• Nie Znaleziono Wyników

M 9. Warszawa, d. 1 Marca 1891 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "M 9. Warszawa, d. 1 Marca 1891 r."

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

M 9. Warszawa, d. 1 Marca 1891 r.

T o m X .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W a rs za w ie :

Z p rze s y łk ą p o c zto w ą :

rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 rocznie „ 1 0 półrocznie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata i we w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.

K om itet Redakcyjny W s zec h ś w iata stanowią panowie:

Aleksandrowicz J., Deike K„ Dickstein 8,, Hoyer II., Jurkiewicz K., Kwietniewski W ł.. Kramsztyk S.,

Natanson J., Prauss St. i Wróblewski W.

„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść ma jak ik o lw iek zw iązek z nauką, n a następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierw szy ra z kop. 7'/i,

za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.

ild r e s 13©d.a,ls:c3ri: 22Zralro-^rsls:ie-E3rzed.ixiIeście, 3STx ©S.

0 N O W Y C H ZA DA N IA C H OŚWIETLANIA GAZOWEGO.

Gdy przed niewielu laty zwycięsko zaja­

śniało olśniewające światło elektryczne, zd a ­ wało się, że wobec rywala tak potężnego gaz oświetlający rychło będzie musiał ustąpić, a usługi, jak ie nam przez lat kilkadziesiąt świadczył, staną się wkrótce wspomnieniem historycznem. Dziś ju ż wszakże widzimy, że obawy te były płonę, powtórzyło się tu bowiem, co wogóle widzimy w dziejach oświetlenia sztucznego, że wynalazki nowe przybywają, by uzupełnić zasoby, jakiemi człowiek rosporządza, dawne je d n a k w ar­

tość swą i znaczenie zachowują, obok środ­

ków coraz nowych i coraz doskonalszych mieszczą się i dawniejsze. Skromna łojów- ka, świeca stearynowa, olój, nafta służą nam i długo jeszcze zapewne służyć będą, a n a ­ wet biedna lam pka dawnych czasów, bez kom inka szklanego, przydaje się jeszcze j a ­ ko lam pka nocna. T ak samo i gaz długo się jeszcze utrzyma, pomimo coraz szersze­

go rospowszechniania się światła elektrycz­

nego.

W istocie rzeczy zresztą oświetlenie ga­

zowe istnieje, odkąd zapłonął pierwszy k a ­ wałek łuczywa, pomiędzy bowiem dawnym płomieniem lampy, lub świecy, a nowym płomieniem gazowym niema różnicy zasa­

dniczej, w jednym i drugim razie płonie mięszanina palnych gazów, obfitujących w węgiel, które się wydzielają przez silne rozgrzanie nielotnych substancyj organicz­

nych. Czy zaś m ateryjałem tym są tłuszcze i oleje, czy też węgle kamienne, drzewo, lub torf, ma to znaczenie podrzędne, wszy­

stkie bowiem w ogólności ciała organiczne przy suchój dystylacyi wytwarzają gazy palne. W każdym razie świecą w płomie­

niu rozżarzone cząsteczki stałego, nielotne­

go węgla, a jasność zależy głównie od tem ­ peratury, do jakićj się one rozgrzewają, za­

nim padną ofiarą napływającego ze wszech stron tlenu atmosferycznego, z którym się łączą. T a k samo zresztą dzieje się i z elek- trycznem światłem łukowem, którego blask również polega na rozżarzeniu cząsteczek węgla, przebiegających od jednego bieguna do drugiego; pod wpływem wszakże prądu elektrycznego rozgrzewają się one O wiele

(2)

130 W SZ E C H ŚW IA T. N r 9.

siln iej, aniżeli w płom ieniu zw ykłym , p o ­ m imo więc n iew ielkiej ilości n ad e r silne rozlewają, św iatło.

Różnica zatem między św iatłem świecy a św iatłem gazu n a tem tylko w istocie rz e ­ czy polega, że w pierw szym razie gazy spa­

lają się w m iejscu, gdzie się tw orzą, w d ru ­ gim zaś doprow adzają za pośrednictw em r u r ze znacznój odległości. Zanim wszakże zasada ta zrozum ianą i technicznie zastoso­

w aną została, trz e b a było n ajp ierw poznać sposoby o trzy m yw ania i zbieran ia gazów.

O płom ieniach w y ryw ających się z ziemi w iedziano ju ż daw no, a gdy S tephen H ales opisał w r. 1727 „pow ietrze p aln e” przez ogrzew anie w ęgla kam iennego pow stające, dom yślił się C layton, że gazy płonące, wy- ryw ąjące się z szybu w L ancashire, rów ­ nież w ęglow i kam iennem u początek swój zaw dzięczają, co też p otw ierdził, gdy przez ogrzew anie w ęgla w retorcie otrzym ał gaz p aln y . Nie sąd ził w szakże zapew ne, że w dośw iadczeniu tem tkw i zaród wielkiej gałęzi przem ysłu. W r. 1786 lo rd D undonald, w celu otrzym ania sm oły, połączy ł piece, w k tó ry ch w ypalał koks, z przyrządem ozię­

biającym , gdzie p ro d u k ty dystylacyi ro z ­ dzielały się na sm ołę i na substancyje lotne, z k tóry ch korzy stali robotnicy do ośw ietla­

nia podczas p ra cy nocnćj; sam lord też sp ro ­ w adzał niekiedy te gazy w odpow iednich naczyniach do swego domu i zapalał je dla rozw eselania gości. P ło m ien ie takie były wszakże zaledw ie przedm iotem pustego za­

ciekaw ienia aż do końca zeszłego stulecia, gdy M urdoch, p o w tarzając daw ne dośw iad­

czenia C laytona, p ra k ty c z n ą ich doniosłość ocenił i gazem otrzym any m z w ęgla k a ­ m iennego ośw ietlił w arsztaty swe w R e- d ru th w K o rn w alii, a uzyskaw szy poparcie J . W atta, zaprow adził podobneż u rządzenia w k ilk u innych fabrykach w A nglii. F r a n ­ cuz, L e Bon, k tó ry do dośw iadczeń swych używ ał głów nie drzew a, a ubocznie tylko w ęgla, ośw ietlił takim gazem swe m ieszka­

nie w r. 1801. P ierw sze p ró by m iały więc na celu ośw ietlenie oddzielnych tylko za­

budow ań, zachęcony niem i je d n a k W insor czyli W in zler z M oraw ii zdołał zaintereso­

wać spraw ą tą ogół i zaw iązał w L ondynie tow arzystw o, rosporządzające znacznym ka­

p itałem w celu zastosow ania nowego w yna­

lazku do ośw ietlania całych ulic i miast. P o ­ czątkowo usiłow ania te nie m iały pow odze­

nia i cały k ap itał został stracony. Ogól z nieufnością i obaw ą za p atry w ał się na ten sposób ośw ietlania, gaz bowiem uw ażano wówczas ja k b y za pew ien rodzaj lotnego prochu strzelniczego, w zdragano się ros- prow adzać m ateryjał tak niebespieczny przez ulice m iasta. Uczeni naw et sądzili, że urzeczyw istnienie tego p ro jek tu je s t nie- możebne. Czyżby chciano, w ykrzyknął H u m p h ry Dayy, katedrę św. P a w ła na zbiornik gazu zamienić? K apitaliści więc w zdragali się przyjm ow ać udział w p rz ed ­ siębiorstw ie tak wątpliwem , a parlam ent oświadczył, że cały ten p ro je k t je st u ro ­ jony. W ro k u 1810 dopiero uprzedzenia

osłabły tak dalece, że m ógł w parlam encie przejść bil, dozw alający n a ośw ietlenie L o n ­ dynu gazem. T ow arzystw o odrodziło się, a do pow odzenia jeg o p rzyczynił się g łó ­ wnie Sam uel Clegg, który zap ro w adził od­

pow iednie gazom etry i w y k ry ł sposób oczyszczania gazu ośw ietlającego za pośre­

dnictw em m leka wapiennego. O baw a j e ­ d nak gazu była jeszcze tak żywa, że gdy w G ru d n iu 1813 r. poraź pierw szy oświe­

tlano nim m ost w estm insterski w L ondynie, m usiał C legg sam zapalić latarn ię , żaden bowiem z latarn ik ó w nie m ógł się na czyn tak śm iały zdobyć.

Na lądzie stałym E u ro p y zaczęto m iasta ośw ietlać gazem dopiero około roku 1830;

w W arszaw ie zapłonął on zaledwie w roku 1857. O bok węgla kam iennego zaczęto się zw olna posiłkow ać i innem i m ateryjałam i do otrzym yw ania gazu: T ay lo r w r. 1815 użył tłuszczów i oleju, D anieli w r. 1819 żywicy, P ettenkoffer w ro k u 1848 drzewa, H irz el i R iedinger olejów m ineralnych i po­

zostałości z dystylacyi nafty.

O d pierwszych początków ośw ietlania g a­

zowego upłynęło zatem niespełna lat osiem­

dziesiąt, a w ciągu tego czasu stało się ono niezbędną potrzebą naw et w drobnych ogni­

skach działalności ludzkićj. P rzem ysł g a­

zowy nietylko sam się olbrzym io rozw inął, ale d ał nadto początek nowym gałęziom przem ysłu, które polegają na zużytkow y- waniu produktów ubocznych, pozostających po wyrobie gazu, Nowe zaś te działy przem ysłu chemicznego, ju ż dziś potężne

(3)

N r 9 W SZECH ŚW IAT. 131 a coraz się silniej rozrastające, wspierając

się na fabrykacyi gazu, w zm acniają zara­

zem i jój podstawy i ułatw iają współzawo­

dnictwo z oświetleniem elektrycznem , zw ła­

szcza, że ryw alizacyja ta pobudza do cią­

głego doskonalenia lamp gazowych. W w al­

ce tój idzie o nadanie płom ieniow i większej jasności, a to osięgnięto dotąd dwoma sy ­ stemami nowych palników . Jed en z nich polega na podwyższeniu tem peratury pło­

m ienia, co sprow adza silniejsze rozżarzenie cząstek węgla; lam py tego rodzaju otrzy­

mały nazw y regieneratyw nych, czyli wzmo­

cnionych, a należą tu lam py Siemensa (W szechśw. z r. 1882, str. 822) i W enham a (W szechśw . z r. 1886, str. 674). System dru g i stanow ią lam py żarowe, albo raczej żarzące, w któ ry ch pręcik, lub siatka ma- gnezyjow a, w apienna albo z innej pokrew ­ nej ziemi rozżarza się w płom ieniu gazu, któ ry przez obfity dopływ pow ietrza n a­

biera wyższej tem peratury, choć przez to w łasną swą jasność traci; do tego rodzaju zaliczyć należy daw niejsze światło D rum - monda, św iatło cyrkonow e Linnem anna, a wreszcie gazową lam pę żarzącą A uera (W szechśw. z r. 1886, str. 722). C lam m ond łączy n ad to swój palnik z urządzeniem I

wzmacniającem, ja k w systemie poprze­

dnim.

Zdołało się rów nież oświetlenie gazowe uporać z pew ną niedogodnością, napozór od niego nieodłączną, a niedogodnością tą jest przyw iązanie do miejsca, nieruchom ość. R u ­ ry bow iem z fabryki rosprow adzać mogą gaz tylko po przestrzeni ograniczonej, ko­

rzystać z nich można tylko do ośw ietlania domów i ulic, ale odm aw iają usług swych na kolejach żelaznych i parowcach. P ro - bowano więc zaopatryw ać pociągi w zbior­

niki, czyli w orki napełnione gazem, z k tó ­ rych pod ciśnieniem nałożonych ciężarów zw olna p rzepływ ał on do lamp. O kazało się wszakże, że ilość gazu, ja k ą w ten spo­

sób m ożna było zabierać, starczyła na czas b ardzo k ró tk i zaledwie. Można było oczy­

wiście zaradzić tem u przez poddanie gazu ciśnieniu bardzo znacznemu; w danćj bo­

wiem przestrzeni pod ciśnieniem dziesięciu atm osfer nagrom adzić można dziesięć razy większą ilość gazu, aniżeli pod ciśnieniem jedn ej atmosfery. P ro sty ten jed n ak po­

mysł rozbijał się o inną trudność, doświad­

czenie bowiem nauczyło, że gaz płonie ja ­ sno wtedy tylko, gdy w ypływ a pod nadm ia­

rem bardzo słabego ciśnienia; pod ciśnie­

niem znaczniejszem płom ień staje się nie­

spokojnym i traci swą jasność. Zaradziła temu wszakże k lap a red u k cy jn a P intscha, która autom atycznie reguluje jednostajność w ypływu gazu, pomimo zmienności ugnia­

tającego go ciśnienia. W ten sposób zdo­

był sobie gaz miejsce na pociągach dróg że­

laznych i w ytrzym uje tu konkurencyją św iatła elektrycznego, które znów na o k rę­

tach zdobyło sobie besspornie pierw szeń­

stwo.

Chociażby wszakże, wobec tego współza­

w odnictw a, osłabło znaczenie gazu jako ma- tery jału oświetlającego, to natom iast coraz lepiej okazuje się wartość jego, jak o mate- ry ja łu ogrzew ającego. Na zeszłorocznem zebraniu stow arzyszenia inżynierów n ie ­ mieckich w H alli w yłożył p. Schimming, ja k korzystnie wyzyskiwać się dają m ate- ry jały opałowe, jeżeli je poprzednio drogą suchćj dystylacyi przeprow adzam y w stan lotny. M etoda ta coraz się więcej rospo- wszechnia; w B erlinie z 13/ 4 m ilijona ton m ateryjałów opałow ych, sprow adzonych w ciągu ro k u 1887 — 88 poddano takiem u ulotnieniu 450000 ton; reszta spaloną zo­

stała w niezm ienionym stanie stałym , przy- czem sm oła i am onijak uszły w postaci dy­

mu, pow odując tem stratę conajmniej l ' / 4 m ilijona m arek. W iększą wszakże strata polega na niedostatecznem w yzyskaniu w a r­

tości ogrzew ającej paliwa.

T eraz więc, gdy wartość gazu, jak o ma- te ry ja łu oświetlającego i ogrzew ającego n a­

leżycie została uznaną, (przytaczam y to we­

dług nowego pisma niem ieckiego „Prom e- theus”), sili się technika na zdobycie coraz nowych metod otrzym yw ania gazów p al­

nych. W szczególności zaś narzuca się tu zadanie w ytw arzania gazów tych bespośre- dnio z węgla. Stanow i to znowu krok dal­

szy od rzeczy znanych do nowych. Dotąd zdołaliśm y gazy otrzym yw ać tylko z sub- stancyj organicznych, które nam przyroda nastręcza jak o zw iązki węgla z wodorem;

dzisiejsza fabrykacyja gazu nie jest bynaj­

mniej syntezą techniczną, aję Tyłko przeo­

brażaniem substancyj stałycli w lotne. P rzy

(4)

132 W SZECH ŚW IAT. N r 9.

tem zaś przew ażna ilość w ęgla, zaw artego w tych substancyjach stałych, wydziela się w postaci koksu. G dyby więc udało się w stan lotny przeprow adzić zarów no ten koks, j a k i węgiel obficie w przyro dzie ja k o a n tra c y t w ystępujący, zdobylibyśm y nowe a bard zo obfite źródło gazu. D otąd zada­

nie to częściowo zaledw ie zostało ro zw ią­

zane, ale i to, co ju ż osięgnięto przedstaw ia dla przem yśłu n a d e r doniosłą, ważność.

T ajem nicy bespośredniego łączenia się węgla z w odorem nie zdołaliśm y dotąd w przyrodzie wyśledzić, a choćbyśm y ją n aw et posiedli, b ra k ło b y nam jeszcze d o ­ statecznego źródła w odoru, pierw iastek ten bowiem złożony je s t dla nas głów nie w p o ­ staci w ody, w zw iązku z tlenem . W odór sw obodny w ystępuje tylko w pierw otnym , m łodocianym stanie ciał niebieskich. N a słońcu i na gw iazdach stałych dostrzegam y olbrzym ie w ybuchy płonącego w odoru, na starzejącej się planecie naszej oceany św iad­

czą nam tylko, że niegdyś, przed m ilijonam i la t ziem ia rów nież była otoczona atm osferą płonącego w odoru.

G dy więc pragniem y w ęgiel w stan lotny przeprow adzić, pozostaje nam tylko je d n a droga, to je s t połączyć go z tlenem do ta ­ kiego stopnia utlen ienia, by, jak o tlenek węgla, zdatn y by ł jeszcze do dalszego pale­

nia. T a k w łaśnie dzieje się w piecach nowej konstrukcyi, zw anych gieneratoram i, k tó ­ rych w prow adzenie stanow i epokę istotną dla całej m etalurgii, dla fabryk acyi szkła, a n aw et i dla fabry k acy i sam egoż gazu.

Gazy, pochodzące z niezupełnego spalania w takich piecach odpadającego koksu, wy­

tw arzają p rzy dalszem spalaniu swojem żar, potrzebny do otrzym yw ania gazu z węgli kam iennych.

G dy wszakże do palenia tego p osługuje­

my się pow ietrzem , k tó re w ogólnej swój ilości piątą tylko część tlen u zaw iera, m u­

simy wlec ja k o balast bezużyteczny i azot, stanow iący cztery p iąte części pow ietrza atm osferycznego. W y d aw ało się przeto znacznym postępem , gdy poznano, że koks rozżarzony do białości płonie także i w s tru ­ m ieniu pary w o d n e j. P o w staje p rz y tem tlen ek węgla, a ja k o p ro d u k t uboczny w y­

dziela się wodór: C -f-H 20 = C 0 + H 2; w o­

d ór zaś przy łączeniu się z tlenem w ytw a­

rza ilość ciepła większą, aniżeli jakikolw iek in ny m atery jał opałow y. T a k otrzym yw a­

ny zatem „gaz w odny” w ydaw ał się ju ż n a j­

doskonalszym gazem ogrzew ającym ; aby go zaś zam ienić na gaz ośw ietlający, trzeba go tylko naw ęglić, to je s t pomięszać z w ęglo­

wodoram i lotnem i, co łatw o osięgnąć mo­

żemy, przeprow adzając gaz wodny przez ciekłe, a łatw o lotne w ęglow odory, ja k b en ­ zynę, lu b olój skalny. Do zalet gazu tak ie­

go dodać można jeszcze i to, że jest wolny od zw iązków siark i, tak uciążliw ych w ga­

zie oświetlającym . G az wodny zn alazł też rzeczyw iście stronników , którzy gorąco za­

lecali w prow adzenie go, ja k o m atery jału ogrzew ającego i ośw ietlającego. Jed n a wszakże okoliczność znacznie obniża n a ­ dzieje, ja k ie gaz ten budził. Posiada on bowiem olbrzym ią w adę, •— z powodu zn a­

cznej zaw artości tlen k u węgla jest silnie tru jący . I w zw ykłym gazie oświetlającym pew nych przym ięszek tego zw iązku u n i­

knąć niepodobna, ale gaz wodny zaw iera około 30 odsetek tlen k u węgla, a że je s t bezw onny, nie zdrad za swej obecności, ja k zw y kły gaz ośw ietlający, k tóry posiada woń silną i ch arakterysty czn ą. W W arunkach takich niem ożna się oczywiście odważyć na w prow adzenie gazu wodnego, chociaż zna­

lazł on ju ż pew ne zastosowanie w A m ery­

ce. G dyby się wszakże powiodło uw o l­

nić gaz w odny od jeg o własności tru ją ­ cych, zdołałb y on zapew ne usunąć substan- cyje stałe i ciekłe, k tó re nam obecnie słu­

żą do ogrzew ania i oświetlania.

Przepow iednię tę, ja k pow iedzieliśm y,po­

w tarzam y w edług „P rom etheu sa”. Jako ideał wszakże ośw ietlenia w przyszłości, na­

suw ają się raczej objaw y fosforescencyi, choć obecnie żadnego znaczenia p ra k ty c z­

nego jeszcze nie p rzed staw iają. Rzecz tę przedstaw iliśm y niedaw no w piśmie naszem w edług poglądów prof. L odge (W szech­

św iat z r. z., str. 707), w racać więc do niej obecnie nie będziemy ').

T. R .

*) W n ie d a le k ie j p rz y szło ści W sz e c h św ia t p o ­ w ró c i do k w e sty i o św ie tle n ia g azo w e g o i p o s ta ra się p rz e d sta w ić c z y te ln ik o m in n e jeszcze sp ra w y , w zw iązk u z n ią p o z o stając e .

(5)

N r 9. W SZECH ŚW IAT. 133

Długość życia owadów.

Na zasadzie corocznie pow tarzających się spostrzeżeń, w ytw orzyło się pojęcie, że cała w ielka grom ada owadów bardzo k ró tk o gości na tym świecie, że niektórzy członkow ie tdj olbrzym iej rodziny zaledw ie p arę dni lub tygodni cieszą się życiem, ginąc w krótce bespowrotnie. Pojęcie to jest o tyle uzasadnione, że istotnie większość zupełnie w ykształconych owadów nigdy praw ie zimy nie przeżyw a. Istnienie niektórych, ja k np. ję te k (Ephem era), ogranicza się rzeczy­

wiście do p aru godzin zaledw ie, w ciepły letni wieczór.

W stanie niew ykształconym , np. w po ­ staci ja jk a , gąsienicy, lub pocz w arek życie w szystkich owadów je s t wogóle dłuższe i tak np. rozwój chrabąszcza (M elolontha vulgaris) trw a trzy do czterech, jelo n k a pięć do sześciu lat, a je st w A m eryce połu- dniowój cykada, k tó ra do zupełnego swoje­

go rozw oju potrzebuje niesłychanie długie­

go czasu lat 17.

T a cykada z tej przyczyny nazw ana Ci- cada septem decim a, F ab r., przy pomocy swojój tw ardej ru rk i, umieszczonej na koń­

cu odw łoku, składa w ew nątrz gałęzi drzew a ja jk a , z których po upływ ie dwu miesięcy w ychodzą gąsienice, spadają na ziemię, w niej się zagrzebują i tam przez lat 17 ży­

wią się sokami korzeni, zanim się w doro­

słego przekształcą owada. P o upływ ie te ­ go czasu cykady wychodzą w znacznej ilo­

ści z pod ziemi, ale tylko miesiąc czasu cie­

szą się życiem, znoszą ja jk a , giną i znowu lat 17 upływ a, zanim ich następcy ujrzą światło dzienne.

Skąd pochodzi, że życie w ykształconego o wadu, p rzy tak długim okresie rozwoju, trw a tak krótko? Czy zwierzęciu już n a ­ przód tak kró tk i czas istnienia je s t przezna­

czony, czy też tru d y rozm nażania i staranie o znoszenie ja je k , a z drugiej strony w alka o byt tak go w yczerpują, że w krótce tj-aci siły, a z niemi życie? Te pytania, ju ż dawno zadaw ane dziś z nową siłą zaciekaw iają ba- daczów przyrody, któ rzy praktycznie (na

drodze dośw iadczalnej) usiłują je rozw ią­

zać. G łów ną przyczyną krótkiego życia wielu zw ierząt, zdaje się, że jest przeważ­

nie w alka o byt, ciężkie do zwalczenia prze­

szkody sprow adzają śm ierć wcześniejszą;

zw ierzęciu do dalszego życia b rak uje sił, gdy te przeszkody się wzm agają. P ie rw ­ sze badania w tym kieru n k u prow adził d r N ickerl nad chrząszczami i rezu ltaty jeg o spostrzeżeń są bardzo interesujące. O so­

bnik żeński szczypawki złocistej,C arabus au- ronitens, był przez lat pięć zachowany przy życiu przez naszego badacza. Owad był trzym an y w naczyniu napełnionem p ia ­ skiem , mchem i d arnin ą, przykrytem k lo ­ szem szklanym , zrazu był karm iony gąsie­

nicami m otyli, a później drobniutkiem i k a ­ wałeczkami mięsa. P o latach trzech u k a­

zały się pierw sze oznaki zgrzybiałej staro­

ści, połysk św ietny zielono-złotawy p rzy ­ ćmił się, stał się m atowym ; owad stopniowo tracił końcowe staw y rożków i niektórych kończyn, wreszcie na tylne nogi zupeł­

nie okulał. Poniew aż rozwój (przeobra­

żenie) owadu trw a ł przynajm niej dw a la­

ta, przeto cały czas jego życia trw ał siedem lat, czas niezm iernie długi ja k na owada.

Złotaw iec (C etonia) był karm iony'św ie- żemi owocami cztery lata, a samica dużego tęczyka (Calosoma sycophanta) trzy lata żyła p rzy odpowiedniem pożywieniu; oba- dwa owady okazyw ały bardzo ch a rak tery ­ styczne objaw y starości. K ilk a okazów po- kątnika (B laps m ortisaga) dożyło la t sze­

ściu i dopiero silne zimno pozbaw iło je ży­

cia. Nad innemi chrząszczam i badania u d a­

w ały się tylko w części, ale z p rzytoczo­

nych przykładów widzim y, ja k znacznie, w odpow iednich w arunkach, życie owadów dojrzały ch przedłużać się może, a nadto, że w alka o byt głów ną jest przyczyną krótkie­

go istnienia tych zw ierząt.

(Prom etheus, N r 66, 1891 r.).

J. S.

(6)

134 N r 9.

SZKICE

1 HISTORII NATURALNEJ WODOROSTÓW

W Ó D SŁ O D K IC H .

I. S k r ę t n i c a ( S p i r o g y r a).

P R Z Y S W A J A N I U I W Z R O ST .

(C iąg d alszy ).

W róćm y teraz do naszego p re p a ra tu sk rę ­ tnicy odbarw ionej alkoholem i zafarbow a­

nej jo d em , a w yszukaw szy miejsce, gdzie zabarw ienie od jo d u je s t m niej znaczne, dostrzeżem y w m iejscach tw orzenia się m ączki (w piren o id ach ) i ich otoczeniu ziarn k a zabarw ione na niebiesko-fijoletowo.

Są to ziarn k a m ączki, k tó re zawsze z ła ­ tw ością m ożna w yróżnić zapom ocą tego od­

czynnika. T am gdzie jo d działa w w ięk­

szej ilości, sta ją się one zupełnie czarne.

W nieodbarw ionych kom órkach sk rętn icy zabarw ienie je st niew yraźne w skutek zmię- szania b arw y m ączki z b a rw ą ehlorofilu i b ru n atn em zabarw ieniem sam ych pirenoi- dów. G dybyśm y użyli do p re p a ra tu s k rę ­ tnic p rzechow yw anych dłuższy czas w c ie ­ mności, nie znaleźlibyśm y w nich mączki.

P rzeciw n ie .po niedługiem ju ż ośw ietleniu p okazują się owe ziarnka, k tó re można do- strzedz i n a żywej nici, a p rzy dłuższem ośw ietleniu nagro m ad zają się w w ielkiej ilości w pirenoidach.

L iczne dośw iadczenia nad roślinam i d o ­ w iodły, że tw orzenie się m ączki zostaje w najściślejszym zw iązku z pochłanianiem d w utlenku w ęgla i w ydzielaniem tlenu, k tó re odbywa się tylko pod w pływ em św ia­

tła i że stosunek obudw u gazów je s t taki, że na pew ną objętość d w u tlen k u w ęgla w y­

dziela się rów na jó j objętość tlenu, czyli, że zam iast każdej cząsteczki C O a w ydziela się cząsteczka 0 2, poniew aż gazy w równych objętościach zaw ierają jed n ak o w ą ilość czą­

steczek. W ytw orzenie się mączki, k tóra pow staje rów nież ty lk o pod wpływem św ia­

tła, je st więc w ynikiem ro składu dw utlenku w ęgla. Lecz je śli odejm iem y od cząsteczki

dw utlenku węgla cząsteczkę tlenu otrzym a­

m y 1 atom węgla:

C 0 2 — 0 2 = C

innych części składow ych m ączki dostarcza woda, którój skład jest, ja k wiadom o, H 20 , t. j. 2 at. w odoru na 1 at. tlenu.

Zm ianę odbyw ającą się pod wpływem prom ieni słonecznych stara ją się objaśnić zapom ocą rów nań chemicznych '):

c o 2 + h2o = c h2o + 0 2

a ld e h id tle n m ró w k o w y

6C H 20 = C6 H 12 O 0

(w z ó r cu k ru g r o n o w e g o )

C 6 H 12 Os - H 20 = C0 H 10 0 5

cu k . g ro n . w o d a m ą c zk a

t. j. z d w u tlen k u w ęgla i wody tw orzy się ciało C H 20 , k tó re polim eryzując się tworzy C6 H |2 0 8, albo w prost z 6 cz. dw utlenku w ęgla i 6 cz. wody tw orzy się C6 H ,2 0 6 — cukier gronow y, ten zaś tracąc cząsteczkę wody daje mączkę.

W zór C H 20 odpow iada aldehidow i mrów­

kowem u. J e d n a k dotąd nie zostało ściśle dow iedzionem tw orzenie się ani tego alde- hidu ani cukru; przeciw nie widocznym p ro ­ duktem przysw ajania, ja k i możemy ściśle udow odnić jest m ączka 2). M ączka u k a ­ zuje się tak prędko po ośw ietleniu, że nie­

podobna pochw ycić przy obecnych m eto­

dach p roduktów pośrednich. Są jed n ak fakty, przem aw iające na korzyść p rzy p u sz­

czania, że aldehid m rów kow y i cukier g ro ­ nowy stanow ią p ro d u k ty pośrednie p rz y ­ sw ajania.

C ała więc spraw a przysw ajania, to jest tw orzenia m ączki z d w u tlen ku węgla i wo­

dy, odbyw a się pod wpływem prom ieni sło­

necznych w ciałach chlorofilowych; dow ie­

dziono bowiem niew ątpliw ie, że w rośli­

nach chlorofilu nieposiadających m ączka nie tw orzy się wcale. Jeśli teraz przyp o­

mnimy sobie, że sk ład chem iczny procento­

wy błonnika i m ączki je st jed n ak o w y , zro ­ zum iem y łatw o, skąd się bierze m atery jał

!) P a tr z W sz ec h św ia t t. X, s tr. 41 i 53.

s) Ob. W szechśw ., liczn e a r ty k u ły , a m ian o w icie p p . G odlew skiego i G rosglika.

(7)

N r 9. W SZECHŚW IAT. 135 na utw orzenie błon dla coraz now opow sta­

jący ch przy wzroście rośliny komórek. Nie należy je d n a k wyobrażać sobie, że mączka w prost zam ienia się na błonnik, owszem, zachodzi tu niezaw odnie cały szereg zmian pośrednich. Lecz w przód nim zdamy sobie spraw ę z możliwych tu przem ian, musimy się zastanow ić nieco bliżej nad opisanemi zjaw iskam i przysw ojenia. Tw orzenie się m ączki z dw u tlen k u węgla i wody, t. j. czą­

steczki bardzo złożonej ze w zględnie p ro ­ stych wym aga użycia znacznej energii; ener- g iją tę dają pochłonięte, t. j. zużyte w chlo­

rofilu fale św iatła, najw iększe pochłanianie zaś, ja k w idzieliśm y, odbyw a się w pasie a w idm a chlorofilu, leżącym w barw ie czer­

wonej, jak o ż nowsze prace dowiodły, że w odpow iedniej tem u pasowi części wi­

dm a zachodzi najpotężniejsze przysw ajanie.

E n e rg ija prom ieni słonecznych nagrom adza się w roślinie przy udziale chlorofilu, a za m ateryjalne substratum owego nagrom a­

dzenia służy mączka.

Zachodzi teraz pytanie: na czem polega udział chlorofilu w tej sprawie?

Ilość chlorofilu nie zmniejsza się podczas czynności przysw ojenia; owszem w miarę w zrostu kom órki ilość ta wzrasta. Nie n a ­ leży stąd wnosić je d n a k , ażeby nie ulegał sam zmianom podczas spraw y przysw aja­

nia, prędzej przypuszczać należy, że ma on tutaj podobne znaczenie ja k kwas siarczany przy tw orzeniu eteru z alkoholu: ta sama ilość kw asu siarczanego może, ja k wiadomo, przerobić na eter ogrom ną ilość alkoholu nieulegając sama uszczupleniu. D aw niej nazyw ano czynność podobną katalityczną, t. j. przypuszczano, że sama obecność p e­

wnego ciała, bez wstąpienia jego w ja k ie ­ kolw iek reakcyje, w ystarcza ju ż do przetw o­

rzenia innego ciała. Otóż z tym typem czynności katalitycznych spotykam y się bardzo często w królestw ie roślin i zw ie­

rząt, a rów nież ja k dla czynności k atali­

tycznych w zakresie chemii czystej win­

niśmy i tu szukać zgodnego z zasadami chemii tłum aczenia. Znaczną bowiem część reakcyj tego typu udało się wyjaśnić w spo­

sób zupełnie zadaw alający, do takich nale­

ży np. w spom niana czynność kw asu siar­

czanego w p rzetw arzaniu alkoholu na eter, polegająca, ja k wiadomo, na tem, że kwas

siarczany tw orzy początkowo połączenie z alkoholem , z którego zostaje następnie wyrugow any przez nadm iar utworzonój podczas reakcyi wody; kwas siarczany tu więc ciągle ulega reakcyi, ale wynikiem końcow ym tój reakcyi je st odtw orzenie się jego nanowo.

Coś podobnego winniśm y sobie w yobra­

zić w czynności chlorofilu, jeśli nie ze­

chcemy zadowolnić się czynnością k atali­

tyczną.

Zastanów m y się teraz nad niektórem i własnościami m ączki, mającemi znaczenie dla życia kom órki.

M ączka, ja k wiadomo, je st w wodzie zu­

pełnie nierospuszczalną; oblana wrzątkiem silnie, pęcznieje, tworząc znany każdem u klajster. O grzana dłuższy czas do 100° C z wodą m ączka zam ienia się na modyfika- cyją rospuszczalną, która posiada ten sam skład chem iczny i również j a k mączka, przybiera barwę błękitną od jodu. Odm ia­

na ta rospuszczalna nie przesiąka przez błony organiczne, je st więc rów nież ciałem koloidalnem . Jeśli gotować mączkę ze sła­

bym kwasem siarczanym , to zam ienia się ona na cuk ier gronow y.

Zam ianę tę łatw o zrozum iem y, gdy przy­

pomnimy sobie wzór cukru gronowego:

C6 H 10 0 5 + H 20 = C0 II, 2 O0

m ą c zk a w o d a c u k ie r gro n o w y .

E eak cy ja więc polega na przybraniu czą­

steczki wody. P odobna zam iana może za­

chodzić bez udziału kwasu i w y so k iej tem ­ p eratury, pod wpływem niektóx-ych czyn­

ników , znajdujących się w roślinach, a k tó ­ re zowiemy ferm entam i. T akim ferm entem je st m ianowicie dijastaza.

C ukier gronow y je s t ciałem krystalicz- nem, przesiąkaj ącem przeto przez błony organiczne. W idzieliśm y jed n ak , że w ar­

stwa protoplazm y żywej nie przepuszcza go przez siebie. W yjaśnia to nam znacze­

nie m ączki w gospodarstw ie kom órki. Jako ciało nierospuszczalne, nadaje się ona do­

skonale do roli m ateryjału zapasowego; j a ­ ko ciało łatw o przekształcające się w inne rospuszczalne, może po tem przekształce­

niu brać udział w czynnościach chemicz­

nych kom órki. W oreczek protoplazm atycz-

(8)

136 W SZECHSW IAT-

ny, p rzy leg ający do błony, ochrania kom ór­

kę od stra ty nabytych przez przysw ajanie m ateryjałów ; tw orzący się bowiem w ko­

m órce cukier z łatw ościąby p rzesiąkał przez błonę, g d yby nie był zatrzym yw any przez tę w arstw ę protoplazm y, atoli gdyby p r o ­ duktem końcowym przysw ajania by ł cukier nie ocaliłoby to kom órki: ja k k o lw ie k bo­

wiem cukier nie m ógłby w ysiąkać naze- w nątrz, to je d n a k obecność ciała rospusz- czalnego w kom órce w wielkiój ilości po­

wodow ałaby energiczne w bieranie wody i podw yższenie ciśnienia w ew nątrz kom ór­

ki do tego stopnia, że ścianki jś j pękłyby nareszcie.

O pisana sp ra w a p rz y sw ajan ia tłum aczy pow staw anie bezazotowych składow ych czę­

ści kom órki, ale najw ażniejsze części k o ­ m órki, ja k protoplazm a i ją d ro , składają się z ciał białkow ych, zaw ierających azot.

Co do sposobu tw o rzen ia się ciał tych tem mniej możemy coś pew nego powiedzieć, że sam skład ty ch ciał nie je s t nam dobrze znany. Z dośw iadczeń je d n a k n ad wyższe- mi roślinam i w ynika, że azot, w chodzący w sk ład ciał białkow atych, o trzy m u ją te r o ­ śliny z ziem i, gdzie się zn a jd u je w postaci kw asu azotnego, połączonego z różnemi z a ­ sadam i. O becność soli kw asu tego w w o­

dzie, gdzie się hodują skrętnice, je st ró ­ w nież n iezbędną dla p o d trzy m an ia ich życia.

P ró c z tego w idzieliśm y, że w skład b ia ł­

ka w chodzi siark a , a nadto w p raktyce b a r­

dzo tru d n o oddzielić białko od nieznacz­

nych ilości fosforu, z jak iem i ciała te są zw ykle połączone w organizm ie. P ró cz te ­ go n iek tó re m odyfikacyje ciał białkow ych w chodzą w połączenia z zasadam i ja k z po­

tasem , sodem, w apieniem , m agnezem i ciała te, jak k o lw iek w nieznacznej ilości, zdają się stanow ić niezbędną część wszystkich praw ie roślin.

H odując więc w odorosty w ód słodkich w naczyniach, należy dodaw ać potrocbu w szystkich tych substancyj. A b y zadość uczynić tój potrzebie, najlep iej je s t mieć przygotow aną ciecz następującego składu:

W o d y ... 1000 cz.

A zotanu p o t a s u ... 0,5 „ C hlorku s o d u ... 0,5 ,,

S iarczanu w apnia . Siarczanu m agnezu.

F osforanu w apnia .

0,5 cz.

0,5 „ 0,5 „ JSr 9.

którćj się dodaje co kilka dni po kilka, lub kilkanaście kropel do naczynia, za w iera ją­

cego wodorosty. W szystkie praw ie w o d o ­ rosty wód słodkich hodują się dobrze w tój cieczy.

Ze wszystkich tych ciał o jednym tylko azocie możemy zrobić praw dopodobne p rz y ­ puszczenia, co do postaci, przy pośredni­

ctwie którćj przechodzi on stopniow o na składow ą część ciał białkow atych. P o s ta ­ cią tą zdaje się być jed n o z połączeń typu am onijaku, które w chem ii organicznej zo- wią się wogóle am idam i.

A m onijak sk ład a się z atom u azotu, po­

łączonego z trzem a atom am i wodoru

Jed e n , dw a, lub w szystkie trzy z tych ato­

mów w odoru mogą być zastąpione przez jak ik o lw iek ro d n ik organiczny i w tedy po­

w staje połączenie wspom nianego wyżej ty ­ pu. Otóż n iek tó re z połączeń ty pu tego spotykają się w roślinach. Zw łaszcza czę­

sto spotyka się ciało zw ane asparaginą ’).

') S k ła d te g o c ia ła je s t z b y t sk o m p lik o w an y , a b y śm y m ogli ro s trz ą s a ć go w e w szy stk ic h szcze­

g ó łac h . P o d a je m y j e d n a k d la osób n iec o o b e z n a ­ n y c h z c h e m iją o rg a n ic z n ą w zór jeg o ro z w in ię ty w te n sposób, a b y u w y d a tn ić a m o n ija k a ln y ty p tego p o łą c z e n ia ; o b o k p o d a n y je s t w z ó r kw asu b u rsz ty n o w e g o , z k tó re g o p o w s ta je w ła śn ie ś ró d k o w a g r u p a atom ów , w ią żą ca o b ie czą ste c z k i a m o ­ n ija k u , w k a ż d e j z k tó ry c h o n a z a s tę p u je po 1 a to m ie w o d o ru . Części w z aje m n ie się z a s tę p u ją c e ozn aczo n e są k ro p k a m i:

N - H CO . OH

C - H

/ ' I

H - C - I I

I

CO — H -

! IL ~ A s p a ra g in a .

: CO . OH

i !

II _ C - H i I 11 - C — II

CO . X

Oli

K w . b u rsz ty n o w y .

(9)

N r 9. w s z e c h ś w i a t. 1 3 7

Zauw ażono, że ciało to nagrom adza się szczególniej w częściach roślin, lub całych roślinach pozbawionych św iatła i że aspa­

ra g in a redukuje się do nieznacznych ilości skoro tylko roślinę poddać norm alnemu ośw ietleniu. Poniew aż w nieobecności św ia­

tła nie mogą, tw orzyć się wodany węgla (t. j. mączka i cukier) więc należy p rzypu­

ścić, że nieobecność ciał tych je s t właśnie przyczyną, nagrom adzenia asparaginy w s ta ­ nie wolnym , czyli, że skoro te ciała tworzą się, asparagina łączy się z niemi, tworząc ciała białkow e.

C iała białkow e ulegają w roślinie u tle ­ nieniu, które zw łaszcza w tedy się ujaw nia, gdy roślina pozbawioną je st św iatła, to je s t w nocy (w dzień, ja k w idzieliśm y,przew aża czynność redukcyi, odbyw ająca się przy w spółudziale chlorofilu i prom ieni słonecz­

nych). W nocy bowiem rośliny, ja k wia­

domo, pochłaniają tlen i w ydzielają dw u ­ tlenek węgla. To utlenienie jest właśnie źródłem energii czynnej, przejaw iającej się w roślinie, której skutki nazyw am y życiem, a k tó re są niczem innem tylko rozm aitem i objaw am i ruchu, począwszy od ruchów pro­

toplazm y i kończąc na wzroście i innych dostrzegalnych nieuzbrojonem okiem r u ­ chach rośliny. U tlenienie uw alnia siły, n a ­ grom adzone przez prom ienie słoneczne w mączce w postaci energii zapasowej, przem ieniając je w energiją czynną, to jest w objaw y życia. S praw a ta nazyw a się spraw ą oddychania roślin, je st ona bowiem zupełnie analogiczną z oddychaniem zw ie­

rząt.

Różnica jed n ak polega na tem, że gdy w organizm ie zw ierząt wszystkie składow e części białka ulegają utlenieniu i w ydzie­

lają się nazew nątrz, w roślinie utlenia się tylko ja k a ś bezazotowa składowTa część tego ostatniego, zaw ierająca zaś azot składow a część zostaje w kom órce roślinnej i zw ią­

zując nanow o wytworzone przez chlorofil bezazotow e ciała, tworzy znów białka. To nam tłum aczy, dlaczego w ciemności n ag ro ­ m adza się asparagina: je st ona w łaśnie ową nieuległą utlenieniu częścią białka, podczas gdy składniki, niezaw ierające azotu, zam ie­

niły się na dw utlenek węgla i wodę.

P osuw ając jeszcze d alej analogiją pom ię­

dzy spraw ą utleniania w roślinach i zw ie­

rzętach, możemy przypuścić, że ja k w tych ostatnich powstaje bezazotowy p rodukt ros- kładu białka — tłuszcz, który w pew-nych w arunkach może nie utleniać się dalej, lecz nagrom adzać się w organizm ie, tak samo w roślinach niewszystkie bezazotowe czę­

ści składow e białka ulegają zupełnem u utlenieniu na dw utlenek w ęgla i wodę, lecz część ich wydziela się w postaci stałej, w postaci błonnika, k tóry idzie na tw orze­

nie błony w zrastającej wciąż kom órki.

Nie posiadamy żadnych faktów, któreby popierały tę analogiją; winniśm y jed n ak zauważyć, że tru dn o byłoby w ytłum aczyć powstanie błonnika w inny sposób. Nie znamy bowiem ani jednej reakcyi, któ ra- by w skazyw ała możliwość bespośredniego przejścia od m ączki, lub cu k ru gronowego do błonnika. B łonnik zawsze ukazuje się, ja k o w ynik czynności kom órki, t. j . zmian chemicznych protoplazm y.

(dok. nast.)

W l. Kozłowski.

K I L K A S Ł Ó W

O N A U K O W E J P R A C O W N I

ZOOLOGICZNEJ

W W A R S Z A W IE .

P rzed k ilk u laty au tor niniejszego a r ty ­ kułu pow ziął myśl urządzenia w mieście naszem pryw atnej pracow ni naukow ej, któ­

rej celem m iały być poszukiw ania specy- ja ln e nad anatomiją. i rozwojem zwierząt, a także badania nad fauną krajow ą. K to tylko ma wyobrażenie o technice badań bijologicznych, ten zrozum ie, że dziś niepo­

dobna m yśleć o żadnej poważniejszej pracy zoologicznej bez laboratoryjum t. j. bez m ikroskopu, m ikrotom u, term ostatu i wielu innych przyrządów i urządzeń lab o rato ry j­

nych. Tyczy się to nietylko prac anato- miczno-em bryjologicznych, ale i wielu b a r ­ dzo czysto systematycznych, faunistycznych;

(10)

138 W SZEC H ŚW IA T. N r 9.

m ikroskop bow iem i p reparow anie niezbę­

dne są p rzy określaniu zw ierząt niższych, ja k o to : większości niższych skorupiaków , robaków , słodkow odnych jam ochłonnych i t. d.

Jak o ż myśl została urzeczyw istniona przy życzliwym w spółudziale ówczesnego za rzą­

du ogrodu zoologicznego tutejszego, któ ry ofiarował bezinteresow nie na ten cel w g m a­

chu w B agateli dość obszerny pokój o p ię ­ ciu oknach na pierw szem piętrze, obok m u ­ zeum etnograficznego. P rz y rz ą d y *i u rz ą ­ dzenie w ew nętrzne zaprow adzono w części pryw atnem i środkam i, a w części z zapo­

mogi, uzyskanój na badania naukow e.

N a wiosnę, ro k u 1889 pracow nia została otw orzona. In w e n ta rz jó j, jak k o lw iek b a r­

dzo skrom ny, w ystarczał je d n a k w zup eł­

ności do p row adzenia badań naukow ych.

Ruchom ości było w p racow ni mniój więcćj za ru b li tysiąc dwieście. M ieliśm y trzy m ikroskopy: fab ry k i H a rtn a c k a i P raż- m ow skiego (z ok ularam i 2, 3, 4 i system a- tami 4, 7, 9 i im ersyją), M erk era i E belinga z W ied n ia (z ok ularam i 2, 4 i 5 i system a- tami 3, 6, 9, Vi5 b-i ośw ietlającym p rzy rzą- j dem A bbego, system atem olejnym i p rz y ­ rządem do rysow ania) i wreszcie R eicherta j z w ielką staty w ą (z okularam i 1, 2, 3, 4 i system atam i 2, 4, 7a, 9, z ośw. przyrządem j A bbego i p rzy rząd em do rysow ania). M ie- j liśmy dalój dw a w yborne m ikroskopy pre- paracyjn e R eich erta, dające pow iększenia od 10 do 100, dw a m ikrotom y: Schanzego z k o rb ą i R eich erta z ko rb ą i stru n ą, w k tó ­ rym za poruszeniem brzy tw y przedm iot sam się podnosi (su p p o rt). W pracow ni przeprow adzony by ł gaz, znajdow ał się term ostat z reg u lato rem , piecyk neapoli- tański i t. d. M ieliśm y prócz tego liczne lupy stojące, narzędzia do sekcyj oraz do­

syć znaczny zasób szkła wszelkiego rodza­

ju , do akw aryjów , do przechow yw ania p re ­ p aratów , odczynników i t p.

O prócz autora, w pracow ni jeg o zajm o­

wało się specyjalnem i badaniam i nauko- wemi k ilk u m łodszych adeptów zoologii. ' W ciągu ro k u 1889 i 1890 pracow ano nad następującem i tem atam i naukow em i: nad budow ą łożyska u gryzoniów , nad rozw o­

jem owadów i skorupiaków , nad budow ą uk ład u nerw ow ego sym patycznego u p ija- 1

wek, nad rozw ojem przewodów płciowych u k araczan a, nad fauną pijaw ek krajow ych, nad fauną raczków widłonogich (Copepo- da). N iektóre z powyższych tem atów zo­

stały wykończone i ogłoszone drukiem , inne nie są dotąd ukończone, ale powoli posuw ają się naprzód. Oto dorobek n a u ­ kowy pracow ni: pp. Józef P ietru szyń ski i H e n ry k L indenfeld ogłosili: „P rzyczynek do fauny pijaw ek k ra jo w y ch ” z je d n ą tabl.

rysunków kolor, w Pam . F izy jo g r. 1890 r ; ciż panow ie d ru k u ją w t. X P am iętnika, k tó ry niebaw em się ukaże, d ru g ą część p ra ­ cy swój z je d n ą tablicą kolor, rysunków;

p. A. L ande ogłasza w tymże drukującym się obecnie tomie P am iętn ik a studyjum :

„P rzyczynek do fauny skorupiaków w idło­

n og ich ” z sześciu tablicam i rysunków . D o­

dam, że autorow ie ci nietylko podają liczne znane g atu nk i, o któ ry ch istnieniu w k ra ju naszym n ik t dotąd nie w zm iankow ał, ale opisują także w iele zupełnie nowych od­

mian, a naw et k ilk a nieopisanych dotąd n i­

gdzie gatunków . W reszcie w pracow ni wykończone jeszcze zostały prace n astęp u ­ jące: „Z ur F ra g e der S egm entirung des K eim streifens und der B auchanhange der Insektenem bryonen” Biolog. C en tralb latt, 1889; „Z ur F ra g e d er R ucken bildu ng der In sek ten em b ry o n en ” Biolog. C en tralblatt, 1890; „Z ur E ntw ickl. der P la cen ta bei der M aus” A nat. A nzeiger, 1890; „S tud yja nad m orfologiją zw ierząt, część I, Przyczynek i do em bryjologii m aika” z 7 pod w. kolor,

tabl. w „K osm osie”, 1890—91.

W idzim y więc, że działalność naukow a pracow ni w ciągu krótkiego czasu jś j istn ie­

nia była dosyć urozm aicona. W sk utek roz­

w iązania się spółki ogrodu zoologicznego, pracow nia pozbaw ioną została w tój chwili najważniejszego w arun ku jć j b y tu —lokalu.

K ilk a osób, którym spraw a n auki krajow ój leży n a sercu, k rz ą ta się około w ynalezie­

nia nowego lokalu d la skrom nój, ale bądź- cobądź pożytecznej pracow ni pryw atnój i je s t nad zieja, że w bardzo krótkim czasie rospocznie ona znow u swe funkcyje, ch w i­

lowo zawieszone.

D r J ó z e f N ussbaum .

Cytaty

Powiązane dokumenty

nizmu w arunków : Organizm znajduje się pod działaniem toksyn : w tym razie te tylko cząstki utrzym ują się przy życiu, które są na działanie toksyn mniej

Otóż wniosek taki nie je s t bynajm niej konieczny; zachodziłyby w' ta ­ kim razie praw dopodobnie tylko w ahania mniej lub więcej niereg u larn e, rów now aga zaś

mu siła ciężkości teraz się opiera, ciężarek przeto podnosi się coraz w olnićj, aż wreszcie unosząca go prędkość wyczerpuje się zupeł=>. nie, ciężarek

gładę, um ożebniając obfite rozm nażanie się łupieżców (nie stosuje się to oczywiście do zw ierząt żywiących się w yłącznie myszami).. Św iat zw ierzęcy

W spisie poniżej umieszczonym stacyje oznaczone głoską a znajdują się właściwie nie na samym w ierzchołku góry, ale tylko w niew ielkiej od niego

ron podróż swą kierować coraz bardziej na południe. Okolice, które przechodził, były nie bez kultury, widział on tam np. hamernie i zakłady do wywarzania soli.

puszczali oni dalej, że gdy jajko zostaje za- płodnionem i zaczyna się rozwijać, natenczas zarodek ten powiększa się coraz bardziej, wszystkie organy jego

R itte r sam nie przeceniał w dziełach swoich w pływ u powierzchni ziemi, jako czynnika dziejowego, błędu tego dopuścili się dopiero jego uczniowie. ,,Różne