• Nie Znaleziono Wyników

Przyroda i Technika, R. 18, Z. 5

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Przyroda i Technika, R. 18, Z. 5"

Copied!
68
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

PRZYRODA i TECHNIKA

C Z A S O P IS M O P O Ś W IĘ C O N E P O P U L A R Y Z A C JI NAUK P R Z Y R O D N IC Z Y C H I TE C H N IC Z N Y C H

W Y C H O D Z I R A Z N A M I E S I Ą C Z W Y J Ą T K I E M L I P C A I S I E R P N I A P O S I A D A S P E C J A L N Y D O D A T E K O G N I S K M E T O D Y K I B I O L O G I I

K O M I T E T R E D A K C Y JN Y :

PR ZEW . PR O F. E . ROMER, W ICEPRZEW . PRO F. M. SIED LE CK I I PR O F. K. WODZICKI RED A K TO R:

D R A N N A D ’A B A N C O U R T • K O C Z W A R O W A, W A R S Z A W A , H O ŻA 28 , m. 6 A D M IN IS T R A C JA : L W Ó W , C Z A R N I E C K I E G O 12, P . K . O. 5 0 0 .8 0 0

W S Z E L K IE P R A W A Z A S T R Z E Ż O N E — P R Z E D R U K D O ZW O LO N Y ZA P O D A N IE M ŹRÓDŁA

T R E Ś Ć Z E S Z Y T U 5

A rty k u ły :

Z a b ł o c k i J . : P r a c e n a d p o d n ie sie n ie m w y d a jn o śc i p o ­ ło n in k a r p a c k i c h ...2 5 7 J a r m o l i ń s k a H . : W ę d ró w k i w io sen n e . . . . . 26 3 O p i e ń s k a J . : B ez p ie c ze ń stw o p r a c y w p ra k ty c e chem icz-

n e j ...271 Z i m o w s k i J . : M ezo tro n , n o w y s k ła d n ik j ą d r a a to m o ­

w ego 27 7

G e r i t z B .: Z te c h n ik i o d le w a n ia r u r żeliw n y ch . . . 280 M i s t a t L . : O s ta tn ie zd o b y cze te c h n ic z n e w d z ie d zin ie

z n a k ó w ż e g l u g o w y c h ... 287 P o s tę p y i zd o b y cze w i e d z y ... ... . 2 9 1

P r ó b a w p ro w a d z e n ia h odow li m u flo n ó w w P o lsc e. — O ro li w ita m in y B w p rz e n o sz e n iu bod źcó w n e rw o w y ch . — A n o ­ m a lie w p r z e b ie g u w io sn y 19 3 8 r . w E u ro p ie z ac h o d n ie j. — K w as szczaw io w y z tro c in drzew m ych. — B o ro w in y lecz­

n icze. — P o w ło k i ch ro m o w e. — B eto n i ż elb et w b u ­ d o w n ic tw ie w o jsk o w y m . -— N ow e m e to d y w p rz e ro b ie ro p y n a fto w e j.

R ze c z y c i e k a w e ... 310 Co się d ziejo w P o l s c e ... 316 S ło w n iczek w y ra z ó w o b c y ch i te rm in ó w n a u k o w y c h . . . 319

TREŚĆ ZESZYTU POPRZEDNIEGO

W o d i i c k i K . : W p o s z u k iw a n iu z m y słu o rie n ta c ji u p ta k ó w . — M ł o d z i e j o w s k i J . : J a w o rz y ń s k ie T a tr y . — Ż e b r o w s k i T . : Z jaw isk o o d p o rn o śc i u s tro ju . —- R o s e n ­ b l a t t J . : N ow e su ro w ce w łó k ie n n ic z e . — W o j c i e c h o w s k i T . R . : P ł y t y z w łó k n a

d rz e w n eg o — i w iele in n y c h .

P R E N U M E R A T A : B E Z D O D A T K U M E T O D Y C Z N E G O :

R O C Z N A ... zł 10 ,—

P Ó Ł R O C Z N A ... 5,—

Z E S Z Y T P O J E D Y Ń C Z Y ...1,8 0

D o d a te k „ M e to d y k a B io lo g ii” n a b y ć m o żn a ty lk o łą c zn ie

„ P r z y r o d y i T e c h n ik i”

Z D O D A T K IE M M E T O D Y C Z N Y M : R O C Z N A ... zł 13,50 P Ó Ł R O C Z N A ... 6,75

Z E S Z Y T P O JE D Y Ń C Z Y . . . 2,10 o d n o śn y m zesz y tem

O K Ł A D K Ę P R O JE K T O W A Ł K O N S T A N T Y M. SOPOĆKO

N A K Ł A D S. A. K S I Ą Ż NI C A - A T L A S T. N. S. W., L W Ó W - W A R S Z A W A

(3)

PRZYRODA i TECHNIKA

Iiiż. JERZY ZABŁOCKI, Warszawa.

PRACE NAD PO DNIESIENIEM W YDAJNOŚCI POŁONIN KARPACKICH.

R yc. 1. P o ł. B u k o w i n k a , kolo D ob o szan k i. W o b ręb ie s ta r e j o p u szczo n ej k o sza ry p o ro st szczaw iu a lp ejsk ieg o , po k rzy w y i ś m ia łk a d arn io w eg o .

W poprzednim artykule na tem at gospodarki na łąkach wysoko­

górskich w K arpatach Wschodnich ’ mieliśmy sposobność przedstawić ja k postępujący bez przerwy proces wyjałowienia i dziczenia poło­

nin, spowodowany został wadliwością sposobu spasania oraz brakiem jakiegokolwiek nawożenia i przyczynił się do stałego spadku pojem­

ności połonin a tym samym do zmniejszania się pogłowia owiec.

W tych warunkach cenny naturalny nawóz, tak potrzebny dla utrzymania produkcyjności roślinnej, marnowany, nie tylko przepada dla wegetacji, ale wpływa równocześnie na częściowe opanowanie poło-

1 Por. „Przyroda i Technika“, nr 1, rok 1939, str. 1.

(4)

nin przez chwasty. Przetrzymywanie bowiem przez długi czas, zarów­

no bydła rogatego jak i owiec w nieprzestawianych zagrodach, powo­

duje przenawożenie, co znowu stwarza dogodne warunki dla rozmna­

żania się szczawiu alpejskiego (Rum ex alpinus), pokrzywy (TJrtica dioica), lub śmiałka darniowego (A ira coespitosa). Nawóz, źle stosowa­

ny jest więc raczej jednym z czynników sprzyjających procesowi po­

garszania się połonin niezagospodarowanych (Fot. 1).

Lasy państwowe, wykorzystując między innymi m ateriały i wska­

zówki Stacji Doświadczalnej na połoninie Pożyżewskiej, w oparciu o szczegółowe plany zagospodarowania połonin, normujące całokształt zagadnienia ich poprawy, poprowadziły pracę tę systematycznie, wszyst­

kimi możliwymi sposobami.

R yc. 2. P rz e n o śn e d ra n ic o w e k o s z a ry n a p o ło n in ie H o rd ie.

Dla owiec przygotowano przenośne, dranicowe zagrody tzw. kosza­

ry, (Fot. 2) około 2 m wysokie, w kształcie prostokąta, w których prze­

bywają one w ciągu nocy, od wieczornego do rannego udoju i w czasie południa.

Nawóz owczy wykorzystano przez tzw. koszarowanie, względnie hur- towanie, polegające na przestawianiu zagród z miesca na miejsce, co pewien określony czas, w zależności od porostu traw, znajdującego się w obrębie nawożonej połoniny i od stanu pogody. Wilgoć bowiem wpływa na spotęgowanie działania nawozu.

Z przestawianiem koszar łączy się ściśle bronowanie części nawożo­

nej, przed ustawieniem zagrody i bezpośrednio po jej przeniesieniu.

Ma to na celu przygotowanie gleby na przyjęcie nawozu, jak gdyby

(5)

otwarcia jej. Bronowanie po przestawieniu koszar rozprowadza pozo­

stał}” w jej obrębie nawóz po całej powierzchni, wtłacza do gleby i w ten sposób zmniejsza, straty, spowodowane ulatnianiem się części nawozowych.

Tak wykonane nawożenie daje wspaniałe rezultaty, widoczne zarów­

no w nieprawdopodobnym wzroście masy produkowanej przez połoni­

nę, jak i dzięki jakościowej zmianie zespołów. Typ bliźniczki wyprosto­

wanej, rosnący na najbardziej wyjałowionych częściach połoniny, prze­

mienia się w bogaty zespół mietlicy pospolitej, Agrostidetum vulgaris, o wydajności dochodzącej do 80 q zielonej paszy z 1 hektara.

Bliźniczka wyprostowana znikła prawie zupełnie, a co charaktery­

styczne, że śmiałek darniowy znalazł się w nowym zespole w bardzo

R y c. 3a (n a lew o). C zęść p o ło n in y H ordie po s k o sz a ro w a n iu , p o w ie rz ch n ia u p o rz ą d k o w an a - k a ­ m ien ie p o z b ie ra n e na k u p k i.

R yc. 3b (n a p raw o ). T raw y n a sk o sz a ro w an e j części p o ło n in y H ordie.

małej ilości. Gdyby nie załączone fotografie, (fot. 3 a i 3 b) można by traktować za wymysł fantazji, wyniki koszarowania osiągnięte na po­

łoninach Touste-Sychotka-IIordie, w postaci gęstych łanów traw, do­

rastających 1 m i to na wysokości około 1300 m n. p. m. Rzeczywistość jednakże stwarza doskonałą propagandę dla rzetelnej i wytrwałej p ra­

cy. Do tak pięknego wzrostu traw przyczynia się ugorowanie części na­

wożonych i przeznaczanie ich do sianokosu. Po wczesnym skoszeniu, które również wpływa na silniejsze rozkrzewienie się traw, gdy porost osiągnie około 12 cm wysokości, przeznacza się taką część do wypasu.

Drugi sposobem nawożenia połonin, możliwym w praktyce do wy­

konania jest polewanie ich tzw. gnojowicą. Jest to mieszanina odcho­

dów bydlęcych stałych i płynnych, bez ściółki z wodą. W celu uchwyce­

nia nawozu bydlęcego wybudowano stajnie różnych typów, zamknięte ścianami ze wszystkich stron i w odróżnieniu od nich, stajnie szopy z jednego boku otwarte.

Jest to nawóz wyraźnie azotowy potasowy i skład jego jest nastę­

pujący N — 0,20°/o> potasu K 20 — 0,40°/0, fosforu — P 2Os — 0,05°/o, wapna CaO — 0,07°/0.

Samo wylewanie gnojowicy na połoninach odbywa się w specjalnych beczkowozach (fot. 4), mniej lub więcej skomplikowanych, w ilości oko­

17*

(6)

ło 500 hektolitrów na 1 hektar. Przed i po nawożenia połoninę dokład­

nie zbronowuje się, podobnie jak przy koszarowaniu.

R yc. 4. D o lew an ie w ody do beczkow ozu n a p o ło n in ie B ukow ince m iku liczy ń sk iej.

Co do możliwości nawozowych, to na żyznej połoninie 100 sztuk owiec jest w stanie w ciągu sezonu wynawozić koszarowaniem 0,S0—1,00 hektara na gorszych 0,50—0,60 hektara, a 10 sztuk krów dostarczy gno­

jowicy na znawożenie około 1,00—1,20 ha. Od jednej dorosłej sztuki można uzyskać około 1,50 m3 nawozu, a w rozcieńczeniu 1 :3 —6m3 gno­

jowicy.

Następnym z kolei praktycznym sposobem poprawy roślinności po- łoninowej jest zwalczanie zachwaszczenia, które w postaci szczawiu al­

pejskiego, bliźniezki wyprostowanej, śmiałka darniowego, borówki bru-

R yc. 5 (n a p ra w o ). R o zleg łe szczaw isk o n a p o ło n in ie H ły s to w a ta .

R yc. 6 (n a lew o). P o ł. R atcza w n a d le śn ic tw ie J a b ło n ic a . U p raw a ziem n iak ó w n a zo ran y m szczaw isk u .

szniey, wreszcie świerka i jałowca zajmują coraz znaczniejsze przestrze­

nie, ze szkodą dla roślin szlachetnych (lot. 5). Bezpośrednie’ tępienie, polegające na wycinaniu ich, spasaniu, koszeniu, spalaniu, karczowa­

(7)

niu itp. powoduje chwilowe oczyszczenie połoniny, jednak o ile nie zo­

stanie stworzona nowa wegetacja, to po pewnym czasie chwasty, wraca­

ją z jeszcze większą siłą. Droga pośrednia prowadzi do niszczenia chwa­

stów przez nawożenie. Często, aby osiągnąć pożądany skutek zachodzi potrzeba zastosowania połączenia tych dwu sposobów.

Najbardziej groźnym i agresywnym chwastem jest szczaw alpejski, rozmnażający się silnie przez podziemne kłącza i bardzo wielką ilość nasienia. W ystępuje, jak już wspomniałem, na przenawożonyeh czę­

ściach połonin, jako roślina wybitnie azotolubna. Można go tępić przez karczowanie, lub na równiejszych partiach, o głębszej glebie, przez orkę i dwuletnią uprawę ziemniaków. Wówczas kilkakrotne podgamianie

R yc. 7. K ę p iasta fo rm a ś m ia łk a d arn io w eg o n a p o ło n in ie S m ilen y .

i gęsta nać ziemniaczana wyniszcza i zagłusza odrastające pojedyncze osobniki (fot. 6). Na oczyszczonej glebie, celem wytworzenia nowej we­

getacji, musi się wysiać nasiona odpowiedniej mieszanki traw w ilości około 41 kg na 1 ha.

Po zejściu traw, powierzchnię taką kosi się kilkakrotnie, by wyni­

szczyć chwasty, a równocześnie pobudzić młodą roślinność do silniejsze­

go rozkrzewiania się. Jest to sposób kosztowny ale radykalny i dla do­

bra całości zagrożonej połoniny powinien być stopniowo wykonywany.

Innym sposoobem walki ze szczawiem, może raczej zabezpieczającym połoninę przed rozsiewaniem się tegoż, jest koszenie, stale w okresie kwitnienia, przed dojrzewaniem i wysypaniem się nasienia. Kilkakrot­

ne koszenie w ciągu lata, a raczej w ciągu sezonu wypasowego, osłabia również i siłę wegetacyjną szczawiu.

Następny w kolejności chwast tj. śmiałek darniowy, o ile występuje w formie kępiastej (fot. 7), tępiono przez ścinanie tych kęp przy po­

mocy specjalnych zrzynaczy lub motyk. Powierzchnie wyrównane na­

wożono i podsiewano nasionami traw, zebranymi na połoninie. Ścięte kępy używano na przygotowanie kompostu. O ile śmiałek wy­

(8)

stępuje nie w przewadze, wówczas można go osłabić przez regularne spasanie i wykaszanie niezgryzionych kęp, by nie dopuścić do jego roz­

siewania się. Bliźniaczka wyprostowana znika prawie zupełnie przy do­

brze wykonanym nawożeniu. Borówkę brusznicę tępi się albo przez in­

tensywne koszarowanie, albo przez wyrywanie jej z korzeniami i na­

stępnie nawożenie. Bardzo słaby system korzeniowy borówki ułatwia ten zabieg.

Pojedyncze świerki i jałowce, nie dające osłony bydłu, lub owcom, wypasającym się n a połoninie a równocześnie nie przedstawiające warto­

ści użytkowej, należy wycinać.

Ryc. 8. K opce p o ro słe m chem i bo ró w k ą n a p o ło n in ie H ły sto w ate j.

Wreszcie w celu uporządkowania połonin, dla udostępnienia ich do gospodarki tj. wypasu, przeprowadzano wyrównanie powierzchni.

Ścinano kopce porosłe mchem i borówką (fot. 8), pokrywające znaczne przestrzenie, usuwano kretowiny i w końcu zbierano kamienie, układa­

jąc je w tarasy, które z czasem pokryły się próchnicą i porosły tra ­ wami.

Aby wyczerpać zagadnienie podniesienia produkcji roślinnej wypa­

da mi wspomnieć o melioracji podmokłych części, zwykle torfowisk tu- l-zycowyeh, których powierzchnia na połoninach jest nieraz dosyć znacz­

na i dochodzi do 10°/0. Można je odwadniać jedynie przy pomocy dre­

nów f¿szynowych, gdyż rowy otwarte nie nadają się, z powodu za du­

żych spadków terenowych, przeznaczenia połoniny na wypas i tru d ­ ności konserwacji. Mając jednak na uwadze ogromne koszta me­

lioracji technicznych i następnie gospodarczych, koniecznych dla stwo-

(9)

rżenia nowych wegetacji, w porównaniu do wartości gruntowej poło­

nin, prace te odsunięto na plan ostatni, jako na razie nieopłacalne.

Lasy Państwowe, przystępując do wyżej opisanych prac w zupełno­

ści osiągnęły zamierzony cel, gdyż wzrastająca corocznie pojemność po­

łonin potęguje w tym samym stosunku możliwości nawozowe, a równo­

cześnie wpływa na wzrost dochodu, ułatw iający wykonywanie kosztow­

nych do pewnego stopnia zabiegów, przy zachowaniu niezmienionego dotychczas dochodu netto. Jeżeli na połoninach administrowanych do niedawna przez watahów Hucułów, liczono na 1 ha powierzchni 1 kro­

wę lub 5 owiec, to obecnie na poprawionych przez nawożenie częściach może pomieścić się 2,5 sztuk bydła rogatego a 12,5 sztuk owiec. W ydaj­

ność połoniny nawożonej wzrasta zatem o przeszło 100°/o a równocze­

śnie sukcesy o charakterze społecznym, polegające na wzroście i popija­

wie stanu pogłowia owiec, na zdobyciu naśladowców chociażby na razie tylko pewnych fragmentów racjonalnej gospodarki itp. są bodźcem do dalszego realizowania tej pionierskiej pracy.

L i t e r a t u r a : W. Swederski i B. Szafran, „Badania nad podniesie­

niem produkcji roślinnej na pastwiskach górskich i łąkach podgórskich w Kar­

patach W schodnich“ . Inż. M ieczysław Nowak, „O gnojow icy“ .

H E LEN A JARMOLIŃSKA.

W ĘDRÓW KI W IOSENNE.

Wiosna już w całej pełni. Słońce wywabia nas z mieszkania, jakiś niepokój nie pozwala pozostać w murach miasta. Idźmy więc za miasto, odetchnąć pełną piersią, nabi'ać do płuc czystego, ożywczego powietrza.

Przechadzka taka nasunie nam może szereg obserwacji nad budzącym się życiem natury.

Może zobaczymy traszki z pięknym u samców grzebieniem wzdłuż grzbietu w okresie godowym, albo nałapiemy ich kijanek ze sterczą­

cymi koło głowy gałązkami skrzel. Trudne są do hodowli z powodu swej ogromnej żarłoczności i kanibalskieh zwyczajów. Rzucają się nieraz na swych braci mało co od siebie mniejszych i nieraz widzi się sterczącą z gęby takiego żarłoka część niezjedzonej bratniej kijanki. Z jadają swe ofiary zawsze od ogona, toteż w krótkim czasie w naszym akwarium wszystkie larwy traszek są pozbawione tej ozdoby swego smukłego ciała.

Ciekawe jest składanie ja j przez samiczkę traszki, zawija ona w tym celu listek wodnej rośliny i wewnątrz przylepia pojedyncze jajeczko.

Z tej samej wycieczki możemy przynieść po kilka sztuk ślimaków wod­

nych. Będą to zapewne rozmaite błotniarki i zatoczki. Może się znajdzie mała — kształtu jajowego — Physa, o muszelce na lewo skręconej, którą poznamy po tym, że płaszcz jej zachodzi nierównymi zębami na mu­

szelkę. O tej porze ślimaki odrzuciły już swoją pokrywkę, która zamy­

kała otwór skorupki przez zimę. Wodne ślimaki nasze (prócz żyworod-

(10)

ki) oddychają powietrzem atmosferycznym, wychodząc często na po­

wierzchnię. Pod lodem musiałyby zginąć, zamykają się więc w skorupie i przebywają w odrętwieniu całą zimę. Dla ślimaków musimy zabrać duży zapas roślin wodnych. Przy tej okazji zaznajomimy się z zimowy­

mi pączkami wodnych roślin, które różnią się nieraz bardzo od rośliny letniej. Ślimaki są bardzo żarłoczne, szczególnie duża błotniarka, wy­

magają więc wielkiego zapasu roślin, o który wiosną nie łatwo, można je więc dokarmiać sałatą. Ulokujemy ślimaki, każdy gatunek w osobnym słoiczku i będziemy z przyjemnością obserwować ich sposób chodzenia głową w dół przy powierzchni wody, ich sposób pobierania powietrza

Ryc. 1. B ło tn ia rk a Lim nea sta f/n a lis (w ielkość n a t.) R y c .2 . Z ato czek P la n o rb is (w ielk. n a t.)

wg D o m a n ie w sk ie g o . w g D o m an iew sk ieg o .

do worka płucnego i ich odżywianie się. Śliniaczek Physa wydziela, jak i inne ślimaki, pewien ślaz, który ma własność krzepnięcia w wodzie w nitki i podobno można obserwować zjeżdżanie małego akrobaty po ta­

kiej nitce z góry na dół, jak na linie:1 Osobiście nie udało mi się nigdy tego zjawiska zaobserwować. Można też podpatrywać składanie ja j przez poszczególne gatunki w galaretce rozmaitego kształtu. Błotniarki skła­

dają długi, jak wąż wałeczek, zatoczek kładzie kupki dużych różowa- wych jajeczek, a Physa śliczne, przeźroczyste, zwisające kropelki galaretki.

Pod lupą można śledzić stopniowy rozwój drobnych stworzonek i za­

czątki skorupek. N aturalnie daty składania 'ja j i wszelkich innych ob­

serwacji będziemy koniecznie notować.

Najciekawszą wycieczką będzie wyprawa na brzeg małego stawku, glinianki lub innej jakiej nie wysychającej kałuży. Nieprzebrane skarby kryją się pod powierzchnią cichej, spokojnej wody. Największe bogactwa znajdziemy tam w połowie maja. Znamy wszyscy największego chrząsz­

cza naszych wód — czarną kałużnicę. Żywi się on roślinami i zła żad­

1 Złotow raeki.

(11)

nego nikomu nie czyni. Ale zajrzyjmy na chwilę w jego ciemną prze­

szłość a zobaczymy, że ten niewinny chrząszcz był w stanie larw y praw ­ dziwym zbójem wodnym. Larwa jego, jak i larwa pływaka żółtobrzeż- ka, prowadzą, jednaki żywot i nawet są trochę do siebie podobne. Po­

żerają one wszelkie żywe stworzenia, wyrywają kawałki z ciała ryb.

Larwa kałuzmcy odżywia się przeważnie drobnymi ślimakami, odła- muje kawałki skorupek, trzym ając zdo­

bycz w szczękach nad głową, aby się do­

brać do ciała ślimaka i obracając ją ostrożnie, powoli pożera. Larwa pły-

R yc. 3. Larw a p ły w a k a żó lto b rz e żk a (w ielk. n a t.).

R yc. 4. K okon z jajam i d u żej k a łu ż n icy R yc. 5. J a ja ch ru ścik ó w w g a la re to w a te j m asie, (w ielk. n a t.).

waka postępuje zupełnie inaczej. Rzuca się gwałtownie na zdobycz a następnie zastyga w bezruchu. Trawi ona na zewnątrz przewodu pokarmowego i nie posiada wcale otworu gębowego. Otwory znajdują się na końcach szczypców szczęk po bokach trójkątnej głowy. Patrząc uważnie na trzymające ofiarę szczęki, zobaczymy ciemne strum yki pły­

nu, przepływające z przewodu pokarmowego larwy przez głowę i szczę­

ki do wnętrza ofiary. Po dłuższej chwili oczekiwania zobaczymy wsy­

sanie płynu z powrotem. Miękkie części ofiary zostały strawione i we- ssane, a skórka odrzucona.

W hodowli, chcąc doprowadzić te larwy do przepoczwarzenia się, na­

leży je trzymać, gdy są już duże w płytkim zbiorniku wodnym, z któ­

rego jest łatwe wyjście na brzeg, pokryty ziemią z darnią. Może to być garnek pochyło stojący i przykryty kawałkiem szkła lub drucianą siatką, Obie te larwy wychodzą na ląd i przepoczwarzają się w ziemi, przy czym poczwarka pływaka jest biała, a poezwarka kałużnicy czarna.

W m aju będziemy szukać kokonów z jajam i dużej i małej kałużnicy.

Ślicznie wygląda kolebka jaj dużej kałużnicy, płynąca wolno z wiatrem.

Jest ona biała, w kształcie krągłego bochenka chleba, z wysoko sterczą­

(12)

cym kolcem. Czasem udaje się obserwować tworzenie takiego bochenka, uczepionego do listka, lub suchej trzcinki. Kałużnica przyczepia się do pływającego liścia2 brzuszną stroną odwłoka i układa wydaliny dodat­

kowych gruczołów płciowych, twardniejące w wodzie, szeroką warstwą pod listkiem. Następnie obraca się plecami do listka i przędzie dolną ściankę kokona, na swej dolnej powierzchni odwłoka, przy czym dwie wygięte wypukło połowy kokona łączą się bokami i tworzą wypukły bia­

ły bochenek trochę spłaszczony od dołu. W pozostawiony otwór.kałużni­

ca wpuszcza jajeczka, układając je rzędami jedno nad drugim po 40—45 sztuk a następnie zalepia otwór kokona i, unosząc stopniowo odwłok do góry, zakańcza go wysokim masztem. Osobiście udało mi się zaobserwować tylko tę końcową czynność kałużnicy przy składaniu jaj.

Możemy także nałapać larw jętki jednodniówki o wyrostkach skrze- lowatych po bokach ciała i odwłoku, zakończonym trzema najczęściej, lub dwoma długimi nitkami. Łapać je można nawet w zimie, gdyż gro­

madzą się zwykle w każdej przerębli. Jętki przebywają w wodzie dwa lata, ale dorosłych okazów nie wyhodujemy, chyba zdecydujemy się prowadzić hodowlę przez całc lato. Wychodzą one z wody w końcu czerwca lub w lipcu. A warto je-hodować, jest to bowiem bardzo cie­

kawy owad, który nieco inaczej przeobraża się, niż inne owady. Jętka jak i ważka przechodzi nie pełne przeobrażenie, zmieniając się po każ­

dej wylince. Ciekawym w jej życiu jest co innego. Mianowicie po opusz­

czeniu wody jętka zrzuea skórkę i wychodzi z niej owad prawie taki, jak dorosły — jednak nie zupełnie — i dlatego stan ten nazywamy nie imago, ale sub imago'. Po krótkim czasie znowu zrzuca skórkę, tym razem jest to już ostatni raz, tylko że u niektórych osobników ta podwójna skórka zostaje jeszcze jakiś czas na skrzydełkach, czasem nawet na zawsze.

Jętki w czasie swego krótkiego życia owada doskonałego nie pobierają wcale pokarmu, ponieważ nie m ają wykształconych narządów gębowych a czasem i trawiennych. Przy obserwacji nad larwami jętek zwrócimy uwagę na oddychanie owadów, zamieszkujących wodne środowisko. Jętki oddychają skrzelami, a więc tlenem, znajdującym się w wodzie, podczas gdy chrząszcze i ich larwy oddychają powietrzem atmosferycznym.

Larwy chrząszczy pobierają je za pośrednictwem otworu odbytowego.

Powietrze przenika do jelit i skurczem przewodu pokarmowego jest pę­

dzone po całym ciele. Chrząszcze do rosłe nabierają powietrze pod po­

kryw y (jak pływak), wystawiając koniec odwłoka na zewnątrz, lub osadzając je na włoskach piersi i odwłoka, przez wystawienie głowy z wody (kałużnica), skąd już trafia do otworów oddechowych prze- tchlinek.

W m aju są dnie, w których powierzchnia stawu lub kałuży usiana jest pustym i skórkami poczwarek chruścików. Owad dorosły wyleciał już na swobodę i zajmie się wkrótce składaniem jaj. Każdy zna larwy chruścików, dźwigające na sobie misternie ulepione domki z z chrustu, listków, muszelek, piasku lub kamyczków. Znamy też dorosłe okazy z bardzo długimi wąsami i dachówkowato złożonymi, brudnej barwy

Chołodkowski.

(13)

skrzydłami, wlatujące wieczorem na blask lampy do pokoju. Ale mało kto widział ja ja ,złożone do wody przez tego chruścika. W końcu maja znajdziemy duże krople galarety, na dolnej stronie liści grążeli, lub in­

nych dostatecznie szerokolislnych wodnych roślin. Krople te są wypeł­

nione ściśle drobnymi, zielonkawymi kropkami, są to jajka chruścika.

Znajdziemy też uczepione do pływającej gałązki duże obwarzanki z ga­

larety, pełne także zielonych kropeczek. Wielkość obwarzanków w po­

równaniu z wielkością chruścików jest tak niewspółmierna, że się wprost wierzyć nie chce, aby jajeczka te mogły być przez niego złożone, a jed ­ nak tak jest. Wzięte do hodowli po kilku dniach rozpływają się w wodzie, a natomiast pojawi się niezliczona ilość drobniuchnych „robaczków1, pierwiej nagich, lecz wkrótce zaczynających budować już maluchne domki.

W hodowli domowej warto obserwować chruściki. Niezmiernie cie­

kawy jest ich sposób budowania domków z ulubionych przedmiotów, u każdego gatunku odmiennych. Można podawać im rozmaity materiał i widzieć jak napraw iają nim dziury i sztukują swoje domki. W idzia­

łam, jak chruścik, który widocznie zdecydował, że ma za krótkie ubra­

nie, złapał kilka żywych małych zatoczków, wysmarował je wargami a następnie przykleił do już znajdujących się na pochewce, potem dłu­

go wygładzał wnętrze nowo dobudowanego domku, widocznie tapetując je na gładko wydzielinami gruczołów przędnych, mających ujście w wardze. Dobrych kilkanaście m inut smarował je wewnątrz raz koło razu, wy równy wując wszelkie chropowatości, spowodowane nierówno­

ścią m ateriału budulcowego. Biedne zatoczki próbowały oderwać się, wysuwając się jak najdalej ze skorupek, nie im to jednak nie pomogło.

Chruścik nie zwracał na nie najmniejszej uwagi, oddając się z zapałem swojej pracy, potem najspokojniej w świecie zabrał się do jedzenia list­

ków moczarki.

Larw y łątek i ważek przyczajone między wodorostami czyhają na swoje ofiary. W drugiej połowie m aja można zauważyć zjawisko bardzo ciekawe, rzadko obserwowane, choć tak pospolite. Jest nim masowe wy­

chodzenie larw płaskiej ważki (Libellula depressa) z wody i wydoby­

wanie się z nich dorosłych owadów. Proces ten odbywa się przeważnie bardzo wcześnie rano. O godzinie 5,30 rano obserwowałam raz (23 maja) masowę wędrówkę z wody tych dziwnie wyglądających stworzeń. Su­

nęły wolno, właziły na wszystkie przybrzeżne drzewa, trzciny i mocniej­

sze źdźbła traw y i na nich nieruchomiały. Trzeba było dobrze uważać, aby nie rozdusić której z nich. Obserwuję jedną z nich. Wypoczywa chwilę nieruchomo, zmęczona niezwykłym dla niej spacerem po suchym grancie a może po prostu obsycha. Widzę jak miejsce nad zaczątkami skrzydeł bieleje i unosi się w górę. Od wnętrza coś naciska coraz moc­

niej. Skrzydełka rozsunęły się i z pomiędzy nich zaczęły się wyłaniać plecy i głowa ważki. Plecy w dwóch miejscach były jakby przewiązane białymi nitkami. Głowa z szeroko rozsuniętymi szczękami odchyliła się w ty ł i owad z wysiłkiem zaczął wydobywać nogi z wnętrza skórki. Po

■wysunięciu nóg jeszcze więcej odrzucił się w tył i wypoczywał znowu.

Głowa była bezkształtna, oczy niewyraźnie zarysowane. Cała widoczna

(14)

część ciała szaro-żółta, miękka i pomarszczona. Po dłuższym wypoczyn­

ku owad mocno poruszył parę razy głową i łapami, wreszcie pochylił się naprzód, złapał łapami za głowę skórki, paru szybkimi poruszeniami wydobył odwłok i zawisł na chwilę nieruchomo. Jednak tym razem nie­

ruchomość ta była tylko pozorna. Wewnątrz czuło się ruch, w ciele waż­

ki zachodziły zmiany. Powoli odwłok zaczął się wypełniać, zmarszczki wygładzać, skrzydełka wydłużyły się trochę, a 11 ich wierzchołka uka­

zały się pęcherzyki powietrza. Po głównych żyłkach skrzydełek powie­

trze zaczęło płynąć w dół rozsuwając i wypełniając wszelkie fałdy i za­

łamania. Skrzydła wydłużyły się, odwłok wypełniał coraz bardziej a wtedy wystąpiły wyraźnie organa rozrodcze, co pozwoliło określić płeć młodej ważki. Do ósmej godziny głowa, szczęki i oczy przyjęły wygląd

normalny, skrzydła były jeszcze miękkie, bezbarwne i niezdolne do lotu.

W pół godziny potem nabrały metalicznego blasku, zachrzęściły przy poruszeniu i ważka uleciała wesoło.

Wychodzenie płaskich ważek odbywa się w przeciągu paru dni za­

ledwie, trzeba pilnie uważać, by nie stracić okazji. Ilość ważek w danej miejscowości bywa czasem tak olbrzymia, że dla wyżywienia siebie lub przyszłego potomstwa (a może z innych, niewiadomych nam przyczyn), ważki odbywają masowe wędrówki. Taki przelot płaskich ważek odby­

wał się nad Łodzią w 1923 roku, trw ał przeszło pół godziny i wywołał ogromne przerażenie publiczności. Widziano w nich plagę szarańczy, a reporterzy sygnalizowali już zniszczenie plantacji miejskich i za­

siewów.

Rzadziej udaje się przyłapać wychodzące z wody duże szklarze-ża- gnice (Acschna grandis) lub piękne szafirowe świtezianki; zobaczymy je chyba wtedy, gdy przyniesiemy larwy do domu.

c

(15)

R ye. 9a. R a n a tra linearis — to p ie lic a ; n a p ra ­ wo : ja ja p rześw iecające w trzcin ie, b. N epa cinerea — p loszczyca.

e . H y d ro m e tra — N artn ik . lOe. N a u co ris cim icoiacs — Ż y ry tw a.

f. R o t o n e eta lutea — Pluskolec-grzbieto- p ław ek .

lt d . Corixa striata — W io áiak . W g J . D om aniew skiego.

Liczne pluskwiaki wodne roją się wprost w cichej wodzie od wcze­

snej wiosny. Opuściły kryjówki zimowe i wróciły do ulubionego żywio­

łu. U brzegu wolno sunie płoszczyca, dla swych szczypców na łapach chwytnych przezwana skorpionem wodnym (Nepa cinerea). Nie lubi ona głębokich zbiorników wodnych, ponieważ musi często wystawiać z. wody długą rurkę oddechową, dla nabrania powietrza, tak samo jak jej krewniaczka, długa topielica, podobna do suchej gałązki (Ranatra

linearis). Na dolnej stronie ciała płoszc-zycy często znajdziemy czerwo­

ne larwy wodopójki, pasorzytujące na niej. Ja ja płoszczyey znaj­

dziemy na roślinach wodnych, a poznamy je po siedmiu długich wy­

rostkach, jaja topielicy składane są do wnętrza pływających kawałków zgniłej trzciny, co odkryją nam sterczące na zewnątrz dwa długie wy­

rostki.

Wesoło pływają żywe jak iskra grzbietopławki-pluskolee (jedna i d ru ­ ga nazwa niezmiernie tra fn a ), z czerwonymi oczyma (Nątonecta glau- ca), uwijają się w gąszczu roślin wodnych jajowate, spłaszczone plu­

skwiaki Naucoris cimicoides i bardzo liczne, o wąskim ciele Corixa- stria- ta, których samiec wydaje w wodzie skrzypiące dźwięki wywołane ta r­

ciem porosłej szczeciną nóżki o kłujkę. Pluskwiaki są bardzo drapieżne, szerzą spustoszenie wśród drobnych mieszkańców wód, a pluskolce na­

wet napadają na ryby. W niektórych zbiornikach wodnych są dość licz­

ne pająki wodne, topiki, które tak samo pięknie budują dzwonki po­

(16)

wietrzne w słoiku jak i w stawie. Topik jest jedynym gatunkiem pająka, gdzie samiec jest dużo większy od samki.

Przedstawicieli rodziny dwuskrzydłych także nie brak w środowisku wodnym. W każdej kałuży znajdziemy larwy rozmaitych komarów.

Jaka rozpiętość rozmiarów od drobnych do prawdziwych olbrzymów i jaka rozmaitość form ich larw i poezwarek!

Ryc. 12. L arw a k o m a ra A n o p h e le s zw iększ.

Larwy zwykłego komara (Culex), oraz jego poczwarki znamy wszy­

scy, znaleźć je można w każdym niezarośniętym rzęsą zbiorniku wod­

nym, jeśli tylko nie jest zbyt głęboki. Komar ten ma zwyczaj żerowania na dnie zbiornika i tam też wydala swoje ekskrementy; oddychać zaś może tylko powietrzem atmosferycznym, z konieczności więc wędruje z góry na dół. Gęsta rzęsa przeszkadza mu w pobieraniu zewnętrznego powietrza, takich więc zbiorników unika.

Larwa komara malarycznego (Anoplieles) różni się bardzo od zwy­

kłego, nie zwisa nigdy głową w dół pod powierzchnią wody i nie wysta­

wia rurki oddechowej, ponieważ jej nie ma, leży zwykle poziomo pod samą powierzchnią wody i ciągle zabawnie kręci głową. Wygląda jakby się ta głowa obracała naokoło swej osi, ale naturalnie wykonuje tylko pół obroty, tylko że robi to bardzo szybko. Tym ruchem odświeża wciąż koło siebie wodę, co ułatwia jej oddychanie tlenem zawartym w wodzie przez skórę.

R yc. 13. N a lew o p o c zw a rk a , n a praw o larw a k o m ara C orethra wg M ein erta.

W zbiornikach ubogich w tlen znajdziemy na pewno śliczną prze­

zroczystą larwę komara koretry (Corethra), także leżącą poziomo, ale nie na powierzchni, tylko wprost wodzie. Ta blada zielona larwa jest w wodzie prawie niewidoczna, ukazują ją tylko dwa srebrzyste zbior­

niki powietrza w kształcie fasolek, na tarczce i drugie dwa przy końcu odwłoka. Pomagają one jej w zachowaniu ciała w pozycji poziomej.

Widziałam jak jedna koretra z pojedynczą fasolką na tarczce zwisała wciąż głową na dół, po kilku godzinach, gdy brakujący pęcherzyk się zjawił, wróciła do normalnej pozycji.

Poczwarka koretry ruchliwa, jak i wszystkie prawie poczwarki ko­

marów małych, (gdyż duże są mniej ruchliwe), niezmiernie podobna

(17)

jest do pieska, którego bolą zęby i który podwiązał sobie zęby chustecz­

ką do nosa. "Widać nawet fałdy na tej chusteczce i załamania (to prze­

świecają skrzydełka i nóżki komara).

Wiele jeszcze ciekawych okazów k ry ją wody wiosenne. Jednakże ograniczamy tym razem ich opis do wyżej przytoczonych. Zapadający już późny zmrok wiosenny każe nam wracać w m ury miasta. Nie zapo­

minajmy jednak na przyszłość o wycieczkach za miasto i obserwowaniu przyrody tętniącej młodym życiem.

DR JA N IN A OPIEŃSKA-BLAUTH, Warszawa.

BEZPIECZEŃSTW O PRACY W PRAKTYCE CHEMICZNEJ.

Badania chemiczne, czy to będą pokazy, względnie ćwiczenia w szkole średniej lub zawodowej, czy też ćwiczenia w laboratoriach wyższych uczelni, wszystkie, niezależnie od zakresu i poziomu, wymagają dobrej organizacji, gruntownej znajomości przedmiotu u kierowników, uświa­

domienia i poważnego ustosunkowania się uczestników a w końcu racjo­

nalnych urządzeń laboratoryjnych. W szkołach szwajcarskich, już w po­

czątkach dwudziestego wieku zwrócono uwagę na częste wypadki i smutne ich następstwa, wynikające z nieostrożnego eksperymentowa­

nia w szkole na lekcjach chemii. Na skutek ogłoszenia materiału staty­

stycznego, zebranego przez prof. E g 1 i, wprowadzono w szkołach tam ­ tejszych do obowiązujących programów szkolnych uwagi, tyczące bez­

pieczeństwa pracy podczas doświadczeń chemicznych. O wiele później, bo dopiero w 1924 roku ukazał się w druku ten cenny m ateriał obser­

wacyjny, zbierany w czasie długich lat przez prof Egli, uzupełniony i roz­

szerzony przez R u s t a. Tytuł tego pożytecznego i jedynego w swoim ro­

dzaju wydawnictwa brzm i: „Die Unfälle bei chemischen Arbei­

ten“ . W dziełku tym, mało znanym na naszym terenie, znajdziemy opisy tych wypadków, które zawsze mogą się zdarzyć w codziennych, praktycznych zajęciach laboratoryjnych. Autorzy są zdania, że prze­

walający procent wypadków np. skaleczeń, poparzeń, zatruć, pochodzi nie tyle może z nieostrożności, czy też lekkomyślności, ile raczej z nie­

świadomości. I z tą nieświadomością należy walczyć. Nie tylko specjali­

sta chemik, czy technik powinien orientować się w warunkach bezpie­

czeństwa pracy, w możliwościach przeprowadzenia takiego czy innego doświadczenia, lecz zarówno i uczeń gimnazjum, liceum, czy też szkoły zawodowej. Egli w swoim obszernym materiale statystycznym podaje przykłady wypadków poparzenia i skaleczenia na skutek eksplozji w flaszkach szczelnie zakorkowanych, zawierających mieszaninę wapna palonego i wody względnie karbidu i wody. W pierwszym wypadku przyczyną eksplozji jest gwałtowne podwyższenie tem peratury przy re­

akcji egzotermicznej, zachodzącej między wapnem palonym a wodą, a w drugim wytworzenie się acetylenu, gazu nietrwałego, rozkładające­

go się wybuchowo. Autor opisuje też szereg wypadków przy zabawach

(18)

z petardami, będącymi i naszą plagą w okresie świąt Wielkiej Nocy, w których składnikiem eksplodującym jest chloran potasowy. Autorzy zwracają uwagę na zachowanie koniecznych ostrożności w czasie do­

świadczeń z wodorem, magnezem, sodem, potasem, stężonymi kwasami, ługami itp.

Obszerny m ateriał obserwacyjny obu autorów da się zgrupować w następujący sposób: a) uszkodzenia mechaniczne, b) oparzenia i inne uszkodzenia skóry, c) otrucia, d) eksplozje i pożary.

Z mechanicznych uszkodzeń najczęstsze są skaleczenia szkłem, spo­

wodowane niezręcznością przy montowaniu aparatur, łączeniu rurek szklanych, ich przecinaniu nieodpowiednimi pilnikami itp.

W zestawieniach statystycznych wypadków najwięcej miejsca zajmu­

ją oparzenia, których przyczyny są różne. W pracy prof. Egli czytamy 0 oparzeniach, spowodowanych chwyceniem rozgrzanego palnika gazowe­

go na skutek nieprawidłowego płomienia (wewnętrz palnika), o oparze­

niach wodą, względnie innymi odczynnikami chemicznymi, ogrzewanymi w probówkach, nieprawidłowo trzymanych w rękach. W szczególności bolesne i trudno gojące się są oparzenia, spowodowane kwasem siarko­

wym, azotowym, bromem itp. Wiele wypadków pochodzi też od nie­

ostrożnego zobojętniania ługów kwasami i odwrotnie, od nieprawidło­

wego rozcieńczania kwasu siarkowego wodą (należy zawsze wlewać kwas siarkowy stężony do wody, ale nigdy odwrotnie). Szczególniej niebez­

pieczne są oparzenia oczu, spowodowane wpryśnięciem czasem jednej tylko kropli żrącego odczynnika do oka. Do częstych stosunkowo wy­

padków na terenie laboratoriów chemicznych należą pożary. Przyczynę ich stanowią albo niedostateczne zabezpieczenia palnych cieczy podczas destylacji, np. eteru, benzyny, alkoholu, benzenu itp., względnie nieod­

powiedni sposób przechowywania cieczy nisko wrzących w pobliżu pa­

lących się palników, albo w miejscach nagrzanych od słońca. W końcu 1 nieostrożne rozlanie tych cieczy na stołach może łatwo spowodować pożary. Przy doświadczeniach z niektórymi metalami sproszkowanymi np. aluminium (glin), magnezem, zdarzają się wypadki samorzutnego zapalenia na skutek ich silnego powinowactwa do tlenu. Każde labora­

torium choćby nawet najlepiej przed pożarami zabezpieczone powin­

no być zaopatrzone w niezbędne ftyżądzenia przeciwpożarnicze, takie jak gaśnice, węże do wody, piasek, koce itp. Stopień niebezpieczeństwa substancji łatwopalnych zależy od tem peratury zapłonu. Tem peraturą zapłonu nazywamy tę tem peraturę, w której pod ciśnieniem normalnym 760 mm rtęci tworzą się opary palne. Np. tem peraturę zapłonu poniżej

—5° C posiadają dwusiarczek węgla, ropa naftowa, benzen, aceton.

W granicach od —5° C do + 20°C wykazują alkohole metylowy, etylo­

wy, toluen, octany. Od 20° C do 85° C alkohol amylowy, terpentyna, nafta, oleje, sykkatywy itp.

Do najniebezpieczniejszych należą bezwzględnie te, które obok ni­

skiej tem peratury zapłonu mają i niski punkt wrzenia, np. eter, dwu­

siarczek węglowy. Niektóre z tych cieczy tak łatwo palnych działają sil­

nie trująco, np. dwusiarczek węglowy, aceton.

Przy nieostrożnych doświadczeniach z sodem, potasem, fosforem

(19)

białym zdarzają się wypadki samorzutnego zapalania. Szczególniej na terenie laboratoriów szkolnych pospolite są te wypadki. Pamiętać nale­

ży o tym, że fosfor żółty właśnie w celu zabezpieczenia go przed samo­

rzutnym zapaleniem należy przechowywać pod wodą, a potas i sód od­

wrotnie należy chronić przed wodą i wszelkimi śladami wilgoci, drogą przechowywania ich w nafcie.

Nieostrożne usuwanie odpadków tych metali, czy też fosforu do zle­

wów, względnie pozostawianie ich na stołach laboratoryjnych bywa nie­

jednokrotnie przyczyną oparzeń i pożarów.

Kierownik ćwiczeń chemicznych musi przede wszystkim sam dosko­

nale się orientować w szkodliwości i wpływie na ustrój szeregu odczyn­

ników chemicznych, będących w codziennym lub częstym użyciu. Nale­

ży pamiętać i o tym, że różne są drogi przechodzenia trucizny do ustro­

ju, nie tylko przewód pokarmowy, lecz i skóra i drogi oddechowe. Dział zatruć chemikaliami mógłby być bardzo szeroko ujęty. Ograniczymy się jednak do omówienia tylko tych, które mogą mieć miejsce w laboratoryj­

nych ćwiczeniach, czy też doświadczeniach szkolnych. Na pierwszym pla­

nie postawimy sprawę szczelności przewodów gazowych. Pamiętać bowiem należy, że gaz świetlny, wydostający się nawet w nieznacznych ilościach jest bardzo niebezpieczny z powodu zawartości silnie trującego tlenku węglowego. Tlenek węglowy zatruwa krew zmieniając oksyhemoglobinę w tlenko-węglową hemoglobinę.

Z gazów działających toksycznie wymienić również należy c h 1 o r, s i a r k o w o d ó r , c y j a n o w o d ó r , t l e n k i a z o t u. Jeżeli da­

ne laboratorium chemiczne, czy też sala ćwiczeń nie rozporządza dobry­

mi wyciągami, urządzeniami wentylacyjnymi, lepiej nie przeprowadzać doświadczeń, wymagających użycia tych odczynników. C h l o r działa głównie porażająco na drogi oddechowe. Dla zatruć chlorem charakte- i-ystyczne są obrzęki i wylewy krwawe w płucach. Przy wielu próbach chemicznych nie tylko z samym chlorem lecz i stężonym kwasem solnym w obecności substancji utleniających, wytwarza się chlor (zwany chlo­

rem „in statu nascendi“ — czyli w chwili powstawania), o wiele ener­

giczniejszy i silniej tru jący od zwykłego. Z chlorem „in statu nascendi“

mamy do czynienia przy rozpuszczaniu szlachetnych metali w wodzie królewskiej (3 części kwasu solnego stężonego i 1 część kwasu azotowe­

go). Również i reakcje przeprowadzane z kwasem solnym stężonym w obecności substancji utleniających n p .: związków żelazowych, nad­

manganianów, chromianów itp. wytwarzają chlor „in statu nascendi“ . Jako zabezpieczenia osobiste podczas doświadczeń z chlorem służyć mo­

gą tampony, zwilżone alkoholem, lub tiosiarczanem sodu, umieszczone w muszlach nosowych.

S i a r k o w o d ó r, gaz o wyjątkowo chraktcrystyeznej woni zgni­

łych jaj, z daleka już dający znać o sobie, powszechnie używany od­

czynnik podczas badań analitycznych (analiza metali), jest również trucizną krwi i ośrodków nerwowych. Do charakterystycznych objawów zatruć siarkowodorem, łatwych do rozpoznania należą zapalenia spojó­

wek ocznych i uszkodzenia rogówki.

C y j a n o w o d ó r również łatwy do rozpoznania z powodu swego

(20)

właściwego zapachu gorzkich migdałów, jest nadzwyczaj silną trucizną, działającą już w stężeniu 0,001 m g/litr. Wszelkie doświadczenia z cyja­

nowodorem i cyjankami wymagają ostrożności i staranności w pracy. Po skończonych próbach resztki należy starannie usunąć, twarz i ręce do­

skonale umyć.

Do pospolitych odczynników, będących w codziennym prawie użyciu laboratoryjnym należy k w a s a z o t o w y. W pływ kwasu azotowego na organizm nie jest jeszcze wystarczająco doceniany. Nie tylko bowiem działa parząco na skórę, a oparzenia kwasem azotowym są bardzo bo­

lesne i długo gojące .się, lecz poraża drogi oddechowe. Czynnikiem tok­

sycznym są tlenki azotu, znajdujące się zawsze w stężonym kwasie azo­

towym w większej lub mniejszej ilości. Dłuższe przebywanie w atmosfe­

rze tlenków azotu jest bardzo niebezpieczne. W razie rozlania kwasu azotowego, należy go jak najszybciej rozcieńczyć wodą.

A m o n i a k tak dobrze ogółowi znany jako środek trzeźwiący jest także silnie trujący. Przestrzec należy przed mocnym wdychaniem amo­

niaku. Poraża on drogi oddechowe podobnie do tlenków azotu. W wy­

padkach rozlania stężonych kwasów na stołach laboratoryjnych, wska­

zanym jest zobojętniać je kredą, sodą byle nie amoniakiem w obecności kwasu solnego, gdyż wtedy tworzą się gęste białe dymy salmiaku (chlor­

ku amonowego).

Z innych jeszcze, częstokroć niedostatecznie docenianych związków trujących przez drogi oddechowe wymienić należy związki a r s e n u i r t ę ć metaliczną. Szeroki ogół nie orientuje się w silnie tru ­ jących właściwościach metalicznej rtęci. Nie pamięta się zwykle o tym, że rtęć, rozlana ze zbitego termometru, względnie z innego przyrządu, rozbija się w nieskończoną ilość kuleczek, o olbrzymiej powierzchni pa­

rowania. Param i rtęci zatruwane są drogi oddechowe.

Z odczynników chemicznych wymieniliśmy przede wszystkim te, które działają szkodliwie na organizm głównie przez drogi oddechowe.

Prace z nimi wymagają zabezpieczeń zbiorowych i indywidualnych. Nie wymienialiśmy natomiast tych, które dostają się do naszego organizmu drogą przewodu pokarmowego. Przed tymi bowiem łatwo się ustrzec, stosując po prostu kardynalne przykazania higieny i zasady bezpieczeń­

stwa pracy.

Pozostają jeszcze do omówienia często zdarzające się na terenie la­

boratoriów chemicznych eksplozje zwane też wybuchami. Przyczyną każdej eksplozji jest różnica ciśnień między dwoma gazami lub ich mie­

szaninami.

Odróżniamy w ł a ś c i w e e k s p 1 o z j e, podczas których z miesza­

niny ciał reagujących powstają nowe układy gazowe, od i m p 1 o z j i, przy których faza gazowa przechodzi w fazę ciekłą lub stałą.

Eksplozje wywołane być mogą zmianami tem peratury, absorbcją, lub przyczynami natury chemicznej. W procesach eksplozyjnych bezpośred­

nich, przyczyną wybuchu jest nagłe rozprężenie nowo powstałego gazu, w pośrednich natomiast rozszerza się powietrze n a skutek podwyższenia tem peratury przy reakcjach egzotermicznych. Natomiast przy implo- zjach następuje nagła zniżka ciśnienia wewnątrz w. naczyniach reakcyj-

(21)

cyjnych. O ile gatunek szkła, z którego są sporządzone naczynia wyka­

zuje małą wytrzymałość na zmiany ciśnienia, zdarzają się rozsadzenia naczyń próżniowych, kolb, eksykatorów itp.

Przykładem prostego zresztą doświadczenia, mogącego wywołać im- plozję będzie reakcja między amoniakiem i chlorowodorem, przepro­

wadzona w naczyniach zamkniętych.

N H 3 + II Cl = N H 4C1 i. gaz. i. gaz. i. stała

W autoklawach, kotłach podczas destylacji płynów o dużej prężno­

ści par (np. eteru) zdarzają się eksplozje.

Szereg związków chemicznych, niezależnie od rodzaju naczyń stoso­

wanych i sposobu przeprowadzenia prób wykazuje już z n atu ry charak­

ter eksplozyjny. Głównie są to związki endotermiczne o dużych zaso­

bach energetycznych, np. n a d t l e n e k w o d o r u , a c e t y l e n , z w i ą z k i c h l o r u z t l e n e m , z w i ą z k i a z o t u z 1 1 e- n c 111, o z o n itp. Porównać je możemy do nakręconej sprężyny cze­

kającej tylko na moment wyzwolenia. Na ogół czyste gazy i pary nie wybuchają. Wybuch następuje po zmieszaniu z powietrzem lub innym gazem. Koniecznym warunkiem wybuchu jest podwyższenie temperatu- ry, wywołane iskrą elektryczną, węglem aktywowanym, platyną gąbcza­

stą itp. Charakter wybuchowy posiadają n p .: m i e s z a n i n a w o ­ d o r u i c h l o r u, w o d o r u i t l e n u w stosunku (2:1), g a z w o d n y (CO, II, C 0 2, N H S) zmieszany z powietrzem. Podobnie m e t a n , g a z ś w i e t l n y, a c e t y 1 e n, zmieszane z powie­

trzem szczególniej gdy są w stanie ciekłym mają charakter silnie wybu­

chowy. Cechą charakterystyczną wybuchu jest jego krótkotrwałość (1/10 000 — 1/100 000 sek.). Tem peratura końcowa wybuchu Wynosi 1500—3500° C. Wybuch przenosi się na cząsteczki sąsiednie z szybko­

ścią 1000—8000 m/sek. Wybuchowi towarzyszy zwykle detonacja i zja­

wisko świetlne.

Wytrzymałość szkła na różnice ciśnień jest w znacznym stopniu za­

leżna od gatunku szkła, ponadto od grubości ścian. Np. rury grubości 3—4 mm wytrzym ują ciśnienie 100—140 atmosfer, natomiast rurki gru­

bości 1,6—1,9 mm wytrzymują 140—200 atmosfer.

Mieszaniny gazów wybuchowych z powietrzem nie we wszystkich sto­

sunkach ilościowych zachowują swój charakter wybuchowy. W literatu­

rze specjalnej znajdziemy dla każdego gazu o charakterze wybuchowym granice jego stężenia w powietrzu, w których zachowuje jeszcze swe wła­

sności wybuchowe. Podajemy dla przy kład u : acetylen 3—80%, tlenek węglowy 13—75°/0, gaz świetlny 8—28°/0, metan 5—13°/0, benzyna 1—6°/0, benzen 2—5°/0.

Nic tylko gazy czy pary dają wybuchy. Podobną właściwość mają i pyły. Do pyłów zaliczamy substaejc stałe o drobnych wymiarach czą­

steczek od 0,1 do 0,000001 mm. Pyły są różnego pochodzenia, np. ro­

ślinne, zwierzęce, mineralne. Do wywołania wybuchu pyłu koniecznymi warunkami s ą : obecność tlenu i podniesienie tem peratury przynajmniej

18*

(22)

do 60°. P ył zabezpieczamy przed wybuchem doprowadzaniem dwutlen­

ku węglowego i zwilżaniem powietrza.

Z tego krótkiego, bynajmniej nie wyczerpującego zestawienia widzi­

my, że każda substancja chemiczna, każdy nieledwie odczynnik labora­

toryjny, z którym przeprowadzamy doświadczenia wymaga gruntownej znajomości jego cech. Już Egli zwracał uwagę na potrzebę wprowadze­

nia jednolitej instrukcji, obowiązującej we wszystkich laboratoriach doświadczalnych. Dotychczas n a terenie naszych laboratoriów chemicz­

nych szkolnych, wyższych uczelni i badawczych nie ma jeszcze jednolitego rozwiązania tego problemu. 'Wprawdzie do pewnego stopnia słuszną jest zasada, że odpowiedzialność przynajm niej moralną za wypadki w szkol­

nych laboratoriach ponosi wyłącznie nauczyciel, lecz o wiele łatwiejszą byłaby jego rola, gdyby istniała ogólnie obowiązująca instrukcja bezpie­

czeństwa pracy. Podajemy przykładowo punkty wytyczne dla tego ty­

pu instrukcji.

a) Przed doświadczeniami (ćwiczeniami) należy przeprowadzić kon­

trole próbne aparatów.

b) Wszystkie bez wyjątku flaszki i słoiki z odczynnikami powinny być zaopatrzone etykietami, stwierdzającymi ich tożsamość.

c) Doświadczenia z gazami trującym i np. siarkowodorem, chlorem, tlenkami azotu, cyjanowodorem powinny być przeprowadzane na większą skalę tylko w tych laboratoriach, w których są urządzenia wentylacyjne i wyciągi.

d) Uczniowie powinni być informowani, z jakimi substancjami będą mieli do czynienia podczas ćwiczeń, jaki jest ich wpływ na organizm i jakie ostrożności należy zachować.

e) Każde laboratorium powinno być zaopatrzone w środki gaśnicze, przede wszystkim piasek i koc, ponadto powinna się tam znajdować ap­

teczka z środkami pierwszej pomocy.

f) Uczniów należy przestrzec przed lekkomyślnie przeprowadzany­

mi próbami węchowymi i smakowymi.

Znaczenie praktyczne w opracowaniu zasad bezpieczeństwa pracy oddać mogą tak zwane K arty Bezpieczeństwa Pracy opracowane przez Instytu t Spraw Społecznych. Zwrócimy uwagę czytelników na te karty, które są opracowane dla prac laboratoryjnych chemicznych. Komplet składa się z 7 k a r t . W karcie 1 omówione są ogólne urządzenia la­

boratoryjne, np. dygestoria, urządzenia przeciwpożarnicze, apteczka.

W k a r c i e 2 opisane są sposoby pracy z palnikami gazowymi, auto­

klawami, butlami z gazami sprężonymi, balonami z cieczami, sposoby ich przelewania itp. W k a r c i e 3 technika pracy ze szkłem, technika mycia szkła. W k a r c i e 4 przyrządy ochronne stosowane podczas prac specjalnych, np. okulary, maski, rękawice itp. W k a r c i e 5 opi­

sane są odczynniki parzące i żrące np. kwas siarkowy, azotowy, solny, ługi potasowy i sodowy i palne np. eter, dwusiarczek węglowy, fosfor biały, sód i potas. W k a r c i e 6 przykłady gazów trujących, sposoby zabezpieczenia i ratownictwa przy zatruciach siarkowodorem, arsenowo­

dorem, cyjanowodorem, parami rtęci. W końcu w k a r c i e 7 opisane są duszące gazy i p ary np. chlor, brom, fluorowodór, dwutlenek siarki,

(23)

amoniak. Dostępna cena tych wyżej wymienionych kart po 48 g r o s z y z a k o m p i e t umożliwia każdemu ich nabycie.

L i t e r a t u r a : 1) E g 1 i und R u s t : Die U nfalle bei chcmischcn Arbeiten. Ziirich 1924. — ‘2) D r o ż d ż e w s k i : Środki ostrożności przy gaszeniu m ateriałów chemicznych. Przegl. Bezp. Pracy, 3— 4, 1937. — 3) L e ­ w i c k i : W ybuchy pyłów, gazów i par. Przegl. Bezp. Pracy, 3— 4, 1937. — 4) Ł a z a r i e w i A s r a c h a n c e w (tłu m .): Ciała trujące i szkodli­

we dla zdrowia. Instyt. Spr. Spoi., 1938. — 5) K arty bezpieczeństwa dla labo­

ratoriów chemicznych. In stytu t Spraw Społecznych, Warszawa.

JA N ZIM OW SKI, Warszawa.

MEZOTRON — NOWY SK ŁA D NIK JĄDRA ATOMOWEGO.

Schyłek 1937 roku przyniósł doświadczalne odkrycie nowego skład­

nika jądra atomowego, składnika — którego masa jest większa od masy elektronu a bardzo bliską masy protonu. Odkrycie to powTstało na grun­

cie badań promieniowania kosmicznego 1 i rzuciło nowe światło n a teorię sił i przemian wewnątrzjądrowych.

Nowy składnik ją d ra został nazwany m e z o t r o n e m . Z hipotezą istnienia takich elementów wystąpił już w roku 1935 fizyk japoński Y u k a w a, który zakładał istnienie ich w promieniowaniu kosmicznym.

Niestety jego hipoteza pozostała przez przeszło dwa lata jeszcze hipotezą, gdyż istnienia takich cząstek, których masa byłaby 100 do 200 razy większa od masy elektronu i które przy tym, miały być radioaktywne — nikt nie stwierdził. Yukawa nie przestał wierzyć mimo to w słuszność swych założeń, poszedł nawet dalej, obliczył czas rozpadu mezotronu i twierdził, że p r z e c h o d z i o n w z n a n y n a m e l e k t r o n.

Nie przypuszczał zapewne tego, że jego hipoteza, która powstała na podstawie rozważań sił wewnątrzjądrowych znajdzie potwierdzenie w dziedzinie pokrewnej, promieniowania kosmicznego.

Z fizyki jąd ra atomowego wiemy, że w jądrze, analogicznie do ato­

mu, występują pewne siły, n atu ry elektrycznej, utrzymujące składniki jąd ra w całości. Od czasów M a x w e l l ' a sity elektryczne tłumaczymy istnieniem pola elektrycznego, które w czasie zachodzących przemieszczeń składników wewnątrz atomu, może wydzielić pewne ilości energii pod postacią np. kwantów światła. F e r m i w 1934 r. zakłada, że w j ą ­ d r z e a t o m o w y m i s t n i e j ą r ó w n i e ż s i ł y e l e k t r y c z ­ n e n a s k u t e k d z i a ł a n i a b l i ż e j n i e o k r e ś l o n e g o j e s z e z e p o l a j ą d r o w e g o . To pole będzie zachowywało się

1 „Przyroda i Technika“, r. 1938, nr 10, str. 592. .T. Ś cisłow ska: „Zagad­

nienie natury promieniowania kosmicznego“.

(24)

podobnie jak w przypadku atomu, tj. będzie wydzielało w czasie prze­

mian jądrowych,2 pewną ilość energii pod postacią kwantów pola.

Powstaje jednak pytanie, jakie to będą kwanty? Fermi daje odpo­

wiedź na to. W edług niego energią wydziela się tu pod postacią elektro­

nów, ponieważ elektrony obserwuje się w czasie rozpadu promienio­

twórczego w postaci promieniowania Teoria Fermiego doskonale objaśniała wiele cech, związanych z tego rodzaju promieniotwórczością, lecz wyniki obliczeń oparte na niej okazały się z czasem niezgodne z da­

nymi doświadczenia co do wielkości sił wewnątrzjądrowych.

.Yukawa przezwyciężył trudności teorii F e rm i’ego, przypuszczając istnienie pola, wiernie oddającego siły wewnątrz jądrowe i ich empirycz­

ny zasięg. Kwanty energii wypromieniowanej podczas rozpadu promie­

niotwórczego n i e 111 o g ą j u ż b y ć e l e k t r o n a m i, gdyż takie przypuszczenie prowadziło właśnie ku fałszywym wartościom sił jądrowych, lecz m u s z ą z a w i e r a ć n i e z n a n e d o t ą d s k ł a d n i k i . Ze stwierdzonego doświadczalnie zasięgu sił jądrowych, wynoszącego od 2 do 4 X 10~~13 cm obliczył Yukawa, że masa tej nowej cząsteczki ma wynosić w przybliżeniu 100—200 mas elektronu.

Rozpad promieniotwórczy typu „/?“ przedstawia Yukawa w dwu eta­

pach; w pierwszym jądro wytwarza ciężki kwant pola jądrowego'o wy­

żej podanej masie, który w drugim etapie natychmiast rozpada się w „/?“ elektron. Zatem kwanty pola jądrowego są promieniotwórcze, tj.

rozpadają się po pewnym czasie, przechodząc w elektrony.

Tak mniej więcej przedstawiała się spraw a d oroku 1937, kiedy z a- o b s e r w o w a n o w p r o m i e n i o w a n i u k o s m i c z n y m p e w n e n o w e s k ł a d n i k i o m a s i e m n i e j s z e j o d p r o t o n u , l e c z o w i e l e w i ę k s z e j o d e l e k t r o n u . W trakcie badań tych składników przypomniano sobie o hipotezie Yu- kawy i aczkolwiek powstała ona na podstawie usiłowań wyjaśnienia sił wewnątrzjądrowych, zaczęto dopatrywać się pewnego związku między cząsteczkami nowookrytymi w promieniowaniu kosmicznym a kwantami Yukawy. Systematyczne obserwacje i obliczenia pozwoliły znaleźć czas życia tych cząsteczek, zgodny z przewidywaniami Yukawy. Dziś mamy już zupełnie wyraźne dane co do słuszności głównych założeń hipotezy japońskiej.

Teoria Yukawy wraz z szeregiem argumentów doświadczenia daje proste wyjaśnienie powstawania promieniowania kosmicznego. Ten je­

den przykład jasno wykazuje, jak badanie nikłych i na pozór para­

doksalnych zjawisk może doprowadzić do wyświetlenia wielu luk w wiel­

kiej, lecz słabo znanej dziedzinie wiedzy.

Jakże więc przedstawia się obecnie teoria promieniowania kosmicz­

nego? W edług nowych danych, elektrony promieniowania kosmicznego wpadające z przestrzeni międzygwiezdnych, wybijają mezotrony z jąder składników powietrza przy zderzaniu się z nimi w warstwach najwyżej nad ziemią położonych. Pewna część tych mezotronów dochodzi do ziemi

2 „Przyroda i Technika“, r. 1937, str. 297 i 345. K. K arczewski: „Prze­

gląd reakcji jądrowych“.

(25)

w postaci tzw. „twardego“ promieniowania kosmicznego, reszta rozpa­

da się na drodze ruchu przez atmosferę, zamieniając się przy tym w elektron}^, które obserwujemy na ziemi jako mniej przenikliwe „mięk­

kie“ promieniowanie.

Na możliwość określenia czasu rozpadu mezotronu z danych doświad­

czenia wskazał G. K u l e n k a m p f f. Porównywał on absorbcję mezo- tronów przez warstwę atmosfery z absorbcją w warstwie wody o grubo­

ści 10 m. Spodziewał się, że taka warstwa wody zaabsorbuje taką samą ilość promieni kosmicznych, jak równie ciężka warstwa powietrza atmo­

sferycznego, ponieważ w czasie doświadczeń z innymi rodzajami promie­

niowania obie te warstwy wykazały równe działanie tłumiące. Jednak badania przeprowadzone przez szereg fizyków włoskich, angielskich, amerykańskich, francuskich i niemieckich, doprowadziły do nieoczeki­

wanego wyniku, że słup powietrza o grubości atmosfery pochłania wię­

cej promieni kosmicznych niż warstwa wody równej masy. W ynik ten został nazwany „p a r a d o k s e m k ą t o w y m“ , ponieważ wyobra­

żano sobie, że promienie kosmiczne przebiegają powietrze pod różnymi kątami, stąd ich drogi są różnej długości i łatwiej zachodzi absorbcja, a zatem więcej istnieje cząstek zaabsorbowanych.

„Paradoks kątowy“ otrzymał obecnie wyjaśnienie na podstawie teo­

rii Yukawy o spontanicznym i samorzutnym rozpadzie mezotronów.

Podczas gdy w warstwie wody droga przebywania wynosi 10 m, to w warstwie powietrza atmosferycznego przeciętnie 20 km, zatem obok mechanicznej absorbcji mezotrony mają więcej czasu na rozpad samo­

rzutny.

Jeżeli takie objaśnienie „parodoksu“ jest słuszne, io musi istnieć możliwość obliczenia czasu rozpadu radioaktywnego mezotronów. Oka­

zało się na tej podstawie, że długość życia mezotronu wynosi 2—3 milio­

nowych sekundy, co zgadza się z wartością, obliczoną z ilości produktów rozpadu.

Inny jeszcze sposób określenia długości życia mezotronów podał fi­

zyk angielski B 1 a c k e 11, obserwując wpływ tem peratury na zawar­

tość promieniowania kosmicznego. Zauważono, że promieniowanie ko­

smiczne jest mniej intensywne na wysokości morza, gdy atmosfera jest ogrzana a bardziej intensywne, gdy atmosfera ochładza się. Blackett objaśnia ten niezrozumiały dotąd fakt następująco: Przez nagrzanie atmosfera rozszerza się, podnosi się warstwa najwyższa, w której po­

wstają mezotrony, przy czym muszą one przebywać drogę dłuższą nim osiągną powierzchnię ziemi. Na dłuższej drodze ulega rozpadowi więk­

sza liczba mezotronów a zatem na powierzchni ziemi obserwujemy zmniejszenie się intensywności promieniowania kosmicznego. Z obli­

czeń Blacketta czas rozpadu mezotronów wypada równy 1,7 miliono­

wych sek., co w przybliżeniu zgadza się z wynikiem podanym wyżej.

Holenderski fizyk E h r e n f e r t zainteresował się ilością i ener­

gią mezotronów, w ystępujących na różnych wysokościach nad pozio­

mem morza. Obserwacje, poczynione na przełęczy Ju n g frau oraz na wysokości morza pozwoliły określić mu czas życia mezotronów na około 4 milionowe sekundy. Jeśli zbierzemy wszystkie, w różny sposób

Cytaty

Powiązane dokumenty

kreślonego przez powietrze, mają wyżej wzm iankowaną postać torów spiralnych. Tarcie powietrza o powierzchnię zm niejsza jego szybkość, a tern sam em siłę

Również wszelkie spichlerze lub komórki, które służą do przechowyw ania owoców, zboża, nawiedzane nieraz przez szkodliwe owady, kryjące się w takich kry

R jednak ta odporność skorupy ziem skiej, dostateczna w kierunku poziom ym , by nie dopuścić do „rozlania s ię “ powierzchni ziem i, nie jest dość wielką

nego punktu głównego) od płaszczyzny kliszy równą jest długości ogniskowej, może jednak być zmienną dla zdjęć specjalnych, np. Przy pomocy tych urządzeń

rzystwo to postaw iło sobie za zad anie, m iędzy innem i, także dokładne zinw entaryzow anie i trw ałą ochronę w szy stk ich przyrodniczo w ażnych punktów w

u stentora, jeszcze przed podziałem uw idaczniają się zaw iązki now ych p rzy ­ szłych organelli, przedew szytkiem peristom u, w ystępującego przed podziałem tem

dzone stocznie i doki i dobre połączenie z niemi drogą wodną, nie mieli potrzeby rozbudow yw ania stoczni i warsztatów na W iśle, ale u nas rozbudow a i

U tych ludzi często zjawiał się po kilku latach pracy zespół objawów, ujmowany jako odrębna jednostka chorobowa, nosząca na­. zwę wczesnego inwalidztwa