M 9. Warszawa, d. 1 Marca 1891 r.
T o m X .TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ".
W W a rs za w ie :
Z p rze s y łk ą p o c zto w ą :
rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 rocznie „ 1 0 półrocznie „ 5
Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata i we w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.
K om itet Redakcyjny W s zec h ś w iata stanowią panowie:
Aleksandrowicz J., Deike K„ Dickstein 8,, Hoyer II., Jurkiewicz K., Kwietniewski W ł.. Kramsztyk S.,
Natanson J., Prauss St. i Wróblewski W.
„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść ma jak ik o lw iek zw iązek z nauką, n a następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierw szy ra z kop. 7'/i,
za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.
ild r e s 13©d.a,ls:c3ri: 22Zralro-^rsls:ie-E3rzed.ixiIeście, 3STx ©S.
0 N O W Y C H ZA DA N IA C H OŚWIETLANIA GAZOWEGO.
Gdy przed niewielu laty zwycięsko zaja
śniało olśniewające światło elektryczne, zd a wało się, że wobec rywala tak potężnego gaz oświetlający rychło będzie musiał ustąpić, a usługi, jak ie nam przez lat kilkadziesiąt świadczył, staną się wkrótce wspomnieniem historycznem. Dziś ju ż wszakże widzimy, że obawy te były płonę, powtórzyło się tu bowiem, co wogóle widzimy w dziejach oświetlenia sztucznego, że wynalazki nowe przybywają, by uzupełnić zasoby, jakiemi człowiek rosporządza, dawne je d n a k w ar
tość swą i znaczenie zachowują, obok środ
ków coraz nowych i coraz doskonalszych mieszczą się i dawniejsze. Skromna łojów- ka, świeca stearynowa, olój, nafta służą nam i długo jeszcze zapewne służyć będą, a n a wet biedna lam pka dawnych czasów, bez kom inka szklanego, przydaje się jeszcze j a ko lam pka nocna. T ak samo i gaz długo się jeszcze utrzyma, pomimo coraz szersze
go rospowszechniania się światła elektrycz
nego.
W istocie rzeczy zresztą oświetlenie ga
zowe istnieje, odkąd zapłonął pierwszy k a wałek łuczywa, pomiędzy bowiem dawnym płomieniem lampy, lub świecy, a nowym płomieniem gazowym niema różnicy zasa
dniczej, w jednym i drugim razie płonie mięszanina palnych gazów, obfitujących w węgiel, które się wydzielają przez silne rozgrzanie nielotnych substancyj organicz
nych. Czy zaś m ateryjałem tym są tłuszcze i oleje, czy też węgle kamienne, drzewo, lub torf, ma to znaczenie podrzędne, wszy
stkie bowiem w ogólności ciała organiczne przy suchój dystylacyi wytwarzają gazy palne. W każdym razie świecą w płomie
niu rozżarzone cząsteczki stałego, nielotne
go węgla, a jasność zależy głównie od tem peratury, do jakićj się one rozgrzewają, za
nim padną ofiarą napływającego ze wszech stron tlenu atmosferycznego, z którym się łączą. T a k samo zresztą dzieje się i z elek- trycznem światłem łukowem, którego blask również polega na rozżarzeniu cząsteczek węgla, przebiegających od jednego bieguna do drugiego; pod wpływem wszakże prądu elektrycznego rozgrzewają się one O wiele
130 W SZ E C H ŚW IA T. N r 9.
siln iej, aniżeli w płom ieniu zw ykłym , p o m imo więc n iew ielkiej ilości n ad e r silne rozlewają, św iatło.
Różnica zatem między św iatłem świecy a św iatłem gazu n a tem tylko w istocie rz e czy polega, że w pierw szym razie gazy spa
lają się w m iejscu, gdzie się tw orzą, w d ru gim zaś doprow adzają za pośrednictw em r u r ze znacznój odległości. Zanim wszakże zasada ta zrozum ianą i technicznie zastoso
w aną została, trz e b a było n ajp ierw poznać sposoby o trzy m yw ania i zbieran ia gazów.
O płom ieniach w y ryw ających się z ziemi w iedziano ju ż daw no, a gdy S tephen H ales opisał w r. 1727 „pow ietrze p aln e” przez ogrzew anie w ęgla kam iennego pow stające, dom yślił się C layton, że gazy płonące, wy- ryw ąjące się z szybu w L ancashire, rów nież w ęglow i kam iennem u początek swój zaw dzięczają, co też p otw ierdził, gdy przez ogrzew anie w ęgla w retorcie otrzym ał gaz p aln y . Nie sąd ził w szakże zapew ne, że w dośw iadczeniu tem tkw i zaród wielkiej gałęzi przem ysłu. W r. 1786 lo rd D undonald, w celu otrzym ania sm oły, połączy ł piece, w k tó ry ch w ypalał koks, z przyrządem ozię
biającym , gdzie p ro d u k ty dystylacyi ro z dzielały się na sm ołę i na substancyje lotne, z k tóry ch korzy stali robotnicy do ośw ietla
nia podczas p ra cy nocnćj; sam lord też sp ro w adzał niekiedy te gazy w odpow iednich naczyniach do swego domu i zapalał je dla rozw eselania gości. P ło m ien ie takie były wszakże zaledw ie przedm iotem pustego za
ciekaw ienia aż do końca zeszłego stulecia, gdy M urdoch, p o w tarzając daw ne dośw iad
czenia C laytona, p ra k ty c z n ą ich doniosłość ocenił i gazem otrzym any m z w ęgla k a m iennego ośw ietlił w arsztaty swe w R e- d ru th w K o rn w alii, a uzyskaw szy poparcie J . W atta, zaprow adził podobneż u rządzenia w k ilk u innych fabrykach w A nglii. F r a n cuz, L e Bon, k tó ry do dośw iadczeń swych używ ał głów nie drzew a, a ubocznie tylko w ęgla, ośw ietlił takim gazem swe m ieszka
nie w r. 1801. P ierw sze p ró by m iały więc na celu ośw ietlenie oddzielnych tylko za
budow ań, zachęcony niem i je d n a k W insor czyli W in zler z M oraw ii zdołał zaintereso
wać spraw ą tą ogół i zaw iązał w L ondynie tow arzystw o, rosporządzające znacznym ka
p itałem w celu zastosow ania nowego w yna
lazku do ośw ietlania całych ulic i miast. P o czątkowo usiłow ania te nie m iały pow odze
nia i cały k ap itał został stracony. Ogól z nieufnością i obaw ą za p atry w ał się na ten sposób ośw ietlania, gaz bowiem uw ażano wówczas ja k b y za pew ien rodzaj lotnego prochu strzelniczego, w zdragano się ros- prow adzać m ateryjał tak niebespieczny przez ulice m iasta. Uczeni naw et sądzili, że urzeczyw istnienie tego p ro jek tu je s t nie- możebne. Czyżby chciano, w ykrzyknął H u m p h ry Dayy, katedrę św. P a w ła na zbiornik gazu zamienić? K apitaliści więc w zdragali się przyjm ow ać udział w p rz ed siębiorstw ie tak wątpliwem , a parlam ent oświadczył, że cały ten p ro je k t je st u ro jony. W ro k u 1810 dopiero uprzedzenia
osłabły tak dalece, że m ógł w parlam encie przejść bil, dozw alający n a ośw ietlenie L o n dynu gazem. T ow arzystw o odrodziło się, a do pow odzenia jeg o p rzyczynił się g łó wnie Sam uel Clegg, który zap ro w adził od
pow iednie gazom etry i w y k ry ł sposób oczyszczania gazu ośw ietlającego za pośre
dnictw em m leka wapiennego. O baw a j e d nak gazu była jeszcze tak żywa, że gdy w G ru d n iu 1813 r. poraź pierw szy oświe
tlano nim m ost w estm insterski w L ondynie, m usiał C legg sam zapalić latarn ię , żaden bowiem z latarn ik ó w nie m ógł się na czyn tak śm iały zdobyć.
Na lądzie stałym E u ro p y zaczęto m iasta ośw ietlać gazem dopiero około roku 1830;
w W arszaw ie zapłonął on zaledwie w roku 1857. O bok węgla kam iennego zaczęto się zw olna posiłkow ać i innem i m ateryjałam i do otrzym yw ania gazu: T ay lo r w r. 1815 użył tłuszczów i oleju, D anieli w r. 1819 żywicy, P ettenkoffer w ro k u 1848 drzewa, H irz el i R iedinger olejów m ineralnych i po
zostałości z dystylacyi nafty.
O d pierwszych początków ośw ietlania g a
zowego upłynęło zatem niespełna lat osiem
dziesiąt, a w ciągu tego czasu stało się ono niezbędną potrzebą naw et w drobnych ogni
skach działalności ludzkićj. P rzem ysł g a
zowy nietylko sam się olbrzym io rozw inął, ale d ał nadto początek nowym gałęziom przem ysłu, które polegają na zużytkow y- waniu produktów ubocznych, pozostających po wyrobie gazu, Nowe zaś te działy przem ysłu chemicznego, ju ż dziś potężne
N r 9 W SZECH ŚW IAT. 131 a coraz się silniej rozrastające, wspierając
się na fabrykacyi gazu, w zm acniają zara
zem i jój podstawy i ułatw iają współzawo
dnictwo z oświetleniem elektrycznem , zw ła
szcza, że ryw alizacyja ta pobudza do cią
głego doskonalenia lamp gazowych. W w al
ce tój idzie o nadanie płom ieniow i większej jasności, a to osięgnięto dotąd dwoma sy stemami nowych palników . Jed en z nich polega na podwyższeniu tem peratury pło
m ienia, co sprow adza silniejsze rozżarzenie cząstek węgla; lam py tego rodzaju otrzy
mały nazw y regieneratyw nych, czyli wzmo
cnionych, a należą tu lam py Siemensa (W szechśw. z r. 1882, str. 822) i W enham a (W szechśw . z r. 1886, str. 674). System dru g i stanow ią lam py żarowe, albo raczej żarzące, w któ ry ch pręcik, lub siatka ma- gnezyjow a, w apienna albo z innej pokrew nej ziemi rozżarza się w płom ieniu gazu, któ ry przez obfity dopływ pow ietrza n a
biera wyższej tem peratury, choć przez to w łasną swą jasność traci; do tego rodzaju zaliczyć należy daw niejsze światło D rum - monda, św iatło cyrkonow e Linnem anna, a wreszcie gazową lam pę żarzącą A uera (W szechśw. z r. 1886, str. 722). C lam m ond łączy n ad to swój palnik z urządzeniem I
wzmacniającem, ja k w systemie poprze
dnim.
Zdołało się rów nież oświetlenie gazowe uporać z pew ną niedogodnością, napozór od niego nieodłączną, a niedogodnością tą jest przyw iązanie do miejsca, nieruchom ość. R u ry bow iem z fabryki rosprow adzać mogą gaz tylko po przestrzeni ograniczonej, ko
rzystać z nich można tylko do ośw ietlania domów i ulic, ale odm aw iają usług swych na kolejach żelaznych i parowcach. P ro - bowano więc zaopatryw ać pociągi w zbior
niki, czyli w orki napełnione gazem, z k tó rych pod ciśnieniem nałożonych ciężarów zw olna p rzepływ ał on do lamp. O kazało się wszakże, że ilość gazu, ja k ą w ten spo
sób m ożna było zabierać, starczyła na czas b ardzo k ró tk i zaledwie. Można było oczy
wiście zaradzić tem u przez poddanie gazu ciśnieniu bardzo znacznemu; w danćj bo
wiem przestrzeni pod ciśnieniem dziesięciu atm osfer nagrom adzić można dziesięć razy większą ilość gazu, aniżeli pod ciśnieniem jedn ej atmosfery. P ro sty ten jed n ak po
mysł rozbijał się o inną trudność, doświad
czenie bowiem nauczyło, że gaz płonie ja sno wtedy tylko, gdy w ypływ a pod nadm ia
rem bardzo słabego ciśnienia; pod ciśnie
niem znaczniejszem płom ień staje się nie
spokojnym i traci swą jasność. Zaradziła temu wszakże k lap a red u k cy jn a P intscha, która autom atycznie reguluje jednostajność w ypływu gazu, pomimo zmienności ugnia
tającego go ciśnienia. W ten sposób zdo
był sobie gaz miejsce na pociągach dróg że
laznych i w ytrzym uje tu konkurencyją św iatła elektrycznego, które znów na o k rę
tach zdobyło sobie besspornie pierw szeń
stwo.
Chociażby wszakże, wobec tego współza
w odnictw a, osłabło znaczenie gazu jako ma- tery jału oświetlającego, to natom iast coraz lepiej okazuje się wartość jego, jak o mate- ry ja łu ogrzew ającego. Na zeszłorocznem zebraniu stow arzyszenia inżynierów n ie mieckich w H alli w yłożył p. Schimming, ja k korzystnie wyzyskiwać się dają m ate- ry jały opałowe, jeżeli je poprzednio drogą suchćj dystylacyi przeprow adzam y w stan lotny. M etoda ta coraz się więcej rospo- wszechnia; w B erlinie z 13/ 4 m ilijona ton m ateryjałów opałow ych, sprow adzonych w ciągu ro k u 1887 — 88 poddano takiem u ulotnieniu 450000 ton; reszta spaloną zo
stała w niezm ienionym stanie stałym , przy- czem sm oła i am onijak uszły w postaci dy
mu, pow odując tem stratę conajmniej l ' / 4 m ilijona m arek. W iększą wszakże strata polega na niedostatecznem w yzyskaniu w a r
tości ogrzew ającej paliwa.
T eraz więc, gdy wartość gazu, jak o ma- te ry ja łu oświetlającego i ogrzew ającego n a
leżycie została uznaną, (przytaczam y to we
dług nowego pisma niem ieckiego „Prom e- theus”), sili się technika na zdobycie coraz nowych metod otrzym yw ania gazów p al
nych. W szczególności zaś narzuca się tu zadanie w ytw arzania gazów tych bespośre- dnio z węgla. Stanow i to znowu krok dal
szy od rzeczy znanych do nowych. Dotąd zdołaliśm y gazy otrzym yw ać tylko z sub- stancyj organicznych, które nam przyroda nastręcza jak o zw iązki węgla z wodorem;
dzisiejsza fabrykacyja gazu nie jest bynaj
mniej syntezą techniczną, aję Tyłko przeo
brażaniem substancyj stałycli w lotne. P rzy
132 W SZECH ŚW IAT. N r 9.
tem zaś przew ażna ilość w ęgla, zaw artego w tych substancyjach stałych, wydziela się w postaci koksu. G dyby więc udało się w stan lotny przeprow adzić zarów no ten koks, j a k i węgiel obficie w przyro dzie ja k o a n tra c y t w ystępujący, zdobylibyśm y nowe a bard zo obfite źródło gazu. D otąd zada
nie to częściowo zaledw ie zostało ro zw ią
zane, ale i to, co ju ż osięgnięto przedstaw ia dla przem yśłu n a d e r doniosłą, ważność.
T ajem nicy bespośredniego łączenia się węgla z w odorem nie zdołaliśm y dotąd w przyrodzie wyśledzić, a choćbyśm y ją n aw et posiedli, b ra k ło b y nam jeszcze d o statecznego źródła w odoru, pierw iastek ten bowiem złożony je s t dla nas głów nie w p o staci w ody, w zw iązku z tlenem . W odór sw obodny w ystępuje tylko w pierw otnym , m łodocianym stanie ciał niebieskich. N a słońcu i na gw iazdach stałych dostrzegam y olbrzym ie w ybuchy płonącego w odoru, na starzejącej się planecie naszej oceany św iad
czą nam tylko, że niegdyś, przed m ilijonam i la t ziem ia rów nież była otoczona atm osferą płonącego w odoru.
G dy więc pragniem y w ęgiel w stan lotny przeprow adzić, pozostaje nam tylko je d n a droga, to je s t połączyć go z tlenem do ta kiego stopnia utlen ienia, by, jak o tlenek węgla, zdatn y by ł jeszcze do dalszego pale
nia. T a k w łaśnie dzieje się w piecach nowej konstrukcyi, zw anych gieneratoram i, k tó rych w prow adzenie stanow i epokę istotną dla całej m etalurgii, dla fabryk acyi szkła, a n aw et i dla fabry k acy i sam egoż gazu.
Gazy, pochodzące z niezupełnego spalania w takich piecach odpadającego koksu, wy
tw arzają p rzy dalszem spalaniu swojem żar, potrzebny do otrzym yw ania gazu z węgli kam iennych.
G dy wszakże do palenia tego p osługuje
my się pow ietrzem , k tó re w ogólnej swój ilości piątą tylko część tlen u zaw iera, m u
simy wlec ja k o balast bezużyteczny i azot, stanow iący cztery p iąte części pow ietrza atm osferycznego. W y d aw ało się przeto znacznym postępem , gdy poznano, że koks rozżarzony do białości płonie także i w s tru m ieniu pary w o d n e j. P o w staje p rz y tem tlen ek węgla, a ja k o p ro d u k t uboczny w y
dziela się wodór: C -f-H 20 = C 0 + H 2; w o
d ór zaś przy łączeniu się z tlenem w ytw a
rza ilość ciepła większą, aniżeli jakikolw iek in ny m atery jał opałow y. T a k otrzym yw a
ny zatem „gaz w odny” w ydaw ał się ju ż n a j
doskonalszym gazem ogrzew ającym ; aby go zaś zam ienić na gaz ośw ietlający, trzeba go tylko naw ęglić, to je s t pomięszać z w ęglo
wodoram i lotnem i, co łatw o osięgnąć mo
żemy, przeprow adzając gaz wodny przez ciekłe, a łatw o lotne w ęglow odory, ja k b en zynę, lu b olój skalny. Do zalet gazu tak ie
go dodać można jeszcze i to, że jest wolny od zw iązków siark i, tak uciążliw ych w ga
zie oświetlającym . G az wodny zn alazł też rzeczyw iście stronników , którzy gorąco za
lecali w prow adzenie go, ja k o m atery jału ogrzew ającego i ośw ietlającego. Jed n a wszakże okoliczność znacznie obniża n a dzieje, ja k ie gaz ten budził. Posiada on bowiem olbrzym ią w adę, •— z powodu zn a
cznej zaw artości tlen k u węgla jest silnie tru jący . I w zw ykłym gazie oświetlającym pew nych przym ięszek tego zw iązku u n i
knąć niepodobna, ale gaz wodny zaw iera około 30 odsetek tlen k u węgla, a że je s t bezw onny, nie zdrad za swej obecności, ja k zw y kły gaz ośw ietlający, k tóry posiada woń silną i ch arakterysty czn ą. W W arunkach takich niem ożna się oczywiście odważyć na w prow adzenie gazu wodnego, chociaż zna
lazł on ju ż pew ne zastosowanie w A m ery
ce. G dyby się wszakże powiodło uw o l
nić gaz w odny od jeg o własności tru ją cych, zdołałb y on zapew ne usunąć substan- cyje stałe i ciekłe, k tó re nam obecnie słu
żą do ogrzew ania i oświetlania.
Przepow iednię tę, ja k pow iedzieliśm y,po
w tarzam y w edług „P rom etheu sa”. Jako ideał wszakże ośw ietlenia w przyszłości, na
suw ają się raczej objaw y fosforescencyi, choć obecnie żadnego znaczenia p ra k ty c z
nego jeszcze nie p rzed staw iają. Rzecz tę przedstaw iliśm y niedaw no w piśmie naszem w edług poglądów prof. L odge (W szech
św iat z r. z., str. 707), w racać więc do niej obecnie nie będziemy ').
T. R .
*) W n ie d a le k ie j p rz y szło ści W sz e c h św ia t p o w ró c i do k w e sty i o św ie tle n ia g azo w e g o i p o s ta ra się p rz e d sta w ić c z y te ln ik o m in n e jeszcze sp ra w y , w zw iązk u z n ią p o z o stając e .
N r 9. W SZECH ŚW IAT. 133
Długość życia owadów.
Na zasadzie corocznie pow tarzających się spostrzeżeń, w ytw orzyło się pojęcie, że cała w ielka grom ada owadów bardzo k ró tk o gości na tym świecie, że niektórzy członkow ie tdj olbrzym iej rodziny zaledw ie p arę dni lub tygodni cieszą się życiem, ginąc w krótce bespowrotnie. Pojęcie to jest o tyle uzasadnione, że istotnie większość zupełnie w ykształconych owadów nigdy praw ie zimy nie przeżyw a. Istnienie niektórych, ja k np. ję te k (Ephem era), ogranicza się rzeczy
wiście do p aru godzin zaledw ie, w ciepły letni wieczór.
W stanie niew ykształconym , np. w po staci ja jk a , gąsienicy, lub pocz w arek życie w szystkich owadów je s t wogóle dłuższe i tak np. rozwój chrabąszcza (M elolontha vulgaris) trw a trzy do czterech, jelo n k a pięć do sześciu lat, a je st w A m eryce połu- dniowój cykada, k tó ra do zupełnego swoje
go rozw oju potrzebuje niesłychanie długie
go czasu lat 17.
T a cykada z tej przyczyny nazw ana Ci- cada septem decim a, F ab r., przy pomocy swojój tw ardej ru rk i, umieszczonej na koń
cu odw łoku, składa w ew nątrz gałęzi drzew a ja jk a , z których po upływ ie dwu miesięcy w ychodzą gąsienice, spadają na ziemię, w niej się zagrzebują i tam przez lat 17 ży
wią się sokami korzeni, zanim się w doro
słego przekształcą owada. P o upływ ie te go czasu cykady wychodzą w znacznej ilo
ści z pod ziemi, ale tylko miesiąc czasu cie
szą się życiem, znoszą ja jk a , giną i znowu lat 17 upływ a, zanim ich następcy ujrzą światło dzienne.
Skąd pochodzi, że życie w ykształconego o wadu, p rzy tak długim okresie rozwoju, trw a tak krótko? Czy zwierzęciu już n a przód tak kró tk i czas istnienia je s t przezna
czony, czy też tru d y rozm nażania i staranie o znoszenie ja je k , a z drugiej strony w alka o byt tak go w yczerpują, że w krótce tj-aci siły, a z niemi życie? Te pytania, ju ż dawno zadaw ane dziś z nową siłą zaciekaw iają ba- daczów przyrody, któ rzy praktycznie (na
drodze dośw iadczalnej) usiłują je rozw ią
zać. G łów ną przyczyną krótkiego życia wielu zw ierząt, zdaje się, że jest przeważ
nie w alka o byt, ciężkie do zwalczenia prze
szkody sprow adzają śm ierć wcześniejszą;
zw ierzęciu do dalszego życia b rak uje sił, gdy te przeszkody się wzm agają. P ie rw sze badania w tym kieru n k u prow adził d r N ickerl nad chrząszczami i rezu ltaty jeg o spostrzeżeń są bardzo interesujące. O so
bnik żeński szczypawki złocistej,C arabus au- ronitens, był przez lat pięć zachowany przy życiu przez naszego badacza. Owad był trzym an y w naczyniu napełnionem p ia skiem , mchem i d arnin ą, przykrytem k lo szem szklanym , zrazu był karm iony gąsie
nicami m otyli, a później drobniutkiem i k a wałeczkami mięsa. P o latach trzech u k a
zały się pierw sze oznaki zgrzybiałej staro
ści, połysk św ietny zielono-złotawy p rzy ćmił się, stał się m atowym ; owad stopniowo tracił końcowe staw y rożków i niektórych kończyn, wreszcie na tylne nogi zupeł
nie okulał. Poniew aż rozwój (przeobra
żenie) owadu trw a ł przynajm niej dw a la
ta, przeto cały czas jego życia trw ał siedem lat, czas niezm iernie długi ja k na owada.
Złotaw iec (C etonia) był karm iony'św ie- żemi owocami cztery lata, a samica dużego tęczyka (Calosoma sycophanta) trzy lata żyła p rzy odpowiedniem pożywieniu; oba- dwa owady okazyw ały bardzo ch a rak tery styczne objaw y starości. K ilk a okazów po- kątnika (B laps m ortisaga) dożyło la t sze
ściu i dopiero silne zimno pozbaw iło je ży
cia. Nad innemi chrząszczam i badania u d a
w ały się tylko w części, ale z p rzytoczo
nych przykładów widzim y, ja k znacznie, w odpow iednich w arunkach, życie owadów dojrzały ch przedłużać się może, a nadto, że w alka o byt głów ną jest przyczyną krótkie
go istnienia tych zw ierząt.
(Prom etheus, N r 66, 1891 r.).
J. S.
134 N r 9.
SZKICE
1 HISTORII NATURALNEJ WODOROSTÓW
W Ó D SŁ O D K IC H .
I. S k r ę t n i c a ( S p i r o g y r a).
P R Z Y S W A J A N I U I W Z R O ST .
(C iąg d alszy ).
W róćm y teraz do naszego p re p a ra tu sk rę tnicy odbarw ionej alkoholem i zafarbow a
nej jo d em , a w yszukaw szy miejsce, gdzie zabarw ienie od jo d u je s t m niej znaczne, dostrzeżem y w m iejscach tw orzenia się m ączki (w piren o id ach ) i ich otoczeniu ziarn k a zabarw ione na niebiesko-fijoletowo.
Są to ziarn k a m ączki, k tó re zawsze z ła tw ością m ożna w yróżnić zapom ocą tego od
czynnika. T am gdzie jo d działa w w ięk
szej ilości, sta ją się one zupełnie czarne.
W nieodbarw ionych kom órkach sk rętn icy zabarw ienie je st niew yraźne w skutek zmię- szania b arw y m ączki z b a rw ą ehlorofilu i b ru n atn em zabarw ieniem sam ych pirenoi- dów. G dybyśm y użyli do p re p a ra tu s k rę tnic p rzechow yw anych dłuższy czas w c ie mności, nie znaleźlibyśm y w nich mączki.
P rzeciw n ie .po niedługiem ju ż ośw ietleniu p okazują się owe ziarnka, k tó re można do- strzedz i n a żywej nici, a p rzy dłuższem ośw ietleniu nagro m ad zają się w w ielkiej ilości w pirenoidach.
L iczne dośw iadczenia nad roślinam i d o w iodły, że tw orzenie się m ączki zostaje w najściślejszym zw iązku z pochłanianiem d w utlenku w ęgla i w ydzielaniem tlenu, k tó re odbywa się tylko pod w pływ em św ia
tła i że stosunek obudw u gazów je s t taki, że na pew ną objętość d w u tlen k u w ęgla w y
dziela się rów na jó j objętość tlenu, czyli, że zam iast każdej cząsteczki C O a w ydziela się cząsteczka 0 2, poniew aż gazy w równych objętościach zaw ierają jed n ak o w ą ilość czą
steczek. W ytw orzenie się mączki, k tóra pow staje rów nież ty lk o pod wpływem św ia
tła, je st więc w ynikiem ro składu dw utlenku w ęgla. Lecz je śli odejm iem y od cząsteczki
dw utlenku węgla cząsteczkę tlenu otrzym a
m y 1 atom węgla:
C 0 2 — 0 2 = C
innych części składow ych m ączki dostarcza woda, którój skład jest, ja k wiadom o, H 20 , t. j. 2 at. w odoru na 1 at. tlenu.
Zm ianę odbyw ającą się pod wpływem prom ieni słonecznych stara ją się objaśnić zapom ocą rów nań chemicznych '):
c o 2 + h2o = c h2o + 0 2
a ld e h id tle n m ró w k o w y
6C H 20 = C6 H 12 O 0
(w z ó r cu k ru g r o n o w e g o )
C 6 H 12 Os - H 20 = C0 H 10 0 5
cu k . g ro n . w o d a m ą c zk a
t. j. z d w u tlen k u w ęgla i wody tw orzy się ciało C H 20 , k tó re polim eryzując się tworzy C6 H |2 0 8, albo w prost z 6 cz. dw utlenku w ęgla i 6 cz. wody tw orzy się C6 H ,2 0 6 — cukier gronow y, ten zaś tracąc cząsteczkę wody daje mączkę.
W zór C H 20 odpow iada aldehidow i mrów
kowem u. J e d n a k dotąd nie zostało ściśle dow iedzionem tw orzenie się ani tego alde- hidu ani cukru; przeciw nie widocznym p ro duktem przysw ajania, ja k i możemy ściśle udow odnić jest m ączka 2). M ączka u k a zuje się tak prędko po ośw ietleniu, że nie
podobna pochw ycić przy obecnych m eto
dach p roduktów pośrednich. Są jed n ak fakty, przem aw iające na korzyść p rzy p u sz
czania, że aldehid m rów kow y i cukier g ro nowy stanow ią p ro d u k ty pośrednie p rz y sw ajania.
C ała więc spraw a przysw ajania, to jest tw orzenia m ączki z d w u tlen ku węgla i wo
dy, odbyw a się pod wpływem prom ieni sło
necznych w ciałach chlorofilowych; dow ie
dziono bowiem niew ątpliw ie, że w rośli
nach chlorofilu nieposiadających m ączka nie tw orzy się wcale. Jeśli teraz przyp o
mnimy sobie, że sk ład chem iczny procento
wy błonnika i m ączki je st jed n ak o w y , zro zum iem y łatw o, skąd się bierze m atery jał
!) P a tr z W sz ec h św ia t t. X, s tr. 41 i 53.
s) Ob. W szechśw ., liczn e a r ty k u ły , a m ian o w icie p p . G odlew skiego i G rosglika.
N r 9. W SZECHŚW IAT. 135 na utw orzenie błon dla coraz now opow sta
jący ch przy wzroście rośliny komórek. Nie należy je d n a k wyobrażać sobie, że mączka w prost zam ienia się na błonnik, owszem, zachodzi tu niezaw odnie cały szereg zmian pośrednich. Lecz w przód nim zdamy sobie spraw ę z możliwych tu przem ian, musimy się zastanow ić nieco bliżej nad opisanemi zjaw iskam i przysw ojenia. Tw orzenie się m ączki z dw u tlen k u węgla i wody, t. j. czą
steczki bardzo złożonej ze w zględnie p ro stych wym aga użycia znacznej energii; ener- g iją tę dają pochłonięte, t. j. zużyte w chlo
rofilu fale św iatła, najw iększe pochłanianie zaś, ja k w idzieliśm y, odbyw a się w pasie a w idm a chlorofilu, leżącym w barw ie czer
wonej, jak o ż nowsze prace dowiodły, że w odpow iedniej tem u pasowi części wi
dm a zachodzi najpotężniejsze przysw ajanie.
E n e rg ija prom ieni słonecznych nagrom adza się w roślinie przy udziale chlorofilu, a za m ateryjalne substratum owego nagrom a
dzenia służy mączka.
Zachodzi teraz pytanie: na czem polega udział chlorofilu w tej sprawie?
Ilość chlorofilu nie zmniejsza się podczas czynności przysw ojenia; owszem w miarę w zrostu kom órki ilość ta wzrasta. Nie n a leży stąd wnosić je d n a k , ażeby nie ulegał sam zmianom podczas spraw y przysw aja
nia, prędzej przypuszczać należy, że ma on tutaj podobne znaczenie ja k kwas siarczany przy tw orzeniu eteru z alkoholu: ta sama ilość kw asu siarczanego może, ja k wiadomo, przerobić na eter ogrom ną ilość alkoholu nieulegając sama uszczupleniu. D aw niej nazyw ano czynność podobną katalityczną, t. j. przypuszczano, że sama obecność p e
wnego ciała, bez wstąpienia jego w ja k ie kolw iek reakcyje, w ystarcza ju ż do przetw o
rzenia innego ciała. Otóż z tym typem czynności katalitycznych spotykam y się bardzo często w królestw ie roślin i zw ie
rząt, a rów nież ja k dla czynności k atali
tycznych w zakresie chemii czystej win
niśmy i tu szukać zgodnego z zasadami chemii tłum aczenia. Znaczną bowiem część reakcyj tego typu udało się wyjaśnić w spo
sób zupełnie zadaw alający, do takich nale
ży np. w spom niana czynność kw asu siar
czanego w p rzetw arzaniu alkoholu na eter, polegająca, ja k wiadomo, na tem, że kwas
siarczany tw orzy początkowo połączenie z alkoholem , z którego zostaje następnie wyrugow any przez nadm iar utworzonój podczas reakcyi wody; kwas siarczany tu więc ciągle ulega reakcyi, ale wynikiem końcow ym tój reakcyi je st odtw orzenie się jego nanowo.
Coś podobnego winniśm y sobie w yobra
zić w czynności chlorofilu, jeśli nie ze
chcemy zadowolnić się czynnością k atali
tyczną.
Zastanów m y się teraz nad niektórem i własnościami m ączki, mającemi znaczenie dla życia kom órki.
M ączka, ja k wiadomo, je st w wodzie zu
pełnie nierospuszczalną; oblana wrzątkiem silnie, pęcznieje, tworząc znany każdem u klajster. O grzana dłuższy czas do 100° C z wodą m ączka zam ienia się na modyfika- cyją rospuszczalną, która posiada ten sam skład chem iczny i również j a k mączka, przybiera barwę błękitną od jodu. Odm ia
na ta rospuszczalna nie przesiąka przez błony organiczne, je st więc rów nież ciałem koloidalnem . Jeśli gotować mączkę ze sła
bym kwasem siarczanym , to zam ienia się ona na cuk ier gronow y.
Zam ianę tę łatw o zrozum iem y, gdy przy
pomnimy sobie wzór cukru gronowego:
C6 H 10 0 5 + H 20 = C0 II, 2 O0
m ą c zk a w o d a c u k ie r gro n o w y .
E eak cy ja więc polega na przybraniu czą
steczki wody. P odobna zam iana może za
chodzić bez udziału kwasu i w y so k iej tem p eratury, pod wpływem niektóx-ych czyn
ników , znajdujących się w roślinach, a k tó re zowiemy ferm entam i. T akim ferm entem je st m ianowicie dijastaza.
C ukier gronow y je s t ciałem krystalicz- nem, przesiąkaj ącem przeto przez błony organiczne. W idzieliśm y jed n ak , że w ar
stwa protoplazm y żywej nie przepuszcza go przez siebie. W yjaśnia to nam znacze
nie m ączki w gospodarstw ie kom órki. Jako ciało nierospuszczalne, nadaje się ona do
skonale do roli m ateryjału zapasowego; j a ko ciało łatw o przekształcające się w inne rospuszczalne, może po tem przekształce
niu brać udział w czynnościach chemicz
nych kom órki. W oreczek protoplazm atycz-
136 W SZECHSW IAT-
ny, p rzy leg ający do błony, ochrania kom ór
kę od stra ty nabytych przez przysw ajanie m ateryjałów ; tw orzący się bowiem w ko
m órce cukier z łatw ościąby p rzesiąkał przez błonę, g d yby nie był zatrzym yw any przez tę w arstw ę protoplazm y, atoli gdyby p r o duktem końcowym przysw ajania by ł cukier nie ocaliłoby to kom órki: ja k k o lw ie k bo
wiem cukier nie m ógłby w ysiąkać naze- w nątrz, to je d n a k obecność ciała rospusz- czalnego w kom órce w wielkiój ilości po
wodow ałaby energiczne w bieranie wody i podw yższenie ciśnienia w ew nątrz kom ór
ki do tego stopnia, że ścianki jś j pękłyby nareszcie.
O pisana sp ra w a p rz y sw ajan ia tłum aczy pow staw anie bezazotowych składow ych czę
ści kom órki, ale najw ażniejsze części k o m órki, ja k protoplazm a i ją d ro , składają się z ciał białkow ych, zaw ierających azot.
Co do sposobu tw o rzen ia się ciał tych tem mniej możemy coś pew nego powiedzieć, że sam skład ty ch ciał nie je s t nam dobrze znany. Z dośw iadczeń je d n a k n ad wyższe- mi roślinam i w ynika, że azot, w chodzący w sk ład ciał białkow atych, o trzy m u ją te r o śliny z ziem i, gdzie się zn a jd u je w postaci kw asu azotnego, połączonego z różnemi z a sadam i. O becność soli kw asu tego w w o
dzie, gdzie się hodują skrętnice, je st ró w nież n iezbędną dla p o d trzy m an ia ich życia.
P ró c z tego w idzieliśm y, że w skład b ia ł
ka w chodzi siark a , a nadto w p raktyce b a r
dzo tru d n o oddzielić białko od nieznacz
nych ilości fosforu, z jak iem i ciała te są zw ykle połączone w organizm ie. P ró cz te go n iek tó re m odyfikacyje ciał białkow ych w chodzą w połączenia z zasadam i ja k z po
tasem , sodem, w apieniem , m agnezem i ciała te, jak k o lw iek w nieznacznej ilości, zdają się stanow ić niezbędną część wszystkich praw ie roślin.
H odując więc w odorosty w ód słodkich w naczyniach, należy dodaw ać potrocbu w szystkich tych substancyj. A b y zadość uczynić tój potrzebie, najlep iej je s t mieć przygotow aną ciecz następującego składu:
W o d y ... 1000 cz.
A zotanu p o t a s u ... 0,5 „ C hlorku s o d u ... 0,5 ,,
S iarczanu w apnia . Siarczanu m agnezu.
F osforanu w apnia .
0,5 cz.
0,5 „ 0,5 „ JSr 9.
którćj się dodaje co kilka dni po kilka, lub kilkanaście kropel do naczynia, za w iera ją
cego wodorosty. W szystkie praw ie w o d o rosty wód słodkich hodują się dobrze w tój cieczy.
Ze wszystkich tych ciał o jednym tylko azocie możemy zrobić praw dopodobne p rz y puszczenia, co do postaci, przy pośredni
ctwie którćj przechodzi on stopniow o na składow ą część ciał białkow atych. P o s ta cią tą zdaje się być jed n o z połączeń typu am onijaku, które w chem ii organicznej zo- wią się wogóle am idam i.
A m onijak sk ład a się z atom u azotu, po
łączonego z trzem a atom am i wodoru
Jed e n , dw a, lub w szystkie trzy z tych ato
mów w odoru mogą być zastąpione przez jak ik o lw iek ro d n ik organiczny i w tedy po
w staje połączenie wspom nianego wyżej ty pu. Otóż n iek tó re z połączeń ty pu tego spotykają się w roślinach. Zw łaszcza czę
sto spotyka się ciało zw ane asparaginą ’).
') S k ła d te g o c ia ła je s t z b y t sk o m p lik o w an y , a b y śm y m ogli ro s trz ą s a ć go w e w szy stk ic h szcze
g ó łac h . P o d a je m y j e d n a k d la osób n iec o o b e z n a n y c h z c h e m iją o rg a n ic z n ą w zór jeg o ro z w in ię ty w te n sposób, a b y u w y d a tn ić a m o n ija k a ln y ty p tego p o łą c z e n ia ; o b o k p o d a n y je s t w z ó r kw asu b u rsz ty n o w e g o , z k tó re g o p o w s ta je w ła śn ie ś ró d k o w a g r u p a atom ów , w ią żą ca o b ie czą ste c z k i a m o n ija k u , w k a ż d e j z k tó ry c h o n a z a s tę p u je po 1 a to m ie w o d o ru . Części w z aje m n ie się z a s tę p u ją c e ozn aczo n e są k ro p k a m i:
N - H CO . OH
C - H
/ ' I
H - C - I I
I
CO — H -
! IL ~ A s p a ra g in a .
: CO . OH
i !
II _ C - H i I 11 - C — II
CO . X
Oli
K w . b u rsz ty n o w y .
N r 9. w s z e c h ś w i a t. 1 3 7
Zauw ażono, że ciało to nagrom adza się szczególniej w częściach roślin, lub całych roślinach pozbawionych św iatła i że aspa
ra g in a redukuje się do nieznacznych ilości skoro tylko roślinę poddać norm alnemu ośw ietleniu. Poniew aż w nieobecności św ia
tła nie mogą, tw orzyć się wodany węgla (t. j. mączka i cukier) więc należy p rzypu
ścić, że nieobecność ciał tych je s t właśnie przyczyną, nagrom adzenia asparaginy w s ta nie wolnym , czyli, że skoro te ciała tworzą się, asparagina łączy się z niemi, tworząc ciała białkow e.
C iała białkow e ulegają w roślinie u tle nieniu, które zw łaszcza w tedy się ujaw nia, gdy roślina pozbawioną je st św iatła, to je s t w nocy (w dzień, ja k w idzieliśm y,przew aża czynność redukcyi, odbyw ająca się przy w spółudziale chlorofilu i prom ieni słonecz
nych). W nocy bowiem rośliny, ja k wia
domo, pochłaniają tlen i w ydzielają dw u tlenek węgla. To utlenienie jest właśnie źródłem energii czynnej, przejaw iającej się w roślinie, której skutki nazyw am y życiem, a k tó re są niczem innem tylko rozm aitem i objaw am i ruchu, począwszy od ruchów pro
toplazm y i kończąc na wzroście i innych dostrzegalnych nieuzbrojonem okiem r u chach rośliny. U tlenienie uw alnia siły, n a grom adzone przez prom ienie słoneczne w mączce w postaci energii zapasowej, przem ieniając je w energiją czynną, to jest w objaw y życia. S praw a ta nazyw a się spraw ą oddychania roślin, je st ona bowiem zupełnie analogiczną z oddychaniem zw ie
rząt.
Różnica jed n ak polega na tem, że gdy w organizm ie zw ierząt wszystkie składow e części białka ulegają utlenieniu i w ydzie
lają się nazew nątrz, w roślinie utlenia się tylko ja k a ś bezazotowa składowTa część tego ostatniego, zaw ierająca zaś azot składow a część zostaje w kom órce roślinnej i zw ią
zując nanow o wytworzone przez chlorofil bezazotow e ciała, tworzy znów białka. To nam tłum aczy, dlaczego w ciemności n ag ro m adza się asparagina: je st ona w łaśnie ową nieuległą utlenieniu częścią białka, podczas gdy składniki, niezaw ierające azotu, zam ie
niły się na dw utlenek węgla i wodę.
P osuw ając jeszcze d alej analogiją pom ię
dzy spraw ą utleniania w roślinach i zw ie
rzętach, możemy przypuścić, że ja k w tych ostatnich powstaje bezazotowy p rodukt ros- kładu białka — tłuszcz, który w pew-nych w arunkach może nie utleniać się dalej, lecz nagrom adzać się w organizm ie, tak samo w roślinach niewszystkie bezazotowe czę
ści składow e białka ulegają zupełnem u utlenieniu na dw utlenek w ęgla i wodę, lecz część ich wydziela się w postaci stałej, w postaci błonnika, k tóry idzie na tw orze
nie błony w zrastającej wciąż kom órki.
Nie posiadamy żadnych faktów, któreby popierały tę analogiją; winniśm y jed n ak zauważyć, że tru dn o byłoby w ytłum aczyć powstanie błonnika w inny sposób. Nie znamy bowiem ani jednej reakcyi, któ ra- by w skazyw ała możliwość bespośredniego przejścia od m ączki, lub cu k ru gronowego do błonnika. B łonnik zawsze ukazuje się, ja k o w ynik czynności kom órki, t. j . zmian chemicznych protoplazm y.
(dok. nast.)
W l. Kozłowski.
K I L K A S Ł Ó W
O N A U K O W E J P R A C O W N I
ZOOLOGICZNEJ
W W A R S Z A W IE .
P rzed k ilk u laty au tor niniejszego a r ty kułu pow ziął myśl urządzenia w mieście naszem pryw atnej pracow ni naukow ej, któ
rej celem m iały być poszukiw ania specy- ja ln e nad anatomiją. i rozwojem zwierząt, a także badania nad fauną krajow ą. K to tylko ma wyobrażenie o technice badań bijologicznych, ten zrozum ie, że dziś niepo
dobna m yśleć o żadnej poważniejszej pracy zoologicznej bez laboratoryjum t. j. bez m ikroskopu, m ikrotom u, term ostatu i wielu innych przyrządów i urządzeń lab o rato ry j
nych. Tyczy się to nietylko prac anato- miczno-em bryjologicznych, ale i wielu b a r dzo czysto systematycznych, faunistycznych;
138 W SZEC H ŚW IA T. N r 9.
m ikroskop bow iem i p reparow anie niezbę
dne są p rzy określaniu zw ierząt niższych, ja k o to : większości niższych skorupiaków , robaków , słodkow odnych jam ochłonnych i t. d.
Jak o ż myśl została urzeczyw istniona przy życzliwym w spółudziale ówczesnego za rzą
du ogrodu zoologicznego tutejszego, któ ry ofiarował bezinteresow nie na ten cel w g m a
chu w B agateli dość obszerny pokój o p ię ciu oknach na pierw szem piętrze, obok m u zeum etnograficznego. P rz y rz ą d y *i u rz ą dzenie w ew nętrzne zaprow adzono w części pryw atnem i środkam i, a w części z zapo
mogi, uzyskanój na badania naukow e.
N a wiosnę, ro k u 1889 pracow nia została otw orzona. In w e n ta rz jó j, jak k o lw iek b a r
dzo skrom ny, w ystarczał je d n a k w zup eł
ności do p row adzenia badań naukow ych.
Ruchom ości było w p racow ni mniój więcćj za ru b li tysiąc dwieście. M ieliśm y trzy m ikroskopy: fab ry k i H a rtn a c k a i P raż- m ow skiego (z ok ularam i 2, 3, 4 i system a- tami 4, 7, 9 i im ersyją), M erk era i E belinga z W ied n ia (z ok ularam i 2, 4 i 5 i system a- tami 3, 6, 9, Vi5 b-i ośw ietlającym p rzy rzą- j dem A bbego, system atem olejnym i p rz y rządem do rysow ania) i wreszcie R eicherta j z w ielką staty w ą (z okularam i 1, 2, 3, 4 i system atam i 2, 4, 7a, 9, z ośw. przyrządem j A bbego i p rzy rząd em do rysow ania). M ie- j liśmy dalój dw a w yborne m ikroskopy pre- paracyjn e R eich erta, dające pow iększenia od 10 do 100, dw a m ikrotom y: Schanzego z k o rb ą i R eich erta z ko rb ą i stru n ą, w k tó rym za poruszeniem brzy tw y przedm iot sam się podnosi (su p p o rt). W pracow ni przeprow adzony by ł gaz, znajdow ał się term ostat z reg u lato rem , piecyk neapoli- tański i t. d. M ieliśm y prócz tego liczne lupy stojące, narzędzia do sekcyj oraz do
syć znaczny zasób szkła wszelkiego rodza
ju , do akw aryjów , do przechow yw ania p re p aratów , odczynników i t p.
O prócz autora, w pracow ni jeg o zajm o
wało się specyjalnem i badaniam i nauko- wemi k ilk u m łodszych adeptów zoologii. ' W ciągu ro k u 1889 i 1890 pracow ano nad następującem i tem atam i naukow em i: nad budow ą łożyska u gryzoniów , nad rozw o
jem owadów i skorupiaków , nad budow ą uk ład u nerw ow ego sym patycznego u p ija- 1
wek, nad rozw ojem przewodów płciowych u k araczan a, nad fauną pijaw ek krajow ych, nad fauną raczków widłonogich (Copepo- da). N iektóre z powyższych tem atów zo
stały wykończone i ogłoszone drukiem , inne nie są dotąd ukończone, ale powoli posuw ają się naprzód. Oto dorobek n a u kowy pracow ni: pp. Józef P ietru szyń ski i H e n ry k L indenfeld ogłosili: „P rzyczynek do fauny pijaw ek k ra jo w y ch ” z je d n ą tabl.
rysunków kolor, w Pam . F izy jo g r. 1890 r ; ciż panow ie d ru k u ją w t. X P am iętnika, k tó ry niebaw em się ukaże, d ru g ą część p ra cy swój z je d n ą tablicą kolor, rysunków;
p. A. L ande ogłasza w tymże drukującym się obecnie tomie P am iętn ik a studyjum :
„P rzyczynek do fauny skorupiaków w idło
n og ich ” z sześciu tablicam i rysunków . D o
dam, że autorow ie ci nietylko podają liczne znane g atu nk i, o któ ry ch istnieniu w k ra ju naszym n ik t dotąd nie w zm iankow ał, ale opisują także w iele zupełnie nowych od
mian, a naw et k ilk a nieopisanych dotąd n i
gdzie gatunków . W reszcie w pracow ni wykończone jeszcze zostały prace n astęp u jące: „Z ur F ra g e der S egm entirung des K eim streifens und der B auchanhange der Insektenem bryonen” Biolog. C en tralb latt, 1889; „Z ur F ra g e d er R ucken bildu ng der In sek ten em b ry o n en ” Biolog. C en tralblatt, 1890; „Z ur E ntw ickl. der P la cen ta bei der M aus” A nat. A nzeiger, 1890; „S tud yja nad m orfologiją zw ierząt, część I, Przyczynek i do em bryjologii m aika” z 7 pod w. kolor,
tabl. w „K osm osie”, 1890—91.
W idzim y więc, że działalność naukow a pracow ni w ciągu krótkiego czasu jś j istn ie
nia była dosyć urozm aicona. W sk utek roz
w iązania się spółki ogrodu zoologicznego, pracow nia pozbaw ioną została w tój chwili najważniejszego w arun ku jć j b y tu —lokalu.
K ilk a osób, którym spraw a n auki krajow ój leży n a sercu, k rz ą ta się około w ynalezie
nia nowego lokalu d la skrom nój, ale bądź- cobądź pożytecznej pracow ni pryw atnój i je s t nad zieja, że w bardzo krótkim czasie rospocznie ona znow u swe funkcyje, ch w i
lowo zawieszone.
D r J ó z e f N ussbaum .