• Nie Znaleziono Wyników

Rózgi : biją co tydzień. R. 2, nr 40=60 (1947)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Rózgi : biją co tydzień. R. 2, nr 40=60 (1947)"

Copied!
6
0
0

Pełen tekst

(1)

C e n a 1 1 z l

W numerze:

M. Samozwaniec Kazimierz Grus lan Huszcza

Leon Pasternak

I r 4 0 ( G O )

rys. Stanisław Cieloch

WYŚCIG PRACY

fw wykonaniu inicjatywy prywatnej)

JAN CZARNY

F R A S Z K I

WARSZAWIE

* Wielka jak niegdyś, staniesz znów, feśli położą tyle cegieł, ile rzucono słów

- - - W PARYŻU

Głodny lud demonstruje pod paryskim niebcu i jakiś mówca wiec otwiera:

„Rzućcie kamieniem w Ramadiera, a może rzuci w was chlebem".

BAJKA

Usłyszała zapałka, że „non omnis moriar", że o czynach wielkich pamięta historia.

Łamała małą główkę, aż po kilku dniach spłonął wielki gmach.

Z J A Z D

Pan Sukiennik z srfmego rana do Warszawy miał jechać na zjazd — Mył się nucąc: „Warszawo kochana, tyś jest perłą naszych polskich miast Tyś mi sercem i duchem bliską- Na zjazd jadę. Dla Ciebie wszystko!"

Po umyciu, zjadł jajka na twardo,

pism porannych przejrzał przy tym stos — Czytał, mruczał: „Ty, stolico „hardo"!

Inny, lepszy będziesz miała los.

Na zjazd jadę, choć mokro i ślisko.

Sił dołożę. Dla Ciebie wszystko!"

Potem szybko wbiegł w auto swe nowe Zaryczało cylindrów sześć —

Pan Sukiennik szepnął chyląc głowę

„Do Warszawy mnie, maszyno, nieś!

Do polskiego nieś mnie San Francisco!

O, Stolico! Dla Ciebie wszystko!"

Przed Warszawą,.tuż,'tuż niedaleka, kiedy ujrzał kikuty wież,

pan Sukiennik zapłakał: „Mekko!

Jak Cię kocham czy widzisz, czy wiesz?

Oto czoło pochylam nisko.

Hej, do dzieła! Dla Ciebie wszystko!"

A w Warszawie już, w samej Warszawie, pan Sukiennik, gdy wspomniał ten czar jaki miała . . . łabędzię na stawie . . . Kazał szybka zajechać przed bar.

Uspokoił się polską „whiską":

„Ach, Warszawo! Dla Ciebie wszystko!"

Na obradach kupieckich przemawiał, a gdy skończył w głęboki sen wpadl Śniła mu się ulica Żurawia,

Marszałkowska i Nowy Świat.

Przez sen wzywał: „Hej, stwórzmy kolisko.

S ił . . . ten . . . tego! W agóle . . . wszy»t,'«l‘*

Bankiet potem miał blask wielkiej pełni i gdy dobiegł do końca, Sukiennik tak się przejął Warszawą kochaną, sercem kraju, perłą polskich miast, że wracając nazajutrz rano

przed oczami miał ciągłe NOWY Z J A Z D ...

(2)

F(r. S

t f R I T I T l T n T T n T r n T T r n t i i i i i i i i i i i i i i i i i i i m M i i i n i i i i i i i i i i i i i i i i i i i i i t i i i i i i i i i i i i i i t i i i K i t i i i i i i i i i i i i i i i i i i i ł i i i i i i i i i i i i i i i t i i i i i i i i i i i i i i H H i i i i i i i i i i i t g

BLUM OKROIŁ W „POPULAIRE" OŚWIADCZENIE NIEZALEŻNEGO SOCJALISTY GUY MOLLETA

N r 4 0

Z a g a d k a

rys. Karol Baraniecki

Ładny kwiatek

tsarazo to pięknie, że wiele, obywate­

le, mówi się u nas i plsze o tym czy owym, lecz, przepraszam, dlaczego w-laściwie dotąd, poniekąd, prawie nic o Straży Ogniowej? Nie — temat? Nie bądźmy naiwni względnie ciemni: mi­

nęły bezpowrotnie te haniebne czasy, gdy strażak był li tylko gasicieiem ognia (w godzinach służbowych) i za­

pałów przystrojonych kuchareczek (w chwilach wolnych od zajęć). Dziś Straż Ogniowa jest instytucją, która ma

„wkład" na niejednej „niwie", „insty­

tucją", na którą można liczyć w każdej potrzebie. ,

Dekorowanie miasta? Proszę bardzo, strażaoy, Kwesta czyli „kwlatelf"?

Strażacy. Defilada? Strażacy czwórka­

mi w hełmach z własną orkiestrą. Pro­

cesja kościelna? Galowa eskorta ryce­

rzy św. Floriana. Uroczysty capstrzyk?

Kto niesie płonące pochodnie: Ubezpte- czalnia, Film Polski czy Nadzwyczajny Komisariat do Walki z Epidemiami? — Strażacy! I tak w każdej okazji. Nie- tylko publicznej, lecz także prywatnej.

Słynny (z pieprznych fraszek, znajo­

mości grzybów i roztargnienia) Jan Sztaudynger zatrzasnął sobie przed no­

sem drzwi od mieszkania na drugim piętrze. Kto mu pomógł w ciężkiej jjo- li? Oczywiście, uczynne pogotowie stra­

żackie.

Literat (nie powiem nazwiska, zgad­

nijcie sami) obawiał się „puch" na swoim wieczorze autorskim. Tymcza­

sem publiczność wyypelnlla salę po brzegi. To dobry pułkownik Biedroń- Kaiinowski podesłał dwa plutony stra­

żaków po cywilnemu.

We właściwej działalności strażac­

kiej t. j. gaszeniu ognia, pomagają za­

wodowej straży zespoły amatorskie.

Niedawno komendant S. O. wizytował taki zespól pod Łodzią, bodaj w Luto­

miersku.

— No, dobrze — zapyta! w czasie in­

spekcji, — a co zrobicie, gdy się u was np. zapali ratusa?

— Meldujemy posłusznie — odparł chórem zespól — że utrzymamy pożar u wszelką oena do czasu przybycia

R óżn e n asze dzienn e spraw y

łódzkiej Straży Ogniowej.

Rzeczywiście, łódzka S. O. stara się przybywać Jak najszybciej. Ponieważ mieszkam opodal jednego z oddziałów strażackich, jestem świadkiem, jak często i szybko wyjeżdżają motopompy i drabiniaste wozy pożarnicze.

— Ależ was alarmują — rzekłem stroskany do znajomego strażaka — Trochę, psiakość, zadużo tych poża­

rów? •

— Jakich pożarów? — zdziwił si<

strażak — My, panie, nie do ognia tak często jeździmy, ale ściany i sufity stemplować. Domy się w mieście co- dzleń w alą..

W tej robocie bardzo pomaga praco­

witym strażakom niemniej pracowity Zarząd Nieruchomości. On również stempluje. Stempluje papierki. Na mar­

ginesie tej cennej roboty nasuwa się jednak pytanie: kiedy nareszcie Zarząd Nieruchomości zablerzc się do remontu zagrożonych budynków? Coprawda jest Jeszcze czas. Dopóki się Całe miasto nic zawali.

*

W niedzielę, 14 hm. odbyło się ha te­

renie całej Polski 2000 uroczystości do­

żynkowych. Ta dwutysięczna, która na mnie przypadkiem przypadła, miała miejsce w pewnej niedużej, lecz i nie malej wsi na terenie naszego woje­

wództwa.

„Gwoździem" uroczystości były — Jak to zwykłe w takich okazjach by­

wa — nie tyle inscenizacje, lustrujące prace rolnika, ile przybycie delegata urzędowego do przyjęcia wieńca (..pion niesiemy, plon, gospodarzu mój").

Delegat, będący dostojnikiem rangi nie wysokiej ani nawet średniej, przy­

był wprawdzie trzy godziny po zakoń­

czeniu uroczystości, ale zato wygłosił burdzo ładne i obfite przemówienie.

Słuchając tego bardzo ładnego i ob­

fitego przemówienia westchnąłem głę­

boko: jaka szkoda, że w dożynkach nie wzięła udziału nauza nieoceniona Straż Ogniowa! Miałaby skąd pompować wo- dx . . .

•Igr. R ó ż d ż k a .

rys. Cis KTÓRY Z KELNERÓW PODAJE OBIAD POPULARNY?

JERZY ZAJĄCZKOW SKI

Lisł otwarły do min. Dybowskiego w sprawie produkcji polskich płyt

Panic ministrze, panie ministrze, gdy słucham płyt, to w yję i piszczę,

Panie ministrze, słuchać, to boli, Panie ministrze, pytam się: Czy ty słyszałeś nowe nasze przeboje, współczesne polskie pieśni dla mas?

Te wszystkie „piersi i usta twoje"*

Czy to słyszałeś i czy to znasz?

Jeśliś nie słyszał, to radzę panu radia posłuchać o jakiejś porze —<

Można wieczorem, można rano, płyty są zawsze! (Boże, o, Boże!!!)

Powiesz, gdy poznasz którąś z tych płyl«

„Włast to był Dante, Włast to był srciyąź

Wtedy zrozumiesz, ministrze i ty jaki to skandal te polskie płyty.

I mnie zrozumiesz, drogi ministrze, dlaczego wyję, dlaczego piszczę.

Panic ministrze, słuchać, to boli.

Panie ministrze, trochę kontroli!

Zmiłuj się, zmiłuj wreszcie nad naraę Zajmij się, zajmij tymi płytami.

W imię Kultury, dla dobra mas.

Panie ministrze, najwyższy czas . . .

rys. Regina Kański

— EMERYTURA STARCZA MI NA SÓL DO MIĘSA I N £ GUZIK DO PALTA, NIE WIEM TYLKO SKĄD W ZIAt MIĘSO DO SOLI I PALTO DO G U Z I K A ..r

(3)

N r 4 0 S tr 3

JAN HUSZCZA POD WPŁYWEM AMERYKI MIN. PEVTN NOSI SIĘ

PODOBNO Z ZAMIAREM USUŃ; CL- C RZĄDU MINI­

STRÓW „NIEZALEŻNYCH".

W POCZEKALNI

Gdy patrzymy na ludzi idących ulicą, spacerujących po parkach albo siedzących w kawiarniach — nabie­

ramy przekonania, że dysponują oni snacznym zapasem czasu.

Ale niech tylko taki jeden z dru­

gim znajdzie się w jakiejkolwiek poczekalni sytuacja zmienia się bły­

skawicznie.

W poczekalni nikt nie ma czasu.

Nagle wszyscy strasznie się spieszą, cenią każdą swoją minutę.

Rzecz jasna, poczekalnia nie jest instytucją zbyt miłą. Ale jeśli się już^

w niej znajdujemy, należy zdobyć się na cierpliwość.

Tymczasem jeszcze nigdy nie zda­

rzyło się, aby ktoś nie próbował na­

ruszyć kolejki. Albo, żeby ktoś lo­

jalnie podszedł i oświadczył:

— Teraz pańska (obywatelska?) kolejka. . .

Wprost przeciwnie. I kobiety i mężczyźni apelują do waszego wy­

rozumienia, do waszej grzeczności:

— Może pan mnie przepuści? Bo ja tylko w sprawie podpisu . . .

Albo:

— Panie, mam w domu chorą bab­

kę, a pan wygląda na człowieka, któremu się nie spieszy . . .

Niektórzy wymyślają jeszcze bar­

dziej misternie ułożone okolicznoś­

ci.

Niedawno — dla żartu — postano­

wiłem zachować ustępliwość w na­

dziei, że w końcu i tak się dostanę z poczekalni przed pożądane oblicze referenta.

idiota,' zamiast się pchać, to yeszczo innych przepuszcza . . .

Ale wcale nie jestem idiotą. Po tym doświadczeniu nigdy nie mam żadnych skrupułów. Zawsze usiłuję pierwszy wszędzie doleźć- Czasem jako rzekomy syn wicewojewody, kiedyind2iej jako ofiara napadu ra­

bunkowego' albo też jako nieszczę­

śliwy mąż, któremu właśnie przed chwilą uciekła żona z właścicielem kiosku tytoniowego . . .

Mimo to, zawsze jest mi bardzo przykroi

NATCHNIENIE ULGI

Czytaliśmy niedawno w prasie, że po wojnie nieszczęśliwe wypadki — przeważnie samochodowe — pochło nęły u nas ponad 30.00C ofiar.

Jak to dobrze, że nie jesteśmy kra­

jem o zbyt rozwiniętej motoryzacji:*

szoferzy1 wszystkichby nas wymor­

dowali . . .

HIERARCHIA POTRZEB W związku z ustaleniem budżetu Papierowej Górki, wywiązała się dy­

skusja czy nadwyżkę przeznaczyć na zapomogi dla sierot czy też na kupno ławek szkolnych.

W trakcie dyskusji wspomniał ktoś że od roku nie przemianowywano ulic.

Oczywiście, dalsza dyskusja była zbyteczna: nadwyżkę jednogłośnie przeznaczono na rozchody związane z przemianowywaniem ulic.

Przepuściłem panią, która chciała .tylko podać swój adres" (siedziała v gabinecie całą godzinę!)

Przepuściłem obywatela, który spieszył się do . . . Ameryki. Niech, myślę, wywiezie z kraju miłe wspo­

mnienia. Potem sprowokowała mo­

je wrodzone poczucie taktu jakaś studentka. Po studentce zgłosił się pan z córeczką . . . itd ... W ten sposób pozwoliłem przejść siedem­

nastu osobom. W międzyczasie urzę­

dowanie się skończyło. Odszedłem z niczem. Nikt nie podziwiał mego ry­

cerskiego zachowania. Nikt mi także nie współczuł. Wszyscy natomiast, prawdopodobnie myśleli: — Co za

W RAMACH MIESIĄCA ODBUDOWY WARSZAWY W ODGRUZOWANIU STOLICY WZIĘŁA UDZIAŁ POLSKA GENERALICJA Z MARSZ. ROLA-ŻYMIERSKIM NA CZELE

rys. Karol Baraniecki

Rola wojska w odbudowie czyli generalskie porządki

INACZEJ

Jeden z naszych profesorów, po powrocie z podróży do Anglii, napi­

sał: „Kraj ludzi, z których każdy usiłuje się wydawać kimś mniej, niż jest**...

Zupełnie inaczej niż u nas!

ZE SPRAW OSOBISTYCH Staram się czytać tylko pochwalne recenzje i wzmianki o sobie. O złoś­

liwych i zjeżdżających zawsze po­

informują przyjaciele!

- ■«- rys. Regina Kańska

... NAZYWANY B Y Ł ... KURKIEM NA KOŚCIELE, ZE ZAWSZE JAK KUREK ZA WIATREM CHORĄGIEWKĘ

„Pan Tadeusz" księga VI / ZWRACAŁ . .

DLACZEGO?

Dlaczego dotąd nikt nie rejestruje brzóz przydrożnych, choć to *taka świetna okazja do powołania jeszcze jednego urzędu ? . . .

Dlaczego najdroższe lokale roz­

rywkowe w różnych naszych mia­

stach noszą takie nazwy, jak: „Go­

spoda robotnicza", „Kawiarnia rze­

mieślnika", „Restauracja urzędni­

cza" itd ? . . .

Talent, luko w ie lk i skarb, powinien k a id y nosić w sobie I wcale go nie u- jawniać.

• * •

Kto nie szalał za miodu, będzie się ciska! na starość.

* * •

Człowiek re lig ijn y to Istota, które ma dużo na sumieniu.

« * •

Kto pod kim do łki kopie, wyrąbie sobie mięśnie.

• ♦ •

Kto sieje w iatr, cierpi na nadmiar tolądkowych gazów.

• * •

Bóg dal nam rozum poto, byśmy tg łu p ieii do reszty.

• * •

Jeśli na tamtym świecle nie ma czasu, to poco płacimy na ziemi za dni odpustu?

*

Kochajmy tylko siebie, a nie będzie miłosnych zawodów.

• * •

Kto sam sobie rzepkę skrobie, może się obyć bez służby domowej,

*

W ydoje ml się, ie nasze czarne bry­

lanty, będziemy wkrótce nosili ty lk o lako prawdziwa biżuterię.

» * •

Chciałbym być sądzony ty lk o przez sąd ostateczny.

• * •

W stosunku do skazanego czterokro­

tnie na śmierć arcyzbrodnlarza Pelzhau zena zastosował Pan Prezydent akt ła­

ski I darował mu — /edno powieszenie.

C opyright by Kazim erz Grus.

t

(4)

~ f r 4

V 4 0

FRANCISZEK MOLNAn slustr. Zbigniew Kiulin IGOR SIKIRYCKI

WINCENTY

(h is to ria łra g i-te le fo n ic z n a )

„Telefon ułatwia życie,

I ludzi łączy jak nic"

Myślał Wincenty skrycie, Kiedy zaczynał tyć.

Zrywa się nasz bohater Wśród nocy czy też dnia.

Chwyta słuchawki kiater.

„Pomyłka. Nie cyrk! To ja*"- Jako miody dziennikarz otrzyma­

łem od redaktora polecenie udania się do pewnego prowincjonalnego miasteczka, gdzie toczył się głośny proces. Miałem nadsyłać codziennie najświeższe wiadomości do gazety.

W pociągu zdarzyło mi się jechać w jednym przedziale ze słynnym sta­

rym węgierskim adwokatem, jadą- cym również na tę rozprawę w cha­

rakterze obrońcy. Adwokat ten zna­

ny był po za swoją wymową rów­

nież z tego, że miewał często zba­

wienne myśli i umiał tak kierować sprawą, że ją dla swych klientów wygrywał.

Podczas podróży zabawiał cały przedział ciekawymi opowiadania­

mi, zwłaszcza o wypadkach, w któ­

rych sprytnym prawniczym posu­

nięciem ratował sytuację-

Na moje pytanie, jakie zdarzenie w swej praktyce uważa za najcie­

kawsze, stary adwokat opowiedział mi następującą historię;

— Pewnego dnia przyszedł do mego gabinetu młody, przyzwoicie wyglądający człowiek i ledwie usiadł przy biurku, wybuchnął nerwowym

i rum zdołałem mu przeszkodzić, przywarł do niej rozpalonyińi go­

rączką ustami.

— Czy może pan wziąć z banku jeszcze dziesięć tysięcy guldenów?—

spytałem.

Spuścił głowę j cicho wyszeptał:

— Mogę. Mam dostęp do kasy.

— Niechaj więc pan weźmie jesz­

cze dziesięć tysięcy i przyniesie do mnie.

Tył tak, aż wreszcie utył.

Męczyć go jął nawet chód.

On jednak chodził poty, Póki na dworze był chłód.

Kiedy zaś przyszło lato A z nim słoneczny żar.

Rzeki krótko i ■węzlowato:

„Zniszczyłem butów 5 par.

Dłużej tak być nie może, Pieniędzy szkoda i sił Telefon sobie założę"

Założył i dalej tył.

Od tej to właśnie chwili Złe się zaczęło dziać.

Telefon grzmiał wciąż czyli Dzwonił nie dając spać.

Drżący słuchawkę kładzie Znów dzwoni — inny głos:

„Poproszę pannę Jadzię"

„Ach, więc to nie jest BOS?‘

. Zanim ochłonąć zdąży, Dzwonek, i znowu tak:

„Tu Tykwa, podchorąży, Czy urząd miar i wag?*'

Aż kiedyś porą nocną,

Kiedy już sczerniał i schudł,.

Zawiązał na szyi mocno Od swej słuchawki drut.

Nikt już do niego nie dzwoni Szczęśliwy wreszcie Wincenty Wisząc, słuchawkę ma w dłoni.

No, i telefon — zajęty.

szlochaniem. (W praktyce mojej co drugi klient zaczyna od płaczu). Kie­

dy się uspokoił, wyznał mi swoje przestępstwo. Jako urzędnik wiel­

kiego banku, cieszący się zaufaniem dyrekcji, zdefraudował niepostrzeże­

nie 10 tysięcy guldenów. Za osiem dni ma być przeprowadzona w ban­

ku lustracja. Wtedy wyjdzie na jaw jego sprzeniewierzenie, wtrącą go do więzienia i okryje hańbą swą za­

cną rodzinę. Zdecydował się popeł­

nić samobójstwo, ale przedtem chce zasięgnąć mojej rady. Czy niema wyjścia?

— Jest! — odparłem. — Niech pan wyzna wszystko swojej rodzinie, po­

prosi o pieniądze, odłoży je do kasy banku — i wszystko będzie w po­

rządku.

Znów zaczął szlochać.

— Rodzina moja jest uboga. Utrzy­

muję ich sam. Nie mam ani jednego bogatego krewnego. Jestem zgubio­

ny!

Długo przemierzałem w zamyśle­

niu mój gabinet łamiąc sobie na- próżno głowę. Nagle —- zaświtała mi zbawienna myśl.

— Spróbuję pana uratować.

Młodzieniec pochwycił moją rękę

Po trzech dniach zjawił się w mym gabinecie i położył dziesięć bankno­

tów tysiąc guldenowych na biurku.

Schowałem pieniądze do portfelu i udałem się do dyrektora banku.

— Szanowny panie! — oświadczy­

łem mu — Pana młody kasjer X. Y„

sprzeniewierzył 20 tysięcy guldenów- Na przyszły tydzień podczas lustra­

cji dowiedziałby się pan o tym. Od­

dałby pan lekkomyślnego młodzień­

ca w ręce policji, a bank straciłby dwadzieścia tysięcy. Krewni kasjera są biedni, ale aby ratować chłopca, wyprzedali się ze wszystkiego, zapo­

życzyli i z wielkim trudem udało im si^ zebrać dziesięć tysięcy guldenów, połowę zdefraudowanej sumy. Wię­

cej zdobyć im się nie udało. Mam te pieniądze przy sobie. Jako doradca prawny tej znanej, choć podupadłej materialnie rodziny, zwracam się do pana z propozycją przyjęcia połowy zabranej kwoty i pozostawienia pana X. Y. na wolności. Jeśli się pan nie zgodzi zwrócę rodzinie te pieniądze, młodzieniec będzie miał zamurowa­

ne życie, a bank poważną stratę.

Dyrektor przyjął bez wahania za­

ofiarowaną sumę, gdyż działając w interesie banku, nie mógł uczynić nic lepszego. (Skandal i proces nigdy przytym instytucji handlowej nie wychodzą na dobre). Młodzieniec wyjechał wolny i pełen szczerych postanowień na przyszłość.

• »

*

— Ta historia — zakończył adwo­

kat — ma tylko jeden słaby punkt, a mianowicie, że nie jest prawdzi­

wa. W ostatnich czasach cierpię na bezsenność i wymyślam sobie dla zabicia nocy .takie ciężkie przypad­

ki.

w/g pomysłu Serro rysował Adam Bieńkowski

— Znalazłem, najdroższa, sposób aby — Panie, co pan robi pod łóżkiem pies nie niszczył nam mebli!... mojej żony?!!!

Ka.cik literacki

LEON PASTERNAK

CHŁOPOFILOM Odmieniają wciąż: L U D .

„Lud", „ludowy", „ludowa", a lud błaga o cud,

któryby go uchował

od tych szczwanych pieniaczy, ęhłopomańskich zboczeńców, gromkich słów odmieniaczy,

•d tych ludu . . . odmieńców.

JAN BRZECHWA WYDAŁ TOM SATYP P. T. „PALCEM W BUCIE"

Palcem w bucie, swoją droga.

A w dodatku lewą nogą-

Tłumaczył T. S

STANISŁAW SOJECKI

N A K I S I E L A Kisielowi w żłoby dano:

W jeden owies, w drugi siano.

Nikt nie przełknie. . . Kisiel — owszem*

Odtąd miesza siano z owsem . . .

N A P A S T E R N A K A .

•żeś po tytuł „Rzeź Niewiniątek"

Sięgnął aż w dziejów świętych początek.

Niechaj historia i z ciebie żer ma:

Zwij sie wiec Herod Antyoas-ternak ! . . *

(5)

N r

4 O S t r

S

„Wierzyciel" — bo wierzy, że mn się odda (Idiota!),, „dłużnik", bo długo nie oddaje. To nie żadne banalne kawały, tylko szczera prawda. Czy nie logicz­

niej jednak byłoby zmienić końcówkę słowa „wierzyciel" na „ul“ ? Kto tego kalamburka nie rozumie, niech poje- dzie na Śląsk. Zaręczam wam, że może brzmiałoby to nieco. . . niecenzuralnie, ale zato jakżeż prawdziwie! Bo jak można wierzyć, że ktoś, któremu się pożyczyło forsę, odda ją. I to w dodatku w terminie! Gdy się pożycza od kogoś pieniąchy i z poważną miną zaręcza mu się, że się mu „jutro wieczór odda",

„pod słowem honoru", to kłamie się tek samo, jak pobożna dusza przy spo- wit izi, która przysięga, że więcej nie będzie „żyć na wiarę". I jedno i drugie jest wręcz fizyczną niemożliwością. Bo skoro się pożyczyło dzisiaj — to nie poto, ażeby oddać jutro. A jeśli się z trudem, w dzisiejszych ciężkich cza­

sach, złapało kogoś „na wiarę" to nie poto, ażeby z nim nagle zrywać. Od lu­

dzi nie można wymagać niemożliwości.

Zresztą mamy zawsze najlepsze chęci, marzymy o takim cudzie, żeby wczoraj pożyczone pieniądze odda' dzisiaj i aże­

by przyjaciela, z którym się uprawia ową „wiarę", zamienić na ślubnego małżonka. Nie jesteśmy wcale żli i nie­

uczciwi, tylko zlekka pcchowaci.

— Niema grzechu — jest tylko pech!

— powiedział pewien sprawiedliwy.

Ponieważ jednak pożyczać musimy, bo inaczej nie moglibyśmy ani gwał­

townie zachorować ani zaprosić do knajpy przyjaciela, z którym ohcemy zrobić interes, ani też zakupić jakąś niezwykłą „okazję", więc czyńmy to, ale w sposób mądry i przemyślany. Ro­

bimy w myślach szybki przegląd na­

szych znajomych i wybieramy spośród nich średnio-zamożnego. Powinniśmy zgóry wiedzieć, że na naszego przyszłe­

go wierzyciela nie należy przeznaczać

i r^ tn tin ^ u c -— j

WIERZYCIEL I DŁUŻNIK

0 L #

nikogo z naszych bogatych znajomych.

Dlaczego bowiem PP. Ciaputkowie i Kramarczykowie są bogaci? BO N IE P O Ż Y C Z A JĄ P IE N IĘ D Z Y !

— Chętniebym panu pożyczył — po­

wie Ciaputek, poprawiając się nerwo­

wo na krześle (siedzi na pieniądzach)—

ale z zasady nie pożyczam nikomu!

Zęby paskudztwo powiedziało: —

„Chwilowo nie mogę pożyczyć, nie mam ani grosza może jutro się posta­

ram"! Ale on powie ci o „zasadach", bo wic, że to ucina wszelką dłuższą na ten temat rozmowę.

Idziemy więc tylko do średniozamoż­

nych, którzy nas o wiele lepiej zrozu­

mieją. Idąc pożyczać forsę, należy ubrać się całemu, od stóp do głów, w pogodę, wiarę w siebie i wesołość. Żad ­ nych języków, grobowych min, narze­

kań na los itp. Pozatem, w tym jed­

nym wypadku wskazanym jest małe hochsztaplerstwo finansowe. i

— No, jakżeż ci się powodzi obec­

nie? — zapyta materiał na wierzy­

ciela.

— Mnie? Ty się pytasz? Nie wiesz, że ja zarabiam miesięcznie około pię­

ciuset tysięcy! Dzisiaj chwilowo Jestem bez grosza! Śmieszne, co — (krótki śmiech i walnięcie w udo siebie lnb tego, od którego się chce pożyczyć) —

Pękniesz ze śmiechu ,ale oboje z żoną nie mamy dzisiaj na obiad!

Tutaj następuje krótka pauza, pod­

czas której oczekuje się, ażeby nasz znajomy powiedział: — No, to głup­

stwo, ja ci pożyczę ile ci potrzeba , , . Ale „te czasy minęli". Znajomy wcale tego nie mówi, tylko wyciąga papiero­

śnicę:

— Zapal sobie — powie protekcjo­

nalnie.

Ale ty Jesteś chytry jak wąż, za ostatnie sto złotych kupiłeś „Pele-M e- lc‘ów" (oczywiście, kilka sztuk) i ze swobodną minką częstujesz nimi ma­

teriał na wierzyciela.

— Nie, to ty zapal amerykańca, to jedyne papierosy, które można pa­

lić . .

Twoja ofiara bierze i („Człowiek istota znana") myśli sobie tak: „No, skoro on pali tylko najdroższe papie­

rosy, to znaczy, że mu się naprawdę dobrze powodzi, można mu będzie po­

życzyć kilka tysięcy, bo na pewno po to do mnie przyszedł. .

Resztę już załatwia się w sposób gładki. Znajomy wyciąga z portfelu kil­

ka „kawałków", przelicza, wręcza. Ty wciąż roześmiany (teraz dopiero szcze­

rze) bierzesz 1 nie rzucając nawet

oMem na bsnknoty, wsnwasz Je nie­

dbale do kieszeni.

Nie zwracasz najmniejszej uwagi na to, że w oczach znajomego wyczytałeś wyraźnie: „Od dziś dnia przestałem być twoim przyjacielem" mówisz:

„Dziękuję, jutro wieczór masz pienią­

dze spowrołem" i ochoczo zbiegasz ze schodów.

Pamiętaj, że jeżeli mu przez tydzień nie oddałeś, nie unikaj go na ulicy.

Przeciwnie — zaczep go.

— Co za gapa ze mniel — zawołasz—

Jeszcze ci nie oddałem tych „głupich"

pięciu tysięcy, które od ciebie pożyczy­

łem, ale to nic, Jutro ci przyniosę do b iu r a ,., ,

Jeśli jesteś tym, któiy pożycza, mu­

sisz też mieć mądry system postępowa­

nia, aby swoje pieniądze wyciągnąć od dłużnika. PamlęLaj, nigdy wcześnie ra- ii ) nie idź po „swoje" pieniądze, które dawno przestały być twoimi. Każdy człowiek rano jest wściekły i gotów cię Jeszcze skrzyczeć. Nie powinno się również iść do dłużnika ani wówczas, kiedy głodny siada do obiadu, ani też wtedy, kiedy wybiera się w drogę t ma pieniądze wyliczone na podróż.

Trzeba wywąchać, kiedy podebrał grubszą sumkę i wtedy zrobić wlania, nie do jego mieszkania (mówię wyraź*

nie: włamanie, ponieważ wszyscy do­

mownicy mają surowo przykazane, że

„jak przyjdzie pan w szarym płaszczu, ic czarnym kapeluszu 1 w okularach, to powiedzcie, że mnie niema w do­

mu!") Wierzyciel, jeśli jest mądry i przebiegły, powinien często zmieniać swój strój, raz nakładać okulary, raz zdejmować i mówić bardzo niewyraź­

nie w przedpokoju swoje nazwisko.

Zrscztą dłużnik ma na swoją obronę staropolskie przysłowie, które natręt­

nemu wierzycielowi może zawsze w y ­ palić: „Kto daje i odbiera — ten się w piekle poniewiera!"

luniiiUHiiiiHiiiwiiHHiiiiiiiiNiiiiiiiiiiiiiiiiniiiiiiimiiiiiiiiiiiNiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiuiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiniwiiiiiiiiiiM iiiiiiiiiiiii!iiiiiii!IIiiiiiiii!iiiiiiiihi!IIiii!Iiiiiiiiiiii

A to pan zna?

Znakomita, choć — excusez le mat­

nia pierwszej I nie drugiej młodości artystka C. zaczęta się od pewnego czasu ubierać bardzo skromnie. Klasz­

tornie. Zdziwiło to niezmiernie Jej przyjaciół i znajomych.

— Cóż to znaczy? — zapytali. Skąd do ciebie ten strój franciszkański?

— M oi drodzy — uśmiechnęła się artystka. — W moim wieku nie moż­

na się już ubierać. Trzeba się — za­

krywać.

* *

Świetny rysownik G. ma młodą, mi­

łą, przystojną i kochającą żonę. Poza tym ma pociąg do Jedne) „ze szklaną szyją", wskutek czego często gęsto by­

wa zryty, zalany, pod dobrą datą, tryk- nięty itd. Sprawia to zmartwienie mło­

dej i kochającej żonie.

— Pij, pij — mówi złowrogo panu G . — Ale pamiętaj, że jak będziesz pil, to umrzesz, a jak umrzesz, to ja w yj­

dę za Innego. Co ty na to?

— Nic odpowiada G. — Nic mnie nie obchodzi nieszczęście faceta, którego nie znam.

Dyrektor H. „pochodzi" z branży, która daje ao pewien czas znać o sobie za pośrednictwem Komisji Specjalnej lub prokuratora.

Pewnego razu H. znalazł się w w y­

twornym towarzystwie, gdzie zwróci!

na siebie uwagę jednego z dostojnych gości.

— Co za mahiery ma ten człowiek!

— oburzał się gość. — Z kimkolwiek rozmawia, trzyma ręce w kieszeniach...

Stojący obok gościa dziennikarz uś­

miechną! się I powiedział:

— Wie pan, z dwojga złego wolę, żeby on trzymał ręce w swoich kiesze­

niach, niż — w moich...

OOOOOOOOOOOOOOO OOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO OOOOOOOOOOOOOOO OOOOOOOOOOOOOOO ooooot

Sztuka pewnego autora, grana w pę­

dnym z miast, nie cieszyła się pezwodze ntem. Krótko mówiąc, na widowni były

— „puchy". Po kilku dnlaeh domyślo­

no się przyczyny: sziluka kończyła się parę minut po odejściu ostatniego ele­

ktrowozu I ludzie nie mieszkający w centrum miasta muslell chodzić pieszo do domu. Wobec powyższego trzeba było jakąś scenę skrócić łub zmienić.

— Co zmienić? — zadepeszowano do autora.

Po kilku dniach nadeszła telegrafi­

czna odpowiedź:

— Zmienić rozkład jazdy tramwajo­

wej.

Kilku teatrologów angielskich przy­

jechało na festiwal szekspirowski do Warszawy.

W czasie antraktu zaczęli rozmawiać ze sobą o angielskich interpretatorach roli „Hamleta".

— Tak — powiada najstarszy z tea­

trologów. — Irwlng I Booth, pamiętam, byli zupełnie dobrzy, Barret leż byt nie zły, ale najznakomitszy byt Fechter.

On zawsze kończył o pól godziny wcze­

śniej, niż Inni.

* »

Literat M . byt niedawno z żoną we Wrocławiu. Ponieważ mieli zabawić tam kilka dni, postanowili zatrzymać się w hotelu. Portier, nn którego mn podobno oko milicja obyczajowa, ob­

rzuca bystrym spojrzeniem przybyłych I pylą ondeirzliwie:

— Wspólny pokój?

— Tak jest.

— A czy państwo są zamężni?

— Ależ naturalnie!.

— A... czy z sobą?

* ♦ •

4 - W

? . . Y .

rys. Kazimierz Grus

HISTORIA JEDNEGO 2YCIA

OOOOOOOOOOOOOOO OOOOOOOOOOOOOOO OOOOOOOOOOOOOOO OO OOOOo

Mężczyźni bardzo nie lubią, gdy przy nich chwali się „stuprocentowość" In­

nych mężczyzn. To leź gdy niedawno powiedział ktoś o znanym (z tego, te nie gra) amancie tllmowym:

— Jurek? O , to chłop jak dąb!

Usłyszał natychmiast odpowiedź:

— Dąb, ow szem ,' ale taki, którego źotądź opada.

* *

Żona poety S. zapytuje swoją ser­

deczną przyjaciółkę:

— Słucha), czy mój mąż byt u cie­

bie dzisiaj w nocy?

— Nie — odpowiada stanowczo ser­

deczna przyjaciółka.

Żona poety S. zamyśla się głęboko.

— Ciekawe — mówi do serdecznej przyjaciółki — z kim on N A S zdradza?

* *

Johnny Weissmuller, b. amerykański mistrz pływania, przyjechał po olimpia­

dzie paryskiej do Wiednia, gdzie tro­

nował w wielkim basenie „Diana".

Pewnego popołudnia jednocześnie z Welssmu llerem wskoczył do basenu ja­

kiś facet, który, o dziwo, pływał przez dłuższy czas u boku mistrza. Ameryka­

nin brał najszybsze tempa, nieznajomy nie dawał się ani o cal wyprzedzić. Po upływie dwóch godzin Wcissmuller wy czerpany wyszedł z basenu I muslał się przyglądać, jak tajemniczy pan pływał jeszcze dobre pól godziny, po czym bez śladu zmęczenia wyskoczył z wody.

Weissmuller podbiegł do niego:

— Czy pan ma Już jakiś rekord światowy?

— Nie.

— Zatem ćwiczy się pan, aby go zdobyć? A może pan chce przepłynąć kanał La Manche?

— Nie.

— Na miłość boską, jakiż jest pań­

ski zawód?

— Mój zawód? Jestem roznosicie tern depesz w Wenecji.

• * •

S IE D E M P L A G E G IP S K IC H

rys. Cis

1 2 3 4 1? 6 7

Aktor Ch. był pewnego razu zapro­

szony w gości. Gdy nadeszła pora obia­

dowa, okazało się, że przy stole siedzi trzynaście osób.

Pani domu zaniepokoiła się szcze­

rze z powyższego powodu, lecz Ch. po­

cieszy! ją:

— Niech się, droga pani, nie martwi Może pani śmiało uważać, że przy stole siedzi czternastu. Ja bowiem sam — jem za dwóch...

(6)

/

S tr 6

V r 4 0

— Proszę o budzik, mój kogut zdechł...

rys. Lech Bagiński

— Patrz, Felek, Jaka czysta dziewczy­

na!

rys. Adam Bieńkowski

— Hilary! Jak zobaczysz ładną ko­

bietę, to zapominasz, ie jesteś żonaty!

— Niestety, skarbie, przypominam to sobie wówczas. .

— Nie złapałem ani jednej ryby, bo nie mam robaków.

— Ja też, bo mam robaki i nie mogę usiedzieć na miejscu!

— Gdy zacząłem malować, nie wie.

działem co to będzie...

— No, a teraz, po ukończeniu, jak pan odgadnie, co to Jest’

M iędzy nam i

W. T. (Wrocław). Pisze pan: „Rózgi"

biją co tydzień, a moja żona bije mi codzień . . . “

Słusznie pana bije. Każdy, kto ma, proszę pana, bą gu, będzie panu bił co­

dzień w nadziei, że może w ten obraź- liwy nieco sposób odzwyczai pana od uważania bohomazów za „obrazy".

K. Haik (bódź). Ballada pańska do­

tyczy niejakiego Teofila, urzędnika, który „zamiast pracować — wciąż ma­

rzył, a zamiast robić bilanse, wykresy

— myślał, jak piękne są oczy Teresy".

„Kiedy uznał, że dłużej tej sytuacji nie zniesie" zaprosił Teresę do kina, a po kinie na spacer:

Poszła, a kiedy wieczorem szli aleją parkową

wyznał Teofil, że kocha strasznie, namiętnie, zmysłowo.

Ze tylko ona, a bez niej to życie nic nie jest warte.

Ona spojrzała i rzekła:

— Pan chyba mówi to żartem.

Ja I pan? — śmieszne doprawdy.

Wiecej nie słuchał, bo poco?

Odszedł i wraz ze swym bólem po parku tułał się nocą.

A w biurze Teofil więcej nie patrzał w stronę Teresy.

Pilnował swoich kartotek, robił bilanse, wykresy.

Z uwagi na piękny happy-end mo­

żemy dodać do ballady tylko jedno:

życzenie, aby wszystkie biurowe Tere­

sy odnosiły się w powyższy sposób do urzędowych Teofilów. Zyska ogromnie sprawność urzędowania.

Zygmunt Gąsiorek (Gdańsk). „Cie­

kaw jestem — zapytuje pan — czy bę­

dzie się Wam podobał mój kawał poć tytułem' „Smutna perspektywa":

Panna Bronia i pan Ignaś siedzą sa­

mi w salonie i spełniają obowiązki na­

rzeczonych.

— O czym myślisz, kochanie? — za­

pytał czule pan Ignaś.

Panna Bronia nie odrazu odpowie­

działa. Zarumieniła się najpierw, po- tym odrzekła z czarującym uśmiesz­

kiem:

— Myślę o ty m . .. do czego może dojść w życiu technika i wynalazki. . .

— Nie rozumiem. . . — zauważył słu­

sznie pan Ignaś.

— Wynaleziono już powozy bez ko­

n i . . . — objaśniła panna Brońcia.

— No???

— I telefony bez d ru tu ...

isBEEsraa

— Trochę cierpliwości: zaraz je zoba­

czymy w całej pełni!

rys. Adam Bieńkowski

— Znasz tego faceta co ci dał 50 zło­

tych?

— Nie, pierwszy raz go widzę!

— N o ! ! . . .

— I światło bez nafty . ..

— No ? ? ? ...

— Boję się — zakończyła panna Brpńcia — że wkrótce wprowadzą w życie nowy sposób obejmowania bez rąk ...

Podzielając -'bawy panny Brońci. ży­

czylibyśmy sobie jednak wprowadzenia w życie następującego „wynalazku":

opowiadania względnie spisywania kiepskich starych kawałów — bez nad­

syłania ich do redakcji.

Zofia Jasińska (Kraków). Z „aktual­

nych spostrzeżeń" częściowo skorzysta­

my, honorarium autorskie — zgodnie z życzeniami pani — przekażemy na odbudowę Warszawy. Bądź co bądź je­

dna kamieniczka za te pieniądze nape- wno stanie.

Jerry (Warszawa). Nadesłał nam pan rysunek, opatrzony takim dowcipem!

L e k a r z : — Zbadałem pańską żonę i muszę panu powiedzieć, że ona wcaV mi się nie podoba.

M ą ż : — Mnie też, panie doktorze.

W imieniu redakcji „pójdziemy jesz­

cze dalej": nie podoba nam się również cały dowcip i rysunek.

Anna P. (Łódź). Przychylając się do prośby pani, dotyczącej zachowania dyskrecji w razie nieumieszczenia przy­

słanego utworu — wstrzymujemy się od dalszych uwag.

Helena Raczkowska (Poznań). „Ma pani słuszność, ale, cóż zrobić, taka jest natura ludzka, że przebaczamy tym, którzy nas nudzą, a nie możemy prze­

baczyć tym, których my nudzimy.

Kajot (Łódź). Pisze pan:

Nie rozumiem, o co chodzi, dokąd śpieszę, gwiżdżąc tryle, czemu biegną w naszej Łodzi jej ulice jak motyle?

Nie możemy panu udzielić odpowie­

dzi. My także nie rozumiemy.

El-Wu (Piotrków Trybunalski). „Czy nie zechciałaby Szan. Redakcja — za­

pytuje pan w liście — zamieścić moich

„Złotych Myśli" jak to:

— Najtańsze dziewczęta są często najdroższymi żonami.

— Słońce miłości świeci najjaśniej. . . w nocy.

— Szczęście mężczyzny brzmi: ja chcę, szczęście kobiety: on chce".

Szczęście redakcji brzmi: nie chce- my. Nie chcemy zamieszczać „myśli", które tylko pańskim skromnym zda­

niem są „złote".

— Wczoraj w tym miejscu fale po.

chłonęły łódkę razem z moją narzeczo­

ną...

— No, I co, uratowałeś Jął

— Uratowałem, przecież widzisz, że stoi przy brzegu...

rys. Lech Bagiński

— Głowa do góry, przyjacielu mamy przed sobą dwa dni bezmięsne!

— Nie ma drugiej kobiety któraby by ła tak wierna jak moja żona. Już trzeci raz ucieka z innym i zawsze do mnie wraca!

rys. Adam Bieńkowski

— Ten barometr, proszę pana, jest do niczego. Nastawiłem go na pogodę, a padał deszcz!

rys. Lech Bagiński Przynęta.

„Rózgi" ukazują się co tydzień. — REDAKTOR: Stefao Stefański — REDAKCJA: Łódź, Piotrkowska 86 — telefon 254-20, wewn. 8. Przyjmuje się codziennie od godz. 12 •— X Wydaje R. S. W. „Prasa", Łódź. Żwirki 17 — tel. 208-42. D 018235

Cytaty

Powiązane dokumenty

formator skierował mnie do wydziału ogólnego. Dziś naczelnik był bardzo zajęty. Naczelnik powiedział mi, że z moją sprawą muszę się udać do wydziału

Wkrótce nadarzyła się okazja *ti temu. Bo oto on miał imieniny. Zegarek podobał mł się, był ładniejszy od mojego i było przy­. jemnie móc przynieść mu

— Uczą mnie koledzy liter — chwalił Się Klamczyk, a wszyscy chętnie mu wiersyłi, radując się z przemiany wewnętrznej, jaka się w nim dokonała,. Tylko

sła się kurtyna i zaczęło się przed­.. stawienie. Mąż

ka, w wyniku której Staś znalazł się niebawem w szpitalu, my uda­. liśmy przygodnych przechodniów, obie’ zaś bohaterki rozpoczęły s tra ­ szliwy koncert,

cy się posługujemy, staje się, o- czywiście, nieprzydatny.. Można- by, po rozebraniu się do naga, przebrnąć przez uliczne kałuże do burmistrza, który posiada

— Może ma pani wielkie zdolności do iilmu rysunkowego, a może nada się pa­.. ni Jako technik

Wyobraźcie sobie, co się dzieje gdy taki sen przyśni się n a przykład znakomitemu poecie Konstantemu Gałczyńskiemu,.. „zwanemu w Hiszpanii mistrzem