• Nie Znaleziono Wyników

Rózgi : biją co tydzień. R. 2, nr 37=57 (1947)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Rózgi : biją co tydzień. R. 2, nr 37=57 (1947)"

Copied!
6
0
0

Pełen tekst

(1)

C e n a YS Yz

C h c e s 2 s i ę u s t r z e c

p r z e d l e s i e n n y m s m u t k i e m ? Z a p r e n u m e r u j

„RÓZGI"

H o k f f 7 w r z e ś n i a I 9 4 7 r U lr 3 7 ( 5 7 )

NOWY RZĄD GRECKI ZAPOWIADA NOWE REPRESJE

N o w y rząd g r e c k i

<FADEUSZ SMIELIŃSKI

Miesiąc Odbudowy Warszawy

Ob. Wieczorek *) jest w rozpaczy!

Z żalu serce mu się krwawi Kiedy wspomni o Stolicy — 0 kochanej swej Warszawie ! . . . Gruzy, zgliszcza i popioły,

’ Jakże smętnie, jakże łzawo.

Ob. Wieczorek wzdycha z cicha'.

O, Warszawo ma, Warszawol

Nagle z puszką ktoś podchodzi:

Kiedy wzniesie się do dawnej I wielkości i do sławy?

Ob. Wieczorek bardzo stęsknił Do dawniejszej się Warszawyl Serce pęka, dusza jęczy (Ob. Wieczorek nie udawał!) — Bez Warszawy żyć nie warto, Jego żywioł to Warszawa!

-

N«wt»ko łmyWoua — wisi .

Daj na „Miesiąc Odbudowy"!

Ob. Wieczorek ze Izą w oku Rzucił banknot. . . 2-zlotowy ! 1 1 ...

greMKSsmsMBMtfMHMMfiMMMMiMMMMMi m m m m m

z

>

I

I I

(2)

S .łr S . i

!

fifc y f

Rolne nasze dzienne sprawy

Zd arza się, ja k "wiadomo, że dzieC- ko pow ie: na złość tnam le odmrożę sobie uszy. Zd arzyło się je d n a k , że grono n iem łodych ju ż pań „n a ob­

czy źn ie" oraz paczka starszych prze- w aśftie panów „t Siedżibg W L o n d y ­ n ie" ośw iadczyło w szem i wobec na piśm ie: na złość Polsce „zamrozimy"

sw oje u tw ory, daw ne i now e — nie będziem y ich um ieszczali w prasie krajowej,

O grom strat „d la kształtow ania się twórczości p o lsk ie j" - » strrrasż- n y , B o ani J . Baliflslći ahi W. G rU - biński, ani D anieleW icz ani G iergie- łewież, ni Sergiusz Piasecki ni T y­

mon Terlecki) ani P ilieh ow ska ani S . KoSSOWśka, ni .Jel'ży Niezbrzyc.ki ani W ł. Stu d n ieki, hi N agler (Her- mina) ni G oetel (Ferdynand) ni J ó ­ zef Ż y w in a , ani J . B u jn ow ski ani M . C zuchnow ski ni Z . N o w a k o w sk i. . .

W praw dzie z czterdziestu jeden nazw isk „w ie rn y ch praw dzie i w ol­

ności m yśli" (jak np. pesaukiwany za keilabnraeję Ssctei eay Studnie- ki) więksżaść jest w kraju nieznana, to jednak -= skora tak oebeeao zglu- sili swą „śmierć" dla literatury i pu­

b licy styk i polskiej = należy im się odpowiednie epitafium, Najlepszym będzie stare praysłowie francuskie:

„O dy człowiek umiera, to na dłu­

t o , nie gdy jest głupi, to już na- zawsze",

»

* *

U ch w ała pisarzy e m ig ra cy jn ych bardzo się podobała jed n ej z m oich ciotek.

— N ie zaw iodłam się — powie­

działa potrząsając hum erem „O d ro ­ dzenia' — na Nowakowskim i liema- rze. Słusznie postanow ili, EaraZ Wi­

dać, że m ają kręgosłup!

P ew nie, że mają kręgosłup, tj,

„k o ść", na której jed n ym końcu zn a jd u je się głoWa (ew entualnie =

S T A R A N IA O „P O faO C " A M E R Y K A Ń S K Ą PR ZY N IO SŁY fiasco Anglii i Francji

Rys. Karol Baraniecki

Z dużej chm ury m ały deszcz

akw ariu m z m ałym i ry b k am i, tak zw ane — kiełbie w e łbie), a Ha dru­

gim końcu Siedzi się . . . w ygodn ie na kan ap ie hotelu lon d yń skiego.

N iestety, Wie W szystkim naszym zagranicą Siedzi się tak rozkosznie.

Zw łaszcza ciężko siedzi Się „O. P."

w obozach Ha terenie okupacyjnej stre fy b ry ty jsk ie j W N iem czech.

O statnio np. je d e n z obozów, w Lim m er, został zaatakow an y przez p o licję niem iecką pod kom endą w yż­

szych oficerów an gielskich. 500 „zde- n a zy fik o w a n y ch " esesm anów p oczy­

nało sobie z 500 polskim i kobietam i, m ężczyznam i i dziećm i ja k za n a j­

lep szych czasów okresu 1939— 1944.

B ili, lż y li, rabow ali. „N ied łu go Wró­

cimy na Ślą sk i Pomorze" = mó­

w ili katow an ym ofiarom .

a oficerowie angielscy — nic.

W iadom o, flegm a, oraz zim na krew .

*

* *

Incydent w Limmer stanowi frag­

ment odbudowy Niemiec, Odbudo­

wy moralnej. Limmer to wprawdzie jeszcze me Majdanek, Oświęcim, Bu- GhedWałd czy Oross-Bosen, ale na początek dobre i to.

Dalszy ciąg przeeteż nastąpi po zrealizowaniu pianu angio-amery- kańskiego powziętego nteomał w ro­

cznicę drugiej wojny światowej:

1) Ameryka i Anglia mają dopo­

móc Niemcom w osiągnięciu produk­

cji łb.TOO.ooó tonn stałtj

2) Ameryka ma dopomóc Niemcom do odbudow y 16500 traktorów)

P oniew aż naw et nieduży pętak zdaje sobie spraw ę, do CZCgo służy p rod u kcja stali, a jeszcze mniejszy wie o tym , ja k łatwo traktor prze­

kształcić W GZoig — nikt nie powi­

nien ffliec wątpliwości, że an glo- amerykański plan pomocy dla N ie ­ miec ma na celu odbudowę gospo­

darki i pokoju w Europie.

Mgr. Różdżka.

(„KCfCMpUtl")

I, litlll»

— Mamy nową tymczasową władzę, która będzie rządzić, dopóki nie nastanie nowy tymczasowy parlament, u ten uchwali tymczasowe prawa ,które tymczasowo Anglicy zawieszą!

LUDWIK JERZY K E R N

—Ż— śMMMbzmmzwaRMMbzMM — II B-1- TMII

L U D Z IE I PSY

Siedzę już miesiąc na wsi, pogoda jest psia — czyli zła, 1 Stąd sobie myślę Właśnie:

dlaczego, Co złe, to na psa?

Czym sobie pies zawinił, jaki popełnił błąd, że byle co uczyni to buzia! Paszo) wontt e«»Wiek? Ooo! W yżej stoi I Fzay psie, to człowiek, jak bóg.

A pies? Pies tylko drży i się boi kopnięcia którejś z nóg...

Wszystko to„ co najbrzydsze, CO pachnie brudem i złem, przebiegły człowiek, chytrze ochrzcił mianem! „pod pseni".

ł

A przecież, proszę państwo, czy znanym państwu fakt jest, by zrobił pieHiężne draństwa, lub inne kanty — pies?

C z y znacie, państwo, wypadki, {akie pogłoski, że szły

tak, jak Dolewski, za kratki, psy?

C z y może za ciężkie ceny (cennik? — marzenie i pić!) siedzą, nie ludzie-hieny, ale foxterrier i szpic?

Cży może, gd y nocą cichą sztylet rozryje czyjś bok, to robi to śmieszny gryfon, łub dalmatyński dog?

może?... Niech ktoś odpowie, Jak to właściwie z tym jest!

tzy pies, przypadkiem, nie całowłek

» człowiek, pizypadkiem, nie pies?

No, cóż, panowie i panie, pogoda jest psia — czyli zła.

I stąd to całe pisanie.

Wiadomo. Wszystko na nsa!

y

>

(3)

N r 37

Do cichego gabinetu, w k tó ry m siedział lekarz, z tru d e m przecisnęła się przez jednoskrzydlow e drzw i otyła osoba licząca około 35 lat.

P otężną rę k ą popraw iła p reten sjo ­ n aln e loki, w estchnęła w ta k i spo- t sób, że aż zatrzep o tały pap iery na stole lek arza i odezw ała się basem :

— D zieńdoberek!

— Dzień dobry — odrzekł lekarz

— Czy pani Zydelek?

— Nie inaczej!

— To proszę usiąść. • K to panią skierow ał?

— A k to m nie m iał skierow yw ać?

Sam a się s k ie ro w a ła m . . .

— Na co się p an i skarży?

— P rzede w szystkim na kom itet domowy! P an doktór wie, że dzi­

siaj . . .

— Chwilęczkę. P ytam , co pani dolega?

— Boże św ięty ! . . . Przecież we m nie sam e choroby, ani k rz ty zdro­

w ia nie posiadam .

— My n a słow ach nie polegam y, sami m usim y o d k ry ć c h o ro b ę . . .

— A to ci pech! J a k na złość w szystkie m oje choroby z n a jd u ją się w ew nątrz. M iałam w praw dzie je d ­ nego czy rak a z zew nątrz, ale i ten w ty m tygodniu się schował.

— T-a-a-k? A oprócz czyraka, co pani jeszcze dokucza?

— A w łaśnie! K om itet domowy, sąsiadka K uprow ska i mąż mi za skórę w ła z i. . .

— Znow u? Przecież prosiłem , aże­

by m ówić ty lk o o chorobach.

— Przecież mówię, tylko -nie wiem, od czego z a c z ą ć . . . Czy moż­

na od głow y?

— Można. Co z głową?

— Nic takiego. G łow a ja k głowa.

Ale n ap rzy k ład w ystarczy pokłócić się w nocy z m ężulkiem , a zran a głow a pęka w k aw ałk i ja k g d y b y w niej stolarze heblow ali.

— Pow iedzm y. To znow u nie tak a straszn a choroba. D alej co?

— D alej, z g ardłem coraz gorzej.

D aw niej, byw ało przez trz y godziny kłócim y się z K u p ro w sk ą — i nic, a te ra z ch ry p k i dostaję. Mogę opo­

wiedzieć coś o sercu. N iby stu k a tam , gdzie pow inno, zakręci się, za­

kręci — i znika.

—• Cóż, posłucham y serduszka.

Oddychać, jeszcze, te raz nie oddy­

chać . . . no, ze stro n y serca nic nie g ro z i. . .

— A le w ew n ątrz coś ja k b y ciąg­

nie . . .

—- J a k to — ciągnie?

— A no ciągnie. Rano w stanę — ciągnie. Siedzę — ciągnie, położę się.

ciągnie. Ciągnie i c ią g n ie , . .

— Chwileczkę! Proszę objaśnić rozsądnie, w ja k i sposób ciągnie?

— W ja k i sposób? Na p rzy k ład sa­

ma chcę iść naprzód, a w ew nątrz, ciągnie m nie od ty łu . C hyba jasne?

— Nie, jakoś nie znam y takiej choroby.

— F aktycznie. To choroba u k ry ta . Nie łatw o ją wyczuć! Co innego czkaw ka, albo ból zębów, bo i ząb m nie bolał przedw czoraj. Tak bolał, tak b o la ł. . . Proszę, niech p an dok­

tó r zapisze a propos zęba.

— Nie, nie będę pisał. W ogóle widzę, że je st pani zdrow ym czło­

wiekiem .

— Ja? Zdrow a? K łaniam się n i­

sko! Przecież p an u mówię: głowa m nie boli, gardło, serce, przepona, kiszki, ale i sam a źle się czuję.

— Nie rozum iem . J a k to — „sa­

ma"?

— Jak ? Tak, że każda część boli z osobna a oprócz tego sam a źle się czuję. Szczególnie, kiedy zobaczę K uprow ską. O na doprow adzi m nie do zupełnego kalectw a.

— C hyba pani ją?

S tr 3

NA MARGINESIE OSTATNICH PROCESÓW SZPIEGOWSKICH

Rys. Stanisław Cielocb

Krew i złoto

I I I 111111111**111 l l l l l l l l l i t l l l i m l i t u u i i i i i i i i i l i i n i i i i t i i i i i i i i i i i t i | i * t * | i | « |

— Nie m a jej do czego doprow a dzać. I tak ju ż dostała urlop zdro-

w o tn y na miesiąc. Choroba! I to wła- śnei doprow adza m nie do pasji. P rzy

lad a okazji w oczy urlopem kłuje.

D oktorze, a nie m ogłabym ja tak do­

stać urlo p u chociażby na tydzień?

Jej na złość, hm?

— Nie, nie m ogłaby p a n i ! . . .

— No, co to p an u szkodzi? I ko­

m ite t dom owy nie będzie m nie mę­

czył składkam i na re p e ra cję pom py i . . . N apisałby pan d o k tó r sk ie ro -.

w a n k o . . .

— Nie napiszę. I proszę pow ie­

dzieć, by wszedł n astęp n y , pani Zy­

d e l e k . . . No, tak, może pani już wstać.

— W staję, przecież , w s ta ję . . . I to ma nazyw ać się doktór. Pow inien przynosić ulgę cierpiącym , ale ty lk o ta klem pa K uprow ska ma szczęście do m e d y c y n y . . .

K o rp u len tn a Z ydelkow a powoli opuszcza gab in et lekarza.

1111*1111111*111*11*<*Vlilii IS * I * I * 111 * 111111S S111111S11111111 ■ 11111 * 11S11 > 11111S11SI * < IS S * 11VI e * ■ ) 111111 (11 i 11« S a 11 * * * s « a B1111 ( • 11 * 1111111 s * 111S SI * * e 11S SI s t > 11S * * 11SIS111 e S S ■ 111 * B * 111S * S * * * 11 * S * I I I l l l l t l 1***1l l l l l « « l * l l I I l l l l l l l l l l l * l l * * l l l l l * t l i I I 1*11*11,11| | | | | | | | t l | | | | | | | | | | | | , l , , |

RZĄD W. BRYTANII PRZEPROWADZA AKCJĘ OSZCZĘDNOŚCIOWĄ

Rys. Regina Kańska

Najoszczędniejszy gabinet

Schumacher podziękował pono Mar­

shallowi za ojcoWską troskę o ciężki przemysł niemiecki — staroniemieckim

„Hab Tanki"

• • e

Mimo wielokrotnych niepowodzeń w polityce wewnętrznej i zewnętrzne), pre­

mier Attlee pozostaje nadal na swym stanowisku. Z tej racji przemianowane angielskie Stronnictwo Pracy na Łaboui u - Party.

* # »

Gmach „wspólnoty" brytyjskiej na Wschodzie wykazuje poważne pęknię­

cia, które dyplomaci angielscy napróż.

no usllujq podkleić... gumą arabską.

• • e

Po ostatnich sukcesach gen. Markosa, zrzedly miny reakcjonistów greckich.

Agencja Reutera prostuje, ii miny te nie były pochodzenia angielskiego.

* *

Żona prezydenta Argentyny, Ewa Pe.

ron przemawiała w radio madryckim do... robotników hiszpańskich Ryla ar­

tystka teatralna i illmowa wystąpiła tym razem gratis i iranco.

Horacy Salrip

(4)

$ tr 4 N r 37

*

mu 1111111(11111 u kj m iiiiiiiiiiiiiiiinitiiiiiiiiriiiiiiiiiiijiiiiiiiiiiiiiiiiii iiii(iiiiiiiiiiiiin yiiiiiiiiiiiiiiii|iiiiiiiiiiiiiiMiiiiiiOiiiiiiiiiu|

DE GAULLE STAWIA NA „BLOK ZACHODNI"

OL#

Piękna żona

Rys. Karol Baraniecki

Dekolt — de Gaulle

s■ l l ł l l l l l l l l l l l l l l I I l l l l l l l l l l l l l l l l l l l l i i m i i i i i i i i i i i i i i i i i i m i i i iimiiiiiiiiiiiiiliiiiiii m u m u iiiiiiiiu i i i i i i i i i i i i i i i i i i i i i i i n i i i i i i i i i i i i i i i i i i i i

STANIS&ĄW Ę ftŻ feW S Ilustr. Zbianiew Kiulin

Motto; „Na bezrybiu l rak ryba"

pjszę pod wpływem raka, którego dochowaliśmy się ze starszym bratem w doniczce po caprlfolfum. W czasie hodówlt poczyniliśmy szereg arcycieka- wydh obserwacji, z którymi pragnę «a- poznać przyszłych entuzjastów 1 hodow­

ców wyżej wymienionego skorupiaka.

Sam proces hodowli obfituje w szereg emocjonujących momentów, zmieniają­

cych nasze dotychczasowe monotonne życfe w symfonię uczuć i niecodzien­

nych wzruszeń.

S. R.

Warunki hodowli.

Do hodowli raka potrzebny jest iak°

warunek sine qua non:

a) rak (żywy 1 malutki);

b) doniczka z gliny naturalne! uo ca- prifolium;

c) hodowca.

Sposób hodowŁ.

flaka umieszczamy w donlczee Do do­

niczki bezwarunkowo nie należy już wsadzać caprlfolium. Małego raka ży­

wimy aforyzmami, przysłowiami i zupą rakową. Po dziewięciu miesiącach schwyceni za palec kleszczami wycią­

gamy z krzykiem dorosłego już osobr.1- ka. Se defendendo wrzucamy osobnka spowrotem do doniczki, następnie nau­

czeni smutnym doświadczeniem używa­

my do wyciągnięcia taka swoich bliź­

nich W próżni Tortcellego powstałej po wyciągniętym skorupiaku zasadzamy caprifolium.

Życie raka w świetle odkryć poczyn-.o oych w czasie Jego hodowli;

Rak rośate jednokierunkowo do tyłu Wzrost do przodu spotykamy jedynie u osobników zwyrodniałych Spośród funkcji fizjologicznych najczęściej w y­

stępują: kaszel, czkawka, chichot, Z chwł lą pojawienia się skorupy na grzbiecie raka wyżej wzmiankowany wykazuje dziwne podniecenie objawiające się sianem podgorączkowym. Rak wychodzi ze skorupy 1 nagi biega po doniczce

Wskazówkt dla hodowcy: czekać na uspokojenie raka 1 w stosownej chwili nałożyć nań umiejętnym ruchem skoru­

pę.Życie rodzinne: rak żyje sam z sobą 1 jest zadowolony, (jakżee mądra aatu- ral).

Przyplsek: raki gotowane a-ydają z siebie okrzyki antypaństwowy i ubliża­

ją hodowcy, '

Korzyści płynące > hodowli raka;

a) po wyćhódowahiu pięciu pokrleń' raków hodowca biegle chodzi tyłem;

b) mamy możliwość urządzenia „Ty flodnla raka" z użyciem następujących haseł:

„Rozumieją nawet prości Ile z raka jest radoścll"

„Mniej czyraków więcej rakówl"

„Polaka znak trzy razy raki"

„Od raka odepchnąć się nie Samy'"

Lektura wskazana dla hodowcyt

„Ja i rak" — St, Otwinowsktego.

„Ja 1 raki" — tegoż autora.

„Światopogląd raka” — Stefana Ki­

sielewskiego.

„Gdzie raki zimują’1 — zbiór artykułów publicystycznych Pawła Jasienicy.

„Dziś 1 jutro raka" — Witolda Bień’

kowsklego.

„Dlaczego płakałem na „ZakazanyeK piosenkach?" — odpowiedź raka na an­

kietę „Wieczoru Warszawy".

„Lekarze czy rakarze" —• Walentego Majdańskiego z przedmową J. Dobra­

czyńskiego — nakładem Ks. Pallotynów.

„Rak metafizyczny" — zbiór wie-szy grupy poetów „Pruk".

Jeśli mogę wam doradzić, o przy­

jaciele moi, to radziłabym wam nie poślubiać nigdy pięknej kobiety.

Niechaj piękna kobieta będzie ra­

czej cudzą żoną. Bo i co za przy­

jemność mieć w domu na codzień stworzenie, które modli się przed fi­

gurą (ale . . . własną) i które obnosi siebie z takim pietyzmem i ostroż­

nością, jak ktoś kto niesie do opra­

wy obraz wielkiej wartości. Nie, stanowczo piękna żona nie jest do domowego użytku! Przede wszyst­

kim, szkoda jej będzie siebie dla jednego mężczyzny (o tym wie chy­

ba dobrze każdy z was, kto miał nieostrożność poślubić takie cudo).

Musi mieć publiczność do podziwia­

nia jej tak jak sławna aktorka. Po­

nieważ jest „w swoim typie", więc zazwyczaj nie kocha nikogo innego poza sobą. Temperamentu zwykle, też nie posiada, bo temperament prawdziwy, to zmysły duszy, a pięk- notka nasza posiada zazwyczaj tyle duszy, co róża lub brzoskwinia. Nie, duszy nie ma absolutnie! Gdyby ko­

biety z duszą bywały również pięk­

ne, to wizerunki sławnych kobiet, jak: Konopnickiej, Orzeszkowej, Curie Skłodowskiej i Narcyzy Zmi- chowskiej wyglądałyby zgoła ina­

czej. Duszy i temperamentu nie po­

siada, ale zdradzać musi, odkąd cno­

ta z pięknością wzięły ze sobą roz­

brat, a było to już bardzo dawno te­

mu, za czasów wojen Krzyżowych.

Na tym tle zdarzyła się tego sezonu w Sopot, w tym zbiorowisku naj­

piękniejszych kobiet z całej Polski, następująca autentyczna historia.

Pewien człowiek (czas nareszcie, ażeby nazwo „człowiek" nie odnosi­

ła się tylko do skromnych pracow­

ników fizycznych), otóż pewien czło­

wiek poślubił piękną dziewczynę.

Kochali się bardzo, ale zmuszeni by­

li rozdzielić się na przeciąg kilku tygodni. Lekarz bowiem zalecił pięknej damie pobyt nad morzem, a jemu błotne kąpiele w Krynicy.

— Przysięgnijmy sobie — rzękł mąż — że się nawzajem nie zdradzi­

my — możemy się całować, a nawet trochę popieścić, wszystko — tylko nie to w to!

Zona podniosła do góry dwa pal­

ce (w których tkwił kieliszek wódki

« l l l 1111111111111111111111111111111111111111111 l l l l l l l l l l l l l l l l l l l l l l l l l l l i m I I I I I I H I I I I I I I I I I I I I I I I I I I , , l l l , l l l l l l , l l , l , l l , l l l l , l l , l l , , , , , l , , I I I I H , I I I I I I U I | ll

PASTOR PROBST WE FRANKFURCIE OŚWIADCZYŁ, ŻE HITLER POZOSTAWIŁ PO SOBIE NIELEGALNE

POTOMSTWO

Rys Karol Baraniecki

Czworaczki

gatunkowej) 1 powtórzyła za nim słowa przyrzeczenia.

Po trzech tygodniach mąż stęsk­

niony przyjechał do Sopot, zastał swoją cudną żonę jeszcze piękniej­

szą, niż gdy się z nią rozstawał. Opa­

lona była na piernik, a paznogcie u rąk miała pomalowane na identycz­

ny kolor jak usta. Gdy jej się zapy­

tał o powód tej nowej kokieterii, odparła z ‘cudnym uśmiechem że gdy się dłubie w zębach lub obgry­

za paznokcie to nieestetycznie wy­

gląda, gdy usta są innego koloru niż paznokcie. W tym nie było jeszcze nic podejrzanego, więc zakochany mąż skowycząc z miłości porwał ją W objęcia. Strach, który dojrzał w jej oczach, Wziął za zwyczajną u ko­

biet pięknych i eleganckich obawę, ażeby jej nie zburzyć świeżo ułożo­

nej fryzury.

— Czy nie zdradziłeś? — zapytała w pewnym momencie.

— Wyobraź sobie, że nie! —- od­

parł z tryumfem — Kręciła się ko­

ło mnie cudna kobieta, mówię ci, klassa! —* „Już byłem w ogródku — witałem się z gąską", raptem przy­

pomniałem sobie o naszej przysię­

dze, zerwałem się i zwiałem!

—■ Ty mogłeć to zrobić, tobie była łatwiej — załkała piękna żona — skoro byłeś na wierzchu, ale j a . . . !

Oto drobny przykład, panowie, jak nie należy iść na lep kobiecej urody, nie można być wówczas pe­

wnym dnia i godziny. Co innego my, mężczyźni, nam zdradzać wol­

no, bo nie bierzemy tego zupełnie na serio, zresztą zdradę między zdradą żony i męża, wytłumaczył mi najlepiej pewien znajomy dozor­

ca kamienicy:

— Jeśli ja zdradzę żonę — rzekł

— to tak jakbym z suteryny, w któ­

rej mieszkam, plunął na ulicę. Gdy zaś żona mnie zdradzi, to tak jak- gdyby ktoś z ulicy plunął do sute­

ryny.

Przykład dosadny, ale pełen głę­

bokiej słuszności.

Wyszukujmy sobie zątem, o przyjaciele moi, na żony kobiety nieładne a wówczas z prawdziwa satysfakcją spoglądać będziemy n(

jej próżne wysiłki, ażeby sobie zdo­

być jakiegoś faty g an ta. . ,

(5)

N r 37 5

JAN ZAGOSCIŃSKI tlustr Zgłgnlew Bieńkowski

TRÓJKĄT

(Plagjnt) MolZlCie o tern już gdzieś słyszeli, bo w waStem mieście rzecz się zdarzyła:

bardzo serdeczni dwaj przyjaciele poznali dziewczę niezwykle mile.

Niedawno chowaliśmy młodziutką żonę naszego starego poeztmistrza SładkópieWcewa. Po zakopaniu ślicz­

notki udaliśmy się, zgodnie z oby- óMajem djeów i dziadów, do agencji na stypę.

Kiedy podano bliny, starzec-wdo- wiee gorzko zapłakał i westchnęli

— Bliny takie rumiane jak zmar­

ła, Takie same ślicznotki! Jak dwie krople Wody!

— O, tak — zgodzili się goście — miał pan rzeczywiści® ładną Żflhę...

kobieta pirsza klasa!

— Teeek... Wsżysey zachwycali Się, patrząc na n ią . , , Ale, pńhowie, kochałem ją hie z k ' piękność i nie za debry charakter. Te dwie zalety są dość właściwe kobiecej naturze i zdarzają się dosyć Często W naszym podksięzycowym świeeie. Kochałem ją za inną Zaletą dUSZy. A mianowi­

cie: kochałem nieboszczkę, Panie świeć jej Za to, że przy całej swej filuternej lekkomyślności, była wier­

na Swemu mężowi! Dotrzymywała mi Wiary małżeńskiej, choć miała dwadzieścia lat, a ja wkrótce skoń­

cz® sześćdziesigtkę. Była wierna mnie, staremu!

Siedzący z nami diakon, wymow­

nie mrucząc, wyraził swoje powąt­

piewanie.

— A więc to znaczy, że mi nie wierzycie? — zwrócił Się do niego wdowiec,

— Nie tO, żeby hie Wierzyć — zmieszał się djakon — a poprostu. . . Młode żony w dzisiejszych czasach za bardzo, panie tego, , . randewu, sos prow ans. . .

«■» Panowie nie wierzycie, a ja udowodnię! Podtrzymywałem w niej wierność wszelkimi sposobami, że tak powiem, o charakterze strategi-

uuiiliiilliiiiiilłllillillllliliiiiiiimiiiiiltliiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiilliiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiuiiiiiiiiiiiiiiiiitiiiiiiitiiiii

MN ClAftNY

DO Ko b i e t y

„Kobieto, puchu marny.,,** — Czy wieszcz nie miał raćjl?

Cdi W tobie Wiecznego, oprócz ondulacji?

N A M AL A R Z A Choć się jego płótna ceni, zawsze płótno ma w kieszeni.

N O W E H A S Ł O

Wśród masy haseł brak nam hasła:

„Mniej wazeliny, więcej masła".

ezhym, otaczałem jg jakgdyby for­

tyfikacjami. Dzięki memu żaehewa- niu się i chytrośći Żona w żaden spo­

sób nie mogła zdradzać, Celem o- ehrony swego małżeńskiego łoża, ucłekłem się do postępu, Znam ta­

kie słoWa, co stanowią jakby Zaklę­

cie. Wypowiadam je i — SZlus, ftió- gę spać, nie trwożąc się o wierność małżeńską..,

— Cóż to za słowa?

— Zupełnie proste. Sam rozpusz­

czałem po mieście pogłoski. Dosko­

nale je 'Znacie. Mówiłem każdemu:

„Zona moja jest kochanką naszego policmajstra IwaHa Aleksie j CWicza Zalichwackiego". Te słowa wystar­

czały. Nikt nie miał odwagi, żeby się do niej Zalecać, gdyż bał słę po- licmajstr owakiego gniewu, Gdzie tylko, bywało, pojawi Się, wszyscy od niej strónig, żeby Załichwacki nie pewzigł podejrzenia. Che-che- che. Bo SpróBlij tylko ZadfZCć ż tym wąsatym bałwanem! Jak ci z pięć prótókułów samtarnych wlepi, żyć się odechce. Na przykład Zobaczy twego kota na uliey, a spisze proto- kuł jakby chodziło 0 wałęsajgCe się

samepas bydło.

— A włęe pańska żoha, Zhaezy się, nie żyła z Iwanem Aleksłejewi- czem? — wypowiedzieliśmy swe zdziwienie.

— Skądże, to był mój podstęp...

Che-che.,. Ce, zręcznie was, młodzi­

ków wystrychnąłem na dudka? Wła śnie tak się ta rzecz miała,

Że trzy mihuty przeszły w młlcze- hiu. Siedzieliśmy i milczeliśmy, peł­

ni wstydu t krzywdy, że nas tak podstępnie wyprowadził w pole ten gruby, czerwononosy starzec,

— No, ale da Bóg, że aię ożenisz poraź drugi! — warknął djakon.

Tłum. jh.

Odtąd we troje czule wzdychali, we troje w oczy sobie patrzyli, we troje tańczyć szli do lokalu,

we troje wszystkie spędzali chwile.

Choć obaj mogli urodą jaśnieć, kochało dziewczę przecież jednegc tego drugiego, być może, właśnie

< *Mże właśnie tego pierwszego,

A pierwszy mówił temu drugiemu:

Porzuć nadzieje i marzyć przestań, usuń się, bracie, obaj to wiemy, ty niepotrzebnym tym trzecim jesteś.

Żal drugi na to mu w odpowiedzi:

W ieli przecież dobrze, nie życzę źle cl, lecz Cias najwyższy, chcę cię uprzedzić, te niepotrzebnym jesteś tym trzecim. , .

I spór ten trwałby napewno lata, gdyby nie dziewczę znudzenia gestem:

— Jednak się sprawa rozwiązać da ta, ja niepotrzebną tg trzecią jestem!

hlhlilllitilillllllllliilllittM N M IIlillllitllllllllilillllllliillillllliiiiaiiiiiiiiiifiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiitiiliruiiiiiiiiiiiiiiiiiiiu iiii

JAN HUSZCZA

Czytelnia przy ulicy Wąskiej

Kiedy pewien komitet obywatel­

ski o zbyt skomplikowanej nazwie, żebysmy ją mieli tu wypominać, postanowił założyć bezpłatną czytel­

nię książek i czasopism przy ulicy Wąskiej, .pesymiści pogardliwie wzruszali rewiohami. — Już my do­

brze znamy swoich sąsiadów — mó­

wili «=■ ł pies z kulawą nogą nie zaj­

rzy do czytelni. Tu żeby jakiś tam bufet, salceson z ogórkiem. . . stop­

k a . . . o, to co innego! Ale czasopis­

ma?

Tymczasem jednak rzeczywistość zadała cios przewidywaniom. Lu­

dzie, których przedtem niktby o to nie podejrzewał, chętnie i regular­

nie Spędzali Wieczory W czytelni.

Nawet buchalter Bartoszewski przestał chodzić do „Złotego ula“ a przesiadywał przy ulicy Wąskiej.

— Otóż macie fakty! — cieszył się komitet obywatelski i zwracał pełne wdzięczności oćzy na anemicznego blondyna, kierownika czytelni: — Zuch, chłopak! Umie prowadzić ro­

botę!

Miejscowe gazety zaczęły wskazy­

wać na czytelnię na Wąskiej jako na praejaw zdumiewającej ekspan­

sji kulturalnej. Podobno nawet pe­

wien pisarz w obszernym artykule wyciągnął Z tego przykładu daleko- ldące wnioski na przyszłość,

A wśród żon, krzątających się od rana do nocy przy kuchni, wzrastał raczej niepokój, —* Co to jest? — mówiły do siebie. — Siedzą tam nie­

kiedy do utraty przytomności, Co rano bolą Ich głowy od c zy tan ia...

Wresaeie do czytelni zaczął rów nieś uczęszczać znany analfabeta Klamclyk, W związku z tym wy­

padkiem, poruszenie w dzielnicy o- siągnęło punkt kulminacyjny.

— Uczą mnie koledzy liter — chwalił Się Klamczyk, a wszyscy chętnie mu wiersyłi, radując się z przemiany wewnętrznej, jaka się w nim dokonała,

Tylko jedna Klamczykowa, kobie­

ta z natury podejrzliwa, odnosiła się do tego z pewną rezerwą, Pew­

nego zaś razu, dobrze już po półno­

cy, gdy mąż ciągle nie wracał, zaję­

ty prawdopodobnie czytaniem wszy­

stkich artykułów wstępnych — wy­

ruszyła W strOńę Czytelni.

W przysłoniętych szczelnie oknach świeciło się żółtawe światło. Długo pod nimi krążyła, zanim znalazła jakąś szparkę. Kiedy przez nią zaj­

rzała, natychmiast pobiegła do drzwi. Mimo, że waliła pięściami, nikt jej nie otworzył. Więc stanęła na chodniku i zaczęła krzyczeć w pustkę nocy:

— Oni tam wódkę chłeją! To taka ichna czytelnia u ,

Niestety, wódę chleli.

Ma się rozumieć, nazajutrz spra­

wa obiegła całą dzielnicę. Przybyły nawet jakieś władze. Czytelnię zam­

knięto na klucz. Zawezwany blon­

dyn, kierownik, tłumaczył się:

— A co miałem robić? W restau­

racji panuje zdzierstwo. . . różne, panie tego, podatki i procenty . . , Gdzież więc, błorąc pod uwagę wy­

mienione okoliczności, marny pić?

. Poza tym — tłumaczył się dalej blondyn — zamiłowanie do czytelni należy rozwijać stopniowo. . .

Czy argumenty te uznano za prze­

konywujące, to już mało nas inte­

resuje.

, K O N I U N K T U R Z Y S T A

Krzyczał różnym: — Niech żyje? — chociaż w to nie wierzył.

Oni już nie żyją, ale on ich przeżył.

K U P I E C Ż E L A Z N Y I Ś M I E R Ć Do śmierci, gdy prayszła, rzekł kupiec żelazny,

witając ją jak klierta uśmiechem przyjaznym:

* - Szanowna pani głowę utnie ml najlepiej, jeśli przedtem kosę kupi w moim sklepie.

(6)

<s $

Rys. Józef Skonieczny

— Żebrzesz?!!!

— E, skądże, stoję sobie poprostu tu- zaj i nie wiem co robić, bo każdy, kio orzechodzi, to mi coś daje...

Rys. Józef Skonieczny

— Niestety, pani Kawczyńskie] nie

ma w domu. 4

— A, to w takim razie mnie nie mai

— Aie Ja Jestem jej mężeml

— Pewnie ma tyfus plamisty.

Rys. Jerzy Jankowski

— Mamusiu, mam dziś ochotę na zsia­

dłe mleko1 /

f ( S t l l ł l H ł l l l , O , | t H I S1111 I I I 11 I I I I ł l ł , „ S I , I I , 111

Jan H u szcza

„IMPERTYNENCJE" I

h u m o r e s k i f e l i e t o n y w i e r s z e s a t y r y c z n e

I • I

i Wyd. „W iedza" sto. 156 =

Do n a b y c ia

| w e w szystkich k s ię g a rn ia c h ...,,,?

— Taka śmierć to do chrzanul Włóż Zolla Pędzik (Otwock pod Warszawą)

„Nie otrzymałam dotąd — ptsze pani — odpowiedzi na swój list z dn. 20 sier­

pnia. Nie rozumiem, co to znaczy?"

To znaczy, że — w/g obliczeń Głó­

wnego Urzędu Statystycznego — otrzy­

mujemy w stosunku tygodniowym około 200 tysięcy listów. Listy te tworzą zaspy, które specjalna brygada robocza musi codzleń odgarniać łopatami, aby umo­

żliwić personelowi „Rózeg" i interesan­

tom dostanie stę do redakcji. Mimo wy­

siłków brygady każdej chwili jesteśmy właściwie narażeni na śmiertelne przy­

walenie ciężkimi warstwami niezalat- wionej korespondencji. Nie dopuścimy jednak, aby list z dn. 20 sierpnia zo stał odkopany przez archeologów za ileś tam lat i gdy nadejdzie, udzielimy natychmiast odpowiedzi.

Zygmunt Jaroszewicz (Warszawa). Ro­

zumiemy, że ktoś może być przeciwni­

kiem wódki, ale aż do tego stopnia, że­

by pisać alkohol przez „ch"?

To Już nie przeciwnik, a — wruk.

K. S. (Kraków). „Doprawdy nie chwiał­

bym, aby Szanowna Redakcja była zda- nla, że należę do tych, co to nie mając talentu marnują papieru dużo i atramen tu"

Nadesłane przez pana utwory są sprzeczne z pańskimi chęciami, ponie­

waż stanowią dowód, że, niestety pan

należy. W udzieleniu odpowiedzi, taksującej

utwór, wyręcza nas doskonale ta oto Klara Kwapiszewska (Inowrocław). zwrotka „Wieczoru": *

Groźna zapowiedź: Z moją głową Jest, niestety, *

Kiedy się na coś dziwnie w nieporządku, /

rozgniewam, oburzę, podle rymy w ntą się cisną, potrailę mocno

wychlostać po skórze...

nie pozwala nam wyrazić oceny o na­

desłanych wierszach. Obawiamy się o swoją skórę ‘

Tadeusz Kaczmarczyk (Sopot). Tytuł humoreski („Pętelka z guziktem") bar­

dzo trainy: cztery bite strony maszyno’

pisu, a w rezultacie (rzeczywiście) — guzik 1 pętelka.

Roman Pax (Katowice) Nadesłał pan kilka „dowcipów teatralnych":

Sex-appeal.

Reżyser upomina aktorkę, aby w sce­

nie miłosnej pamiętała o sex-appeaTu.

— Dobrze — powiada aktorka — ale na czem to właściwie polega?

— Hm — rzecze reżyser z zakłopota­

niem — powinno się odczuwać nagość pod pani toaletą.

Więcej życia.

Artysta gra umierającego. Reżyser przyglcjda się scenie z niezadowole­

niem, wreszcie — krzyczy:

---

— Co robisz?

— Zbrzydło mi życie pozagrobowe — wieszam się..

pan więcej życia w io umieranie!

Uwaga reżysera Inspiruje nas do uczy nienia następującej uwagi autorowi do­

wcipów: Włóż pan więcej pomysłowoś­

ci w swoje kawały! A przynajmniej przystrzyż im brodę.

Z. E. (Łódź) Nadesłał pan siedemna- stozwrotkowy wiersz p. t. „Wieczór":

Dziś wieczorem, tak z niczego plszę sobie wiersze.

Marzę, piszę — nic wielkiego:

oł, westchnienie pierwsze.

Jutro rano przecież wsianą i pójdę do biura,

łóżko będzie niezaslane a w skarpetce dziura. . Znów woźnego t kolegów mrukliwie pozdrowię,

po tym sprawa pierwsza z brzegu herbata w połowie.

Lecz dziś Jestem w dziwnym stanie dziwnym dla kasjera

Jakoś ml na sercu ckliwo I dusza umiera....

a myślom brak wątku....

Seweryn Łuszczanowski (Toruń) „Pro­

szę o szczerą opinię co do rysunków, które załączam do listu".

Dobrze. Niedobre.

M. Sosnowski (Konin). Oświadczenie:

„już nie będę do Was pisał, ponieważ wyjeżdżam do Francji" — bardzo nas zmartwiło. Chociaż z dwojga złego, ra­

czej wolimy wyjazd.

Grzegorz Er. (Warszawa). Nie.

„Gienlkr z Tarnowa" „Dobrych ra’d"

nie udzielamy.

F. Kwiecińska (Wałbrzych) Niech pani nadeśle „próby". „Nadadzą się” — za­

mieścimy.

Mary H. (Łódź) Bardzo nam miło, że

„choćby biio i waliło, choćby grzmlało i huczało — ja zawsze czytam „Rózgi".

Uiamy, że je pani również czyta w spokoju i przy pogodzie

Ha-Pe (Radom) Czytając pańską hu­

moreskę, ukłoniliśmy się z szacunkiem.

To nasza dobra, stara znajoma.

Rys. Lech Bagiński

— Kostek, jak Już Jesteś na dachu, to zajrzyj do komina, bo mi się w ku­

chni dymi...

Rys. Zbigniew Kiulh

— Mówisz, żeś mnie nie zdradził, dlaczego nie patrzysz prosto w oczy?

Rys. Józef Skonieczny

— Niech się pani nie boi: ,Ja jestem żonaty, nie powiem — „ręce do góry"

Rys. Zbigniew Kiulin

— Jesteś szczęśliwy w małżeństwie!

— Zupełnie, tylko jedna rzecz mi przeszkadza.

• — I

— Moja żona.

Rys. Lech Bagiński

— Gzy to kółko Jeszcze panu potrzeb­

ne?

£„■ 1 l l l l l l l l l l t I I I 11,1 l i i i l l , l , l , l , , , , l , | , , , S I I l , , l l , , , , ,

K o m u n i k a t

F u n d u s z u im . A d e l i T u w im

p r z y O d d z i a l e Ł ó d z k im Z w ią z k u Z a w o d o w e o ó L i t e r a t ó w P o l s k i c h

Dnia 19 sierpnia 1947 roku ui rocznicę śmierci Adeli Tuwifn _ Zarząd Funduszu otrzymał od 5 J u lia n a T u w im a zł. 100.000,-

j jako doroczną kwotę fhndacyj- ś ną do rozdziału pomiędzy znaj- I dujących się w ciężkiej sytua- : cji materialnej literatów i wdów i lub sierot po zmarłych pisa­

rzach.

Zarząd Funduszu w osobach : Kazimierz Brandys, Seweryn Pollak i Stefan Żółkiewski do­

kona rozdziału na posiedzeniu w dniu 9 września b. r.

Zarząd Funduszu im. Adeli Tuwim

h i i i i i i i i ł i i i i i n t i i i i i i m u „ l i l i i , i „ „ , , , m i m , i i H i H H i i i , , , ,

„Rózgi" ukazują się co tydzień. — REDAKTOR: Stefan Stefański - REDAKCJA: Łódź, Piotrkowska 86 — telefon 254^ÓT

ta rz ie a s rl O „ i _ ___ _ 1 . s a «»» _ ___ --- w n i t o o u — i c t e i o n /

wewn. 8. Przyjmute -tę codziennie od godz. 12 - 2. W ydaje R. S. W. „Prasa", Łódź, Żwirki 17 - tel. 208-42.'n -0 1 5891

i

Cytaty

Powiązane dokumenty

ginesie tej cennej roboty nasuwa się jednak pytanie: kiedy nareszcie Zarząd Nieruchomości zablerzc się do remontu zagrożonych budynków.. Coprawda jest Jeszcze

formator skierował mnie do wydziału ogólnego. Dziś naczelnik był bardzo zajęty. Naczelnik powiedział mi, że z moją sprawą muszę się udać do wydziału

Wkrótce nadarzyła się okazja *ti temu. Bo oto on miał imieniny. Zegarek podobał mł się, był ładniejszy od mojego i było przy­. jemnie móc przynieść mu

sła się kurtyna i zaczęło się przed­.. stawienie. Mąż

ka, w wyniku której Staś znalazł się niebawem w szpitalu, my uda­. liśmy przygodnych przechodniów, obie’ zaś bohaterki rozpoczęły s tra ­ szliwy koncert,

cy się posługujemy, staje się, o- czywiście, nieprzydatny.. Można- by, po rozebraniu się do naga, przebrnąć przez uliczne kałuże do burmistrza, który posiada

— Może ma pani wielkie zdolności do iilmu rysunkowego, a może nada się pa­.. ni Jako technik

Wyobraźcie sobie, co się dzieje gdy taki sen przyśni się n a przykład znakomitemu poecie Konstantemu Gałczyńskiemu,.. „zwanemu w Hiszpanii mistrzem