PRZYRODA i TECHNIKA
C Z A S O P IS M O P O Ś W IĘ C O N E P O P U L A R Y Z A C JI NAUK P R Z Y R O D N IC Z Y C H I TE C H N IC Z N Y C H
W Y C H O D Z I R A Z N A M I E S I Ą C Z W Y J Ą T K I E M L I P C A I S I E R P N I A P O S I A D A S P E C J A L N Y D O D A T E K O G N I S K M E T O D Y K I B I O L O G I I
K O M I T E T R E D A K C Y JN Y :
PR ZEW . PR O F. E . ROMER, W ICEPRZEW . PRO F. M. SIED LE CK I I PR O F. K. WODZICKI RED A K TO R:
D R A N N A D ’A B A N C O U R T • K O C Z W A R O W A, W A R S Z A W A , H O ŻA 28 , m. 6 A D M IN IS T R A C JA : L W Ó W , C Z A R N I E C K I E G O 12, P . K . O. 5 0 0 .8 0 0
W S Z E L K IE P R A W A Z A S T R Z E Ż O N E — P R Z E D R U K D O ZW O LO N Y ZA P O D A N IE M ŹRÓDŁA
T R E Ś Ć Z E S Z Y T U 5
A rty k u ły :
Z a b ł o c k i J . : P r a c e n a d p o d n ie sie n ie m w y d a jn o śc i p o ło n in k a r p a c k i c h ...2 5 7 J a r m o l i ń s k a H . : W ę d ró w k i w io sen n e . . . . . 26 3 O p i e ń s k a J . : B ez p ie c ze ń stw o p r a c y w p ra k ty c e chem icz-
n e j ...271 Z i m o w s k i J . : M ezo tro n , n o w y s k ła d n ik j ą d r a a to m o
w ego 27 7
G e r i t z B .: Z te c h n ik i o d le w a n ia r u r żeliw n y ch . . . 280 M i s t a t L . : O s ta tn ie zd o b y cze te c h n ic z n e w d z ie d zin ie
z n a k ó w ż e g l u g o w y c h ... 287 P o s tę p y i zd o b y cze w i e d z y ... ... . 2 9 1
P r ó b a w p ro w a d z e n ia h odow li m u flo n ó w w P o lsc e. — O ro li w ita m in y B w p rz e n o sz e n iu bod źcó w n e rw o w y ch . — A n o m a lie w p r z e b ie g u w io sn y 19 3 8 r . w E u ro p ie z ac h o d n ie j. — K w as szczaw io w y z tro c in drzew m ych. — B o ro w in y lecz
n icze. — P o w ło k i ch ro m o w e. — B eto n i ż elb et w b u d o w n ic tw ie w o jsk o w y m . -— N ow e m e to d y w p rz e ro b ie ro p y n a fto w e j.
R ze c z y c i e k a w e ... 310 Co się d ziejo w P o l s c e ... 316 S ło w n iczek w y ra z ó w o b c y ch i te rm in ó w n a u k o w y c h . . . 319
TREŚĆ ZESZYTU POPRZEDNIEGO
W o d i i c k i K . : W p o s z u k iw a n iu z m y słu o rie n ta c ji u p ta k ó w . — M ł o d z i e j o w s k i J . : J a w o rz y ń s k ie T a tr y . — Ż e b r o w s k i T . : Z jaw isk o o d p o rn o śc i u s tro ju . —- R o s e n b l a t t J . : N ow e su ro w ce w łó k ie n n ic z e . — W o j c i e c h o w s k i T . R . : P ł y t y z w łó k n a
d rz e w n eg o — i w iele in n y c h .
P R E N U M E R A T A : B E Z D O D A T K U M E T O D Y C Z N E G O :
R O C Z N A ... zł 10 ,—
P Ó Ł R O C Z N A ... 5,—
Z E S Z Y T P O J E D Y Ń C Z Y ...1,8 0
D o d a te k „ M e to d y k a B io lo g ii” n a b y ć m o żn a ty lk o łą c zn ie
„ P r z y r o d y i T e c h n ik i”
Z D O D A T K IE M M E T O D Y C Z N Y M : R O C Z N A ... zł 13,50 P Ó Ł R O C Z N A ... 6,75
Z E S Z Y T P O JE D Y Ń C Z Y . . . „ 2,10 o d n o śn y m zesz y tem
O K Ł A D K Ę P R O JE K T O W A Ł K O N S T A N T Y M. SOPOĆKO
N A K Ł A D S. A. K S I Ą Ż NI C A - A T L A S T. N. S. W., L W Ó W - W A R S Z A W A
PRZYRODA i TECHNIKA
Iiiż. JERZY ZABŁOCKI, Warszawa.
PRACE NAD PO DNIESIENIEM W YDAJNOŚCI POŁONIN KARPACKICH.
R yc. 1. P o ł. B u k o w i n k a , kolo D ob o szan k i. W o b ręb ie s ta r e j o p u szczo n ej k o sza ry p o ro st szczaw iu a lp ejsk ieg o , po k rzy w y i ś m ia łk a d arn io w eg o .
W poprzednim artykule na tem at gospodarki na łąkach wysoko
górskich w K arpatach Wschodnich ’ mieliśmy sposobność przedstawić ja k postępujący bez przerwy proces wyjałowienia i dziczenia poło
nin, spowodowany został wadliwością sposobu spasania oraz brakiem jakiegokolwiek nawożenia i przyczynił się do stałego spadku pojem
ności połonin a tym samym do zmniejszania się pogłowia owiec.
W tych warunkach cenny naturalny nawóz, tak potrzebny dla utrzymania produkcyjności roślinnej, marnowany, nie tylko przepada dla wegetacji, ale wpływa równocześnie na częściowe opanowanie poło-
1 Por. „Przyroda i Technika“, nr 1, rok 1939, str. 1.
nin przez chwasty. Przetrzymywanie bowiem przez długi czas, zarów
no bydła rogatego jak i owiec w nieprzestawianych zagrodach, powo
duje przenawożenie, co znowu stwarza dogodne warunki dla rozmna
żania się szczawiu alpejskiego (Rum ex alpinus), pokrzywy (TJrtica dioica), lub śmiałka darniowego (A ira coespitosa). Nawóz, źle stosowa
ny jest więc raczej jednym z czynników sprzyjających procesowi po
garszania się połonin niezagospodarowanych (Fot. 1).
Lasy państwowe, wykorzystując między innymi m ateriały i wska
zówki Stacji Doświadczalnej na połoninie Pożyżewskiej, w oparciu o szczegółowe plany zagospodarowania połonin, normujące całokształt zagadnienia ich poprawy, poprowadziły pracę tę systematycznie, wszyst
kimi możliwymi sposobami.
R yc. 2. P rz e n o śn e d ra n ic o w e k o s z a ry n a p o ło n in ie H o rd ie.
Dla owiec przygotowano przenośne, dranicowe zagrody tzw. kosza
ry, (Fot. 2) około 2 m wysokie, w kształcie prostokąta, w których prze
bywają one w ciągu nocy, od wieczornego do rannego udoju i w czasie południa.
Nawóz owczy wykorzystano przez tzw. koszarowanie, względnie hur- towanie, polegające na przestawianiu zagród z miesca na miejsce, co pewien określony czas, w zależności od porostu traw, znajdującego się w obrębie nawożonej połoniny i od stanu pogody. Wilgoć bowiem wpływa na spotęgowanie działania nawozu.
Z przestawianiem koszar łączy się ściśle bronowanie części nawożo
nej, przed ustawieniem zagrody i bezpośrednio po jej przeniesieniu.
Ma to na celu przygotowanie gleby na przyjęcie nawozu, jak gdyby
otwarcia jej. Bronowanie po przestawieniu koszar rozprowadza pozo
stał}” w jej obrębie nawóz po całej powierzchni, wtłacza do gleby i w ten sposób zmniejsza, straty, spowodowane ulatnianiem się części nawozowych.
Tak wykonane nawożenie daje wspaniałe rezultaty, widoczne zarów
no w nieprawdopodobnym wzroście masy produkowanej przez połoni
nę, jak i dzięki jakościowej zmianie zespołów. Typ bliźniczki wyprosto
wanej, rosnący na najbardziej wyjałowionych częściach połoniny, prze
mienia się w bogaty zespół mietlicy pospolitej, Agrostidetum vulgaris, o wydajności dochodzącej do 80 q zielonej paszy z 1 hektara.
Bliźniczka wyprostowana znikła prawie zupełnie, a co charaktery
styczne, że śmiałek darniowy znalazł się w nowym zespole w bardzo
R y c. 3a (n a lew o). C zęść p o ło n in y H ordie po s k o sz a ro w a n iu , p o w ie rz ch n ia u p o rz ą d k o w an a - k a m ien ie p o z b ie ra n e na k u p k i.
R yc. 3b (n a p raw o ). T raw y n a sk o sz a ro w an e j części p o ło n in y H ordie.
małej ilości. Gdyby nie załączone fotografie, (fot. 3 a i 3 b) można by traktować za wymysł fantazji, wyniki koszarowania osiągnięte na po
łoninach Touste-Sychotka-IIordie, w postaci gęstych łanów traw, do
rastających 1 m i to na wysokości około 1300 m n. p. m. Rzeczywistość jednakże stwarza doskonałą propagandę dla rzetelnej i wytrwałej p ra
cy. Do tak pięknego wzrostu traw przyczynia się ugorowanie części na
wożonych i przeznaczanie ich do sianokosu. Po wczesnym skoszeniu, które również wpływa na silniejsze rozkrzewienie się traw, gdy porost osiągnie około 12 cm wysokości, przeznacza się taką część do wypasu.
Drugi sposobem nawożenia połonin, możliwym w praktyce do wy
konania jest polewanie ich tzw. gnojowicą. Jest to mieszanina odcho
dów bydlęcych stałych i płynnych, bez ściółki z wodą. W celu uchwyce
nia nawozu bydlęcego wybudowano stajnie różnych typów, zamknięte ścianami ze wszystkich stron i w odróżnieniu od nich, stajnie szopy z jednego boku otwarte.
Jest to nawóz wyraźnie azotowy potasowy i skład jego jest nastę
pujący N — 0,20°/o> potasu K 20 — 0,40°/0, fosforu — P 2Os — 0,05°/o, wapna CaO — 0,07°/0.
Samo wylewanie gnojowicy na połoninach odbywa się w specjalnych beczkowozach (fot. 4), mniej lub więcej skomplikowanych, w ilości oko
17*
ło 500 hektolitrów na 1 hektar. Przed i po nawożenia połoninę dokład
nie zbronowuje się, podobnie jak przy koszarowaniu.
R yc. 4. D o lew an ie w ody do beczkow ozu n a p o ło n in ie B ukow ince m iku liczy ń sk iej.
Co do możliwości nawozowych, to na żyznej połoninie 100 sztuk owiec jest w stanie w ciągu sezonu wynawozić koszarowaniem 0,S0—1,00 hektara na gorszych 0,50—0,60 hektara, a 10 sztuk krów dostarczy gno
jowicy na znawożenie około 1,00—1,20 ha. Od jednej dorosłej sztuki można uzyskać około 1,50 m3 nawozu, a w rozcieńczeniu 1 :3 —6m3 gno
jowicy.
Następnym z kolei praktycznym sposobem poprawy roślinności po- łoninowej jest zwalczanie zachwaszczenia, które w postaci szczawiu al
pejskiego, bliźniezki wyprostowanej, śmiałka darniowego, borówki bru-
R yc. 5 (n a p ra w o ). R o zleg łe szczaw isk o n a p o ło n in ie H ły s to w a ta .
R yc. 6 (n a lew o). P o ł. R atcza w n a d le śn ic tw ie J a b ło n ic a . U p raw a ziem n iak ó w n a zo ran y m szczaw isk u .
szniey, wreszcie świerka i jałowca zajmują coraz znaczniejsze przestrze
nie, ze szkodą dla roślin szlachetnych (lot. 5). Bezpośrednie’ tępienie, polegające na wycinaniu ich, spasaniu, koszeniu, spalaniu, karczowa
niu itp. powoduje chwilowe oczyszczenie połoniny, jednak o ile nie zo
stanie stworzona nowa wegetacja, to po pewnym czasie chwasty, wraca
ją z jeszcze większą siłą. Droga pośrednia prowadzi do niszczenia chwa
stów przez nawożenie. Często, aby osiągnąć pożądany skutek zachodzi potrzeba zastosowania połączenia tych dwu sposobów.
Najbardziej groźnym i agresywnym chwastem jest szczaw alpejski, rozmnażający się silnie przez podziemne kłącza i bardzo wielką ilość nasienia. W ystępuje, jak już wspomniałem, na przenawożonyeh czę
ściach połonin, jako roślina wybitnie azotolubna. Można go tępić przez karczowanie, lub na równiejszych partiach, o głębszej glebie, przez orkę i dwuletnią uprawę ziemniaków. Wówczas kilkakrotne podgamianie
R yc. 7. K ę p iasta fo rm a ś m ia łk a d arn io w eg o n a p o ło n in ie S m ilen y .
i gęsta nać ziemniaczana wyniszcza i zagłusza odrastające pojedyncze osobniki (fot. 6). Na oczyszczonej glebie, celem wytworzenia nowej we
getacji, musi się wysiać nasiona odpowiedniej mieszanki traw w ilości około 41 kg na 1 ha.
Po zejściu traw, powierzchnię taką kosi się kilkakrotnie, by wyni
szczyć chwasty, a równocześnie pobudzić młodą roślinność do silniejsze
go rozkrzewiania się. Jest to sposób kosztowny ale radykalny i dla do
bra całości zagrożonej połoniny powinien być stopniowo wykonywany.
Innym sposoobem walki ze szczawiem, może raczej zabezpieczającym połoninę przed rozsiewaniem się tegoż, jest koszenie, stale w okresie kwitnienia, przed dojrzewaniem i wysypaniem się nasienia. Kilkakrot
ne koszenie w ciągu lata, a raczej w ciągu sezonu wypasowego, osłabia również i siłę wegetacyjną szczawiu.
Następny w kolejności chwast tj. śmiałek darniowy, o ile występuje w formie kępiastej (fot. 7), tępiono przez ścinanie tych kęp przy po
mocy specjalnych zrzynaczy lub motyk. Powierzchnie wyrównane na
wożono i podsiewano nasionami traw, zebranymi na połoninie. Ścięte kępy używano na przygotowanie kompostu. O ile śmiałek wy
stępuje nie w przewadze, wówczas można go osłabić przez regularne spasanie i wykaszanie niezgryzionych kęp, by nie dopuścić do jego roz
siewania się. Bliźniaczka wyprostowana znika prawie zupełnie przy do
brze wykonanym nawożeniu. Borówkę brusznicę tępi się albo przez in
tensywne koszarowanie, albo przez wyrywanie jej z korzeniami i na
stępnie nawożenie. Bardzo słaby system korzeniowy borówki ułatwia ten zabieg.
Pojedyncze świerki i jałowce, nie dające osłony bydłu, lub owcom, wypasającym się n a połoninie a równocześnie nie przedstawiające warto
ści użytkowej, należy wycinać.
Ryc. 8. K opce p o ro słe m chem i bo ró w k ą n a p o ło n in ie H ły sto w ate j.
Wreszcie w celu uporządkowania połonin, dla udostępnienia ich do gospodarki tj. wypasu, przeprowadzano wyrównanie powierzchni.
Ścinano kopce porosłe mchem i borówką (fot. 8), pokrywające znaczne przestrzenie, usuwano kretowiny i w końcu zbierano kamienie, układa
jąc je w tarasy, które z czasem pokryły się próchnicą i porosły tra wami.
Aby wyczerpać zagadnienie podniesienia produkcji roślinnej wypa
da mi wspomnieć o melioracji podmokłych części, zwykle torfowisk tu- l-zycowyeh, których powierzchnia na połoninach jest nieraz dosyć znacz
na i dochodzi do 10°/0. Można je odwadniać jedynie przy pomocy dre
nów f¿szynowych, gdyż rowy otwarte nie nadają się, z powodu za du
żych spadków terenowych, przeznaczenia połoniny na wypas i tru d ności konserwacji. Mając jednak na uwadze ogromne koszta me
lioracji technicznych i następnie gospodarczych, koniecznych dla stwo-
rżenia nowych wegetacji, w porównaniu do wartości gruntowej poło
nin, prace te odsunięto na plan ostatni, jako na razie nieopłacalne.
Lasy Państwowe, przystępując do wyżej opisanych prac w zupełno
ści osiągnęły zamierzony cel, gdyż wzrastająca corocznie pojemność po
łonin potęguje w tym samym stosunku możliwości nawozowe, a równo
cześnie wpływa na wzrost dochodu, ułatw iający wykonywanie kosztow
nych do pewnego stopnia zabiegów, przy zachowaniu niezmienionego dotychczas dochodu netto. Jeżeli na połoninach administrowanych do niedawna przez watahów Hucułów, liczono na 1 ha powierzchni 1 kro
wę lub 5 owiec, to obecnie na poprawionych przez nawożenie częściach może pomieścić się 2,5 sztuk bydła rogatego a 12,5 sztuk owiec. W ydaj
ność połoniny nawożonej wzrasta zatem o przeszło 100°/o a równocze
śnie sukcesy o charakterze społecznym, polegające na wzroście i popija
wie stanu pogłowia owiec, na zdobyciu naśladowców chociażby na razie tylko pewnych fragmentów racjonalnej gospodarki itp. są bodźcem do dalszego realizowania tej pionierskiej pracy.
L i t e r a t u r a : W. Swederski i B. Szafran, „Badania nad podniesie
niem produkcji roślinnej na pastwiskach górskich i łąkach podgórskich w Kar
patach W schodnich“ . Inż. M ieczysław Nowak, „O gnojow icy“ .
H E LEN A JARMOLIŃSKA.
W ĘDRÓW KI W IOSENNE.
Wiosna już w całej pełni. Słońce wywabia nas z mieszkania, jakiś niepokój nie pozwala pozostać w murach miasta. Idźmy więc za miasto, odetchnąć pełną piersią, nabi'ać do płuc czystego, ożywczego powietrza.
Przechadzka taka nasunie nam może szereg obserwacji nad budzącym się życiem natury.
Może zobaczymy traszki z pięknym u samców grzebieniem wzdłuż grzbietu w okresie godowym, albo nałapiemy ich kijanek ze sterczą
cymi koło głowy gałązkami skrzel. Trudne są do hodowli z powodu swej ogromnej żarłoczności i kanibalskieh zwyczajów. Rzucają się nieraz na swych braci mało co od siebie mniejszych i nieraz widzi się sterczącą z gęby takiego żarłoka część niezjedzonej bratniej kijanki. Z jadają swe ofiary zawsze od ogona, toteż w krótkim czasie w naszym akwarium wszystkie larwy traszek są pozbawione tej ozdoby swego smukłego ciała.
Ciekawe jest składanie ja j przez samiczkę traszki, zawija ona w tym celu listek wodnej rośliny i wewnątrz przylepia pojedyncze jajeczko.
Z tej samej wycieczki możemy przynieść po kilka sztuk ślimaków wod
nych. Będą to zapewne rozmaite błotniarki i zatoczki. Może się znajdzie mała — kształtu jajowego — Physa, o muszelce na lewo skręconej, którą poznamy po tym, że płaszcz jej zachodzi nierównymi zębami na mu
szelkę. O tej porze ślimaki odrzuciły już swoją pokrywkę, która zamy
kała otwór skorupki przez zimę. Wodne ślimaki nasze (prócz żyworod-
ki) oddychają powietrzem atmosferycznym, wychodząc często na po
wierzchnię. Pod lodem musiałyby zginąć, zamykają się więc w skorupie i przebywają w odrętwieniu całą zimę. Dla ślimaków musimy zabrać duży zapas roślin wodnych. Przy tej okazji zaznajomimy się z zimowy
mi pączkami wodnych roślin, które różnią się nieraz bardzo od rośliny letniej. Ślimaki są bardzo żarłoczne, szczególnie duża błotniarka, wy
magają więc wielkiego zapasu roślin, o który wiosną nie łatwo, można je więc dokarmiać sałatą. Ulokujemy ślimaki, każdy gatunek w osobnym słoiczku i będziemy z przyjemnością obserwować ich sposób chodzenia głową w dół przy powierzchni wody, ich sposób pobierania powietrza
Ryc. 1. B ło tn ia rk a Lim nea sta f/n a lis (w ielkość n a t.) R y c .2 . Z ato czek P la n o rb is (w ielk. n a t.)
wg D o m a n ie w sk ie g o . w g D o m an iew sk ieg o .
do worka płucnego i ich odżywianie się. Śliniaczek Physa wydziela, jak i inne ślimaki, pewien ślaz, który ma własność krzepnięcia w wodzie w nitki i podobno można obserwować zjeżdżanie małego akrobaty po ta
kiej nitce z góry na dół, jak na linie:1 Osobiście nie udało mi się nigdy tego zjawiska zaobserwować. Można też podpatrywać składanie ja j przez poszczególne gatunki w galaretce rozmaitego kształtu. Błotniarki skła
dają długi, jak wąż wałeczek, zatoczek kładzie kupki dużych różowa- wych jajeczek, a Physa śliczne, przeźroczyste, zwisające kropelki galaretki.
Pod lupą można śledzić stopniowy rozwój drobnych stworzonek i za
czątki skorupek. N aturalnie daty składania 'ja j i wszelkich innych ob
serwacji będziemy koniecznie notować.
Najciekawszą wycieczką będzie wyprawa na brzeg małego stawku, glinianki lub innej jakiej nie wysychającej kałuży. Nieprzebrane skarby kryją się pod powierzchnią cichej, spokojnej wody. Największe bogactwa znajdziemy tam w połowie maja. Znamy wszyscy największego chrząsz
cza naszych wód — czarną kałużnicę. Żywi się on roślinami i zła żad
1 Złotow raeki.
nego nikomu nie czyni. Ale zajrzyjmy na chwilę w jego ciemną prze
szłość a zobaczymy, że ten niewinny chrząszcz był w stanie larw y praw dziwym zbójem wodnym. Larwa jego, jak i larwa pływaka żółtobrzeż- ka, prowadzą, jednaki żywot i nawet są trochę do siebie podobne. Po
żerają one wszelkie żywe stworzenia, wyrywają kawałki z ciała ryb.
Larwa kałuzmcy odżywia się przeważnie drobnymi ślimakami, odła- muje kawałki skorupek, trzym ając zdo
bycz w szczękach nad głową, aby się do
brać do ciała ślimaka i obracając ją ostrożnie, powoli pożera. Larwa pły-
R yc. 3. Larw a p ły w a k a żó lto b rz e żk a (w ielk. n a t.).
R yc. 4. K okon z jajam i d u żej k a łu ż n icy R yc. 5. J a ja ch ru ścik ó w w g a la re to w a te j m asie, (w ielk. n a t.).
waka postępuje zupełnie inaczej. Rzuca się gwałtownie na zdobycz a następnie zastyga w bezruchu. Trawi ona na zewnątrz przewodu pokarmowego i nie posiada wcale otworu gębowego. Otwory znajdują się na końcach szczypców szczęk po bokach trójkątnej głowy. Patrząc uważnie na trzymające ofiarę szczęki, zobaczymy ciemne strum yki pły
nu, przepływające z przewodu pokarmowego larwy przez głowę i szczę
ki do wnętrza ofiary. Po dłuższej chwili oczekiwania zobaczymy wsy
sanie płynu z powrotem. Miękkie części ofiary zostały strawione i we- ssane, a skórka odrzucona.
W hodowli, chcąc doprowadzić te larwy do przepoczwarzenia się, na
leży je trzymać, gdy są już duże w płytkim zbiorniku wodnym, z któ
rego jest łatwe wyjście na brzeg, pokryty ziemią z darnią. Może to być garnek pochyło stojący i przykryty kawałkiem szkła lub drucianą siatką, Obie te larwy wychodzą na ląd i przepoczwarzają się w ziemi, przy czym poczwarka pływaka jest biała, a poezwarka kałużnicy czarna.
W m aju będziemy szukać kokonów z jajam i dużej i małej kałużnicy.
Ślicznie wygląda kolebka jaj dużej kałużnicy, płynąca wolno z wiatrem.
Jest ona biała, w kształcie krągłego bochenka chleba, z wysoko sterczą
cym kolcem. Czasem udaje się obserwować tworzenie takiego bochenka, uczepionego do listka, lub suchej trzcinki. Kałużnica przyczepia się do pływającego liścia2 brzuszną stroną odwłoka i układa wydaliny dodat
kowych gruczołów płciowych, twardniejące w wodzie, szeroką warstwą pod listkiem. Następnie obraca się plecami do listka i przędzie dolną ściankę kokona, na swej dolnej powierzchni odwłoka, przy czym dwie wygięte wypukło połowy kokona łączą się bokami i tworzą wypukły bia
ły bochenek trochę spłaszczony od dołu. W pozostawiony otwór.kałużni
ca wpuszcza jajeczka, układając je rzędami jedno nad drugim po 40—45 sztuk a następnie zalepia otwór kokona i, unosząc stopniowo odwłok do góry, zakańcza go wysokim masztem. Osobiście udało mi się zaobserwować tylko tę końcową czynność kałużnicy przy składaniu jaj.
Możemy także nałapać larw jętki jednodniówki o wyrostkach skrze- lowatych po bokach ciała i odwłoku, zakończonym trzema najczęściej, lub dwoma długimi nitkami. Łapać je można nawet w zimie, gdyż gro
madzą się zwykle w każdej przerębli. Jętki przebywają w wodzie dwa lata, ale dorosłych okazów nie wyhodujemy, chyba zdecydujemy się prowadzić hodowlę przez całc lato. Wychodzą one z wody w końcu czerwca lub w lipcu. A warto je-hodować, jest to bowiem bardzo cie
kawy owad, który nieco inaczej przeobraża się, niż inne owady. Jętka jak i ważka przechodzi nie pełne przeobrażenie, zmieniając się po każ
dej wylince. Ciekawym w jej życiu jest co innego. Mianowicie po opusz
czeniu wody jętka zrzuea skórkę i wychodzi z niej owad prawie taki, jak dorosły — jednak nie zupełnie — i dlatego stan ten nazywamy nie imago, ale sub imago'. Po krótkim czasie znowu zrzuca skórkę, tym razem jest to już ostatni raz, tylko że u niektórych osobników ta podwójna skórka zostaje jeszcze jakiś czas na skrzydełkach, czasem nawet na zawsze.
Jętki w czasie swego krótkiego życia owada doskonałego nie pobierają wcale pokarmu, ponieważ nie m ają wykształconych narządów gębowych a czasem i trawiennych. Przy obserwacji nad larwami jętek zwrócimy uwagę na oddychanie owadów, zamieszkujących wodne środowisko. Jętki oddychają skrzelami, a więc tlenem, znajdującym się w wodzie, podczas gdy chrząszcze i ich larwy oddychają powietrzem atmosferycznym.
Larwy chrząszczy pobierają je za pośrednictwem otworu odbytowego.
Powietrze przenika do jelit i skurczem przewodu pokarmowego jest pę
dzone po całym ciele. Chrząszcze do rosłe nabierają powietrze pod po
kryw y (jak pływak), wystawiając koniec odwłoka na zewnątrz, lub osadzając je na włoskach piersi i odwłoka, przez wystawienie głowy z wody (kałużnica), skąd już trafia do otworów oddechowych prze- tchlinek.
W m aju są dnie, w których powierzchnia stawu lub kałuży usiana jest pustym i skórkami poczwarek chruścików. Owad dorosły wyleciał już na swobodę i zajmie się wkrótce składaniem jaj. Każdy zna larwy chruścików, dźwigające na sobie misternie ulepione domki z z chrustu, listków, muszelek, piasku lub kamyczków. Znamy też dorosłe okazy z bardzo długimi wąsami i dachówkowato złożonymi, brudnej barwy
Chołodkowski.
skrzydłami, wlatujące wieczorem na blask lampy do pokoju. Ale mało kto widział ja ja ,złożone do wody przez tego chruścika. W końcu maja znajdziemy duże krople galarety, na dolnej stronie liści grążeli, lub in
nych dostatecznie szerokolislnych wodnych roślin. Krople te są wypeł
nione ściśle drobnymi, zielonkawymi kropkami, są to jajka chruścika.
Znajdziemy też uczepione do pływającej gałązki duże obwarzanki z ga
larety, pełne także zielonych kropeczek. Wielkość obwarzanków w po
równaniu z wielkością chruścików jest tak niewspółmierna, że się wprost wierzyć nie chce, aby jajeczka te mogły być przez niego złożone, a jed nak tak jest. Wzięte do hodowli po kilku dniach rozpływają się w wodzie, a natomiast pojawi się niezliczona ilość drobniuchnych „robaczków1, pierwiej nagich, lecz wkrótce zaczynających budować już maluchne domki.
W hodowli domowej warto obserwować chruściki. Niezmiernie cie
kawy jest ich sposób budowania domków z ulubionych przedmiotów, u każdego gatunku odmiennych. Można podawać im rozmaity materiał i widzieć jak napraw iają nim dziury i sztukują swoje domki. W idzia
łam, jak chruścik, który widocznie zdecydował, że ma za krótkie ubra
nie, złapał kilka żywych małych zatoczków, wysmarował je wargami a następnie przykleił do już znajdujących się na pochewce, potem dłu
go wygładzał wnętrze nowo dobudowanego domku, widocznie tapetując je na gładko wydzielinami gruczołów przędnych, mających ujście w wardze. Dobrych kilkanaście m inut smarował je wewnątrz raz koło razu, wy równy wując wszelkie chropowatości, spowodowane nierówno
ścią m ateriału budulcowego. Biedne zatoczki próbowały oderwać się, wysuwając się jak najdalej ze skorupek, nie im to jednak nie pomogło.
Chruścik nie zwracał na nie najmniejszej uwagi, oddając się z zapałem swojej pracy, potem najspokojniej w świecie zabrał się do jedzenia list
ków moczarki.
Larw y łątek i ważek przyczajone między wodorostami czyhają na swoje ofiary. W drugiej połowie m aja można zauważyć zjawisko bardzo ciekawe, rzadko obserwowane, choć tak pospolite. Jest nim masowe wy
chodzenie larw płaskiej ważki (Libellula depressa) z wody i wydoby
wanie się z nich dorosłych owadów. Proces ten odbywa się przeważnie bardzo wcześnie rano. O godzinie 5,30 rano obserwowałam raz (23 maja) masowę wędrówkę z wody tych dziwnie wyglądających stworzeń. Su
nęły wolno, właziły na wszystkie przybrzeżne drzewa, trzciny i mocniej
sze źdźbła traw y i na nich nieruchomiały. Trzeba było dobrze uważać, aby nie rozdusić której z nich. Obserwuję jedną z nich. Wypoczywa chwilę nieruchomo, zmęczona niezwykłym dla niej spacerem po suchym grancie a może po prostu obsycha. Widzę jak miejsce nad zaczątkami skrzydeł bieleje i unosi się w górę. Od wnętrza coś naciska coraz moc
niej. Skrzydełka rozsunęły się i z pomiędzy nich zaczęły się wyłaniać plecy i głowa ważki. Plecy w dwóch miejscach były jakby przewiązane białymi nitkami. Głowa z szeroko rozsuniętymi szczękami odchyliła się w ty ł i owad z wysiłkiem zaczął wydobywać nogi z wnętrza skórki. Po
■wysunięciu nóg jeszcze więcej odrzucił się w tył i wypoczywał znowu.
Głowa była bezkształtna, oczy niewyraźnie zarysowane. Cała widoczna
część ciała szaro-żółta, miękka i pomarszczona. Po dłuższym wypoczyn
ku owad mocno poruszył parę razy głową i łapami, wreszcie pochylił się naprzód, złapał łapami za głowę skórki, paru szybkimi poruszeniami wydobył odwłok i zawisł na chwilę nieruchomo. Jednak tym razem nie
ruchomość ta była tylko pozorna. Wewnątrz czuło się ruch, w ciele waż
ki zachodziły zmiany. Powoli odwłok zaczął się wypełniać, zmarszczki wygładzać, skrzydełka wydłużyły się trochę, a 11 ich wierzchołka uka
zały się pęcherzyki powietrza. Po głównych żyłkach skrzydełek powie
trze zaczęło płynąć w dół rozsuwając i wypełniając wszelkie fałdy i za
łamania. Skrzydła wydłużyły się, odwłok wypełniał coraz bardziej a wtedy wystąpiły wyraźnie organa rozrodcze, co pozwoliło określić płeć młodej ważki. Do ósmej godziny głowa, szczęki i oczy przyjęły wygląd
normalny, skrzydła były jeszcze miękkie, bezbarwne i niezdolne do lotu.
W pół godziny potem nabrały metalicznego blasku, zachrzęściły przy poruszeniu i ważka uleciała wesoło.
Wychodzenie płaskich ważek odbywa się w przeciągu paru dni za
ledwie, trzeba pilnie uważać, by nie stracić okazji. Ilość ważek w danej miejscowości bywa czasem tak olbrzymia, że dla wyżywienia siebie lub przyszłego potomstwa (a może z innych, niewiadomych nam przyczyn), ważki odbywają masowe wędrówki. Taki przelot płaskich ważek odby
wał się nad Łodzią w 1923 roku, trw ał przeszło pół godziny i wywołał ogromne przerażenie publiczności. Widziano w nich plagę szarańczy, a reporterzy sygnalizowali już zniszczenie plantacji miejskich i za
siewów.
Rzadziej udaje się przyłapać wychodzące z wody duże szklarze-ża- gnice (Acschna grandis) lub piękne szafirowe świtezianki; zobaczymy je chyba wtedy, gdy przyniesiemy larwy do domu.
c
R ye. 9a. R a n a tra linearis — to p ie lic a ; n a p ra wo : ja ja p rześw iecające w trzcin ie, b. N epa cinerea — p loszczyca.
e . H y d ro m e tra — N artn ik . lOe. N a u co ris cim icoiacs — Ż y ry tw a.
f. R o t o n e eta lutea — Pluskolec-grzbieto- p ław ek .
lt d . Corixa striata — W io áiak . W g J . D om aniew skiego.
Liczne pluskwiaki wodne roją się wprost w cichej wodzie od wcze
snej wiosny. Opuściły kryjówki zimowe i wróciły do ulubionego żywio
łu. U brzegu wolno sunie płoszczyca, dla swych szczypców na łapach chwytnych przezwana skorpionem wodnym (Nepa cinerea). Nie lubi ona głębokich zbiorników wodnych, ponieważ musi często wystawiać z. wody długą rurkę oddechową, dla nabrania powietrza, tak samo jak jej krewniaczka, długa topielica, podobna do suchej gałązki (Ranatra
linearis). Na dolnej stronie ciała płoszc-zycy często znajdziemy czerwo
ne larwy wodopójki, pasorzytujące na niej. Ja ja płoszczyey znaj
dziemy na roślinach wodnych, a poznamy je po siedmiu długich wy
rostkach, jaja topielicy składane są do wnętrza pływających kawałków zgniłej trzciny, co odkryją nam sterczące na zewnątrz dwa długie wy
rostki.
Wesoło pływają żywe jak iskra grzbietopławki-pluskolee (jedna i d ru ga nazwa niezmiernie tra fn a ), z czerwonymi oczyma (Nątonecta glau- ca), uwijają się w gąszczu roślin wodnych jajowate, spłaszczone plu
skwiaki Naucoris cimicoides i bardzo liczne, o wąskim ciele Corixa- stria- ta, których samiec wydaje w wodzie skrzypiące dźwięki wywołane ta r
ciem porosłej szczeciną nóżki o kłujkę. Pluskwiaki są bardzo drapieżne, szerzą spustoszenie wśród drobnych mieszkańców wód, a pluskolce na
wet napadają na ryby. W niektórych zbiornikach wodnych są dość licz
ne pająki wodne, topiki, które tak samo pięknie budują dzwonki po
wietrzne w słoiku jak i w stawie. Topik jest jedynym gatunkiem pająka, gdzie samiec jest dużo większy od samki.
Przedstawicieli rodziny dwuskrzydłych także nie brak w środowisku wodnym. W każdej kałuży znajdziemy larwy rozmaitych komarów.
Jaka rozpiętość rozmiarów od drobnych do prawdziwych olbrzymów i jaka rozmaitość form ich larw i poezwarek!
Ryc. 12. L arw a k o m a ra A n o p h e le s zw iększ.
Larwy zwykłego komara (Culex), oraz jego poczwarki znamy wszy
scy, znaleźć je można w każdym niezarośniętym rzęsą zbiorniku wod
nym, jeśli tylko nie jest zbyt głęboki. Komar ten ma zwyczaj żerowania na dnie zbiornika i tam też wydala swoje ekskrementy; oddychać zaś może tylko powietrzem atmosferycznym, z konieczności więc wędruje z góry na dół. Gęsta rzęsa przeszkadza mu w pobieraniu zewnętrznego powietrza, takich więc zbiorników unika.
Larwa komara malarycznego (Anoplieles) różni się bardzo od zwy
kłego, nie zwisa nigdy głową w dół pod powierzchnią wody i nie wysta
wia rurki oddechowej, ponieważ jej nie ma, leży zwykle poziomo pod samą powierzchnią wody i ciągle zabawnie kręci głową. Wygląda jakby się ta głowa obracała naokoło swej osi, ale naturalnie wykonuje tylko pół obroty, tylko że robi to bardzo szybko. Tym ruchem odświeża wciąż koło siebie wodę, co ułatwia jej oddychanie tlenem zawartym w wodzie przez skórę.
R yc. 13. N a lew o p o c zw a rk a , n a praw o larw a k o m ara C orethra wg M ein erta.
W zbiornikach ubogich w tlen znajdziemy na pewno śliczną prze
zroczystą larwę komara koretry (Corethra), także leżącą poziomo, ale nie na powierzchni, tylko wprost wodzie. Ta blada zielona larwa jest w wodzie prawie niewidoczna, ukazują ją tylko dwa srebrzyste zbior
niki powietrza w kształcie fasolek, na tarczce i drugie dwa przy końcu odwłoka. Pomagają one jej w zachowaniu ciała w pozycji poziomej.
Widziałam jak jedna koretra z pojedynczą fasolką na tarczce zwisała wciąż głową na dół, po kilku godzinach, gdy brakujący pęcherzyk się zjawił, wróciła do normalnej pozycji.
Poczwarka koretry ruchliwa, jak i wszystkie prawie poczwarki ko
marów małych, (gdyż duże są mniej ruchliwe), niezmiernie podobna
jest do pieska, którego bolą zęby i który podwiązał sobie zęby chustecz
ką do nosa. "Widać nawet fałdy na tej chusteczce i załamania (to prze
świecają skrzydełka i nóżki komara).
Wiele jeszcze ciekawych okazów k ry ją wody wiosenne. Jednakże ograniczamy tym razem ich opis do wyżej przytoczonych. Zapadający już późny zmrok wiosenny każe nam wracać w m ury miasta. Nie zapo
minajmy jednak na przyszłość o wycieczkach za miasto i obserwowaniu przyrody tętniącej młodym życiem.
DR JA N IN A OPIEŃSKA-BLAUTH, Warszawa.
BEZPIECZEŃSTW O PRACY W PRAKTYCE CHEMICZNEJ.
Badania chemiczne, czy to będą pokazy, względnie ćwiczenia w szkole średniej lub zawodowej, czy też ćwiczenia w laboratoriach wyższych uczelni, wszystkie, niezależnie od zakresu i poziomu, wymagają dobrej organizacji, gruntownej znajomości przedmiotu u kierowników, uświa
domienia i poważnego ustosunkowania się uczestników a w końcu racjo
nalnych urządzeń laboratoryjnych. W szkołach szwajcarskich, już w po
czątkach dwudziestego wieku zwrócono uwagę na częste wypadki i smutne ich następstwa, wynikające z nieostrożnego eksperymentowa
nia w szkole na lekcjach chemii. Na skutek ogłoszenia materiału staty
stycznego, zebranego przez prof. E g 1 i, wprowadzono w szkołach tam tejszych do obowiązujących programów szkolnych uwagi, tyczące bez
pieczeństwa pracy podczas doświadczeń chemicznych. O wiele później, bo dopiero w 1924 roku ukazał się w druku ten cenny m ateriał obser
wacyjny, zbierany w czasie długich lat przez prof Egli, uzupełniony i roz
szerzony przez R u s t a. Tytuł tego pożytecznego i jedynego w swoim ro
dzaju wydawnictwa brzm i: „Die Unfälle bei chemischen Arbei
ten“ . W dziełku tym, mało znanym na naszym terenie, znajdziemy opisy tych wypadków, które zawsze mogą się zdarzyć w codziennych, praktycznych zajęciach laboratoryjnych. Autorzy są zdania, że prze
walający procent wypadków np. skaleczeń, poparzeń, zatruć, pochodzi nie tyle może z nieostrożności, czy też lekkomyślności, ile raczej z nie
świadomości. I z tą nieświadomością należy walczyć. Nie tylko specjali
sta chemik, czy technik powinien orientować się w warunkach bezpie
czeństwa pracy, w możliwościach przeprowadzenia takiego czy innego doświadczenia, lecz zarówno i uczeń gimnazjum, liceum, czy też szkoły zawodowej. Egli w swoim obszernym materiale statystycznym podaje przykłady wypadków poparzenia i skaleczenia na skutek eksplozji w flaszkach szczelnie zakorkowanych, zawierających mieszaninę wapna palonego i wody względnie karbidu i wody. W pierwszym wypadku przyczyną eksplozji jest gwałtowne podwyższenie tem peratury przy re
akcji egzotermicznej, zachodzącej między wapnem palonym a wodą, a w drugim wytworzenie się acetylenu, gazu nietrwałego, rozkładające
go się wybuchowo. Autor opisuje też szereg wypadków przy zabawach
z petardami, będącymi i naszą plagą w okresie świąt Wielkiej Nocy, w których składnikiem eksplodującym jest chloran potasowy. Autorzy zwracają uwagę na zachowanie koniecznych ostrożności w czasie do
świadczeń z wodorem, magnezem, sodem, potasem, stężonymi kwasami, ługami itp.
Obszerny m ateriał obserwacyjny obu autorów da się zgrupować w następujący sposób: a) uszkodzenia mechaniczne, b) oparzenia i inne uszkodzenia skóry, c) otrucia, d) eksplozje i pożary.
Z mechanicznych uszkodzeń najczęstsze są skaleczenia szkłem, spo
wodowane niezręcznością przy montowaniu aparatur, łączeniu rurek szklanych, ich przecinaniu nieodpowiednimi pilnikami itp.
W zestawieniach statystycznych wypadków najwięcej miejsca zajmu
ją oparzenia, których przyczyny są różne. W pracy prof. Egli czytamy 0 oparzeniach, spowodowanych chwyceniem rozgrzanego palnika gazowe
go na skutek nieprawidłowego płomienia (wewnętrz palnika), o oparze
niach wodą, względnie innymi odczynnikami chemicznymi, ogrzewanymi w probówkach, nieprawidłowo trzymanych w rękach. W szczególności bolesne i trudno gojące się są oparzenia, spowodowane kwasem siarko
wym, azotowym, bromem itp. Wiele wypadków pochodzi też od nie
ostrożnego zobojętniania ługów kwasami i odwrotnie, od nieprawidło
wego rozcieńczania kwasu siarkowego wodą (należy zawsze wlewać kwas siarkowy stężony do wody, ale nigdy odwrotnie). Szczególniej niebez
pieczne są oparzenia oczu, spowodowane wpryśnięciem czasem jednej tylko kropli żrącego odczynnika do oka. Do częstych stosunkowo wy
padków na terenie laboratoriów chemicznych należą pożary. Przyczynę ich stanowią albo niedostateczne zabezpieczenia palnych cieczy podczas destylacji, np. eteru, benzyny, alkoholu, benzenu itp., względnie nieod
powiedni sposób przechowywania cieczy nisko wrzących w pobliżu pa
lących się palników, albo w miejscach nagrzanych od słońca. W końcu 1 nieostrożne rozlanie tych cieczy na stołach może łatwo spowodować pożary. Przy doświadczeniach z niektórymi metalami sproszkowanymi np. aluminium (glin), magnezem, zdarzają się wypadki samorzutnego zapalenia na skutek ich silnego powinowactwa do tlenu. Każde labora
torium choćby nawet najlepiej przed pożarami zabezpieczone powin
no być zaopatrzone w niezbędne ftyżądzenia przeciwpożarnicze, takie jak gaśnice, węże do wody, piasek, koce itp. Stopień niebezpieczeństwa substancji łatwopalnych zależy od tem peratury zapłonu. Tem peraturą zapłonu nazywamy tę tem peraturę, w której pod ciśnieniem normalnym 760 mm rtęci tworzą się opary palne. Np. tem peraturę zapłonu poniżej
—5° C posiadają dwusiarczek węgla, ropa naftowa, benzen, aceton.
W granicach od —5° C do + 20°C wykazują alkohole metylowy, etylo
wy, toluen, octany. Od 20° C do 85° C alkohol amylowy, terpentyna, nafta, oleje, sykkatywy itp.
Do najniebezpieczniejszych należą bezwzględnie te, które obok ni
skiej tem peratury zapłonu mają i niski punkt wrzenia, np. eter, dwu
siarczek węglowy. Niektóre z tych cieczy tak łatwo palnych działają sil
nie trująco, np. dwusiarczek węglowy, aceton.
Przy nieostrożnych doświadczeniach z sodem, potasem, fosforem
białym zdarzają się wypadki samorzutnego zapalania. Szczególniej na terenie laboratoriów szkolnych pospolite są te wypadki. Pamiętać nale
ży o tym, że fosfor żółty właśnie w celu zabezpieczenia go przed samo
rzutnym zapaleniem należy przechowywać pod wodą, a potas i sód od
wrotnie należy chronić przed wodą i wszelkimi śladami wilgoci, drogą przechowywania ich w nafcie.
Nieostrożne usuwanie odpadków tych metali, czy też fosforu do zle
wów, względnie pozostawianie ich na stołach laboratoryjnych bywa nie
jednokrotnie przyczyną oparzeń i pożarów.
Kierownik ćwiczeń chemicznych musi przede wszystkim sam dosko
nale się orientować w szkodliwości i wpływie na ustrój szeregu odczyn
ników chemicznych, będących w codziennym lub częstym użyciu. Nale
ży pamiętać i o tym, że różne są drogi przechodzenia trucizny do ustro
ju, nie tylko przewód pokarmowy, lecz i skóra i drogi oddechowe. Dział zatruć chemikaliami mógłby być bardzo szeroko ujęty. Ograniczymy się jednak do omówienia tylko tych, które mogą mieć miejsce w laboratoryj
nych ćwiczeniach, czy też doświadczeniach szkolnych. Na pierwszym pla
nie postawimy sprawę szczelności przewodów gazowych. Pamiętać bowiem należy, że gaz świetlny, wydostający się nawet w nieznacznych ilościach jest bardzo niebezpieczny z powodu zawartości silnie trującego tlenku węglowego. Tlenek węglowy zatruwa krew zmieniając oksyhemoglobinę w tlenko-węglową hemoglobinę.
Z gazów działających toksycznie wymienić również należy c h 1 o r, s i a r k o w o d ó r , c y j a n o w o d ó r , t l e n k i a z o t u. Jeżeli da
ne laboratorium chemiczne, czy też sala ćwiczeń nie rozporządza dobry
mi wyciągami, urządzeniami wentylacyjnymi, lepiej nie przeprowadzać doświadczeń, wymagających użycia tych odczynników. C h l o r działa głównie porażająco na drogi oddechowe. Dla zatruć chlorem charakte- i-ystyczne są obrzęki i wylewy krwawe w płucach. Przy wielu próbach chemicznych nie tylko z samym chlorem lecz i stężonym kwasem solnym w obecności substancji utleniających, wytwarza się chlor (zwany chlo
rem „in statu nascendi“ — czyli w chwili powstawania), o wiele ener
giczniejszy i silniej tru jący od zwykłego. Z chlorem „in statu nascendi“
mamy do czynienia przy rozpuszczaniu szlachetnych metali w wodzie królewskiej (3 części kwasu solnego stężonego i 1 część kwasu azotowe
go). Również i reakcje przeprowadzane z kwasem solnym stężonym w obecności substancji utleniających n p .: związków żelazowych, nad
manganianów, chromianów itp. wytwarzają chlor „in statu nascendi“ . Jako zabezpieczenia osobiste podczas doświadczeń z chlorem służyć mo
gą tampony, zwilżone alkoholem, lub tiosiarczanem sodu, umieszczone w muszlach nosowych.
S i a r k o w o d ó r, gaz o wyjątkowo chraktcrystyeznej woni zgni
łych jaj, z daleka już dający znać o sobie, powszechnie używany od
czynnik podczas badań analitycznych (analiza metali), jest również trucizną krwi i ośrodków nerwowych. Do charakterystycznych objawów zatruć siarkowodorem, łatwych do rozpoznania należą zapalenia spojó
wek ocznych i uszkodzenia rogówki.
C y j a n o w o d ó r również łatwy do rozpoznania z powodu swego
właściwego zapachu gorzkich migdałów, jest nadzwyczaj silną trucizną, działającą już w stężeniu 0,001 m g/litr. Wszelkie doświadczenia z cyja
nowodorem i cyjankami wymagają ostrożności i staranności w pracy. Po skończonych próbach resztki należy starannie usunąć, twarz i ręce do
skonale umyć.
Do pospolitych odczynników, będących w codziennym prawie użyciu laboratoryjnym należy k w a s a z o t o w y. W pływ kwasu azotowego na organizm nie jest jeszcze wystarczająco doceniany. Nie tylko bowiem działa parząco na skórę, a oparzenia kwasem azotowym są bardzo bo
lesne i długo gojące .się, lecz poraża drogi oddechowe. Czynnikiem tok
sycznym są tlenki azotu, znajdujące się zawsze w stężonym kwasie azo
towym w większej lub mniejszej ilości. Dłuższe przebywanie w atmosfe
rze tlenków azotu jest bardzo niebezpieczne. W razie rozlania kwasu azotowego, należy go jak najszybciej rozcieńczyć wodą.
A m o n i a k tak dobrze ogółowi znany jako środek trzeźwiący jest także silnie trujący. Przestrzec należy przed mocnym wdychaniem amo
niaku. Poraża on drogi oddechowe podobnie do tlenków azotu. W wy
padkach rozlania stężonych kwasów na stołach laboratoryjnych, wska
zanym jest zobojętniać je kredą, sodą byle nie amoniakiem w obecności kwasu solnego, gdyż wtedy tworzą się gęste białe dymy salmiaku (chlor
ku amonowego).
Z innych jeszcze, częstokroć niedostatecznie docenianych związków trujących przez drogi oddechowe wymienić należy związki a r s e n u i r t ę ć metaliczną. Szeroki ogół nie orientuje się w silnie tru jących właściwościach metalicznej rtęci. Nie pamięta się zwykle o tym, że rtęć, rozlana ze zbitego termometru, względnie z innego przyrządu, rozbija się w nieskończoną ilość kuleczek, o olbrzymiej powierzchni pa
rowania. Param i rtęci zatruwane są drogi oddechowe.
Z odczynników chemicznych wymieniliśmy przede wszystkim te, które działają szkodliwie na organizm głównie przez drogi oddechowe.
Prace z nimi wymagają zabezpieczeń zbiorowych i indywidualnych. Nie wymienialiśmy natomiast tych, które dostają się do naszego organizmu drogą przewodu pokarmowego. Przed tymi bowiem łatwo się ustrzec, stosując po prostu kardynalne przykazania higieny i zasady bezpieczeń
stwa pracy.
Pozostają jeszcze do omówienia często zdarzające się na terenie la
boratoriów chemicznych eksplozje zwane też wybuchami. Przyczyną każdej eksplozji jest różnica ciśnień między dwoma gazami lub ich mie
szaninami.
Odróżniamy w ł a ś c i w e e k s p 1 o z j e, podczas których z miesza
niny ciał reagujących powstają nowe układy gazowe, od i m p 1 o z j i, przy których faza gazowa przechodzi w fazę ciekłą lub stałą.
Eksplozje wywołane być mogą zmianami tem peratury, absorbcją, lub przyczynami natury chemicznej. W procesach eksplozyjnych bezpośred
nich, przyczyną wybuchu jest nagłe rozprężenie nowo powstałego gazu, w pośrednich natomiast rozszerza się powietrze n a skutek podwyższenia tem peratury przy reakcjach egzotermicznych. Natomiast przy implo- zjach następuje nagła zniżka ciśnienia wewnątrz w. naczyniach reakcyj-
cyjnych. O ile gatunek szkła, z którego są sporządzone naczynia wyka
zuje małą wytrzymałość na zmiany ciśnienia, zdarzają się rozsadzenia naczyń próżniowych, kolb, eksykatorów itp.
Przykładem prostego zresztą doświadczenia, mogącego wywołać im- plozję będzie reakcja między amoniakiem i chlorowodorem, przepro
wadzona w naczyniach zamkniętych.
N H 3 + II Cl = N H 4C1 i. gaz. i. gaz. i. stała
W autoklawach, kotłach podczas destylacji płynów o dużej prężno
ści par (np. eteru) zdarzają się eksplozje.
Szereg związków chemicznych, niezależnie od rodzaju naczyń stoso
wanych i sposobu przeprowadzenia prób wykazuje już z n atu ry charak
ter eksplozyjny. Głównie są to związki endotermiczne o dużych zaso
bach energetycznych, np. n a d t l e n e k w o d o r u , a c e t y l e n , z w i ą z k i c h l o r u z t l e n e m , z w i ą z k i a z o t u z 1 1 e- n c 111, o z o n itp. Porównać je możemy do nakręconej sprężyny cze
kającej tylko na moment wyzwolenia. Na ogół czyste gazy i pary nie wybuchają. Wybuch następuje po zmieszaniu z powietrzem lub innym gazem. Koniecznym warunkiem wybuchu jest podwyższenie temperatu- ry, wywołane iskrą elektryczną, węglem aktywowanym, platyną gąbcza
stą itp. Charakter wybuchowy posiadają n p .: m i e s z a n i n a w o d o r u i c h l o r u, w o d o r u i t l e n u w stosunku (2:1), g a z w o d n y (CO, II, C 0 2, N H S) zmieszany z powietrzem. Podobnie m e t a n , g a z ś w i e t l n y, a c e t y 1 e n, zmieszane z powie
trzem szczególniej gdy są w stanie ciekłym mają charakter silnie wybu
chowy. Cechą charakterystyczną wybuchu jest jego krótkotrwałość (1/10 000 — 1/100 000 sek.). Tem peratura końcowa wybuchu Wynosi 1500—3500° C. Wybuch przenosi się na cząsteczki sąsiednie z szybko
ścią 1000—8000 m/sek. Wybuchowi towarzyszy zwykle detonacja i zja
wisko świetlne.
Wytrzymałość szkła na różnice ciśnień jest w znacznym stopniu za
leżna od gatunku szkła, ponadto od grubości ścian. Np. rury grubości 3—4 mm wytrzym ują ciśnienie 100—140 atmosfer, natomiast rurki gru
bości 1,6—1,9 mm wytrzymują 140—200 atmosfer.
Mieszaniny gazów wybuchowych z powietrzem nie we wszystkich sto
sunkach ilościowych zachowują swój charakter wybuchowy. W literatu
rze specjalnej znajdziemy dla każdego gazu o charakterze wybuchowym granice jego stężenia w powietrzu, w których zachowuje jeszcze swe wła
sności wybuchowe. Podajemy dla przy kład u : acetylen 3—80%, tlenek węglowy 13—75°/0, gaz świetlny 8—28°/0, metan 5—13°/0, benzyna 1—6°/0, benzen 2—5°/0.
Nic tylko gazy czy pary dają wybuchy. Podobną właściwość mają i pyły. Do pyłów zaliczamy substaejc stałe o drobnych wymiarach czą
steczek od 0,1 do 0,000001 mm. Pyły są różnego pochodzenia, np. ro
ślinne, zwierzęce, mineralne. Do wywołania wybuchu pyłu koniecznymi warunkami s ą : obecność tlenu i podniesienie tem peratury przynajmniej
18*
do 60°. P ył zabezpieczamy przed wybuchem doprowadzaniem dwutlen
ku węglowego i zwilżaniem powietrza.
Z tego krótkiego, bynajmniej nie wyczerpującego zestawienia widzi
my, że każda substancja chemiczna, każdy nieledwie odczynnik labora
toryjny, z którym przeprowadzamy doświadczenia wymaga gruntownej znajomości jego cech. Już Egli zwracał uwagę na potrzebę wprowadze
nia jednolitej instrukcji, obowiązującej we wszystkich laboratoriach doświadczalnych. Dotychczas n a terenie naszych laboratoriów chemicz
nych szkolnych, wyższych uczelni i badawczych nie ma jeszcze jednolitego rozwiązania tego problemu. 'Wprawdzie do pewnego stopnia słuszną jest zasada, że odpowiedzialność przynajm niej moralną za wypadki w szkol
nych laboratoriach ponosi wyłącznie nauczyciel, lecz o wiele łatwiejszą byłaby jego rola, gdyby istniała ogólnie obowiązująca instrukcja bezpie
czeństwa pracy. Podajemy przykładowo punkty wytyczne dla tego ty
pu instrukcji.
a) Przed doświadczeniami (ćwiczeniami) należy przeprowadzić kon
trole próbne aparatów.
b) Wszystkie bez wyjątku flaszki i słoiki z odczynnikami powinny być zaopatrzone etykietami, stwierdzającymi ich tożsamość.
c) Doświadczenia z gazami trującym i np. siarkowodorem, chlorem, tlenkami azotu, cyjanowodorem powinny być przeprowadzane na większą skalę tylko w tych laboratoriach, w których są urządzenia wentylacyjne i wyciągi.
d) Uczniowie powinni być informowani, z jakimi substancjami będą mieli do czynienia podczas ćwiczeń, jaki jest ich wpływ na organizm i jakie ostrożności należy zachować.
e) Każde laboratorium powinno być zaopatrzone w środki gaśnicze, przede wszystkim piasek i koc, ponadto powinna się tam znajdować ap
teczka z środkami pierwszej pomocy.
f) Uczniów należy przestrzec przed lekkomyślnie przeprowadzany
mi próbami węchowymi i smakowymi.
Znaczenie praktyczne w opracowaniu zasad bezpieczeństwa pracy oddać mogą tak zwane K arty Bezpieczeństwa Pracy opracowane przez Instytu t Spraw Społecznych. Zwrócimy uwagę czytelników na te karty, które są opracowane dla prac laboratoryjnych chemicznych. Komplet składa się z 7 k a r t . W karcie 1 omówione są ogólne urządzenia la
boratoryjne, np. dygestoria, urządzenia przeciwpożarnicze, apteczka.
W k a r c i e 2 opisane są sposoby pracy z palnikami gazowymi, auto
klawami, butlami z gazami sprężonymi, balonami z cieczami, sposoby ich przelewania itp. W k a r c i e 3 technika pracy ze szkłem, technika mycia szkła. W k a r c i e 4 przyrządy ochronne stosowane podczas prac specjalnych, np. okulary, maski, rękawice itp. W k a r c i e 5 opi
sane są odczynniki parzące i żrące np. kwas siarkowy, azotowy, solny, ługi potasowy i sodowy i palne np. eter, dwusiarczek węglowy, fosfor biały, sód i potas. W k a r c i e 6 przykłady gazów trujących, sposoby zabezpieczenia i ratownictwa przy zatruciach siarkowodorem, arsenowo
dorem, cyjanowodorem, parami rtęci. W końcu w k a r c i e 7 opisane są duszące gazy i p ary np. chlor, brom, fluorowodór, dwutlenek siarki,
amoniak. Dostępna cena tych wyżej wymienionych kart po 48 g r o s z y z a k o m p i e t umożliwia każdemu ich nabycie.
L i t e r a t u r a : 1) E g 1 i und R u s t : Die U nfalle bei chcmischcn Arbeiten. Ziirich 1924. — ‘2) D r o ż d ż e w s k i : Środki ostrożności przy gaszeniu m ateriałów chemicznych. Przegl. Bezp. Pracy, 3— 4, 1937. — 3) L e w i c k i : W ybuchy pyłów, gazów i par. Przegl. Bezp. Pracy, 3— 4, 1937. — 4) Ł a z a r i e w i A s r a c h a n c e w (tłu m .): Ciała trujące i szkodli
we dla zdrowia. Instyt. Spr. Spoi., 1938. — 5) K arty bezpieczeństwa dla labo
ratoriów chemicznych. In stytu t Spraw Społecznych, Warszawa.
JA N ZIM OW SKI, Warszawa.
MEZOTRON — NOWY SK ŁA D NIK JĄDRA ATOMOWEGO.
Schyłek 1937 roku przyniósł doświadczalne odkrycie nowego skład
nika jądra atomowego, składnika — którego masa jest większa od masy elektronu a bardzo bliską masy protonu. Odkrycie to powTstało na grun
cie badań promieniowania kosmicznego 1 i rzuciło nowe światło n a teorię sił i przemian wewnątrzjądrowych.
Nowy składnik ją d ra został nazwany m e z o t r o n e m . Z hipotezą istnienia takich elementów wystąpił już w roku 1935 fizyk japoński Y u k a w a, który zakładał istnienie ich w promieniowaniu kosmicznym.
Niestety jego hipoteza pozostała przez przeszło dwa lata jeszcze hipotezą, gdyż istnienia takich cząstek, których masa byłaby 100 do 200 razy większa od masy elektronu i które przy tym, miały być radioaktywne — nikt nie stwierdził. Yukawa nie przestał wierzyć mimo to w słuszność swych założeń, poszedł nawet dalej, obliczył czas rozpadu mezotronu i twierdził, że p r z e c h o d z i o n w z n a n y n a m e l e k t r o n.
Nie przypuszczał zapewne tego, że jego hipoteza, która powstała na podstawie rozważań sił wewnątrzjądrowych znajdzie potwierdzenie w dziedzinie pokrewnej, promieniowania kosmicznego.
Z fizyki jąd ra atomowego wiemy, że w jądrze, analogicznie do ato
mu, występują pewne siły, n atu ry elektrycznej, utrzymujące składniki jąd ra w całości. Od czasów M a x w e l l ' a sity elektryczne tłumaczymy istnieniem pola elektrycznego, które w czasie zachodzących przemieszczeń składników wewnątrz atomu, może wydzielić pewne ilości energii pod postacią np. kwantów światła. F e r m i w 1934 r. zakłada, że w j ą d r z e a t o m o w y m i s t n i e j ą r ó w n i e ż s i ł y e l e k t r y c z n e n a s k u t e k d z i a ł a n i a b l i ż e j n i e o k r e ś l o n e g o j e s z e z e p o l a j ą d r o w e g o . To pole będzie zachowywało się
1 „Przyroda i Technika“, r. 1938, nr 10, str. 592. .T. Ś cisłow ska: „Zagad
nienie natury promieniowania kosmicznego“.
podobnie jak w przypadku atomu, tj. będzie wydzielało w czasie prze
mian jądrowych,2 pewną ilość energii pod postacią kwantów pola.
Powstaje jednak pytanie, jakie to będą kwanty? Fermi daje odpo
wiedź na to. W edług niego energią wydziela się tu pod postacią elektro
nów, ponieważ elektrony obserwuje się w czasie rozpadu promienio
twórczego w postaci promieniowania Teoria Fermiego doskonale objaśniała wiele cech, związanych z tego rodzaju promieniotwórczością, lecz wyniki obliczeń oparte na niej okazały się z czasem niezgodne z da
nymi doświadczenia co do wielkości sił wewnątrzjądrowych.
.Yukawa przezwyciężył trudności teorii F e rm i’ego, przypuszczając istnienie pola, wiernie oddającego siły wewnątrz jądrowe i ich empirycz
ny zasięg. Kwanty energii wypromieniowanej podczas rozpadu promie
niotwórczego n i e 111 o g ą j u ż b y ć e l e k t r o n a m i, gdyż takie przypuszczenie prowadziło właśnie ku fałszywym wartościom sił jądrowych, lecz m u s z ą z a w i e r a ć n i e z n a n e d o t ą d s k ł a d n i k i . Ze stwierdzonego doświadczalnie zasięgu sił jądrowych, wynoszącego od 2 do 4 X 10~~13 cm obliczył Yukawa, że masa tej nowej cząsteczki ma wynosić w przybliżeniu 100—200 mas elektronu.
Rozpad promieniotwórczy typu „/?“ przedstawia Yukawa w dwu eta
pach; w pierwszym jądro wytwarza ciężki kwant pola jądrowego'o wy
żej podanej masie, który w drugim etapie natychmiast rozpada się w „/?“ elektron. Zatem kwanty pola jądrowego są promieniotwórcze, tj.
rozpadają się po pewnym czasie, przechodząc w elektrony.
Tak mniej więcej przedstawiała się spraw a d oroku 1937, kiedy z a- o b s e r w o w a n o w p r o m i e n i o w a n i u k o s m i c z n y m p e w n e n o w e s k ł a d n i k i o m a s i e m n i e j s z e j o d p r o t o n u , l e c z o w i e l e w i ę k s z e j o d e l e k t r o n u . W trakcie badań tych składników przypomniano sobie o hipotezie Yu- kawy i aczkolwiek powstała ona na podstawie usiłowań wyjaśnienia sił wewnątrzjądrowych, zaczęto dopatrywać się pewnego związku między cząsteczkami nowookrytymi w promieniowaniu kosmicznym a kwantami Yukawy. Systematyczne obserwacje i obliczenia pozwoliły znaleźć czas życia tych cząsteczek, zgodny z przewidywaniami Yukawy. Dziś mamy już zupełnie wyraźne dane co do słuszności głównych założeń hipotezy japońskiej.
Teoria Yukawy wraz z szeregiem argumentów doświadczenia daje proste wyjaśnienie powstawania promieniowania kosmicznego. Ten je
den przykład jasno wykazuje, jak badanie nikłych i na pozór para
doksalnych zjawisk może doprowadzić do wyświetlenia wielu luk w wiel
kiej, lecz słabo znanej dziedzinie wiedzy.
Jakże więc przedstawia się obecnie teoria promieniowania kosmicz
nego? W edług nowych danych, elektrony promieniowania kosmicznego wpadające z przestrzeni międzygwiezdnych, wybijają mezotrony z jąder składników powietrza przy zderzaniu się z nimi w warstwach najwyżej nad ziemią położonych. Pewna część tych mezotronów dochodzi do ziemi
2 „Przyroda i Technika“, r. 1937, str. 297 i 345. K. K arczewski: „Prze
gląd reakcji jądrowych“.
w postaci tzw. „twardego“ promieniowania kosmicznego, reszta rozpa
da się na drodze ruchu przez atmosferę, zamieniając się przy tym w elektron}^, które obserwujemy na ziemi jako mniej przenikliwe „mięk
kie“ promieniowanie.
Na możliwość określenia czasu rozpadu mezotronu z danych doświad
czenia wskazał G. K u l e n k a m p f f. Porównywał on absorbcję mezo- tronów przez warstwę atmosfery z absorbcją w warstwie wody o grubo
ści 10 m. Spodziewał się, że taka warstwa wody zaabsorbuje taką samą ilość promieni kosmicznych, jak równie ciężka warstwa powietrza atmo
sferycznego, ponieważ w czasie doświadczeń z innymi rodzajami promie
niowania obie te warstwy wykazały równe działanie tłumiące. Jednak badania przeprowadzone przez szereg fizyków włoskich, angielskich, amerykańskich, francuskich i niemieckich, doprowadziły do nieoczeki
wanego wyniku, że słup powietrza o grubości atmosfery pochłania wię
cej promieni kosmicznych niż warstwa wody równej masy. W ynik ten został nazwany „p a r a d o k s e m k ą t o w y m“ , ponieważ wyobra
żano sobie, że promienie kosmiczne przebiegają powietrze pod różnymi kątami, stąd ich drogi są różnej długości i łatwiej zachodzi absorbcja, a zatem więcej istnieje cząstek zaabsorbowanych.
„Paradoks kątowy“ otrzymał obecnie wyjaśnienie na podstawie teo
rii Yukawy o spontanicznym i samorzutnym rozpadzie mezotronów.
Podczas gdy w warstwie wody droga przebywania wynosi 10 m, to w warstwie powietrza atmosferycznego przeciętnie 20 km, zatem obok mechanicznej absorbcji mezotrony mają więcej czasu na rozpad samo
rzutny.
Jeżeli takie objaśnienie „parodoksu“ jest słuszne, io musi istnieć możliwość obliczenia czasu rozpadu radioaktywnego mezotronów. Oka
zało się na tej podstawie, że długość życia mezotronu wynosi 2—3 milio
nowych sekundy, co zgadza się z wartością, obliczoną z ilości produktów rozpadu.
Inny jeszcze sposób określenia długości życia mezotronów podał fi
zyk angielski B 1 a c k e 11, obserwując wpływ tem peratury na zawar
tość promieniowania kosmicznego. Zauważono, że promieniowanie ko
smiczne jest mniej intensywne na wysokości morza, gdy atmosfera jest ogrzana a bardziej intensywne, gdy atmosfera ochładza się. Blackett objaśnia ten niezrozumiały dotąd fakt następująco: Przez nagrzanie atmosfera rozszerza się, podnosi się warstwa najwyższa, w której po
wstają mezotrony, przy czym muszą one przebywać drogę dłuższą nim osiągną powierzchnię ziemi. Na dłuższej drodze ulega rozpadowi więk
sza liczba mezotronów a zatem na powierzchni ziemi obserwujemy zmniejszenie się intensywności promieniowania kosmicznego. Z obli
czeń Blacketta czas rozpadu mezotronów wypada równy 1,7 miliono
wych sek., co w przybliżeniu zgadza się z wynikiem podanym wyżej.
Holenderski fizyk E h r e n f e r t zainteresował się ilością i ener
gią mezotronów, w ystępujących na różnych wysokościach nad pozio
mem morza. Obserwacje, poczynione na przełęczy Ju n g frau oraz na wysokości morza pozwoliły określić mu czas życia mezotronów na około 4 milionowe sekundy. Jeśli zbierzemy wszystkie, w różny sposób