• Nie Znaleziono Wyników

JW. Warszawa, d. 15 marca 1896 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "JW. Warszawa, d. 15 marca 1896 r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JW. 11 Warszawa, d. 15 marca 1896 r. T o m X V .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM,

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".

W W arszaw ie: rocznie rs. 8 kwartalnie ,, 2 Zp rze sy łkę pocztow ą: rocznie rs. 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać można w Redakcyi „W szechświata*

i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny Wszechświata stanowią Panowie:

Deike K ., Dickstein S., H oyer H., Jurkiew icz K., Kw ietniew ski W ł., Kram sztyk S., M »rozewicz J „ Na

tanson J „ Sztolcman J „ Trzciński W . i W róblew ski W.

i L d r e s IR e a .sils:c;y -i: S I r a k o - w s k : i e - P r z e d m i e ś c i e , 3STr © © .

KILKA UWAG PRAKTYCZNYCH

o fotografii zapomocą promieni Rontgena.

Jakkolw iek W szechśw iat ogłosił juź kilka artykułów , poświęconych odkryciu R on tgena, z których czytelnik poczerpnąć m ógł bardzo dokładne o tej sprawie wiadomości, sądzimy j ednak, źe nie będzie zbyteczną n o tatk a ni­

niejsza.

Z anim jeszcze nadeszły do W arszaw y po­

ważne wiadomości o nowo odkrytych p ro ­ mieniach, przystąpiliśm y do doświadczeń z niemi, opierając się tylko na wiadomo­

ściach, podaw anych przez pism a codzienne, zbyt często niedokładnych, ja k się o tem juź kilkakrotnie sam Rontgen wyraził. Pierwsze nasze fotografie, (demonstrowane na posie­

dzeniu Sekcyi chemicznej w d. 25 stycznia r. b.), znacznie ustępow ały fotografiom, otrzymywanym z zagranicy, których kopie we Wszechświecie czytelnicy już mieli spo­

sobność oglądać. Doświadczenie, zdobywane w m iarę prób dalszych, skorzystanie ze wska­

zówek ogłoszonych przez różne pracownie

fizyczne, wreszcie nabycie bardziej odpo­

wiednich do tego celu ru re k C rookesa pozwo­

liło nam wykonać fotografie, z których cie­

kawsze przy niniejszem załączam y.

Chcemy tu podać kilka wskazówek p ra k ­ tycznych, które się przydać m ogą wielu chcącym doświadczenia te powtórzyć. Sam sposób fotografow ania je st ju ź dość dobrze wszystkim znany: przedm iot fotografowany umieszcza się pomiędzy ru rk ą C rookesa a p łytką fotograficzną, zwróconą ku niemu czułą stroną; p ły tk a u k ład a się w kasetce, pudełku zam kniętem , lub też owija szczelnie papierem nieprzezroczystym. R u rk a zwraca się ku przedmiotowi częścią najm ocniej fluo­

ryzującą. O brazy otrzym uje się tem wyraź­

niejsze, im dalej od przedm iotu ru rk a się znajduje i im m niejsza odległość dzieli przed­

miot od płytki. To też przedm iot układa się, o ile m ożna n a samej płytce w jednem z nią pudełku, lub też n a kasetce. Co do w arunku pierwszego, to dodać należy, że w m iarę odsuwania ru rk i na większe odleg­

łości, ekspozycyą należy przedłużać znacznie, ponieważ natężenie promieni X przez ru rk ę wysyłanych słabnie w stosunku szybszym n a­

wet, z powodu pochłaniania przez powietrze, aniżeli w zrasta k w ad rat z odległości. Od­

ległość 15—20 cm w ystarcza do otrzym ania

(2)

162 W SZECHŚW IAT. N r 11.

konturów wyraźnych, jak ie widzimy na foto­

grafiach załączonych. P rócz tego dobrze je s t ustaw iać pomiędzy ru rk ą i przedm iotem tuż przy rurce ekran z grubej blachy m eta­

lowej z otworem, pow strzym ującym prom ie­

nie idące zbyt ukośnie; ekranem takim , zale­

canym przez prof. Słabego, posługiwaliśmy

Początkowo próbowaliśmy otrzymywać pro­

mienie R ontgena zapomocą wyładowań cewki niezbyt wielkiej, o długości iskry 6— 8 cm.

P róby te wypadły niepomyślnie: godzina eks- pozycyi nie daw ała żadnego śladu na płytce fotograficznej. Ponieważ z cewką mniej więcej ta k ą sam ą prof. Olszewski w K rako-

K gka d z ie c k a czte ro le tn ie g o .

się przy zdjęciach przedm iotów o dość znacz­

nej stosunkowo grubości, np. ręki, nogi i t. d.

J e d n a k przy użyciu ekranu ekspozycya musi być dłuższa; to też ekranem podobnym p o ­ sługiwać się m ożna, jeżeli środki, jakiem i się rozporządza, nie w ym agają i bez niego eks- pozycyi zbyt długiej.

wie zd ołał otrzym ać, wprawdzie po dłuższej ekspozycyi, bardzo dobre zdjęcia, wnioskować więc możemy, źe ru rk i z jakiem i przeprow a­

dziliśmy swe doświadczenia, nie były dość odpowiednie. To też na same ru rk i zwróco­

ną je st obecnie baczna uw aga; p ra k ty k a kil­

kum iesięczna w ykazała juź mniej więcej do

(3)

N r 11. WSZECHŚWIAT.

jakiego stopnia rozrzedzenie winno być do­

prowadzone, by natężenie promieni R ontgena przez ru rk ę wysyłanych było najkorzystniej­

sze. W zwyczajnych dawniejszych ru rk ach C rookesa ciśnienie gazu je s t zbyt wielkie;

tem objaśnić należy wiele nieudatnych prób w różnych pracowniach. Z d aje się jednak, że rozrzedzenie, niezbędne do celu danego, je s t często przeceniane. W bardzo rozpo­

wszechnionej obecnie broszurce p M ullera o prom ieniach R ontgena znajdujem y wzmian­

kę (na str. 9), że ciśnienie w rurce nie powin­

no przewyższać 0,002 mm słupa rtęci.

A jed n ak otrzym aliśm y wyraźne i zadawal- niające pod innemi względami zdjęcia przy ekspozycyi krótszej, aniżeli wskazywane w tej sam ej broszurce, posługując się ru rk ą ‘), w której ciśnienie było znacznie wyższe.

0 ciśnieniu wewnątrz ru rk i moglibyśmy j wnioskować do pewnego stopnia z tego, że zaw ierała ona sporą kroplę rtęci, wpuszczo­

ną nieostrożnie podczas rozrzedzania w niej powietrza. Niewątpliwie przeto ciśnienie we­

w nątrz ru rk i musiało przewyższać ciśnienie pary rtę c i przy zwykłej tem peraturze poko­

jowej, które wynosi prawie 0,02 m m . N ie­

pożądana obecność rtęci wewnątrz ru rk i po­

zwoliła przekonać się naocznie, że w m iarę powiększania ciśnienia wewnątrz ru rk i n atę­

żenie wysyłanych przez nią promieni R o n t­

gena słabnie nadzwyczajnie. Podczas p rz e­

biegania przez naszę ru rk ę wyładowań cew­

ki te m p e ra tu ra podnosi się, rtęć paru je 1 ciśnienie powiększa się. Otóż do każdego zdjęcia pierwszego, gdy tem p eratu ra w rurce pozostaje jeszcze dość nizka, wystarcza eks- pozycya krótsza, aniżeli do zdjęć następnych, gdy te m p e ra tu ra je st już podniesiona. Dla tej samej przyczyny czas ekspozycyi powięk­

szać można do pewnego tylko stopnia; z n a ­ szą ru rk ą po ekspozycyi 30—40-minutowej otrzymywaliśmy zdjęcia prawie ta k samo mocne, ja k i po ekspozycyi trw ającej naw et l ' / 2 godziny; po 30—40 m inutach ciśnienie pary rtęci w rurce staw ało się ta k wielkiem, że natężenie prom ieni R ontgena było juź nadzwyczaj m ałe, a wówczas ekspozycya dal­

sza nie spraw iała już prawie żadnego działa­

nia n a kliszę.

*) N abytą, u A ltm a n n a w B erlin ie.

Prócz ru rk i odpowiedniej jest rzeczą waż­

ną dość wielkie napięcie wyładowań przez nią przebiegających. Gdy nie chodzi o eks- pozyce krótkie, wystarczyć może, ja k wyka­

zują zdjęcia prof. Olszewskiego, cewka o dłu ­ gości iskry 8— 10 cm. Z tą sam ą ru rk ą w m iarę powiększania napięć wyładowań ekspozycyą skracać można nader znacznie.

Powiększanie jed n ak napięcia wyładowań nie zawsze je st korzystnem; w razie bardzo wy­

sokich napięć rurk i p ękają często. W p raw ­ dzie w yrabiają juź obecnie ru rk i bardziej przystosowane do napięć wielkich, mimo to jed n ak zwrócono uwagę na tę niedogodność i w niektórych pracowniach używają już za­

miast dość kosztownych ru rek Crookesa d a­

leko tańszych lampek żarowych. L am pk i

M edal.

takie, jeżeli tylko są dobrze wypompowane, pod wpływem wyładowań cewki okazują t a ­ kąż samę fluorescencyą, ja k ru rki. W y star­

cza połączenie jednego bieguna cewki ze sczepionemi razem platynowemi końcami wę­

gielka, drugiego zaś z kawałkiem cynfolii, przyklejonym gdziekolwiek n a zewnętrznej powierzchni lam pki. W b rak u dość wielkiej cewki indukcyjnej posługiwać się można m a­

szyną elektryczną H o ltza lub Toeplera, f ł ą ­ cząc jej bieguny z elektrodam i rurki. W k a ż ­ dym razie napięcie wyładowań cewki odpo­

wiednie do wytwarzania iskry o długości p aru cm, wymaga ekspozycyi długich. K o ­ rzystnem je s t wówczas odpowiednie t r a n s ­ formowanie prądów wtórnych. Szkic odpo­

wiedniego transform atora podajem y na ry ­

(4)

164 WSZECHŚW IAT. N r 11.

sunku (fig. 1). Od jednego bieguna cewki R prowadzi d ru t, łączący go z zewnętrzną zbroją butelki lejdejskiej B, do cewki A , składającej się z kilkunastu obrotów 'grubego drutu . D rugi koniec cewki A połączony je st

z kulką a. Od drugiego bieguna cewki R idzie d ru t, połączony z w ew nętrzną zbroją butelki, do kulki b, umieszczonej obok a.

Podczas działania cewki R b u telk a ładuje się i wyładowywa w postaci isfiry*'pomiędzy a i b; wyładowanie to je st oscylacyjne.

W cewce więc A w ystępują mocne w ahania elektryczne. N a cewkę A nasuw a się nie przedstaw iona n a rysunku cewka w tórna, sk ład ają ca się z dużej ilości obrotów (ułożo­

nych je d n a k w jed en tylko szereg) cieniutkie­

go dobrze izolowanego d ru tu . Obie cewki A , pierw otna i w tórna, zan u rzają się w oleju.

Otóż w tej wtórnej cewce A w zbudzają się w ahania elektryczne; a napięcie wyładowań pomiędzy jej końcami je st, ja k to łatw o zro­

zumieć, daleko większe, aniżeli napięcie wy­

ładow ań samej cewki R . P rócz tego n a p ię ­ cie wyładowań cewki w tórnej A m ożna zm ie­

niać z łatw ością w pewnych granicach, zmie­

niając długość iskry pom iędzy kulkam i a i b.

T ransform ując w sposób opisany prąd y w tór­

ne niewielkiej cewki R uhm korffa o długości iskry nie większej n ad 4— 5 cm, zdołaliśm y otrzym ać wiele fotografij, przy dość krótkiej stosunkowo ekspozycyi. Pom iędzy innemi w tak i właśnie sposób o trzym aną została za- |

łączona przy niniejszem fotografia medalu.

Odw rotna strona m edalu by ła spiłowana i wygładzona; t ą stron ą m edal był ułożony na płytce czułej, złożonej w szczelnie za- m kniętem pudełku tekturowem ; poczem pu­

dełko to umieszczone zostało obok zwyczaj­

nej ru rk i Crookesa, połączonej z biegunami cewki wtórnej A opisanego transform atora.

Ponieważ części grubsze m etalu są bardziej nieprzezroczyste dla promieni R ontgena, ani­

żeli m iejsca cieńsze, przeto n a kliszy (nega­

tywie) wszystkie wypukłości zaznaczyły się m iejscam i jaśniejszem i, a na kopiach (pozy­

tywach), ja k to widzimy na rysunku z a łą ­ czonym, plam am i ciemniej szemi. Plam y te d ają dość wyraźny obraz wszystkich wy­

pukłości medalu. D ługość ekspozycyi wyno­

siła l ‘/ a godziny. Nadm ienić musimy, że ta sam a ru rk a Crookesa przy użyciu bezpośred- niem ce^v ki o długości iskry 8 cm nie wyka­

zywała naw et śladu działania na klisze czułe, owinięte tylko papierem czarnym.

Jeż eli cewka R wystarcza, można w B (fig. 1) zam iast jednej butelki lejdejskiej użyć dwu, łącząc je równolegle t. j. łącząc ich zbroje jednakow e razem , lub też zastoso­

wać urządzenie naszkicowane na fig. 2. P rzy

tem urządzeniu każdy biegun cewki połączo­

ny je st ze zbroją wewnętrzną odrębnej b u ­

telki; zbroje zewnętrzne butelek łączą się za

pośrednictwem cewki pierwotnej A opisanego

już transfo rm atora.

(5)

N r 11. WSZECHSW1AT.

Używając jednego z opisanych urządzeń nie powinniśmy zaniedbywać starannego czyszczenia kulek a b; od ich czystości zależy prawidłowość wahań wytwarzających się przy wyładow aniu w postaci iskry pomiędzy te mi kulkami.

N ietylko n a powiększaniu napięcia w yła­

dowań przebiegających przez ru rk ę polega wyższość opisanej metody nad użyciem bez­

pośrednim prądów cewki. T ransfo rm ato r taki daje wyładowania oscylacyjne, wskutek czego cała powierzchnia ru rk i fluoryzuje i wysyła promienie liontgena; otrzymuje się więc w tym razie większą powierzchnię pro­

mieniejącą, co jest bardzo dogodnem, np.

przy fotografowaniu przedmiotów płaskich, k tóre m>gą być ułożone wprost na kliszy.

T en ostatni warunek dostatecznie zapewnia dokładność obrazów n a fotografii otrzymywa­

nych; można więc ru rk ę fluoryzującą umiesz­

czać dość blizko od kliszy i przez to zmniej­

szyć czas ekspozycyi. Prócz tego z najnow ­ szych doświadczeń przeprowadzonych w p ra ­ cowni firmy Siemensa i H alske’ w Berlinie, wynika, że sam sposób przerywania prąd u pierwotnego w cewce wpływa na natężenie promieni wysyłanych przez rurkę. Stosując przerywacz zapewniający bardziej praw idło­

we i równomierne przerywanie prądu pier­

wotnego, w pracowni tej zdołano otrzymywać przy krótkiej bardzo ekspozycyi wyraźne zdjęcia, posługując się cewkami niewielkiemi o długości iskry 4 —5 cm. Chodzi tu bez- wątpienia o prawidłowość zmian prądów wtórnych. Lecz prawidłowość ta je st za­

pewniona w prądach cewki wtórnej tran sfo r­

m atora, w którego cewce pierwotnej wytwa­

rz a ją się w ahania elektryczne. To też w wie­

lu pracowniach pow tarzając doświadczenia R ontgena stosują obecnie podobne tran sfo r­

m atory (transform atory Tesli). Zdaniem naszem zalecać je można szczególniej w tych przypadkach, gdy napięcia wyładowania cew­

ki są zbyt m ałe do osięgnięcia rezultatów zadawalniających.

Niech nam wolno będzie jeszcze tu powie • dzieć p arę słów o znaczeniu, jakie mieć mogą fotografie zapomocą prom ieni R ontgena.

Ogólnie rozpowszechnionem je s t mniemanie o bardzo wielkiem znaczeniu nowego odkry­

cia dla chirurgii. A jednak zastosowania nowoodkrytych promieni w tej dziedzinie

przynajm niej dotychczas są nader ograniczo­

ne. W ielka rozm aitość pod względem prze­

puszczalności tych promieni przez różne m e­

tale pozwala im rokować obszerniejsze zasto­

sowanie w przemyśle metalowym. Załączona fotografia m edalu wykazuje, że można w spo­

sób opisany badać jednostajność grubości blach. Jeszcze bardziej pouczającem jest zdjęcie blaszki, umyślnie przygotowanej w sposób następujący. W blaszce m etalo­

wej (mosiężnej) zostały przewiercone otwory, zalane następnie cyną z ołowiem. B lacha ta

B la sz k a złożona z ró żn y ch m etali.

była w celu osięgnięcia grubości jednostajnej przewalcowana i pokryta dość g ru b ą warstw ą

| miedzi. Pozornie b y ła ona zupełnie jedno­

litą, a jednak, ja k to widzimy z ryciny z a łą ­ czonej, miejsca zalutowane zaznaczyły się na fotografii plam am i bardzo wyraźnemi. W p o ­ dobny sposób badać można niejednostajność budowy wewnętrznej blach, wykazać w wielu szpary wewnętrzne i miejsca utlenione, tak zwane fabrycznie „szybry”. Podobno w W ied ­ niu w tak i sposób b ad ają spoistość wewnętrz­

n ą nietylko blach metalowych- lecz i szyn ko­

lejowych, dział i t. d. Środki, jakiem i do-

(6)

166 W SZECHŚW IAT. N r 11 tychczasowo rozporządzam y, n ie pozw oliły

nam badać blaszek grubszych n ad 1— 2 m m . N a zakończenie nadm ienić nam w ypada, że fotografie, których kopie przy niniejszem za­

łączam y, wykonane zostały przez a u to ra no­

tatk i niniejszej w pracow ni fizycznej uniw er­

sytetu warszawskiego.

W iktor Biernacki.

CHEMIA WODANÓW WĘGLA

i jej.znaczenie dla fizyologii.

(D o k o ń czen ie).

K iedy wspomniane poprzednio bad an ia dały szeroką podstawę eksperym entalną dla rozpatryw anej teoryi, zużytkowano j ą do ce­

lów klasyfikacyi cukrów i ich licznych po­

chodnych. Dokonać tego m ożna było wsze­

lako tylko wtedy, gdy budow ajprzestrzenio- wa, czyli ja k się w yrażają chemicy, konfigu- racya każdego cukru b y ła znaną. Z adanie to zostało wreszcie rozwiązane dla ważniej­

szych cukrów, a przez nieznaczną modyfika- cyą dawniejszych wzorów stru k tu raln y ch je ­ steśmy w stanie wynik b adania uzmysłowić | zapomocą wzorów, k tóre na podobieństwo wzorów m atem atycznych jasn o i krótko c h a ­ ra k te ry z u ją zarówno ju ż znane metam orfozy prostszych cukrów ja k też m etam orfozy ocze­

kiwane i można w istocie powiedzieć, że m or­

fologia i system atyka r. onosacharydów zo­

sta ła ukończoną.

Synteza tym czasem skierow ała si$ ku no­

wym zadaniom. C ukier gronowy skutkiem obecności w cząsteczce jego grupy aldehydo­

wej lub u k ład u grupę tę z łatw ością tw orzą­

cego, może wchodzić w najrozm aitsze p o łą­

czenia chemiczn ; z innem i ciałam i organicz- nemi. C iała takie zowią glukozydam i. S ą one bardzo rozpowszechnione w przyrodzie i były ju ż od daw ien daw na przedm iotem b a­

dania. J a k o przykład przytaczam y am igda- linę, część składow ą m igdałów gorzkich i Siilicynę z liści i kory wierzby, środek lecz­

niczy starszej medycyny. W szystkie tego rodzaju związki ro z k ła d ają się pod wpływem kwasów m ineralnych, tworząc cukier. Do roku 1879 tylko przyroda sam a um iała je wytwarzać. W wymienionym zaś roku A . Michaelowi udało się kilka z nich otrzym ać drogą sztuczną. M etoda, k tó rą się ten b a­

dacz posługiwał, m iała wszelako zadanie za­

stosowania przy otrzym ywaniu glukozydów fenoli i nie należała do łatwych '). P rzed 2 laty E E ischer odkrył lepszą metodę, p o ­ legającą n a traktow aniu kwasem solnym roz­

tw oru glukozy w ciałach organicznych. S to­

sując j ą otrzymano glukozydy zwykłych alkoholi, oksykwasów i wielu fenoli. N ieb a­

wem też wykryto budowę chemiczną tych ciał, k tó ra jednocześnie też rozwiązała za­

gadkę budowy cukrów bardziej skom pliko­

wanych; ostatnie są glukozydami samych cukrów. Poglądowi tem u odpowiada zacho- l • wanie się polisacharydów, rozkład ich pod

wpływem fermentów i kwasów.

Stosując powyżej wzmiankowaną nowszą metodę otrzym ywania glukozydów, F isch er próbował też wykonać syntezę polisachary­

dów. P o d wpływem kwasu solnego glukoza przem ienia się w cukier zwany izomaltozą, izomeryczny z m altozą i podobne własności posiadający. Ciało to odkrył następnie L in- j tn er w piwie, a następnie zauważono je też i pomiędzy produktam i ferm entacyi glikogenu i mączki, skutkiem czego m ożna mieć n a­

dzieję, źe cukier ten d la fizyologów okaże się podobnie ciekawym ja k m altoza. Jeżeli kwas solny działa n a glukozę w przeciągu dłuższego czasu, prod uk t ostateczny tego działania zbliża się do dekstryn.

Jakkolw iek zdobycze te są n ad e r m ało, to udowodniają one w zasadzie możliwość synte­

zy polisacharydów.

Zobaczm y teraz, w ja k i sposób zdobycze syntezy chemicznej mogą wpłynąć n a nauki biologiczne. Ż ad n a z przem ian glukozy nie je s t lepiej zbadaną, niż rozkład jej na dwu­

tlenek węgla i alkohol podczas ferm entacyi drożdżowej. Proces ferm entacyi tłumaczono sobie naw et w bieżącym wieku w rozmaity

*) W sp o m n ę tu t a j, że s to s u ją c m e to d ę M i­

chaela do lew u lo zy o trz y m a łe m c u k ie r, k tó r y ,

o ile d z is ia j o sąd zić m ogę, nie ró żn i się w cale od

c u k ru trzcin o w eg o .

(7)

N r 11. WSZECHŚW IAT. 167 sposób. W skutek znakomitych badań P a ­

steu ra wiemy teraz, że pogląd witalistyczny k’,'Schwanna na ferm entacyą, przyjm ujący iż ostatnia je s t rezultatem procesów życiowych bakteryj, je st jedynie słusznym. Zdum iewa­

jące postępy bakteryologii dały nam poznać szeregi morfologiczne różnych drożdży, które wprawdzie wszystkie w ytw arzają z glukozy alkohol, lecz k tóre oprócz tego w ytw arzają szereg różnych produktów ubocznych, n a d a ­ jących napojom fermnentowanym sm ak roz­

m aity. Jakkolw iek rezu ltaty te są bardzo ważne i pożyteczne dla mykologii, chemicz­

nego punktu widzenia w nich nie spotykamy.

Jedyne doświadczenia w tym kierunku pole­

gały n a badaniu różnych wodanów węgla n aturalnych co do ich zdolności ferm entow a­

nia. O kazało się przytem , że pomiędzy trz e ­ m a heksozami, glukozą, fruktozą i galaktozą, zasadnicza różnica nie istnieje.

Znacznie różnorodniej przedstaw ia się to zagadnienie, badając je przy pomocy nowego m ateryału. Zauw ażyć przytem m ożna n a ­ tychm iast, że zdolność ferm entacyi zależy od budowy geom etrycznej cząsteczki. W odróż-*

nieniu od glukozy zwykłej, odpowiedni jej izomeron lewoskrętny nie ferm entuje z droż­

dżami. To samo m a miejsce z izomeronami odpowiedniemi fruktozy i galaktozy. Podobne fakty spostrzegł już P asteu r, stwierdziwszy, że w praw o skręcający kwas winny ro zk ład a się szybciej pod wpływem grzybków pleśnio­

wych niż lewoskrętny. Lecz ferm entacya alkoholowa je s t bądź co bądź procesem od­

miennym niż rozkład kompletny kwasu win- nugo, a oprócz tego nie mamy tu taj do czy­

nienia z odmiennem zachowaniem się ciał wyłącznie w lewo lub w prawo skręcających, albowiem z pomiędzy 12 heksoz tylko 4 fer­

m entują. D rożdże więc oryentują się geo­

m etrycznie w wyborze stereochemicznie izo­

m erycznych cukrów. F a k t ten tem bardziej zadziwia, że m ożna je oszukać z łatwością algebraicznie. Doświadczenie bowiem wyka­

zało, że nie m ogą one odróżnić cukrów z 3 lub 9 atom am i węgla od cukru z sześcioma, albowiem gliceroza i nonoza ferm entują tak samo łatw o ja k heksoza.

Spotykam y tu ta j więc zadziwiający fakt, że najzw yczajniejsza funkcya życiowa o r g a ­ nizmu nie tyle zależy od składu m ateryału pokarmowego, ile od jego geometryi m oleku­

larnej. W ytłum aczenie tego faktu jest z a ­ gadnieniem biologicznem pierwszorzędnej wagi, albowiem co się odnosi w tej mierze do ferm entacyi alkoholowej, odnosi się bez kwestyi i do innych procesów ferm entacyj­

nych, lub mówiąc jeszcze ogólniej, do prze- miauy m ateryi w organizm ie żyjącym , można więc wybaczyć chemikowi, gdy ten s ta ra się odpowiedzieć na pytania te ze swego punktu widzenia. Najważniejszym czynnikiem ko­

mórki żyjącej są ciała białkowe. S ą one również optycznie czynne i posiadają zatem również asym etrycznie zbudowaną cząstecz­

kę. Ponieważ oprócz tego pow stają one w roślinie z wodanów węgla, przyznać moż­

na, że geom etrya ich w zasadzie je s t an alo ­ giczną. Jeżeli cukier znajdzie się w ze­

tknięciu z ciałem białkowem komórki droź- dżowej, to zostanie on rozłożonym, sferm en­

towanym jedynie wtedy, gdy budowa geom e­

tryczna jego cząsteczki nie je s t zbyt oddalo­

ną od budowy cząsteczki ciał naturalnych.

R ozszerzenie i pogłębienie zasadniczej tej myśli nie będzie zadaniem trudnem , albo­

wiem próby tego rodzaju wykonane być m o­

g ą z licznemi przedstaw icielam i państw a zwierzęcego i roślinnego. Z e przytem nie potrzeba się ograniczać do ciał geom etrycz­

nie izomerycznych, że można używać ciał z różną zaw artością węgla sam o przez się się rozumie. Doświadczenia takie były zresz­

tą już wykonywane, w ściślejszym jed n ak z a ­ kresie, przez K ulza, Y o ita i C rem era, w celu badania tw orzenia się glikogenu w organiz­

mie. B adania te doprowadziły do uwagi godnego rezu ltatu , że daje się tu ta j zauwa­

żyć różne zachowanie się cukrów, podobnie ja k przy ferm entacyi. Oprócz tego można z doświadczeń tych wnioskować, że organizm zwierzęcy je s t zdolny do w ytw arzania cukru gronowego z jego izomeronów geom etrycz­

nych, z mannozy i galaktozy i odwrotnie o sta t­

nia w ytw arzaną je st przez zw ierzęta ssące, j a ­ ko część składow a cukru mlecznego, z cukru gronowego, zaw artego w pokarmie. I dla tych przem ian, k tó re dawniej były najzupeł­

niej zagadkowemi, stereochem ia daje przeto tłumaczenie: w ystarcza, gdy przyjmiemy, że jed n a z pięciu grup hydroksylowych u tle­

nioną je s t przejściowo do grupy karboksylo­

wej, a n astępnie zostaje odtworzona ponow­

nie przez proces redukcyjny. Ponieważ prze­

(8)

168 W SZECHŚW IAT.

miany podobne zostały już sztucznie wyko­

nane, ponieważ dalej utlenianie i odtlenianie są ulubionem i m etodam i kom órki żyjącej, chem ia więc fizyologiczna zapewne nie będzie się ociągała z uznaniem tego poglądu za je d n ą z podstaw b ad a n ia wodanów węgla w organizm ie.

P rzez podobne eksperym enty u d a się może też w ytłum aczenie bardzo ważnej sprawy, mianowicie pow staw ania tłuszczów z woda­

nów węgla. Ż e przem iana ta w istocie od­

bywa się w organizm ie, tego dowodzą do­

kładne b ad a n ia nad przem ianą m ateryi;

przem iana ta uskutecznia się wszelako znacz­

nie wydajniej w roślinach, szczególnie w n a ­ sionach i owocach, używanych do fabrykacyi olejów tłustych. N iedojrzale np. nasiona za­

w ierają znaczne ilości mączki i cukru, k tóre podczas dojrzew ania przem ieniają się stop­

niowo w tłuszcze.

N a pierwszy rz u t oka przem iana ta wyda­

je się ta k skom plikow aną, że porów nanie jej ze znanem i reakcyam i chemicznemi je s t rz e­

czą tru d n ą; chodzi przecież o wytłum aczenie przem iany cząsteczki, zaw ierającej tylko sześó atomów węgla w cząsteczkę skompliko­

w aną, zaw ierającą atomów tych 51 lub 57.

W rzeczywistości je d n a k p roste zastanow ie­

nie się wystarczy, aby wskazać podobieństwo między procesem tw orzenia się tłuszczów a spraw am i mniej złożonemi.

G liceryna, wchodząca w skład tłuszczów, m ogła powstać z cukru gronowego przez przyłączenie się czterech atom ów wodoru i rozsadzenie łańcucha atomów w ęgla w spo­

sób odwrotny temu* przez k tó ry gliceryna sam a przem ienia się naprzód w glicerozę a n astęp nie w cukier. W celu, dalej, w ytłu­

m aczenia pow staw ania kw asu stearynow ego i oleinowego, k tó re w połączeniu z gliceryną stanow ią su bstancyą tłuszczow ą, wystarczy przypuszczenie, że trz y cząsteczki cukru ł ą ­ czą się z sobą za pośrednictw em g ru p ald e­

hydowych, w ta k i sam sposób ja k 3 cząstecz­

ki aldehydu mrówkowego kondensując się d a ją heksozę. R ezultatem takiej kondensa- cyi byłoby ciało o 18 atom ach węgla, z k tó ­ rego łatw o może pow stać kwas tłuszczowy po częściowej redukcyi i przesunięciu się a to ­ mów tlenowych. N ie ulega żadnej w ątpli­

wości, że przem iana ta k a da się urzeczy­

wistnić i na drodze sztucznej. K w as palm i­

tynowy, zaw ierający 16 atomów wva^c; mory również często bywa częścią składow ą tłu sz ­ czów, powstaćby mógł przez kondensacyą jednej cząsteczki heksozy i dwu cząsteczeł pentoz, które są bardzo rozpowszechnione w przyrodzie; nic zresztą nie wyklucza moż­

ności pow staw ania tego kwasu przez odszcze^

pienie dwu atomów węgla od łańcucha, zło­

żonego z 18 tych atomów, wyżej wspomnia­

nych kwasów. W tem właśnie miejscu eks­

perym ent ńzyologiczny mógłby oddać wielkie usługi. Jeż eli przy tw orzeniu się tłuszczów cząsteczka cukru nie ulega kom pletnem u roz­

kładowi, co je st rzeczą prawdopodobną, n a­

tenczas cukry o różnym składzie procento­

wym powinny powodować powstawanie ró ż ­ nych tłuszczów. Bez względu na re zu ltat takich doświadczeń, osięguiętoby lepsze po­

jęcie o n atu raln em powstawaniu tłuszczów.

Jeżeliby, po poznaniu n atu ry tych p rz e­

mian, u dało się i drogą sztuczną przemienić cukry w tłuszcze, odkrycie tak ie m iałoby niezm ierne znaczenie z p u nk tu czysto p ra k tycznego, albowiem przyroda m a znacznie więcej cukrów do rozporządzenia niż tłu sz­

czów.

N a daleko większe trudności natrafi p ró b a wytłum aczenia pow staw ania ciał białkowych w roślinie z wodanów węgla i nieorganicznych związków azotowych i siarkowych. D opokąd o budowie chemicznej tych ciał posiadać bę­

dziemy słabe zaledwie pojęcie, kwestyi tej poważnie ro ztrząsać nie jesteśm y w stanie.

N ie ulega je d n a k żadnej wątpliwości, źe fizyologia przyszłości będzie zm uszoną do zajęcia się i tą kwestyą.

P rzy pomocy obecnie znanych w nauce środków pomocniczych, z większem powodze­

niem rozważać będziemy mogli inne, nie mniej ważne zagadnienia, mianowicie proces asym ilacyi węgla w roślinach. P o d wpływem św iatła roślina przem ienia, ja k wiadomo, w cukry dwutlenek węgla, zaw arty w po­

wietrzu.

Z pośród licznych hypotez o tym przeb ie­

gu, n a szczególną uwagę zasługuje p rzy­

puszczenie B aeyera, że przedewszystkiem po­

wstaje aldehyd mrówkowy przez redukcyą dwutlenku węgla. R ezu ltat syntezy, k tó rą opisaliśmy powyżej, może służyć za poparcie dla hypotezy B aeyera, a re z u lta t eksperym en­

tu fizyologicznego również za nią przem aw ia,

(9)

N r. 11 W SZECH ŚW IA T. 1 69 albowiem, jakkolwiek wolny aldehyd mrów­

kowy je s t trucizną dla mikroorganizmów a naw et roślin wyższych, jednakże proste | związki jego z innemi ciałami są asymilowa- ne bez żadnej szkody przez wodorosty ').

Tw orzenie się takiego nieszkodliwego p o łą­

czenia aldehydu mrówkowego mogłoby mieć miejsce; w roślinie zielonej. Lecz związek ta k i musi być naprzód odkrytym , nim hypo- teza B aeyera zostanie uznaną za prawdziwą zdobycz naukową.

K to zam ierza wyświetlić proces asymilacyi ten musi się zająć też pytaniem dlaczego 1 organizm w ytw arza ciała optycznie czynne,

podczas gdy synteza chemiczna d aje pro duk­

ty optycznie bierne. Różnica ta wydawała się zresztą P asteurow i ta k fundam entalną, że zdolność w ytw arzania ciał optycznie czyn­

nych przypisywał jedynie organizmom ży ją­

cym. P rze z postępy chemii i ta o statnia deska zbawienia dla siły życiowej runęła, albowiem jesteśm y obecnie w sta n ie wy tw a rzać i sztuczną drogą ciała skręcające płasz czyznę św iatła polaryzowanego. Pomimo tego jed n ak istnieje pewna różnica pomiędzy syntezą sztuczną a n atu raln ą. Synteza sztucz­

n a prowadzi do produk tu optycznie nieczyn­

nego, który dopiero zapomocą operacyj do­

datkow ych rozłożyć m ożna na optycznie czynne części składowe, podczas gdy przy procesie asym ilacyi w ytw arzają się tylko optycznie czynne cukry jednego szeregu geo­

metrycznego.

Stereochem ia wodanów węgla wzbogaciła nas wszelako faktam i, które i tę zagadkę mo ■ g ą wytłum aczyć. Jeżeli z optycznie czyn­

nego cukru zapomocą przyłączenia kwasu pruskiego spowodujemy powstanie nowego cukru, przekonam y się, że nowy ten cukier również je st optycznie czynnym. Poniew aż zaś w spraw ie asymilacyi ważne znaczenie

j

m ają czynne optycznie części składowe ziarn ­ k a chlorofilowego 2), łatw o je s t pojąć, d la ­ czego kondensacya 6 atomów węgla od­

bywa -się również asym etrycznie, powodu­

') P o ró w n aj a rty k u ł p . t. „ P ie rw s z y p ro d u k t a sy m ila c y i” i t. d. W szech św iat, r . 1 8 9 5 .

2) P o ró w n a j a rty k u ł p . t. „Z ch em ii c h lo ro ­ filu ” . W szech św iat, 1 8 9 5 .

ją c powstawanie cukrów czynnych optycz­

nie ').

Stw orzona w taki sposób asym etrya może być przeniesioną n a wszystkie ciała, tworzące się w roślinie wskutek przem iany chemicznej cukrów. Takiemi ciałami są nietylko skom­

plikowane wodany węgla, ciała białkowe i tłuszcze, o których dotychczas wyłącznie była mowa, lecz też liczne kwasy, alkaloidy, barwniki, garbniki, olejki eteryczne i t. d.

O przem ianach tych tymczasem wiemy b a r ­ dzo m ało, lecz chemia roślinna niebawem niechybnie się niemi zajm ie z powodzeniem.

Z w ierzęta, ja k wiadomo, biorą gotowe wszystkie związki węgla, potrzebne do budo­

wy organów i podtrzym ania procesu życiowe­

go, od rośliny. Z tego powodu w ciele zwie- rzęcem syntezy odbywają się znacznie rza­

dziej, a natom iast p rzebiegają naprzód prze­

miany tych ciał a później kom pletny ich rozkład. Losy wodanów węgla d ają na to doskonały dowód. Spożytkowanie ich synte­

tyczne ogranicza się, o ile dziś wiemy, tylko w kierunku w ytw arzania ciał wolnych od azotu, ja k np. tłuszczów. O bejm ują one za to ważną rolę innego rodzaju, służąc jak o m ateryał opałowy i jak o źródło siły m usku­

larnej. P ochłanianie więc i spalanie woda­

nów węgla są ważnemi czynnikami przem iany m ateryi w ciele zwierzęcem. Fizyologii daw­

niejszej zdawało się, źe je st dostatecznie po­

inform owana o obu tych spraw ach. I w isto­

cie, dopóki liczono się tylko z cukrem , m ącz­

ką, celulozą, kwestya asymilacyi wodanów węgla zdaw ała się m ało skomplikowaną.

Pierwsze dwa ciała rozpuszczają się w orga­

nach traw ienia i ulegają pochłanianiu, o s ta t­

nie natom iast uchodziło za niestraw ne, albo­

wiem czysta celuloza, ja k ą przedstaw ia b a ­ wełna lub len, nie je s t rozpuszczaną przez sok żołądkowy ani też w kiszkach. Tylko kiszkom traw ożernych przypisywano zdol­

ność rozpuszczania i tego m ateryału przy po­

mocy bakteryj.

Dziś wyraz „celuloza” oznacza cały sze reg

') T łu m aczen ie to nie m oże być uw ażane za zu p e łn ie zad aw aln iające. P o w sta je bow iem kw e- srya: co p o w o d u je asy m etry c zn o ść ciał s k ła d a ją ­ cych z ia r n k a chlorofilow e?

L . M

(10)

170 W SZECH ŚW IA T. N r U różnych substancyj; wiemy te ra z w skutek

bad ań Schulzego, Tollensa, R eissea i innych, że roślina posługuje się przy budowie swego szkieletu oprócz zwykłej celulozy, ja k ą z n a ­ my pod postacią, bawełny, szeregiem innych polisacharydów, pochodnych m annozy, g a ­ laktozy lub pentoz. P ro d u k ty te u leg ają stosunkowo łatw o scukrzeniu pod wpływem kwasów lub ferm entów i są skutkiem tego łatwo traw ione przez zw ierzęta traw ożerne.

Chem ia rolnicza spożytkow ała już te wyniki, przy ocenie w artości pożywnej różnych r o ­ dzajów paszy i należy się spodziewać, że od­

powiednie doświadczenia zostaną przeprow a­

dzone nad żołądkiem ludzkim.

Jeszcze mniej dokładne są wiadomości n a­

sze o spalaniu wodanów w ęgla w ciele zwie­

rzęcemu Od czasu, gdy Layoisier stw ierdził, że dw utlenek węgla i woda są ostatecznem i produktam i spalenia, nie dowiedziano się wiele nowego. Poniew aż je d n a k owo spale­

nie w tk an k ach odbywa się stopniowo i po­

nieważ towarzyszy mu prawdopodobnie sze- j reg prostszych procesów rozkładow y ch—wy- [ osobnienie owych ciał przejściowych miałoby wielką w artość nietylko dla zrozum ienia n o r­

malnej przem iany m ateryi, lecz i dla b adania stanów chorobowych.

B adania takie byłyby ważne bezpośrednio dla medycyny praktycznej, albowiem jeżeli uda się wykryć przyczyny choroby cukrowej np. lub innych podobnych, będzie m ożna usunąć wpływy szkodliwe przez użycie odpo- j wiednich wodanów węgla.

Nie ulega wątpliwości, że chem ia fizyolo- giczna osięgnęła ju ż wiele, lecz znacznie większe zadania oczekują jeszcze w niej na rozwiązanie. W zrosła ona jednocześnie z che­

mią organiczną i wszystkie zdobycze o sta t­

niej, o ile możności wyzyskała czy to bezpo­

średnio czy też pośrednio, a jeżeli pomimo tego nie ziściły się wszystkie pokładane w niej nadzieje, jeżeli pomimo w spaniałych odkryć n a polu fizyologii traw ienia i odży­

wiania, w dziedzinie zjaw isk ferm entacyjnych i asymilacyi roślinnej — chemia komórki zawsze jeszcze je s t zagadką, to przyczyny tego stanu rzeczy doszukiw ać się należy czę­

ściowo w skom plikowanej n atu rz e odnośnych badań a częściowo w b ra k u odpowiednich środków i m etod b adania. N ie należy zresz­

tą sądzić, że badanie zawiłych części składo-

■ wych komórki byłoby zawczesne. B adania,

| jak ie w ostatnich czasach ogłosił Schm iede- berg nad składnikam i chrząstek lub Kossel j nad kwasam i nukleinowemi, są tego dowo-

| dem. N ie należy też wątpić, że b adan ia tego rodzaju zainteresują pracowników che­

mii organicznej. W obec olbrzymiego ro z ­ woju syntezy, czas w którym obecne poła badania zostaną wyczerpane, nie je s t bardzo oddalony, a wtedy cały zastęp pracowników zwróci swe usiłowania ku badaniu ciał p ro ­ teinowych.

Ponieważ pod względem chemicznym świat

| zwierzęcy mniej różni się od roślinnego niż pod względem morfologicznym, zagadka ży-

| cia uw ażana być może za ogólne wielkie za-

; gadnienie fizyologii. Lecz naw et dla sprzę­

żonych sił zagadnienie to łatw em nie będzie, choć usiłowania w końcu zostaną sowicie nagrodzone.

D r L . Marchlewski.

0 budowie wewnętrznej kryształów.

(C iąg d alszy ).

I I .

W rozdziale poprzedzającym doszliśmy do przekonania, że kryształy w przeciwstawieniu do ciał bezpostaciowych odznaczają się p ra ­ widłową budową m olekularną. N a p o d sta­

wie własności nzycznych wywnioskowaliśmy mianowicie, że w kierunkach jednoznacz­

nych, t. j. na liniach i płaszczyznach równo­

ległych, u kład cząsteczek krystalicznych je s t zupełnie jednakow y. Obecnie przystąpić m o­

żemy do bliższego zapoznania się z n ajp ro st I szą teoryą budowy kryształów , ja k ą stwo­

rz y ł B ravais, a rozw inął i uprzystępnił Sohn- cke '). D la ułatw ienia zadania przypuść­

my, że cząsteczki krystaliczne pozbawione są wymiarów, że są to raczej pu nkty m ateryał-

') P o ró w n . p o c z ą te k ro z d z ia łu I.

(11)

N r 11. W SZECHŚW IAT.

1 7 1

ne, a raczej środki ciężkości molekuł m ate­

ryalnych. Przypuśćm y dalej, że cząsteczki te nie znajdują się w ciągłym ruchu, ja k te ­ go wymaga właściwe im ciepło, lecz że pozo­

s ta ją w spokoju, a mianowicie w środkowym punkcie wykonywanej przez nie drogi. P o ­ czyniwszy te zastrzeżenia, najogólniejszy sposób prawidłowego ugrupowania cząsteczek kryształu możemy sobie wystawić, ja k n astę­

puje:

N iechaj 1 i 2 (fig. 1) będą dwiema sąsied- niemi cząsteczkami; odległość między niemi niech się równa a; wtedy na przechodzącej przez nie prostej X X wszystkie inne sąsied­

nie cząsteczki muszą mieć tę samę odległość a, t. j. prosta X X przedstaw ia szereg punk-

" .;;T ! .<? I

■9' 'i jr

o - j

'■ i i » — # . J : . O j o i

I

» o i:,

-

o - ]i ’ [.■■■■

>i » 7

i O ' •■•■-"'i:'.---' ■'

i . • !

Ż

Fig . 1.

tów m ateryalnych, jednakowo od siebie od­

ległych. Jeż eli 3 będzie jakim kolw iek innym punktem m ateryalnym k ryształu, najbliżej położonym od szeregu X X , a odległość jego od 1 będzie równa b, natenczas p ro sta Y Y będzie również szeregiem punktów, oddzielo­

nych jednakow em i odległościami b. P onie­

waż ugrupowanie cząsteczek naokoło punktu m ateryalnego 2 powinno być takie samo, ja k koło punktu 1, przez pierwszy z nich musi zatem przechodzić szereg 2, 4 , . . . równo­

legły do 1, 3, . . . i zbudowany zupełnie tak samo, ja k szereg YY. Jeżeli to samo r o ­ zumowanie zastosujem y do każdego n astęp ­ nego punktu szeregu X X i Y Y , to w rezul­

tacie otrzym am y w płaszczyznie 1, 2, 3, 4 siatkę z nieskończenie wielką ilością oczek

czworobocznych, w której (siatce) cząsteczki mieścić się będą w kątach, utworzonych przez boki a i b. Przypuśćm y teraz, że 5 je s t j a ­ kąkolwiek cząsteczką, leżącą nazew nątrz tej płaszczyzny siatkowej, lecz w jej najbliższem sąsiedztwie. Ponieważ koło każdego punktu ugrupowanie cząsteczek powinno być je d n a ­ kowe, więc jednocześnie z punktem 5 musimy sobie wyobrazić punkty 6, 7, 8, które będą miały położenie najzupełniej podobne do położenia punktów 1, 2, 3, 4; innerni słowy przez p u n k t 5, którego odległość od 1 równa się c, musi przechodzić d ru ga płaszczyzna siatkowa równoległa do pierwszej i z takim samym układem cząsteczek. P ro s ta Z Z , przeprow adzona przez punkty 1 i 5, natrafi w dalszym ciągu na szereg cząsteczek, z k tó ­ rych k ażda będzie odległą od swej sąsiadki na długość c. Ponieważ do każdej z nich stosuje się to samo, co było powiedzianem o 5, więc w rezultacie otrzym am y cały szereg płaszczyzn molekularnych o jednakow ym układzie cząsteczek i równoległych do 1, 2, 3, 4 (fig. 1 zawiera ich tylko cztery). W szyst­

kie te płaszczyzny pospołu tw orzą t. zw.

„siatkę przestrzeniow ą” (R aum g itter, t. j.

siatkę o trzech wymiarach), sk ład ającą się z punktów m ateryalnych, spoczywających w k ątach równoległościanów, z których jeden na fig. 1 oznaczyliśmy cyfram i 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8. Żadnych innych cząsteczek k ryształ nasz zawierać nie może, gdyż dla zasady jednorodności, stanowiącej jed n ę z podstaw naszego rozum ow ania, m usiałyby znaleźć się one także w równoległościanie 1 . . . 8, wte­

dy jed n ak cząsteczki 5, 6, 7, 8 nie byłyby najbliźszemi sąsiadkam i cząsteczek 1, 2, 3 ,4 . Przypuszczenie to nie zgadza się zatem z przyjętem powyżej założeniem. Niemożli- wem też je s t istnienie jakichkolw iek innych punktów m ateryalnych w szeregach, sk ład a­

jących pojedyncze warstwy cząsteczek, gdyż w takim razie odległość pomiędzy niemi by ­ łaby m niejszą od a , b, c, co również sprzeci­

wiałoby się założeniu pierwotnem u. Musimy więc przyjąć, że cząsteczki kryształu je d n o ­ rodnego tw orzą razem „siatkę przestrzenio­

wą” o układzie równoległościennym.

F ig . 1, przedstaw iająca niewielki tylko

fragm ent takiej siatki o trzech w ym iarach,

je st w istocie rzeczy systemem nieskończonej

ilości szeregów cząsteczek, ułożonych równo-

(12)

1 7 2 W SZBCHSW IAT. N r 1 1 .

legie do trzech prostych: X X z odstępem międzycząsteczkowym a, Y Y z odstępem b i Z Z z odstępem c. Jeżeli jakikolw iek punkt siatk i połączymy z jakim kolw iek sąsiednim , np. 1 z 4 albo z 8 i t. d. i linią prostą, łączą­

cą wybrane przez nas punkty, przedłużym y w tę lub d ru g ą stronę, to natrafim y na trzeci punkt w odległości tak iej, ja k a dzieli dwa pierwsze. T ę sam ę odległość znajdziem y po­

między wszystkiemi innem i punktam i, poło- żonemi na przeprow adzonej dowolnie linii p rostej. C ały ten system m olekularny mo­

żemy zatem uw ażać za zbiór cząsteczek, uło­

żonych w szeregi, równoległe do jak iejk o l­

wiek prostej przechodzącej przez dwie z nich.

Szeregi te są najd okładniej jednorodne; każ­

dy z nich w każdej swej części posiada układ cząsteczek zupełnie identyczny. Ponieważ odstępy m iędzy cząsteczkam i są nadzwyczaj­

nie m ałe, wynika stąd , że ciała, których b u ­ dowę m olekularną w yobraża siatk a przestrze- niowa, muszą posiadać we wszystkich rów­

noległych kierunkach te same własności fizyczne.

C ały powyższy system m olekularny m oże­

my je d n a k rozłożyć jeszcze inaczej, a m iano­

wicie na płaszczyzny siatkowe jednakow o usadzone cząsteczkam i. Je d n e z tych płasz­

czyzn m ogą być równoległe do prostych X X i Y Y z cząsteczkam i leżącemi w k ą ­ tach równoległoboków ab; inne równoległe do X X i Z Ź , n a tych cząsteczki mieścić się b ędą w k ątach równoległoboków ac; jeszcze inne rów noległe do Y Y i Z Z z równoległo- bokam i bc i t. d. Płaszczyzn takich wyobra­

zić sobie możemy nieskończoną ilość, lecz na każdej z nich cząsteczki spoczywać będ ą w k ątach równoległoboków, k tó re w p łasz­

czyznach rów noległych będ ą jednakow e, w płaszczyznach zaś rozm aicie względem sie­

bie pochylonych niejednakowe.

Z łatw ością też przekonać się możemy, źe rozważany przez nas równoległościan 1 . . . 8 nie je s t jedynie możliwym w układzie cząste­

czek, wystawionym na fig. 1. W sam ej rz e­

czy, jeżeli k ą t jakiegokolw iek równoległobo- ku, leżącego np. w płaszczyznie przecho­

dzącej przez p ro stą X X i p rz ek ątn ą rom- boidu bc, połączym y z k ątam i odpow iadają­

cego m u rów noległoboku sąsiedniej p łasz­

czyzny siatkowej, równoległej do pierw szej, to otrzym am y równoległościan zbudowany

zupełnie inaczej, niż 1 . . . 8. Możemy więc całe to skupienie cząsteczek podzielić na roz­

maitego rodzaju równoległościany, odpowia­

dające warunkowi jednorodności, wedle któ ­ rego wszystkie wyosobnione ze skupienia części b ędą pod każdym względem do siebie podobne, byleby zajmowały w nim położenia jednoznaczne. Odnosi się to przedewszyst­

kiem do ciał krystalicznych, posiadających, ja k wiemy, zupełnie jednakow y układ cząste­

czek na liniach i płaszczyznach równoległych.

T eorya siatek przestrzeniowych równo- ległościennych zgadza się i objaśnia dosko­

nale zasadniczą własność kryształów , a m ia­

nowicie łupliwość. Sohncke dowiódł w spo­

sób zarówno prosty ja k przekonywający, że

„im gęściej d ana płaszczyzna siatkowa u sa­

dzona je s t punktam i m ateryalnem i, tem większą je s t je j odległość od najbliższej płaszczyzny siatkowej rów noległej". Ponie­

waż musimy przypuścić, źe spoistość ciała wogóle je st tem większą, im m niejsza odleg­

łość dzieli jego cząsteczki, w ypada stąd, że płaszczyzny najdokładniejszej łupliwości od­

zn aczają się jednocześnie najw iększą „gęsto­

ścią powierzchniową”; równolegle do tych płaszczyzn spójność będzie największą, p ro ­ stop adle do nich — najm niejszą. Stopień łupliwości pozostaje w prostym stosunku do liczebności czyli gęstości cząsteczek, znajdu­

jących się na danej płaszczyznie.

S iatk a przestrzeniowa, wyobrażona n a fig. 1, daje nam najprostsze a zarazem i najogól­

niejsze wyobrażenie o budowie m olekularnej k ryształu. S iatk ę tę nazwać możemy tró j- skośną (trykliniczną), gdyż trzy szeregi cząs­

teczek, X X , Y Y i Z Ź , z których je s t zbu­

dowaną, tw orzą między sobą kąty różne i ukośne. Będzie ona oczywiście odpow iada­

ła kryształom pozbawionym sym etryi prostej, w których kierunkam i fizycznie jednoznacz- nemi są tylko kierunki równoległe, gdyż w tych ostatnich u kład cząsteczek będzie zu­

pełnie jednakow y, również gęstość cząsteczek będzie jednakow a tylko n a płaszczyznach równoległych. Gdybyśmy je d n a k mieli do czynienia z kryształem , którego własności fizyczne, ja k spójność, elastyczność i t. d.

zm ieniają się symetrycznie względem pew­

nych płaszczyzn i w kierunkach jednakowo do nich nachylonych, choć przeciwległych po­

siad ają tę sam ę w artość liczbową, natenczas

(13)

N r 11. W SZECHŚW IAT. 173 w budowie takiego kry ształu równolegle do

owych kierunków musiałyby koniecznie istnieć szeregi punktów m ateryalnych o jednakowem natężeniu sił m olekularnych i, co zatem idzie, o jednakow ych między cząsteczkami odstę­

pach. Płaszczyzny siatkowe, jednakowo n a ­ chylone do płaszczyzn sym etryi, byłyby z rów ną gęstością usadzone cząsteczkami, a k ry sz ta ł mógłby posiadać dwa albo kilka kierunków łupliwości jednakowego stopnia.

Ponieważ rozm aitym rodzajom łupliwości, jak ie wśród ciał krystalicznych dostrzegam y, m uszą odpowiadać odmienne budowy m ole­

kularne, pow staje stąd pytanie, czy wszyst­

kie możliwe teoretycznie rodzaje budowy siatkowej równoległośc.iennej zgadzają się z własnościami fizycznemi rozmaitych grup krystalicznych. N a początku artykułu n i­

niejszego wspomnieliśmy, że zadanie to ro z­

w iązał naprzód B ravais, później zaś do jego ! wyjaśnienia i uprzystępnienia wielce się przy­

czynił swojemi pracam i Sohncke '). Owocem tych poszukiwań je st teoryą t. z w. budowy siatkowej równoległościennej („ R a u m g itter- stru c tu r”), stworzona przez obu tylko co wymienionych badaczy-matematyków. W ed­

łu g tej teoryi istnieje geometrycznie m ożli­

wych 14 rodzajów siatek przestrzeniowych czyli 14 sposobów ugrupow ania cząsteczek równoległościennego, należących do 7 roz­

m aitych grup, które się różnią stopniem sy­

m etryi.

(Dok. nast.).

J . Morozewicz.

SEKCYA CHEMICZNA.

P o sied zen ie 3-cie w r. 1 8 9 6 S ek cy i chem icznej odbyło się d n ia

8

lu te g o w g m ach u M u zeu m p rz e m y słu i ro ln ictw a.

P ro to k u ł p o sied zen ia p o p rz e d n ie g o z o sta ł o d ­ c z y ta n y i p rz y ję ty .

') D ie G ru p p iru n g d e r M olekule in den K ry- sstallen, P o g g e n d o rffs A n n alen d e r P h y sik , 1 8 8 7 .

D -r L eo n N encki w ygłosił rz e c z „ 0 surow icach i to k sy n a c h lec z n ic z y c h ” .

Stosow anie su ro w ic w m edycynie rozpoczęło się od su ro w icy a n ty d y fte ry c z n e j. J a k teg o j u ż k ilk a k ro tn ie dow iodły sp o strz e ż e n ia , zm n iejsza ona śm ierteln o ść w błonicy b a rd z o znacznie. S ta ­ ty s ty k a p o d a je śm ierteln o ść w N iem czech n a l 7

0/0

z a m ia st 5 0 ° /0 w la ta c h d aw niejszych, w M ad ry cie 13 °/0 z a m ia st 60 i 8 0 ° /o. Te pom yślne w yniki zach ęciły do w ytw orzenia surow ic leczniczych d la innych ch o ró b zak aźn y ch . Z n ich znalazły j u ż p ra k ty c z n e zasto so w an ie surow ica stre p to k o k o - w a i s ‘afilokokow a. S tre p to k o k i w y stę p u ją s a ­ m o d zieln ie w ró ży , z ak ażen iu k rw i, go rączce p o ­ ło g o w ej, a p ró c z teg o to w a rz y s z ą b a rd z o często innym d ro b n o u s tro jo m ch orobotw órczym , n p . la- secznikow i su c h o t i błonicy. W ed łu g referen+a n iepom yślne p rz y p a d k i stosow ania surow icy an ty - d y fte ry ty c z n e j w błonicy d a d z ą się o b jaśn ić z a k a ­ żeniem s tr e p #okokam i. T ak sam o w iększość zn iszczeń m echanicznych w g ru ź lic y je s t d ziełem stre p to k o k ó w , a nie la s eczn ik a su ch o łniczego.

S urow ica stre p to k o k o w a w y tw arza się w sposób p o d o b n y do surow icy d y fte ry ty c z n e j, t . j . s tr e p to ­ ko k i sz c z e p ią się na odżyw ce bulio n o w ej, w ytw o­

rz o n ą te k s y n ę filtru je się p rz e z filtr C h am b erlan - d a i z a sz c z e p ia zw ierzęciu . S u ro w ica stafilo k o - kow a sto s u je się z d o b rem i re z u lta ta m i w ch o ro ­ b ach g d z ie w y stę p u ją stafilo k o k i: w zap a le n iu sz p ik u k o stn eg o , w influenzy i t. p . D -r R ekow - ski, a s y s te n t p ro f. M . N enckiego z P e te rsb u g a , w ychodząc z p rz y p u s z c z e n ia , że tru c iz n y m in e­

ra ln e m o g ą w yw ołać w o rg an izm ie tw o rzen ie się odpow iednich a n ty to k sy n na w zó r teg o , j a k to czy n ią tru c iz n y o rg an iczn e, zasz c z e p ił k o n io ­ w i em u lsy ą salicy lan u r tę c i i surow icę teg o k o n ia, z a w ie ra ją c ą je d y n ie śla d y rtę c i nied ające się oznaczyć ilościow o, w strzy k iw ał chorym syfili- tycznym . R e z u lta ty , sp ra w d z o n e p rz e z b a d a n ia dw u inn y ch le k a rz y p e te rs b u rs k ic h , h y ly b a rd z o d o d atn ie. W podo b n y sposób d -r R ekow ski o trz y m a ł surow icę arsen o w ą, k tó r ą ra d z i sto so ­ wać p rz y now otw orach. P rz e c h o d z ą c do to k sy n , re f e re n t za z n a c z y ł, że w A m eryce przeciw ko r a ­ kow i s to s u ją to k sy n ę stre p to k o k o w ą . N ajw iększe zastosow anie z to k sy n z n a jd u je obecnie to k s y n a m aleinow a i tu b e rk u lic z n a . S to s u ją się one ja k o śro d k i rozp o zn aw cze p rzeciw n o sacizn ie i su c h o ­ tom . R ap to w n e p o d n iesien ie te m p e ra tu ry i u tw o ­ rz e n ie g u z a p o w strz y k n ię c iu to k sy n y , to pew n a o z n a k a ch o ro b y zw ierzęcia. Co do m alein y i tu - b e rk u lin y , to w sk azan ia ic h s p ra w d z iły się w R o s - sy i w 9 9 ,5

°/0

p rz y p a d k a c h , w N iem czech 9 5 ,7 ° /0, we F r a n c y i w 9 7 ,8 ° /0. W ra z a c h ty lk o w y ją t­

kow ych w sk azan ia m alein y i tu b e rk u lin y z a ­

w iodły. B a d a n ia W a lin g e ra w B erlin ie w y k a z a ­

ły , że 1 5 % b y d ła, zab ijan eg o w sz la c h tu z ie b e r ­

liń sk im c h o ru je n a g ru źlicę, w D a n ii ilość b y d ła

chorego n a g ru ź lic ę w ynosi 4 0 ° /0, w Saksonii

1 8 °/0, a w R ossyi w g u b e rn ii n o w o g ro d zk iej aż

8 7 ° /0. D la sto su n k ó w ro ssy js k ic h z asłu g u je n a

szczeg ó ln ą uw agę fa k t, że p o śró d b y d ła najw ięcej

(14)

174 W SZECHSW IAT. N r 11.

p rz e w a ż a ją o k azy r a s sz la c h e tn y c h im p o rto w a ­ nych. W obec te g o ,ż e z a r a z e k g ru ź lic y od b y d ła p rz e c h o d z i do lu d z i z a p o śre d n ic tw e m m leka, d -r N e n c k i p ro p o n u je , a b y T o w a rz y stw o p o s ta ­ ra ło się

1

) o w p ro w a d z e n ie obow iązkow ej asek u - ra c y i b y d ła ,

2

) o obow iązkow e b a d a n ie n a g ra n ic y b y d ła sp ro w a d z a n e g o d la ro z p ło d u , 3) ab y m le ­ c z a rn ie , d o s ta rc z a ją c e m le k a d la d zieci, o b o w ią z ­ kow o z a o p a try w a ły się w św iad ectw a z d ro w o tn o ­ ści k ró w , od k tó r y c h p o c h o d z i m lek o s p r z e d a ­ w ane.

W d y sk u sy i n a d ty m p rz e d m io te m z a b ra ł n a j ­ p ie rw głos d -r J a n P ró s z y ń s k i. W d łu ższem p rze m ó w ie n iu z w ra c a ł u w ag ę n a jp ie rw n a to, że w sta n ie n o rm a ln y m w ślin ie czło w ie k a o d n a jd u ją się s tre p to k o k i i sta filo k o k i, a je d n a k nie z a b ija ­ j ą o rg an izm u , że w s o k u żo łąd k o w y m o d n a jd u ją

się B a c te riu m co lli co m m u n e i in n e b a k ‘ery e , że n a w e t P a s te u r tw ie rd z ił, że obecność b a k te ry j j e s t z w ią z a n a n ie ro z łą c z n ie z życiem o rg an izm ó w w yższych, że j e s t im do ży cia n ie z b ę d n ie p o ­ tr z e b n a . P o g lą d te n z w a lc z a ł p ro f. M . N en ck i, d o ­ w odząc, że fe r m e n ty czynne w sp ra w a c h tr a w i e ­ n ia p rę d z e j i la /w ie j d a le k o w y w o łu ją p ro c e sy ro z c z e p ia n ia , n iż to b a k te r y e u cz y n ić są w sta n ie , a św ieżo T h ie rfe ld e r p rz e p ro w a d z ił ciekaw e d o ­ św iad czen ie n a d św in k ą m o rsk ą . W y ją ł j ą z m a tk i p rz e z cięcie c e s a rs k ie , d e z y n fek o w ał z z e w n ą trz , u m ieścił p o d k lo sz e m , do k tó re g o d o p ro w a d z ił p o w ie trz e w y jało w io n e i k a rm ił j ą m lek iem wyja*

łow ionem . Ś w in k a w ty c h w a ru n k a c h ż y ła i ro s ła , a po z a b ic iu je j se k c y a i b a d a n ie w y d zielin n ie w y k azały żad n y ch d ro b n o u s tro jó w , m ożebnera w ięc j e s t życie b ez ic h pom ocy. Z e p a so rz y ty , k tó r e s ta le o d n a jd u ją się w o rg a n iz m ie lu d z k im , n ie o d d z ia ły w a ją n a ń sz k o d liw ie , j e s tt o s k u te k s a m o o c h ro n y o rg a n iz m u . W obec te g o ty lk o w p rz y p a d k a c h p o w a ż n y c h z m ian w u s tr o ju b a k ­ te ry e w nim p rz e m ie s z k u ją c e m o g ą n a ń o d d z ia ­ ły w ać sz k o d liw ie . W d a lsz e j d y sk u s y i n a d ty m p rz e d m io te m z a p y ta ł p . L e p p e r t p re le g e n ta , czem się o b ja ś n ia f a k t, z a n o to w a n y w c z a so p ism ie

„ Z d ro w ie ” , że su ro w ic a a n ty d y fte ry ty czn a n ie ­ m ie c k a , z a w ie ra ją c a d o d a te k k w a su k arb o lo w e g o , d a je w ięk szy p ro c e n t ś m ie rte ln o ś c i n iż fr a n c u s k a . P . N e n c k i o d p o w ie d z ia ł, że s p o s trz e ż e n ia R a u c h - fu ssa w P e te r s b u r g u d o w io d ły , że n ie k a ż d y k o ń u o d p o rn io n y to k s y n ą d a je su ro w icę je d n a k o w o sk u * eczn ą i je d n e k o n ie d a ją su ro w icę le p s z ą niż in n e . D -r B ączk iew icz d o d a ł, że o rg a n iz m d z ie ­ cięcy j e s t ta k c z u ły m , że n a w e t m in im aln e daw ki fe n o lu m o g ą by ć d la ń tr u ją c e . Co do o b o w ią z ­ kow ego b a d a n ia b y d ła n a g ru ź lic ę tu b e r k u lin ą , a k o n i n a n o sacizn ę m a le in ą , d -r B ączk iew icz z n a jd u je p ro p o z y c y ą d -ra N en ck ieg o b a rd z o s łu s z n ą i g o d n ą p o p a rc ia . P . B ib e rs te in p y ta , c z y su ro w ica rtę c io w a i a rs e n o w a są o d tr u tk a m i p rz e c iw arsen o w i i rtę c i, i czy b a d a n ia p ro f. M . N enckiego n a d e le k tro liz ą to k s y n d o p ro w a d z iły j u ż do p o z y ty w n y c h r e z u lta tó w , n a co d -r L . N e n ­ ck i o d p o w ied zia ł, że o te m d o ty c h c z a s n iem a w ta- d o m o ści.

W dziale d ro b n y c h w iadom ości p. Zna* owicz o św iad cza, że o trz y m a ł w d a rz e z fa b ry k i B a y e ra w E lb e rfe ld z ie k o lek cy ą , z ło ż o n ą z trz e c h s e t k il­

k u d z ie się c iu okazów b arw ników sm ołow ych, o czem z aw iad am ia p rz e d e w sz y stk ie m d la teg o , żeb y zn aleźć sposobność p u b liczn eg o p o d z ię k o ­ w ania tu te js z e m u p rzed staw icielo w i w ym ienionej fa b ry k i, p . K a z im ie rz o w i W en d zie, k tó re g o n ie ­ zw y k le u p rz e jm e m u p o śre d n ic tw u zaw d zięcza d a r w ym ieniony, a p o w tó re i d la teg o , żeby c z ło n k o ­ wie S ekcyi m ogli k o rz y s ta ć z te g o z b io ru w razie p o trz e b y p o ró w n a n ia lu b z a p o z n a n ia się z w łas­

n o ściam i danego b a rw n ik a .

N a te m p o sied zen ie z o s fało u kończone.

P o sie d z e n ie 5 -te K om isyi te o ry i o g ro d n ictw a i n a u k p rz y ro d n ic z y c h pom ocniczych odbyło się d n ia 5 m a rc a 1 8 9 6 ro k u o g odzinie

8

-ej w ieczorem .

1. P ro to k u ł p o sie d z e n ia p o p rz e d n ie g o zo stał o d c z y ta n y i p rz y ję ty .

2. P . R . M erecki m ów ił „O śre d n ie j a ry tm e ­ ty czn e j w m e te o ro lo g ii” .

C hcąc się p rz e k o n a ć , czy do zja w isk a , z a le ż n e ­ go od t . zw. p rz y p a d k u , d a je się stosow ać p o jęcie p ra w d o p o d o b ie ń stw a m atem aty czn eg o , m usim y p rz y ró w n a ć je g o p rz e b ie g do g ry id ealn ej (np.

rz u c a n ia m o n ety , k ości), do k tó r e j sto su je się tw ierd zen ie J . B ern o u llieg o .

P rz y jm u ją c w ta k ie j g rz e p e w n ą o k reślo n ą lic z b ę w y jść z a s ta łą , w zg lęd n ie do niej no*ujem y zboczenia; o w ielkości zbo czeń d ecy d u je p r z y p a ­ d ek , m n ie jsz e je d n a k u k a z u ją się w liczb ie n a j­

w ięk szej, w ięk sze— rz a d z ie j, zaw sze w s to s u n k u do sw oich p ra w d o p o d o b ie ń stw , p rz e w id z ia n e r a ­ ch u n k iem .

P rz e b ie g g ry , zaw sze je d n a k o w y , d a je się uw i­

docznić: n a lin ii p ro s te j o d k ład am y o d stę p y ró w ­ ne, w y ra ż a ją c e m ożliw e zboczenia, n a w z n ie sio ­ nych p ro s to p a d ły c h ,— w ielkości p ro p o rc y o n a ln e do liczb w y rażający ch częstość zboczeń; łącz ąc k o ń ce p ro s ty c h o trz y m a m y k rz y w ą sy m etry cz n ą;

w ierzch o łek j e j o d p o w iad ać b ę d z ie z e ru zb o czeń , po obu stro n a c h sp ad ek , p o czątk o w o pow olny, w z ra s ta ć b ęd zie ra p to w n ie .

G auss z n a la z ł, że b łę d y w p o m iarach danej w ielkości u k ła d a ją się w ed łu g p ra w a zb o czeń , w zględem w ielkości p rz y ję te j p rz e z niego za n a j­

p ra w d o p o d o b n ie jsz ą , t j . w zg lęd em śre d n ie j i a ry tm e ty c z n e j ze w szy stk ich m ia r danych.

W ielk o ść zbo czeń z a le ż n ą j e s t od liczby, w ch o ­

dzącej do fo rm u ły G a u ssa i nazw anej m ia rą d o ­

Cytaty

Powiązane dokumenty

żone, nie należy faktów oderwanych badać pojedynczo, lecz trzeba przeprowadzić pewną między niemi łączność. Chociaż bowiem lu ­ dzie dzicy są najczęściej

– audycja w formie streamingu na profilu Facebook Galerii, zorganizowana przez Chorzowska Galeria Jednego Obrazu wspólnie z Muzeum w Chorzowie – 21 lekcji na XXI wiek

Wymianą- ciepłe

Two experiments in which author participated are discussed: one with a dipole trap for cold rubidium atoms at the Department of Photonics in Jagiellonian University and another with

Otóż tego rodzaju transmisja jest możliwa w odniesieniu do tego typu światłowodu jako bezpośrednie następstwo faktu, że w odróżnieniu od częstotliwościowej

(ang. Surface Active Agent ) inaczej tenzydy, substancje powierzchniowo czynne (ZPC) - związki amfifilowe, których cząsteczki zbudowane są z części hydrofobowej (o

Między Swidlnicą i Oławą rysuje się .zesp6ł lo- kalnych anomalii magnetyc'Ztlych na przemian dodatnich i ujenm.ych, o amplit,udach dochodzących do tysiąca

NIEPUBLICZNY ZAKŁAD OPIEKI ZDROWOTNEJ PRZYCHODNIA RODZINNA