3 8 . Warszawa, d. 18 września 1898 r. T o m X V II,
T Y G O D N IK P O P U L A R N Y , P O Ś W IĘ C O N Y N A U K O M P R Z Y R O D N IC Z Y M .
PRENUMERATA „W SZEC HŚW IATA'1.
W W ars za w ie: rocznie rs. 8, kw artalnie rs. i l prze sy łką pocztow ą: rocznie rs. lo , półrocznie rs. 5 Prenum erow ać m ożna w Redakcyi .W szechśw iata*
i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
Kom itet Redakcyjny W szechśw iata stanow ią Panow ie Deike K., D ickstein S., H oyer H . Jurkiew icz K „ K w ietniew ski W ł., K ram sztyk S., M orozew icz J., Na- tanson J., Sztolcman J ., T rzciński W . i W róblew ski W.
i l d r e s Z E S e d - a l s c y i : ^ r a . l s o - ^ s l ^ I e - ^ r z i e d . m i e ś c i e , USTr
TC(ęclrów£i n ie d o p e r ^ .
W ędrówki w państwie zwierzęcem stano
wią potężny środek ratunkow y wobec złych warunków, przeszkadzających dalszemu po
bytowi w miejscu stałego zamieszkania. W y szukanie odpowiedniej siedziby na czas głodu lub na stałe zabezpiecza wówczas gatunek od wyginięcia.
Z łe i ciężkie czasy przytrafić się mogą wszędzie, ale nie wszędzie istnieją warunki równie dogodne do podróży i nie wszyst
kie zwierzęta są jednakow o uzdolnione do ich odbywania. To też nie we wszystkich grupach zwierzęcych i nie we wszystkich miejscowościach wędrówki osięgają tensam stopień rozwoju i są również częstem zja
wiskiem.
Z natury swojej powietrze stawia najmniej przeszkód dla ruchu i przenoszenia się z je d nego miejsca n a drugie. T rzeb a tylko mieć dobre skrzydła, odpowiednio mocne i wytrzym ałe organy oddechowe, a wówczas można wędrować śm iało i bezpiecznie nawet do bardzo odległych krain. N ajw iększe też wędrówki odbywają się przez powietrze, n aj
lepszymi i najwytrzym alszymi wędrowcami są ptaki.
A le nietylko one korzystają z dogodnych warunków do podróży, jak ie przedstaw ia ten ocean bezbrzeżny, otaczający nas naokoło.
W ędrówki odbywają i inne skrzydlate zwie
rzęta, chociaż w żadnej grupie nie dosięgają one takiego rozwoju, ja k u ptaków.
Z grom ady ssących tylko niedoperze uzdol
nione są do lotu, gdyż posiadają delikatną błonę, łączącą kończyny przednie z tylnemi.
Wogóle jed n ak u stępują one znacznie p ta kom pod względem tej zdolności, gdyż prze- dewszystkiem z powodu odmiennej budowy kości ciało ich je s t stosunkowo cięższe, n a stępnie zaś b rak lotek ogonowych utrud nia im zmianę kierunku. Mimo to spotykam y między niemi naw et bardzo dobrych żeglarzy powietrznych.
Siła, wytrzymałość i wogóle cały ch a rak ter lotu zależą u niedoperzy ta k samo ja k i u ptaków, od k ształtu skrzydeł (właściwie od kształtu i rozwinięcia błony lotnej). G a tunki o skrzydłach długich a wąskich la ta ją szybko i zwinnie, ja k jaskółki w gromadzie ptaków, krótkoskrzydłe przypom inają swemi rucham i ciężki i niezaradny lot kur domo
wych.
Z naszych niedoperzy najlepiej la ta niedo- perz zwyczajny (Vesperugo noctula), m ający skrzydła nadzwyczaj wysmukłe, przeszło trzy
5 9 4 W SZECHŚW IAT N r 3 8 . razy dłuższe niż szersze. T o też m ożna go
zauważyć nieraz jeszcze przed zachodem słońca bujającego w pow ietrzu w szybkich i śmiałych zw rotach razem z jaskółkam i aż na wysokości wież kościelnych. N ajgorszym lotem odznaczają się nocki (Y espertilio) i pod- kowce (R hinołophus), u których długość skrzydeł zaledwie 2 !/ 2 ra za przewyższa sze
rokość. L a ta ją one ciężko, powoli i niepew
nie, zazwyczaj w prostym kierunku wzdłuż ulic lub dróg, nie wykonywając nagłych zwrotów i wznosząc się na nieznaczną wyso
kość (kilkunastu cali) ponad powierzchnię ziemi lub wody.
Bez względu jed n ak n a większą lub m niej
szą szybkość i zwinność, lot niedoperzy ma zawsze ch a rak ter urywany i nigdy nie bywa długotrw ałym . W yklucza to odrazu możli- i wość odbywania wielkich wędrówek, jakie spotykamy u ptaków , u których obejm ują one nieraz prawie ćwierć obwodu kuli ziem
skiej. W ędrówki niedoperzy ograniczają się i wogóle m niejszą p rzestrzenią i byw ają za
zwyczaj spowodowane przez b ra k pożywienia, j najczęściej dorywczy; zw ierzęta te, nie znaj
dując dość pokarm u n a jednem miejscu, j
przenoszą się na inne, zwykło niezbyt od
ległe.'
W ten sposób w ędrują najw iększe z niedo
perzy rudawki (P teropus), zwane tak że p sa
mi latającem u Z am ieszkują one ciepłe stro ny A fryki i Azyi. Z nastaniem zmierzchu budzą się całe ich grom ady z uśpienia i wy
la tu ją na żer długim sznurem pod wodzą starego przew odnika. Przyleciaw szy do ogro
du lub lasu, obsiadają tłum nie drzew a owo
cowe i o b jad ają je doszczętnie z owoców.
Zazwyczaj ofiarą ich żarłoczności p ad a ją la sy i ogrody w najbliższej okolicy. Jeż eli jednak nie zn ajd u ją w nich dostatecznego pożywienia, wznoszą się wówczas wyżej i puszczają się n a dalszą wędrówkę : p rzela
tu ją dość szerokie odnogi morskie, a w gó
rach lecą wzdłuż dolin poprzecznych, ko
rzy stając z przełęczy dla przedostania się na dru g ą stronę. G rom ady w ędrujących ru d a wek wynoszą czasem po kilkaset osobników.
N iedoperze owadożerne w ęd ru ją nieraz za stadam i bydła, a właściwie za owadam i, k tó re się u w ijają zawsze tłum nie koło stad.
Jed en z podróżników po A fryce, nazwiskiem Henglin, m iał możność obserw ow ania tych |
wędrówek w krainie Bogosów. „Przybywszy do n iej—powiada on— nie zastaliśm y we wios
kach bydła, wszystkie bowiem sta d a pasły się w dolinach górskich B arki; niedoperze ukazywały się wieczorami bardzo nielicznie.
A le ku końcowi pory deszczowej wszystkie stad a ściągnęły do sąsiedztwa wioski i już pierwszego wieczoru powiększyła się ogrom nie ilość niedoperzy. L a ta ły one tłum nie koło stad co nocy, wyławiając owady, zniknę
ły zaś wszystkie natychm iast skoro po m ie
siącu bydło powróciło znów w doliny”.
W ędrówki, opisane przez H englina, m ają pewien ch a rak ter peryodyczności, odbywały się jed n ak na nieznacznej stosunkowo prze
strzeni, w zależności od zmiany pastwisk przez bydło. Z n ane są jed n ak przykłady wędrówek peryodycznych, odbywanych przez niedoperze co roku jako środek ra tu n k u przed nadciągającą zimą— zupełnie tak sa
mo, ja k to czynią ptaki.
Większość niedoperzy z powodu niewy- trzymałości lotu szuka ra tu n k u w śnie zimo
wym. N iektóre jed n ak opuszczają na ten czas ojczyznę i szukają dogodniejszych wa
runków w innych miejscowościach, przeno
sząc się z gór do dolin lub z północy n a po
łudnie. W niejednej okolicy można w lecie znaleść takie gatunki niedoperzy, których w zimie lub jesieni napróżnobyśmy szukali.
Niedoperz zwyczajny (Yesperugo noctula) opuszcza góry niemieckie w jesieni i wraca do nich dopiero w lecie, przezimowawszy w dolinach. Znacznie większe wędrówki od
bywa spotykany i u nas niedoperz północny (V esperugo borealis). Jed y n y to gatunek niedoperza, zamieszkujący Rossyą północną.
J e s t on w niej jed n ak prawdziwym ptakiem
| wędrownym, który opuszcza z nadejściem zimy niegościnne wybrzeża morza Białego;
nie będąc wszakże tak świetnym żeglarzem powietrznym, by szukać łagodnego klim atu aż n ad morzem Sródziemnem, zadaw alnia się szarem niebem B ałtyku i spędza zwykle zimę na Inflantach, N iektóre śmielsze i zuchwal
sze, czy też bardziej wybredne osobniki za
pędzają się dalej i opierają się dopiero na Śląsku, w M archii, a naw et w Alpach. P o dróż nielada, obejm ująca dla przeciętnego niedoperza prawie 10 stopni szerokości geo
graficznej (około 150 mil), dla zalatujących najdalej prawie 20! Z wyjątkiem renifera,
N r 38. WSZECHŚWIAT 5 9 5 żadne inne zwierzę ssące nie odbywa peryo-
dycznie tak dalekich wędrówek.
Z powrotem niedoperz północny nie śpie
szy się bardzo. Podróżnik Blazius, który, zwiedzając północ Rossyi, spędził niejednę noc na otwartem powietrzu, powiada, że w pierwszej połowie la ta nigdy nie widział niedoperzy. U kazują się one dopiero w sierp niu, kiedy się zaczynają dłuższe i ciemniejsze nocy, zapewniające im dostateczną ilość cza
su do polowania na owady. W ten sposób wędrówki ich zależne są nietylko od zimna, lecz także od św iatła— czynnika, mającego wogóle pierwszorzędne znaczenie w życiu tych stworzeń, których istnienie ściśle jest zwią
zane z ciemnością.
Oprócz dwu wymienionych, w E uropie zna- ny je st jeszcze jeden tylko gatunek niedope- rza wędrownego (Yespertilio dasycneme), wędrówki jego jed nak nie rozciągają się na znaczną przestrzeń. W Am eryce odbywa wędrówki pięć gatunków, z których dwa (A talepha cinerea i L asienycteris hortiva- gus) nie u stęp u ją bynajm niej naszemu niedo- perzowi półno cnem u: spędziwszy lato w K a nadzie, lecą one na zimę do K aroliny połud
niowej, Georgii lub na B erm udy, oddalają się zatem od letnich leż na przeszło 15 stop
ni (225 mil).
W strefie zwrotnikowej, obfitującej w nie- doperze, grom adne ich przenoszenie się z je d nego miejsca na drugie je s t zjawiskiem b a r
dzo powszedniem, łatwem naw et do zauw a
żenia; ze względu jednak na pomyślne wa
runki, miejscowe niedoperze nigdy prawie nie przenoszą się zbyt daleko, to też wędrów
ki tameczne m ają raczej c h a rak ter tułania się naszego miejscowego ptastw a w jesieni, niż prawidłowych ciągów, właściwych p ta kom przelotnym.
Czy strefa um iarkow ana posiada więcej gatunków niedoperzy wędrownych oprócz wymienionych wyżej, trudno orzec z pewno
ścią. N ie je s t to rzeczą niemożebną, ale w każdym razie b rak n a to dowodów fa k tycznych. Obserwowanie wędrówek tych stworzeń, odbywanych nocą i bez hałasu, jest niezmiernie trudnem , nie można się zatem dziwić, że mamy ta k m ało spostrzeżeń nad tem bądźcobądź ciekawem zjawiskiem.
B . Dyakowski.
O najnow szej m aszynie term icznej w p rzem yśle.
I.
K orzystna zam iana ciepła na pracę nie przestaje należyć do najpoważniejszych za
gadnień naszego czasu. Mniemano, że m a
szyna parowa, dzieło wiekopomne Ja k ó b a W a tta '), tyle razy ulepszona i udoskonalona przez jego następców, będzie ostatnim w y ra
zem owej zamiany. Aliści wkrótce potem Ł enoir buduje m otor gazowy, maszynę świe
żą co do pomysłu, k tó ra w niedługim czasie zdobywa obok tam tej miejsce zaszczytne w przemyśle, a naw et w wielu razach ru g u je ją z powodzeniem- Obok tych motorów cza
sy nowsze ujrzały narodziny motorów po
wietrznych, naftowych, benzynowych, do g a zu Dowsona, do gazu wodnego i t. p. W szyst
kie przyzwyczailiśmy się obejmować ogólną nazwą motorów term icznych. Dążeniem , myślą przewodnią tych, którzy te motory wynaleźli, było dokonanie możliwie d ok ład nej przem iany ciepła w pracę. Zobaczymy, czy i o ile maszyny te odpowiadają swojemu zadaniu.
Cechą charakterystyczną dzisiejszych m a
szyn parowych, w których, przyznać to m u
simy, wytwarzanie i wyzyskanie ciepła do
prowadzone zostało do możliwej doskonało
ści, je st to, źe oba powyższe przebiegi odby
wają się oddzielnie co do m iejsca i czasu : najpierw w kotłowni m ateryał opałowy ulega spaleniu, a ciepło, wytworzone z niego, służy do wytworzenia pary; potem w cylindrze m a
szyny parowej ciepło, zaw arte w parze, p rz e
istacza się w pracę. W m otorach gazowych wytwarzanie i wyzyskanie ciepła są zjedno
czone co do miejsca i czasu w samym moto
rze. Ogniwo pośrednie stanowią maszyny powietrzne, w których rozdział obu przebie
gów nie jest ta k wyraźny, ja k w maszynie parowej.
N astępstw em rozdziału obu przebiegów w maszynie parowej je st bardzo znaczna stra ta ciepła, a zatem i pracy. Ju ż z powo
du niedoskonałego przebiegu spalenia, wy-
') Jeżeli pominiemy nieudolne typy Savarye- go i Newcomena.
5 9 6 W SZECHŚW IAT N r 3 8 . wołanego przez otw arte palenisko, ciąg ko
mina, prom ieniowanie i t p. tracim y w m a
szynie tej 20 do 30°/o ciepła, wytworzonego pierwotnie. D aleko większe s tra ty przynosi nam przyjęty dzisiaj sposób oddaw ania wo
dzie tego ciepła, ja k ie udzielone zostało ścianom kotła, przem iana wody w p arę czyli w nowy stan skupienia, przeprow adzenie p a ry z k o tła do maszyny oraz przekształcenie | ciepła pary w pracę w samejże maszynie.
W szystkie te stra ty , ponoszone na cieple, pierwotnie otrzym ywanem z paliwa, sp ra w ia
ją , źe m aszyna parow a, pomimo niezaprze- czenie doskonałej budowy i pracy bez za
rz u tu , zachodzącej w je j w nętrzu, pod wzglę
dem ekonomicznym ustępuje wszystkim in nym motorom termicznym.
W iadom o, że mniejsze maszyny parow e j o sprawności 10 koni parowych zużywają na konia i godzinę rzeczywistą przeciętnie 6 do 4 kg najlepszego paliwa, którem je s t węgiel kam ienny, w artości opałowej 7 500 jednostek ciepła; maszyny, pracujące z kond ensacją 0 sprawności około 50 k. p .— 2 do 1,7 kg węgla kamiennego; maszyny o podwójnej ekspansyi, sprawności blisko 150 k. p. i wy
ż e j—od 1 do 0,9 kg węgla kam ., zaś wielkie maszyny o potrójnej ekspansyi powyżej 1000 k. p. zużywają n a konia rzeczywistego 1 godzinę przeciętnie 0,7 kg najlepszego węgla kamiennego.
Jeżeli obliczymy stosunek p racy rzeczy
wistej, wykonywanej przez m aszynę, do tej pracy, k tó ra odpow iada w artości opałowej użytego do niej m ateryału opałowego, o trzy mamy wydajność absolutną albo ekonom icz
ną maszyny. W maszynach mniejszych wy
dajność ta stanowi 0,015— 0,022; w kon
densacyjnych średniej wielkości 0,05 — 0,06;
w większych o podwójnej ekspansyi 0,09 i wreszcie w najlepszych wielkich maszynach o potrójnej ekspansyi 0,12.
A zatem w najlepszych instalacyach przy zastosowaniu wszelkich zdobyczy technicz
nych w budowie kotłów i m aszyn parowych jeszcze tracim y 80°/o wartości opałowej p a liwa; w m aszynach parow ych mniejszego k a lib ru s tr a ta zaiste je s t olbrzym ia, wynosi bowiem 98°/0 pierw otnie wytworzonego ciep
ła. W ogólności przeto przem iana ta pozwala zużytkować, t. j. przeobrazić w p racę ledwie 12 do 2 % ciepła wytworzonego. Dodajm y,
że sm utny ten wynik otrzymujemy po uwzględnieniu nadzwyczajnych ulepszeń, do
konanych w ostatnich czasach w budowie maszyny i kotła, po uzyskaniu niemal ideal
nego przebiegu kołowego w maszynie i po zwiększeniu wydajności cieplikowej przebiegu kołowego pary w maszynie skutkiem w pro
wadzania pary przegrzanej do cylindra.
Jeżeli zwrócimy się do innych motorów term icznych, tedy okaże się, że w m otorach 0 powietrzu rozgrzanem (palenisko zamknię- I te) około 20% pierwotnej wartości opałowej
teoretycznie odzyskuje się w postaci pracy, re szta ginie, a mianowicie 50 % unoszą z so
bą gazy odpływowe, 2 6% woda chłodząca.
Is to tn a jed n ak wydajność cieplikowa tych motorów skutkiem promieniowania ciepła, nieszczelności w arm atu rze pieca i t. p. je s t znacznie m niejsza 0,06 i ciepło użyteczne w postaci pracy wynosi ledwie 6 % ciepła pierwotnego, wytworzonego w najlepszych m otorach tego rodzaju. W razie paleniska otw artego m otory te p ra cu ją daleko gorzej : cylinder bowiem roboczy, ogrzewany od ze
w nątrz prawie do czerwoności, nie pozwala na osięgnięcie większej kompresyi; przypływ 1 odpływ ciepła, jako warunkowany przez po
wierzchnie ogrzewane i chłodzone cylindra, nie czyni zadość wymaganiom teoryi; stąd wydajność cieplikowa je st jeszcze mniejsza niż w maszynie parowej.
Pomimo niewielkiej wartości ekonomicznej, wad i niedokładności, m otory o powietrzu gorącem jak o źródło siły utrzym yw ały się przez czas dłuższy w przem yśle, zwłaszcza w drobnym i dotąd, pomimo współzawodnic
tw a motorów gazowych, jeszcze niekiedy by
w ają stosowane. .Rozpowszechnienie swoje zaw dzięczają przedewszystkiem niezależności od warunków miejscowych, a następnie te mu, źe mogą się obejść bez kotła, który wszakże stanowi główną przeszkodę ku sto sowaniu maszyny parowej w przem yśle d ro b nym. Do opalania tych motorów daw ały się spożytkowywać nawet odpadki fabryczne, skądinąd nieużyteczne. W ogólności jedn ak m otor powietrzny nie m a poważniejszego znaczenia i stosowany bywa jedynie w pracow
niach naukowych i w arsztatach pomniejszych do mieszania, wentylacyi i t. p. drobnych ce
lów technicznych, o ile go stam tąd nie w yru
guje m otor elektryczny, nierównie praktycz-
N r 38. WSZECHŚWIAT 5 9 7 niejszy, kiedy je st pod ręką źródło prądu
elektrycznego.
Prawdziwy krok naprzód w kierunku za
oszczędzenia ciepła oraz racyonalnego wy
zyskania paliw a stanow ią motory gazowe, naftowe i benzynowe. Mówiliśmy, że wytwa
rzanie i wyzyskanie ciepła jednoczy się tu co do czasu i m iejsca w cylindrze roboczym m a
szyny; spalenie je s t znacznie dokładniejsze, produkty zaś spalenia samo stanowią środek przenoszący ciepło i wytwarzający pracę.
W m otorach mniejszych od 1 do 10 k. p , najczęściej używanych w przemyśle średnim, wychodzi przeciętnie na rzeczywistego konia i godzinę przy biegu norm alnym maszyny 1 do 0,70 m 3 gazu oświetlającego, 0,6 l naf
ty, albo 0,7 l benzyny.
Przy większej sprawności, a więc więk
szych wymiarach maszyny, zmniejsza się zu
życie paliwa na jednostkę sprawności; do sprawności powyżej 50 k, p. budowane są dotąd wyłącznie motory gazowe; naftowe i benzynowe m ają dotychczas zastosowanie tylko w drobnym przemyśle. W ielkie moto
ry gazowe o sprawności 100 do 200 k. p. zu
żywają 0,6 do 0,5 m 3 gazu oświetlającego na rzeczywistego konia i godzinę. Przyjm ując za ciężar właściwy nafty i benzyny, używanej do motorów, 0,80 do 0,70, a więc że zużycie obu m ateryałów na godzinę i konia wynosi 0,5 kg, a następnie za wartość opałową 1 m3 gazu oświetlającego przeciętnie 5000 jed nostek ciepła (kaloryj), zaś 1 kg nafty i ben
zyny 10 500 kaloryj, otrzymamy wydajność c;eplikową mniejszych maszyn gazowych, 0,12—0,18, większych 0,23 do 0,26; motorów naftowych i benzynowych 0,12.
A zatem wydajność cieplikowa trzech ro dzajów motorów mniejszego kalibru je st nie
m al jednakow a; lecz w motorach większych przechyla się na rzecz m otoru gazowego.
Gdy porównamy liczby te z wydajnością cieplikową, podaną wyżej dla maszyn p a r o wych, przekonam y się, że naw et największe i najlepsze mstszyny parowe w tym względzie zaledwie dorównywają motorom gazowym mniejszym i stanowczo ustępują większym, oprócz tego proces kołowy, zachodzący w m a
szynie gazowej, w ogólności dałby się jeszcze ulepszyć, tymczasem w maszynie parowej przedstaw ia form ę niem al skończoną.
Pom im a jed n ak ta k znacznej wyższości
m otoru gazowego pod względem wydajności cieplikowej, koszty eksploatacyi, zwłaszcza po większych zakładach przemysłowych, wy
padają znacznie wyżej dla gazu ośw ietlają
cego niż dla pary, cena bowiem jednostki gazu oświetlającego na wagę wielokrotnie dotąd przewyższa cenę jednostkow ą węgla.
Korzystniej kształtu ją się stosunki dla motorów gazowych mniejszego typu w tych m iastach, gdzie, ja k w Berlinie, Kolonii i t. p., gaz oświetlający do celów przemysłowych od
dawany bywa po cenie daleko niższej; wtedy różnica w koszcie m ateryałów eksploatacyi niemal się wyrównywa. Gdy zważymy dalej, źe bieg motorów gazowych nie podlega uciążliwej kontroli tak ja k bieg maszyn p a rowych; że obsługa- sprow adza się wyłącznie do puszczenia, odstawiania i oczyszczania mo
toru; że motor gazowy nie wymaga subtelne
go i kosztownego dozoru i zawsze jest gotów do usługi, a w spoczynku nie zużywa m ate- ry a lu opalowego oprócz niewielkiej ilości ciepła, traconego przy ostyganiu : zrozum ie
my, że motor ten szczególnie nadaje się do pracy przerywanej, lepiej od maszyny p aro wej, koszty zaś utrzym ania aż do sprawności 10 k. p , pomimo względnie wysokiej ceny gazu, w ogólności są niższe od kosztów u trzy
mania maszyn parowych tejże sprawności.
W przemyśle średnio-drobnym maszyna gazowa je st niewątpliwie dzisiaj ulubionym i prawie wszechwładnym motorem; jeżeli sprawność instalacyi ma przewyższać 10 k. p., używa się tego m otoru tylko wtedy, gdy jego zalety m ają przewagę nad kosztami, lub gdy warunki miejscowe nie dozwalają na ustaw ie
nie maszyny parowej.
W celu rozszerzenia granic zastosowania tego motoru musiano się po starać o gaz ta ń szy, który obniżył koszty eksploatacyi Twy- zwolił motor gazowy z pod wpływu gazowni centralnych. JNie ulega wątpliwości, źe za
stosowanie specyalnego gazu motorowego wprowadza na nowo zależność m otoru od przyrządu, wytwarzającego gaz, podobnie ja k się to dzieje z m aszyną parową, która zależy od swojego kotła; niemniej wszędzie, gdzie koszty biegu instalacyi przy gazie tym wy
równywają kosztom przy parze, wyrób pierw
szego ju ż się opłaca. P rak ty ka jed n ak wy
kazuje, że następuje to dopiero dla in sta- lacyj, zużywających więcej niż 15 k. p.;
598 WSZECHŚWIAT N r 38.
w mniejszych instalacyach wyrób gazu moto- I rowego się nie opłaca.
Z pomiędzy gazów motorycznych n ajb ar- I dziej używany je s t gaz Dowsona *). W artość opałowa tego gazu w porównaniu z gazem oświetlającym je s t bardzo niska, 1300 do 1 500 kaloryj z m 3. Zużycie tego gazu na konia rzeczywistego i godzinę wynosi około 3 do 4 m !, a więc przeciętnie 3,5 to3. K osz
ty własne przy wyrobie tego gazu, zwłaszcza w rozm iarach większych, są bardzo niewiel
kie, np. w W iedniu 40 do 75 krajcarów za 100 m3 (w zależności od tego, czy gaz o trzy
muje się z koksu czy z an tracy tu ); odpowied
nio bieg instalacyi z gazem motorowym spe- cyalnym może wypaść taniej od biegu z ga
zem oświetlającym; instalacye średniej wiel
kości mogą naw et wypadać taniej przy tym gazie od instalacyj, pędzonych zapomocą Pa i^ ‘ (C. d. nast.).
S . Stełkiewicz.
Nowe przyczynki do psychologii mrówek.
Niezwykle złożone przejawy czynności du
chowych, napotykane szczególniej pomiędzy uspołecznionemi form am i zwierzęcemi, od- dawna były przedm iotem badań.
Z pomiędzy postaci, bardziej od nas rodo- wo odległych, szczególną uwagę zw racano tu na życie owadów, a mianowicie na życie pszczół i mrówek, których czynności noszą w yraźną cechę świadomości i celowości.
Czytelników, którzyby się bliżej z tą kwe
styą zapoznać chcieli, odsyłam y do znanego dzieła J a n a L ubbocka o pszczołach i mrów
kach, na tem zaś m iejscu pomówić chcemy o niektórych nowszych badaniach, dotyczą
cych znanej zdolności mrówek rozpoznawania osobników zbłąkanych z mrowisk obcych od swoich własnych współobywateli.
J u ż słynny badacz obyczajów owadów, J . L ubbock, zauw ażył, źe jeżeli z m rowiska ga tun k u F o rm ica fusca weźmiemy kilka osob
ników i wrócimy ich tam napow rót nawet po upływie dwu la t, to zostaną one przyjęte przez pozostałe mrówki przyjaźnie, podczas gdy mrówki obce byw ają zabijane natych
•) Por. W szechśw. z r. 1 8 9 2 , str. 4 0 3 , 426, 440.
miast. N aw et gdy zam iast mrówek ju ż wy
kształconych weźmiemy ich poczwarki (zwyk
le niesłusznie „jajam i mrówczemi” zwane), i po wykluciu się wpuścimy młode napowrót pomiędzy dawne tow arzyszki—zostaną one tam poznane i przyjęte. Zauważyć przytem należy, że w tem ostatniem doświadczeniu Lubbocka poczwarki były wychowywane przez osobniki dorosłe tego samego gatunku.
Lecz gdy doświadczenie to zostało zmody
fikowane w taki sposób, że opisywane poczwar
ki były wychowywane przez mrówki ro botni
ce gatunku odmiennego, wówczas młode osob
niki, wpuszczone do rodzinnego mrowiska, w niewielu tylko przypadkach doznały p rzy chylnego p rz y ję c ia : przeważnie zaś były zabijane jako obcy, a więc niebezpieczni przybysze.
W reszcie gdy została wzięta z mrowiska
! królowa (samica), to potomstwo jej, zrodzo
ne i wychowane poza mrowiskiem, zostało w niem przyjęte przyjaźnie.
N a zasadzie powyższych danych Lubbock wnioskował, że mrówki nie posiadają zdolno-
| ści rozpoznawania osobistości danej mrówki, wchodzącej poraź pierwszy do mrowiska;
lecz zarazem badacz ten nie widział możno- I ści wyjaśnienia, czem kierują się mrówki w sprawie rozpoznawania swoich od obcych.
N astępnie Cook zauważył, źe mrówki, które przypadkiem wpadły do wody, zostały potem napadnięte przez swoje współtowarzyszki, j a ko obce. Cook wnioskował stąd , że mrówki te straciły w kąpieli swój specyalny zapach, zapomocą którego mrówki, pochodzące z je d nego i tego samego gniazda, rozpoznają się nawzajem.
Ten sposób zapatryw ania się został później potwierdzony przez badania Forela,, który
| przekonał się, że przy całej nienawiści do
! obcych, można bez obawy chować razem mrówki z różnych gniazd pochodzące, uciąwszy im przedtem m acki (antenny).
Uczony ten również przypuszczał, że w roz poznawapiu się mrówki k ierują się pewnym specyficznym zapachem, a po utracie m ać
ków, które prawdopodobnie służą tym owa
dom za narządy węchu, znika także zdolność odróżniania swoich od wrogów.
W reszcie ostatnio uczony niemiecki, p.
A lbrecht Bethe, p odjął nanowo tę kwestyą, i badania jego także stw ierdzają słuszność
N r 38. WSZECHŚWIAT 5 9 9
zapatryw ań F o rela i Cooka co do udziału węchu w opisywanej sprawie.
B ethe wprost rozgniatał mrówki i cieczą stąd pow stałą sm arow ał osobniki z tego sa
mego gniazda—wówczas te ostatnie były roz
poznawane w domu jako swoje. Gdy zaś użyto do tego cieczy z mrówek obcych, wów
czas wysmarowane nią osobniki po powrocie do mrowiska były zabijane przez swoje to warzyszki.
Jeżeli obmyjemy mrówkę alkoholem 30 pro
centowym, następnie wodą, a wreszcie wy
sm arujem y j ą cieczą z mrówek z obcego mro
wiska pochodzących, wówczas mrówka taka będzie przyjęta w tom właśnie obcem m ro
wisku. Ponieważ w tym ostatnim przypadku mrówka ta k a różni się często kształtem , wielkością i ubarwieniem od swych nowych towarzyszek, przeto oczywiście rozstrzyga tu tylko wyłącznie zapach.
Jeżeli obm ytą alkoholem i wodą mrówkę wpuścimy natychm iast po wyschnięciu do jej rodzinnego g n iazd a—zostanie ona przyjęta wrogo. W brew przeciwnie się dzieje, gdy po takiej kąpieli przetrzym am y mrówkę od
dzielnie przez czas pewien—około dwudziestu czterech godzin—po upływie tego czasu bę
dzie ona znów uznaną za swoją w mrowisku.
W obec tego uprawnionem się staje przy
puszczenie, że osobniki tego samego gatunku i z tegoż samego gniazda pochodzące, wyda
j ą specyaluy charakterystyczny zapach, który zaczyna się wydzielać nanowo w kilkanaście godzin po sztucznej kąpieli i że tym właśnie zapachem mrówki k ieru ją się w rozpoznawa
niu się nawzajem.
Tę, nieznaną bliżej, substancyą woniejącą A. B ethe nazywa „substancyą gniazdową”
(„neststoff”).
Rozumie się, że niezbędnem jest w danym przypadku określenie dokładniejsze samej owej substancyi, oraz sprawdzenie, o ile rze
czywiście je s t ona przez mrówki wyczuwaną.
W każdym razie doświadczenia powyższe, będąc ciekawym przyczynkiem do poznania tak wogóle złożonych i ciekawych objawów życia mrówek, mogą jednocześnie służyć za przykład, ja k czasem pozornie nader złożone przejawy psychiki zwierzęcej zależą od p ro s
tych względnie przyczyn mechanicznej lub chemicznej natury. Ja n ^
M A R G A R Y N A ,
Wszyscy mówimy o m argarynie, ale nie
wielu zna dokładnie jej skład i sposoby fa- brykacyi. Większość uważa j ą za m iesza
ninę brudnego łoju i zwierzęcych odpadków, a w rzeczywistości dobra m argaryna pod wieloma względami stoi wyżej od masła po
śledniego gatunku, jakie zazwyczaj spożywa
my w miastach. P ostaram y się więc zazna
jomić czytelników ze sposobami fabrykacyi tego przetworu i ze środkami, zapobiega- jącem i sprzedawaniu m argaryny zam iast masła.
Jeszcze w roku 1849 rząd francuski pole
cił chemikowi Mśge-MouriSs postarać się 0 przygotowanie sztucznego m asła, nieszkod
liwego dla zdrowia i nieustępującego n atu ralnem u pod względem smaku, trwałości 1 pożywności. W yniki pracy M ouriśsa wy
kazały możliwość otrzym ania podobnego pro
duktu i wkrótce fabrykacya m asła sztuczne
go, czyli, ja k je obecnie nazywają, m arg a
ryny, sta ła się ważną gałęzią przemysłu.
Głównym m ateryałem , używanym do fabry
kacyi m argaryny, jest łój ze świeżo zabitego bydła; z rzeźni dostaw iają go w lodzie wprost do fabryk, tam starannie oczyszczają od kawałków mięsa, a potem przem yw ają wie
lokrotnie wodą w + 1 7 ° C, aby usunąć krew, śłuz i wszelkie inne przymieszki. Obm y
ty łój przechodzi do specyalnych maszyn rozdrabniających, które uw alniają go od otaczających tkanek. Rozdrobniony ma- tery ał wsypują do zam kniętego kotła, zao
patrzonego w mieszadło, nalew ają wody i ogrzewają do 45°, W tej tem peraturze tłuszcz się topi i spływa n a powierzchnię wody, a części tkanek opadają na dno; czysty tłuszcz zbierają zw ody, wlewają d<Tpłas- kiffh blaszanych naczyń i studzą do 25°.
Trudniej topliwe części składowe tłuszczu,' a mianowicie stearyna i palm ityna, zasty ga
j ą przy tej tem peraturze, a t. zw. oleo m ar
gary na pozostaje jeszcze ciekłą. P rasy hy
drauliczne wyciskają m argarynę, a pozosta
ją c a s ta ła mieszanina stearyny i palm ity- ny stanowi powszechnie znany m atery ał na świece.
Do ciekłej oleo-margaryny, umieszczonej w maszynach, podobnych do zwykłej masiel-
600 WSZECHŚWIAT N r 3 8 . nicy (cylindry z m ieszadłam i) do dają 25%
świeżego mleka P o dłuższem mieszaniu w tej cieczy pojawiają, się kuleczki m arga
ryny, ja k przy robieniu m asła natu ralnego ze śm ietany. Dalsze m anipulacye z o trzy
m aną w ten sposób m arg a ry n ą polegają, na uwolnieniu jej od n ad m iaru m aślanki, którą usuw ają zapomocą m ieszania i wyciskania na umyślnych stołach; specyalne barw niki i ciała arom atyczne—kum aryna ') i ester ety- lowo masłowy 2) —nadają m argarynie pozór, zapach i sm ak m asła naturalnego. P ozostaje tylko osolić m argarynę, p o k ra ja ć j ą na fu n towe kaw ałki (tę funkcyą p ełn ią zazwyczaj maszyny) opakować i wyekspedyować.
P ra k ty k a fabryczna w prow adziła ważne zmiany do opisanego powyżej sposobu fabry- kacyi m asła sztucznego. P rzy wyciskaniu oleo-m argaryny z łoju w niższej te m p e ra tu rze wydajność jej dochodzi zaledwie do 20% ; w ytapianie łoju przy 54°— 60° i sil
niejsze prasow anie pozwala otrzym ać od 60 do 62% m argaryny, copraw da trudniej topli- wej i kruchej w zwykłej tem peraturze;
dla n adania jej niezbędnej miękkości i pla
styczności dodają do niej różnych olejów ro ś
linnych, głównie b aw ełnianego3),ara ch id o w e
g o 4) i sezam owego5). Ilość dodaw anego oleju
') Ciało wonne, zawarte w trawie Anthoxan- tum odoratum (tonka wonna). Siano zapach swój zawdzięcza kumarynie.
2) Masłan etylu, zwany też eterem masło- wym; ciecz bezbarwna, palna, wre w 113°.
W małej ilości ma zapach przyjemny owocowy, skąd jest używana wfabrykacyi esencyi owocowej i sztucznego rumu.
3) Olej bawełniany otrzymuje się w ilości od 15 do 2 0 % przez prasowanie lub ługowanie siar
kiem węgla ziarn bawełny; barwy jasno-żółtej, smak przypomina orzechy; krzepnie niżej 0°, nie rozpuszcza się w alkoholu. Używa się do
podrabiania oliwy. »
4) Olej arachidowy otrzymuje się w ilości 4 3 — 5 0 % z owoców Arachis hypogaea L . (orzech ziemny) z rodziny motylkowatych, hodowanej w krajach zwrotnikowych. Olej rzadszy od oli
wy, bezbarwny, krzepnie w — 3, bardzo ceniony na południu.
5) Sezam — roślina dwuliścieniowa, uprawia
na oddawna we wszystkich krajach gorących dla ziarn, zawierających olej tłusty, słodkawy, u ży
wany na wschodzie jako lekai-stwo, pokarm i kosmetyk, a w Europie przy fabrykacyi mydeł.
(Patrz W szechświat, rok 1891, n-r 2 6 ).
zmienia się stosownie do pory roku : w lecie dodają go bardzo m ało, w zimie zaś od 30 do 4C%. Olej wraz z oleo-m argaryną i m le
kiem w odpowiednich ilościach ogrzew ają do 45° i wprost wlewają do cylindra w którym porusza się mieszadło; po dwugodzinnem mieszaniu stud zą strum ieniem zimnej wody, poczem wyciskają, suszą, n adają barwę
| i sm ak w powyżej opisany sposób. Używa
nie olejów roślinnych w fabrykacyi m arga
ryny możliwem czyni spożytkowanie dla pro- dukcyi m argaryny różnych rodzajów przywo
żonego z A m eryki i A ustralii tłuszczu, cho
ciaż te ostatnie m ateryały mogą wzbudzać niejakie wątpliwości pod względem hygie- nicznym.
O to w głównych zarysach najlepsze m eto
dy fabrykacyi m argaryny; ja k widzimy, nie
ma w niej nic odrażającego ani niezdrowego i m argaryna, jak o su ro gat drogiego m asła, może oddać wielkie usługi, osobliwie nieza
możnej ludności. Rozumie się, że niesum ien
ni fabrykanci, sta ra ją c się osięgnąć więk
sze zyski, często podają mieszaninę m arg ary ny z m asłem , a naw et i czystą m argarynę za m asło naturalne. D la zapobieżenia tem u po
dejściu w Belgii nakazano dodawać 20 mg ftaleiny fenolowej do każdych 100 kg m ar
garyny. P od działaniem alkaliów ta k a de- naturalizow ana m argary na przybiera odcień czerwonawy.
R a d a zdrowia w Niemczech n ak azała uży
wać do fabrykacyi m argaryny wyłącznie ty l
ko oleju sezamowego w stosunku 10%. U su nąć olej z m argaryny je st stanowczo nie- możliwem, a czerwone zabarwienie, pow sta
jące za dodaniem kwasu solnego, wskazuje obecność najmniejszych ilości tego surogatu w maśle. Interesow ani fabrykanci założyli p ro test przeciwko powyższemu rozporządze
niu; wiele z ich zarzutów je s t nieuzasadnio
nych. ale niektóre nie są pozbawione pod
staw : rozporządzenie wyłącza używanie ole
ju arachidowego, bardziej cenionego przez niektó.iych konsumentów, następnie n a strę cza ono trudność w nadaw aniu masie odpo
wiedniej konsystencyi, wskutek określonego i niezmiennego stosunku oleju do innych części składowych. Najciekawszy jednakże je s t zarzut niektórych rolników : tw ierdzą oni, źe żywiąc swoje bydło m akucham i sezamowemi, otrzym ują masło z charak-
DRUK. P. LASKAUE* l W. BABICKI. WARSZAWA.
N r 3 8 . WSZECHŚWIAT 6 0 1 terystyczną reakcyą oleju sezamowego,
a więc niedające się odróżnić ód m arg a- J a n Lewiński.
I dziedziny radiografii i radioskopii.
(Dokończenie).
Od tych zastosowań praktycznych przejdź
my do kilku nowych doświadczeń, rz u cają
cych pewne św iatło na teoryą promieni X . Teorya ta, ja k wiadomo, d otąd nie ma żad
nego praw ie punktu oparcia pewnego. W ia
domo jedynie, źe prom ienie te różnią się własnościami zasadniczemi zarówno od zwy
czajnego św iatła, ja k i od prom ieni katodal- nych. Różnica ta od pierwszego polega na tem, że przenikają prawie wszystkie ciała i nie podlegają ani załam aniu, ani odbiciu, ani przeto dyfrakcyi lub polaryzacyi. Od promieni katodalnych różnią się tem , że nie podlegają wpływowi m agnesu, który przycią
ga pęczki prom ieni katodalnych *), oraz tem, źe mogą się szerzyć w powietrzu i gazach o zwykłej gęstości, kiedy przeciwnie prom ie
nie katodalne u leg ają w nich rozproszeniu na wszystkie strony, ta k ja k np. światło zwy
czajne w ośrodkach m ętnych 2). Związek między obu gatunkam i prom ieni istnieje wszakże. P errin i R óntgen dowiedli bowiem, źe promienie X pow stają zawsze, skoro tylko promienie katodalne w strzym ane zostaną przez jakiekolwiek ciało. R ontgen zaś nie mógł znaleźć ani jednego ciała, któreby nie było w stanie wywołać tego zjawiska, cho-
') Prócz tej własności promienie katodalne różnią się jeszcze od zwykłego światła bez p o
równania mniejszą prędkością szerzenia się.
Thomson wykazał, że nie przekracza ona 200 km.
Dla światła prędkość ta wynosi 3 0 0 0 00 km.
2) Ronfgen wykazał wprawdzie, że i promie
nie X ulegają częściowemu rozproszeniu w po
wietrzu. „Gdyby oko nasze było wrażliwe na promienie X —powiada (en badacz— rurka Croo- kesa wydawałaby się nam podobna do płomienia, palącego się w pokoju napełnionym jednostajnie dymem tytoniowym” . Sagnac wszakże przy
puszcza, że zjawisko to zależy raczej od lumi- nescencyi powietrza niż od rozproszenia właści
wego.
ciaź wydajność promieni X nie bywa je d n a kowa przy użyciu rozmaitych ciał. P rom ie
nie X wywołują luminescencyą wielu ciał;
prócz platyno-cyanku barytu czynne s ą : p la
tyno cyanek potasu, wolframian wapnia, fluo
rek podwójny uranylu i potasu, aceton penta- decyloparatolilowy i inne ciała. Ponieważ promienie X pow stają z katodalnych, te zaś są rozmaitych gatunków, więc prawdopo- dobnem jest, że i pierwsze także nie są jed nostajne. Innem i słowy, gdybyśmy mogli je rozłożyć, otrzymalibyśmy widmo, podobnie ja k w świetle zwyczajnem. N iektóre do
świadczenia przem aw iają na korzyść tego przypuszczenia.
Takie są główne fakty ogólne znane do
tychczas; a chociaż nie odkryto nic nowego, coby mogło przyczynić się do wyjaśnienia istoty czynnika, który nazywamy „prom ie
niami X ” , zakres wszakże zjawisk analo
gicznych coraz się rozszerza. Do takich n a leży fotografowanie przedmiotów niewidzial
nych przy pomocy innych czynników niż p ro mienie X .
W jednym z ostatnich num erów pisma, poświęconego promieniom X , znajdujem y arty k u ł praskiego profesora Z engera, który przypomina próby swoje, znacznie poprzedza
jące odkrycie R ontgena. Pierw szą ta k ą p ró bą była fotografia góry O rtles w Tyrolu, zrobiona z Franzenshoche po silnej burzy gradowej, około 1-ej po południu. W ierz
chołek góry, dobrze zarysowany, otoczony był aureolą świetlną, podobną do tych, jakie d ają się widzieć na m achinach elektrycznych.
Zdziwiło to eksperym entatora, gdyż badając przed fotografowaniem szczyt góry zapomocą dobrej lunety, nie dostrzegł żadnych śladów jakiegokolwiek zjawiska świetlnego.
Wróciwszy do Pragi, Z enger zaczął foto
grafować wyładowania cewki R uhm korfa w pokoju zupełnie ciemnym, oddalając ostrza, przez które odbywało się wyładowanie, na ta k ą odległość, przy której nie było już wi
dać żadnych zjawisk świetlnych. Biegun dodatni otrzym ywał się zawsze w postaci punktu, biegun zaś ujemny w postaci aureoli świetlnej. Umieściwszy sześcian ze szkła uranowego między wyładowywaczami otrzy
m ał następnie obraz fotograficzny nietylko ściany sześcianu (która była równoległą do kierunku wyładowania), ale i gwiazdki p a
602 WSZECHŚWIAT N r 38.
pierowej, naklejonej n a tej ścianie dla lep
szego ustaw ienia ogniska. F luorescencya szklą uranowego i fosforescencya papieru zam ieniała ruch elektryczny na drg an ia świetlne, oddziaływ ające na tafelkę wrażliwą.
Ponieważ doświadczenia G eisslera wykaza
ły, że wszystkie bez w yjątku m inerały, sk ła dające łańcuchy gór, o kazują rozm aite obja
wy luminescenoyi, więc Z en g e r powziął myśl sfotografowania góry M ontblanc wśród nocy.
U skutecznił ten zam iar d. 3 września 1883 r.
Czas był gorący w dzień, burzliwy w nocy.
Z arys góry był widzialny do 10 ej wieczór;
w nocy Z enger o trzym ał n a tafelkacb kolo- dionowych fosforescyjnych ślady zarysu góry;
6 września udało mu się otrzym ać około północy fotografią Genewy, jeziora, okolic j m iasta i całego łańcucha g ó r otaczających M ontblanc (przy odległości 78 km). Lody i skały składające góry spełniły tu tę sam ą rolę względem niewidzialnych wyładowań atmosfery, ja k ą szkło uranowe i p ap ier ! względem wyładowań cewki w laboratoryum .
D ostrzegam y z łatw ością bliski związek tych zjawisk z zagadkow ą k o roną słoneczną.
Stockes, prezes R oyal Society, którem u Z e n ger zakom unikował to spostrzeżenia, pisał ! do niego o doświadczeniach swoich z rów no- ległościanem ze szk ła uranow ego; „kijka- [ krotnie obserwowałem—powiada ten uczo- j
ny—podczas najciemniejszych nocy, kiedy księżyca nie było n a horyzoncie, że górna J powierzchnia szklą, um ieszczona nieco wyżej j
oczu, okazywała się dosyć w yraźnie”.
S kąd pochodziły promienie, wywołujące to świecenie się? Św iatło gwiazd było zbyt nie- | znaczne na tak i skutek; nie było żadnego śladu zorzy północnej. M iałyźby to być p ro mienie słoneczne, odbite wielokrotnie w atm o sferze? Stockes przechylać się zdaje ku tej hypotezie, tłum acząc fotografie, otrzym ane przez Z engera, nie działaniem elektrycznem , lecz „promieniami niebieskiemi, odbitemi przez g ó rę ”.
Dziś wszakże wobec faktów, zdobytych w ciągu ostatnich trzech la t, prawdopodob- niejszem wydaje się przypuszczenie Z engera.
„W szelkie prom ienie—pow iada on— które m ogą wywołać lum inescencyą ciał fluorescyj- nych lub fosforescyjnych, m ogą, chociaż nie
widzialne dla oka, dać obrazy fotograficzne wśród ciemności zupełnej”.
„W doświadczeniach Rontgena ekran z pla- tyno-cyanku b ary tu albo potasu służył do otrzym ania sylwetek kości ręki; ale elek
tryczność wchodzi jak o czynnik przy ich otrzym aniu i widzialność ich przy pomocy kryptoskopu polega na tem, że istnieją w a
runki do przetw orzenia ruchu elektrycznego na ruch falowy światła. Prom ieniowanie elektryczne przenosi się ku ręce, k tó ra sk ła
da się z ciał fluorescyjnych i niefluorescyj- nych, stąd przem iana promieni elektrycz
nych w świetlne n a częściach luminescencyj • nych i dobrych przewodnikach, w cienie zaś na częściach źle przewodzących elektrycz
ność i nie lum inescencyjnych”.
Elektryczność więc je st niezbędnym czyn
nikiem zjawisk radiograficznych i radiosko- powych; próżnia zaś takim czynnikiem nie jest. W idzenie przez ciała nieprzezroczyste nie je s t bezpośrednie : jest ono następstwem przeobrażenia ruchu elektrycznego na fa lo wy, t. j. świetlny; ciała nieprzezroczyste udzielają prom ieni elektrycznych luminescen- cyjnym, które je przetw arzają swoją drogą na świetlne.
T ak Z enger tłum aczy te zjawiska.
Ze elektryczność może daw ać bezpośred
nio (t. j. bez udziału ciemni) obrazy fotogra
ficzne oraz luminescencyą, o tem świadczą doświadczenia p. M itour. A utor zakom uni
kował je Akadem ii 6 czerwca r. b. M etodę tę otrzym ywania obrazów nazywa elektro- grafią. U rządzenie doświadczeń je st n astę
pujące : podstaw ka jakakolwiek, pokryta pły tk ą m etalową, łączy się z ziemią i na niej położona jest tafla szklana, przewyższająca ją szerokością. N a tej tafli umieszcza się tafelka brom ożelatynowa i przedm ioty pod
legające elektrografii (w doświadczeniach M itoura były to monety), które pokryw ają się płytą ołowianą, połączoną z konduktorem m achiny elektrycznej W im shursta. E lek- trografią otrzymywano bądź bezpośrednio, t. j. kładąc monetę w prost na tafelce w raż
liwej, bądź też pośrednio, przyczem m oneta oddzielona była od powierzchni czulej j a k ą kolwiek przesłoną; wszystko otaczało się ciemnym papierem , pudełkiem tekturow em lub metalowem.
W przypadkach bezpośredniego zetknięcia przy użyciu powłoki papierowej otrzym ywały się dokładne rysunki stem pla monety strony
N r 38. WSZECHŚWIAT 6 0 3 przylegającej do warstwy czułej (fig. 5). j
Doświadczenia wymagały wystawienia w cią
gu godziny przy iskrach na 2 c m długicb. j O braz monety był zawsze otoczony wieńcem promieni. P rzy powłokach tekturowych lub metalowych otrzym ują się same sylwetki przedmiotów.
W nioski z doświadczeń swoich autor po
daje w formie następującej :
1) Elektryczność statyczna w postaci fal jednopolarnych przechodzi przez ciała nie
przezroczyste i ro zkłada przez wpływ b ro mek sre b ra na tafelce wrażliwej.
2) K ażdy z biegunów statycznych może dać obraz.
3) Tylko strona zwrócona ku tafelce daje obraz, w którym wypukłe części są ciemne, wklęsłe zaś jasne.
4) Obrazy otrzym ane otoczone są wieńcem ciemnym (na negatywie).
W yładow ania w warunkach analogicznych przez ekran z platyno-cyanku b ary tu wywo
łu ją zjawiska luminescencyi.
W szystkie te doświadczenia razem wzięte świadczą o tem, źe wibracye elektryczne m ogą zamieniać się na świetlne i wywoływać skutki analogiczne działając na brom ek s re b ra. Z drugiej strony istnieją obserwacye, które rzucają pewne światło na inne z a g ad kowe własności promieni X . Cornu (1880) i C hardonnet (1882) wykazali, że promienie pozafioletowe przenikają z łatw ością cienkie warstwy m etalu. Nie je st więc rzeczą niemo
żliwą, źe wszystkie osobliwości tych za g ad kowych prom ieni d ad zą się sprowadzić do znanych czynników : św iatła i elektryczności.
W l. M. Kozłowski.
Międzyrzec d. 6 września 1898 r.
Jeszcze kilka stów o gnieźniku bezlistnym (N eottia Nidus avis Rich.).
W korespendencyi, zamieszczonej w n-rze 29 Wszechświata r. b., nadmieniłem, że grzybnia u osobników gnieźnika, wytworzonych drogą we- gietacyjnego rozmnażania, przechodzi z jednych pokoleń w drugie, odmładzając się i częściowo zamierając wraz z żywiącemi ją roślinami. Tak samo zachowuje się grzybnia i w okazach p o wstałych za pośrednictwem organów reprodukcyj
nych, o czem dopiero teraz mogłem się przeko
nać, chociaż już przedtem domyślałem się u tych ostatnich podobnego z nią stosunku, a to z tego względu, że jeżeliby grzybnia nie znajdowała się I zawsze w blizkości nasion, którym nieodzownie w dalszym rozwoju do życia jest potrzebna, wte
dy bardzo znaczna ich ilość musiałaby uledz zniszczeniu} zanimby niektóre przypadkowo z nią
| się zetknęły. Wobec czego należało przypusz
czać, że dojrzewające nasiona dla uniknięcia grożącej im w przyszłości zagłady, nie mogą być odosobnione od grzybni, k'óra też istotnie jak się okazało wnika w ich zewnętrzne osłony, za
nim opuszczą torebki nasienne. Fakt ten, do
tąd zdaje się nieznany, zauważyłem przy badaniu zebranych w lipcu i w sierpniu uschłych gląbi- ków kwiatowych gnieźnika, które przeniknięte były strzępkami, pochodzącemi z 'grzybni, znaj - dującej się w ich kłączach. Dopóki głą b ik jest czynny, grzybnia pozostaje ukrytą w jego pod
ziemnych organach, w miarę jak zaczyna obu
mierać, wyrasta w górę, rozprzestrzenia się w jego tkankach i w ciągu paru miesięcy po za
kwitnięciu, bierze w posiadanie wszystkie jego części wyjąwszy ośrodków nasiennych. Te ostat- 1 nie, jak wiadomo, są u gnieźnika bardzo drob
ne, zaledwie */5 m m długie, kształtu owalnego, okryte cienką skórkowatą powłoką i umieszczo
ne w obszernych, zewnętrznych osłonach, utwo
rzonych z siatkowatej błony, w której znajdują się zawsze strzępki grzybniowe, dostające się do nich z łodygi przez szypułki i ściany torebek owocowych. Gdy więc nasiona wypadną na zie
mię, pozostają już w otoczeniu grzybni, wnika
jącej następnie przy dalszym ich rozwoju do ich wnętrza. Cechą owej nadziemnej grzybni jest zdolność wytwarzania rozrodków, czyli konidij, występujących szczególniej obficie w kulturze wodnej. Jeżeli umieścimy w kropli wody ka
wałek tkanki z łodygi gnieźnika zarażonej grzyb
nią, to po upływie dwu lub trzech dni ukażą się w wielkiej ilości wspomniane konidia, które po
wstają skutkiem przewężania się wiei^zcholkowych części strzępków, kiełkujących wkrótce po od
dzieleniu się. Utwory te mają postać cylin
Fig. 5.