• Nie Znaleziono Wyników

Akcent: literatura i sztuka. Kwartalnik. R. 1997, nr 2 (68)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Akcent: literatura i sztuka. Kwartalnik. R. 1997, nr 2 (68)"

Copied!
110
0
0

Pełen tekst

(1)

Sztuka to najwyższy wyraz samouświadomienia ludzkości

/.../ j Dzieło sztuki — mikrokosmos

odbijający epokę.

Józef Czechowicz

I 2 ( 6 8 ) 1 9 9 7

akcent

literatura i sztuka • kwartalnik

Polscy Amerykanie

(2)

akcent

(3)

literatura i sztuka

kwartalnik

(4)
(5)

ROZMOWY

Paweł Przywara: Krytycznie o „nowej prozie" i 193 Marek Danielkiewicz: W stroną Youkalt /194 Sławomir Myk: Kazimierz Smogorzewski - U Tadeusz Chabrowski: Józef Wittlin jakiego pamięta Waldemar Michalski: Wolaniez Wołynia/201

Ochrony Środo JS/i ttojpodarki Wodnej' Fundusz wycofa! sic z przyrzeczonej dotacji.

Polscy Amerykanie

zarówno w odczuciu potocznym, jak tv kreacjach literackich. Pisze o tym w osobnym eseju Monika Adamczyk-Garbowska. Natomiast numer. który oddajemy do rąk czytelników jest próbą - częściowej przynajmniej - od- powiedzi na pytanie, jak „ od środka " patrzą na Amerykę, a jednocześnie na kraj swoich przodków dzieci polskich emigrantów, pierwszego, drugie- go i dalszych pokoleń? Jakie miejsce znaleźli dla siebie w USA i jak okre- ślają własną tożsamość? Jaki obraz polskości w sobie noszą i czy jest ona chodzenia są tak mało obecni w literaturze amerykańskiej, dlaczego nie stworzyli odrębnej literatury etnicznej, tak jak to miało miejsce w przypadku Żydów, a obecnie imigrantów z Azji czy Ameryki Południowej. Niełatwo znaleźć odpowiedź na to pytanie. Emigracja polska w Ameryce, tak jak »v ogóle społeczeństwo polskie, była zawsze bardzo spolaryzowana. Na przykład wywodzący się ze środowisk inteligenckich pisane emigrujący w emigracyjnymi, wiernymi własnemu językowi i przynajmniej teoretycznie nie wykluczającymi powrotu do kraju. Z kolei większość emigrantów, którzy opuszczali Polskę ze względów ekonomicznych, wywodziła się z warstw niewykształconych. Nic więc dziwnego, źe polskość M' popularnym amerykańskim wydaniu przyjmuje niekiedy zaskakujące formy. Jest czymś egzotycznym dla żyjących w Ameryce Polaków trzeciego czy czwartego pokolenia, ale być moie jeszcze bardziej egzotyczna wydaje się Polakom Kiedy czytamy opowiadania Anthony'ego Bukoskiego, których boha- mają w domu naczynia z wodą święconą, niezliczone modlitewniki i święte obrazy oraz przestrzegają tak niemal zanikających w Polsce obrzędówjak czterdzlestogodzinne nabożeństwo (jak wyjaśnia Encyklopedia katolicka ,. trwająca nieprzerwanie 40 godzin lub 3 dni z przerwami nocnymi adora- cja Najświętszego Sakramentu "i wydają nam się przybyszami z innego cyzm kojarzą się nierzadko ze skrajnym konserwatyzmem i zasklepieniem we własnej etnicznoścl. Z drugiej strony widzimy, jak wielkim osiągnlę- wersytetach l włącza nawet do prowadzonych przez siebie kursów utwory pisarzy polskiego pochodzenia.

(6)
(7)
(8)
(9)
(10)
(11)

(12)
(13)
(14)
(15)
(16)

po oczach skaczą tale.

włosy jak sitowie tłoczą się przy brzegach;

coś szepczesz, ryby nasłuchują, głuche dźwięki mącą dno.

DANUTA MOSTWIN G a r g u l c e opowieść teatralna

Gdybyś była starsza Gdybyś miała o piętnaście wiosen więcej, obracającej się szyi. zdumienie w oczach mniejsze nii u ryby;

Gdybyś jak ja umiała gapić się na nic przez pół doby, drżące wnętrze podporządkować

głowę mogła pieszczotliwie objąć kolanan i z kołowrotka myśli złotąniciąowinąć pa

Londyn, rok 1949; dom PREZESA. Ewa, córka Basi i Czesława, obchodzi swoje pierwsze urodziny. Drobniutka, na wysokim krzesełku, odwraca głowę, zaciska usta, walczy z matką, która uparcie, łyżeczka po łyżeczce, karmi ją urodzinowym tortem. Zmagająsię. Basia nic rezygnu-

~ sznuruje usta. Zbyt podobne do siebie, aby ustąpić.

gniazdem rodzinnym.

Do tego domu wprowadził Basię. Narzeczona przedostała się z Krako- wa do Londynu, w trudnym roku 1948, kiedy juJ wszystkie granice były

:. Ryzykowała (ale Basia lubiła ryzyko), bo jechała do po latach milczenia oświadczy ł się jej lis'

dżiny córki Basia jest czarująco dziewczęca.

D ze okręcone wokoło głowy. Oczy niebieskie, roz-

aje przeszkód ani izeczy niemożliwych.

Urodzona w Krakowie nie mogłaby być bardziej krakowska. Jeśli za- czyna mówić, niełatwo dojść do głosu. Mówi, spiera się, dowodzi, pm- konujc ogniście, autorytatywnie. Nierówna, z miłości, uwielbienia, podzi- wu wpada w nienawiść, potępienie, złorzeczenia. Zatascynowana polityką

(17)
(18)
(19)

gani. stłoczeni ludzie są tylko zbitą masą. Tłumem.

Prześladuje mnie obraz gargulców. Czyżby to tylko moja wyobrażifla?

- Czy zauważyliście - pytam - w kościele dwóch grajków? Czy nic wydali wam się dziwni?

- Grajków- mówi Paweł. - Owszem, słyszałem flety albo piszczałki, a możejakieś fujarki... zastanawiałem się. Ale samych grajków nie... tam trudno było w słabym oświetleniu...

- Bo mnie się wydawało, że to były gargułcc. Chimery, jak z paryskiej Notre Dame. Złe. bo wśród tych piękności gotyckich ich brzydota jeszcze brzydszą się wydaje.

Paweł śmieje się. Ale Staśjest poważny, mówi:

Słońce już zaszło. Krwawe pasma zorzy giną pod ciężkim grzbietem

lie tylko żarówka, brak orga i... inny świat. Bardzo to osobiście odczuwam, im się, dlaczego młode pokolenie emigrantów ucieka od sie- bie, zamiast się łączyi?

Jedziemy w dokuczliwej, trapiącej ciszy. Zamyśleni. O mało nic prze- jechaliśmy hotelu. A to już! To ten rogowy budynek. 7. jasnej ulicy wjeż- dżamy do betonowego, podziemnego parkingu. Znów chłód ziębi sto- py. Prędko do ciepłego wnętrza hotelu!

rę inności. Przekraczając próg ciężkich, dostatnich, półoszkolnych drzwi przekraczam granicę, poza którąrzcczywistość łączy się z fantazją.

Foyer rozlegle. Wysokie, rzeźbione sufity. Rzęsiste bogactwo ży- randoli. Półpiętra, galeryjki, szkarłatny dywan wijących się schodów

Z czerwonych, złoconych foteli, na tle wielkich luster, które odbijają i godnie witają gości.

Ona w magnoliowęj sukni, z orchideą przypiętą do ramienia. On po- ważny, wąsaty, dystyngowany, nie ten sam. Królują. Irena C. pociąga

-Chodźmy!

Podchodzimy, wyciągając ręce do po' odwzajemnij. Tylko z majestatu pozłaci

- Co za traktowanie gości! Do jakiej linii? Ja tu nie zostaję!

Profesor C. pochyla się nad żoną, szepcze uspokajająco, łagodnie:

- Niech państwo stają w tej linii, proszę mi dać płaszcze, ja zaniosę Irena oddaje płaszcz. Wargi jej drżą, oczy wilgotne. Ustawiamy się w linii długiej, kolorowej i sztywnej, wyrównujemy przepisowo i jak nale- ży. Basia i jej lustrzane odbicie dwojgiem ramion zagania, komenderu- ' - Wszyscy, prosimy, do linii! Do linii!

Jeszcze zamieszanie, napływająnowi goście. W tym zamieszaniu, tłoku przy drawiach - gargulec! Dech mi zaparło przerażenie! Jest! A jeśli jeden to i drugi. We dwóch silniejsi. Bez skrzydeł, inny niż na chórze.

(20)
(21)

- Dzięki Bogu, żeś rzc długo byłeś wici

ak stąd bar pięknie wygląda, jakie

zarobię. Wezmę w lecie dodatkowe iv zamyśliła?

ycia... wszystko dla tej Polski... Po lapić wódki. Wydaję córkę za mąż.

-Yesfather.l will tali Ojciec odchodzi. Daw jej, wybiega do foyer.

Goście przy barze. Paweł, już po kilki

przyjemnie. Przytulnie. 1 ci ludzie jacy mili. przyjaźni. 7

- Państwo pozwolą. Je

)? To chyba małżeństwo? Powinie- cielem rodziny Ewy. Przyjechałem z Wysoki, szeroki w barach młody człowiek, włosy w artystycznym nie- ładzie, twarz wygolona gładko, głos miękki, dźwięczny.

- My z Nowego Jorku. Pracuję razem z Ewą. Moja żona jest studentką w Hunter College.

Brunetka w karminowej sukni, gołe plecy, jedno ramię w bransoletach, papieros, kieliszek. Uśmiecha się.

- Dclightcd to mect you.

bi^o"xrokimr

IRENA To długo nie potrwa. Ja mówię - rok.

PANI W KAPELUSZU Ale po co zaraz krakać? Dziewczyna ślicznie wygląda, wydaje się szczęśliwa. Jak się bawi! Z jaką werwą, jaką gra- cją! Co za temperament! Co za energia! Jakie wspaniałe młode poko- lenie! I jak tańczy! Tańczy pięknie!

IRENA Sama tańczy. Sama się bawi. Ona go puści kantem. Odwróci się

Szum! Jak wspaniale bawi się nasza emigracja!

Czesław stoi w przejściu pomiędzy opustoszałym foyer a salą baro- wą. Oparty o filar, przysłonięty fioletową portierą, jest sam i prawie nie- widoczny. W ręku szklanka z drinkiem. Ostrożnie oglądając się, rozlu- źnia kołnierzyk. Oddycha z ulgą. Z tego miejsca może swobodnie obserwować tańczących i pijących gości. Spogląda na zegarek: Jat dłu- go jeszcze? Nie znam polowy łych gości. Skąd ci wszyscy ludzie? I to powinien być y hotelu, w obcym mieście. Ślub córki powinien być wśród swoich, w kościele, a wesele w domu. Spać ml się chce. Chyba zasnę na

Bezszelestnie, niewidocznie gargulec sfrunął ze schodów. Zjawia się przed Czesławem. Na tacy podaje mu szklankę zdrinkicm. Głęboki ukłon.

CZESŁAW (przygląda mu się) Co za dziwny kelner? Przebrałeś się bra- studentem? Dorabiasz sobie kelnerstwcm?

GARGULEC (glos jego jest niski, ochrypły, przerażający) Mam mówić?

CZESŁAW Mów, pokrako! Nic prosiłem cię na wesele, kim jesteś?

GARGULEC Jestem tym, co cię dręczy.

Z twarzy Czesława znika uśmiech. Odsuwa się. Cofa. Gargulec postępu- je za nim, głos jego opada do chrypiącego szeptu:

GARGULEC Pamiętasz, kiedy po przełknięciu trucizny, obudziłeś się w więzieniu... i te twarze nad tobą... to ja, ja tam byłem...

CZESŁAW (osłania się rękami) Odejdź! W głowic mi się kręci, Jakieś zmory, upiory przeszłości.

(22)

- Czesław, słyszałem, mówiłeś z kimś?

- Sam do siebie.

- Może wolisz być sam?

-Nie! Zostań. Pogadamy.

- Nawet nie miałem okazji pogratulować ci. Taki jesteś zapędzony, roaywany.

- Widzisz, co się dzieje. Ja jużnic niemam do powiedzenia. Ewa chcia- ła ślubu. Ma ślub. Baśka chciała wesela, no i jest wesele.

- Żyję. Złego diabli nie wezmą. Wytrzymałem obóz. tortury...

- Kaszlnąłem w łazience, odpadł mi kawałek kręgu i już się nic podnio- słem. Przez tydzień w szpitalu karmili mnie narkotykami, ale już nic nie pamiętam.

- Słuchaj, Czechu, ten kościół... nic bierzmi za złe, ja tak po przyjaciel- sku, znając twoją przeszłość, wiedząc kim jest Basia...

-A czy ja nie wiem? Wybrali sobie tę religię. To miał być kompromis.

Bo on nie chciał przejść na katolicyzm. Jego ojciec to Szkot zAberdccn.

Basia tańczy. To tu. to tam miga jej magnoliowa suknia. Orkiestra i dopada kanapy pod ścianą. Wo-

^ałascynowani, wsłuchani w opo- - Moi rodzice 1 Milerowi pomnik powinni wystawić. Nit się zamartwiać, czy przyjdę wieczorem, bo - godzina polic,, liśmy wtedy togo nienawidzić. Nieprzyjaciel to byli Niemcy. Nic pozw logia jedna. Jeden cel - przetrwać. Walczyć o niepodległą Polskę. A t W głowach się smarkaczom poprzewracało. Nic ta szkoła, nic tamta, r iózł Czesław do Chicago, na uniwersytet. Sp

Ujadonu Basy... Milknie - Did you understand me? No?

iega na ring taneczny. Orkiestra zaczyna grać i Basia tańczy.

Paweł przy barze. Zapatrzony w brunetkę w karminowej kreacji pod- usi się zdeterminowany, aby zaprosić ją do tańca. W tej samej chwili I przegubie dłoni chłodny uścisk kościstych palców. Wysoka, chuda CZU|<

ręki.

ELEONORA Młody człowieku, jestem Eleonora, przyjaciół:

PAWEŁ Nice to mcetyou.

ELEONORA Młody człowieku, czv napiłby się pan. Presbiteri PAWEŁ Prcsbiterian?

ELEONORA Czy nigdy nie słyszał pan o tym koktajlu?

PAWEŁ No. lam sorry.

ELEONORA Zaraz panu powiem. Mieszamy 1/3 Bourbon. 1 r.

Ale i 1 n wody sodowej.Chcepanspróbować?

MĄŻ ELEONORY No. niezupełnie.

ELEONORA Niezupełnie, prawda. Ale blisko. Z Europy.

Mą?. Eleonory, niższy od niej, pulchny, ciemny i dystyngowany wyciąga PAWEŁ Nice to meet you, sir.

ELEONORA Mój mąż mieszkał kiedyś w Polsce.

PAWEŁ Vcry intercsting!

pierwszą wojną posiadłość pod Krakowem. 1 pracowali u nas Polacy.

Chłopi. 1... nauczyłem się od nich po polsku... tylko chłopską gwarą...

ELEONORA Powiedz coś po polsku!

MĄŻ ELEONORY Nnnieee...

ELEONORA No powiedz, powiedz panu chociaż jedno słowo...

MĄŻ ELEONORY Nic... nic...

PAWEŁ (podnosi się i kłania) Excuse me.

Wychodzi z sali barowej. Idąc, c Eleonory.

IREN A A ten kostium, k' BASIA (wzrusza ramiom

piero po dłuższej chw

sobie pan młody, czy te via przypiętą do sukni on

(23)

zawsze jest czas, nawet w ostatniej chwili można kupić. Ale Ewunia ich zupełnie owinęła dokoła palca. Dla nich Ewa to królewna. Nad- zwyczajna. Wszystko, co ona powie, co zdecyduje, tak ma być.

IREN A A oni? Co o nich myślisz?

BASIA Z chłopakiem już się pogodziłam, ale rodzina głupia.

Ukryte pod stolikiem gargulce przedrzeźniają: „Jużsię pogodziła... już się pogodziła..." Wyskakują spod stolika, przygięte do ziemi, na czwora- kach uciekają, znikają.

Podchodzi PANI W KAPELUSZU Gratuluję! Gratuluję I Zięcia! Cór- ki ! Ach, co za przepych. Szum! Jak wspaniale prezentuje się nasze młode pokolenie! Co za ślub! Co za bal! Jaka muzyka!

BASIA Chodźmy tańczyć. Tańczyć! Tańczyć!

Jadalnia na wprosi sali barowej i po prawej stronie foyer. Goście już zaczynają przechodzić z baru do jadalni na kolację. Zajmują stoliki, roz- kładają serwetki na kolanach. Kelnerzy i kelnerki krążą pomiędzy nimi.

Głośne rozmowy, śmiech. Ożywienie. Przesuwanie krzeseł, brzęk szkła.

lód I tylko ten jeden To był rok 1941 Z

•U Zabieli angielska, bo polska dopier

yem. Wolniutko. Kierowaliśmy się na Dusseldorf i Berlin. Patrzą: s molol nie ma klapy w podłodze. Dranie uczyli nas skakać przez dziur tojak będziemy skakać, kiedy klapy nie ma? Mówią, ie przez drzwiczi Cholera mnie wzięła. 1 do lego zimnical Zlodowacieliśmy

Przerwał. Rozejrzał się. A gdzie len kelner? Wina nam nie naleje?'/•

patrzcie, jakby wyczul! Jakby rozumiał po polsku.

Gargulcc usłużnie nalewa wino Czesławowi. Zatrzymuje się i piz.

'iwilę spogląda mu z bliska w twarz. Czesław otrząsa się: Ale fizjon, e chciałbym się i, zakazana! Skąd oni tu trafili? I

Widzę Basię. Idzie wolno przez f gicznie dyrygowała linią. Nawet mi senną świeżość, a jej pastelowy kok zwiędłych kwiatów cyklamenu. Dosi - Tak sobie patrzę, przyglądam się - Czy nic widziałaś Ewy? Gdzie

Mówi rozglądając się na wszystkie strony. Niespokojna. Ciągnie ir za sobą do jadalni. Pada ciężko na krzesło.

- Jestem wykończona. Tak niby ruszam się, skaczę, chce mi się i czyć, a jak pomyślę: to ślub Ewy? Z kim? Gdzie? I gdzie moi rodzi Wtedy chce mi się siąść na środku tego wyzłoconego hotelu i rycz<

ryczeć. Porozwalałabym te wszystkie stoły i zi I znów jak pomyślę, że on dziś w nocy z ij i przedwczoraj.

-Kto?

-Dlac?

- Nic mówiłam ci? Nie ma co ukrywać. Przysuń się. Tu nas nikt nie widzi. To było tak... Czechu przyznał mi się niedawno, że jak był w którymś więzieniu, to tak go bili, że już nie mógł wytrzymać i zażył truciznę.

- W któiym więzieniu?

- Chyba w Wiedniu. Bo aresztowali go, kiedy po spełnieniu misji w Polsce przedostał się do Budapesztu i wpadł w ręce gestapo. I w Wiedniu Teraz tam, popatrz, tam przy stoliku. Siedzą w czwórkę i głowę daję, że im o tym opowiada. I jeszcze się śmieje.

ie było zlr ny było.

'ie znaleźliśmy. Zrzucili nas na księżycowa. Pod nami widać

~,Or Wylądowaliśmy. Pustko- tereny włączone do Rzeszy. No

las. poła. Krzyczą: „Przygotow.

wie. Gdzie tu iść? Zabielski nie Pomagam mu. jak mogę. A on..

ma kontakt. Krzymowskiego ni>

podział. / to dopiero później sif Ekwipunek ukryliśmy ldziemij dowonia. Wieś czy co? Okazuje

Słyszymy: Hans. come here! Aha... jesteśmy na Śląsku. Zabielski mówi:

chodźmy do wsi. A ja czułem się dowódcą, bo on ranny. Mówię, kompas i poczekać do rana. Zobaczyć, kto tu mieszka. Leżymy 100 metrów od zagrody. Słyszę: idą baby do kościoła. Mowa polska. Ale nie wiedzieli- śmy. gdzie jesteśmy. Później okazało się. że w pobliżu granicy.

Zabielski zdecydował: pójdzie do wsi. Bidula z kijem pokuśtykał na jednej nodze. Wraca i mówi: „Jest źle. Jesteśmy na Śląsku ". Dwaj ja- cyś ludzie z tyłu za nim. Mówimy im. że byliśmy na nartach. Proszą do chałupy: dobrze, mówią, że przyszliście do nas. Wchodzimy do chału- py, jest matka i młoda dziewczyna. Pytamy, Jak można dojechać do Biel- koleją. Ale gospodarz nie ma konia. Sąsiad ma konia. Zaprzęga konia do bryczki. Wiej otwartej bryczce my we dwóch. Wszyscy patrzą. Cała młodzież. My w śmiech i oni w śmiech. Wiedzieli, kim jesteśmy, nie ma co. Ale to były swoje chłopaki, my wtedy dla nich...

Basia pochyliła się. Zsunęła z nogi uwierający pantofelek. Masując stopę

(24)

- Tak... j się śmiejmy. Czy mamy stale płakać?

u bardzo się nad nim pastwili. Wieszali ni palkami w podeszwy albo wlewali Opowiadał mi. ze w tym więzie

go głową w dół, walili gumou strumienie wody siłą przez no .

Głodzili go, bili okropnie. Najgorsze zaczęło się, jak się przel Ze złożył fałszywe zeznania. Wtedy połknął cyjanek. Ale odratow Obudził się i zobaczył nad sobą białe kitle pielęgniarki i lekarza. A jak się po tej operacji tu. w Ameryce obudził, jak otworzył oczy i czył ludzi w białych fartuchach nad nim, to nagle te dwa obrazy nałożyły to taki okropny ryk. I płacze. Budzę go. uspokajam: no Czechu. Czechu..

Przyjechaliśmy bryczką na stacją w Skoczowie i jedziet W Bielsku biorę dorożką, mówią do Zabielskiego: „No, loi -•'- -'•-' lem. żebyś mnie zostawił. ".. A czy ty byś mnie z

l' do Biel:

Umówi, , te jak on eidazn

gam. ie go znajdą. Rozstaliśmy sią. Od poszedł do hotelu - a mial pa- piery z Generalnej Gubernii -ja dalej sam. Kierowałem sią kompa- sem. Zatrzymywałem sią w bacówkach, żebrałem o chleb. O 6-tej rano doszedłem do jakiejś chałupy. To były Wadowice. Pytam gospodarza:

wai. „Nie!" Widzą piwnicą: „A tom? " Chłop mówk ., Nier P ""

Idą. Widzą szosą. Za szosą pola c przez to pole.. wiał. mgłą oc

isnął całą salą. Gwizd nie łSkawą, w lutym czterdi 10 latach powtórzył się z

Widzą: dwaj żołnierze. Celują z karabinó

li. Biją. A ja wrzeszczą. Po paru godzinach bicia - do Wadowic, do więzienia. No i zaczęto się. Reszty nic ma co wspominać...

Basia zamyślona. Czyżby nie słyszała gwizdka? Poprzez rzędy biało nakrytych stolików spogląda na Czesława. Odwraca się do mnie. Na twa- rzy jeszcze nie zgasł ciepły uśmiech:

-No tak... no widzisz... i co z tego? Nikt mu nie dziękował i nic podzię- kuje. Dla kogo to zrobił? Dlaczego? Przecież był ochotnikiem. Nikt mu nie kazał. Może, żeby pomścić brata? Jego brat miał 20 lat, kiedy roz- strzelali go Niemcy. Może dla brata pamięci? Może dla miłości ojczy- zny? Jakie to teraz wytarte słowa! Ale przyznaj, dla nas nic były wytarte.

No i z tej ojczyzny musieliśmy uciekać. A ja postanowiłam się odciąć.

mentalizmów i poświęceń! Tu jest nit -Udałoci się?

Taka inność od wszystkich naokoło...

- Jakby został w nas cierń...

-. . . i to nic jest tylko ból psychiczn

viekiem. Dość senty- a intensywność bólu.

idwygląda niepozornie, niemal śmiesznie. Obydwoje odkrywają to i odczuwają.

DAWID Gdzie ty stale znikasz? Widziałem cię...

EWA Tak. tańczyłam.

DAWID Kto to jest? Ja go nic znam.

EWA Gość.

DAWID Co za gość? Ja go nie zapraszałem.

EWA Och. nie wiem... Podwinął ci się kołnierzyk. Pozwól, Ze ci poprawię.

DAWID Nie! Zostaw! Wystarczy, żc mnie w to ubrałaś.

EWA Jak to? Nie podoba ci się już twój ślubny kostium?

DAWID Śmiejąsię ze mnie. To nie ja! Nic poznaję siebie. W coś ty mnie

(25)

EWA A przecież zgodziłeś się. Podobało ci:

EWA To teraz przyznąjeszjej rację, zc co DAWID Nie zastanowiłem się. Wciągnęłaś

odróżniania się od reszty. Trzeba było sa

Jak ja wyglądam! nu kupić sobie ubranie.

W Jad:

BASIA F.wunia, na miłość boską, gdzie ty się podziewasz? Szukam cię, tu tort trzeba podawać. Czas biegnie. Niedługo musimy opuszczać lokal . Zobacz, która godzina!

EWA Oh. mother, stop bcing so dreadfiilly intensc!

BASIA Intense! O co ci chodzi? Taka jestem. I ty też taka będziesz.

EWA Never!

BASIA Martwię się o ciebie. Gdzie ty znikasz? Z kim ty tańczysz? Coś mnie dręczy, denerwuje. Takie dziwne mam przywidzenia. Ewo, co się z tobą dzieje?

EWA (uśmiecha się figlarnie i obraca w koło) Tańczę... tańczę... tańczę...

BASIA Muszę ztobą pomówić... ale teraz wnoszą tort!

Atmosfera oczekiwania niewspółmierna do okoliczności. Na osobnym 3 do jadalni kilkupiętrowy tort weselny. Jest to typowe

też i uciszania. Pieśń rwie się, gaśnie.

Wśród gości czekających w kolejce na tort - Paweł. Nie zadowala się cienkim plasterkiem wydzielonym dla każdego, wyciąga zkieszeni scy- zoryk i odkrawa nim spory kawał ciasta. Wraca zadowolony do stolika.

Smakuje tort, spogląda tkliwie na scyzoryk.

Podchodzi PANI W KAPELUSZU Czy można się przysiąść na chwilę?

tfl W KAPELUSZU Co za przepiękna podniosła uroczystość. Co z jracja, co za ton! Jaka elegancja! Co za smak! Trzeba o tym napisać v

^ie. Ach, jaki dziwny scyzoryczek. Niespotykany.

Tort juz znikł. Goście nasyceni, ku. Gwałtowna, krótka rozmow;

zapala papierosa. Zbliża się Basi:

- Ewo, co się stało?

- Widziałam, jak Dawid...

- Chcesz wiedzieć? Rodzice Dawida sąobi

- Że ich ignoruj - To idź, powie

- Nic wiem. And I don't carc.

- Pokłóciliście się? Na weselu?

- Co zepsułam, co? T>le wysiłku! Tyle k - Czy ja cię o to prosiłam? To nie moje, a - Ewa, opamiętaj się!

Tiosfcra jak przed nadciągającąbu- elektrycznością. Złudne uciszenie i ta, zagraża, co już jest, chociaż je- Jestem tu, ukryta, a jednocześnie siedzę przy stoliku w jadalni i przy- glądam się gościom, sytym, sennym i popijającym kawę. To'rozdwojcnic jest stanem najzupełniej normalnym i poddaję mu się chętnie, gdyż po- szerza zakres mojej obserwacji. Nic mnie nie zdziwi. Zanim przekroczy- łam próg tego hotelu, czułam, że wkraczam w nierzec^wistość. Na czym polega inność foyer? Wydaje się, jakby ciężkie, szkarłatne portiery, które utraciły swoją soczystąświeżość wczesnego wieczoru, znów nabrały bar- wy. Jest to terazciemnogłęboki ton granatu. Aksamit nocy.

Ewa wbiega zdyszana. Jest boso. Rozwichrzone włosy. Szepcze coś do siebie, śmieje się. Okręcając się tanecznic, zbliża się do lustra. Poprawia włosy, wygładza suknię. Ściemnia się, słychać dalekie odgłosy burzy.

Nagle w lustrze, za Ewą, zjawia się nowa postać. Smukły, w nieskazitel- nie skrojonym fraku, śnieżny gors koszuli. Twarz królewicza z bajki za- stygła w czarującym półuśmiechu? Zachwyt w oczach Ewy. Usta rozchy- lają się bezbronnie. A on skłania się przed nią zapraszając do tańca.

ę, przyśpiesza. Coraz gwałtow- niejszy. nierówny, łoju? nie walc, to namiętna, szalona, dzika galopada.

Oczy Ewy półprzymknięte, głowa odrzucona do tyłu. Ten sam niezmien- ny półuśmiech na twarzy tancerza. To nic twarz. To maska. Spod poły fraka wywinął się cienki, jakby lwi, ogon. Szponiasta łapa na białej sukni Ewy. Chcę gdzieś biec, wzywać pomocy, ale - jak w koszmarnym śnie - nie mogę się ruszyć. Wołam, ale głos mój jest bez dźwięku.

Muzyka cichnie, gaśnie. Mrok się pogłębia, słychać teraz wyraźne od- głosy nadciągającej burzy. Światła błyskawic odbijająsię w lustrze.

Niepostrzeżenie, zc wszystkich stron foyer zaczynajączołgać się dzi-

(26)

BOGUSŁAW WRÓBLEWSKI

U źródeł Odysei

(27)
(28)

gdzie umarł ktoś bliski niedawno

ANNA FRAJLICH

autobus już tam nie kursuje a chmury się snująpo niebie pierzaste kłębiaste chmurzaste

Urzeczenie - Jeruzalem niebieskie - w przepastnych fałdach dogmatu.

Ono nie jest historią.

Byk tybetański .995

niezwykłej urody

Martha's Vineyard przywiozłem małą próbkę do Wenecji

każdy kto dotkn^

potwierdził me zdanie byk tybetański nie mniejszy od słonia to pracowite i szlachetne zwierzę

jak się skrapla mgła na mojej szyi i ramionach gdy po kamieniach płaskich szłam wśród dzikich róż zza których wołał

pięć dni w kierunku rozbijał fol odwieczny bieg.

27 tietpnla 1996 r.

bożków przeróżnych kraj Wielkiego Chana ku północy

Nad oceanem Wieczór zapada i zapada w zimową miękką noc od oceanu blada smuga

Historia w niejedną próbę

nieprzemyślany krok Jak robaki Szekspira

historia żywi się śmiercią

bo było tylko to co było i tylko jest co jest i wsiąkło v ^ > k ' bo było tylko to co było i tylko jest co jest i wsiąkło v ^ > k ' rozpycha opasłe jej tomy

w tym mieście nieodgadnionym umarłych emigrantów jak grób się zasklepia ulica

(29)

GRAŻYNA DRABIK

Cicha śmiałość

(30)
(31)

SUZANNE STREMPEK SHEA Niebiańskie światło sprzedam

(fragmenty)

Mimo że kiedy mi o tym powiedział, zerwałam pierścionek z palca i krywającym zieloną, puchową kamizelkę, dalej twierdził, Ze powinnam go zatrzymać.

- Chcę, żebyś go miała - jest twój - wymamrotał głuchym głosem, patrząc na mnie, po czym odwrócił wzrok, żeby ostrożnie wydobyć pier- ścionek zkamizełki, jakby to był tkwiący w ranie odłamek szkła.

Pamiętam, że maleńkie skrawki piór uleciały z rozcięcia zrobionego w pod ząbkiem oprawy - Eddie wydobył go szybko, zmiął w palcach, po czym delikatnie położył pierścionek na stercie czasopism leżących na sto- liku do kawy.

Oznajmiwszy, że będzie się za mnie modlił, otworzył frontowe drzwi i było po wszystkim.

Można powiedzieć, że byłam oszołomiona, można powiedzieć, że czu- łam wsobie ciemną pustkę. Ale nie można powiedzieć, że pogrążyłam się w rozpaczy - w każdym razie jeszcze nie wtedy. Miałam zbyt wiele do Bo - jak powiedziała moja mama - co sobie ludzie pomyślą: dziesiątki zasad savoir vivre'u miały mi zapewnić zajęcie przez kolejnych kilka miesięcy aż do samego końca owego dnia, kiedy to w czasie wiadomej ceremonii pierścionek zaręczynowy miał zostać przełożony na prawą rękę, aby ślubna obrączka zajęła swoje stałe i prawowite miejsce u podstawy czwartego palca lewej ręki1.

Bo - jak powiedziała moja mama - jeśli zadziałam dostatecznie szyb- ko, jest szansa, że zwrócąjej część pieniędzy: trzeba było zadzwonić do domu weselnego, dostawców jedzenia, do orkiestry i agencji turystyeroej - plany odwołane, a pieniądze grzecznie zwrócone bez choćby cienia współczucia ze strony urzędników, sekretarek i agentów na drugim koń- cu drutu - tak jakby cały ten koszmar był czymś, z czym spotykają się na

Bo - jak powiedziała moja mama - trzeba wszystkich zawiadomić, wysłuchać przez telefon wyrazów zaskoczenia i żalu od wujków, ciotek i kuzynów, którzy ledwo zdążyli się oswoić z myślą, że ktoś rzeczywiście chce mnie poślubić i posunęli się nawet tak daleko, że wydali sporo pie- niędzy na nowe buty, które mieli z tej okazji włożyć.

(32)
(33)

- Kiedy ma być to... wesele? - niehem ręki zaprosiłam Dicka do zajęcia - Mamy nadzieję, że za rok, w dziewięćdziesiątym piątym, aie nie je- steśmy całkiem pewni - odparł zagłębiając się w poduszki kanapy.

Musimy poczekać, aż jej matka wyciągnie nogi, żebyśmy mogli się wpro- wadzić, przerobić cały dom i urządzić go tak jak chcemy. Nic ma sensu dwa razy się przeprowadzać. Zajmuję się kładzeniem tapet, więc cała rzecz nie będzie drogo kosztować.

Dick znowu odgarnął włosy, po czym zaczął czegoś szukać w kiesze- ni kamizelki. Wydobył swoją wizytówkę - Richard Wilkins, firma Nu Po linii liter tworzących adres i telefon kroczył mężczyzna w kombine- zonie, obładowany rolkami tapet. W kieszeniach miał pełno szczotek, wałków i linijek, a w jednej ręce trzymał wiadro z klejem.

- Dopiero co jc odebrałem, f.adne. nie?

Patrząc na wizytówkę widziałam, jak mały człowieczek czeka aż kara- wan pogrzebowy odjedzie spod małego domku. Nie tracąc czasu odrywał wypłowiałą tapetę w różyczki w maleńkim przedpokoju.

- Czy ona rzeczywiście ma niedługo umrzeć, czy macie tylko taką - Ależ nie, nic podobnego - Dick wyprowadził mnie z błędu, a jego twarz przybrała poważny wyraz. - Jest w kiepskim stanie. Jakieś proble- my z krwią. Dobrze będzie, jak dożyje świąt.

- Och, tak mi przykro - powiedziałam szczerze. Dick wpatrywał się przez chwilę w jakiś punkt na czubku czarnego zniszczonego buta na grubej podeszwie, po czym spojrzał na mnie i wzruszył ramionami. - Nie

Sięgnął do przedniej kieszeni spodni i rozłożył stronę z ogłoszeniem - tym, które zamieściłam w ubiegłym tygodniu w Penny Saver.

- Już czas, mamo, chcę się go pozbyć - powiedziałam pewnego wie- czoru w ubiegłym tygodniu, prawie sześć miesięcy po odejściu Eddic- go. Tyle mniej więcej czasu zajęło mi odwoływanie wszystkichspraw i rzeczy z wyjątkiem tej jednej, która tkwiła na mojej półce z książkami w czymś, co niegdyś wydawało się świętym naczyniem, a co teraz bar- dziej przypominało puszystą brązową trumienkę, którą należy zakopać.

Mama uważała jednak, że powinnam zatrzymać pierścionek. Stwier- dziła, że jest w doskonałym gatunku i że naprawdę nie powinnam się teraz tym wszystkim przejmować. Dobrze wiedziała. Ze przed Eddiem nikt nie chciał się ze mną ożenić i była pewna, 2c nikt nie zechce tego uczynić w przyszłości Zawsze ta sama nieśmiała i nic kwestionująca ni- czego córka, która robi, co jej się każe. Zgodnie z nakazem matki do osiemnastego roku życia trzymałam się zdała od chłopców. Ściśle mówiąc, jej słowa w dniu, kiedy skończyłam dwanaście lat - jakieś dwie sekundy po tym jak ciocia Julia uściskała mnie dając mi w prezencie pertę na sre- brnym łańcuszku (bo zawsze mówiła, że jestem perłą w jej życiu) i po- wiedziała matce, że wkrótce będzie musiała ogrodzić dom, aby utrzymać chłopaków z dala od takiej pięknej dziewczyny - brzmiały dokładnie tak:

- Bóg mi świadkiem, że nie ma już na świecie przyzwoitych ludzi i nic chodzi mi o to, czy ktoś cię zechce czy nie, ale jeśli ty odważysz zbliżyć

(34)
(35)

mo, więc możesz chyba zdobyć się na gest - wtrąciłam. Naprawdę działał mi na nerwy,

-1 lej, to nie twoja sprawa - burknął.

- Przepraszam. Na pewno nic jest ci łatwo. Ale pomyśl tylko - gdybyś był w sklepie, nie prosiłbyś o zniżkę.

-A myślisz, że dlaczego szukałem w i się trafia kupiec, już kończyć - powiedziałam, szukając pretel

: przyjść, żeby obejrzeć pii wie? Chcesz

icdząc jakby, co :k podniósł się z kanapy i oboje staliśmy nic ' ' bo tak zresztą było.

; w stronę drzwi. - No to zadzwoń do mnie. jeśli zmienisz

» mi się i wziąłbym go... za trochę niższą cenę - powie- o do mnie, a częściowo do odklejającej się w niektórych cach tapety a la Laura Ashlcy, którą mama pokryła ściany salonu

które miały przypiecz prawie wystygła. Odsunęłam do ciężarówki z wymalowaną działam, jak przed zapaleniem

(36)
(37)
(38)
(39)

ADAM LIZAKOWSKI

Jesień 1995 Są w Chicago od pięciu miesięcy a już dokonali wiele, odnieśli sukces jeden z największych w ich życiu (tak napisali w listach do rodziny).

On znałaś pracę w serwisie sprząlającyrr ona pilnuje dzieci u bogatych Hindusów zjej słów, zjego eleganckich gestów Choć ich plany jeszcze w krainie man oboje tacy młodzi dopiero co po 30.

kulturalni, po studiach, doskonale wyt wjesienne popołudnie idą pustą ulicą żywopłoty wypielęgnowane;

leniwie przytulająsię do siebie jeszcze kilka kroków i ona znik:

Musi jątak pocałowai na sześć dhigich same

śpiewane przez grubą Murzynkę na Maxwell Street w Chicago.

Siedziała na jakiejś stercie skrzynek po owocach w półleżących pozycjach.

Wyglądała jak jakaś murzyńska święta piękna, majestatyczna półbogini dalekich pól bawełnianych.

Słowa jej nasiąknięte wilgocią, słońcem, bólem, nostalgią, wiatrem wirowały nad mojągłową.

pomyślałem gorączkowo

Skąpcy

Chicagowskie ulice

(40)
(41)
(42)
(43)

twierdzające jej oświadczenie.

Czytam resztę. Na dole znajduje się tabela podająca liczbę ludzi z róż- nych krajów, którzy starali się o azyl. Na przestrzeni ostatnich pięciu lat było wśród nich 8993 Polaków. Przyjęto tylko jedną czwartą. „The Tri- bune" zamieściła kolejne zdjęcie Ziemi Opolskiej.

- Guud moming - mówi Łukasz na widok mojego brata.

Gacie odpowiada po polsku: - Dzień dobry.

- Ładny ranek. Słyszałem, jak się modlisz - mówi do mnie Łukasz po Lubię pana Cedzyńskiego. Jakoś nie przychodzi mi do głowy, 2e może będzie musiał jechać z powrotem, mimo że tak usilnie próbuje się przy-

W następną środę Cliff dzwoni do drzwi.

Cliff jest zaskoczony widząc kogoś obcego. Stevie siedzi obok pana Cedzyńskiego i pokazuje mu flet, który siostry kazały nam kupić na lek- cje muzyki. Kiedy Cliffi lata znów zaczynają wystukiwać „Helena Po- lka", Łukasz próbuje zagrać melodię na plastikowym flecie, ale mu nie wychodzi - wydobywa z instrumentu same piski. Gacie wpełza pod stół.

Cieszę się, że pan Cedzyński słyszał, jak się modliłam. Stara się przysto- sować, robi, co w jego mocy. Żeby wyglądać bardziej naturalnie nie zapi- na koszuli podszyją.

Zajmuje to nam cały tydzień, ale w końcu udaje nam się go wyciągnąć na zewnątrz. Po tym, jak złożył urzędnikom oświadczenie wyjaśniają- ce, dlaczego opuścił statek, nadal nic czujc się bezpieczny. Wkłada płaszcz taty. Kupuję mu wełnianą czapkę. Jest szansa, że lada dzień Wędrujemy wąwozem. Strumyk nieco zamarzł. To racrej śmiech, a nie wzdłuż drogi prowadzącej przez rzekę do Alloucz, gdzie mieszka Cli ty.

Jeśli skierujemy się na południe i pójdziemy przed siebie, natrafimy na most, który ponownie przecina rzekę, lecz tym razem wjej górnym biegu.

Ten most ciągnie się przez milę nad tym częściowo zamarzniętym mokra- dłem, zamieszkałym przez bobry i piżmowce. Kiedy tam jesteśmy, Łu- kasz zaczyna mówić. Po prostu mówi, jakby robił to po to, żeby usłyszeć samego siebie. Tak więc idziemy wzdłuż rzeki - ja, Stevie i pan Cedzyń- ski. Tylko on się odzywa. Mówi: - Proszę, Boże, mam nadzieję, że mi sem widujemy staruszkę, panią Burbul, która stoi pod przęsłem, wpatru- jąc się w rzekę. Przęsło jest dość wysokie. Z jednej strony widać białe brzozy i sosny, a poza nimi, gdzieś w dali, Murphy Oil Company, z nieu- stannie płonącym płomieniem. Z drugiej strony znajduje się wybiegająca z miasta szosa, mały mostek, przez który przechodziliśmy przedtem, jc- gościa. Znajdujemy się wysoko, wiatr przenika nas do szpiku kości, kie- dy pytam Łukasza, czy coś nie w porządku.

Jego oczy sątak wymowne i głębokie, że wydaje mi się. iż widzę wnich las.

- Mr. Cedzyński - mówię.

jakby. Ale kiedy zaczyna, las znika mu zoczu. Widzęjcgołzy. MówUoś do siebie po polsku.

Nieco dalej natrafiamy na delikatne pasemka pajęczyny, które już tu kiedyś widziałam. Są białe i bardzo cienkie, jak pajęcza sieć. ale to tylko pojedyncze pasemka, które w nic się nie układają. Płyną w powietrzu, dopóki nic natrafią na coś. na przykład na poręcz mostu. Czasami, kiedy ciebie i przez chwilę jest się przyozdobionym w srebro. Kiedy zdejmuje się je zbluzki czy koszuli, sątak lekkie, że wiatr unosi je z pola widzenia.

Dziwię się, że można je też zobaczyć jesienią.

chać do Ameryki, o ile mająjuż tutaj rodzinę. Trudno jest tym, którzynie mają tu nikogo. Muszą starać się o azyl. Nie mogą dostać wiz. Po space- rze kawałeczek pajęczej nici przyczepił się do płaszcza pana Cedzyńskie- go. Wrsi teraz na kuchennym krześle. Twarz pana Cedzyńskiego jest za- czerwieniona. „Zawiodłam go, bo go nic zrozumiałam" - myślę sobie.

Rozmawiają z tatą po polsku. Łukasz opowiada o czymś, gestykulując.

Wymachuje rękami, aby opisać coś, co zrobiliśmy ja i Gacie.

- Czykago - powtarza kilka razy.

- Wyjeżdża - stwierdza tata.

Próbuję coś wyjąkać. Pan Cedzyński idzie na górę.

- Ale on wróci - mówi tata.

- W jaki sposób dostanie się tu z powrotem? - pytam.

- Podejrzewam, że wskoczy w autobus. To prawda, że jedzie się aż dziewięć godzin, ale co z tego? Jemu to nie przeszkadza.

Przyjeżdżają, żeby go zabrać. Słyszałam, jak rozmawiali o „Łucji z Czykago", która telefonowała już kilka razy. Przez ostatni rok dostawała listy od pana Cedzyńskiego.

- Wyjechali wcześnie, żeby dotrzeć do nas przed południem - mówi tata. - Wkrótce tu będą.

Obejmują Łukasza, lak jak zrobił to lata. Podają nam ręce. Łucja z Chicago mieszka od jakiegoś czasu w Ameryce, ale Michał i jego żona dopiero ęo przyjechali i nic mówią po angielsku. Mama częstuje ich cia- stem i bułeczkami. Stevie i ja słuchamy. Od czasu do czasu Łucja lub Michał pytają: „Wiele lat ma twoja córka?" lub mówią: „Dzieci bardzo szybko rosną". Wtedy patrzą na nas. Jestem cześciąjęzyka, którym się posługują. Kiedy rozmawiają ze sobą, a mama krząta się po domu. nic wydaje mi się, żebym miała szczególnie tęsknić za Łukaszem. Ale kiedy zakłada swoją wełnianączapkę i wsiada z nimi do kombi, dom wydaje mi się pusty. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego odjeżdża.

Piszę do niego po angielsku. Nic proszę taty, żeby przetłumaczył, bo list jest zbył osobisty. Wysyłam pajęczą nić zdjętą z płaszcza.

Znów zaczynam wołać na mojego brata„Kisa:wski". Chcę. żeby wszy- stko było lak samo jak przed przyjazdem pana Cedzyńskiego z Polski.

Ale nigdy już lak nie będzie. Powinniśmy chyba doceniać to. co jest nam bliskie. Gacie potrzebuje nowej czapki. Kupuję mują.

poprosić lalę, żeby uczył mnie polskiego.

Ani słowa od Łukasza Cedzyńskiego. Brakuje mi go. Spada śnieg, za- krywa ścieżkę db strumienia i drogę, otula też brzegi wielkiego słodko-

(44)

- Wydaje mi się. żerozumiem - odzywa się znów tata. - Koło cmenta- żowaniu dróg stojąkapliczki. Krzyże mająosłonę przed deszczem.

- Jego rodzice nie żyją- mówi mama. a ojciec kiwa potakująco głową.

11 u l

^JC ^ ' o " l ^ w m o t o ^ k o j u MekS^Tlocąpod siłą^Mm^Od- mlskliby wracać domoizaj^ć fole, wtedy sądzę, żć dla*wsz^kich było- by lepiej. Ciekawe, czy Łukasz myśli podobnie. Wydaje imsię. że jestem

go nic rozumieć. Nawet jeśli wszyscy wokół mówią po polsku, to przc- wló^ach^Ciekawa jestem, czy pan Cedyński fei. Słyszę jaWtóglo^

Musi być po północy, a ktoś jeszcze nic śpi. Gacie przewraca się z boku na bok. Wszyscy na górze są cicho, tylko Gacie knjci się i ciężko oddy- sątok^ajęd rozmową. że nie słyszą. jak idę. Chodzą w"tę'i^owrotem,.

- Napij się. Luka^.^^ ^ £ ^ ^ ^ od f

jakby^zwraeał się do szklanki, potem wj|!ija jej zawartość. Nie wie ct

lii i ii iii i

lik. A teraz, jest herbaciarnia ..Capitol". do której kiedyś mnie zabrał tata...

głową i uśmiecha się udając, że rozumie.

Nigdy nie wiem. w jakiej ^

P' - p ó j ś ć ? - pyta pan CedzyAski po polsku, a ja rozunńem. o co mu chodzi potomne głosu migach rąk. ^ ^ św. Franciszka, który znajduje się niż obok naszego kościoła. Przy wej-

(45)
(46)

THOMAS J. NAPIERKOWSKI

Pasierb Ameryki

moja polsko-amerykańska odyseja literacka

(47)
(48)

trywialnej po-

magisterskie w University of Colorado. Po półrocznej pracy w południo- wym Chicago przenieśliśmy się latem 1966 r. do Boulder.

łemswoją „niewidzialność" jako m S I T Sc'zasKAoiły^Scj ^ t™by^mjerdzenia własnej egzystencji w utworach7które studibw£

rawet najdrobniejsze

ka w spisie narodowości w Śpiących (The Sleepers) Whitmana. 1 cho- ger' czy „Kikc"> -jest rzadko tak samo potępiane w środowiskach ludzi wykształconych), znajdowałem satysfakcję nawet w negatywnych alu- jjach łustorycznych. jak na przykład ta. którączyni Horacjo opisując ojca

Sofroun'dheonce, nhen. in an angryparte.

S'C^^S^ychC^ątków,'iakich jak Dżungla Uptona Sinclaira - nil dos trzcga łcrn w^i m swoje; goa^cliMite ni eaiajd owalem U m ^

dzielnicy takiej jak południowe Chicago. Lokowano powieści na kresach

magisterskie w University of Colorado. Po półrocznej pracy w południo- wym Chicago przenieśliśmy się latem 1966 r. do Boulder.

łemswoją „niewidzialność" jako m S I T Sc'zasKAoiły^Scj ^ t™by^mjerdzenia własnej egzystencji w utworach7które studibw£

rawet najdrobniejsze

ka w spisie narodowości w Śpiących (The Sleepers) Whitmana. 1 cho- ger' czy „Kikc"> -jest rzadko tak samo potępiane w środowiskach ludzi wykształconych), znajdowałem satysfakcję nawet w negatywnych alu- jjach łustorycznych. jak na przykład ta. którączyni Horacjo opisując ojca

Sofroun'dheonce, nhen. in an angryparte.

S'C^^S^ychC^ątków,'iakich jak Dżungla Uptona Sinclaira - nil dos trzcga łcrn w^i m swoje; goa^cliMite ni eaiajd owalem U m ^

dzielnicy takiej jak południowe Chicago. Lokowano powieści na kresach

W dzień starcia dumnym monarchą Norwegii.

Rozkazy, aby rozgromić Polaków. ^ ^

i s H s S s s S s E ^ i - H

CTpąftĘSjg^

K Ś " " ' ' " ™ " " " ^ " ^ ™ ' " " " ™ ' "1' * "

do kościoła; mkt ani nie rozmawiał o religijni o nią nie dbał; niektórzy fcsaS^s^ssCBsfessaS

świecie. któregoczłonkowic stanowili do połowynaszego wieku niemal cych tekst; Zadcń z moich nauczycieli, nawet tych najbardziej^ufatlych i ujmujących - nie widział problemu.

(49)
(50)
(51)
(52)
(53)
(54)

HELEN DEGEN COHEN Ruda Felka

pokój dla trojga słońce znajduje drogę pod opuszczonymi kotarami i poprzez nic ten cały Świat światła w klockach i wzorach liści.

Najpierw było słońce.

przychodziła, szła, delikatnie płynęła jej lśniące matczyne włosy wirowały, potem zniknęła.

gruba ciemność. Potem jego gorący śmierdzący wódczany oddech, zapach pach, najpierw tam odeszło miłe słońce, tylko słońce.

Dlaczego martwić się tą ciemnością w jego środku?

Przypomina czarną perłę.

Chcieliby ściąć.

Lub popisywać się, ich niezwykłym kamieniem.

Nic chcę być ścięta, jestem tylko dzieckiem.

Nie chcę drętwieć w ramie oni wciąż zamykają oczy:

wianek z kukurydzianych kwiatów i pomarańczowych maków tęczowe wstążki spływająmi zramion rękawy białe białe białe

(55)
(56)

mat nie mówi nic tylko pomarańczowe włosy, i : wie już, że jestem wewną jak dyrygent orkiestry, kie

zabijający ich swymi historia Mój ojciec zdejmuje białe pizcścier z karku mężczyzny i strzepuje w powietrze, trzask!

śmiejąc się. Co ty sobie myślisz.

Mamo. proszę nie kradnij im bzu.

Jesteśmy tylko obcymi na przechadzce. Mamo.

Kiedy będę kobietą z domem i płotem, Czy będziesz także u mnie kradła bez?

Mamo proszę nic zrywaj ich lilii, W naszym domu one nad nami zapanują.

przeklina ludzi którzy plują na ulicy przeklina gliny które ich nie aresztują przeklina brakujące ślady na trawie które w Europie mówiły nam Zjeżdżajcie!

Wiesz, kiedyś widziałem Hitlera na paradzie!

Stał na ramionach moich przyjaciół!

Mówię wam! Ach!... To było naprawdę coś!

Wiesz, Bóg miał niezłą zabawę, kiedy stwarzał świat!

Muszę go kiedyś poznać, uścisnąć mu dłoń! Dać mu może pukiel włosów!

Byłbym najlepszym fiyzjcrcm wcałym niebie!

Wstrzymuję uśmiech, staję się młodsza przez tę chwilę i galopujemy, spokojnie pod drzewami pola klapiąpod białymi obłokami.

Nawet jeśli rozdziera niebo swym śmiechem, doniesie mnie do Boga.

Zniszczyła sobie ręce chemicznym rozpuszczalnikiem mamrocząc gdy zaprasowywała na sztywno małe loczki (próbowała cię usunąć... ironizująjego oczy)

jej ręce zanurzone w trujących falach.

Czy to możliwe rozgrywała frywolną partię szachów

z przyszłym przywódcą związkowym, oboje w koszulach 7. zielonego spadochronu?

Ze on z pnia drzewa wyrzeźbił szachownicę gdy gdzieś wśród drzew grała mandolina?

I chociaż zawstydzało jąto, jak na nią patrzył, wygrała, kalkulując każdy ze swych ruchów - zanim mój ojciec wychylił się spomiędzy drzew zaciągnął znów do ogniska i zmusił do tańca?

Który skrępował ją na całą resztę życia i wojna miała zostać przeklęta?

Czy tak mogło być?

Jak sowy byli szczęśliwi żyjąc w ciemności:

Mój ojciec wstał, jakby we śnie kiedy w środku nocy /jawił się samolot.

Padał najmiększy najcichszy śnieg.

Jeden po drugim wyleżli ze swych dziur wnajbielsząpółnoc na ziemi śnieg padał wokół nich jak mit

Jak gdyby to czego pragnęli dostało nową nazwę A więc poszli, oszołomieni tam gdzie wylądował spadochron na drzewie, gubiąc mięsne konserwy, papierosy i wiadomości.

Przy ognisku, szybko zbudowanym (dla Boga tylko kwiat światła na dole) kobieta partyzant odchyliła się by zaśpiewać wojenną bał ladę i wszyscy podchwycili.

Ale mój ojciec zapamiętał tylko śnieg który tak spokojnie padał wjego śnie.

* * * '

tamto bursztynowe światło kiedy Chasydzi tańczyli jak dzwonki dzwonki dzwonki dzwonili strzelając z palców Gotejnu Gotejnu pozbywali się spoconych ubrań ciała najwyższymi opuszkami dotykając G-d w pięknej czamcj nocy Gotejnu

(57)

usłysz dzwonienie Żyda gdy kołysze się i podwija poły płaszcza

przed siedzącymi, rozmarzonymi dziew Juz miasteczko pachniało szabasem, oni tańczyli jak city ^

Chabry Chabry, spokojne polskie kwiaty.

Moje. choć nigdy nic należałam do tamego kraju.

Unoszą się, kołyszą w najspokojniejszej spokojności.

Niebieskie, od krańca łanu zbo2a Jedwabno niebieskie, wśród pomarańczowych maków 1 słońce ciche, ciche jak ta noc.

Jak może tyle słońca wpadać tak spokojnie?

Jak to możliwe, że nikogo tu nic ma?

Mimo wszystko, nigdy nie opuściłam tamtej okolicy Są te dziewczęta, które na zawsze niosły wianki biegły przez kwiaty, jakby były powicuzcm7 Ogrzana, choć wiem, żc nie ma ich nigdzie w pobliżu.

Nic ma nic, co by było do nich podobne w biednym Illino Żadnych żydów i panów, nic do oddzielenia Płatek po płatku, tylko milczące niebieskie Chabry, płynące przez powietrze.

pizełożyła Natalia Jurak

Książki nadesłane

Jacek Dąbałn: Mechanizm, tragifarso. Lublin 1997. ss. 64.

JOHN GUZLOWSKI

Ta c i e m n a P o l s k a Pochodzenie i pleć w utworach Helen Degen Cohen

(58)
(59)
(60)
(61)
(62)

Mason Flagg, jeden z bohaterów powieści Williama Styrana Na pa-płomieni, stwierdza, że seks je najpełniejszą z możliwych form eks- presji, spontaniczną manifestacją uwielbienia wolności. Do takiej wypo- wiedzi skłania go fakt. ze postęp techniczny i towarzyszący mu rozwój nauk matematycznych wypierają sztukę i kwestionują zasadność jej ist- tym że dla nich stanowi on formę wyrazu, która nie podlega ani cenzura;, ani konfiskacie. Jak mówi Olga: Pieprzyć się lo jedyna swoboda, jaka nam została. Pieprze się i być pieprzonym - lo nom zostato. lego nie

Oprócz Olgi w tajniki życia praskiej bohemy wprowadza Zuckcrmana Bolotka, jego miejscowy opiekun i przewodnik. Bolotka opowiada Nata- nowi pewną historię ze swojego Życia, która stanowi najlepszą ilustrację tego. że groteska i absurd są nieodłączną częścią życia mieszkańca kraju komunistycznego. Bolotka. studentprawa. pragnący przenieść się naAka- dcmię Sztuk Pięknych, miał dobrego przyjaciela z dzieciństwa, Blechę, i-A a—u lku wyznał mu '

. . . ! w b . - •' en pisarzem był lichym, miał zły eh poprawnego zdania skrajnie go wyczerpywało.

Ucieczką od frustracji doświadczanych przez czesldch^znajomych staje się dla niego atmosfera Pragi, jej wąskich uliczek i małych sklepików. To

Fascynacja miastem nie może jednak trwać długo, nie ma na niączasu między jednym a drugim spotkaniem. Wcześniej czy później trzeba po- wrócić do tych. którzy się podporządkowują lub wyłamują, bo taki wła- śnie podział istnieje w społeczeństwie przedstawionym vi Praskiej orgii.

„y element nic-

uważa tych Czechów, którzy „drażnią potężnego są pokornych i podporządkowanych, bo to oni stanowiąo sile narodu. No- vak podaje za przykład swego ojca. wjego mniemaniu bohatera, a w rze- czywistości konformistę gotowego służyć każdej dominującej ideologii:

zny?"w lx narodowego i wvbawcę. Kiedv przwzedl Hitler. wvslawial Hitli

wojnie slawil Benesza, kiedy wybrani . . - .

(63)
(64)

TADEUSZ PIÓRO Teksas jako prawda

Budzę się. Sypie śnieg.

Ta zima kiedyś musi minąć Miałem na myśli inną porę roku lecz muzyka odmówiła współpracy.

We śnie był Michałem Aniołem Zielony ekran krył wcześniejszy sen 0 Michalc Anicie i sytuacji bez wyjścia na miasto. Zapomniałem Minęło parę lat. Kot uległ zmianie.

Ser był pleśniowy, whisky bez zarzutu tylko usta stały się cieńsze policzki spulchnione jak ciasto ukryte pod ściereczką, z dala od przewiewów, choćby w zimnym Wzdłuż autostrady porzucone auta czekały na mężnych kierowców sypał śnieg, miało być inaczej.

Raźniej, więcej słońca, mniej kontemplacji pustej przestrzeni lub pustych przestrzeni, wybieraj nic odmawiaj. Coś się zdarzyło gdy znałem parę słów znad innych ekranów, rzucająmi parę ciepłych słów, uśmiech ulicznika z Rio de Janeiro który znał Paryż (Proust Wieża Eiffla, Brigitte Bardot) 1 Francję szerzej pojętą (de Gaullc) miał duże oczy i zdrowe zęby

125

(65)

Po nich długo nic. polem koda

powróżę ci zręki.Ałasko.

III

f S 2 f

S K f i s a r r

H E S .

MoH być otolrakcy jna, niusi być a polem marsz do łóżka

pogody. ptKbraajak każdy wpływ

^komplikowana jak p6b. konkretny jak Ariel, policja

" '; , l i' ' 7 IB" f W K P"n

a s s a z - s - s s .

»

(66)

JOHN GUZLOWSKI

Antoni Gronowicz: szalbierz, postmodernista czy polsko-amerykański patriota?

ków, redakcję małego magazy mu". Był lo i dalej jest jeden:

nów, rocznik o nakładzie 250 cg

(67)
(68)
(69)
(70)

MARIA MAGDALENA RUDIUK

'ie kanadyjscy państwo Mi

ten ICH porządek z ludzką twarzą, sukcesem życiowym cała kultura w setkach tysięcy spokojności - ten ICH standard

tolerancja... ta nienaganność uśmiechu i tonu wykształcenie, pozycja, udane dzieci

ideologiąpropagandą życiem historiąreligią żadnego obrzydzenia albo fascynacji wolnąmyS dziejami krytycyzmu albo wielkich utopii politycznych wyborów

(71)

konsumpcyjną (lego pochłonięcia pracz rzeczy) Poza tym zawsze im brakowało czasu, właściwie to i pieniędzy generalnie żyli jak inni, starali się, uczciwie. Zwyczajnie zadbali co było do zadbania. Sami

Musieli tak konsekwentnie pracowicie uważnie zaczynali od zera z niczego musieli mieć siłę zdobywców lądu determinację ojców i matek

Każdemu według marzeń - Młody Emigrant milczy.

Tak naprawdę ludzie tutaj pojęcia nie mająo życiu. O przekraczaniu Pojęcia nie mająo światach których grozy nawet nie można przewidzieć o zawirowaniach historii i zwyczajnego życia

- o czasie kiedy mały duchem człowiek staje się wielki Tak. Nowi Imigranci wiedząjak rodzi się mentalność Oni wiedząjak rodzi się zamroczenie ideologią albo fenomen wewnętrznej emigracji. Albo ten tutejszy optymizm dokładna prawość (respekt i obojętność)

ten brak powodów do ściemniania dobra i zła do wyostrzania widzenia i rysunku twarzy Pośród postępowych cywilizacyjnych trendów i kredytów żyje się tu dobrze. Wszyscy o tym wiedzą na dowód osobisty.'.

fParulH<o MacNeill uimia-hajq się. Czyibyt/es:c:c Jeden imlgrancjtl lamenl'

I kiedy ta sytości pełna ze świata wszelkich dóbr kulturalna - kanadyjska Mrs MacNeill Zona człowieka na stanowisku

Co my wiemy (my - tak zmagający się z egzystencją i esencją) co my wiemy o zwyczajnej biedzie?

o głodzie?

Czy my wiemy co znaczy GŁÓD?

Z cyklu: Zbliżając się do końca XKxvieku W nowym dobrym kraju

Przybywa z kraju gdzie runął budowany ład przybywa z czasu wielkiego eksperymentu który się nie udał 7. miejsc gdzie historia boli

mieć satysfakcję pokrzywdzonego

boi się tych nieusuwalnych - cywilizacyjnych poznał piekła XX wieku jeszcze wczasach wycieczek szkolnych dziecińst tutaj tylko chorzy psychicznie albo dzieci komputerowe odgrywają

krwawe bitwy

(72)

ć - opanować reguły gry) Poza tym każdy jest u siebie - w życiu

i żadnych utraconych królestw tutaj się tylko buduje

i żadnych nieobliczalnych kosztów eksperymentom

i P n - i • ••

V ^ ,

przekroje

GRANICA WOLNOŚCI: DYSCYPLINA

(73)
(74)
(75)
(76)
(77)
(78)
(79)

ETYKA ODPOWIEDZIALNOŚCI ZA INNEGO

(80)
(81)
(82)

POLSKOŚĆ OKIEM POETY wielowymiarowego języka danego poety - co natomiast gran esc iicie-poecic piszą- cemu o prozie? Czy znajdzie w niej więcej nit w niej jest? Czy moie upiastyczni jej sztywny wielozdaniouą konstrukcję na rzecz wieloznacznych fraz bądi wieloznacz- nych stów?

(83)
(84)

„STOJĄ NA PÓŁKACH BEZPIECZNE, NIEUGIĘTE I POŻĄDANE!"

(85)
(86)
(87)

e s p l a s t y k a s o

LECHOSŁAW LAMEŃSKI

Z koloru w kolor

Wilema De Kooninga Młodego szczebrzesnnianina pociąga jak się

(88)
(89)

• f i l s n *

MAREK PARYŻ

Południe Stanów Zjednoczonych w dwóch filmach Alana Parkera

fsncgotóna

jhlExpress).t

rodność sprawia, te reżyser, którego można by podejrzewać o poparte wieloletnim doświadczeniem rutyniarstwo, przy każdym nowym filmie

na tych, którzy padająjej ofiary jak i tych. którzy ją stosują, kfemialym^

Dwóch agentów FBI, Anderson i Ward, przybywa tam w związku zzagi- nięciem trzech chłopców, działaczy Ruchu Obrony Praw Człowieka, któray skiej. Brak postępów w śledztwie doprowadza agentów do frustracji, w konsekwencji czego rodzi się między nimi spór dotyczący metod pro- wadzenia dochodzenia. Anderson, sam Południowiec i były szeryf w podobnym jak Jessup miasteczku, poddąje ostrej krytyce świadczące

, a niezbyt różniące się od

(90)
(91)
(92)

• r o z m o w y *

(93)
(94)
(95)

ca obyczaje

Amerykańskie mity a nowa rzeczywistość

(96)
(97)
(98)

n o t y . ' ,

(99)
(100)
(101)
(102)

JÓZEF WITTLIN JAKIEGO PAMIĘTAM

(103)

NOTY O AUTORACH

(104)
(105)

MAIN CONTRIBllTORS

(106)
(107)
(108)

Wschodnia Fundacja Kultury „Akcent"

East Central European Cultural Foundation

akcent

20-022 Lublin, ul. Okopowa 7, Poland tel./fax (48 81) 53-274-69 Wschodnia Fundacja Kultury „Akcent"

kraju, jak za granicą.

Rada Fundacji składa się z pisarzy, plastyków, profesorów Edward Balawejder, Michał Jagiełło, Ryszard Kapuściński, Alina Kochańczyk, Tadeusz Konwicki, Zofia Kopel-Szulc, Istv4n Kovścs, Waldemar Michalski. Wojciech Młynarski, Wacław Oszajca, Irena Bohdan Zadura.

Fundacja prosi o współdziałanie i wsparcie finansowe. Można to uczynić za pośrednictwem redakcji AKCENTU lub dokonać wpłaty Bank PKO S.A. Oddział Lublin, nr I240l5«3-269341!8-2700-I0l 112001

• 1 4 0 L A T T R A D Y C J I *

• 30.000 A G E N C J I N A C A Ł Y M Ś W I E C I E *

• 300 A G E N C J I W P O L S C E * Western Union to najszybsze międzynarodowe

przekazy pieniężne dla osób prywatnych. Pieniądze można przesłać do blisko 150 państw.

Przekazy realizowane są w ciągu kilkunastu minut,

nie są do tego potrzebne konta bankowe ani czeki.

Dokonanie operacji jest bardzo proste.

Wystarczy w dowolnej agencji Western Union wypełnić formularz,

wpłacić kwotę wraz z opłatą.

W ciągu kilkunastu minut pieniądze będą dostępne w dowolnej

agencji Western Union na całym świecie.

Należy jeszcze powiadomić odbiorcę (np. telefonicznie) o dokonaniu przekazu.

S z c z e g ó ł o w e informacje m o ż n a uzyskać w biurze Western Union w Warszawie

T E L . (0-22) 636-56-88

(109)

Kwartalnik Akcent"jest od początku swego istnienia (ig8o r.) drukowany przez Lubelskie Zakłady Graficzne. Ta firma istnieje jużponad5o lat.

To, że co kwartał możecie Państwo otrzymać nasze pismo w niezmiennie starannej szacie graficznej, zawdzięczamy fachowości, doświa- dczeniu i solidności pracowników tych Zakła- dów. Także Wy możecie skorzystać z ich usług!

Redakcja „Akcentu"

( L U B E L S K I E ^

Z A K Ł A D Y

G R A F I C Z N E S . A . W L U B L I N I E

UL. UNICKA 4, TEŁ. 747-14.37, 747-3S-00,

^ FAX: 741-16-21 O F E R U J Ą U S Ł U G I

P O L I G R A F I O Z I M E w zakresie druku

• KSIĄŻEK

• KALENDARZY

• FOLDERÓW

• PLAKATÓW

• ETYKIET

( w t y m n a m a t e r i a ł a c h s a m o - p r z y l e p n y c h ) o r a z inna w e d ł u g ż y c z e ń z a m a w i a j ą c e g o

(110)

Cytaty

Powiązane dokumenty

$kaćprzełomy sffołecznś i rutmdoto r e dla stworzfĄiA i kontyrwcwtmki rewo- lucji kidturainej, ruf której zidez.y przyszłe szczęście Hb:^; t ntisze^o narodu 1 *. Nie wiem, czy

Codziennie sam dla siebie staję się zagadką, nie umiem odróżnić snu od rzeczywistości, mój zielono-purpurowy nerw środkowy nie jest na tyle czuły żebym porywał się

Już ci mówiłem, że ona nic nadaje się do tego, gdy ona przyjmuje komunię nie wierząc w nią, biorąc hostię za jeszcze jeden rekwizyt, przez który trzeba się przegryźć na

podszedł do następnej osoby, ona dalej szukała, a kiedy autobus się zatrzymał, wysiadła jakby nigdy nic; tylko że choć się udało, wyraźnie bez humoru: „Przepraszam,

Jego utwory przetłumaczono już na około lfl języków, między innymi na angielski (często w ich tłumaczeniu bierze udział sam pi- sarz), francuski, włoski, norweski,

Rozwiązanie nasuwało się zresztą samo — skoro nau- ka dowodzi, że światem rządzi przypadek (przynajmniej na po- ziomie molekularnym, który jest ostatecznie poziomem, gdzie

Rzecz jest stara i dobrze znana, problematyka jednak dopiero obecnie analizowana naukowo (Woj- Zarysowanc komplikaqe w sporządzeniu właściwej definicji zna- czenia

Ciekawe jest, że jak zestawi się daty zachowanych świadectw szkolnych, to okazuje się.. że pomimo zmian miejsca zamieszkania, popowstaniowej tułaczki, chodzenia do różnych