• Nie Znaleziono Wyników

<M 32. Warszawa, d. 9 Sierpnia 1885 r. T om IV .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "<M 32. Warszawa, d. 9 Sierpnia 1885 r. T om IV ."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

<M 32. Warszawa, d. 9 Sierpnia 1885 r. T o m IV .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA W Warszawie:

Z przesyłką pocztową:

rocznie rs. 8 k w artalnie „ 2 rocznie „ 10 półrocznie „ 5

Prenum erow ać m ożna w K cdakcyi W szechśw iata i we w szystkich k sięgarniach w k ra ju i zagranicą,.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. Chałubiński, J. A leksandrow icz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniew ski, B. llejchm an,

mag. A. Ślósarski i prof. A. W rześniowski.

„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką n a następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego druku w szpalcie albo jego m iejsce pob iera się za pierw szy raz kop. 7 '/a,

za sześć następnych ra z y kop. G, za dalsze kop. 5.

A .d res ZE3ed.a<ls:cyi: P o d w a le IŃTr 2.

Coelogcnys Taczanow skii.

(2)

498 W S Z E C H Ś W IA T . N r 32.

N O W E Z W I E R Z Ę A M E R Y K A Ń S K I E

przez A. Ś lusarsk iego.

P . J a n S z t o l c m a n , podróżnik i badacz fauny ornitologicznej południow o-am ery­

kańskiej, w czasie swego kilkoletniego po­

b y tu w P e r u i E kw ad o rze, nietylko zd o łał zebrać bardzo bogate plony ornitologiczne, k tó re się znakom icie przy czy n iły do d o k ła­

dnego poznania skrzydlatej fauny tych k ra ­ jów , ale nadto sprow adził przedstaw icieli i innych działów państw a zw ierzęcego, m ia­

nowicie zaś m ięczaków i zw. ssących. W po - dróży po rzeczypospolitej E kw ad o rsk iej p. Sztolcm an zdobył now e z wierzę ssące z rzę­

d u gryzących czyli szczurow atych (G lires), z rodziny w yłącznie am erykańskiej S u b u n - gulata, której przedstaw iciele są dość d u ­ żych rozm iarów , posiadają pazu ry tępe, przypom inające nieco m ałe kopy tk a. N ow e to zw ierzę je st naj podobni ej sze do t. z. „ p a - k a“ (Coelogenys paca) i razem z nim tw o­

rz y rodzaj Coelogenys, odznaczający się lu ­ kam i licowemi, bardzo silnie rozw iniętem i i pokrytem i na pow ierzchni zew nętrznej li- cznemi nierów nościam i; nadto w yrostki szczęki górnój, stykające się z kośćmi po- liczkowem i, są rów nież silnie rozw inięte, w ydrążone na w ew nętrznej stronie; to ­ reb k i policzkow e w ew nętrzne; nogi p rz e ­ dnie 4-o, ty lne 5-o palcow e, ogon bardzo k ró ­ tki, uszy k ró tk ie stojące, głow a duża i za­

okrąglona, zęby trzonow e po cztery w każ­

dej szczęce i z każdej strony, fałdow ane o fałd k ach dość, skom plikow anych; ciało w ogóle niezgrabne.

K ra jo w cy w E k w ad o rze, nazy w ają nowe to zw ierzę „S acha-cui“ (co znaczy po in d y j- sku m orska św inka leśna), g d y „ p a k a “ no­

si nazwę u krajow ców „ G u a lilla “ . O bie- dwie te form y różnią się znacznie obyczajam i, a mianowicie: C oelogenys paca zam ieszkuje okolice bardzo gorące i trzy m a się zawsze sąsiedztw a wód, gdy tym czasem „S acha- cui“ je st właściwy wysokim górskim re g io ­

nom, pomiędzy 6000'—-10000 stóp ponad poziomem m orza, i zam ieszkuje m iejsca zna­

cznie oddalone od wód.

P . Sztolcm an zdobył dw a okazy, samca i samicę, tego zw ierza i po dokładnem zba­

daniu, nietylko ogólnego kształtu, z a b ar­

w ienia i w ym iarów , ale także szczegółów uzębienia i budow y osteologicznej czaszki, p rzek o n ał się, że zw ierze to je s t now ym g a­

tunkiem , któ ry nazw ał Coelogenys Tacza- ńow skii, nacześć „przyjaciela swego p. W ła ­ dysław a Taczanow skiego, uczonego, ku sto­

sza gabinetu zoologicznego w W arszaw ie, p ro m o to ra podróży do A m eryki południo­

wej". W yczerpujący, specyjalny opis Coe­

logenys Taczanow skii, z dyjagnozą łacińską, ze szczegółowemi w ym iaram i części zw ie­

rzęcia, oraz szczegółowemi pom iaram i cza­

szki, z pięknem i rysunkam i czaszki i zębów, podał p. I. Sztolcm an w „P roceedings of the Zoological Society of L ondon, F eb ru - a ry 3, 1885, pod tytułem „D escription d ’un nouveau ro n g e u r du genre Coelogenys, p a r Je a n S tolzm an“.

Coelogenys Taczanow skii posiada ciało niezbyt zgrabne, bez w yraźnego ogona, gło­

wę dość dużą, uszy k rótkie, stojące, oczy du ­ że. C iało z w ierzchu i boków b ru natn o - czarniaw e, z czterem a szeregam i plam bia­

łych z każdej strony; dolny szereg zaczyna się na boku szyi, przebiega przez całą d łu ­ gość ciała, aż do bocznej części uda, i składa się z 14 plam , z któ ry ch położone na b rz u ­ chu p raw ie łączą się pom iędzy sobą. D ru g i szereg, idąc k u górze, zaczyna się nad p ie r­

wszą plam ą szeregu poprzedniego i kończy powyżej jego końca; utw orzony je s t z 1 2 plam , z któ ry ch środkow e, bardzo do siebie zbliżo­

ne, nie zlew ają się je d n a k całkowicie. T rzeci szereg je st rów nież tak długi j a k poprzedni, sk ład a się z 1 0 plam, dokładnie oddzielo­

nych i bierze początek na szyi. C zw arty szereg zaczyna się w połowie długości cia­

ła, sk łada się z pięciu plam m niej w y razi­

stych, niż plam y szeregu poprzedniego, i przebiega blisko linii grzbietu. Ciało po­

k ry te włosem ciemnym, jed no barw n ym , n ie­

co ciem niejszym na końcach, niż p rzy pod­

stawie; wszędzie pom iędzy włosem cie­

m nym zn a jd u je się m ała dom ieszka w ło­

sów biaław ych. Boki głow y p okryw ają włosy biaław e, pomieszane z czarniaw em i,

(3)

N r 32. W S Z E C H Ś W IA T . 499 te ostatnie przew ażają pod oczami; podbró­

dek b runatn y. P ozostałą dolną, część cia­

ła p o k ry w ają włosy izabelowo-biaław e, z do­

mieszką włosów ciem nych na przodzie pier­

si. Nogi p okryte włosami koloru grzbietu, które na środnożu i palcach tylnych nóg w padają w kolo r rudaw y; n a w ew nętrznej stronie, p rzy podstaw ie nóg przednich, znaj­

duje się duża plam a, porośnięta włosami białemi, bardzo krótkiem i.

W ąsy górne czarne, dolne białe. P o śro d ­ ku pi-zestrzeni oddzielającej oko od ucha znajduje się g ru p a włosów dość długich.

P a z u ry koloru rogowego o brzegach bia­

łych. P rz e d n ia pow ierzchnia zębów przo­

dowych żółto - pom arańczow a. Podeszw y nóg ciem no-szare. T ęcza oka ciem no-bru- natna. Samica podobna je s t do samca, róż­

ni się je d n a k w ogóle ciemniejszym ko­

lorem włosów, głow ą m niejszą i wyż­

szą.

D ługość ciała tego zw ierza wynosi 570 mm, wysokość p rzy łopatk ach 225 mm, wysokość przy krzyżu 265 m m .

N owy ten g atunek różni się od znanego • g atunku C. paca głow ą krótszą, szczegól­

niej w części przedniej, kolorem ogólnym ciemniejszym , b runatno - czarnym , gdy C.

paca je s t k o lo ru kasztanow atego; wreszcie ułożeniem plam białych, tw orzących trzy szeregi zupełne, z każdej strony ciała, a czw arty grzbietow y, niezupełny, i nadto szereg idący w poprzek uda. U C. paca są tylko dw a szeregi zupełne, trzeci górny, niezupełny, i szereg udow y. G ranica po­

między kolorem ciemnym boków ciała i bia­

łym brzucha nie je s t tak ściśle oddzielona ja k u C. paca, a ciem na pręga, ograniczona przez ostatni szereg plam bocznych i biała­

wą, dolną część ciała, mniej szeroka i mniej forem na. W ło s na calem ciele dłuższy i su­

tszy niż u C. paca.

Różnice w szczegółach osteologicznych są także znaczne. Czaszka mniejsza, lecz sto­

sunkow o szersza, stosunek długości do sze­

rokości czaszki wynosi 1,38, gdy tymczasem u C. paca rów na się 1,50.

Nierówności i zagłębień praw ie nie ma na czole, a m niej są znaczne na łu k u lico­

wym niż u C. paca. O tw ór podoczodoło- wy większy i owalnego kształtu; row ek

w dolnój części otw oru podoczodołowego zam knięty, u C. paca zaś otw arty. Oczo­

dół razem z ja m ą skroniow ą posiada kształt owalny, w yrostki łzaw e praw ie zupełnie zm arniałe. Szereg zębów trzonow ych dłuż­

szy niż u C. paca: obydw a szeregi są praw ie rów nolegle położone pom iędzy sobą, a u C.

paca rozbiegają się ku tyłowi. Szew noso- wo-czołowy słabo łuk ow aty i bez k ąta wy­

stającego pośrodku. F ałd k i w koronie zę­

bów trzonow ych odznaczają się kątam i ostrem i, u C. paca k ąty te są zaokrąglone.

Zęby przodow e stosunkowo dłuższe, na po­

wierzchni przedniej żółto-pom arańczowe, jaśniejsze w szczęce górnej niż w dolnej, u C. paca jasn o żółte.

Samiec C. Taczanow skii, przyw ieziony przez p. Sztolcm ana, jak k o lw iek zdaje się być zupełnie d ojrzały, niem niej je d n a k jego czaszka przedstaw ia wiele charakterów przypom inających m łodego C. paca. W e­

dług p. Sztolcm ana gatunek ten nowy je st formą więcej pierw otną, prostszą niż Coelo- genys paca, co potw ierdza budow a jego zę­

bów trzonow ych.

C. Taczanow skii zam ieszkuje góry E k w a­

doru, w pasie położonym pom iędzy 6000 i 1 0 0 0 0 stóp n ad poziomem m orza, znajduje się nierzadko na dw u przeciw nych skło­

nach Andów .

P odobnie j a k C. paca, g atu nek ten kopie nory o dw u wyjściach, w który ch się chroni przed prześladow aniem nieprzyjaciół. W e­

dług zdania miejscowych strzelców zw ykle para zam ieszkuje norę. Mięso „S acha-cui‘‘‘, które ma sm ak w yborny, je s t bardzo poszu­

kiw ane przez krajow ców . P o lu ją na te zw ierzęta z psami, przed którem i chow ają się one w jam ach; w tedy p rzy wyjściu rospa- lają ogień i zabijają kijem zwierzę, które chce wyjść z nory.

R ysunek przedstaw iający Coelogenys T a ­ czanowskii je st wykonany z n atu ry przez p. J a n a Sztolcm ana, około '/e naturalnej wielkości.

(4)

500 W S Z E C H Ś W IA T .

KOROM SŁONECZNA

przez

S tan isław a K ram sztyka.

(D okończenie).

Zanim do elektrycznej tej teoryi korony słonecznej przystąpim y, zastanow ić się nam w ypada bliżej n ad substancyją, k tó ra j ą po­

w oduje, a k tó ra ponad pow ierzchnią słońca wznosi się do wysokości kilkuset tysięcy, do m ilijona lub iw ięcój kilom etrów . W nieść przedew szystkiem łatw o, że lo tn a ta p o w ło ­ k a nie może być atm osferą, podobną do na­

szej , u trzy m u jącą się pod w pływ em w łasnej sprężystości i przy ciąg an ia b ry ły słone­

cznej .

S iła ciążenia n a słońcu je s t m ianow icie około 27 ra zy w iększa niż n a ziemi, gaz te­

dy każdy, ja k wszelkie inne ciało, je s t tam 27 razy cięższy, aniżeli na naszej planecie.

K ażda w arstw a atm osfery u g n iatan ą je s t przez ciężar w szystkich unoszących się po­

nad nią w arstw , gęstość je j w zrasta tedy w m iarę, ja k się do b ry ły centralnej zbliża­

my; p rz y ro st ten gęstości je s t bardzo szybki, na zasadzie bow iem p ra w a M a rio tte ’a zacho­

dzi w postępie geom etrycznym , gdy odle­

głości od pow ierzchni b ry ły m aleją w po­

stępie arytm etycznym . C hoćby więc na kresach swych atm osfera ta utw orzoną była z gazu, tysiąc ra zy od w odoru lżejszego, m usiałaby ona w pobliżu słońca nabierać gęstości m etalicznej; podobnie nagłego w zro­

stu gęstości k o ro n y nie dostrzegam y zgoła, nie może stanow ić ona ted y atm osfery, w zw ykłem tej nazw y znaczeniu.

N ie m niej w ym ow ny arg u m e n t zn a jd u je­

m y w biegu kom et, k tó re ta k dalece do słoń­

ca się zbliżyły, że przeszły p rzez górne w a r­

stw y korony, a przy tem ani spłonęły, ani n aw et w yraźnej stra ty w szybkości swój nie poniosły. T a k np. kom eta z ro k u 1843 przesunęła się w odległości czterech m inu t od pow ierzchni słońca, gdy k o ro n a sięga do

1 0 i 2 0 naw et m inut; w czasie najsilniejsze­

go zbliżenia swego do słońca p osiadała szyb­

kość 570 kl n a sekundę i z tą chyżością p rz e ­

biegła przynajm niej 500000 kl w ew nątrz korony, nie doznawszy żadnego w biegu swym zakłócenia. Jak iem u losowi uledz- by m usiała kom eta, gdyby z tak olbrzym ią szybkością przesunęła się przez atm osferę, n aw et tak rzadką, ja k a istnieje w odległo­

ści stu kilom etrów od pow ierzchni ziemi, w yobrazić sobie możemy, skoro zważymy, że gw iazdy spadające, m knące w tej wyso­

kości z chyżością tylko 40— 60 Id na sekun­

dę, u leg ają tam zupełnej zagładzie, u latn ia­

j ą się pod wpływem żaru, wzbudzonego ta r­

ciem. ••

K o ro n a nie może tedy stanow ić pow łoki gazowej dokoła słońca, pojm ować ją można je d y n ie ja k o m głę, utw orzoną z cząsteczek silnie rosproszonych. Choćby je d n a taka d rob na cząsteczka, stała lub ciekła, p rzy p a­

d ała na obszar jednego kilom etra lub jed n ej m ili sześciennej, to zapewne byłoby jeszcze dosyć substancyi, aby pod wpływ em silnego św iatła, w pobliżu b ry ły słonecznój, w ytw a­

rzać m ogła objaw korony.

P rzypuszczenie to znajdu je zresztą po­

parcie w badaniach spektralnych, k tó re w św ietle przez koronę w ysyłanem trzy j e ­ go ro d zaje w yróżniły. M am y tu m ianow i­

cie przede wszystkiem zw ykłe widmo słone­

czne, zatem św iatło słoneczne odbite, ros- proszone przez cząsteczki stałój lub ciekłej substancyi. O bok tego widm a zn ajd ujem y widm o ciągłe, to je s t własne światło owych cząsteczek stałych lub ciekłych, które tedy zn a jd u ją się w stanie silnego rozżarzenia.

T rzeci wreszcie rodza j w idm a korony sta­

now i widmo linijne, złożone z linij jasnych, słabsze od poprzednich i ulegające zna­

cznym zm ianom w różnych częściach koro­

ny i p rz y różnych zaćmieniach; widmo to św iadczy o obecności w koronie i gazów, w ysyłających światło. G az ten, unoszący się m iędzy cząsteczkami, nie może stanowić, jak eśm y to poznali, istotnej atm osfery sło­

necznej,— w yobrazić sobie możemy, że on sunie za cząsteczkam i, albo raczój, że właśnie z nich się rozw ija pod wpływem ża­

ru słonecznego. C hem iczna naw et n a tu ra gazu tego je s t nam nieznaną; z pom iędzy bowiem jasn y ch linij, przerzy nających w i­

dmo korony, najbardziej charakterystyczną je s t linij a zielona, w ystępująca także i w w i­

dm ach p rotuberancyj i oznaczana liczbą

(5)

N r 32. w s z e c h ś w i a t. 501 1474K (t. j . w edług skali K irchhoffa), a któ- ;

ra nie odpow iada żadnem u ze znanych nam na ziemi ciał. Zagadkową, ową. substancy- ję lotną, której rozżarzenie je s t źródłem zie­

lonej tej linii, nazw ano h e l i u m lub popro- stu m a t e r y j ą 1474K ; je s t ona może ga­

zem o wiele od w odoru lżejszym, wszelkie zresztą dom ysły byłyby zgoła nieuzasa­

dnione.

P o g lą d ten na roskład m ateryi, tworzącej koronę, podzielają wszyscy mniej więcej ba­

dacze; trudno ść polega głównie na wyjaśnie­

niu, w ja k i sposób cząsteczki w górze się utrzym ują; że zresztą nie zajm ują one poło­

żeń statecznych, niezm iennych, okazują to przeobrażenia, ja k im postać korony ulega.

R ysunki G oulda, zamieszczone w zeszłym num erze naszego pisma, uczą, że w wejrze­

niu korony zaszły ju ż widoczne zmiany w ciągu dw u m inut w czasie zaćmienia 1869 roku.

Szybkość ta przeobrażeń korony łatw o zwrócić może uw agę na elektryczność, jako na przyczynę pow odującą objaw y korony;

pobieżne też pod tym względem wzmianki znajdujem y u różnych autorów , u Newcom- ba np., ale dopiero H uggins obecnie rozw ija myśl tę obszerniej.

W ychodzi on z analogii, ja k ą dopatrzeć można między koroną a zjaw iskam i zacho- dzącemi w kom etach. G łow a wie 1 kity ko­

m ety przedstaw ia nam p rąd y św iatła, p rz e r­

wy i prom ienie skrzyw ione, które na m ałą skalę dają nam obraz tego,co zachodzi w ko- ronie. Nie znam y zapewne dobrze okoli­

czności, przy których rozw ijają się te obja­

wy kom etarne; coraz silniej jed n ak , ja k się zdaje, u trw a la się pogląd, że przyczyną ich są zakłócenia elektryczne, a mianowicie od­

pychanie elektryczne, k tóre od słońca pocho­

dzi i zależy od pow ierzchni, a nie od masy, ja k to m a m iejsce p rzy objaw ach ciążenia.

Siła taka, p rzy substancyi bardzo rozrze­

dzonej, łatw o tedy pokonać może przycią­

ganie zależne od mass i, ja k to widzim y na ogonach komet, rosproszoną tę m ateryj ę od­

rzucać może na znaczne bardzo odległości.

S koro odpychająca ta siła ujaw nia się w kom etach, łatw o też występować może i w bliskiem sąsiedztw ie słońca; jeżeli zaś je s t nią siła elektryczna, działać może w te­

dy tylko, gdy słońce i otaczająca je substan- |

cyja zn a jd u ją się w jed n ak im stanie ele­

ktrycznym ,— g dy razem są dodatnio lub ra ­ zem odjem nie naelektryzow ane.

N ajsilniejsze objaw y elektryczne ziemi, pioruny lub zorze północne, są podrzędnego zapewne znaczenia w porów naniu z zakłó­

ceniam i elektrycznem i, k tó re wywiązywać się mogą skutkiem olbrzym iej i bezustannej działalności, na pow ierzchni słońca zacho­

dzącej; a jak k o lw iek bliżej źródeł tej ele­

ktryczności w ykazać nie możemy, zgodzić się wszakże nietrudno na to, że pow ierzchnia słońca posiada statecznie wysoki stan ele­

ktryczny, dodatni lub odjem ny. Za p rzy ­ puszczeniem tem, j a k wspomnieliśmy wyżej, przem aw iają i objaw y ogonów komet.

Jeżeli tedy, w obec tego przpuszczenia zw ażym y potężne w ybuchy gazowe i burze tytaniczne, które bezustannie n a słońcu h u ­ czą, to cząsteczki m ateryi, wyrzucane daleko poza fotosferę i praw dopodobnie w tymże samym co ona będące stanie elektrycznym , łatw o ulegać m ogą odpychaniu elektryczne­

mu:— odbiegają wtedy daleko i uk ład ają się w postać, ja k ą korona przedstaw ia. N a j­

większe odległości, do których koronę śle­

dzić możemy, są w praw dzie drobne z rozle­

głością ogonów komet, ale też odpychanie elektryczne w sąsiedztwie słońca zn a jd u je [ opór o wiele większy w sile ciążenia.

Zgodnie z poglądem tym korona slone- { czna najrozleglejsze w ym iary av tych w ła- J śnie okolicach posiada, gdzie plam y wystę­

pują najobficiej, gdzie tedy działalność słoń-

| ca je s t najpotężniejszą. Z aw iła i różnoro­

dna budow a korony również za tem prze­

m awia, że w ytw arzające j ą siły siedlisko swe w słońcu m ają. M ateryj a, mianowicie, w yrzucana w górę przybyw a tam z m niej-

j szą szybkością obrotow ą głębszych w arstw słońca, pozostaje więc w tyle i w ytw arza form y skrzywione; siły wybuchowe nadto i następne odpychania elektryczne k ie ru n e k

j swój łatw o zm ieniają, a w w arunkach ta- j kich w ytw orzyć się może postać, ja k ą koro- { na przedstaw ia.

F otografije Ilu g g in sa uczą, że niekiedy pew ne formy korony istnieją przez cz asd łu -

| gi, przez miesiące całe; zjaw isko to tłu m a- : czyć można statecznością w arunków , od któ­

rych formy te zależą, nie zaś identycznością m atery i; trw ałość ta tyczy się tylko postaci,

(6)

502 w s z e c h ś w i a t. N r 32.

a nie substancyi, podobnie j a k to m a m iej­

sce z chmurą, przez czas d ługi n ad nam i się unoszącą, lub ze słupem płom ienistym w u l­

kanu.

W idzieliśm y, że k o ro n a składa się p ra ­ wdopodobnie z pew nego ro d zaju m gły ro z­

żarzonej, k tó ra obok w łasnego nadsyła nam i światło fotosfery. O bok tych rozżarzo­

nych cząstek spektroskop w ykazuje je d n a k i obecność substancyi gazow ych, k tóre bądź- t o j u ż w tym stanie wznoszą, się w górę, bądźteż pod w pływ em prom ieniow ania sło­

necznego w yw iązują się z cząsteczek k o ro ­ ny; obfitość i skład tego gazu m ogą być ró ­ żne w różnych czasach i w różnych okoli­

cach korony, stąd też w różnych jój czę­

ściach linije ja sn e d ają się śledzić do rozm ai­

tej wysokości. G azy je d n a k , ja k o ciała sil­

nie przecieplające, pod w pływ em p rom ie­

niow ania, naw et w bliskiem sąsiedztw ie słońca, z tru dnością tylko rozżarzaćby się mogły; być ted y może, że św iatło gazowej części korony je s t następstw em w yładow y- wań elektrycznych, k tóre tam zachodzą na w zór naszych zórz biegunow ych.

Pozostaje jeszcze pytanie, co dzieje się wreszcie z substancyją korony; czy uchodzi ona stanowczo słońcu, tak j a k p rz y w y tw a­

rz an iu ogonów kom ety ponoszą rzeczyw isty ubytek swej m ateryi? P ro f. H ug g in s kw e- styi tój nie rozstrzyga; sądzi wszakże, że w części przynajm niej m atery ja koron y w racać może do słońca. O dpychanie bo­

wiem elektryczne ta k długo tylko trw a, do­

póki cząstka odpychana zachow uje p ierw o­

tn y swój stan elektryczny. W skutek w yła- dow yw ań traci ona potencyjał swój e le k try ­ czny; jeżeli więc biegnie ona w tedy z p rę d ­ kością, k tó ra nie zdoła ju ż przyciągania sło­

necznego przezw yciężyć, odzyskuje ono swą w ładzę i cząstka w raca do słońca. N a nie­

k tó ry ch ry su n k ach korony dostrzedz się na­

w et d ają prom ienie zakrzyw ione i zw raca­

jące się znow u ku słońcu.

Z dośw iadczeń C rookesa wiadom o, że substancyja o gęstości milijon razy m niej­

szej, aniżeli nasze pow ietrze atm osferyczne, stawać się może świecącą pod w pływ em po­

budzenia elektrycznego; w sk ra jn y c h obsza­

rach korony rozrzedzenie substancyi zape­

wne posunięte je s t bez porów nania dalej,

tak że analogija do znanych nam stanów m ateryi ginie zupełnie i trud no snuć dalej w yw ody spekulacyjne.

Fetografije codzienne korony w yjaśnią nam bliżej szczegóły jej budow y i zacho­

dzące w niój objaw y; fotografije te, ja k w i­

dzieliśmy, nie pow iodły się należycie w A n ­ glii i Szw ajcaryi, ale przyjaźniejszem okaże się może niebo P rz y lą d k a D obrej Nadziei, dokąd udaje się p. lia y W oods i gdzie p ra ­ ce te prow adzić ma pod kierunkiem d y re ­ k to ra tam ecznego obserwatoi-yjum, d r G illa.

0 ODDYCHANIU

Ż Y W Y C H T K A N E K

PRZEZ

Gastona Bonnier.

tłum . Wiesel.

I.

Czy istnieje funkcyja oddychania?

O ddychanie istot żyjących t. j. przyjm o­

w anie tlenu, połączone z wydzielaniem d wu­

tlen k u Węgla, je s t jednem z najbardziej zna­

czących zjaw isk fizyjologicznych, ch arak te­

ryzujących zarów no zw ierzęta ja k i rośliny.

O ddychanie m ożna nazw ać objaw em życio­

wym w takim tylko razie, jeżeli przez nie pojm ow ać będziem y ogół w ym ian gazowych, podlegających pew ąym określonym p ra ­ wom; gdyż jestto rzeczą jasn ą, że jeśli olej zjelczały pochłania tlen, a mięso gotowane w pew nych razach wydziela kw as w ęglany nie znaczy to bynajm niej, że ciała wspo­

m niane przedstaw iają istoty żyjące. Często, rzeczywiście, posuwano do ostatecznych g ra ­ nic uogólnianie w yrazu oddychanie i wszy­

stkie reakcyje, przy któ ry ch łączył się tlen albo też w ydzielał się kwas w ęglany, zali­

czano do zjaw isk oddychania. W ja k i spo­

sób uczeni doszli do tego, zbyt wielkiego uo­

gólnienia? Czem u wespół z K laudyjuszem B ernardem zaprzeczono, że oddychanie jest zjaw iskiem w łaściw em żywym tkankom ? W ja k i sposób po w stała m yśl zniesienia wy­

(7)

N r 32. W S Z E C H Ś W IA T .

razu oddychanie? O to są. kw estyje, jak ie

■zamierzamy przedew szystkiem rozebrać.

Czy jak ak o lw ie k żywa tkanka, usunięta z pod w pływ u t l e n u w o l n e g o l u b ro s - p u s z c z o n e g o , natychm iast um iera w sku­

tek uduszenia? B ynajm niej, tkan k a żywa opiera się uduszeniu w ciągu mniej lub wię­

cej długiego czasu. O to je s t pierw sza tru ­ dność. Czy istota, opierająca się udusze­

niu, oddycha, czy nie? Czy odżyw ia się ona kosztem tlenu, zaw artego w je j kom órkach, w ydalając jednocześnie kwas węglany, czy też zachodzi p rz y tem ja k a inna reakcyj a chemiczna?

D la spraw dzenia tego zróbm y następują­

ce doświadczenie. Z anurzm y w jednej b u ­ telce, napełnionej azotem , m archew lub ce­

bulę, k tó re tylk o co w yrw ano z ziemi, a w drugiej, rów nież napełnionej azotem, tkankę zw ierzęcą, n a p rz y k ła d , w ątrobę świeżo zabitego ptaka. Jeśli każdą z tych butelek połączym y z m anom etrem, wtedy zauważymy, że ciśnienie w zrasta, gaz zatem się wydziela. D ośw iadczenia dalej wska­

zują, że zarów no w obu butelkach atmosfe­

ra przedstaw ia m ięszaninę azotu i kw asu węglanego. M ożna się naw et przekonać, że ilość azotu w butelkach wcale się nie zm ieniła.

A teraz, otw órzm y butelki po pewnym określonym czasie. Jeśli doświadczenie trw ało dość długo, poczujem y p rzy ich otw ieraniu zapach alkoholu lub eteru: tw o­

rzenie się to alkoholu w kom órkach je s t zja­

wiskiem w ew nętrznem najbardziej uderza- jącem .

N ależy się wszakże przekonać jeszcze, czy kom órka nie została zabitą i czy nie mamy do czynienia p oprostu z objaw em roskładu.

Otóż, po przerw an iu doświadczenia dostrze­

gam y, że norm alne oddychanie pow raca z chw ilą, k iedy tk an k i zostały w yjęte na j pow ietrze. P odczas gdy kwas w ęglany nie przestaje się tw orzyć, tkanki znów tlen po­

chłaniają i w szelkie tw orzenie się alkoholu ustaje; pod m ikroskopem zaś można wyśle­

dzić ru c h y protoplazm y w kom órkach.

A zatem tkanki są jeszcze żywe.

Z doświadczeń tych wypada, że tkanka opiera się uduszeniu nietylko za pomocą tle­

nu, k tó ry może być zaw arty w je j kom ór­

kach: odbyw a się reakcyja chemiczna, która

w w arunkach norm alnych m iejsca nie ma.

P ew n e substancyje, a w szczególności cu­

kry, ro sk ład ają się, tw orząc alkohol i kw as węglany, któ ry się wydziela. Jestto zjaw i­

sko fennentacyi, odkryte przez pp. L ec h ar- tie r i Bellam y; powszechność zaś jego zosta­

ła w ykazaną przez P asteu ra i spraw dzo­

ną przez Miintza.

W ielkie zajęcie, ja k ie budzi badanie tego w yjątkow ego-stanu, kiedy istoty żyjące są usunięte z pod w pływ u tlenu, łatw em je st .do zrozum ienia, gdyż od tego zjaw iska do zjaw isk ferm entacyi je s t tylko k ro k je d e n . F erm entacyja alkoholiczna, spowodowana drożdżam i piwnem i, je s t tylko długiem opie­

raniem się uduszeniu ze strony m ałych grzybków , żyjących w stanie naturalnym w pow ietrzu. W iadom o, że jeśli drożdże zestarzały się, b y m ogły służyć na nowo, n a­

leży j e przenieść do czystego pow ietrza, gdzie oddychają norm alnie.

T akim sposobem dostrzeżono między n or- m alnem oddychaniem a praw dziw ą ferm en- tacyją wszystkie stady ja pośrednie i można było powiedzieć z P asteurem , że istota, p o ­ zbaw iona tlen u i nie mogąca ju ż oddychać norm alnie, zapożycza tego ciała u substan- cyj zapasowych, ja k ie w sobie zaw iera, albo naw et w pew nych razach u tych, które n a­

około siebie znajd u je.

Oto je s t pierw szy szereg faktów, pozw a­

lających ju ż pojąć, w ja k i sposób można b y ­ ło dojść do rosszerzenia pojęcia oddychania;

lecz n a tej drodze zaszli uczeni o wiele d a­

lej i dla wielu fizyjologów, do których mo­

żna zaliczyć pp. Pfe Bera i D etm era, istniała w gruncie rzeczy zupełna identyczność mię­

dzy zjaw iskiem właściwej ferm entacyi i z ja ­ wiskiem norm alnego oddychania. A utoro- wie ci przyjm ują, że w zw yczajnych w aru n­

kach substancyje zapasowe takie, ja k cukry, ulegają roskładow i, a jeżeli alkohol nie mo­

że być odkryty, to jed y n ie dlatego, że sam je s t utleniany w obecności powietrza. A le to są tylko przypuszczenia i dłużej się na nich zatrzym yw ać nie będziemy.

W róćm y do drugiego rzędu uwag, do re ­ zultatów rozm aitych badań, na ja k ic h się oparto dla zrozum ienia oddychania w spo­

sób nowy. Mówią zw ykle, że w ogóle przy oddychaniu istot żyjących niem a ani zysku ani stra ty tlenu, gdyż objętość utw orzonego

(8)

504

kw asu węglanego je st równą, objętości po­

chłoniętego tlenu, a poniew aż objętość k w a ­ su węglanego zaw iera w łasną objętość tle ­ nu, zachodziłaby tu więc tylko stra ta wę­

gla. Z tąd pow stało porów nanie, ja k ie uczy­

nił L avoisier m iędzy oddychaniem i p ale­

niem, mówiąc krótko: tlen pow ietrza spala węgiel tkanek.

Ju ż Ingen-H ousz i z jeszcze w iększą ści­

słością de Saussure w skazali pew ną ilość wypadków , w k tórych objętości gazów wy­

dzielanych i pochłanianych nie są rów ne, lecz to były tylko w yjątki. Tym czasem wielu eksperym entatorów w ykazało, że sto­

sunek w ydzielonego kw asu w ęglanego do pochłoniętego tlenu może się zawsze zm ie­

niać, zależnie od w arunków fizyjologicznych, w śród k tórych organizm żyw y się znajduje.

Szczelkow znalazł, że ten stosunek znacznie się zm niejsza u zw ierzęcia, którego członki są w praw ione w skurcz tężcow y;O udem anns i R auw enhoff zauw ażyli, że wielkość tego stosunku była m niejszą od jed ności podczas oddychania ziarn k iełkujących, gdy tym cza­

sem z drugiej strony R eg n au lt iR eisetz zna­

leźli, że ten stosunek przedstaw ia ułam ek w łaściw y u ssących podczas zimy. P a w e ł B e rt w swoich „L ekcyjach o oddychaniu"

silnie akcentow ał fizyjologiczną doniosłość tych zm ian i niedaw no je d e n z jeg o uczniów , R egnard, ogłosił w ażną pracę, w której ros- p a tru je ten przedm iot z p u n k tu w idzenia patologicznego.

W rócim y jeszcze zresztą do ty ch zm ian ja k ie pow stają w śród ro z m a ity c h w aru nków fizyjologicznych; lecz ju ż tera z zadać sobie możemy pytanie, czy te zm iany w stosunku w ydzielonego i pochłoniętego gazu są a rg u ­ m entem przeciw ko istnieniu funk cyi oddy­

chania we właściw em znaczeniu tego słowa.

Z pew nością że nie, je śli dla osobnika w o kre­

ślonych w aru n k ach w ew nętrznych, w do­

k ład n ie oznaczonym m om encie jeg o rozw o­

ju , stosunek w ydzielonego kw asu w ęg lane­

go do pochłoniętego tlen u zachow uje stałą wielkość, jak iek o lw iek b y były w a ru n k i ze­

wnętrzne. Jeśli stosunek je s t stałym , to znaczy, że istnieje pew ien zw iązek m iędzy ilością w ydzielonego kw asu w ęglanego i ilo­

ścią pochłoniętego tlenu. Jeśli stosunek nie je st stałym i zm ienia się zależnie od wszy­

stkich w arunków zew nętrzny ch, m ożnaby

N r 32.

było powiedzieć, że w yraz oddychanie p o ­ w inien być wyrzuconym z fizyjologii. M o­

żnaby byłq powiedzieć, że istnieje dla m a­

tery i ożywionej z jed nej strony przyjm o­

w anie tlenu, z drugiej strony w ydalanie kw asu węglanego, lecz że te zjaw iska nie są ze sobą żadnem praw em związane.

M ożnaby wnosić z licznych doświadczeń, robionych przew ażnie nad oddychaniem ro ­ ślin, usuniętych z pod w pływ u św iatła, że ten stosunek (nazw ijm y go d la krótkości C 0 / 0 2) objętości wydzielonego kw asu wę­

glanego do objętości pochłoniętego tlen u je s t nadzw yczaj zm ienny, że może się on rów nać jedności, albo też być od niej wię­

kszym lub m niejszym.

O to nowy szereg obserw acyj, z pow odu k tó ry ch należałoby także odrzucić zw ykłe pojęcia o oddychaniu. T akie odrzucenie byłoby negacyją tej funkcyi, zaprzeczeniem w szelkiego zw iązku bezpośredniego m iędzy pochłoniętym i wydzielonym przez żywe ko­

m órki gazem.

N im się bliżej przypatrzym y rozw iązaniu tego złożonego problem atu, trzeba konie­

cznie jasno określić kw estyję. Należy p rze­

dew szystkiem usunąć w szelką dwuznaczność tyczącą się przedm iotu ogólnego zjaw iska oddychania u organizm ów, należących do obudw u królestw , wszelki nieład, ja k i p o ­ w staje, kiedy się mówi o istotach, obdarzo­

nych chlorofilem. P rócz tego, byłoby po- żytecznem zbadać dokładnie samą n atu rę gazów w ym ienianych podczas oddychania;

gdyż je śli istnieje, j a k ogłosili pew ni auto- row ie, w ym iana azotu, albo w pew nych ra ­ zach je śli się tw orzy w odór przy oddycha­

niu, zjaw isko staje się zupełnie odmiennem.

P rzyp om nijm y sobie z początku w k ilk u słowach, co należy pojm ować przez oddy­

chanie, jak o zjaw isko wspólne obudwom królestw om .

II.

Oddychanie u obudwu królestw.

D ziw na niezgodność, ja k wiadomo, długo istniała między zjaw iskiem , o którem tylko cośmy mówili, a zjaw iskiem w prost odw ro­

tnej wym iany gazów, w ym iany, dostrzega­

nej tylko przy d ziałaniu św iatła i jedy nie

WSZECHŚWIAT.

(9)

N r 32. w s z e c h ś w i a t. 505 w tkankach roślinnych, lub zw ierzęcych za­

w ierających chlorofil. M ożna znaleść je ­ szcze teraz w w ielu książkach elem entar­

nych tę zasadę, że rośliny oddychają, w spo­

sób odw rotny, niż zw ierzęta. B y dokładnie zrozumieć, w ja k i sposób pow stało pomię- szanie dw u tak różnych czynności, ja k od­

dychanie i assym ilacyja chlorofilowa, nale­

ży zw rócić uw agę n a historję utw orzenia się tych pojęć.

P o odkryciu przez P riestley a czynności chlorofilu, k tó ra w edług niego je s t oddycha­

niem roślin, Scheele w ykazał, że rośliny mo­

gą, ja k zw ierzęta, przyjm ow ać tlen. Ingen- H ousz zauw ażył, że św iatło je s t zasadni­

czym w arunkiem czynności chlorofilowej, a po pięknych pracach de Saussurea wymy­

ślono w yrazy—oddychanie dzienne i nocne, przypuszczając w ten sposób dla oznaczenia zauw ażonych faktów , że rośliny odznaczają się podw ójnym sposobem oddychania, p rzy ­ czem je d e n sposób w prost je s t przeciw ny drugiem u.

N ie tak je d n a k pojm ow ał de Saussure wym ianę gazów, zachodzącą między zieloną rośliną i otaczającą j ą atm osferą, a w jego pięknych: „B adaniach chemicznych nad ży­

ciem roślin“ można dostrzedz, że w ielki fi­

zyj olog p o jął już, iż tkanki roślinne mogą oddychać naw et p rzy działaniu św iatła tak samo, ja k tkanki zwierzęce.

Bądźcobądź, podczas gdy M eyen tw ier­

dził, że zjaw isko oddychania takie, jak ie spostrzegam y u zw ierząt, je s t ogólne dla w szystkich części roślin i dla wszystkich ro­

ślin, D u tro c h et pierw szy w ykazał w sposób ścisły, że oddychanie w tkance zielonej od­

bywa się naw et p rz y działaniu światła;

M ohl, ze swej strony, zaznaczył ten sam fakt. I nakoniec w ro k u 1850 zostało to ostatecznie stw ierdzonem przez G arreau, którem u udało się w yraźnie uchw ycić nie­

zależność tych dw u zjaw isk, często ze sobą splątanych i je d n ą niezupełnie jasn ą nazwą oddychania roślinnego oznaczonych.

Roślinę zieloną, w chw ili największego natężenia prom ieni słonecznych, umieszcza­

my pod dużym kloszem, napełnionym wodą barytow ą; woda barytow a m ętnieje i daje obfity osad. .O to je s t eksperym ent bardzo prosty, pouczający, że liście zielone oddy­

chają na słońcu tak dobrze, ja k w ciemno­

ści. T ylko, gdyby kw as węglany, któ ry się tw orzy, nie był natychm iast usuw any z pod w pływ u atm osfery, roskład alby się znowu pod wpływem słońca w skutek działania chlorofilu.

A zatem , tak u organizm ów, obdarzonych chlorofilem, ja k u pozbaw ionych chlorofilu, tak pod w pływ em św iatła, j a k i w ciem no­

ści, tak u zw ierząt ja k i u roślin, zawsze dostrzegam y czynność przyjm ow ania tlenu i w ydalania kw asu węglanego, zjawisko

i ogólne, k tóre można streścić w k ilku sło­

wach: w obecności tlen u protoplazm a żywa oddycha.

(d. c. n.)

Przegląd znanych zjawisk roskładu i znaczenie ich w ogólnej ekonomii przyrody

opisał

jIó z e f J ' ! A T A N S O N .

(Ciąg dalszy).

W każdej dopiero z obu tych dla nauki odrębnych, choć w przyrodzie siostrzanych, g ru p ferm entacyjnych zachodzą roslcłady w najrozm aitszych kierunkach; roskłady, różniące się i fizyj ologicznym i kinetycznym i chemicznym charakterem . P rz y obfitym dostępie tlen u m ateryj a organiczna ulega roskładow i przez żyjątka, tlen z zew nątrz

! dla siebie czerpiące i utleniające; następuje

! w tedy albo rosszczepienie połączone z u tle­

nieniem , lub zachodzi samo tylko utlenienie, czyli w yrugow anie w odoru przez tlen. Inne rosszczepienia mogą zachodzić bez przy bra­

nia tlenu, jed yn ie na rachunek roskładanej m ateryi, a w tedy zw iązki pochodne mogą być przez żyjątka w różnym stopniu odtle- nianem i: niekiedy, w skutek życia bez tlenu, roskład dochodzi do w ytw arzania substan- cyj, zupełnie tlenu w swym składzie nie za­

w ierających, i te to ro sk ład y w przeciw sta^

w ieniu do pierw szych możemy uw ażać za

„odtleniająee“. Inne rosszczepienia są ty l­

(10)

506 W S Z E C H Ś W IA T . N r 32.

ko rospadnięciem się bardziej złożonej czą­

stki chemicznej na mniej złożone, bez spe- cyjalnie odtleniającćj barw y zjaw iska. W re ­ szcie są zjaw iska uw odnienia czyli h id ro ta - cyi związków, o czem ju ż wspom inaliśmy w § 76, oraz odw rotne zjaw iska w rzeko- mój dehidrotacyi czyli odw odnienia, bardzo jeszcze w swój istocie niejasne. P ra w d o p o ­

dobnie wreszcie i inne jeszcze chem iczno- fizyjologiczne zm iany w m ateryi zachodzić mogą, co dalszym dopiero badaniom pozo- stawionem być musi. P ozn an e są ju ż teraz zjaw iska roskładu, któ ry ch fizyjologiczna i chemiczna stro n a zupełnie są jeszcze cie­

mne i k tó ry ch do naszego system atu w prow adzić nie możemy; nieliczne i niew a­

żne te zjaw iska tutaj pom inąć sobie pozw o­

lim y (por. § 99).

D la większej jasności, aby czytelnik z gó­

ry ju ż mógł być niejako w prow adzony w sy- stem at, ja k i tu przed nim rozw iniem y, po­

dajem y tu g ru p y i szeregi w różnych g ru ­ pach, ja k ie stanow ić będą przedm iot dalsze­

go specyjalnego rozbioru naszego:

I. R oskłady w ł a ś c i w e , czyli dekonstytu- cyja m ateryi w ęglow ej.

a) R oskłady połączone z utlenianiem ma­

teryi,

b) R oskłady polegające na rosszczepieniu połączonem z w ydzieleniem p ro d u k tó w od- tlenionych,

c) R oskłady rosszczepienia na bardziej i mniej utlenione zw iązki,

d) R oskłady przez przy b ran ie lu b wy­

dzielenie wody: uw odnienie i odw odnienie.

II. R oskłady w tórne:

1) W g ru p ie azotu, połączonego z m ate-

1-y.ja w ęglow ą,

2) W gru p ie siarki, połączonej z m atery ją węglową.

K lasyfikacyja zjaw isk, taka, j a k j ą tu p rzeprow adzić usiłujem y, m a tę w ielką dla nas w artość, że częstokroć je d n o zjaw isko danego szeregu (np. utleniająceg o) idzie tuż ręk a w ręk ę z innem tegoż samego szeregu, że żyjątka ro sk ład u w obu zjaw iskach są albo bardzo zbliżone— bijologicznie i fizyjo- logicznie—albo naw et obu „ferm en tacyjom “ wspólne. O dw rotnie, w różnych fizyjolo- gicznych poddziałach napotykane żyjątka albo stanowczo nie są zdolne do życia w j e ­

dnakow ych w arunkach, albo też, skoro do ty ch w arunków zmuszone, nagięte przez nas zostaną, przestaną jednocześnie być p rzy ­ czyną charakterystycznego roskładu. one więc wzajem nie względem siebie dal­

sze niż żyjątka, prow adzące różne roskłady jed neg o, a przynajm niej pokrew nego cha­

ra k te ru .

Zjaw iska oddzielne w każdym z poddzia­

łów , czyli szeregów, ja k dalej mówić bę­

dziem y, utw orzonych przez nas n a mięsza- nej, fizyjologiczno-cliemicznej, a -zarazem i kinetycznej podstawie, będziem y oznaczać najbardziej utartem i nazwam i, kró re się p rz y ję ły i wzięły nazw ę najczęściej od p ro ­ duktów ro sk ład u (np. ferm entacyja octowa, m asłowa, alkoholow a i t. p.). Oczywiście zjaw iska te w naturze nie odbyw ają się w e­

d łu g j akichkolw iek ścisłych wzorów, nie to­

warzyszą im te drobiazgowo rzetelne sto­

sunki wagowe, ja k ie znam ionują czysto che­

m iczną reakcyj ę (por. § 48), ale podstaw ą każdego zjaw iska je s t dane, ściśle określone przeistoczenie m ateryi zasadniczej (np. cu­

k ru , glukozy) i rosszczepienie jej w takim a takim k ieru n k u , k tó re przeto można w y­

razić chem iczną form ułą czyli wzorem.

W z ó r ten nie będzie oznaczał całej treści zjaw iska, lecz w yrazi podstaw ow ą część zm iany, k tó ra służy w danym w ypadku j a ­ ko źródło dzielności, nieodzow nej ta k dla rozw oju istot, ja k i dla dopełnienia fizy­

cznych w śród m atery i przeobrażeń.

80. Różne w p ływ y na przebieg roskładu.

Oczyw istą je s t rzeczą, że gdy m atery ja or­

ganiczna, do ro składu zawsze w różnych uzdolniona k ierunk ach , znajduje raz takie, dru g i raz znów inne w arunki zew nętrzne, to przebieg chemiczny roskładu zależy nie- tylk o od n a tu ry pyłków czy istotek, które do m ateryi tej się dostaną, ale nadto od che­

m icznych i fizycznych wpływów, s p rz y ja ­ jących życiu tej oto istoty, a nieprzyjaznych d la innej lub dla całego szeregu innych.

W § 39-m wkazyw aliśm y ogólne w aru n ­ ki życia istotek saprofitycznych: oczyw i­

ście granice ogólne są bardzo szerokie, lecz w każdym pojedyńczym w ypadku zbieg wszystkich czynników w pływ ow ych razem stanow i o rozw oju tej a nie innej, lub—ja k zw ykle w n atu rz e— tych a nie innych żyją- j tek rosk ładu . P ierw szorzędne znaczenie

(11)

N r 32. W S Z E C H Ś W IA T . 507 ma dostęp wilgoci, pow ietrza, a także tem ­

p eratu ra, chemiczne oddziaływ anie i t. d.

A le poza temi, ogólnie wyżój ju ż (§ 39) ros- patrzonem i w arunkam i, należy tu wspo­

mnieć o innym, charakterystycznym w pły­

wie, t. j . o obecności soli m ineralnych i in­

nych zw iązków chem icznych, stanowiących nieraz o całym przebiegu roskładow ego pro­

cesu m ateryi, obok której sole lub inne, ró- wnoznaczące z niemi ciała, jak o domieszka w nieznacznej choćby w ystępują ilości.

O gólnie znaną je st np. rzeczą, że kapusta lub ogórki zalane wodą, po niejakim czasie gnić będą w wodzie, z w strętną, odrażającą wonią; lecz gdy poszatkow aną kapustę soli­

my lub ogórki słonym zalew am y rostworem , mówimy, że kapustę łub ogórki w ten spo­

sób „kw asim y". W iele osób, nieobeznanych ze sposobem kw aszenia, przypuszcza, że zie­

m iopłody te, przybierające sm ak kwaśny lub kw askow aty, zalane zostały octem lub innym „kw asem ". Tym czasem bynajm niej tak nie jest, a li tylko dodatek soli kuchen­

nej spraw ia, że zam iast „gnicia" w kapuście odbywa się ferm entacyja „m leczna", z którą się w krótce (§ 82) bliżej zaznajomimy. Zda­

je się, jak o b y sól kuchenna pow strzym yw ała rozwój istotek, roskładających białko (sub- stancyje azotowe, protoplazm ę roślinną), a sp rzy jała rozw ojow i żyjątka, pod działa­

niem którego w odany w ęgla (cukier m le­

czny i t. p.) przechodzą w kwas (mleczny i inne). J a k się później okaże, żyjątko fer- m entacyi mlecznej nie znosi wybitnie kw a­

śnego oddziaływ ania, lecz w ym aga najw y­

żej słabokwaśnój, obojętnej, zlekka alkali­

cznej n a tu ry ośrodka; otóż sól kuchenna i inne sole w ogóle łagodzą niejako „kw a- śność" p ły n u i b ak tery ja ferm entacyi mle­

cznej znośniej żyć może w idocznie w rostw o- rze kw aśnym i słonym zarazem , niż w czy- stokwaśnym, choćby w nim ilość kw asu bez­

względnie m niejszą naw et niż w osolonym rostw orze być m iała.

W większych ilościach, sól kuchenna i in­

ne sole (saletra np.) zupełnie usuw ają mo­

żność rozw oju żyjątek i na tem polega so­

lenie mięsa, ryb (śledzie), oraz peklow anie (z saletrą).

Inne substancyje chemiczne w yw ierają jeszcze bardziej zgubne dla życia drobnow i- dzowego działanie, wszelkiemu w ogóle ży­

ciu stając na przeszkodzie, i to p rz y daleko m niejszych ilościach niż sól kuchenna lub saletra. Takiem i są liczne sole ciężkich metalów (rtęciow e, cynkowe), wiele zw iąz­

ków organicznych, arom atycznego przew a­

żnie szeregu, o w ybitnym sm aku i zapachu, ja k np. gorczyca, fenole, kwas salicylowy, kreozot i t. d. P rzechow yw anie w ę d z o ­ n e g o mięsa polega n a zabezpieczającem od roskładu działaniu kreozotu i t. p. substan- cyj, zaw artych w dymie (kominowym).

W szystkie te ciała, m ające własności kon­

serw ow ania m ateryi organicznej, zowią się przeciw gnilnem i (antyseptycznem i) substan- cyjami. Związki te niekiedy zm ieniają rdzennie n atu rę ro sk ład u w danym wypad­

ku, częściej je d n a k zupełnie roskładow i sta­

ją na przeszkodzie. P oznanie działania tych różnych substancyj je s t wielce ważnem, lecz nateraz ono nas tutaj zajm ować nie będzie.

Ram y niniejszego arty k u łu nie pozw olą nam, przy ro sp a try waniu różnych procesów roskła- dowych, zatrzym yw ać się nad wpływem czynników drugorzędnych, jak o to chemi­

cznych domieszek i t. p., jak k o lw iek w pły­

wy te w niektórych w ypadkach dobrze są zbadane i bardzo ciekawe. Co się zaś tyczy substancyj przeciw gnilnych (antyseptycz- nych), to o nich w ypadnie nam pomówić do­

piero przy samym końcu naszego zapozna­

nia się z życiem, działaniem i własnościami istotek pyłkow ych, żąjących bądź jak o sa- profity, bądź też jak o pasorzyty.

I. Zjawiska właściwego roskładu materyi organicznej

(dekonstytucyja m ateryi węglowej).

a) R o s k ł a d y , p o ł ą c z o n e z u t l e n i e n i e m m a t e r y i .

81. Gnicie białka na pow ietrzu i w wo­

dzie. W pospolitem znaczeniu nazywam y gniciem w szelki rosk ład m ateryi zw ierzę­

cej, połączonej z fizycznemi w niej zmia­

nami; tu je d n a k jak o gnicie rospatry wać bę­

dziemy w yłącznie roskład, mniej lub b ar­

dziej szybkie rospadanie się, czyli dekon- stytucyję najbardziej złożonych zw iązków organicznych, zaw ierających azot, siarkę i t. d., a tw orzących zarów no białko zwie-

Cytaty

Powiązane dokumenty

dzie gdzie tylko można zauważać, że brzegi są silnie zniszczone przez naw odnienia, tam zawnioskować można, że one przynajm niej nie znajdują się w stańie

J u ż od czasu Saussurea znany był fakt, że liście niektórych roślin, znajdujących się w atm osferze azotu lub wodoru, wydzielają także dw utlenek węgla

Ja k ż e inaczej rzecz się ma z powietrzem przestrzeni zam kniętych i zamieszkanych.. ilość dw utlenku węgla w krótkim stosunkowo przeciągu czasu tak się

Że zaś mięso lam y nie cieszy się powodzeniem m iędzy białą lub mięszaną ludnością, pomimo, że się naw et wogóle europejczykom podoba, przypisać to chyba

D lategoteż dziwić się nie m ożna, że gdy obecnie anato- m ija i em bryjologija porównawcza stanowią, tak znacznie rozw iniętą gałęź bijologii, fizy- jo lo

D la przygotow ania tedy kom órki siark ow ćj,B id ­ w ell domięszał do siarki taką ilość siarku m etalicznego, że stała się przewodnikiem : kom órka tak a

fologicznie od pew nych form zw ykłych, nie- jadow itych bakteryj wyróżnić się nie dają, ja k niem niej pew ne fakty, odnoszące się do sposobu pow staw ania,

sze gatunki, które ptakom drapieżnym służą za zdobycz, w stadach śmiało rzucają się na te ostatnie i do ucieczki zm uszają, więcej je krzykiem niż