31. Warszawa, d. 31 Lipca 1892 r. T o m X I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „ W S ZE C H ŚW IA T A ".
W W arszawie: ro c zn ie re. 8 k w a rta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztową:, ro c zn ie „ 10 p ó łro c z n ie „ 6
P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz ec h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a r n ia c h w k r a ju i z a g ra n ic y .
Komitet Redakcyjny Wszechświata stanow ią panowie:
A leksandrow icz J ., D eike K., D ickstein S., H oyer H., Ju rk iew icz K., K w ietniew ski W ł., K ram sztyk 8., N atanson J ., Prauss St., Sztolem an J . i W róblew ski W .
„ W s z e c h ś w ia t" p rz y jm u je o g ło sz en ia, k tó r y c h tre ś ć m a ja k ik o lw ie k z w iąz ek z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rs z z w y k łeg o d r u k u w szp alcie a lb o je g o m ie jsc e p o b ie r a się za p ie rw sz y r a z k o p . 7 '/i
za sześć n a s tę p n y c h r a z y kop. 6, za d a lsze k o p . 5.
.A-d.res ZESeciałccyi: IKrafeo-s^rsłcie-IE^rzed.rn.IeścIe, 3STr ©S.
KALENDARZ
S T U L E T N I .
N ietak odw iecznem , ja k istn ien ie czło wieka na ziem i, przecież tak odwiecznem ja k kultura ludzka je st i było pragnienie poznania naprzód stanu pogody, p rzep ow ia
dania pogody. O d czasu, gd y człow iek porzucił życie pasterskie, gdy stale się o sie
d lił, aby ow ocem pracy w łasnych rąk z z ie mi życie czerpać, g d y trudnić się począł roln ictw em , pragnął w ied zieć i przyszłą p ogodę lub niepogodę, która go w krót
kiej c h w ili pozbaw ić m ogła środków do życia.
D okum enty i w ieści, św iadczące, że czło
w iek p ragn ął p ogod ę naprzód odgadnąć,nie sięgają sam ych początków tych usiłow ań;
najstarszy dokum ent chiński dający nam św iadectw o o podobnych usiłow aniach, dow odzi jednak zarazem , że w Chinach w ow ym czasie astrologija stała na równaj w ysokości z astrologiją naszego X V , lub X V I w ieku. D okum ent ów w spom ina
0 konjunkcyi planet, która, p od łu g oblicze- 1 nia astronoma K ircha, m iała m iejsce 29 L u tego 2449 r. przed Chrystusem . T o daje nam pojęcie o w iek u tych usiłow ań lu d z kich.
Znać przyszłą pogodę chciano tedy za w sze, a, zdaw ało się ,d w ie drogi w iodą lu d z kość do celu. R az przypisyw ano istocie, którą za wszechm ocną uw ażano, n atu ral
nym biegiem rzeczy i w ładzę nad pogodą.
G rom ow ładny był Zeus, w iatrow ładny E o- lus, bałw any m orza trzym ał N eptun na u w ięzi, w iatry n aw et osobne m iały sw oich patronów. T o samo w idzim y u Indów , których bóg św iatła Indra z w y c ię ż y ł sro
giego V ritrę, boga morza i wody; m ieli 1 G ierm anow ie sw ego Donara, m ieli L itw in i sw ego P erkuna, którego m ową b y ł piorun, znają i negryjscy W anjam w ezi nad T anga- I niką burzę i trzęsienie ziem i sprow adzają
cego demona K abogo, a najw yższa góra A fryk i K ilim andżaro je s t siedzibą bóstwa Ndżaro, które zim no sprowadza; są to typ y które pow tarzają się w m itologii każdego ludu.
Prośba do bogów o deszcz lub pogodę,
była łatw ą drogą, aby życzenia ludów się
zasp ok oiły. T eraz ru n ęły u nas bogi i bo
482 W SZECH ŚW IA T. Nr 31.
żyszcza, runęły łasy i św ięte (lęby, a le m o
dlitw a i praktyki relig ijn e nie u stały n i
gdzie, wiara, że istoty nad p rzyrod zon e w p ły w na p ogodę w y w iera ją , nie ustala jeszcze.
O ddaw na już jed n a k , jak to pow yżćj w spom niany dokum ent poucza, w idziano w ruchu i zm ianach p o god y sk u tk i p e w nych p rzyczyn naturalnych. W n iosek , że g w ia zd y a zw łaszcza p lan ety na pogodę w yw ierają w p ły w sta n o w czy , b y ł zupełnie naturalny i ła tw y .
Spostrzeżono w krótce, że ruch słoń ca i je g o sta n o w isk o ma p ierw szorzęd n e zna
czenie, źe g d y w dzien n ym sw ym ruchu nisko ty lk o koło h oryzontu p rzebiega — mamy zim ę, że im wyżój słońce w znosi się w p ołu d n ie, tem d n ie są g o rętsze — cóż d ziw n ego, że planetom , które tak podobne od b yw ały ruchy, p odobneż siły przypisano, cóż d ziw nego, że i k o n stela cy jo m pasa z w ie rzyń cow ego, które na h oryzon cie tak p r a w i
d łow o coroku pow racają, przypisano w p ły w y na przyszły bieg pogod y. W podobny sposób i niektórym gw iazd om stałym nie odm ów iono potężnych w p ły w ó w na prze- ! w roty n apow ietrzne, a to w szystko na p o d staw ie tćj łatw o uznaw anćj po w szystk ie czasy a fałszyw ej zasady, że przyczyn ą k a ż dego zd arzen ia je st to, co fakt ten bespo- średnio pop rzed ziło. Cóż d ziw n ego tedy, że S yryju sz, w L ipcu na h oryzon cie się pokazujący ja k o spraw ca dobroczynnych w y lew ó w N ilu , od b ierał boską cześć od E g ip cy ja n .
W takim sp osob ie p ozn aw an ia rzeczy i w takim sposobie m yślenia starożytn ych leżało źródło astrologii. W iem y , ja k po
tężne je st zn aczen ie c y w iliza cy jn e tój od M agów i C haldeów zaczerpniętćj nauki.
W iem y, że w p ły w jój n ie ogran iczał się na w iek i starożytne, że tę samę potęgę posia
dała astrologija w średnich w iekach scho- lastycyzm u, a je szc ze w w ieku X V I i X V I I n ie gard zili tą sp ek u lacyją n aw et tacy l u dzie, ja k w ielk i astronom K ep ler.
J a k k o lw ie k uparcie lu d zk ość trzym ała się tego szalon ego ob łędu, to przecież w b ie gu lat i w iek ó w zn a la zł się dla astrologii kres w rozw oju u m iejętn ości astronom icz
nych. A stro lo g ija op ierała się na układzie św iata p tolem eu szow ym system ted y K o
pernika, zw a lczy w szy daw ne na budowę św iata poglądy, usunął i astrologii jedyną z pod nóg podstawę.
Znana je st jednak zachow aw czość z w y czajów i poglądów najw yżej naw et w cyw i- lizacyi stojących ludów; co dawno zw alczo
ne, długo je sz c z e w pam ięci ludów jest pra
wdą, dogm atem praw ie i chyba tylk o tem tłum aczyć należy dziwną uporczyw ość, z ja ką z roku na rok nakładcy kalendarzów lu
dow ych przedrukow ują prognozy pogody w ed łu g tak zw anego „kalendarza stu letn ie
g o ”, płodu średniow iecznćj astrologii.
Zanim obszerniój w yłożę gienezę i szcze
gółow iej opiszę zasady, na których się te w p ływ ow e niestety w yd aw n ictw a opierają, m uszę w spom nieć, że nietylko nasz lud łu d zi się i w ierzy w proroctw a „kalendarza stu letn ieg o ”, ale, że z tego sam ego źró
dła czerpie pociechę rolnik niem iecki, że w w iększej jeszcze m ierze produkuje podo
bne piśm idła rok rocznie (!) i F rancyja.
T y tu ł tego na innych w praw dzie, ale podo
b nych podstaw ach gruntującego się K alen darza jest: L e tri ple A lm anach M athieu, indispensable & tout le m onde, red igó par les som m ites scientifiąues et littóraires, ornó de vignettes par les prem ier artistes. In d i- cateur du T em ps pour 18 . . ”.
K alendarz ten w drugiej sw ej części:
„P r6 d ictio n s” podaje dla p ó ł E u rop y rok naprzód w szystk o, co m oże obchodzić r o l
nika, żeglarza, rybaka i t. d., prorokuje n a w et w ydajność żniw odnośnego roku. O o l
brzym im pokupic tego kalendarza-proroka św iadczy istotnie piękne w yposażenie licz- nem i i pouczającem i artykułam i trzeciej części książki i łicznem i ilustracyjam i, ja k o - też i nader niska cena (50 centym ów ) k a len darza, którego trzydziesty rocznik w yszedł tego roku.
W racam y znow u do rzeczy, staw iając s o bie pytanie, ja k i je s t początek i kto jest au
torem „kalendarza stu letn ieg o ”. D łu g o na to zasadniczo w ażne zapytanie n ie znano stanow czej od pow iedzi, w szystk o opierając na dom ysłach. Jestto dopiero zasłu gą p.
J. B ertholda, który w y sła w szy w roku 1888
zapytania do 138 b ib lijotek N iem iec, A u -
stryi i S zw ajcaryi otrzym ał blisko 140
i egzem plarzy najrozm aitszych wydań „K a
W SZECHŚW IAT. 48 3 lendarza stu letn ieg o ”. G runtow ne stu d y-
jum tak olbrzym iego m ateryjału potw ier
dziło i u zu p ełn iło to, co dotychczas było przypuszczeniem , led w ie że nie legiendą.
P oczątek „kalendarza stu letn ieg o ” sięga drugiój p o ło w y X V I I w ieku, a dw ie osoby:
autor, M auritius K nauer, przełożony zak o
nu C ystersów w L angheim w B aw aryi i tw órca tytu łu , lekarz dr H e llw ig z Erfur*
tu, przez d w u w iek o w ą sła w ę sw ych szk o dliw ych d zieł za słu ży li na smutną, pam ięć u potom nych.
M aurycy K nauer urodził się 1613 roku, ja k o syn burm istrza m iasteczka W eissm ain koło B am bergi, gdzie też u jezu itów stu- dyjow ał. C h ciw y w iedzy, już ja k o zakon
nik klasztoru C ystersów w L angheim udał się na w yższe studyja do W iednia, skąd ce
lujący w filozofii, m atem atyce i astrologii, p ow rócił w m ury klasztorne, aby w krótce jako „w yrocznia w szechw iedzy sw ego cza
su ” najw yższą godnością w klasztorze z o stać obdarzonym . T w órczy i m rów czo p il
ny um ysł K nauera zatapiał się cały w astro
logii, która w jeg o w ieku ogrom ne jeszcze znaczenie m iała i zu p ełn ą cieszyła się wiarą.
W r. 1655 sk o ń czy ł dzieło sw ego życia: k a lendarz w ieczn y, w którym obrachow ał p o go d ę na przeciąg la t 312 (!). Zasady, na których p olega to d zieło, śm iech w nas w y
w ołujące, w y łu szcz ę pokrótce później. Że to d zieło tak d łu gow ieczn em być m iało n ie zaw odnie skrom ny K nauer tego n ie m yślał, przeznaczając je tylk o dla ekonom ów i urzę
dników sw ego klasztoru, ale przyjęcie, j a kiego rękopiśm ienny egzem plarz tego pro
roctwa pogody odrazu doznał, św iadczyło, jaką d ziełu temu przypisyw ano wartość.
S&ck, biblijotekarz bam berski, a autor ob
szernej bijografii K nauera (1812), opow iada nam, że sław a kalendarza w iecznego szybko się rozeszła, zew sząd tedy dom agano się od opactwa langheim skiego odpisu tego dobro
czynnego dzieła; podobno 1 0 0 0 egzem p la
rzy w ten sposób się rozeszło. W ted y nie m ógł dłużej ju ż zw lek a ć mistrz K nauer, zagłośno odzyw ała się potrzeba tego dzieła, jeszc ze w ięc przed sw ą śmiercią, która go
jw L istop ad zie 1664 r. zaskoczyła, d ał po-
jdobno zez w o len ie drukow ania „K alenda
rza”. W ted y w ięc w y szło pierw sze w yda
nie „kalendarza w ieozn ego” z pod prasy.
Czy wyszło? to w ielk ie pytanie. Faktem jest, że druku takiego nie zn alezion o, fak
tem, że pierw szy znany a praw dopodobnie i pierw szy w ogóle druk „kalendarza” d a tuje się z r. 1701. Co jednak dziw niejsza, że pierw sze to w yd an ie „kalendarza” innego ma autora, inny ty tu ł, inne też jest m iejsce
j
w ydania, niż w szelkie późniejsze przedruki
j
kalendarza knauerow skiego.
W ydaw cą tego p ierw szego w ydania „ka-
; lendarza stu letn ieg o ” (dotychczasow y ty tu ł rękopism u K nauera był: „Calendarium oe- conom icuin perpetuum i t. d .”) b ył dr m e
d ycyn y H e llw ig , k tóry jednak prócz sw ego zaw odu był też astrologiem , upraw iał poe- zyją i podobno bardzo w iele o różnych rze
czach pisał. Swój druk uw ażał za p ierw szy, a o autorze w łaściw ym n ie m iał ż a dnego pojęcia, tw ierdząc, że nim je st p e
w ien znakom ity zakonnik, żyjący w X V I wieku.
Od tego czasu aż do roku 1868 nie brak roku, któryby nie obfitow ał w jedno p r z y najmniej w ydanie tego kalendarza, który w pierwotnej praw ie form ie ukazuje się z roku na rok pod tytułem K nauera, lub H ellw ig a . A ż do końca X V I I I w ieku w szystkie w ydania „kalendarza stu letn iego”
zaw ierały przestrogi gospodarskie i w ska
zów ki o stanie pogod y na przeciąg czasu od roku 1701 — 1801, ze schyłkiem X V I I I w ieku zachodziła obawa, że przyszły wiek X I X będzie pozbaw iony tego cudow nego dzieła. N akładcy jed n ak , ciągnący z „ka
lendarza stu letn ieg o ” olbrzym ie zysk i, za
wczasu zaradzili złem u, płodząc ju ż w roku 1782 n ow y kalendarz, prorokujący pogodę na przeciąg czasu od roku 1782 — 1819.
P óźniej pow staw ały now e „kalendarze cu
d ow n e”, ja k grzyby po deszczu, z p roroc
tw am i na cały w iek X I X , a niektóre sw ym wieszczym w zrokiem sięg ły naw et i w w iek X X . Ł atw o zrozum ieć, że now e te edy- cyje, na zysk tylk o obrachowane, naw et o knauerow skie zasady n iew iele się trosz
czyły. Znakom item św iadectw em tego jest w ydanie bez podania roku druku, w każ
dym razie datujące z pierw szych lat nasze
go w ieku. „N ow y k alen d arz stu letn i”, ja k brzmi je g o tytuł, który tem zasadniczo róż
ni się od w szystkich innych, że szanow ny autor tego dzieła, tytułujący się sam kłam cą i
|
484 W SZECH ŚW IAT. N r 31.
(M agister „T iehraw nu" od końca czy ta n e daje U n w a rh eit, t. j . „niepraw da”) sąd ził logicznie, że g d y dotychczas znano siedem planet i w szystk ie siedem w yw ierały w pływ na pogodę, nie n ależy odm aw iać tego w p ły wu i now o odkrytym planetom : N eptunow i i planecie C eres, należącej do gru p y aste- roid i w ten sposób z a lic z y ł je też do s z e regu k ier o w n icze k sło ty i pogody.
O gólna liczba w ydań „kalendarza stu le tn ie g o ” je s t obrzym ia. P . J . Berthold poddaw szy znane mu w ydania „kalenda
rza” ścisłćj k rytyce, z d o ła ł obrachow ać, że w przeciągu lat 175, to je s t od roku 1701 do 1875 p o w tó rz y ło się w ydań 210 — is t o tnie bajeczna ilość, która praw dopodobnie jest jeszcze wyższą., zw ażyw szy, że p. B er
thold m ógł liczy ć tylk o znane sobie edycyje, a bez w ątpienia m usiał coś opuścić.
W każdym razie fakt tego olbrzym iego rosszerzen ia się rzeczy bez żadnój wartości je st nader dziw nym ; w czem szukać należy tego przyczyny? N a to p ytan ie otrzym u jem y z w y k le odpow iedź: B ezgran iczn a za- bobonność była tego p rzyczyną. W ed łu g m nie n ie m oże to być w zgląd jed y n y , bo niezaprzeczając go w p raw d zie, trudno w ie rzyć z drugićj stron y, by gien iju sze w r o dzaju T yclion a B rah ego lub K ep p lera p od leg a ły zabobonow i. N a początku w sp o
m niałem , w ja k i sposób m ogła zrodzić się astrologija, z drugiej strony napom knąłem , żc znowru system K opernika stanow ić p o w i
nien kres n iety lk o d alszego rozw oju, ale w prost istnienia astrologii; pom im o tego w trzy w ieki p rzeszło po w ydaniu „D e re- volutionibus orbium coelestiu m ’’, kalendarz stuletni jeszc ze w ych od zi coroku.
W czem leży p rzyczyn a tego, — n a leży nam postaw ić to p ytan ie i krótko na nie odpow iedzieć. N iezaw od n ie w skłonności każdego m yślącego czło w iek a leży chęć sz u kania w p rzyrod zie i jćj objaw ach celu p ew nego. Szukano też celu dla planet. C e lem b y ł cz ło w ie k i oto źród ło w iary.
W szak w iadom o, do ja k ich n ied orzeczn ości doprow adziła teoryja „ c elo w o ści w p rzy ro d zie”. Tu zw rócim y u w a g ę na jed en z objaw ów , który n iestety i dziś ma jeszcze sw ych rep rezen tan tów , n aw et takich, j a kim je st Fiam m arion. M am na m yśli śle pą wiarę, inaczój tego nazw ać nie m ożna,
w ogólne zaludnienie planet, znakom ity zaś sw ego czasu astronom B ode z końca X V I I I w ieku, sądził to samo o słońcu, um iał sobie bowiem w swćj ślepśj w ierze w ytłum aczyć, żo pod żarzącą się atm osferą słońca znaj
duje się stałe jądro, na którem człow iek może przebyw ać ja k na ziemi.
Na zakończenie podam m ożliw ie krótko z a s a ly , na których został oparty i obracho- wany „kalendarz stu letn i” i w ykażę, w ja k i sposób giętka astrologija m ogła i celom proroctw a pogody posłużyć.
Od pojęcia ja k ie ludzkością od lat ty - siąców ow ładnęło, że ruch a raczój losy gw iazd a zw łaszcza planet ściśle z losami ludzi są złączone, że blask pewnój gw iazdy sław ę człow iek a, że słab e św iatło z g r z y b ia łość, że opadanie gw iazd , m eteorów , śmierć oznacza, od tego pojęcia do w yobrażenia, że g w iazd y są zw ierciadłem przyszłości b yło ju ż bardzo blisko. B urze, pow odzie, posuchy, kom ety złow rogie, zaćm ienia sło ń ca lub księżyca, trzęsienia, słow em w szyst
ko, co człow iek a obchodzić m ogło jako zgubę lub szczęście mu przynoszące — w szystko to zw ia sto w a ły gw iazdy. C h o d ziło ty lk o o system , a sam w ygląd niektó rych gw iazd u ła tw ia ł w yobraźni od gad n ię
cie w łaściw ości gw iazd y. W sp an iały tedy Jow isz lub urocza W enus zw iastow ały d o bro, niepozorny Saturn i ogn isty czerw ony M ars sprow adzały zło na ziem ię i t. d.
W ogóle system astrologii b y ł bardzo prosty w zasadzie i tylk o rozm aite kom bi- nacyje m ożliw e stan ow iły jed y n ą trudność w iększą postaw ienia horoskopu na p rzy szłość lu d zi, zdarzeń p olityczn ych , lub zja
w isk n apow ietrznych. Siedem planet p o dług system u P tolem eu sza w następującym porządku rządziły światem : Saturn je st wrogiem natury, ja d o w ity , zim ny a suchy.
„G dyby Saturn znajdow ał się tak blisko ziem i ja k księżyc, m ielibyśm y w ieczną z i
m ę”; drugą planetą je s t Jowrisz ciep ły i w ilgotny; Mars jest suchy i gorący; czwar
tą planetą je st ciepłe, życiodajne słońce;
W enus je s t zim na i w ilgotna, rów nież zim
nym i w ilgotnym je st M erkury, podobnie
ja k i siódm a planeta księżyc. O tych p la
netach m niem ano, że one naprzem ian ze
sobą walczą; jedna z nich zw ycięża i d e c y
duje o stanie pogody całego roku, że zaś
N r 31. w s z e c h ś w i a t . 485 tych planet było siedem , w ierzono, że eo sie- |
dem la t p ew n a planeta otrzym uje rządy nad św iatem , a w ięc co siedem lat te same stosunki pogody wracają. A b y się d o w ie
dzieć, która planeta danym rokiem rządzi, a było to dla prognozy pogody decydują- cem, postępow ano w bardzo prosty sposób:
dzielono liczbę danego roku przez siedem , pozostająca reszta oznaczała rządzącą ro
kiem planetę; np. 1892 : 7 = 2 7 i pozostaje z dzielenia liczba dw a, planetą rządzącą tego roku je st tedy J o w isz — rok ten będzie przew ażnie c ie p ły i m okry. W podobny sposób walczą p la n ety o w p ływ na poje- dyńcze m iesiące, tygodnie, dnie i godziny.
O bliczenie zatem pogody każdej naw et g o dziny nie p rzed staw iałob y żadnych trudno
ści, gd yb y inne n ie istn iały jeszcze na pogodę w p ływ y, m ianow icie położenie pla
net w pew nych konstelacyjach pasu z w ie
rzyńcow ego, a pow tóre tak zw . „asp ek ty ”, które oznaczały położenie rozm aitych p la
net w stosunku do siebie. K ażda planeta m ianow icie m iała swój „dom ” w pewnej k onstelacyi pasa zw ierzyńcow ego np. sło ń ca dom znajdow ał się w konstelacyi L w a, księżyca w R aku i t. d., w których gdy odnośna planeta się znajdow ała siła jój w pływ u dobrego lub złego była najw iększą, m ożliw em zatem b yło p od łu g dokonanych obserw acyj p rzep ow ied zen ie której planety w pływ zw ycięży w pew nym dniu lub naw et godzinie.
O grom ne znaczenie m iały m ieć t. zw.
aspekty, t. j. p ołożen ia planet w zględem siebie; rozróżniano położenia następujące, albo t. zw . k onjunkcyją, g d y dw ie planety znajdow ały się razem w południku obser
watora (n ów ), albo opozycyją, t j. gdy dw ie planety b y ły o 180° od siebie od ległe (p e ł
nia) albo położenie tak zw ane trygon aln e, g d y od ległość dwru gw iazd w yn osiła 120°, albo położenie kw adraturow e przy o d le g ło ści 90° (pierw sza lub druga kw adra), lub w reszcie położenie sekstansow e przy o d le głości 60° w ynoszącej.
To były zasady astrologiczne, na których oparta je st budow a „kalendarza stu le t
niego".
T e krótkie w yw od y wystarczą, aby w y kazać niedorzeczności „cudow nego k alen darza”, w ystarczą, aby dostatecznie ośm ie
szyć pozostałości „kalendarza stu letn ieg o ”, które w niektórych naszych kalendarzach się kołaczą; b y łb y ju ż czas, aby podobne wyrażenia jak „Tego roku panującą jest pla
neta W en u s...” i inne temu podobne raz na zawsze w ykluczone zostały z ludow ych zw łaszcza kalendarzy, w których d otych czas utrzym ują się najuporczyw iej.
E . Rom er.
W miarę jak człow iek rosciąga sw e pano
wanie na pow ierzchni ziem i, w ygląd tejże zm ienia się ciągle: lasy znikają, zastąpione przez pola uprawne; m okre i niedostępne błota, przy pom ocy um iejętnie przeprow a
dzonych kanałów zam ieniają się na suche i użyteczne łąki; naw et pustynia sucha i j a łow a, zroszona sztucznie sprowadzoną w o
dą, przetwarza się na urodzajne pola. Taka działalność człow ieka pociąga za sobą lic z ne zm iany w rozm ieszczeniu zw ierząt na kuli ziem skiej i niejeden gatunek zginąć musi prędzej, lub później, gdy przeciw nie inne, tow arzyszące stale człow iekow i c y w i
lizow anem u, rospościerają sw e panow anie coraz szerzej, z dniem każdym zyskując nowe pow ierzchnie, na których mogą się osiedlać. D o takich należy przedew szyst- kiem kuropatwa, ptak, cieszący się oso
bliw szą opieką człow ieka cyw ilizow an ego, a przez to samo m ający byt zabespieczony.
Z dniem każdym kuropatw a rosszerza ob
szar sw ego rozm ieszczenia: lat temu 350 nieznana b yła zup ełn ie na p ółw ysp ie Skan
dynaw skim , dzisiaj przy w zględach c z ło w ieka sięga już H elsinglandu; toż samo da się pow iedzieć o ziem iach N adbałtyckich, gdzie kuropatwa w miarę posuw ania się k u ltu ry coraz bardziej ku p ółn ocy się ros- pow szechnia. Z drugiej strony zyskuje też na terenie we F ran cyi, gd zie siw a kuro-
j
patwa coraz bardziej usu w a ze sw ych w ie kow ych sied lisk kuropatw ę czerw oną.
K uropatw a należy do rzędu ptaków ku-
row atych, lub grzebiących (R asores), lecz
wraz z kilku pokrewnem i rodzajam i sta
n ow i osobną rodzinę (P erdicidae). Oprócz
486 W SZECH ŚW IAT. N r 31.
daw nego lin eu szow sk iego rodzaju P erd ix a jak chcą. n iek tórzy o rn ito lo g o w ie Starna, czyli kuropatw y siw ćj, należą tu jeszcze rodzaje Caccabis (b artaw ele), T etraogallu s (k u ro p a tw y k r ó le w s k ie ) i A m m op erd ix (kuropatw y p u styn iow e). N iek tórzy uczeni z trzech ostatnich rodzajów tw orzą podro- dzinę C accabinae, gdy rodzaj P e r d ix załą
czają do podrodziny Perdicinae; podział ten jednak, oparty g łó w n ie na braku ostrogi u kuropatw siw ych oraz na innym roskła- dzie tarcz na tylnój części sk ok u (tar- sus), nie u w szystkich o rn ito lo g ó w zn a la zł uznanie.
Zadaniem naszem będzie przejrzeć ko-
i % ! £ '
ij k i \
F ig . 1. K u ro p a tw a siw a ( P e r d ix oinerea.).
lejno w spom niane pow yżej cztery rodzaje, rospoczynając od zw y k łej kuropatw y siwej (P e r d ix cin erea), jak o najbliżej nas obcho
dzącej i n ajlep iej znanój pod w zględem bij ologicznym .
A b y opisać d ok ład n ie ubarw ienie kuro
patw y siw ej potrzebaby paru stronic, tak złożon y je s t je g o rysunek. P rzew ażająca barwa na piersiach, bokach cia ła i karku je st p op ielata, d robniutko czarno marmur- kowana; p le c y i k u p er są szare, upstrzo
ne w ąskiem i p odłużnem i kreskam i koloru b ia ło -p ło w e g o oraz gru b em i brunatnem i,
lub brunatno-czarnem i plamami. Boki ciała posiadają grube rdzaw e uplam ienie. G a r dziel, czoło i okolica oczu są płow o-rdzaw e.
Na środku białego podpiersia odcina się wyraźnie w ielka plam a koloru ciem no-kasz- tanow atego, lub n iek ied y czarniaw o-kaszta- now atego; plam a ta je st kształtu podkow y, a raczej klina i zw yk le podkową byw a na
zyw ana. Sam ica czy li kura posiada też podkow ę, lecz n ie tak w yraźną ja k u samca czy li kohota ‘). Środek brzucha je st pra
wie czysto-b iały; podogonie p ło w o -s z a r e zlekka czarnym kolorem upstrzone. D ziób u starych ptaków je st siny, n ogi m odro- popielate.
M łode ptaki w pierw szem pierzu znacz
nie się od starych różnią. B arw ą p rzew a
żającą je st szara z podłużnem i biaław em i strycham i. W tem pierzu m yśliw i zwą m ło
de zielon k am i”. Z ielon k i posiadają dziób blado-rogow y, a nogi brudno-żółte i ten k o lor nóg przechow ują do późnej jesien i, gdy już naw et pierw sze pióra zm ienią na szatę ptaków dorosłych; łatw o je w tedy odróżnić jeszcze po kolorze nóg od starych. Gdy m łody ptak dorasta p ołow y w ielk ości, traci naraz w szystk ie sterów ki środkow e, gdy cztery skrajne (po dw ie z każdej strony) pozostają jeszcze na m iejscu, co nadaje o g o nowi k szta łt w id ełek , skąd też pochodzi i nazw a m yśliw ska ptaków w tój fazie roz
w oju „ w id łó w k i” lub „ w id ełk i”. W odzicki zw ie j e w ed łu g starodawnej m yśliw sk iej term inologii „w eszk am i”, niepodając j e dnak etym ologii tej nazw y, która p raw d o
podobnie poszła od brudno-szarego koloru m łodych ptaków . K u jesien i m łode pióra w ypadają kolejno i ptak stopniow o o trzy muje szaty starych, przybierając przed osta- tecznem w ypierzeniem się nazw ę „kuro
patw y w okularach”.
Od tego jed n a k typ ow ego ubarw ienia zdarzają się n iek ied y w yjątki, a m ia n o w icie, że ptaki w skutek niew iadom ych przyczyn przybierają anorm alne upierze-
■) K a z im ie rz W o d z ic k i (Z a p isk i o rn ito lo g ic z n e ,
K rak ó w , 1878, część IV — K u ro p a tw a ) w zn o w ił s t a
ro p o ls k ą n a zw ę k o h o ta n a o z n aczen ie sa m c a k u
ro p a tw y , k tó re g o w sp ó łc z eśn i o rn ito lo g o w ię i m y
śliw i k o g u tem n az y w a ją.
Nr 31. W SZECHŚW IAT.
nie. N ajczęstsze są w ypadki całk ow itego, lnb częściow ego albinizm u. "Wodzicki we w zm iankow anej monografii cytuje fakt, jaki się zdarzył w W ielk iem K sięstw ie Poznań- skiem . U pew nego p rzyjaciela W.odzic- kiego w yp row ad ziło się 9 kuropatw bia
ły ch z rodziców szarych. U cieszo n y szlach
cic w yobraził sobie, że mu się uda rospro- wadzić tę now ą rasę kuropatw i surowo zabronił strzelan ia w yrodków . Jakież j e dnak b yło je g o zm artw ienie, gdy n astęp n e
go roku białe k u rop atw y n iety lk o , że m iały szare potom stw o, lecz nadto same po w y
pierzeniu otrzym ały norm alne szare u b ar
w ienie. N iek ied y ptaki przybierają ubar
w ienie z norm alnym rysunkiem , lecz o k o lorach ja k b y w y p ło w ia ły ch , b iało-kaw o- w ego odcienia. Zdarzają się też kuropatw y całk ow icie m ocno - kasztanowatej barw y z płow o rudaw em i głow am i i szyjam i, tych w szelako u nas nie zdarzyło mi się w idzieć, a tylko m iałem sposobność oglądania pięciu takich okazów w w iedeńskiem cesarskiem m uzeum historyi naturalnej.
O prócz w ym ienionych odm ian przypad
k o w y ch , znane są jeszcze niektóre rasy lo kalne, podobne z ubarw ienia do formy ty pow ej, lecz różniące się w ielkością, lub ma- łem i szczegółam i w ubarw ieniu. D o naj
bardziej znanych należy tak zwana „ka
m ion k a”, którą T aczanow ski (P ta k i krajo
w e, K raków , 1882, tom II, str. 60) uznaje | za dobrze określoną odm ianę, wbrew W o-
jdzickiem u, nieprzyznającem u jej w y b itn e
go znaczenia. K am ionka je s t nieco m niej
sza od zw ykłej kuropatw y i różni się tem jeszcze od niej, że kura nie posiada naw et śladu p od k ow y na piersiach. Trzym a się u nas w okolicach w zgórkow atych i ja ło w ych południow ej części K rólestw a. N azw a je j pochodzi od tego, że zapada kam ieniem , co znaczy, że jej n aw et z najlepszym psem znaleść niem ożna, a chodzić można obok niem ogąc zm usić do zerw ania się. W e F r a n c y i znów zauważono, że kuropatw y trzym ające się na łąkach posiadają tylk o 16 sterów ek, a nie 18 ja k u zw y k ły ch ku
ropatw i na p o d sta w ie tego n iek tórzy ucze- | ni oddzielają je ja k o odm ianę lokalną.
W spom nieć też jeszcze w ypada o odm ia
nach kuropatw y górskiej (P e r d ix m ontana) i kuropatw ie dam asceńskiej (P er d ix da-
mascena). P ierw szą z n ich D eglan d ') uważa za w yrodki i do tej to odm iany na
leżą bodaj okazy w idziane przezem nie w W iedniu; kuropatw a dam asceńska jest nieco m niejsza od zw ykłej i barwą zu p ełn ie do niej podobna, zam ieszkuje zaś E g ip t i niektóre okolice Francyi.
Niebiorąc pod uw agę tych odmian, któ
re są zbyt błahe, aby je do system atyki w prow adzić, łatw o nam je s t zakreślić dość ścisłe granice rozm ieszczenia kuropatw y szarej. Środkiem rozm ieszczenia są N iem cy i A ustryja, skąd rosciąga się na zachód aż do W ielk iej B rytanii, na północ aż po p ółw ysep Skandynaw ski, na południe sięga prow incyi A sturyi, Leon i K atalonii w H is z panii, dalej w T urcyi aż po G recyją p ó ł
nocną; znaleziono ją w E gip cie, A lg ie r y i i A zy i M niejszej. G ranica w schodnia nie je s t jeszcze dość ściśle oznaczona, w ed łu g jed n a k św iadectw a B lauforda 2) znajduje się w okolicach Teheranu. W kraju Za- kaspijskim ani przez Zarudnego, ani przez j Bareja nie została znaleziona, lecz natom iast Siew iercow i R ussów sp otk ali ją w Tur- j kiestanie, gdzie praw dopodobnie znajduje się na wschodnim skraju sw ego rozm iesz
czenia gieograficznego, gd yż spotyka się tu z pokrew ną sobie kuropatw ą brodatą (P e r d ix barbata), opisaną przez Y erreauxa z egzem plarzy nadesłanych przez ś. p. J ó zefa W ałeck iego z D auryi. W Sybirze wschodnim przez żadnego badacza nie była znajdow ana.
O byczaje kuropatw y szarej doskonale są znane, jestto bow iem ptak ło w ieck i, któ
rego nietylko orn itologow ie lecz i m yśliw i ciągle na oku m ieli i to od bardzo d a w nych czasów. N ajlepiej lubi przebyw ać na polach upraw nych, lub w niew ysokich z a roślach i zagajnikach w sąsied ztw ie pól, gd zie znajduje żer n ajłatw iejszy; unika sta
rannie głęb ok iego lasu, chociaż spotykam y ją nieraz o w iorstę od pola. T ak ie leśne kuropatw y są zw y k le nadzw yczaj p rzeb ie
g łe i chociaż się je przydybie w polu, gd zie
*) D eg lan d e t G erb e. O rn ith o lo g ie E u r o p e e n n e . P a ry ż , 1867, to m I I , s tr. 75.
2) B lau fo rd , E a s te r n 1’ersia. L o n d y n , 1870, to m
Jl, s tr . 273.
W SZECH ŚW IA T. Nr 31.
na żer w ychodzą, zaw sze do lasu uciekają., skąd ju ż ich w yp łoszyć niem ożna. K u ro patwa nie lu b i także przebyw ać na m o
krych łąk ach , g d y p rzeciw n ie na suchych często sobie obiera sied lisk o. P otrzeb u je też koniecznie sąsiedztw a w od y, aby ugasić pragnienie w czasie sk w a rn y ch dni letnich i d latego to w m iejscach nieobfitujących w w odę je st rzadką, czego p rzyk ład mamy na U k rain ie, g d zie kuropatw a dla braku w ody w polach n ig d y się zapew ne nie roz
m noży. W o g ó le, w e d łu g zdania W o d zic- k iego, w oli ziem ie lżejsze, an iżeli czarno- ziem , gd y ż jej łatw iej grzebać w gru n cie j p iaszczystym , a n iżeli w ziem i tłu stej. Na zbyt jed n a k lekkich gruntach n ie znajduje dostatecznej ilo ści pokarm u i dlatego n ig d y ! się na nich zb ytn io n ie rozm naża.
K uropatw a je st w szystk ożern a, ch ętn ie j w ięc w ygrzeb u je z ziem i w szelk ieg o ro dzaju ow ady, robaki, zjada ślim aki, ziar
nem w szelk iem nie gard zi, lu b i też obryw ać źdźbła ozim iny oraz w ygrzeb yw ać z ziem i korzonki. M łode w szelak o p isk lęta w y łączn ie karm ią się ow adam i, robaczkam i, lub ślim akam i i dopiero w późniejszym w ie
ku stają się częściow em i w egietaryjan am i.
P ta k i te najw ięcej żerują zrana i pod w ie
czór, zalegając w ciągu dnia w bespiecznem m iejscu. P okarm w yd ob yw ają z ziem i, grzebiąc jed n ą nogą, a g d y znajdą zia rn ko, lub robaczka ju ż n ig d y tą samą nogą n ie grzebią, lecz k olejn o używ ają obu k o ń czyn.
U cią żliw ą porą dla ku rop atw je s t zim a.
G d y śn ieg pulchny p ok ryw a ziem ię nie- grubą w arstw ą, łatw o je szcze p ta k o w i do- grzebać się do gruntu, g d zie zn ajd zie ruń ozim iny, lub korzonki niektórych roślin.
L e c z byw ają takie zim y, że śn ieg na ło k ieć i w ięcej p ok ryw a ziem ię, a g d y jeszcze o d w ilż rospuści w ierzch n ią je g o w arstw ę, a następnie mróz j ą zetn ie, tw orząc rodzaj skorupy lod ow ej, b ied n e ptaki n ie są w s t a n ie przebić tw ardego pancerza i g łó d cier
pieć m uszą, a g d y stan ten dłużej potrwa, w ów czas bez pom ocy czło w iek a giną m ar
n ie śm iercią głodow ą. Ż al patrzeć na te nieszczęsn e ptaki, ja k napuszone, nędzne, siedzą gęstą kupką na białym cału n ie śnie
gu; głód zapędza j e w ted y pod osad y lu d z kie, w kraczają b iedaczki śm iało do o g ro
d ó w w nadziei, że tam żer ła tw iejszy zn aj
dą; w ychodzą na drogi, aby w gnoju koń
skim niestraw ionych cząstek szukać i stają się w tedy zw y k le pastw ą albo złod ziei „k łu sow ników ”, albo jastrzębi i lisów , przed któ- rem i osłabione uciekać nie m ogą. B yw ają zim y, w których giną kuropatw y co do j e dnej w danój okolicy. B yw a jed n a k — i z radością m ożna pow iedzieć coraz czę
ściej się to zdarza — że człow iek p rzych o
dzi w pomoc nieszczęsnym ptaszynom , sta
w iając im w polu budki ze św ierczyny, do których codnia poślad się sypie, a biedne ptaki tak się do tych schronisk p rzyzw y
czajają, że dniam i całem i na budkach, lub pod niem i przesiadują, ustępując tylko ch w ilo w o , g d y człow iek karm im zadaje.
K u rop atw y żyją stadam i, złożonem i z człon k ów jednój rodziny, lecz jeszcze w zim ie, w początkach L u tego ptaki w e
d łu g term inu ło w ieck iego „parują się", to jest, że każda sam ica obiera sobie samca i chociaż do M arca żyją je sz c z e stadem , to jed n a k m ałżeństwa są ju ż zaw arte. W ca
ły m jed n ak św iecie skrzydlatym , a szcze
gólniej pom iędzy ptakam i kurow atem i rodzi się więcej sam ców aniżeli sam ic, a ja k W o- d zick i utrzym uje —pierw szych je s t o jednę trzecią więcej niż drugich, choć stosunek ten musi być zm iennym w zględ n ie do oko- licy i gęstszego lub rzadszego zasiedlenia jej przez kuropatw y. N astęp stw em n ie rów ności liczebnój sam ców i samic je st to, że pew na część kohotów zostaje w przym u
sow ym celibacie, co z k olei prow adzi bes- pośrednio do w alk z bardziej szczęśliw em i sam cam i. P ta k i te, zu p ełn ie ja k koguty dom ow e, napadają jed en na drugiego, zada
jąc silne uderzenia skrzydłam i i nogami.
Z w ycięsca pozostaje przy sam icy, a zw y ciężony ustępuje, n ie d latego jednak, aby je szc ze raz, drugi i trzeci szczęścia nie spró
bować. P on iew aż w alki te ujem nie w p ły wają na rezultaty lężen ia, przeto w N iem czech, gdzie gospodarstw o łow ieck ie n ajw y
żej stoi, starają się od strzeliw ać kohoty bezżenne, a mają w tem niem cy taką w pra
wę, że mimo w ielk iego podobieństw a samca do sam icy, n ig d y nie zdarzy się, aby strze
lający zabił kurę.
W Marcu, ja k m ów iłem , stada rozbijają
się na pary, a trzeba dodać, że te m ałżeń
Nr 31. w s z e c h ś w i a t . 489 ^ stw a zaw ierają się na rok cały i m ałżonko
w ie tak są sobie w ierni, że gdy jedno z nich zg in ie przypadkiem , drugie pozostaje we w d ow ień stw ie aż do następnego L utego.
P od tym w zględem zdania w szystkich bada- czów są. zgodne. YV Maju sam ica w y g r ze
buje gdzieś w polu n iew ielk i d ołek , który perzem i ścierniem zlek k a w yścieła. W dru
giej p ołow ie M aja, lub w pierw szej C zerw ca niesie tam od 9 do 17 ja j. Spotyka się czasami 20 a naw et 22 jaja w jed n em gnieź- dzie, lecz B rehm tw ierdzi, że co je s t ponad 17, zniesionem zostało przez inne samice, czego nie potw ierdza bynajm niej W odzicki, który przypisuje tak niebywałą, obfitość jaj nadm iernej płodności niektórych kur. Jaja są ty p o w eg o kształtu jajow atego, zbliżone n iek ied y do gruszkow atego, barwy blado- szaro-oliw k ow ej, czasami z czerw onaw ym odcieniem , o skorupie dość m ocno p ołysk u jącej. D zien n e zn iesien ie w ynosi jed n o do
dwu jaj; w idocznem więc jest, że i czas w y
lęgania nie dla w szystkich będzie je d n a k o w y, szczególniej je ż e li płodna sam ica zn ie sie nadm ierną ilość ja j, których nie je st } w stanie pokryć całk ow icie sw em ciałem . B yw a więc, że g d y pierw sze pisklęta w y
kluw ają się 14-go lub najdalej 16-go dnia, inne na św iat przychodzą dopiero w trzy tygodnie. K ło p o t to niem ały dla m atki, skoro p ierw sze w yk lu te dzieci ledw ie obe
schną, ju ż biegać zaczynają, a tu niemożna reszty jaj nie w ylęgn iętych porzucić. R adzi sobie w tem kura w taki sposób, że koho- tow i pow ierza sw ych pierw orodnych a ten je otacza praw dziw ie m acierzyńską opieką, prow adząc na żer i w skazując drobne ow a
dy i robaczki. W odzicki utrzym uje, że ko- hot naw et w czasie lężenia dopom aga sa- m icy, gdy ta dla żeru zejść z gniazda musi, a n aw et raz w id ział ku w ielkiem u swem u zd ziw ien iu , ja k jednocześnie oboje rodzice na gn ieźd zie jaja w ysiadyw ali.
W y ch o w a n ie tych drobnych piskląt jest trudne, choć p rzyzn ać trzeba, że są to sp ry
tne i żyw e stw orzonka, głos ojców sw oich znają doskonale i skoro tylko jedno z nich w yda g ło s alarm ujący, pisklęta p rzyw aro- wują na ziem i, nieruszając się z m iejsca, aż póki w abienia n ie u słyszą. W ab ien ie to daje się łatw o w yrazić sylabam i czy-ryk) a przy ciszy słych ać je na w iorstę drogi.
W kilka tygod n i pisklęta już w cale n ie
źle podlatują, a z końcem W rześnia są już w ielkości starych i tylk o tu i ow dzie ros- siane pierw sze pióra oraz brudno - żółte nogi zdradzają w nich tegoroczne potom stwo.
Zdarza się często, że czy to deszcze u le w ne lą g zaleją, czy też drapieżnik ja k i jaja w ypije. W ów czas samica niesie się poraź w tóry, chociaż w takich razach lęgi są m niejsze, od 8 do 12 jaj zaledw ie. Gdy w szelako katastrofa z pierw szym lęgiem trafi się w C zerw cu, ju ż się samica poraź wtóry nie niesie, wiedząc, że potom stw a nie zdążyłaby w ychow ać. Z takich b ezd ziet
nych rodziców tw orzą się pary tak zwrane ja ło w e, które zw y k le starają się przyłączyć do ja k ieg o stada, lecz to ich n ig d y nie przyjm uje. P rzeciw n ie dość często zdarza się, że kohoty bezżenne przyjm ow ane b y wają do stad i z niem i przebyw ają aż do następnej w iosny. Stada też nierzadko adoptują sieroty, którym rodziców zabito i w ychow aniem ich stare ptaki zajm ują się narów ni z w łasnem i dziećm i.
W m iejscow ościach, gdzie kuropatw y o b ficie są rozm nożone, w idzieć m ożna w P aź
dzierniku ogrom ne stada, złożone z k ilk u dziesięciu a czasami i k ilkuset ptaków. Zda
je się, że to zbijanie się ptaków w w ielk ie stada jest bespośrednio w zw iązku z ich m igracyjam i. U nas w szyscy m yśliw i w ie
dzą o tem, że kuropatwa na jesień zm ienia pole, ja k się technicznie wyrażają, to je st obiera sobie n ow e schroniska, na których łatw iej może znaleść p ożyw ienie, niż na m iejscach lęgow ych . Oprócz tych jednak nieznacznych w ędrów ek, zdaje się, że is t nieją przesiedlania na w iększą skalę, o czem lic z n i badacze dają w skazów ki. I tak brat sław n ego ornitologa, N eum anna, n ad leśn i
czy spotkał raz olbrzym ie stado, złożone z jak ich 500 osobników , które literalnie w ędrow ało ze wschodu na zachód. P ta k i częścią posu w ały się p ieszo, częścią zaś p rzelatyw ały nieznaczne przestrzenie. P o rządku jed n ak nie za ch ow yw ały i raz jed n a to znow u in n e b yw ały na czele stada, które zajm ow ało przestrzeń ok oło 300 kroków w kwadrat. P o pew nym czasie ptaki zn i
k ły z oczu Naum anna, posuw ając się stale
I w tym samym kierunku.
490 W SZECH ŚW IA T. N r 31.
W od zick i w swój m onografii kuropatw y przytacza podobny w ypadek, jak i się zda
rz y ł u jeg o sąsiada. „In n ego razu, m ów i W od zick i, w L istop ad zie p rzy zabielonej pow ierzchni od w ied ziłem m ego sąsiada, przyjm ującego m nie w ykrzyknikiem : „szko
da, że wczoraj n ie p rzy b y łeś, m ieliśm y tu w idow isko n a d zw y cza jn e”. O p ow iad ał mi następujące zdarzenie: k oło trzeciej g o d z i
ny popołudniu na brzeg, zarośn ięty dziką w iśn ią ,z ostrym spadkiem , p rzy lecia ło p rze
szło sto kuropatw w zb itej grom adzie. N ie bały się lu d zi, lecz z pośpiechem b iegły w zdłuż pagórka jed n a przez drugą p rz e
skakując, trącając się i p odlatując o parę cali nad ziem ię, a coraz dalej i dalej, rzadko k ied y dziobkam i żer podnosząc. W szy scy m iężczyźn i w yszli za niem i i daleko odpro
w adzili tę hurmę kuropatw w pieszej a po
spiesznej podróży. N a reszcie ściem niało się i ptaki pob iegły dalźj, noc badaniu p rze
szk od ziła, a g d y teren rekognoskow ałem , przekonałem się o praw dzie opow iadania, szedłem daleko do zm ęczen ia za śladam i, n areszcie ustałem , a w idać b yło, że k u ro
patw y dalćj biegły, n iezryw ając się do lotu. C zy one zaw sze tak m igrują, czy były lotem zm ęczon e, teg o w yjaśnić nie um iem , lecz to b y ła praw dziw a i jed yn a m igracyja, ja k ą w części m iałem sposobność badać”.
N iew ą tp liw ie, że te ob serw acyje N au- manna i W od zick iego d ow odzą p ew n ych w ędrów ek kuropatw , od b yw an ych późną jesie n ią , ani w szelako p rzy czy n a ich, ani też rozm iary n ie są dotych czas w y św ietlo n e.
B rehm tw ierd zi, że w N iem czech p ó łn o c
nych kuropatw y w ęd row n e pokazują się coroku; u nas jed n a k oprócz je d y n e g o zd a rzenia, tylk o co z W o d zic k ieg o zaczerp n ię
tego, n ie m am y żadnych danych co do tego ciekaw ego faktu i tylk o obserw ow ane u nas często zbijanie się kuropatw w w ie lk ie sta da w m iesiącu P aźd ziern ik u , d aw ałob y się w części tłum aczyć m igracyjam i tych p ta
ków . Za p rzyczynę tych w ęd ró w ek m oż- naby uw ażać albo z b y tn ie rozm nożenie się kuropatw na danej przestrzeni, coby z m u szało te ptaki do szukania n ow ych, mniej zasiedlonych ok olic, albo też w p rost u ciecz
kę przed zbyt surow em i zim am i, które ptaki p rzeczuw ają jak g d y b y .
I I
K uropatw a ma liczn ych nieprzyjaciół, z których najstraszniejszym jest pew nie sam żyw ioł. W id zieliśm y ja k straszne sp u stoszenia m iędzy kuropatwam i robią bardzo ostre zimy; niem niej może szkody czynią
i im u lew y w iosenne, zalew ając lę g i i zm u-
! szając samice do opuszczania gn iazd , przez co ja ja oziębiają się i lęg i całk ow icie giną.
j N aw et pisklęta nie są w stanie w ytrzym ać
| d ługotrw ałych deszczów , gdyż puch ich zle
pia się błotem i biedactw a m arnieją. C zło
w iek niem ało się też przyczynia do ich tępienia, chociaż z radością m ożna p o w ie
d zieć, że w ostatnich czasach w zią ł je w opiekę naw et u nas, g d zie w ogóle słabo jeszcze są ro zw in ięte pojęcia ochrony z w ie rzy n y . Jastrzębie łow ią je bez pardonu, rów nie jak i rarogi; te jed n ak ostatnie zb yt są u nas rzadkie, aby znaczniejsze szkody wyrządzać m o g ły . K rogu lce i sokoliki ło w ią tylk o m łode kuropatw y i pisklęta, gdyż starym radyby n ie dały. W ielk ie też szk o
dy wyrządza w jajach lis, kuna i tchórz;
jaja też tępią sójki i sroki. W odzicki p rzy
tacza naw et jed en w ypadek, k ied y widziano 8ójkę, ja k pisklęta kuropatw y dzieciom na gn iazd o nosiła. M im o to, jeżeli tylk o zima była n iezb yt surowa, a w iosna nienadto dżdżysta, kuropatw y rozm nażają się obficie, czego przykładem je s t nasze K u tn ow sk ie i Ł ęczy ck ie, g d zie ptaki te w w iększych m ajątkach spotyka się w ogrom nej ilości.
(dok. nast.)
J a n Sztolcm an.
MECHANIKA
F I Z Y J O G N O M I I .
(c> o d f u g . <mj n e - z t a ) .
(C iąg d a ls z y ).
D ow od em połączenia sw obodnych afek
tów z przypływ em czyn n ościow ym jest
| u czucie zadow olenia z nieham ow anych ko
W SZECHŚW IAT. 491 jarzeń przy czynności um ysłow ej oraz ból
p sychiczny przy ich zatam owaniu.
P rzy p ły w czynnościow y można sobie przed
staw ić ja k o m echanizm ham ujący, również w m yśl G oltza. U czo n y ten dow iódł, że do odruchu rech otow ego nie przychodzi w cale, g d y zlewającą, się odruchow ą sub- stancyją szarą w sp ółcześn ie zapom ocą in
nych pod n iet do odruchów pobudzim y.
O bjaśnia się to tem , że pew na czynność na
stępuje tem spraw niój, im mniej dany n a rząd je s t obarczony w spółcześnie czyn n o
ściam i innem i. G dy sobie przypom nim y, że każde m iejsce kory m ózgu przedniego jak o narządu kojarzącego w ykonyw a w sp ół
cześnie d w ie czynności, naprzód zw ężanie naczyń, a po wtóre kojarzenie wyobrażeń, to zrozum iem y, że jedna czynność drugiej przeszkadza. G dy przy pracy um ysłowej szeregi w yobrażeń, skojarzenia m yślow e p łyną sw obodnie niepoham ow ane, w ów czas druga czynność kory, zw ężanie naczyń u le ga zaham ow aniu, tętnice rosszerzają się, n astęp u je przyp ływ , z którego pochodzi bezdechow a faza (apnoe) oddychania ko
m órek korow ych i poczucie zadow olenia z pracy. D o tego czyn n ościow ego p rzy
p ływ u odnieść możemy objaśnienie jednego fizyjognom icznego zjaw iska, m ianow icie ru
m ieńca, tow arzyszącego zm ięszaniu się. M ło
da dziew czyna ma np. deklam ow ać przed królem , w iersze, których się doskonale w y
uczyła; otóż osobistość panującego, dzięki dobrze znanym tradycyjom , w yw ołuje w jej um yśle tak liczn e skojarzenia, którym to w arzyszy czyn n ościow y p rzyp ływ , że g r o m adnie p ow stające szeregi m yśli, krzyżu
ją c się, zakłócają praw id łow y bieg rym ów, a rosszerzen ie dróg n aczyn iow ych ujawnia się rów nież nazew nątrz rum ieńcem . Tak sam o też ż y c ie niew iasty we w szystkiem czego pożąda i czego się obaw ia, tak często się łączy z osobą zabiegającego o jej w z g lę dy m ężczyzn y, że m łode dziew częta łatw o się rum ienią i m ięszają w obecności męskiej m łod zieży. Z aw sze jed n a k rum ieniec sta
now i w yraz u d zielon ego obocznie zew nętrz
nym naczyniom przekrw ienia m ózgu, sp o w odow anego czyn n ościow ym przypływ em .
U czu cie szczęśliw ości, ja k ieg o doznaje prosty czło w iek przy w ygraniu większej su m y p ien iężn ej, polega również na czynno-
! ściow em przekrw ieniu, w yw ołanem sw o - bodnem kojarzeniem je g o osoby z pożąda- nem i rzeczami i okolicznościam i, które w y obrażenie pokaźnej sum y p ieniężnej w nim budzi.
Radość w ięc była przyjem ną postacią za
czepnego afektu, jeg o nieprzyjem ną postać stanow i g n iew , napaść (aggresyja) wroga.
T en afekt odczuw am y w najw yższym sto
pniu, jako nastrój drażliwy; wrażenie zm y
sło w e w y w o łu je, ja k o bodziec, przykrą ru chliw ość, w ym agającą niszczenia otacza
jących przedm iotów , a zw łaszcza przed
m iotu, który gniew w yw ołał. W skutek w łaściw ych skojarzeń, a m iędzy niem i w y
obrażeń niebespieczeństw a i śm ierci, ten afekt w zm aga się do n ajw yższego stopnia w obecności n ieprzyjaciela, którego z w a l
czyć potrzeba.
N ajw ażniejszem zjaw iskiem ogólnój p o budliw ości jest tutaj w zm ożone odczuw anie poczuć innerw acyjnych, im pulsów woli, które w ydają się w skutkach sw oich nad
zwyczaj siln ie w zm ocnionem i, co staje się podstawą niepom iernej śm iałości napastni
czej. I ten afekt je st zapew ne odczuciem odrębnej fazy odżyw iania kom órek koro
w ych m ózgu. P om yślećb y można, choć trudno to uzasadnić fizyjologicznie tak do
kładnie jak przy w rażeniach bólu i radości, że i uczuciom gniew u odpow iada szczegól
n y stosunek, szczególna odm iana inner- w acyi naczyniow ej, M ogłoby tu chodzić o drażniące działanie naprzem iennego ros- szerzania i zwężania się tętnic. J ak w ia domo, można obserw ow ać ruchy mózgu w ozaszkach z w ydrążeniam i. B urghardt badał tak zw aną falę naczyniow ą, t . j . n ie
zależny od uderzeń serca perystaltyczny ruch tętnic, przyczem skurczenia i z w o ln ie nia ściany szły po sobie 3— 7 razy na m i
nutę. O tóż zaburzenia w t«Sj fali naczy
niowej p ozostaw ały szczególn iej w zw iązku z afektam i, co łatw o zrozum iem y na zasa
dzie tego, cośm y pow yżej pow ied zieli.
G niew n ie m oże się stać afektem tak d łu gotrw ałym , ja k ból i radość, może się też zm ieniać pod w p ływ em strachu i w ystępuje w postaci napadu. P ew n e szeregi m yślo
w e pow strzym ują go, działając podobnie,
ja k na inne afekty. N ie m ożem y tu szerzej
492 W SZECH ŚW IA T. Nr 31.
rozbierać jesz cze jed n ego afektu, pośrednie- go pom iędzy sw obodnym a przym usow ym , który ła tw o przechodzi w w yraz napaści, podobnie jak gniew zaw iera w sobie nad- czułość i przebiega g łó w n ie z uczuciem w ielce zbliżonem do um iejscow ionej d u s z ności. Jest nim — trw oga.
G dy w ięc tym sposobem afek ty g łó w n ie grę fizyjognom ii w yw ołu ją, w ydaje się naj- n atu raln iejszem przyjąć p ogląd , że ja k afekty, stosow nie do p rzyczyn ow o z niem i połączonych obrazów ruchow ych byw ają obronnem i, lub zaczepnem i, tak też i d o datkow e ruchy m im iczne uw ażać m ożna ja k o obronną lub zaczepną p o sta w ę w yrazu
tw arzy i całego ciała.
N iepow strzym ane d ziałan ie odruchow e u dziecka i je g o n ieogran iczon a irradyja- cyja tw orzą nader ostre m im iczne obrazy
jw tym okresie życia, w którym , podług F lech sig a szlaki p rzew od n iczę w narządzie kojarzącym (m ózgu przednim ) są jeszcze n iew yk ształcon e. P rzy czy n o w o zrozu m ia
ła gra ruchów kończyn rozw ija się dopiero późniój, dla obrony i zaczepki n ie mają one zrazu w yraźnego znaczenia. W ięcej d a le ko zasługuje w tym czasie na u w a g ę g ło w a i tułów . O tw ieranie i rosszerzanie o tw o rów zew nętrznych dla bodźców zm y sło w ych oraz jam ciała dla pi-zyjm ow ania czyn n ik ów św iata zew n ętrzn ego są rucham i zaczepnem i. N apastniczość d zieck a w z g lę dem świata rospoczyna się pierw szym w d e
chem i K a ro l B e ll w y p o w ie d z ia ł w e fizyjo- o-nomice pierw szą m yśl naukow ą, n a z y w a ją c m im iczny nerw lico w y nerw em o d d e
chow ym g ło w y . J e s t on też zarazem i ner
w em ssania i stoi w spółcześnie u wrót o d dychania i od żyw ian ia.
O ddychanie rosszerza pew ną jam ę ciała, ssanie rosszerza drugą, ob ie w celu o p a n o wania św iata zew nętrznego.
O ddech stanow i też p ierw szy w stęp do oryjentow ania się w św iecie zew nętrznym , p rzynosi bow iem substancyje w onne, p o d o b nie ja k otw ieranie ust toruje drogę bodź
com sm akow ym , których poczu cie p raw d o
podobnie odruch ssania pow oduje, g d y ż n iem ow lę je s t zrazu przestrzen nie ślepem , bez słuchu, a p od łu g Soltm ana nader tępem co do zm ysłu d otyk ow ego, tym czasem , zda- I
niem K ussm aula, łyka i ssie praw dopodo
bnie je s z c z e przed urodzeniem .
Odruch obronny krztuszenia je s t w prost przeciw n y ssaniu. Na m iejsce ssania wraz ze ząbkowaniem następuje napastniczy ruch gryzien ia. W spom nianym zaczepkom czyli napaściom odpow iadać będzie radość, jako p oczucie bezdechow ego stanu kom órek k o row ych, gdyż ssanie i oddychanie w sp ół
działają przy ukrw ieniu i u tlenianiu kom ó
rek nerw ow ych, dość też je st bodźców zw rotnych nader słabych, aby oddychanie i ssanie pobudzić.
W yraz tw arzy obronny czyli m ina od
porna u niem ow lęcia następuje po silnych i dłużej trw ałych podnietach, które, wsku
tek irradyjacyj działają na ośrodek n aczy
n iow y, zm ieniają chem izm kom órek nerw o
w ych i tym sposobem tw orzą treść cen tral
ną poczucia bólu. Ta mina odporna za-
| m ienia się w skurcz płaczu, zacieśniający i w szystk ie wrota oblicza. U sta zaciśnięte przez m ięsień okrężny, je śli ich n ie ro z
dziera krzyk, który ja k ruch w ydechow y p o w oduje ściśnięcie klatki piersiow ej. M ięśnie zaciskacze nosa i obniżające kąt ust działają w sp ółczyn n ie ze zniżaczam i skrzydeł noso
w ych, przez to, ja k o też przez siln e zaci
śnięcie p ow iek , wrota zm ysłow e, zarówno jak jam y do odżyw iania i oddechu w praw dziw ej m inie odpornej dla św iata zew n ętrz
nego się zam ykają. Zw arte p ow iek i cisną
; na g a łk ę oczną, w yciskając zrazu łz y , póź- I niej zaś łzaw ien ie łączy się z w szelkim afektem bolesnym przez kojarzenie z ner
wam i w yd zieln iczem i naw et bez takiego w ysiłk u . Skurcz p łaczliw y w w ieku d oj
rzalszym bywa p ow strzym yw an y przez do
w olne działanie organu asocyjacyjnego (m ózgu przedniego).
T o, co w m inie żałosnej m im icznie skurcz płaczu przypom ina, to opuszczenie sk rzyd eł nosa i kątów ust, jakoteż nastroszenie, ja k by dachów kow e, brwi i pionow e m arszczki czoła. T ak zw ane brózdy żałosne, poprze-
i