności za­

miłowanej w kryminalistyce.

A rtur Conan Doyle znajdował się w doskonałym usposobieniu, więc chętnie wręczył dodatkowy banknot funtowy Sherlockowi Hol­

mesowi, który odszedł rozpływa­

jąc się w wytwornych podziękowa­

niach. Zjawił się ponownie naza­

jutrz, chwiejąc się na nogach do tego stopnia, że Artur Conan bo- yie wepchnął mu w rękę dalszy banknot i wyekspediował gościa czymprędzej za drzwi. Gdy na trze ci dzień Sherlock Holmes przybył znowu, młody literdt oparł się żą­

daniu przezeń dalszego odszkodo­

wania.

— Idźcie się przespać — powie- dzia. — Nie dostaniecie ani pensa.

Lecz Sherlock Holmes nie ruszył się z miejsca.

— Sir — rzeki. Bardzo mi przykro, lecz będę zmuszony udać się jutro do redakcji któregoś z dzienników i cały świal się dowie, kim właściwie jest sławny Sher­

lock Holmes.

Nie należało'dopuścić do kom­

promitacji wielkiego ascety, myśli­

ciela i wirtuoza skrzypcowego. Ar tur wręczy! woźnemu dwie monety - jednoszylingowe przewidując jed­

nak, że na tym sprawa sic nie skoń czy. Istotnie, Sherlock Holmes przy' .chodził odtąd, codzienni,e rozsiewa­

jąc w pokoju zapach whitechapel­

skiego bimbru i zadowolając się mniej lub więcej pokaźnymi od­

szkodowaniami.

W parę miesięcy później Artur Conan Doyle wydał powieść

„Śmierć SRerlocka Holmesa**, a już nazajutrz po ukazaniu się jej na półkach księgarskich przybył woźny Filharmonii. '

— Sir — rzeki, rozsiadając się bez zaproszenia w fotelu. — Prze­

czytałem pańską powieść. Pozwo­

lił pan sobie bez porozumienia ze mną 'uśmiercić mnie i to do tego w przepaści alpejskiej. To będzie pana kosztowało 5 funtów.

Po uciążliwych targach Sher­

lock Holmes poprzestał na jednym funcie, lecz następnego dnia zja­

wił się znowu, grożąc, iż obwieści światu prawdę, jeśli nie dostanie jeszcze jednego funta. A rtur, wy- plaąił mu żądaną kwotę, ale rów­

nocześnie postanowił, przeprowa dzić plan, jaki powziął w stosunku

do szantażysty.

— Ach ci niepoprawni pisarze kryminalni — roześmiał sic zwrat cając Arturowi dowód. — Jakaż u was czujna wyobraźnia! I pan myśli, że ja dam się nabrać? Do­

branoc i żytzę bezpiecznej podró­

ży do domu!

Zasalutował z, szacunkiem i od­

dali! się, aby pełnić swą służbę w

walce z przestępcami.

— Posłuchajcie — rzekł do nie­

go. — Od pewnego czasu śledzę jednego włamywacza i znam miej­

sce, w którym gromadzi on zag ra­

bione przez siebie skarby. Robię dzisiaj wyprawę do jego kryjówki.

Jeżeli wybierzecie się' ze mną, by pomóc mi, otrzymacie połowę skarbów, pod warunkiem jednak, że jutro wyjędziecie do Południó-"

we] Ameryki, gdzie będziecie mog­

li kupić sobie fermę i żyć do końca waszych dni w dobrobycie i spoko­

ju.

Sheplock wyraził skwapliwie swą zgodę, a wieczorem stawił się na umówione miejsce nad Tamizą.

Wsiedli do przygotowanej łódki i odbili od brzegu.

Wieczór .był wyjątkowo mglisty.

Gdy znaleźli się na środku rzeki, Artur Conan Doyle wsunął na rę­

kę stalowy kastet i powstawszy w pewnej chwili wyrżnął nim tow a­

rzysza w skroń. Nie wydawszy naj lżejszego jęku, Sherlock Holmes upad! na dno łodzi. Wtedy Artur przewiązał go sznurem, przymoco wał doii zabrany z brzegu olbrzy- mi kamień, i zepchnął ciało do wo­

dy. Przez pewien czas śledził wy­

pływające na powierzchnię bańki, a . gdy tafla Tamizy stała się ns, powrót gładka, powrócił na brzeg

Nie miał najmniejszych wyrzu­

tów sumienia, toteż osiągnąwszy ulicę, począł iść wzdłuż niej, po­

gwizdując z uszczęśliwienia!.

W pewnej chwili natknął się na­

gie na policemena.

— Hola! zatrzymał go przed*

siawici-el wtadzy. — Cóż to pan tak, pogwizduje beztrosko?

—- Proszę się nie dziwić — od­

parł Artur -— udało mi się przed kwadransem zamordować mego najgorszego wroga.

— Ach, tak — wyprężył się po­

liceman. — Ostrzegam, iż wszyst­

ko, co powie pan od tej chwili zo­

stanie użyte przeciwko panu. Jak si,ę pan nazywa?

* — Artur Conan Doyle.

Policeman sprawdził podany mu dowód osobisty, po czym klepnął Artura po ramieniu

i

(5)

\ fi 2 O t ,

> '

KAZIMIER* grus

ADAM ROGALSKI

W IGILIA TRZYNASTU

— A zirtem i pierwsza gwiazd­

ka! — powiedział uroczyście dzia­

dziuś, czesząc równie bezzębnym, jak on grzebykiem swą długą bro­

dę.

._— A więc siadamy papusiać! — rzekła teściowa w wybornym hu­

morze.

— Jakie d a m y ? — spytała głu­

cha babcia, przykładając trąbkę do ucha.

— Sia-damy, babuniu! — w rza­

snął Karolek, zły okropnie, gdyż spodziewał się, że dostanie na gwiazdkę rower, a dostał przyrze­

czenie, iż otrzyma ciepły szalik, jeśli będzie grzeczny.

— A teraz podzielimy się ja j­

kiem... — odezwał się dziadziuś

wzruszonym głosem.

— Dziadziuś się pomylił — szep­

nął pan domu — dziś łamiemy się opłatkiem!

— A prawda! Rano mnie łamało w kościach i zaraz sobie pomyśla­

łem, że mnie dziś spotka coś po- dobnegoł

— Wszystkiego . najlepszego, zdrowia dla nas i grypy dla pacjen tów! — powiedział pan domu, któ­

ry był lekarzem.

—- Poprawy losu! 2eby padło na niego chociaż sto tysięcy! — do­

dała pani domu.

— Zebyśmy się dobrze chowali przy zabawie w chowanego! — mruknął Karolek,• którego zawsze czepiały się niemądre dowcipy,

— Ńo, smarkaczu, żebyś miał zawsze same piątki! — życzył ta ­ tuś.

— A nas ,pan nauczyciel gimna­

styki uczy, żebyśmy chodzili dwój kami — mruknął niepoprawny Ka rolek, pakując do ust cały opłatek.

— Dziadziuś pozwoli...? — spy- tafa pani domu.

■-* A, owszem, pozwolę! Śledzie bardzo łubie! ,

— Nie to, dziadziu! Pytam, czy dziadzio pozwoli i nam zjeść kawa łek, bo dziadziuś tak szybko kon­

sumuje...

Profesor Jupiterek,- słynny astro nom, wzniósł toast na cześć pani domu:

— 98 lat, 98 lat, niech żyje, ży- je nam!..,

— Dziękuję, profesorze, ale dla­

czego tylko 98, a nie sto?...

— Bo 'ja potrąciłem qd razu 2 procent, jako podatek od obrotu ciał niebieskich w tym okresie!

Czas płynął. Goście bawili się w najlepsze, gdy nagle w kulmina­

cyjnym punkcie zabawy pani do­

mu zawołała z rozpaczą:

— To okropne, jest nąs przy sto le trzynaście osób!

Wszyscy po prostu zamienili się w słup soli, jak ta żona „Lota“, którym podróżuje się najwygod­

niej. Tylko gluchawa babunia była pogodna:

— Przy chwaście? — zdziwiła się niefrasobliwie. — Co to zna­

czy?

— Trzynaście, babciu, niestety, trzynaście! — krzyknęła pani do­

mu,

— Wobec tego — jedno z nas umrze w ciągu najbliższego roku, taki jest przęsąd! — oświadczyła z ponurą miną ciocia Andzia. — Mo

że dziadziuś. *

Dziadziuś'* zbladł, jak śnieg azbe stówy, którym posypano choinkę.

— Czy jest na to jakaś rada? — spytał tragicznym szeptem pan do­

mu.

W ponurej ciszy, nabrzmiałej przeczuciem nadchodzącej śmjerci, rozległ się głos profesora Jupiter ka, który przez ten czas zdążył w\

próżnłć dziesięć kieliszków poa rząd, chociaż był opozycjonistą.

— Mo-mo-moi kochani! — po wiedział — nie rrrozumiem, o co wam idzie. Przecież ja widzę przy stole dwadzieścia cztery osoby?..

A ja to pies. To znaczy razem jest

nas 25 osób ’ żadnego nieszczęścia się nie przewidujel...

— Brawo!! — wykrzyknęli goś cie chórem.

— Brawo! — pisnął solo urado wany dziadziuś. — Uratow ał m;

życie!

$ 7

&

•7

f

(6)

I

1

9

Słr <5

BOGDAN BRZEZIŃSKI . LUDWIK JERZY KERN

CIĘŻKI L 1 S T

PRZEMYSŁ Kochany panie Redaktorze, Wczoraj m ówiła mi Eulalią

N r SC

Tę panią widziałem po raz pierwszy w tyciu. Przyszła w porze, kiedy by­

łem najbardziej zapracowany.

— jestem Bqbeikiewiczowa — po­

wiedziała — to nazwisko jeszęze panu mc nie mówi..,

Słówko „jeszcze" wypowiedziała z wybitnym naciskiem.

Uśmiechnąłem się niewyraźnie i po­

prosiłem, żeby usiadła. Usiadła i za­

częła mówić:

— Być może, że panu przeszka­

dzam... Ale ja musialaml Mój mąż Jest tak nieśmiały... Po prostu nie ma od- w agil Inni już dawno posłaliby swo­

je utwory do redakcji, a on nie... Po­

wiada, że chce jeszcze wycyzelować.

A co tu cyzelować, proszę pana? To sq już perłyl ja wiem że pan z przy­

jemnością posłucha i oceni, bo pan jest ludzki człowiek. I napewno pan szepnie tu < tam słówko... Bo bez ple­

ców dzisiaj i najtęższa głowa nie mo­

że stanąć na nogach! Takie czasy...

Więc pan pozwoli ,ie przeczytam naj­

pierw jeden sonet. To jest coś, jakby to napisał nowoczesny Asnyk. Asnyk bez patyny. Proszę, niech pan posłu­

chał

I przeczytała mi sonet.

A potem zaproponowała:

— A teraz przt czytam panu nowelę.

Coś jakby Maupassant. Ale nowoczes­

ny.

i przez dwadzieścia minut czytała nowelę genialnego Bąbelklewlcza.

— Świetne, prawda? — spytała.

Podniosłem wysoko brwi, co wido­

cznie dama uznała za wyraz zachwytu.

, A teraz Iragmęnt powieści. Eędzie to ten moment, kiedy Teoiil, dowiedzia­

wszy się, że Idalia go zdradziła, chce się powiesić... Niech pan posłuchał

Słuchałem. Pół godziny słuchałem, Teoiil się jednak nie powiesił. Nato­

miast ja niejasno powziąłem ten za­

miar.

— jak się to 'panu podobało? — (pytała dama, ocierając łzę.

— Strasznel...

— Wstrząsające, prawda?

— Owszem, okropne.

— Teraz przeczytam panu humores­

kę. To zresztą pańska branża, jest to coś, iakby Czechow...

Bez patyny?

\ * Bezl Mój mąż zr >bił pewne od- f ' ie na polu pisania humoresek. Do-

pcm jest tak zw ana bratnia dusza.

Wiem, że gdy chce pan to pan może spraw y rozrabiać 1 poruszać.

I b ieg pan m oże sprawom nadać, (a przecież w ażna rzecz ten biegi) Idzie zaś o to, że nie pada dotychczas w kraju u nas śnieg.

Co roku, odkąd się pam ięta, m ieliśm y śniegu za w sze m asę.

Był przed św iętam i, był na św ięta, no I po św iętach też był cza sem

A dzisiaj, choć jest taka zima, że z mrozu się nie jeden w ściekł, śniegu w Ojczyźnie nigdzei nima.

Pytam się w ięc gdzie jest ten śnieg?

i

Rys. Regina Kańska

— Od jak daw na boli ząb?

— Piąty kilometr panie doktorze.

tychczas pisano satyry na teściowe, na Urząd Mieszkaniowy i na szabrow­

ników. A mój mąż ujął to w jedną ca­

łość I napisał tę oto humoreskę, o te­

ściowej szabrownika, która miała kło­

poty z Urzędem Mieszkaniowymi

— Wspaniały pomysł — przyznałam

— Trzeba było jeszcze napisać, że

teściowa szabrownika jest z pocho­

dzenia Szkółka... Było by jeszcze więk­

sze zagęszczenie motywów satyrycz­

ny chi

— Istotnie. Muszę mu na to zwrócić , uwagę. Ale pan posłucha. Będzie pan

pękał ze śmiechu!

Słuchałem, ale nie pękałem.

Eulalia, zna ją pan, hrąbina.

No ta: dw ie nogi, rzęsy, talia co po dancingach się wypina.

M ówiła mi... (aż krew się mrozi) a jadła przy tym tłusty stek, że śniegu brak, bo się wywozi do Rosji ca ły polski śniegi

W ięc, Redaktorze, działać trzeba, bo się Eulalii plotka szerzy.

I jeśli śn ieg nie spadnie z nieba, to jeszcze m oże ktoś uwierzyć.

D latego, panie Redaktorze, rozrób pan to i nadaj bieg.

Niech ministerstwo dopom oże I niech na św ięta b ędzie ś n ie g i..

— Dlaczego pan się nie śmieje i tych kawałów? — spytała nagle dama, przerywając lekturę.

— Bo nie wypada tmiać się ze sta­

ruszków, tak mnie pouczanol — odpar­

łem skromnie.

Potem przeczytała mi jeszcze -wier.

sze patriotyczne, dwadzieścia fraszek 1 opowiadań z czasów okupacji.

Gdy skończyła, rzuciła pytanie:

— jakież jest pańskie zdanie? Praw­

da, że powinien przezwyciężyć nieś­

miałość 1 natychmiast zacząć drukować swoje* utworyl

Potrząsnąłem głową.

— Nie, łaskawa pani! — odparłem z powagą — Lepiej niech tego nie ro­

bi

— Dlaczego?

—■ Bo by go natychmiast upaństwo­

wili.

— Upaństwowili?... Ależ dlaczego?!

— Bo plagiuje więcej, niż pięciu autorów, a to już nazywa się ciężki przemyśli

Dama poczerwieniała gwałtownie, wstała i rzuciła mi krótkie zdanie, splagiówane z Wiecha.

JAN CZARNY

F r a s z k i ,

PRZYJACIELSKA

rada

Rzeki ml przyjaciel: — By uniknąć taux oa*.

rady przyjaciół — wykonuj na opale SKĄPSTWO Konając sk ąp iec rzękł: — Dobrze, że nie ja pła cę za pogrzeb...

STATYSTYKA

Ostatnia statystyka zastan aw ia nas ym:

— (Ja m ężczyznę przypada trzy i Dół niewiasty?...

Podobno już w p łynęła podań ca ła m asa, ażeb y ta połow a b y ła w dół od pasa...

LUDWIK JERZY KERN1

S z o p k a

Na globu półkulach obu

z a b a w a ta zw ie się — szopką, g d y zam iast, jak zw ykle do.., żłobu w szy scy się pchają do żłóbka.

ZBIGNIEW SKUPINSKI

Gra nie fair

Raz dw ie kobry i d w a bobry przez dzień ca ły w brydża grały.

M iały bobry system dobry.

w ięc w ygrały w szystkie robry Rozgniewało to dw ie kobry

pożarły kobry bobry.

iiimm.ininiiiiiiiiiiiiii!iiiuiiiiiiiiiii!ii!iiiiiiiiiniiiitiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii!!iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii,i)iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii

Rys. Regina Kańska

Chcialem Panu tylko p ow ied zieć, że g ło w ą muru nie przebije

(7)

'fr 7 2 o

ZYGMUNT HTAS

PORZĄDEK PROSZĘ WAS...

Znam człowieka, którego osoba nie stanowi zbyt Jasnego punktu na mapie charakterów. Z pozoru takie nibyto nic, co to dwu do kupy zliczyć nie umie, w rzeczywistości głowacz z rzędu tych, co to tabliczki mnożenia swym rozumem przekraczają. innym logarytmy we łbie mieszają, nadzwyczajnego zna­

czenia w świecie i honorów dostępują.

Kiedyś spotykam, proszę Ja was, tę plariię na zebraniu iryz|erów. Jakaś sprawa: golić czy nie golić reakcję 1 mało mnie ze złości nie rozsadzi. Na prezydialnym iotelu siedzi moja plama, paluszkami przebiera, skówkę od ołów­

ka po nosie posuwa, trzema podbród­

kami trzęsie 1 tylko swymi złodziejski­

mi uszami po sali kieruje, skąd jaki wiatr wieje, gdzie, co i Jakie nazajutrz

będą głosy.

Bardzo mnie to ruszyło ,ten fałsz ma się rozumieć, ale nic: milczy się. Po niejakim czasie, gdy Już w ostatnim rzędzie palcami znak dają na pale­

nie papierosów, palę przewodniczące­

mu wprost w przejściu:

— Jak to może być sąsiedzle I jak

to Jest właściwie, tego Ja za nic w świecie pojąć nie mogę. Idzie mi o to mianowicie, że wy tak na oku będąc smolę w palcach mieliście i żeby nie wiem na jakich biegunach świat sta­

nął smolę tę mieć będziecie po wiek wieków amen. Rozumiem, że teściową wyprowadziliście na dziadków ogró­

dek, pojmuję jak cale gestapo warszaw skie wykierowallście, ale żeby tak wszystkich teraźniejszych Jak osłów zwyczajnych i naczelnika straży ognio­

we), człowieka przecież zasłużonego 1 podziemnego, pierwsza klasa przed­

wojennego, poborcę targowego i szew­

cową emigrantkę, co Ją po pijanemu

o andersostwo posądzili, i bilansistę PPS, co wuja ma w Warszawie, tego Ja nie pojmuję i to się absolutnie w mym szczupłym rozumie pomieścić nie może.

Na to smoła rozejrzał się z zadowo­

leniem po gronie rodziny, poskroba! się po głowie 1 rzeki z niejakim pessymisty cznym podrwiwaniem:

— Nie opłaca się człowiekiem pier­

wsza klasa byćl Wiecie: lepiej odrazu być kreaturą I cały interes odrazu po­

kazać na wstępie! A co to, sąsiada zazdrość tłucze, że posprawialiśmy so­

bie na święta tyle wełnianych rzeczy

1 że chodzimy na skórze? A jakże? Tak Jest, że posprawialiśmy sobie. Jeszcze was nieraz dobrze ze złości potrzęsie, jak zobaczycie na dziadzi czapkę z braitsswanców, na babci płaszcz z urugwajskiego koca, a u mnie karaku­

łowe futro na prawdziwych jedwa­

biach.

— Nie o to się rozchodzi, człowie­

cze butwielino, tyle mnie wasz strój obchodzi, co nic. Nie ubranie zdobi człowieka, lecz człowiek ubranie przy­

ozdabia swoją wartością wewnętrzną, swoim sprawowaniem się w naturze, swoją doskonałością cnoty 1 swymi postępkami.

— Mało się nie przewrócę ze śmie­

chu — odrzecze — Nie dla złotych zę­

bów człowieka na Dolach przetrząsają, nie dla złotych pierścionków, dla mie­

dzianych herbów przesiewają? Dla cno ty? To prosię mnie ugotować kurę na czymś takim, proszę mi iść za to do łaźni, proszę kupić bodaj wiaderko wo­

dy do mycia głowy. Świećcie dalej więc proszę, dziurą w spodniach, wuia dalej naciągajcie na bezpłatne go'e nie, pracujcie dgle) .za łyżkę zupy w

urzędzie solnym, gotujcie dalej nu ga­

zie u porucznlczki, chodźcie w dj'szym ciągu na dewetynie ze specjalką, pa­

radujcie w swe) sośnie ze serem, ga­

zeclarzównie dalej kręćcie gitarę ta smalec!

Bardzo mnie się smutno zrobiło, bo rzeczywiście: wuj goli mnie na kredyt, sypiam na sienniku u dozorcy, które­

mu córkę uczę kaligrafii, myję się u sprzedawcy wody sodowe,, spodnie prasuję na pięterku kolo zbiornika za pozwoleniem szewcowej, tłuszcze mam za cichym pośrednictwem córki gaze­

ciarza. No, nic, wszystko ma swój kres, moja smolol Komisje pracują, trafią i do deble moja smoło, bez radaru.

Przed samymi świętami znowu spo­

tykam moją plamę.

Stało się to na loterii fantowej, gdzie do wygrania Jest drób tuczony, prosię­

ta z kokardkami, cala willa dla kaw a­

lerów z demokratycznym pozdrowie­

niem od rodaków z Ameryki, dalej na­

turalnie utensylia domowe, gastrono­

mią przetwory zagraniczne, no, róż- nośdl

Naturalnie, szelma wygrywa: drób, prosięta z kokardkami, portery, miód artystyczny, my zaś bindy do wąsów, merle na welony, piwo w proszku, abo­

nament do lażni, miejsca siedzące na balecie, wykałaczki itd. Naturalnie, kie­

rownik wenty do każdego okiem mru­

ga, ? A (r-u część wsunie 1 naturalnie część tińiu, co za stół puszcza. Natu­

ralnie, na sali Jest urwanie głowy i w przedpokoju ceny na produkty też na leb na szyję spadają. Naturalnie, na­

ród wywraca się humorystycznie na podłogach, śpiewają wesoło pijane dziewczęta. Powodzenie Jest, orkiestra gra „Niędoia była Jadwidze". Wress- ' tle na widok Indyka z obwiązaną szy­

ją już nie można dłużej:

— Powiedzcie mnie — krzyczę tak, aby cala sala słyszała — Jak to lest mianowicie? Każdy łach bez zasad po­

trafi na siebie włożyć nawet skórę z wielbłąda, na to gipiurę ze strusiego ogona, czapkę z brajtszwanców, czy nawet koronę kradzioną z brylantami, jak to niedawno było w modzie u tych amerykańskich oficerów, co koronę Hesji ukradli, własnej dziury na cha­

rakterze ukryć nie potrafił

— Tłucze was, że Wprawiłem sobie ćwikiery na nowym sznureczku, co?

Jasny śnieg może was spalić z tego po­

wodu, że roztropnym szczęście sprzy­

ja? Ze dziadzia nie kradnie z bron,q maszynową? Ze jeszcze się w kartach nie oszukuje, że garderoba nie jest c e ­ la w lombardzie?

— Nie o ubiór stoję, wełniany czło­

wiecze, tylko Jakie zaśady polityczne, jaki walor m.a zastosowanie u takiego nic, jak wy? Jaki pion, proszę, Jaka linia?

— Walor, proszę szanownego gry­

zipiórka solnego, walor? Tu go mam, w nosie własnym. Proszę ml upiec buchtę na takim.burżuazyjnym mydle­

niu oczu, proszę mnie zabrać ze sobą na bodaj cud mniemany, pokazać Stef- cię Górską za coś taklęgo, ofiarowcć bukiet dla Miry Zimińskiej, a nie golić swe| mordy na kredyt, spodnie codzlen nie prasować pod siennikiem, książki tylko czytać 1 gazeclarzównie bakę ćmić dla smalcu.

To powiedziawszy plama) skinął na swą rodzinę, która już czekała z dzie­

cinnymi wózeczkami w korytarzu I zaś­

miał się jakby go kto na sto koni wsa­

dził. Rodzina: a więc dziadzia w pers­

kim futrze, Zdziś niby to w amerykaft3-

kich oficerkach, babcia rzeczywiście Już w pomarańczowym „Urugwaju", to ­ na w kapeluszu Jakby zeszytym z trzech par papuci, córka z torbą wiel­

kości kuira na bieliznę, jakaś dama narzakajaca, że w ścisku palce kobie­

tom jeszcze nie przestały puchnąć, Ja­

kiś iagas z łopatą owiniętą w papier, no, całe państwo!

— Mam walor — dodaje małżonka przewracając tarbowanymi rzęsami — taki walor, żeby śmiecie na salę świą­

teczną pomiędzy ludzi z towarzystwa puszczać.

— Oberwańca przedwojennego — dodaje ktoś zupełnie obcy — labaja, co ze złodziejami utrzymuje.

Bardzo ml się smutno zrobiło, bo tego dnia listonosza zamknęli za otwie­

ranie pączek, gazeciarz też się spił ale nici Czekam. Komisje specjalne pracują. Będzie i z tego ładny balet Pamela. Przyjdą i do nas aniołowie i

pieczątkami, nie bójcie się. Przewracaj oczami telemaku w Jedwabiach. Ciesz się na swym wulkanie.

I rzeklo się.

Stało się to pewnego dnia, kiedy plama toczył beczułkę masła dla wzmocnienia. Wielki ruch był wtedy na ulicach: plamę wieźli osobno w doroż­

ce na platformie zaś z towarami Zdzi­

sia, babcię, dziadzię. Jakąś damę Jesz­

cze w szlalroku. micdzieńoa z książ­

ką, jej pewnie narzeczonego z urzędu kadr, no, wiele osób.

— A co to? Przeprowadzka, widzę, za sabotaż siódmego przykazania?

Przeprowadzka Urzędu Miękkiego do do Centrali Twardej? Nlo może być, że­

by obywatel na trzech stoikach sie­

dział 1 pięcioma łyżkami Jadł, musi być solidarność pomlędsyobywatelska.

Bez niej się caiy świat rozleci (ak szala bez kleju. A no, nie może być, żeby lak było. Nie opłaca się trzech podbródków świecić, bo to wiadze w oczy kole.

Rys. Regina Kańska

— Idź już, Idź, bo w ą tp ię czy mój m ąż w ierzy w iw . M ik o łaja...

? .'v. SKe...

Trzeba obywatela od wiatrów odsu­

nąć, żeby go nie zawiało. A nadwyżkę oddać skąd pochodzi. Porządek musi być w państwie, proszę Ja was. A jakżel Ano, musi być. Bez niego mu- sielibyżmy świętować w sposób zupeł­

nie jaskiniowy.

KAROL KOWALSKI

Pod choinką

N a w yborów n aszych tem at Były sprzeczki, by ły spory.

Każdy był ciek aw y w ielce — Kiedy w reszcie te w ybory?

Byli tacy , co mówili,

2e w tym roku jeszcze b ę d ą , A PSLotkarze dow odzili, 2e się w c a le nie o d b ę d ą l...

No, i term in ustalo n al

D ata: stycznia d ziew iętnasty.

Tego d n ia do urny śp ieszy ć O bow iązek ówięty m asz Tyl I znów ludzie w io d ą spory.

Z aw ad iack o i czupurnie,

W b iurach, h u tac h i fa b ry k a c h Jeden tem at: w ciąż o urnlel Jedni tak, a inni ow ak,

Ci z a Blokiem a ci — przecjw . C hociaż, k ied y dw óch s.ę kłóć To k orzysta zaw sze trzecil.H A ten trzeci |e st za O drą, A ten trzeci tylko w zdycha, 2eb y u n a s p ę k a zgoda...

Tego p rag n ie , n a to czy h ał Tylko Jednośćl Tylko Z godal Kłócą się zazw yczaj durnie!

O tym, Drodzy, p am iętajcie, G dy zn ajdziecie się przy u rnlel

P rzedruk Der p o d a n ia źródle w z b ro n i.n y „Rózgi" u k a z u ją się co tydzień. — R ed ak cja; Łódź, R e d o ą u ją S tan isław Sojecki, Stefan S 'e'.jń sk i, H enryk T om aszow ski

Ptzyjm ule się co d zien n ie od 12-ej do 14-ej.

Plotrkov'.ka 98 — telefon 212-57

W yaaiś „Łódzki Instytut W ydawniczy", Żwirki 17 tel. 20B-4S

' MS997

(8)

» . ' i

„ w * MILCZĄ e m M Ś P Ie w /,’ i

<L.

_

ć

S7 '

ai'-*' "

ó, -

O ^ O & iA Z O r ^ ^ O S z ą P A n ,

C

M Ą M Y M S K tA 0 Z. l £ K o /fc

ZA, ŻL/CZZW-gCC 7 X c c o t W w >

r t C , ^ v n b # - m o

E" rV B Ki

Z !

I By C H C I/ftA Z-A TX

Ł

S^ŁiETTGO M lM S ^ R A f i

Wr

> R *p( ^ a/i2jACU^/

^ 9 KT

o r

2 £ R

a

^

n

/

nK u

!

1^2 NIE MoGJ-ą N A D ^ i \ C

~ > -2 A S W 0 )A LATAJĄCĄ 4^

^ t O jr e o ż . / v o s c n ic z a

^

W WDR.U& M M Ś W / A r i? * '

f e C ,A W ^ 2 *OM ' ^Jl

* OG2-E r T rzęsą

>E SIĘ IA/RESZ.CJE

■ c w c /A te -;

f o .t o ż yc-

i / / / / A A i - O L A C Z E ^ c

W

Z / / A r , UCHU ?

tx^i' ®0 JEST£,<w

? ! 2 r o z v t E ^ ' )

^ * 5 ^ 4 , M O J *

V °S 'S 2 OKi/ŁARy BARDZIEJ 6rtUCH\

1 C / , ko c h a j

^ O N iE C Z - ^ 1^

“ J A K P A N C H O D Ź / S E K U N D A A

M

ia z g ą

•Z O S T A tA _ 7 Co PA-A W P O W ft^

QDygY/M -

"OCZ-YW/s c ie

.» w? r S>c>o■

S K O R O O N C l T A K D O ^uCZA‘

c z e m u v / e n /E ż N iiE y z z r v /fy

£O Z V V O D O

- B A , NIE ZNASZ B IU R O K R A C JI.

EZ UPRZ.E DNIE&O'SUUBU ^T p L s R D Z/tf?Q AW - V

, S Z ^ r\J >L

w u

~ J A CHCĘ TYLKO MUZA

?

a

N

ii

Ż£

■MyHtłAA

- A N IE M ÓW IŁ.EM C Z NANS Z tz N A S Z A S W /A Z D A‘ ; C w ćs s ż * a ? ^

- T A K L A M K A ę

£ 0 OLA M Ę Ż A : PRZyc.HO-

!. ’Z l PÓŹNO I N /6-D y Nl£

MO 2.BJU

•>

/ \

s

w & J

Cytaty

Powiązane dokumenty

ginesie tej cennej roboty nasuwa się jednak pytanie: kiedy nareszcie Zarząd Nieruchomości zablerzc się do remontu zagrożonych budynków.. Coprawda jest Jeszcze

formator skierował mnie do wydziału ogólnego. Dziś naczelnik był bardzo zajęty. Naczelnik powiedział mi, że z moją sprawą muszę się udać do wydziału

Wkrótce nadarzyła się okazja *ti temu. Bo oto on miał imieniny. Zegarek podobał mł się, był ładniejszy od mojego i było przy­. jemnie móc przynieść mu

— Uczą mnie koledzy liter — chwalił Się Klamczyk, a wszyscy chętnie mu wiersyłi, radując się z przemiany wewnętrznej, jaka się w nim dokonała,. Tylko

sła się kurtyna i zaczęło się przed­.. stawienie. Mąż

ka, w wyniku której Staś znalazł się niebawem w szpitalu, my uda­. liśmy przygodnych przechodniów, obie’ zaś bohaterki rozpoczęły s tra ­ szliwy koncert,

cy się posługujemy, staje się, o- czywiście, nieprzydatny.. Można- by, po rozebraniu się do naga, przebrnąć przez uliczne kałuże do burmistrza, który posiada

— Może ma pani wielkie zdolności do iilmu rysunkowego, a może nada się pa­.. ni Jako technik