• Nie Znaleziono Wyników

*M. 36. Warszawa, d. 6 Września 1885 r. T om IV .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "*M. 36. Warszawa, d. 6 Września 1885 r. T om IV ."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

*M. 36. Warszawa, d. 6 Września 1885 r. T o m I V .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

W W arszawie:

rocznie rs*

8

kw artalnie „

2 Z przesyłką pocztową:

rocznie „ 10 półrocznie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich k sięgarniach w k ra ju i zagranicy.

Komitet Redakcyjny

stanowią: P. P. Dr. T. Chałubiński, J . A leksandrow icz b. dziekan Uniw., mag. K. Deifce, mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniew ski, B. R ejchm an,

m ag. A. Ślósarski i prof. A. W rześniowaki., ,,

„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch tre ść m a jakikolw iek zw iązek z nauką na następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zwykłego d ru k u w szpalcie albp jego m iejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7i'/ii

za sześć następnych razy kop. C, za dalsże kop. 5.

^ d r e s R ed a k cy i: P o d w a le IbTr 2.

PRENUMERATA „W SZ EC H ŚW IA T A ."

J a n W ańkow icz.

(2)

W S Z E C H Ś W IA T .

N r 36.

JAN WAŃKOWICZ

(W spom nienie pośm iertne).

TR ZE Z

Władysława Taczanowskiego.

Spada znow u n a mnie sm utny bardzo obowiązek n apisania pośm iertnego w spo­

m nienia o przyjacielu i koledze, o w iele odemnie m łodszym, z którym łączyła mnie daw na zażyłość i w spom nienia z w ielkićj liczby wycieczek, wspólnie w celu n au k o ­ wym odbytych, a którego przym ioty serca i wielkie dla nauki zam iłow anie zawsze oce­

niać um iałem ; strata więc tó bolesna i nie­

powetowana.

J a n W ańkow icz urodzony w gubernii M ińskiej, od la t ju ż dziecinnych objaw iał w ielki pociąg do n au k przyrodzonych, któ ­ ry się ciągle wzm agał i u trw a la ł w obcow a­

niu z b ratem ciotecznym i rów ieśnikiem K onstantym Jelskim , późniejszym podróżni­

kiem po A m eryce południow ej. Uczęszczając równocześnie do gim nazyjum w M ińsku, zajm ow ali się oni ciągle entom ologiją, o ile na to wolnego czasu zostaw ało. R ozw inął się zaś w tym kierunku, w czasie studyjów uniw ersyteckich w K ijo w ie rów nocześnie z p. Jelskim odbyw anych. T am -to pod kierunkiem wielce szanow nego profesora zoologii K esslera, m ającego d a r szczególny do w yrabiania w m łodzieży zam iłow ania przedm iotu, do którego sam serdecznie był przyw iązanym i w którym w ciągu swego żyw ota w ielkie zasługi położył, ś. p. J a n W ańkow icz usposobił się n a sum iennego i niepospolitego badacza i znaw cę owadów krajow ych.

P o ukończeniu studyjów uniw ersyteckich osiadł n a wsi p rzy rodzinie, o ddał się z ca­

łym zapałem badaniom entom ologicznym i zbieraniu m atery jałó w do fauny krajow ej.

O bdarzony niepospolitą w ytrw ałością i p rze­

nikliwością doszedł w krótce do pow ażnych zbiorów, a m ając przytem w ielkie zdolności obserwatorskie, grom adził wiadom ości o oby­

czajach i sposobie życia owadów. N a tem tylko żywot swój spędzał za życia ojca, po

u trac ie którego, zająć się m usiał zai-ządem części m ajątku, k tó ra mu z podziału p rzy ­ p ad ła i dużo na to czasu, ja k o sum ienny wy­

konaw ca obowiązków poświęcał. Mimo to nie u stał w swojem ulubionem zadaniu, zbiory więc entom ologiczne i zapasy w iado­

mości ciągle się powiększały.

Z n alazł sobie niepospolitego w spółpraco­

w nika w osobie d ok to ra W róblew skiego w W ilnie, k tó ry w licznych podróżach, od­

byw anych po rozm aitych okolicach odle­

glejszych, zb ierał na wielką, skalę owady i masam i j e dostarczał W ańkowiczow i z po­

zw oleniem zabierania wszystkiego, co tylko m ogło być dla jeg o kolekcyi użytecznem.

Z biór W ańkow icza je s t obecnie poważny i zaw iera m atery jały nieocenione dla ento­

m ologii krajow ej, zwłaszcza że je s t grom a­

dzony w okolicach przez żadnego dotąd en ­ tom ologa p raw ie nietykanych. G łów ną specyjalnością W ańkow icza był rzęd żuków czyli ow adów tęgo pokryw ych (C oleoptera) i te głów ną jeg o kolekcyją, stanowią; prócz tego zbierał co się dało z wielu innych rzę­

dów, a m ianowicie owady błonkoskrzydłe (H y m en op tera), dw uskrzydłe (D iptera), P ó łp o k ry w e (H em iptera) i żyłkoskrzydłe (N europtera).

P ró cz k ilku p rac drobniejszych, w różnych czasach w buletynach T ow arzystw a E n to ­ mologicznego F rancuskiego drukow anych, w k tó ry ch opisał pew ną liczbę now ych ga­

tu n k ó w i rodzai owadów litew skich, W a ń ­ kowicz nic obszerniejszego nie opracow ał.

B ędąc bardzo sum iennym i ścisłym, o d k ła­

dał to ciągle n a później, oczekując n a dopeł­

nienie m ateryjałów w pewnych grupach i wiadomości swoich. Skoro się o patrzy ł było j u ż zapóżno, choroba bowiem ciężka i groźna, w k tó rą popadł od lat kilku, złam a­

ła go odrazu n a siłach fizycznych. S iły du­

chow e nie osłabły lecz śię wzmocniły; nie przestaw ał przeto żałować, że się z re zu lta­

tam i swojej wiedzy zanadto ociągnął, g a r­

n ął się więc do p racy j a k mógł, lecz nie u d a­

ło się ju ż tem u podołać. W ciągu zim y ostatniej, podczas pobytu w W arszaw ie za­

brał się z całym zapałem do opracow ania

m onografii os europejskich w edług nowych

poglądów. G rom adzenie zew sząd rnatery-

ja łu dużo czasu zabrało. G dy m iał ju ż

wszystko pod ręk ą i gdy plan cały pracy

(3)

N r 36.

W S Z E C H Ś W IA T .

563 by ł obm yślany, sił ju ż niedostaw ało. C hw y­

ta ł więc tylko chw ile, w których by ł raźniej­

szym i robotę tę posuw ał, ale niestety wię • ksza część tej p ra cy została w głowie nie­

boszczyka, a przelać się na p apier nie zdoła­

ła. Szkoda to w ielka dla nauki, byłto bo­

wiem głęboki m yśliciel; um ysł m iał g ru n ­ towny i wiedzę znakom icie wyrobioną, do sprodukow ania pracy większych rozm iarów, oraz do w prow adzenia ulepszonych m e­

tod i w skazania dróg w łaściw szych i dogo­

dniejszych w określaniu i ocenianiu form n aturalnych. P om ysły jego z nim razem poszły do grobu i oczekiwać będą dopóki ktoś inny na nie nie wpadnie.

W ostatnich chw ilach W ańkow icz mocno był zajęty przyszłością, swoich zbiorów , go­

rąco bowiem prag n ął, aby tak były um ie­

szczone, iżby m ogły być użyte w każdej chw ili przez badaczów fauny krajow ej.

Rozm aite pod tym względem przychodziły m u zamiary: niew idząc nakoniec sam stoso­

wnego miejsca, pew nego do ich pomieszcze­

nia, przekazał jednem u ze swych przyjaciół i kolegów obm yślenie dla nich miejsca, gdzieby ich całość była zapewnioną, i gdzie- by każdy specyjalista m iał do nich przystęp swobodny.

T ak a je s t stro n a naukow a przyjaciela, którego pam ięci ostatni hołd oddaję, stronę zaś m oralną pełn ą zalet, ktoś inny z bliż­

szych ocenić powinien.

Żył la t 50 i zawcześnie go nauka stra­

ciła.

STANOWISKO GĄBEK

W S Y S T E M A T Y C E Z W I E R Z Ą T

według a r s h . a l a .

Podczas gdy większość współczesnych ba­

daczy gąbek zalicza te istoty za przykładem L e u c k a rta do wielkiej grom ady jam ochłon- nycli (C oelenterata), opierając swój pogląd na własności t. z w. ap a ratu jam ochłon nego, który się przedstaw ia, ja k o centralna ja m a

ciała z roschodzącemi się od niej odśrodko­

wo kanałam i, przebij aj ącemi ściany i ot w a r- temi na zew nątrz,— to je d n a k inni badacze, ja k Jam es C lark i Saville K ent, do których się niedaw no przyłączyli B utschli i I. W . Sollas, stanowczo się przeciw tem u ośw iad­

czyli. U czeni ci k ład ą głów ny nacisk na własność pew nych kom órek i n a ich podo­

bieństwo z pewnemi pierw otniakam i. K o-

| m órki te, zw ane m igawkowem i, znajdują się w kanałach ciała gąbki po większej części grupam i, w oddzielnych przestrzeniach czy­

li t. z w. kom orach m igaw kow atych i . u ł a ­ tw iają bieg wody, a w ten sposób oddycha- j nie i odżyw ianie. Są one obdarzone szcze-

| gólnej form y rzęsą, poruszającą się w kie­

ru n k u p rą d u wody; u podstaw y tój rzęsy

| wznosi się nak ształt k ołnierzyka przednia,

j

jaśniejsza część kom órki. Rzecz wiadoma,

| że tego rodzaju kom órki napotykam y je d y ­ nie w państw ie pierw otniaków , u protystów zw anych C hoanoflagellata; tu taj je d n a k przy całem podobieństwie, niem al tożsamości,

j

tw orzą one głów ną część ciała całego zwie-

j

rzęcia. W zm iankow ani uczeni widzą tedy

J

w gąbkach koloniją takich Choanoflagella-

! tów i uw ażają oddzielne m igaw kow ate ko-

; m órki, przez niektórych Spongiozoa nazw a-

| ne, za najistotniejsze w całem zw ierzęciu,

j

resztę zaś ciała za rodzaj pokrowca. Saville K e n t i Sollas biorą także pod uw agę zja­

wiska rozw oju i tw ierdzą, że swobodnie p ły - I w ająca larw a je s t jed y n ie koloniją takich i Choanoflagellatów w postaci owalnego pę­

cherzy ka i że oddzielne osobniki tój kolonii

! końcam i swoich rzęs zw rócone są naze- w nątrz, a w około każdej rzęsy znajduje się wspom niany wyżej kołnierzyk. P ły w ająca koloniją uczepia się i tw orząc sobie pokro­

wiec, powiększa się, — w szystkie kom órki, wyściełające kom ory m igaw kow ate, są bez- pośredniem i potom kam i owej kolonii pły ­ wającej i stanow ią istotne zw ierzęta gąbki.

Sollas uw aża za niemożliwe, aby utw ory tak zaw iłe ja k kom órki m igaw kow ate, m ogły

! się form ow ać dw ukrotnie, niezależnie je d n e od drug ich i że doj rżała gąbka odznacza się właściwie jed y n y m tylko rysem , ja k ib y

! m ógł przypom inać wielokom órkowe o rg a ­ nizm y, a mianowicie obecnością podw oj- [ nych produktów płciowych; lecz nie należy

pom ijać, że to samo zdarza się także i u ro ­

(4)

564

W S Z E C H Ś W IA T .

N r 36.

ślin i że, co gąbki i rośliny m ogły sobie nie­

zależnie jed n e od drugich wyrobić, to mogło być również oddzielnie zróżniczkow ane przez gąbki i jam ochłonne.

P rzeciw ko poglądow i na p ierw otniako w ą natu rę gąbek w ystąpi! T. E . Schulze (w k ró t­

ce przed ukazaniem się p ra cy Sollasa) i w bardzo ja sn y sposób dow iódł, że g ąb k i są metazoa. Jeżeli tylko ciało ich rozw inę­

ło się z trzech listków zarodkow ych, to z ja ­ wiska ich rozw oju ju ż ch arak tery zu ją je , jak o w ielokom órkow e i znaczenie, n ad aw a­

ne przez Saville K en ta, kołnierzykow i m i- gaw kow atej kom órki u swobodnie p ły w ają­

cej larw y polega na błędzie. U znając je ­ dnak w zupełności w ielokom órkow ą n a tu rę gąbek, Schulze uw aża za rzecz ra cy jo n aln ą kw estyją, czy właściw em je s t zaliczanie g ą ­ bek do jam ochłonnych.

Jak k o lw iek nasze wiadomości są jeszcze w tym w zględzie bardzo niedostateczne, w każdym razie z pew nością m ożna teraz tw ierdzić, że różnice, ja k ie zachodzą m iędzy pływ aj ącemi, pok ry tem i rzęsam i, larw am i gąbek i larw am i reszty znanych nam ja m o ­ chłonnych, nie są bynajm niej znaczniejsze aniżeli różnice m iędzy larw am i rozm aitych gąbek. D opiero po dalszych m etam orfo­

zach w ystępują owe w ielkie różnice, które łatw o pozw alają odróżnić gąbkę od ja m o - chłonnego zw ierzęcia i z tego to wnosi Schulze, że roschodzenie się ty ch dw u linij nie rospoczęło się p rzed tym stanem p rz o d ­ ków, k tó ry odpow iada larw ie, gotow ej do metamorfozy, lecz sądzi, że w tedy nie było jeszcze żadnej prom ienistej budow y i nie istniały żadne p o ry wodne, tem bardziej macki i kom órki pokrzyw ow e i że n a jsta r­

sze g ąbk i nie posiadały jeszcze | żadnych prom ieniow atych w ypukłości ja m y ciała, lecz że m iały form ę w orka, ta k j a k m łoda gąbka w apienna, zw ana O lynthus.

Zapew ne, że ostatnie słowo o p raw dzi- wem stanow isku gąbek w system atyce nie zostało jeszcze w ypow iedziane; nasza wie­

dza o history i ich rozw o ju nie je s t ta k w iel­

ką, aby zezw alała na wnioski ostateczne.

Zadziwiaj ącemi, wysoce zadziw iaj ącemi isto­

tami są te gąbki, niegdyś po m acoszem u przez badaczy traktow ane, obecnie zaś cie­

szące się szczególnemi w zględam i uczonych.

U niektórych z pośród tych zw ierząt udało

się L endenfeldow i odnaleść system at n e r­

wowy.

U czony ten w idział w lejk u wchodowym w około por u w apiennych gąbek (Syconi- dae) 3 —5 kręgów kom órek czuciowych for­

my wrzeciona, m ających długości 0,016 mm i grubości 0,0014 mm. K om órki te należą do środkowego listka zarodkow ego, w ystę­

p u ją n a pow ierzchnię gąbki i w postaci m a­

ły ch haczyków , które za życia m iały na so­

bie praw dopodobnie w łoskiczuciow eiszczo­

teczki maćkowe, w ystają aż nad pow ierz­

chnię. U innych gąbek w apiennych (L eu- conidae) kom órki owe leżały rozrzucone niepraw idłow o po całćj pow ierzchni gąbki.

W.

— 5

- t - S ---

Przegląd znanych zjawisk roskładu i znaczenie ich w ogólnej ekonomii przyrody

opisał

jJó z e f A T A N S O N .

(Ciąg dalszy).

b) R o s k ł a d y , p o ł ą c z o n o z o d t l e n i a - n i e m m a t e r y i .

8 6

. Gnicie białka bez przystępu powie­

trza, czyli psucie się albo gnicie cuchnące.

O d przem ian zachodzących bez pow ietrza w m atery i białkow ej rospoczynam y now y szereg zjaw isk ferm entacyjnych, zasadniczo różnych od poprzedniego szeregu ro sk ła­

dów. T u taj m ateryj a, ulegająca rospadow i nie p rzy b iera albo wcale albo w m ałych za­

ledw ie ilościach otrzym uje tlen sw obodny, w olny gazowy, a ro sk ład taki, bez p rz y b ra­

nia cząstek z zew nątrz je s t istotnem ros- szczepieniem, rospadem cząsteczki złożonej, na bardziej proste. C h ara k te ry sty k ą ros- szczepień, należących do tego szeregu ros­

kładów , je s t to, że pom iędzy cząsteczkam i w ytw orzonem i p rz y rospadzie m ateryi p ier­

wotnej znajd u ją się p ro d u k ty zupełnego od-

(5)

N r 36.

W S Z E C H Ś W IA T .

565 tlenienia, a więc przedew szystkiem wodór

lub w ęglow odory (gaz błotny), następnie zaś beztlenowe zw iązki pierw iastków d ru ­ gorzędnych t. j. azotu, siarki i fosforu.

O bok tych, odtlenionych zupełnie czystek, zn a jd u ją się oczywiście nietylko inne, u tle­

nione, ale naw et p ro d u k ty zupełnego utle­

nienia czyli spalenia, bez w ytw orzenia się których roskład nie byłby źródłem dziel­

ności nieodbicie na potrzeby życia potrze­

bnej (por. §§ 41 i 45). Istoty dokonyw aj ą- ce takiego „bezpow ietrznego“ roskładu ma­

teryi są to oczywiście „anaerobies“ P asteu ­ ra, a nazw a ta conaj wyżej do żyjątek tej g rupy zasadnie stosowaną być może. I tu je d n a k nie należy myślić, że istotki te abso­

lutnie tlen u w olnego nie potrzebują i nie znoszą. P rzeciw n ie, w ielokrotne badania chemików dow iodły, że jak k o lw iek przy cuchnącem psuciu się większych skupień materyj białkow ych, pow ierzchnią sw ą j e ­ dynie stykających się z pow ietrzem , wy­

dzielają się nazew nątrz p ro d u k ty ch a rak te­

ryzujące zupełne odtlenianie, to podczas i takiego je d n a k ro sk ład u następuje dość znaczne pochłanianie tlenu przez gnijącą masę. N encki dow iódł (por. § 57) w p raw ­ dzie, że życie i rosk ład można obserwować naw et w atm osferze czystego w odoru, lecz z badań i zestaw ień (1877) Jea n n ere ta zdaje się nieom ylny w ypływ ać wniosek, że ros­

kład zupełnie bez zetknięcia z tlenem od­

byw a się ta k samo, copraw da, w głów nym swym przebiegu, lecz znacznie powolniej czyli gorzej.

Jak k o lw iek zresztą rzecz się ma z w pły­

wem tlenu wolnego i z absorpcyją takow e­

go przy życiu „anaerobijów “ P asteu ra, to bez­

w arunkow o ro sk ład y odtleniające stanow ią w yraźną, ściśle od innych roskładów odgra­

niczoną g ru p ę ferm entacyj w italistycznych, 0 których z m niejszą lub większą ścisłością da się powiedzieć, że się bez udziału tlenu z zew nątrz przybieranego odbyw ać mogą 1 odbyw ają '),

’) M ożnaby utrzym yw ać, że pochłanianie tlenu pochodzi w skutek życia pow ietrznych (aerobies) grzybków n a pow ierzchni białka gnijącego, podczas gdy w głębi żyją, isto ty bezpow ietrzne. W dalszym ciągu zw rócim y jeszcze uwagę n a to odm ienne i

B ezpow ietrzne gnicie białka w szczegól­

ności ch arak tery zu je się przedew szystkiem dla naszego pow onienia nieznośnym , w strę­

tnym, obrzydzenie często wzbudzającym za­

pachem. W oń tę w ydzielają nietyle lotne niektóre kw asy organiczne, pow stające w skutek dekonstytucyi węglowej części sub­

stancyi białkow ej, ile różne p rod uk ty azo­

towe, hidrogienizow ane czyli w odorne zw ią­

zki siark i (zapach „zepsutych j a j “ ) i fosforu (zapach „zgniłej ry b y “ ) a wreszcie zw iązki takie, j a k połączenie siark i z węglem (za­

pach „zgniłej lcapusty“). Te oto p rodu kty

„w tó rn e" bardziej są może dla „psucia się“

(putrefaction, faulige G ah ru n g ) m ateryi białkow ej charakterystyczne niż właściwe węglowe związki. N ajw ybitniejszerni też cechami są p ro d u k ty azotowe, ja k o to amo- n ijak oraz rozm aite am idokw asy: glikokol czyli kw as am idooctow y (N łI

2

’C H a'C O O II) leucyna (N H

2

'C

5

H I

0

’C O O H ), tyrozyna (N H

2

C

2

H 3- C

0

H

4

O H . C O O H ), a także n aj- charakterystyczniejsze ze wszystkich im idy:

indol (C

8

II,N , tw orzy się w edług N enckie­

go z rosk ład u dalszego tyrozyny) i skatol (Secretan, B rieger); te ostatnie zwłaszcza m ają silnie cuchnącą woń substancyj de- jekcy jn ych . Spom iędzy kwasów tłuszczo­

wych w ybitną rolę g ra kwas w aleryjanow y, otrzym any przez dalszy roskład (hidrotyza- cyją) leucyny, ale i wszystkie niższe odeń kw asy zazwyczaj się znajdują. B aum ann znajdo w ał bardzo wiele kw asu masłowego (por. §

8 8

), a M onoyer znalazł w tych w y­

padk ach w szelkie niższe jeszcze kw asy, aż do m rów czanego, 11‘C O O H , k tó ry — zdaje się — otrzym uje się jed y n ie ja k o p ro d u k t przejściow y, rospad ający się w net dalej na C 0

2

i H 2. D w u tlen k u węgla otrzym yw ał B aum ann przy gniciu

8

— 10% n a ilość (su­

chego) białka, które uległo roskładow i. Z a ­ zwyczaj przy dośw iadczeniach otrzym uje się resztkę peptonów , które roskładow i przez d ług i czas opór staw iać się zdają.

Z pobieżnój tej, o ile można najtreści-

w różnych w arstw ach wszelkiej substancyi życie.

Tu je d n a k zdaje się, że zjawisko n ie w ta k im po­

dziale roskładu pom iędzy różne is to ty źródło swe mieć m usi.

(Przyp. Aut.).

(6)

566

W S Z E C H Ś W IA T .

Ni- 36.

wszej charakterystyki chemicznej strony roskładu, będącego bezpow ietrznem gni- ciem białka, m ożna widzieć, ja k rozliczne produk ty, ja k skom plikow ane ro składy, ja k rozm aite k ieru n k i tow arzyszą dekonstytu- cyi białka pod w pływ em istot odtleniają- cych. Rozm aitość je s t tu ta k w ielką, że bez uw zględniania różnych modyfikacyj sa­

mego b iałka (np. kazeiny z jed n ej i żelaty­

ny z drugiej strony), ulegającego roskłado- wi i bez w kroczenia na pole specyjalne che­

m ii organicznej, tru d n o je s t przedstaw ić za­

sadnicze, ogólne rysy odbyw ającej się p rz e­

m iany chemicznej.

W obec bezładnej, chaotycznej nieco ró ­ żnorodności d anych chem icznych, bijologi- czna strona zjaw isk a a raczej zjaw isk tych przedstaw ia się jeszcze sm utniej, bo nie za- m ięszanie lecz nieśw iadom ość g ru b a panuje w tej dziedzinie. P ochodzi to w części z ro ­ zm aitości form , tu taj obok siebie w y stęp u ­ jący ch ,— w części z tru d n eg o lub — wedle P a ste u ra — w prost niem ożliw ego b adania tych istot na p ow ietrzu, w k tó rem żyć nie mogą,— najbardziej zaś może ze w strętnych wyziewów roskładow ych, pow odujących ju ż p rzy drobnej ilości m atery ja lu obrzydzenie, a często nudności. O gólnie stw ierdzono tylko, że przew ażna ilość tych anaerobijów są to szybko żeglujące w i b r y j o n y , k tó re w edług dzisiejszych zasad term inologii, w znacznój p rzynajm niej części do katego- ry i bacillów zaliczonem iby być pow inny.

Zbadane przez D uclau x a form y: T y ro th rix urocephalum i T . ch m fo rm is, a zw łaszcza pierw sza z nich, zbliża się n ajzup ełniej do Y ibrio ru g u la M iill (por. tabl., fig. 5b), k tó ­ ry dotychczas przew ażnie w roślinnych na­

lew kach gnijących (patrz § następny) był znajdow any; być może, że d ziała on ja k o roskładacz białkow ej ich m atery i '). T y r.

caten ula D ucl. zd aje się p rzedstaw iać podo­

bieństw o do C lo strid iu m polym yxa P raż m .

') Kadi r in teresu jącem je s t spostrzeżenie Duclau- xa, jako T y ro tlirix urocephalum (= V ib r io rugula?) w ytw arza przy g n iciu b iałk a kw as w aleryjanow y;

kwas te n , jak pow iedzieliśm y w yżej, tw orzy się z leucyny, (obok am onijaku, d w u tlen k u w ęgla i wo­

doru). W grzybku ty m niejako d o p atry w aćb y m o­

żna autora tej przem iany.

(Przyp. Aut.).

P o krew ne gnilne w ibryjony, bardziej zna­

ne, jakoto: Y ibrio serpens (fig. 5a), S p iril- lum undula (fig.

6

c), Spirochaete plicatilis (fig. 7a), podobnie ja k w spom niany Y ibrio ru g u la właściwymi są roślinnem u raczej bu- tw ieniu niż gniciu b iałk a;b ard zo być je d n a k może, że część przynajm niej tych o rg a n i­

zm ów w spólną je s t obu roskładow ym p ro ­ cesom jed neg o typu czyli „szereg u“ j a k tu ­ taj mówimy.

87. Butw ienie roślinne. R oskład błonni­

ka. N a dnie stojących lub powoli tylko od­

św ieżających się wód n atu ralny ch, gniją najczęściej rośliny lub części roślinne (liście i t. p.), bez przystępu pow ietrza, gdyż to ostatnie w głębszych, a nieodświeżanych w arstw ach wody łatw o i w krótkim czasie przez potrzeby życiowe istot w szelkich zo­

staje w yczerpanem . P rz y większem sku­

pieniu gnijącej roślinności, w błotach, ba­

gnach i torfow iskach, charakterystycznem znam ieniem roskładu je s t lekki i palny gaz bło tn y (C H 4, m etan), uchodzący z wody w pow ietrze i w yw ołujący znane zjaw isko błędnych ogników (?R.). O dbyw a się tu p rz e­

ważnie roskład błonnika (drzew nika v. ce­

lulozy), stanowiącego głów nąilościow oczęść składow ą tkanki roślinnej. Z badań P o p o ­ wa okazuje się, że przy tym roskładzie po­

w stają rów ne objętości (ekw iw alenty) ga­

zu błotnego C H

4

i dw utlenku węgla ( C 0 2) , jak o ż rzeczyw iście stosunek ten (C H

4

- j- C 0

2

= C

2

H

4

0 2) odpow iada stosun­

kow i pierw iastków w (hidrotyzow anej) ce­

lulozie, m ającej skład i n atu rę wodanów w ęgla (Cn I I

211

O n). L ecz z drugiej stro ­ ny tenże badacz (Popoif) stw ierdził, że ga­

zowe p ro d u k ty roskładu zaw ierają więcej stosunkow o tlenu i w odoru a mniej w ęgla niż m ateryja roślinna, z której pow stają, (czego inaczej pojąć niepodobna, ja k tylko przypuszczając, że do reakcyi chemicznej w stępują elem enty wody, że część w odoru i tlen u w produktach roskładu pochodzi z rozłożonych cząstek wody); w rezultacie zaś, na dnie, pod wodą, ja k o p ro d u k t szczątko­

wy przebutw iałego ') ciała roślinnego, po-

') Z jaw isko roskładu błon ro ślin n y ch przyw y­

kliśm y zwać „butw ieniem “ f'Vermoderung’, p ourri- tu re ).

(Przyp. Aut.).

(7)

Nr 36.

zostaje mniej lub więcej czysty węgiel; wę­

giel ten zaw iera w w arunkach przyrody p e ­ wną. ilość substancyj humusowych (szlam z błot i jezio r,— torf). R oskład błonnika pod wodą, na m ałą skalę, nie w naturalnych lecz p rzy sztucznych w arunkach, zdaje się przebiegać o tyle inaczej, że „osadu“ żadne­

go,— szlamu lub węgla,—nie otrzym ujem y;

celuloza roślinna „ z n ik a

11

bez śladu. Z ja­

wisko to oddaw na bardzo znanem je s t fa­

brykantom krochm alu. G dy skraw ki k a r­

tofla zalew am y chłodną wodą, błona komó­

rek, zaw ierających w swem w nętrzu ziarna krochm alu (m ączki, skrobi), zupełnie „zni- k a“ i pozostaje jed y n ie ziarnisty, na dnie kadzi rozsypany krochm al. M itscherlich w ro k u 1850 spraw dził to w laboratoryj- nem doświadczeniu, a w wodzie znalazł po

„zniknięciu1* błoniastej tkanki mnóstwo

„w ibryjonów 11;— gdy następnie kartofle za­

lew ał tą m ętną od rojących się istot wodą, zauważył, że „ferm entacyja

11

czy „znikanie celulozy

11

w daleko szybszym odbywa się czasie. Chem ik ten nie w ahał się wówczas ju ż (!) wypowiedzieć zdania, że zjawisko przypisać należy działalności tych „w ibry- jonów 11. T recul, Y an Tieghem i Prażm ow - ski zbadali od tego czasu dość dokładnie na­

tu rę tego żyjątka. Jestto w edług dzisiej­

szej term inologii bacillus a raczej clostri- dium, który, zarów no ja k dość podobny do . niego Bac. subtilis, ma zdolność tw orzenia z pojedynczych sw ych członeczków (bar­

dziej niż u B. subtilis w ypukłych, i soczew- kow atych, a więc „clostridium 11) dłuższych niteczek z mniej lub bardziej jaw nem i prze­

gródkam i (fig. 4). O d pospolitego B. subti­

lis, bezpow ietrzny nasz saprofit różni się nietylko obyczajam i (por. jeszcze § nastę­

pny) lecz nadto i czysto zew nętrznem i w ła­

ściwościami, a m ianowicie stałą i zawsze go charakteryzującą własnością ruchu. B. sub­

tilis, ja k nadm ieniliśm y (§ 81), w ykonyw a zam łodu pew ne ru c h y wśród cieczy, lecz gdy w ypłynie na w ierzch i utw orzy k o żu ­ szek, przestaje w ykonyw ać jak iek o lw iek po­

ruszenia. Nasz zaś bacillus-clostridium nie­

tylko w postaci pałeczek, zam łodu, lecz i później, gdy często nitkow atej dorasta po­

staci, odznacza się bardzo żywemi i wybitne- mi poruszeniam i całego ciała. Dalszą ró ­ żnicę stanowi m niej lub więcej stała, lecz i

567 zawsze charak terysty czn a postać soczewko- w ata (clostridium ), k tó rą grzybek przy b iera mianowicie wówczas, gdy przygotow uje się do form ow ania zarodnika. W tej oto w ła­

śnie życiowej swej fazie, przed samem owo­

cowaniem, bacyllus przybiera własność za­

barw iania się pod działaniem jo d u na kolor błękitny, poczynając od niebieskiego a k oń ­ cząc n a fijoletow o-granatow ym i czarnym praw ie odcieniu. R eakcyj a ta m ogłaby w skazywać n a tw orzenie się mączki (czyli krochm alu lub skrobi) w ew nątrz g rzybko­

wego organizm u, lecz wobec podobnej re ­ akcyi u innych istotek, a głów nie u Bact.

P asto rian um (§ 85), o znaczeniu takiem po­

wątpiew ać trzeba. Z arodniki tw orzą się albo w pośrodku pałeczki albo też ku biegu­

nowi, k tó ry w tedy grubieje w przeciw sta­

w ieniu do reszty ciała ( u r o c e p h a l u m Ti-ecula). Z arodniki nie są tak w ytrzym ałe j a k bacyllusa siennego (por. § 81), lecz nie giną p rzy krótkotrw ałem , mniej niż 5 m inut (Prażm ow ski) trw ającem przegotow aniu, o ile płyn był obojętny. Zasiane w p łynie kwaśnym (Prażm ow ski) nie kiełkują; rozw i­

ja ją się natom iast łatw o w cieczy obojętnej lub słabo zasadowej, p rzy w arunkach po­

zw alających n a ż y c ie b e z p o w i e t r z n e g o tego grzybka. Najlepszość tem p eratu ry wynosi 35°—40° (Prażm .).

S charakteryzow any powyżej bacillus-clo­

stridium , o k tó ry m bezpośrednio dalej w n a­

stępnym jeszcze w ypadnie nam mówić §, nie sam jed en tylko obdarzonym być się zdaje własnością burzenia, niszczenia celu­

lozy (o w ydzielaniu ferm entu niszczącego błonnik wspomnieliśmy w § 73); tęż samą zdolność skonstatow ał P rażm ow ski dla V i- briq rugula, Zopf zaś dla C lostridium poly- myxa (por. § nast.), a zapewne i liczne inne w ibryjony, spirochety i spirylle ‘), o których wspomnieliśmy w końcu poprzedzającego §, towarzyszące zawsze roślinnem u wśród wody butw ieniu, posiadają w m niejszym lub wię­

kszym stopniu własność niszczenia drzew ni- ka i roskładania m ateryi tej, działając za­

pew ne w k ieru n k u tym , ja k i z doświadczeń

') Co do bijologicznego c h a ra k te ru form „Spi- rillu m “ por. zresztą dalej §98.

(Przyp. Aut.).

WSZECHŚWIAT.

(8)

568

W S Z E C I1S W IA T .

N r 36.

P opow a, tutaj w zm iankow anych, w ypływ ać się zdaje. Istoty te lub inne, db nich fizyjo- logicznie podobne, żyją i p tacu ją je d n a k nietylko’ W W arunkach roślinnego Imtwienia pod wodń; nie u leg a w ątpliw ości, po cieka-

A vem

wielce dośw iadczeniu H oppe-S eylera, że żyjątka roskładajnce b ło n n i k i to w łaśnie na d w utlenek w ęgla i na gaz błotny,— żyj a wśród klo&ezńych odchodów. W dośw iad­

czeniu bowiem H o ppe-S eylera, czysta b ib u ­ ła będąca samym praw ie błonnikiem pozo­

stając dłużej w zetknięciu z kałem kłoa- cznyiń, roskłada się w edług przytoczonego powyżej w zoru, na C 0

2

i C11

1

')• P r o d u ­ k ty p rz y roskładzie tk an k i w fabrykacyi krochm alu i w dośw iadczeniu M itsch erli- cha nie zostały zbadane, lecz zaledw ieby w ątpić o tem można, że i tutaj dw a te gaży w rezultacie przem iany chemicznej się o trz y ­ m ują.

Zaznaczyć tu koniecznie należy, że błon­

nik (celuloza) na pow ietrzu tru d n o dostępny je s t działaniu żyjątek najdrobniejszych. J e ­

dynie kożuszkow e bacylle, m ikrokoki i t. p., najczęściej tw orzące (na ja rz y n a c h np.) ko- loniją zooglealną, ja k to wiadom o specyjal- nie dla C lostridium polym vxa i d la m ikro- koków, w ytw arzający cli ja sk ra w e pigm enty, posiadają zdolność spalania w prost celulozy, m ączki i t. p. Zazwyczaj zaś n a pow ietrzu porządek zniszczenia błonnika je s t taki, że n ajp ierw osiedlają się p l e ś n i (A spergillus i t. p.), które dokonyw ają przem iany b ło n ­ nika na inne, łatw iej d la saprofitów dostępne w odany w ęgla (d ekstryna, glukozy i t. d.) i dopiero po pleśniach przychodzi kolej na istoty g ru p y bakteryjalnej albo drożdżow ej.

(d . c. nast.)

O R U C H U G W IA Z D

przez

S ta n isła w a K ram szłj ka.

II.

A by zrozum ieć, w ja k i sposób widmo gwiazdy ruch jój w łasny w ykazać nam mo-

') W zm iankę o te j ciekaw ej ferm en tacy i p o d ał W szechśw iat w kr. nauk. T. II, str. 304.

(P rz y p . A ut.).

że, odwołać się m usimy do analogii, j a ­ k a zachodzi m iędzy objaw am i św iatła

i dźw ięku. ’ ,r

131

W edle pojęć powszechnie dźiś przyjm o­

w anych, uzasadnionych zresztą całym ogó­

łem zjaw isk znanych, św iatło, podobnie j a k głos, je st objawem drganiaL J a k stru n a brzm iąca pozostaje w ciągłem drgan iu, któ ­ re się naw et dostrzedz daje, ta k też cząstki ciała świecącego ulegają żywem u niesłycha­

nie ruchow i, dla nas w praw dzie niew idzial- nem , co się wszakże dostatecznie tem popro- stu tłum aczy, że ani drobnych tych cząstek ani odstępów m iędzy niem i nie widzimy.

D opóki d rg an ia stru n y są bardzo wolne, nie sp raw iają wrażenia głosu; p rz y 30 d rganiach na sekundę słyszym y ton ń ad er niski, k tó ry się podwyższa w m iarę, ja k szybkość d rg ań w zrasta; p rzy 5000 d rg ań następuje kres tonów używ anych w m uzyce, a przy 40000 drg ań ń a sekundę przestajem y j e słyszeć.

Jestto g ran ica d rg a ń głosowych, a Wyso­

kość ton u je d y n ie od szybkości ich zależy.

Z upełnie tak samo, z pominięciem jed y n ie różnic drugorzędnych, zachow ują się i ciała świecące. Cząstki w szystkich ciał pozosta­

ją w ru ch u niew ypow iedzianie żyw ym ,—

dokonyw ając w ciągu sekundy całe try lijo - ny drgań. D opóki liczba ta nie przechodzi 200, 300, 400 try lijo nó w ciało nie świeci, ru ch ten zdradza się wszakże wysyłaniem prom ieni ciepła; gdy szybkość w zrasta, gdy dochodzi 430 trylijonów drg ań na sekundę, ciało zaczyna św iecić barw ą czerwoną; a w m iarę, ja k częstość drgań rośnie dalej j e ­ szcze, do prom ieni czerw onych przybyw ają żółte, zielone, niebieskie, przy 800 trylijo- nach fijoletowe; tu zachodzi kres prom ieni w idzialnych, a szybsze jeszcze d rg ania o b ja­

w iają istnienie swe działaniam i jed y n ie che- micznemi. Podobnie przeto j a k ton, tak i b arw a podw yższa się W m iarę w zrostu szybkości drgań: wysokość, pow iedzieć mo­

żna, je s t barw ą dźwięku, tak samo j a k b a r­

wę nazw ać można wysokością św iatła, rozu­

m iejąc tę wysokość w kieru n k u od czerw ie­

ni do fijoletu.

W yobraźm y sobie teraz, że stru n a brzm ią­

ca nie pozostaje w spoczynku, ale że ku

nam się zbliża. D rg a n ia je j następują w j e ­

dnakich odstępach czasu, odległość je d n a k

między nią a nami zm niejsza się ustaw icznie,

(9)

N r 36.

dobiegają tedy częściej do ucha naszego;

a stąd w ciągu sekundy uderza ucho wię­

ksza liczba drgań i jak k o lw iek stru n a wy­

daje ton statecznie jed n ak i, słyszymy ton wyższy. T on więc ciała brzm iącego pod­

wyższa się, gdy ono ku nam się zbliża, a dla tej samej przyczyny ton ciała oddalającego się będzie się zniżał. Toż samo zjaw isko zachodzi oczywiście i wtedy, gdy ciało to pozostaje w spoczynku, a słuchacz do niego się zbliża, lub od niego oddala.

N a zasadę tę zw rócił uw agę pierw szy D oppler w rospraw ie „O świetle barw nem gwiazd podw ójnych", wydanej w P rad ze 1842 roku. D la potw ierdzenia jej słuszno­

ści przeprow adził B uys B allo t szereg do­

świadczeń n a drodze żelaznej m iędzy U tre ­ chtem a M aarsen. O bserw ator nieruchom o

569 byw a jed n o , częstość drgań w zrasta w sto­

sunku 24:25; przestanek taki m uzyka nazy­

wa półtonem małym,.— ton więc podwyższa się o półton m ały. G d y znowu pociąg, uno­

szący źródło głosu od słuchacza się oddala z tąż samą szybkością, częstość drgań m aleje w tymże stosunku, ton zniża się o półton mały.

Podw yższanie się to i zniżanie tonu uzm y­

sław ia na załączonej rycinie krzyżyk i be­

mol. G dy m aszynista na lokom otyw ie bę­

dący słyszy ton c, dróżnik słyszy ton cis w czasie zbliżania się, ton ces w czasie odda­

lania się od niego pociągu. G dy lokomo­

tyw a ze świstem koło nas przebiega, zauw a­

żyć można łatw o w yraźne obniżenie się to ­ nu w chw ili, gdy zbliżający się pociąg od­

dalać się od nas zaczyna. Spadek wysoko-

W S Z E C liŚ W 1 A T .

Z m iana wysokości tonu w skutek ru ch u ciała brzm iącego.

na drodze stojący słyszał ton trąb y sygnało­

wej, umieszczonej n a lokom otyw ie przebie- gającego pociągu; albo też, przeciw nie, ob­

serw ator znajdow ał się na pociągu, podczas gdy trębacz obok toru drogi żelaznej ton je ­ dnostajny w ygryw ał. Pom im o szumu szyb­

ko biegnącej lokom otyw y można było za­

uważyć podwyższanie się tonu, gdy odle­

głość m iędzy słuchaczem a źródłem głosu malała; gdy natom iast odległość ta w zrasta­

ła, następow ało zniżanie tonu.

Szybkość głosu w zw ykłej tem peraturze wynosi 340 m\ dajm y, że pociąg biegnie 14 m n a sekundę, zatem z szybkością, która stanowi '/ 2ł szybkości głosu. G dy przeto źródło dźw ięku zbliża się k u słuchaczowi, wywołane przez nie d rg an ia dobiegają do ucha o '/2ł częściej, na każde 24 drg ań przy-

ści tonu jest znaczniejszy, gdy znajdujem y się sami na pociągu, podczas gdy lokom oty­

wa pociągu biegnącego w stronę przeciw ną świst wydaje. P rz y szybkości pociągów, jakąśm y wyżej za p rz y k ła d obrali, przeskok

wysokości w ynosiłby cały ton ').

') 7. powodu znaczenia, ja k ie zasada D opplera py­

skata w astronom ii, obmyślono, dla je j potw ierdze­

nia, dośw iadczenia ściślejsze, które niety lk o demon­

stru ją podnoszenie się i zniżanie tonu, ale okazują zgodriość rach u n k u z dostrzeganą zm ianą wysokości tonu. K achunek prow adzi do różnych form uł w przypadku, gdy się źródło głosu porusza lub gdy sam obserw ator zmienia swe położenie. Dopóki szybkość ta je s t nieznaczną w porów naniu z szybko­

ścią głosu, różnica powyższa ginie, w ystępuje dopie­

ro p rzy szybkości większej. T ak np. gdy słuchacz

zbliża się do ciała brzm iącego z szybkością równą

(10)

570

W S Z E C H S W IA T .

N r 36.

P o tem, cośmy wyżój pow iedzieli o an a­

logii objawów św iatła i dźw ięku, barw y i wysokości, wnieść możemy bezpośrednio, że zasada D o p p lera da się słowo w słowo odnieść do ciał świecących. G dy w ięc ciało świecące zbliża się ku nam z dostateczną szybkością, b arw y je g o podw yższają się, to je s t przesuw ają w stronę fijoletu, g d y się od nas oddala, b a rw y zniżają się, to je s t prze­

chodzą w stronę czerw ieni. B ezpośrednia obserw acyja barw zm ian takich wszakże okazaćby nam nie zdołała; choćby się bo­

wiem czerw ień zam ieniła n a barw ę żółtą, to znów prom ienie ciemne, cieplikow e, szyb­

ciej oko u derzając, stałyby się widoczne, w yw oływ ałyby w oku naszem w rażenie czerw ieni; podobnie na d ru g im końcu wi-

ku nam się zbliża, lin ija np. D w j^ j w i­

dmie, znajdująca się w barw ie żółtój, z po­

w odu zm iany odcienia tej barw y, w yda się nam przesuniętą w stronę fijoletu; gdy gw ia­

zda się oddala, lin ija ta znajdzie się p rze­

mieszczoną w stronę czerwieni.

Jak k o lw iek prostą w zasadzie je s t ta m e­

toda, w przeprow adzeniu przedstaw ia zna­

czne trudności ju ż dla tego, że szybkość w łasna gw iazd n a d e r je s t drobna w p oró­

w naniu z szybkością św iatła, że zatem pod­

wyższanie się barw czyli raczej przesuw a­

nie się linij ciemnych je s t bardzo niezna­

czne i da się ocenić jed y n ie p rzy pomocy spektroskopów potężnie rosszczepiających, dających widmo bardzo długie i przy pom o­

cy n ader dokładnych przyrządów m ierni -

fijol.

W odór w ru rk a c h Geisslern.

L in ija F Syryjusza.

L in ija F słońca.

W odór pod ciśnieniem atm osfery.

Przesunięcie się lin ii F w w idm ie Syryjusza w zględem tejże lin ii w w idm ie słonecznem, oraz linii H ? wodoru.

dm a barw arfijoletow a stałaby się niew idzial­

ną, ale prom ienie błęk itn e w yw ierałyby w rażenie fijoletow ych,—w ogólnej tedy b a r­

wie ciała nie zachodziłaby żadna zm iana.

A le tu w łaśnie analiza sp ek traln a z po­

m ocą nam przychodzi, przesunięcie się bo­

wiem b arw zdradzi się natychm iast zm ianą w położeniu linij ciem nych. G dy gw iazda

szylikości głosu, to n podw yższa się o oktaw ę, gdyby zaś źródło głosu zbliżało się do słuchacza z takąż sam ą szybkością, to n b y łb y n iejako nieskończenie wysokim, w caleby go zatem nie słyszano. P rz y od­

dalaniu się znów źró d ła głosu od słuchacza z szyb- [ kością, z ja k ą głos biegnie, to n sp ad ą o oktaw ę, gdy j przy oddalaniu się słuchacza z tak ąż szybkością, drgania ciała brzm iącego wcale go ju ż nie dochodzą,

j

czych, pozw alających oznaczyć drobne uł amki m ilim etra.

P rz y rz ą d y Secchiego nie odpow iadały j e ­ szcze wym aganiom takim , d la tego też usi­

łow ania jego, aby tą drogą ru ch gw iazd wy­

kazać, nie zostały uwieńczone pom yślnym rezultatem . H uggins dopiero, rosporządza- ją c doskonalszemi środkam i badań, był na drodze tój szczęśliwszym. Za przedm iot swych badań obrał je d n ę z najśw ietniej­

szych gwiazd nieba, S yryjusza i u wagę z wró­

cił na bardzo w ybitną, ciemną linija, wy- stępującą w zielonej części w idm a tój gw ia­

zdy. Jestto taż sama linija, k tó rą w wi- dw ie słonecznem oznaczamy głoską F , a któ­

ra je st jed n ą z linij wodoru, H[3. Szło tu

ted y o porów naw cze zestawienie tych linij

: p rzy jed nak iem ustaw ieniu spektroskopu,

(11)

N r 36.

w s z e c h ś w i a t.

571 a załączona rycina daje nam rezu ltat mo­

zolnych tych badań H ugginsa.

W górnym rzędzie tej ryciny oznaczone mamy położenie linii H/9 w widmie wodoru, rozżarzonego w ru rze Greislera, zatem przy n ader silnem rozrzedzeniu tego gazu, w dol­

nym rzędzie znajdujem y tęż samą liniją, tak ja k się przedstaw ia w widmie^ w odoru,św ie­

cącego pod zw ykłem ciśnieniem atm osfery- cznem. Pow yżej przedstaw iona je st limi- ja F w idm a słonecznego, a nad nią rospa- tryw ana właśnie ciem na linija widma Sy- ryjuszowego: W idzim y tu, że względem trzech pierw szych linij ta ostatnia przesu­

niętą je s t cokolw iek w stronę czerwieni.

D ostrzegam y jed n ak zarazem , że w ydaje sią ona szerszą, aniżeli jasn a linija H,?.

Rosszerzenie takie linii zachodzi często przy pow iększaniu ciśnienia, pod jakiem gaz zostaje, m ogła się więc budzić w ątpli­

wość, czy przesunięcie się to nie je s t je d y ­ nie tylko objawem podobnego rosszerzenia.

H uggins wszakże, podobnie ja k L ockyer i F ran k lan d , p rzekonał się, że przy p o ­ większaniu gęstości w odoru linija H,5 ros- szerza się w obie strony jednakow o, a śro­

dek je j zachow uje położenie niezmienne.

Rosszerzenie to ma m iejsce i w widmie Sy­

ryjusza i praw dopodobnie ma tęż samą p rz y ­ czynę,— ale rów nież niew ątpliw ie cała ta linija, względem tejże linii w widmie roz- żarzonego w odoru oraz w widm ie słone­

cznem, ulega przesunięciu ku czerwieni, skąd wniosek bezpośredni, że Syryjusz od­

dala się od ziemi.

H uggins nadto oznaczył dokładnie wiel­

kość tego przesunięcia, w yrów nyw a ono

*/4

odległości, ja k a zachodzi n rę d z y dwiema linijam i D (należałoby raczej powiedzieć między dwiem a częściami składowemi linii podwójnej D ). D ługości fal świetlnych, od­

pow iadających tym linijom , różnią, się o 0,000000436 mm; przesunięcie się za­

tem linii F w widm ie Syryjusza odpowia­

da pow iększeniu długości fali świetlnej o 0,000000109 mm. O bserw acyja ta łatwo posłużyć ju ż może do oznaczenia szybkości, z ja k ą S yryjusz od nas odbiega, a rachunek przeprow adzić się daje w takiż sam sposób, ja k poprzednio oznaczyliśm y podwyższanie

się tonu przy ruchu ciała brzmiącego.

D ługość fali św iatła zielonego w miejscu,

gdzie lin ija F przypada, wynosi 0,0004865 mm, skrócenie przeto fali zachodzi w sto­

sunku 0,000000109:0,0004865. F a le świe­

tlne są to fale rozbiegające się w eterze, wy­

pełniającym przestrzeń światową i w ywoły­

wane są przez drgania ciała świecącego, po­

dobnie j a k ciało brzm iące pow oduje fale w otaczającem pow ietrzu. Im zaś drgania są szybsze, tein fale są krótsze; powyższy zatem stosunek w ydłużenia się fali stanowi zarazem stosunek zm niejszania się ilości drgań, k tóre zachodzi w skutek oddalania się od nas Syryjusza.

Stosunek ten więc 0,000000109:0,0004865 czyli '/łioa wskazuje, ja k a część szybkości św iatła stanow i szybkość Syryjusza. P o n ie­

waż zaś szybkość św iatła w okrągłej liczbie wynosi 300000 km, przeto S yryusz oddala się od nas z szybkością 300000:4663 t. j.

67 km na sekundę.

R achunek ten w ydać się może czytelni- kowi*nieco mozolnym; byłoby zapew ne rze­

czą najłatw iejszą pom inąć go zupełnie i po ­ przestać n a przytoczeniu gotowój ju ż liczby 67 km . U m ysłu naszego wszakże nie zadaw a­

la sam aznajom ość faktu, ale świadomość dróg, które do celu tego prowadzą. Zresztą całe to

| obliczenie jest tylko odwróceniem rachun-

j

ku poprzedniego, tyczącego się podwyższa­

nia tonu; tam bowiem znaną nam była szyb­

kość pociągu, a szukaliśm y, o ile w skutek szybkości tój wysokość ton u w zrasta; tu n a­

tom iast znam y zmianę wysokości barwy, a dochodzim y szybkości gwiazdy.

Nie koniec wszakże jeszcze tego ra ch u n ­ ku; w tak obliczonej bowiem szybkości 67 Am ma u d ział i ruch ziemi, zarów no w sku­

tek biegu rocznego dokoła słońca, ja k i w skutek przesuw ania się w przestrzeni ca­

łego u k ład u słonecznego. Z dw u tych ru ­ chów pierw szy tylko je s t nam dobrze znany i możemy go wytrącić. W czasie obserwa- cyi H ugginsa ziemia oddalała się w swej orbicie od S yryjusza z szybkością 19 km, na ruch przeto Syryjusza pozostaje 67— 19 t. j . 48:km . Szybkość ta je s t w ypadkow ą w ła­

snego ru ch u Syryjusza i ruchu naszego u k ła ­ du słonecznego, którego, ja k już pow iedzie­

liśmy, dobrze nie znamy; poprzestać więc

nam w ypada na świadomości, że odległość

I m iędzy Syryjuszem a ziem ią naszą co sekun-

I da w zrasta o 48 km.

(12)

572

B adania swoje rosciągnął H ug g in s i do kilku innych gwiazd; prow adzili je nastę- stępnie Yogel i L ohse w astrofizykalnem obserw atoryjurn w P otsdam ie. Maj rozle­

glej sze wszakże w przedm iocie tym prace prow adzone są w G reenw ich, o któ ry ch przed k ilk u m iesiącami złożył spraw ozdanie p. E. W . M aunder w piśm ie „O b serv ato ry “ . Do badań tam ecznych służy spektroskop, zbudow any w edług wskazów ek C hristiego i H ilgera, k tó ry p rzy silnem rosszczepieniu daje dostateczną jeszcze pełnię św iatła. P o d uw agę bierze się pospolicie lin ije b i F w widm ach gw iazd; przesunięcie jed n ej i drugiej linii prow adzi w ogólności do re ­ zultatów zgodnych, ta k np. z przesunięcia się linii b w ypada, że A rk tu r zbliża się do nas z szybkością 75 km na 1", z przesunięcia się zaś linii F w ypada szybkość 70 km . Zgo­

dność ta przem aw ia za dokładnością m eto­

dy, lubo niekiedy różnice w ypadają większe.

B adania zresztą p rzed staw iają znaczne tr u ­ dności, m ogłyby się lepiój powieść w obser- w atoryjacli, znajdujących się w w arunkach korzystniejszych, ja k w Nicei lub w A l­

gierze.

W ogóle zbadano dotąd tą drogą ruch około stu gwiazd. D o zbliżających się ku nam należą: A rk tu r (z szybkością 70 km ), W ega (75), P o llu k s (67), S Ł abędzia (64), () Niedźw iedzicy W ielkiej (85); do oddala­

ją c y c h się zaś: d O ry jo n a (34), K a sto r (44), P Oi-yjona (27), P ro cy jo n (74), pięć gw iazd N iedźw iedzicy W ielkiej z je d n a k ą szyb­

kością 30 km . Zgodność ru c h u tych osta­

tn ich pięciu gw iazd uw ażaną być także mo­

że za dowód w iarogodności rezultatów , otrzym anych drogą badań spek tralnych,—

w idzieliśm y bow iem i poprzednio, że g w ia­

zdy te N iedźw iedzicy p osiadają wspólny ru c h w łasny. P ię ć znów gw iazd w O ryjonie nie okazuje żadnego ru c h u w łasnego, p rz y ­ ją ć tedy m ożna, że posiadają one ru c h wspól­

ny z naszym układem słonecznym .

W y n ik i badań H ug g in sa, Y ogla i Lohse- go, oraz astronom ów z G reenw ich są w ogól­

ności dostatecznie zgodne; je d y n ie tylko co do S yryjusza zn ajdujem y w spraw ozdaniu p. M aundera szczególną osobliwość. Z ba­

dań H ugginsa, j a k wiem y, w ypadało, że gwiazda ta się od nas oddala, w edług osta­

tnich dostrzeżeń w G reenw ich o kazuje się,

N r 36.

że zbliża się do nas z szybkością 32 km na sekundę; w ym aga to wszakże dalszych ba­

dań.

W ogóle zresztą dotychczasowe rezu ltaty tych badań za przybliżone jed y n ie uważać można; nie będzie wszakże zby t śm iałą n a­

dzieja, że spektroskop posłuży do dokładne­

go poznania własnego ru ch u gw iazd. W sk u ­ te k ty ch ruchów je d n a k w idok nieba nie­

p ręd ko w yraźnej zmianie ulegnie. G w ia­

zdy zbliżające się staw ać się będą zapew ne z czasem jaśniejszem i, oddalające się słabnąć będą. Szybkość ich wszakże, jak k o lw iek znaczna w porów naniu z szybkością ru c h u ziemi około słońca, wynosi tylko w ogólności dziesiątki kilom etrów na sekundę, co stano­

w i ledw ie m ilijony kilom etrów rocznie; sko­

ro zaś odległość gw iazd od nas wynosi ca­

łe try lijo n y mil, trzeb a przeto setek ty ­ sięcy lat, aby zm iany w ich jasności do- strzedz się dały.

(Dok. nast.)

OSTATNI ROK PODROŻY

PO EKWADORZE

PRZEZ

J a n a S zto lcm ana.

Cz. II, E K W A D O R C Z Y K . (Ciąg dalszy).

„El C ab allero“ i „El C hagra“.

W spom niałem ju ż przedtem kilku słow y o stanie kobiety w bardziej zapadłych czę­

ściach E kw adoru, a można powiedzieć i we w szystkich k rajach liiszpano - am erykań­

skich, o stanie, któ ry się przechow ał trad y - cyjonalnie w spadku po hiszpańskich p rzod­

kach. Usunięcie kobiety n a drug i plan w życiu politycznem może dotąd ma jeszcze ra cy ją bytu, lecz w życiu społeczne m odm ó­

wić je j nieco staranniejszego wychowania, zam knąć j ą w domu i ograniczyć działal­

ność jój do czysto kuchennych, lub gospo­

darskich zajęć je s t grubem barbarzyństw em .

W S Z E C H Ś W IA T .

(13)

Życie kobiety z wyższego tow arzystw a ekw a­

dorskiego płynie nadzw yczaj jednostajnie:

całe rano spędza w kościele; dzień zajm uje robótkam i kobiecemi, haftow aniem , szy­

ciem, kłopotam i gospodarskiem i; po połu­

dniu znów idzie do kościoła, gdyż nie b rak tu nabożeństw różnego rodzaju. M onoton- n o ść je j życia ożywi czasami jak iś wieczo­

rek tańcujący, lub spacer za miasto; lecz b rak je j tego częstego obcow ania z ludźm i lub kobietam i swej sfery, które ta k ważną rolę odgryw ają w stosunkach europejskich.

Poziom je j w ykształcenia bardzo je s t niski:

conaj wyżćj nauczy się czytać i pisat nieorto- graficznie, nie stara się też czytaniem w wol­

nych chw ilach kształcić swego umysłu- Za to w zakresie, ja k i je j obyczaj n akre­

śla, je s t zupełnie na swem miejscu: je s t zw y­

kle dobrą żoną, dobrą, często zbyt pobłażli­

wą m atką i doskonałą gospodynią. P od względem m oralnym stoi daleko wyżej od mężczyzny z tej samej sfery. N igdy p ra­

wie nie widać kobiety z w nętrza E kw adoru, próżnującej, chyba, że je j za próżniactw o policzy niejeden kilk a godzin dziennie spę­

dzonych w kościele, lecz w takim razie i na­

szym paniom za próżniactw o policzm y go­

dziny całe spędzone na teatrach, koncer­

tach, spacerach lub zabaw ach. Za to czas wolny od ćwiczeń relig ijn y ch kobieta ekw a­

dorska starannie um ie w ypełnić mniej lub więcej użytecznemi zajęciam i. Szkoda ty l­

ko, że przy tych zajęciach, bardzo dla ko­

biety odpowiednich, wyłączono j ą praw ie zupełnie zży cia tow arzyskiego. G dy w A m e­

ryce północnej i C hili ludziom nierozum ie- jącym przeznaczenia kobiety, zachciew a się je j najzupełniejszej em ancypacyi, w głębi E kw adoru w p ad ają w przeciw ną ostate­

czność, robiąc z kobiet k u ch a rk i i służące.

Stosunek ten, ja k i m iędzy kobietą a męż­

czyzną w w ielu m iejscach A m eryki połu­

dniowej zachodzi, je st w ynikiem głęboko zakorzenionego obyczaju; praw a bowiem ekw adorskie względem kobiet są naw et b a r­

dziej postępowe, niż w wielu k rajach E u ro ­ py. M ałżeństw o w E kw adorze czyni każ­

dego z m ałżonków w spółwłaścicielem m a­

ją tk u , tak, że jeżeli np. kobieta uboga w y­

chodzi za mąż, ma zupełne praw o do poło­

wy mężowskiego m ajątk u w razie jeg o śm ierci lub separacyi (rozw ody tam nie

N r 36.

5

73

istnieją), a m ałżonek niem a p ra w a róspo- rządzać własno wolnie tą częścią m ajątku, k tó rą praw o żonie przyznaje. Identyczny stosunek zachodzi w razie, gdzie się ubogi mężczyzna żeni z m ajętną kobietą, stając się przez sam a k t ożenienia właścicielem poło­

wy je j m ajątku. Czuć więc, w praw odaw ­ stwie ekw adorskiem racyjonalne p rądy , tyl­

ko że praw odaw stw o, jak o p ro d u k t naj- oświeceńszych, ale- nielicznych członków społeczeństwa, znających dzisiejsze wyma­

gania cyw ilizowanej ludzkości, je s t bezsilne wobec m asy stosunkowo ciemnej, trzy ma­

jącej się bezmyślnie swych daw nych oby­

czajów, bez w zględu, czy one są dobre, czy złe.

Rasa biała, stanow iąca w E kw adorze in- teligiencyją miejscową, zajm uje wszystkie prawie wyższe u rzęd y w k ra ju , z w yjątkiem części pom orskiej, gdzie przy większem zla­

niu się trzech plem ion, nie zw racają tak uw agi na kw estyją krw i. Ta więc okoli­

czność, że bardzo często ludzie kolorowi z pom orzą dobijają się ważnych urzędów w republice bardzo się niepodoba ary stokra­

tycznym serranom , kole ich to bowiem, że ja k iś „zam bo“ (inięszaniec z m urzynem ), lub „cholo“ (mięszaniec z indyjaninem ) ma im przyw odzić. O prócz biurokratycznej przew agi, rasa biała w ew nątrz k ra ju je s t je ­ szcze po dziś dzień właścicielką większej części znacznych posiadłości, gdy stosunko­

wo nieznaczne obszary grun tó w należą do kolorow ych właścicieli lub do gm in in d y j­

skich.

I tu je d n a k arysto kracy ja ekw adorska po­

woli tracić zaczyna przew agę, o czem po­

wyżej wspomniałem; energiczni i przyzw y­

czajeni do ciężkiej pracy przy roli mięszań- ey, dobijają się znacznych m ajątków , za­

czynając n ieraz od prostego parobka, a wów­

czas za k up ują m ajątek ziem ski i ten ekono- m iją w życiu i niestrudzoną pracowitością pow iększają. In n i znów z nich zacząwszy k ary je rę swoję od subjekta sklepowego, dłu­

goletnią p ra cą i oszczędnością zbierają so­

bie k apitalik i często przed dojściem do czterdziestego roku życia ju ż są posiadacza­

mi znacznego kapitału. Takim sposobem rasa biała traci swe wpływ ow e stanowisko ja k ie po dziś dzień w m onopolu trzym ała i niedaleki je s t zapewne czas, kiedy zlać się

W S Z E C H Ś W IA T .

(14)

574

w s z e c h ś w i a t.

N r 36.

będzie m usiała z „obyw atelam i drugiego rzęd u .“ Te kilkanaście rodów, które jeszcze zdołały krew białą. w czystości utrzym ać, nie są ju ż w s ta n ie w alczyć przeciw ogro­

mnej masie kolorow ych współobyw ateli.

J u ż sama potrzeba żenienia się w bliskich rodach n a u p ad ek rasy w pływ ać musi.

(d. c

11

.)

SPRAWOZDANIE.

U e b e r P t o m a i n e von Profesor D r. L. B r i e g e r , A ssistent d er e rs te n m ed. U n iw ersitats-k lin ik in

B erlin. B erlin 1885. U A ugusta H irsehw alda.

Pod ty m ty tu łem ukazało się dziełko prof. Brie- g era, zaw ierające w szystkie jego dotychczasow e b a ­ dania w ty m kieru n k u , opatrzone rozm ai tem i uw a­

gam i. Z ptom ainam i w ogólności m ieli czy teln icy sposobność obznajm ić się już w poprzednich num e­

ra c h W szechśw iata. 0 p racach B riegera, zaw arty ch w niniejszem dziełku, o tyle w arto więcej pomówić, o ile że są one n a d e r w szechstronne i d o ty k ają sto­

sunku, w jak im pozostaje^ tw orzenie się p to m ain z działaniem b a k te ry j. P ierw szy rozdział pośw ię­

ca au to r w zm iankom o h istorycznym rozw oju nauki o spraw ach gnilnych, jak o też tw orzeniu się podczas nich isto t tru jący ch . Pierw szeństw o pod ty m w zglę­

dem przyznaje au to r N enckiem u, k tó ry ja k i jego następcy, zw racał uwagę przew ażnie na ciała aro ­ m atyczne: indol, fenol, o rto —i p arak reso l i skatol.

Giala te tw orzyły się w bardzo m ałej ilości, w łasno­

ści zaś tru ją c e przypisyw ano pow staw aniu w orga­

nizm ie istot podobnych do alkaloidów , zasad ro ślin ­ nych. T ak sądzili H usem ann, G ussenbauer, Grab- n er, K obert i inni. P raw dziw a h isto ry ja p to m ain d atu je w łaściw ie dopiero od Nenckiego. A utor w spom ina, iż pierw szy P anum o trzy m ał tru c iz n ę gnik>ą w stanie dość czystym, d ziałającą podobnie ja k ja d węża lub k u ra ra . Dalej n astęp u ją w zm ianki o pracach: W ebera, H em m era, S chw eningera, Sti- cha, T h iersch a o zw ierzęcej chinoidynie B ence Jo nesa i D uprego i o ro zm aity ch in n y ch tru cizn ach zasadowych podobnych do alkaloidów . D łuższą

\\ zm iaukę pośw ięca au to r pracom Selmiego i sposo­

bom o trzym yw ania ptom ain podanym przez D ragen- dorffa. Dalej p rz y ta c z a p ra c ę Nenckiego, k tóry, poddając gniciu żelatynę z trz u stk ą , otrzy m ał zasadę kollidynę. A utor rzuca n astęp n ie pytanie, czy i j a ­ kie b ak tery je w y tw arzają podobne isto ty gnilne, a w końcu przechodzi do swych w łasnych badań.

O p t o m a i n a c h p o d c z a s t r a w i e n i a w ł ó k n i - k a . Ptom ainy tw o rzą się wszędzie, gdzie jeszcze roskład ciał białkow atych nie zaszedł daleko. W tru ­ pach tw orzą się one przez peptonizow anie c ia ł b iał­

kow atych zapomocą ferm entów , k tó re w cielę ludz-

kiem po śm ierci poczynają działać. B akteryje nie m ogą w tak szybkim czasie w ystąpić i działania te ­ go nie m ożna im przypisyw ać. A utor poddaw ał w ilgotny w łóknik działaniu soku żołądkowego przez 24 godzin p rzy tem p. krw i. Pepton nie zaw ierał indolu, fenolu, ani kwasów oksyarom atycznych. Wy- ciągając ten pepton alkoholem am ylowym otrzym ał B. ciało nierospuszczalne w eterze, chloroform ie i benzolu, rospuszczalne w wodzie, dające c h a ra k te ­ ry sty czn e reakcyje z głów nem i odczynnikam i na alkaloidy i ptom ainy. Z odczynnikiem Miliona daje osad biały, który przy gotow aniu zm ienia się w czer­

w ony, co w skazuje że m am y do czynienia z hidro- ksy lowem lub am idowem pochodnem benzolu. Isto ta ta działa tru ją c o na żaby, króliki i t. d. Podobne ciało o trzy m ał au to r z gnijącego tw arogu, substancyi mózgowej, w ątro b y i t. d.

P t o m a i n y z g n i j ą c e g o m i ę s a . Do badań pro­

duktów gnilnych m ięsa używ ał B. mięsa końskiego, wołowego i ludzkiego; najw iększą ilość otrzym ano z m ięsa końskiego. Istotę tru ją c ą w yciągał au to r za pom ocą alkoholu amylowego; przedstaw ia ona długie iglaste kryształy, rospuszczalne w wodzie. A naliza elem en tarn a jak o soli podwójnej z P t Cl

4

d ała for­

m ułę CjHicNjPtClfi, a z HC1 form ułę C

5

H

14

N

2

II.jC1.>.

O trzym ała ona nazwę neurydyny. Chlorek neury- d y n y daje c h a ra k te ry sty c z n e reakcyje z głównemi odczynnikam i na alkaloidy i ptom ainy. Z rozbioru okazuje się iż je s t to połączenie składu C

5

H

14

N>, po­

d obne do am ylenddiam inu i je st w pew nym stosun­

ku z neuryną. Czysta n eu ry d y n a je

3

t zupełnie nie tru ją c a , zanieczyszczona ciałam i organicznem i tru je . Czysta zasada tw orzy masę galaretow atą, rospuszczal- ną w wodzie. W ługu pokrystalicznym neu ry d y n y znalazł p. B. jeszcze inną istotę tru jącą, której roz­

biór soli z PtC l

4

dał liczby zgodne z form ułą neuryny (C

5

H ,

2

X2) P tC l6, zasady w inilowej. Tu au to r po­

św ięca się zbadaniu różnicy m iędzy oksyetyloam o- now ą choliną (C

5

H

14

N 0

).2

PtCl6, a zasadę winilową (CsH l

2

N

) 2

PtC l6.

P t o m a i n y z g n i j ą c y c h r y b . G autier i E ta rd o trz y m a li daw niej z m akreli hidrokolidynę i parwo- linę. B. używ ał naprzód śledzi, a potem m ięsa w ą­

tłu sz a (dorsza), które poddaw ał gniciu przez 5 dni.

P osługując się m etodą Stasa i O ttona otrzym ał au­

to r szereg wyciągów, z których następnie w ydzielił n eurydynę, dalej ciało identyczne z etylendiam i- nem (C

2

H4) (N H 2) H 20 i m uskaryną, (C

5

H ,

4

N 0

2

C1) P tC l4. W ługu po m uskarynie znajdow ała się istota składu (U

5

H

1

(,!S0

2) 2

PtC lj nazw ana ganidyną. W resz­

cie znalazł B. jeszcze jednę zasadę, k tó ra się okazała trójetylijakiem .

P t o m a i n y s e r a . Ser krow i poddaw ał au to r gniciu z k red ą i wodą. P ro d u k t o trzy m an y by{

tró j m ety lij akiem .

P t o m a i n y z g n i ł e g o k l e j u . A utor powołuje się n a pracę Nenckiego, k tó ry otrzy m ał zasadę na­

zw aną izofeniloetylam iną C

6

H

5

—CHCH

3

NH.2. B. do podobnego rezu ltatu nie doszedł; otrzym ał on n eu ry ­ dynę, dw ójetylijals i ciało podobne do m uskaryny.

P t o m a i n y z g n i ł y c h d r o ż d ż y . D rożdże p o d ­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Szczelkow znalazł, że ten stosunek znacznie się zm niejsza u zw ierzęcia, którego członki są w praw ione w skurcz tężcow y;O udem anns i R auw enhoff zauw ażyli,

Zdaw ałoby się, że obok poprzedniej formy (Micrococcus) rozw inęły się inne saprofity, które zw yciężyły i w y parły poprzednika, lecz skoro d rob niutk ie

dacz ten zresztą daw no już stosował fosforescencyg do badań widmowych; przekonał się on nadto, że ciała w ogóle fosforyzują, i fluoryzują, w sposób je

R ów noupraw niając wszakże ten rosk ład z innemi ferm entacyjaini,gorzej zba- danemi, nie wdamy się tutaj w rozbiór nie­. tylko drugorzędnych czynników i wpływów

dzie gdzie tylko można zauważać, że brzegi są silnie zniszczone przez naw odnienia, tam zawnioskować można, że one przynajm niej nie znajdują się w stańie

J u ż od czasu Saussurea znany był fakt, że liście niektórych roślin, znajdujących się w atm osferze azotu lub wodoru, wydzielają także dw utlenek węgla

Ja k ż e inaczej rzecz się ma z powietrzem przestrzeni zam kniętych i zamieszkanych.. ilość dw utlenku węgla w krótkim stosunkowo przeciągu czasu tak się

Że zaś mięso lam y nie cieszy się powodzeniem m iędzy białą lub mięszaną ludnością, pomimo, że się naw et wogóle europejczykom podoba, przypisać to chyba