• Nie Znaleziono Wyników

Jsfs. 3 8 (1424). Warszawa, dnia 19 września 1909 r. Tom X X V I I I .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Jsfs. 3 8 (1424). Warszawa, dnia 19 września 1909 r. Tom X X V I I I ."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Jsfs. 3 8 (1424). W a rsz a w a , dnia 19 w rz e śn ia 1909 r. T o m X X V I I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIECONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R EN UM ER A TA „W S Z E C H Ś W IA T A “ . W W arszaw ie: ro c z n ie r b . 8, k w a rta ln ie r b . 2.

Z p rze syłką pocztow ą ro c z n ie r b . 10, p ó łr . r b . 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W R e d ak cy i „ W sz e c h ś w ia ta " i w e w sz y stk ic h k się g a r­

niach w k ra ju i za g ra n ic ą .

R e d a k to r „W szechśw iata** p rz y jm u je ze sp raw am i re d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie od g o d z in y 6 d o 8 w ieczo rem w lo k alu re d a k c y i.

A d r e s R e d a k c y i : K R U C Z A Jsfe. 3 2 . T e l e f o n u 8 3 -1 4 .

E D W A R D SU E S S.

O Ż Y C I U 1).

W dziele p. t. „Oblicze z iem i“ s ta r a ­ łem się w ciągu szeregu lat dać zarys b u do w y naszej p lan e ty . O sta tn i rozdział dzieła mówi o tem , w ja k i sposób życie organiczne dostosow uje się do budowy ziemi. W obecnym odczycie podam ty l­

ko ogólną tre ś ć teg o rozdziału. Nie b ę ­ dę się t u z a sta n aw ia ł nad w artością ogól­

nej n a u k i o zm ienności istot, czy to w m yśl w yw odów D arw ina, czy Lam ar- cka. Związek g e n e ty c z n y w sz y s tk ic h istot żyjący ch j e s t ide^ zasadniczą, bez k tórej n ie są możliwe m ojem zdaniem tak ie ro zw a ża n ia j a k te, k tó re nastąpią.

i) O d cz y t w y g ło sz o n y przez n e sto ra g eo lo ­ g ów na posiedzenia, w ied e ń sk ie g o T o w a rz y stw a g eo lo g ic z n e g o d n ia 20 m arca r. b. O dczyt te n ogłoszono dru k iem w „M ittoilungen d e r geol.

O ese llsc h aft in W ie n “ za ro k bieżący, ze sz y t 2.

T reść o d cz y tu p odaję w p raw ie doslow nem tłu ­ m aczeniu W . F r.

J a k a stronom nie zacznie swej pracy od dowodzenia praw dziw ości teo ry i Ko­

pernika, ta k też i j a nie j e s t e m obowią­

zany rozwodzić się nad z ag ad nieniam i zmienności.

J e s t jeszcze inny wzgląd, któ ry mnie uw alnia od d y sk u sy i n a ten tem at. W s z y ­ stk ie s tu d y a w ty m k ie ru n k u dążą do tego, a b y szuk ać szeregów rozwojowych, czyli s y s te m u n a tura lne go . Są to rzeczy, k tó re m i się nie zajm uję. S ła w n y Roki- tański, j e d e n z założycieli anatom ii p a to ­ logicznej, b adał przez długie lata zwłoki u m a rły c h w W iedniu. Widział ty siące tru p ó w młodzieńców i starców , a g d y w r. 1869 zaw ezw ała go A kadem ia, by wypowiedział sw e spostrzeżenia n a ty m m a te ry a le poczynione, w te d y nie użył słowa „wspólne poch odzen ie11, lecz mówił 0 „ s o li d a r n o ś c i w szystkich istot żywych.

Dla niego życie wszelkie było j e d n e m pojęciem. W idział te same zja w iska po­

w ta rz a ją c e się w różnych odcieniach u w s z y stk ic h isto t żywych, a więc ro­

dzenie się, odżywianie, rozm nażanie 1 śm ie rć i dlatego też całe życie uważał za jedność. To j e s t zasadnicze pojęcie, od k tó re g o możemy w y tw o rz y ć sobie dal­

sze, t. j. pojęcie „biosfery" czyli ogółu

(2)

594 W SZ E C H ŚW IA T Ais 38

isto t żyw ych, o g ran ic zo n y c h w p r z e s trz e ­ ni, k tó re żyją na s k a ln y m zrębie naszej planety.

Są one o graniczone w p rz e s trz e n i, ale także i w czasie. N ik t nie w ątpi, że ży­

cie n ie g d y ś miało początek, ale też n ik t w ątpić nie może, że k ie d y ś się skończy.

Nie koniecznie k a ta s t r o f a będzie tego przyc z y n ą . Po z a sta n o w ie n iu się nie t r u ­ dno przyznać, że k ied y ś nadejd zie czas, kie d y n a s z a p l a n e t a dozna teg o sam ego losu, k tó re m u u legł ju ż k sięży c i M erk u ­ ry. Je j stan ow isko w z g lę d em sło ń ca b ę ­ dzie k ie d y ś inne. J e s t też możliwem, że p la n e ty sam e k r y ją w sobie siły, k tóre są niebezpieczne dla is to t żywych, a o tem p om ów im y jeszcze w koń cu naszego w ykładu.

Zw róćm y się teraz ku isto to m żywym i p rze jrz y jm y m nogość oso bników w n a j ­ rozm aitszych g a tu n k a c h . Oprócz u k ła d u n a tu r a ln e g o is tn ie ją dla n a s jesz c ze in n e sposoby podziału. Możemy np. w yróżnić j ed n o ś c i gospodarcze. J e s t rzeczą j a s n ą , że dla zw ierząt m ię so ż ern y c h ro ślin o ż e r­

ne są koniecznie p o trzebn e, a ro śliny dla roślinożernych, że isto ty żyw iące się o w a ­ dami są zależne od owadów, również r o ­ śliny od owadów , ow ad y od roślin. J e ­ dności gospodarcze n azw ałem na in nem m iejscu „jednościam i e ko n om ic zne m i“.

A m e ry k a n ie m ów ią o „jednościach har- m o n ic z n y c h “ i z r e g u ły w idzim y w szę­

dzie całość harm on iczn ą, j a k w p a ń s tw ie u p o rząd k ow anem . Są je d n a k o w o ż także s to s u n k i nie harm on iczn e np. na w ysp a c h oceanów, na k tó ry c h m u szą żyć d alej g a ­ t u n k i przyniesione przez p r ą d y m orskie, chociaż nie n a leżą do całości h a r m o n i ­ cznej.

J u ż te n pierw szy r z u t ok a na biosferę prowadzi do bardzo w ażnego w niosku.

J e s t rzeczą znaną, że d łu g i czas w g e ­ ologii p a n o w a ła te o r y ą lądów7 podniesio­

nych. S ła w n y zoolog W a llac e w yp o w ie ­ dział zdanie, że w y s p y w y n u r z y ły się z mórz. Skoro j e d n a k o w o ż znaleziono np. n a Borneo d obrze w y k sz ta łc o n ą , h a r ­ moniczną faunę, k tó r a j e s t p o k r e w n a f a u ­ nom lądów okolicznych, skoro n a tejże wyspie znaleziono r y b y słodkow odne, k tó re ż y ją również n a ląd a c h przyległych,

skoro fa u n a i n d y js k a żyje n a Ceylonie, a na M ad agask arze w y stę p u je objaw po>

dobny, skoro m ała w ysp a Lord Howe, le­

żąca daleko n a o tw a rty m oceanie, mimo m ałych w ym iarów , zaw iera szczątki w iel­

k ich gadów, to ju ż nie u leg a w ą tp liw o ­ ści, że nie w y sp y podniosły się z dn a oceanów, lecz że przeciw nie ocean się z a ­ padł, że więc w y sp y są resztkam i lądów tw orzący ch dawniej j e d n ę całość, czego z re s z tą b u d o w a geologiczna dowodzi n a j ­ w yraźniej.

B udow a ta dowodzi jed n a k o w o ż n adto, że j e s t zasadnicza różnica pom iędzy w y ­ b rzeżam i oceanu A tlan ty c k ie g o a Sp o k o j­

nego. W s z y s tk ie w y b rz e ża P acyfiku od p r z y lą d k a Horn do ujścia G angesu c e ­ c hu je obecność gór łańcuchow ych, czyli inaczej m ó w iąc ocean Spokojny j e s t o to ­ czony p a s m a m i górskiem i, za ry s je g o po­

z o sta je więc w zw iązk u z b u d o w ą geolo­

giczną. N a oceanie A tla n ty c k im p a n u ją całkiem odm ienn e w a ru n k i. Brzeg tego oceanu bieg nie napoprzek pasm górskich, t a k j e s t u w ybrzeży E uro py zachodniej, Afryki, Brazylii i Indyj. Przew ażnie są tu wielkie płaskow zgórza, a z w y ją tk ie m trz e c h p a s m górskich, któ re w s k a z u ją przedłużenie ty p u pacyficznego, pasm a g ó rsk ie nigdzie nie o tac z a ją o ceanu A t l a n ­ tyck ie g o. Tem i trz e m a p a sm a m i są: A n ­ ty le , Południow a S z e tla n d y a i G ibraltar.

W szy stkie inne b rze g i A t l a n t y k u są brze­

g a m i zapadnięć bieg n ą c y c h skośnie do k i e r u n k u w arstw .

Okazuje się nadto, że owe z ap adania t r w a ł y długo jeszcze; w tej mierze licz­

n y c h dowodów d o sta rc za geografia roślin i zwierząt. W zw iązku z tem pozostaje f a k t inn y niepom iernego znaczenia dla is to t żyjących. Oto ocean A tla n ty c k i (łą­

cznie z In dy jskim ) o trz y m u je daleko wię­

cej dopływów niż ocean Spokojny, ponie­

waż łań c u c h y gó rskie t a m u ją dostęp do

oceanu Spokojnego. Rzeki indyjskie, e u ­

r o p ejsk ie i a fry k a ń s k ie w p a d a ją praw ie

w s z y s tk ie do A tlan ty k u ; je n e r a ł rossyj-

sk i Tillo zwrócił u w a g ę n a te n f a k t z n a ­

m ienn y. Bardzo wiele rzek w pada do

o c e an u Północnego, ale bardzo nieliczne

rzeki w p a d a ją do Spokojnego.

(3)

JsJó 38 W SZEC H ŚW IA T 595

Opuszczam y te z a g a d n ie n ia i z w ra ca ­ m y się do inn ych .

Pow iedzieliśm y p rze d tem , że isto ty ży­

j ą c e można podzielić wedle g r u p tw o rzą ­ cych całości ekonom iczne. Można j e j e ­ dnakowoż tak ż e podzielić wedle siedzib, m ożna więc w yróżnić zw ierzęta lądowe, słodkow odne i m orskie, tak ż e i półsłone.

Ten podział j e s t b ardzo w ażny ze w zglę­

du n a chorograftczny k ie r u n e k badań.

Nie trz e b a wcale przypom inać, że liczne g r u p y zw ie rz ą t z n a jd u je m y zarówno w wodzie m orskiej, j a k i słodkiej, także n a lądzie stałym ; n a jc iek a w sz e są te wła­

śnie, niejak o przejściowe formy. W ielo­

k rotnie ju ż zaznaczano, a p o tw ierd zają to i stu d y a w t y m k ie r u n k u czynione, że początku życia należy sz u k ać u w y ­ brzeży mórz. S ą to właśnie te m iejsca ziemi, gdzie w a r u n k i życia są n a jro z m a ­ itsze. C h un przy jm u je , że promienie ś w ie tln e dochodzą w m orzu do głęboko­

ści 400 m. U w y b rz e ży p a n u ją zm ienne w a r u n k i n a św ietlenia, p rzy p ły w i odpływ morza, t u p o w s ta ją liczne zm iany spo­

w odow ane przez b urze, j a s n ą j e s t z resztą rzeczą, że w s z y s tk ie r u c h y pionowe n a j ­ pierw d a ją się odczuć u brzegów. Od b rze gó w więc d ą ż y życie ku wodom słod­

kim i k u lądowi, od brzegów też z s tę ­ puje do głębi mórz.

Dążenie k u lądowi stałem u, a więc zja­

wisko, k tó re B ro nn ju ż przed la ty n a ­ zwał „te rrip e ta ln em ", widzimy u ryb m or­

skich, k tó re dla złożenia ik ry opuszczają s w ą słoną ojczyznę. Zm ieniają się one zwolna, niejako k ro k za krokiem , aż w r e ­ szcie w y tw o rz y ły się r y b y o d dychające płucami. J e s t rzeczą szczególną, że p łu ­ ca nie po w sta ły przez p rze m ia n ę skrzel, lecz ja k o o r g a n y sa m o istn e i że są zwie­

rzę ta, np. n ie k tó re żaby, które m ogą ró­

w nocześnie od dy ch ać płucam i i skrzela- mi. W y tw o rz y ł się t u o rgan dla nowych w a ru n k ó w po trzebny, a widzim y w tej mierze całkiem o ry g inalne zjaw isko, że w ykształcił się on zarów no u ssaków, j a k u ryb, gadów, a n a w e t u ślimaków.

To samo zjaw isko pow stało więc w n a j ­ rozm aitszych działach zwierząt.

Podobne znaczenie m ają oczy dla fau­

n y głębinowej. D aw niej sądzono, że

w znaczn ych głębokościach zachow ały się bardzo daw ne g a tu n k i zwierząt. Neu- m a y r b ył pierw szym , k tó ry sprzeciw ił się te m u zdaniu, a teraz przypuszczają, że właściwe ry b y głębinowe żyły dopiero od peryo du kredow ego. W y tw o rz e n ie się organów św ietln ych dowodzi najlepiej, że istn iała w ęd ró w k a zw ierząt ku głęb i­

nom. Nie chcę z a sta n aw ia ć się nad p y ­ taniem , czy te o r g an y są isto tn ie ocza­

mi. Są one u r y b i u głowonogich, a n a ­ w e t m iędzy skrzelam i małży; w nowszych czasach znaleziono ich śla d y u zw. s s ą ­ cych. I tu ta j w y tw o rz y ł się również ten sam o rgan u różn ych g rom ad zwierząt, a zjaw isko to m ożna zrozumieć tylko wtedy, jeżeli życie p ojm ujem y jak o ca­

łość. W ów czas widzimy, że zw ierzęta różnych grom ad m ogą w y tw o rz y ć te s a ­ me na rz ą dy.

Do ty c h rozw ażań dołącza się jeszcze in n y m om ent, że zw ierzęta lądowe, słod­

kow odne i m orskie w różny sposób u le ­ g a ją działaniu w a ru n k ó w zew n ętrzny ch . Paleontologia ulegnie bardzo ważnym zmianom, skoro zbada dzieje zwierząt, ro z p a tru ją c je wedle m iejsc zam iesz k a ­ nia. Dzieje zwierząt lądow ych, m orskich i słodkow odnych nie są te sam e. Aby to w yk azać, użyję przykładu, a nie t r z e ­ ba wcale uciekać się do czasów zbyt od ­ ległych, lecz można zacząć od czasów obecnych, a co najw y ż ej dołączyć j e s z ­ cze peryo d trzeciorzędowy.

R o zpatrując trzeciorzęd o w e fauny zw ie­

r z ą t ssących, które p rzechow ały się w tak zn ak om ity sposób w okolicy W iednia, nie widzimy tego wcale, aby zw ierzęta zmie­

niały się ustawicznie, coby dobór n a t u ­ ra ln y m usiał sprowadzić, g d y b y on j e d y ­ nie działał. Zjawia się ekonom iczna c a ­ łość—fa u n a pewna; ona znika, pow staje d ru g a, trzecia, zawsze całkiem nowa fau­

na; rzecz tr u d n a do uwierzenia, a p rze­

cież praw dziw a. Przy jm ow ano wielkie w ę drów ki, aby rzecz tę wytłum aczyć;

praw dopodobnie słusznie, chociaż założe­

nie to nie j e s t utrw alo n e przez całkiem pewne w yznaczenie m iejsc wyjścia dla ty ch wędrówek.

J a s n y m przyk ła d em j e s t h isto ry a m o ­

rza Kaspijskiego. Zaczynam od pierw ­

(4)

>96 W SZ E C H ŚW IA T

szego p ię tra śró d ziem no m orsk ieg o , k t ó r e ­ go osady n ie w y d ź w ig n ię te leżą u b rz e g u p ozaalpejskiego z a g łę b ia w ied e ń sk ie g o w południow o-w schodniej części m a s y w u czeskiego. P ię tro to m ożna śledzić aż do P e rsy i, a fau nę je g o c e c h u j ą wielkie z w ie rz ę ta ś w in io w a te (Brachyodus) i ma- stodon. W tem piętrze, o ile j e poznano, B ra c h y o d u s z n a jd u je się od P o rtu g a lii aż do B e lu d ż y sta n u .

N a s tę p u je zacieśn ienie się i chwilowe zam k n ięcie m orza — osadza się poziom z a w ie ra ją c y sól i gips. Z aczy na się on w B aw ary i, a poznano go w w ielu m ie j­

scach aż do H orm uzdu n a d z a to k ą P e r ­ ską. T a k w ie lk ie z a m k n ię te morze j e s t czem ś n ad z w y c z ajn e m , jeżeli się j e d n a ­ kowoż rozw aży, j a k wielkie s k u tk i spo­

w od ow ałoby zam knięcie c ieśn in y Gibral- ta r s k ie j, będzie n a m łatw iej zrozum ieć t e n s ta n rzeczy. To ście śn ie n ie m o rza było p ierw sz e m z tych, k tó re sp ra w iły powolne sku rc z e n ie się m o rz a K a s p ij­

skiego.

N a s tę p u je te ra z d rugie p iętro śró d ­ ziem nomorskie; fa u n a ląd ow a j e s t z n a c z ­ nie b o gatsza. P r a a s w S tu tt g a r c i e , a n a ­ stępnie Pelzeln w W ie d n iu udowodnili, że ów czesna fau n a ląd o w a j e s t podo b na do dzisiejszej f a u n y m a la js k ie j. T a k ą sam ę m a la js k ą fau n ę z n a jd u je m y w E u ­ ropie południow ej, A fryce p ółnocnej i nad Indusem .

N a s tę p u je d ru gie zwężenie się m orza i widoczne zubożenie fau n y; je s t to pię­

tro sarm ackie. F a u n a s a rm a c k a s ię g a od Ober H ollabrun vy A u s t r y i Dolnej aż do r u in Troi, a k u w schodow i aż poza jezioro Aralskie. J e s t ona uboższa od śród ziem n om orsk iej. O bszar m orza z m n ie j­

szył się znacznie, a ow em u z n a c z n e m u zm n ie jsz e n iu się ob szaru m orza i u s t ą ­ pien iu f a u n y ś ró d z ie m n o m o rsk iej z E u ­ ropy środ ko w e j nie to w a rz y s z y w idoczna zm ia n a form lądow ych. F a u n a m alajsk a p rz e ż y ła te wielkie prze w ro ty .

Później poziom m órz opadł znacznie.

J e z io ra słone z a s tę p u ją m iejsce zu bo ża­

łego m orza s arm ackiego ; p o jaw ia się cał­

kiem nowa fa u n a lądow a o c h a ra k te r z e a fr y k a ń s k im , lecz i ona s ię g a od P o r t u ­ galii aż poza ocean Indy jsk i i Nil. W s z ę ­

j\To 38

dzie m ożna śledzić te n sam poziom: Ma- stodon, D in oth eriu m , wielkie k o ty d ra ­ pieżne, antylopy, żyrafy, n a w e t p ro to p la ­ s ta g a tu n k u O rycteropus z k ra ju P r z y ­ lądkow ego pojaw ia się aż po G recyę i P e rsy ę . Zwężenie m orza p o stę p u je d a ­ lej; żyją dalsze jeszcze fau n y o c h a r a k ­ terze a fry k a ń sk im , a widzim y j e n a w e t w p e ry o d a c h międzylodowych, lecz w ó w ­ czas ukazał się ju ż i człowiek.

Tłum . W. Fr.

(Dok. nast.).

S Z K I C A U T O B I O G R A F I C Z N Y

S IR W ILLTA M A R A M SA YA .

(C iąg dalszy).

W m arcu 1880 ro k u ub ieg ałem się z pow odzeniem o k a te d r ę chemii w Uni- v e rs ity College w Bristolu, wolną po usu n ię c iu się prof. L ettsa, k t ó r y z kolei został n a s tę p c ą d-ra A n d rew sa, w sław io­

nego przez b a dania nad ozonem i p u n k ­ ta m i k rytycznem i. P rzypuszczam , że przyrzeczono mi to stanow isko dlatego, że um iałem c z y tać po ho lend ersku . O ka­

zało się bowiem, że spodziewano się po mnie, że złożę w izy ty w s tę p n e w y b o r­

com, tw o rzącym rad ę zarz ą dza ją cą k ole­

gium . R ada zarząd zająca skład ała się z w y b itn y c h mężów Bristolu d ucho w n ych, lekarzy, przem ysłow ców i kupców . Mię­

dzy in n y m i odwiedziłem s ta re g o ducho­

wnego, znanego z tego, że z uznaniem wielkiem pracow ał w k om isyi wyznaczo­

nej do rew izyi p rze k ład u biblii. J e d e n z listów polecających mnie, był pisany po holendersk u, ponieważ pochodził od prof. Gunninga, z k tó ry m parę lat p rz e d ­ te m poznałem się we F rancyi; d u c h o w n y ów z ap ytał mnie, czy z nam ten jęz y k . M usiałem w yznać, że m ogłem go odcy- frow ać, w ów czas przyn iósł mi p a rę do­

k u m e n tó w teologicznych, prosząc, ab y m

j e przetłum aczył. Zrobiłem to nie bez

trudności. Na w y b o ra c h m iałem j e d e n

głos w większości, a ja k k o lw ie k nie m am

p o z y ty w n e g o dowodu, najzupełniej je s te m

(5)

W SZEC H SW IA T 597

p rze k ona n y , że głos ro z s trz y g a ją c y z a ­ wdzięczam w łaśn ie je m u .

W B ristolu prow adziłem dalej p racę n a d objęto ściam i cząsteczkow em i cieczy, a chcąc n a tu r a ln ie wiedzieć, czy o d k ry te przez Koppa p ro ste stosun k i tr w a j ą ró­

wnież, kiedy się bierze p u n k t y w rzenia pod w yższem ciśnieniem, rozpocząłem dośw iadczenia z cieczami w r u ra c h zato­

pionych, j a k to czynił C a g n a rd Latour.

A b y otrz y m ać stałe, o ile można, te m p e ­ r a t u r y , r u r y u m ieszczano w zagłęb ien iu grubego, pochyło ustaw ionego, b a łw a n k a miedzi, n a k r y t e g o sz k la n ą p ły tk ą i og rze­

w anego z dołu. S k u tk ie m dobrego prze­

w o d n ic tw a ciepła, j a k ie m się miedź od­

znacza, g ru b o ść b a łw a n k a zapew niała j e ­ d n o s ta jn e t e m p e r a t u r y i jedn ocześn ie za­

bezpieczała n a w y p a d e k wybuchu. R u ry napełnian o różnemi cieczam i nie w j e ­ d nakow ej m ierze i oznaczano zm iany objętości w różny ch te m p e ra tu ra c h . To zestaw ienie zastąpiono j e d n a k w krótce przez przy rząd A n d rew sa, T u n ajw ięk szą tru d n o ś ć sp ra w ia ły uszczelnienia; p rz e ­ zwyciężono j ą j e d n a k , ś ciskając c y lin d ry gum ow e, p rzez k tó re przechodziły rury, zapomocą po kryw stalo w y ch . Ulepszenie tego p r z y r z ą d u zabrało pó łto ra roku;

tym c z ase m oznaczyłem z moim a s y s te n ­ te m Orme M assonem objętości cząstecz­

kowe siarki, fosforu, sodu i znaleźliśmy, że nasze w a rto śc i zupełnie dobrze z g a­

dz a ją się z tem i, j a k i e obliczyli H. Kopp, L ossen i Thorpe ze związków t y c h p ie r­

w iastków .

Po ro k u p o b y tu m ego w Bristolu, pro­

fesor ekonomii politycznej A lfred M ar­

shall, d y r e k to r kolegium, m usiał opuścić sw e stan o w isk o z powodu złego sta n u zdrowia. J a się ożeniłem w je s ie n i 1881 r o k u i m o ja żona i j a m usieliśm y podróż p o ślu b n ą przedłużyć poza zam ierzone jej trw anie, poniew aż słyszałem , że miano mię na w idoku n a n a stę p c ę Marshalla, j a k o d y rek to ra, a nie chciałem w racać do B ristolu p rz e d zakończeniem tej s p ra ­ wy. W k o ń c u w rz e śn ia o trz y m ałe m w ia ­ domość, że z o stałem w y b r a n y i objąłem moje podw ójne obowiązki w październi­

k u 1881 r. W s k u te k tego u tru d n io n e zostało n a tu r a ln ie badanie doświadczalne,

a rzeczy się nie polepszyły przez to, że m iałem się zająć budową nowego la b o ­ ra to ry u m . Oprócz tego jeszcze obarczo­

no mię szczególnym ciężarem w y k ła d a ­ nia w k ilk u sąsiednich m iastach co t y ­ dzień chemii farb ierskiej i sukienniczej.

Stało się to dlatego, że „sta ry i po­

bożny" cech sukienników w Londynie w łaśnie ufundow ał k a te d rę chem iczną i podał za w a r u n e k u rządzanie tak ich w ykładów . Pozatem , m usiałem jeszcze dw a ra z y tygodniow o mieć w y k ła d y w ie­

czorne, tak, że w sum ie p rac a w Bristolu nietylko była t ru d n a , ale i n ie p rz y je m n a pod niektórem i względami. Po paru la ­ tach s u k ie n n ic y cofnęli swój w a ru n e k i k u wielkiej mojej uldze u s ta ły owe w ykłady.

W je s ie n i 1882 r. S idney Y o u ng został moim a s y s te n te m . N asza pierw sza w sp ól­

na praca dotyczyła „gorącego ło d u “.

W czasopiśmie „ N a tu re “ u trzym y w ano , że możliwem j e s t podniesienie te m p e r a ­ t u r y lodu powyżej 0° przez ogrzew anie go z zew nątrz, je ś li się k ulk ę te rm o m e tru otoczy lodem i um ieści w naczyniu, z k tó re g o częściowo usu nięto powietrze.

W ydaw ało się to nieprawdopodobnem , skoro j e d n a k w y k o n a liśm y doświadcze­

nie, okazało się, że te m p e r a t u r a lodu za­

leżna j e s t od ciśnienia p a n u ją c e go w na ­ czyniu. S tą d rozw inął się sposób ozna­

czania ciśnienia p a ry lodowej w różnych te m p e ra tu ra c h . W y ko nan o ted y s zereg doświadczeń, a u sta w iw sz y p rzyrz ą d bli­

źniaczy, zaw ierający z jedne j stro n y t e r ­ m o m etr z k ulką o w iniętą zwilżoną w atą, a z drug iej s tr o n y podobny term om etr, którego kulka m iała powłokę lodową, mogliśmy, zmniejszając ciśnienie, robić oznaczenia porównawcze te m p e ra tu ry p a ­ row ania lodu i zimnej wody pod jed n a - kowem ciśnieniem. P ierw sza była z w y ­ kle wyższa od o statn iej i w ten sposób została stw ie rd z o n a przepow iednia Jakó- ba Thom sona. P r z y tej sposobności w y­

naleziono też m etodę zabezpieczania t e r ­ m o m e tru ogrzew anego p arą od p rzegrza­

nia. Skoro się k ulkę te r m o m e tr u owinie

w a tą lub azbestem , o trz y m u je się p ra w ­

dziwe t e m p e ra tu ry wrzenia cieczy p o d ­

czas frakeyonowania. Poprowadziło to

(6)

598 W S Z E C H Ś W IA T jSla 38

do doświadczeń z in n e m i ciałami, j a k k w a s octowy, k am fora, brom , jo d i t. d., przyczem o trz y m an o w y n ik i podobnego c h a ra k te r u i linie ciśn ie n ia p a ry t y c h ciał w sta nie s t a ł y m i ciekłym.

S tą d k ro k ju ż ty lk o b ył do b a d a n ia na d zach ow aniem się ciał d y s o c y u ją c y ch się, j a k p a ra a ld e h y d , w odzian chloralu, kw. b u r s z ty n o w y i t. d. W y z n a c z a ją c k r z y w ą c iśn ien ia s alm iak u, stw ierd zo n o dziw ny fakt, że zupełnie su c h y k w a s sol­

n y nie łąc z y się z zup ełnie su c h y m am o­

niakiem . N a stęp n ie B r e re to n B a k e r z wiel- k iem powodzeniem z a jm o w a ł się ty m przedm iotem .

Zanim opuściłem Glasgow, złożyłem ta m te js z e m u to w a r z y s t w u filozoficznemu ro zp raw ę, w k tó rej dowiodłem, że p o m ię ­ dzy ciepłem p a ro w a n ia cieczy a z w ię k ­ szeniem się jej objętości podczas p r z e j­

ścia w s ta n p a ry istnieje praw ie s ta ły s to s u n e k . Został on ty m c z a s e m niez a ­ leżnie o d k r y ty przez T ro u to n a i z n a n y j e s t j a k o r e g u ł a j e g o imienia. Przez p o ­ rów n a n ie ilorazu różniczki ciśnienia p rzez różniczkę t e m p e r a t u r y dla ciał przez nas b a d a n y c h Y oung znalazł p ro sty s to s u n e k k r z y w y c h różniczkow ych. W r ó w n a n iu

L _ d p T

ą — ą ~ d T ’ i

istn ieje s to s u n e k pom iędzy ciepłem p a ro ­ w a n ia L , różnicą objętości cieczy i gazu, zm ianą t e m p e r a t u r o w ą ciśn ie n ia d p Id T , a t e m p e r a t u r ą a b s o lu tn ą T , przy czem I oznacza w s pó łczy nnik z a m ia n y ciepła n a pracę. Okazało się, że dla j e d n a k o w y c h zwiększeń ciśnienia s to s u n e k t e m p e r a t u r a b s o lu tn y c h dla d w u cieczy j e s t f u n k c y ą linearną; s tą d w y n ik a możliwość oblicze­

nia całej linii ciśnienia pary d anego ciała n a p o d sta w ie o znaczenia dw u s to s u n k ó w ciśnienia do t e m p e ra tu ry . Dowiedzione zostało, że s to s u n e k te n istn ieje , zarów no dla ciał d y s o c y u ją c y c h się j a k i dla nie- d y so c y u ją c y c h się i okazał się on śc i­

słym w ta k ic h krańco w o śc ia ch , że m ożna było p o rów nyw ać ze sobą sia rk ę o p u n ­ kcie w rz e n ia 446° z tlen em , k tó re g o p u n k t w rzenia leży w — 182,5. R e g u ła „Ram- i s a y a i Y o u n g a “ była też sto s o w a n a do obliczania c iśn ien ia p a ry rtęciow ej w n i ­ skich te m p e ra tu ra c h .

C undall i j a p rze k o n a liśm y się w cią­

gu n a szy c h b a d a ń na tle n k u azotu, że gazow y tró jtle n e k azotu, p rak ty c zn ie , nie istnieje.

Cundall prow adził w d alszym ciągu te badania, oznaczając stopień d ysocyacyi n a d tl e n k u azotu w s ta n ie ciekłym, a j a dodam tu j u ż w y n ik i w późniejszych, lo n dyńsk ic h czasach przedsięwziętej p r a ­ cy, z zachow aniem m etody oznaczania p u n k tó w marznięcia, z której się okaza­

ło, że wzór dla ciekłego tró jtle n k u azotu rzeczywiście j e s t N20 3.

Gdy te różne doświadczenia były w b ie ­ gu, ukończono też a p a ra t do ciśnień, i raz e m z Y o un gem z a b raliśm y się do b a d a n ia nad zachow aniem się różnych cieczy w bardzo wysokich te m p e ra tu ra c h , pod bardzo w ysok iem i ciśnieniami. Ba­

daliśm y alkohole m etylow y, e ty lo w y i propylowy, k w a s octowy, benzol i n ie ­ k tó re inne ciecze i w ykazaliśm y, że w r a ­ zie stałej objętości pomiędzy te m p e r a t u ­ r ą a ciśnieniem zachodzi p ro sty sto s u n e k linearny, zarówno dla gazów j a k wysoko o g rza n y c h cieczy, j a k to wreszcie w y n i­

k a z ró w n a n ia v a n der W aalsa. To osta-

. , R T a

tn ie brzmi p = - — ~ — — ; oznaczy- wszy R przez b, a a/v2 przez a, o trz y ­

m a m y p = b T — a. Rów nanie to po­

zwoliło n a e kstrapolacyę n a szy ch p o m ia­

ró w i n a w ykreślenie k rzy w y ch, w y r a ­ żają c y ch n iep rz erw an e przejście ze sta n u , ciekłego do gazowego we wszelkich t e m ­

p e ra tu ra c h poniżej p u n k t u k ry ty c z n e g o . W ten sposób, możliwem było dośw iad­

czalnie dowieść, że powierzchnia, z a w a r ­ ta pom iędzy linią ciśnień p a ry a ponad nią leżącą częścią k rzy w ej ciśnień—obję­

tości, ró w na się powierzchni, ograniczo­

nej linią ciśnień p a r y i częścią krzyw ej, poniżej niej leżącą. Je śli w r y s u n k u poniższym rzędn e p od pow iadają ciśnie­

niom, a odcięte v objętościom, to po ­ w ierzchnie A i B są sobie równe. I tu t e d y przepow iednia J a k ó b a Thom sona m ogła być doświadczalnie sprawdzona.

W 1887 r. po w ołany zostałem n a k a t e ­

d rę chem ii do U n iv e rsity College w L o n ­

dynie, w a k u ją cą po w stą pie niu Aleksan-

(7)

M 38 W SZEC H SW IA T 599

dra W illiamsona (wsławionego badaniam i n a d e te r a m i mieszanemi). Kolegium to

było założone w 1827 r. i pierw szym p ro­

fesorem był Tom asz T u rn e r, a u to r zn a ­ nego podręcznika. Po T u rn e rz e był Gra­

h a m i podczas p iasto w a n ia przezeń głó­

wnej pro fesu ry, W illiamson został p r o fe ­ sorem chem ii stosow anej. Po zajęciu przez G ra h a m a ważnego s ta n o w isk a na czele m en n ic y W illiam son objął główną profesurę, a Po w n es zajął jeg o miejsce.

Po śm ierci F o w n esa usam odzielniono pro­

fesurę chemii stosow anej i w chwili obję­

cia przeze m nie urzędu, piastow ał j ą z n a ­ n y s p e c y a lis ta w dziedzinie piw o w a rstw a Karol G raham . Odczuwałem wielki za­

szczyt, będąc pow ołanym n a n a stę p c ę ta k s ła w n y ch mężów.

P rzy stąp iw szy znow u do pracy, w yk o ­ na łe m p o m iary n a d zachow aniem się ter- micznem. w ody w wysokich t e m p e ra tu ­ rach, przyczem posłu g iw a łe m się zieloną r u r ą w odow skazow ą, cieszącą się opinią oporności n a działanie wody w wysokich te m p e ra tu ra c h . Została ona je d n a k mo­

cno nagry zion a, k ie d y w y k o ny w ano po­

m ia ry ciśnienia i objętości w najw yższej t e m p e ra tu rz e 280°.

Była to o s ta tn ia w spólna praca, j a k ą w yk o n a łe m z Youngem ; on ze swej s t r o ­ n y dalej te b a d a n ia p row adził i wzboga­

cił bard zo nasze w iadom ości bad aniam i nad z a cho w an iem się w ielu c z y sty c h cie­

czy w te m p e ra tu ra c h wysokich.

Kiedy przeczytałem z n a n ą rozpraw ę v a n ’t Hoffa w pierw sz ym tomie niedaw no p r z e d te m przez Ostw alda założonego Cza­

sop ism a chem ii fizycznej, byłem pod

wielkiem w rażen iem jej trafn ości i p rze­

tłu m aczyłem j ą na angielski. P rz ek ła d ogłoszony był w „Philosophical Magazi- n e “ po uprzedniem p rze d staw ie niu go w streszczeniu T o w arz ystw u fizycznemu.

F izycy niew iele za to mieli dla mnie wdzięczności, żaden z nich bowiem nie mógł uznać przypuszczenia, żeby c z ąste ­ czki ciała rozpuszczonego mogły się z u ­ pełnie swobodnie poruszać w rozpusz­

czalniku i w y w ie ra ć p r z y te m ciśnienie osmotyczne. W k ró tc e p o te m przyszło mi na myśl, że m ożnaby zapomocą po­

m iarów zm niejszenia ciśnień pary ozna­

czyć ciężary cząsteczkow e wielu m e ta ­ lów w ich ro ztw orach rtęciow ych. W y ­ niki by ły zajm ujące: okazało się, że za­

zwyczaj m etale są j ed noato m o w e, jakiem i się też o k azują z re sz tą i w stanie pary w ty c h razach, kiedy m ożebnem było zmierzyć jej gęstość.

Znacznie w iększa liczba stu d e n tó w w Londynie pozwoliła na podjęcie prac, które w Bristolu n ie były możliwe. Lin- d er i P ic to n zachęceni przeze mnie t r o ­ skliwie b a d a ją koloidy, a Bały oznaczał kurczliw ość rozrzedzonych gazów. Pcr- m an pow tórzył z jo d em klasyczne do­

ś w ia d cz e n ia K u n d ta i W a rb u r g a , na k tó ­ r y c h zasadzie dowiedli oni jednoatom o- wości p a ry rtęciow ej. P o m agał mi też w pom iarach długości fali tonów różnej wysokości pod różnem i ciśnieniami i w ró­

żnych te m p e ra tu ra c h dla eteru, zarówno w postaci pary, j a k cieczy. Otrzym ali­

śm y p rz y te m dane do w y k re ś le n ia z wiel­

k ą d ok ładnością linij a dyabatycznych.

W 1892 r. rozpoczęto dośw iadczenia nad p o m iaram i napięć pow ierzchniow ych dla- cieczy aż do ich p u n k tó w k r y ty c z n y ch , przyczem otrzym ano w sk a z a n ia dow odzą­

ce p r o sto ty s to su n k ó w en erg ii powierz­

chniowej różnych cieczy.

W te d y w stą p ił do mego lab o ra to ry u m Shields; zaproponow ałem mu tę pracę i po ośmiu m iesiącach ogłosiliśmy, u p rz e ­ dnio ju ż z re s z tą przez E o tvo sa odkryte, prawo, mocą k tó re g o e n e rg ia pow ierz­

chniow a cieczy j e s t fu nk cyą linearną

t e m p e ra tu ry . Mogliśmy n a je g o zasadzie

w ykazać, że, ciecze posiadają przew ażnie

ciężary cząsteczkowe tak ie sam e j a k ich

(8)

600 W SZ E C H SW IA T No 38

p ary . Tylko woda, alkohole, k w a s y o r­

ganiczne i n iektóre in n e ciecze, p osia d a ją w stan ie c iekłym c ząsteczki złożone. B a­

dania te by ły w d a ls z y m c ią g u p ro w a ­ dzone w n a s tę p n y m r o k u ra z e m z p a n n ą Aston; b a d a n o p r z y te m ro ztw o ry , nie otrz ym an o j e d n a k p ro s te g o w y r a z u s to ­ sunków. P raw do po d obn ie rozdział czą­

ste c z ek złożonych w cieczy n ie j e s t j e ­ d n o sta jn y , lub też zm ie n ia się zależnie od stężen ia. W p a rę lat p o te m dr. F r a n ­ ciszek B o tto m ley rozszerzył te b a d a n ia i n a sole stopione; p r z y te m w y k a z a n a z ostała złożoność c z ąste c z k o w a s to p io ­ n y c h a zotanów sodowego i potasowego.

W c iąg u 1883 r. robiłem doświadczę- j nia z błoną, k tó ra b y ła pófprzepuszczal- n ą dla gazu, m ianowicie z pallad em i w y ­ k azałem , że w razie o g rzew an ia n aczy n ia z tego m etalu, z a w iera ją c e g o azot, lu b in n y gaz obojętny, w a tm o sferze w odoru, ciśnienie w e w n ą tr z dochodzi do podw ój­

nej w arto ści. Do n a czy nia p rz e n ik a m ia ­ nowicie wodór d o tąd , dopóki ciśnienie z e w n ę trz n e i w e w n ętrzn e nie s t a n ą się p raw ie j e d n a k o w e m i i c iśnienie w od o ru dodaje się do c iśn ienia azotu, k tó re g o p al­

lad nie przepuszcza.

W czasie w y k ła d u c h e m ii do św ia d cz a l­

nej po k a z u je się z w ykle p r z y r o s t n a w a ­ dze ciał spa la jąc y c h się lu b łącz ą cy c h się z tlenem . D ogodnie się w y k o n y w a to doświadczenie w ta k i sposób, że w t y ­ g lu ogrzew a się nieco m agnezu; p o n ie ­ waż zaś w żarze c z erw o n y m m e ta l ten się ulatn ia, trz e b a tygiel p rzy k ry w a ć . N aturaln ie, p rz y ro s t n a wadze w y n osi tyle, ile ciężar tlenu, k tó ry się połączył z m eta le m . Zauw ażyłem , że z a w a rto ś ć ty g la po s ta n iu na w ilg o tn e m p o w ie trz u wydziela woń am on iak aln ą, oczywiście z powodu ro z k ła d u u tw o rzo n e g o a z o tk u m agn ezu przez wodę. Około tego cz asu (wiosną 1894 r.) lord R a y le ig h znalazł, że „azot chem iczny", t. j. tak i, k t ó r y nie był o trz y m a n y z p ow ietrza, posiad a m n ie j­

szą gęstość, niż z w y k ły azot z p o w ietrza wolnego od p a ry w odnej, d w u tle n k u w ę ­ gla i t. d. i prosił c z y te ln ik ó w czasopi­

sm a „ N a tu re “ o w skazów kę, s k ą d pocho­

dzi t a anomalia. P ro siłe m go o pozwo­

lenie (udzielone j a k n a j c h ę t n ie j ) sprobo-

1 w ania, czy nie m ógłbym m u by ć pom oc­

ny m w w y ja ś n ie n iu tej taje m n ic y . P o ­ w ietrze, uw olnione od tle n u przez miedź do czerwoności ogrzaną, było n a stę p n ie w ru rze do spalań ogrzew ane z wióram i m agnezow em i. Kiedy j u ż znaczna ilość azotu została po chłonięta przez magnez, przedsięw zięto oznaczenie gęsto ści pozo­

stałego gazu. Gęstość by ła 15-to-krotnie w iększa niż dla wodoru, g d y ty m c z ase m azot posiada gęstość 14-to - k ro tn ie w ię ­ kszą od wodoru, a zwiększała się ona jeszcze w m iarę tego, im więcej azotu było pochłonięte p rzez m ag n e z i doszła wreszcie do 18. Oczywistem było tedy, że w p o w ie trz u z n a jd uje się gaz g ę sts z y od tlenu.

Kiedy o tem powiedziałem lordowi Rayleighowi, mówił mi, że pow tórzył s t a ­ re doświadczenie C aven disha i Pristle y a , t. j. w ykonał połączenie tle n u z azotem pod działaniem isk ie r e lektry czn ych w obecności potażu. Mój a s y s t e n t p r y ­ w atny , P e r c y W illiam s," zrobił to samo w m ojem la b o ra to ry u m , jed n a k ż e p o rzu ­ ciliśmy t e n sposób n a korzyść szybszego z m agnezem . Lord Iiayleigh w n iez n a ­ cznej pozostałości zauw ażył nieznan e li­

nie widmowe. Po w ym ianie spostrzeżeń nalegał n a to, żebyśm y nasze siły połą­

czyli i w sie rp n iu 1894 r. m ogliśm y przy sposobności zab ra n ia B ritish Association w Oxfordzie zawiadomić o o d k ryciu „no­

wego gazowego s k ła d n ik a atm osfery".

O trzym ałem go więcej niż 100 cm3 i znalazłem , że gęstość jeg o wynosi 19,9;

okazał się on j a k o jedno atom ow y, j a k w yn ik a ło z długości fali ton u w porów­

n a niu z długością fali w po w ietrzu w ty c h s a m y c h w a ru n k a ch . Dalej badano z a ­ chow anie się tego gazu wobec w sz y stk ic h łatw iej d ostęp ny ch pierw iastków . Ponie­

waż z żadnym nie wchodził w związki, p rzezw aliśm y go a r g o n e m —n ieczynnym ; n a z w ę tę, j a k sądzę, zaproponow ał mój p rzy ja cie l, profesor Bonney. Kiedy j a w y k o n y w a łe m te doświadczenia, lord R ay leigh wykazał, że pochłonięte przez w odę i znow u z niej wydzielone powie­

trze więcej z aw iera tej gęstszej części

składo w ej niż pow ietrze pierwotne; z te ­

go wynikało, że ten o sta tn i j e s t w wo-

(9)

JMa 38 W SZ E C H SW IA T 601

dzie bardziej rozpuszczalny niż tlen i azot.

Lord R ay le ig h dowiódł również, że z n a j­

duje się on w w iększem stężen iu w r e ­ szcie pozostającej z dyfuzyi powietrza przez r u r y g liniane.

W idm o tego g a z u było zd ję te przez naszego przyjaciela W ilh e lm a Crookesa, a profesor Olszewski w K rakow ie zam ie­

nił go w ciecz i oznaczył s ta ł e k r y t y ­ czne.

W s ty c z n iu 1895 r. m iałem zaszczyt przem aw iać o te m odkry ciu w przepeł- nionem z e b ra n iu Royal Society; w krótce potem lord R ay le ig h miał o ty m s a m y m przedm iocie w y k ła d p iątk o w y w Royal In stitu tio n .

Kiedy sz u k aliśm y dróg, wiodących do o trz y m an ia związków a rgonu, dobrze z n a ­ n y m ineralog, profesor Myers, obecnie r e k t o r u n i w e r s y t e tu lo nd y ńsk ieg o zw ró ­ cił moję u w a g ę n a rozpraw ę H illebranda (z krajow ego z a k ła d u geologicznego S ta ­ nów Zjednoczonych), w której w spo m nia­

no o tem , że p e w n e m in e rały uranowe przez o g rzew anie w yd zielają znaczne ilo­

ści gazu. Udało mi się n a b y ć około 30 g klew eitu, j e d n e g o właśnie z ty ch m ine­

rałów; k ie d y n a ń podziałałem rozcieńczo­

n y m k w a se m sia rk o w y m i zbadałem w i­

dmo wydzielonego gazu (po oczyszczeniu go od a zo tu sposobem C avendisha), z n a ­ lazłem j a s n ą żółtą linię, której położenie praw ie się zlewało z linią B sodu, o&- tej ostatniej w yraźn ie j e d n a k różną.

Odpow iadała ona opisowi linii, k tó rą poraź pierw szy d o strz e g ał J a n s s e n w wi­

dm ie słonecznem. Linia ta potem b a d a ­ n ą była przez F r a n k la n d a i Lockyera, k tó rz y j ą p rzy p is y w a li p ierw iastk o w i na ziemi nieznanem u, a istn ieją ce m u na słońcu i dlatego o chrzczonem u przez nich n a z w ą helu. S chiapardlli twierdził, że linię tę, przez J a n s s e n a Z>3 oznaczoną, zauw ażył w gazie z e b ra n y m z fumaroli w pobliżu W e zu w iusza. Hel ziem ski oka­

zał się gazem z gę sto śc ią 2, jednoatom o- wym , j a k argon i dlatego o ciężarze a to ­ m ow ym 4. Podobnie j a k argon, j e s t też o bojętny chemicznie, a j a wspólnie z mo­

im ów czesnym a s y s te n te m Norm anem Collie p rze k o n a łe m się, że j e s t wśród g a ­

zów najlep szym przew odnikiem e l e k t r y ­ czności.

R ozp atru jąc tablicę p eryod y czn ą p i e r ­ w iastków , m ożna było przewidzieć i s t n i e ­ nie w ielu in n y ch podobnych gazów; j e ­ d n akże badania w yko nan e n a d w ie ­ loma m inerałam i, siedm iu m eteorytam i i około dziesięcioma próbam i wód m in e ­ ralnych, podjęte wspólnie z M aurycym T ra v erse m , którego zaprosiłem do współ- pracow nictw a, nie dały ż a d nych w y n i­

ków. W wodach m in e raln y c h z n a jd o w a ­ no argon, a czasem i hel; m inerały, o ile w ydzielały gazy, z aw ierały tylko hel, oprócz m alakonu, w k tó ry m znaleziono i argon. Z pośród m ete o ry tó w — sześć okazów nie dało żadnego gazu, w sió­

d m ym znalazły się bardzo m ałe ilości a rg o n u i helu.

N astępnie zajęliśm y się s p ra w ą możli­

wego rozłożenia d ro g ą dyfuzyi, Lockyer bowiem wypowiedział przypuszczenie, że hel może być m ieszaniną prawdziwego helu z innem ciałem, k tó re nazwał aste- rium; te m u o sta tn ie m u p rzy pisyw ał ja s n o zieloną, p i e r w s z e m u - ż ó ł t ą linię w id m o ­ wą. Dośw iadczenia je d n a k dyfuzyjne w y ­ pa d ły ujem nie i, zarówno hel, j a k argon, zachow yw ały się j a k gazy jedno ro d ne.

W e w rześniu 1897 r. odbyło się z e b ra ­ nie B ritish Association w Toronto w K a ­ nadzie i na mnie, j a k o n a p rzew odn iczą­

cego sekcyi chemicznej w ypadł los w y ­ powiedzenia w y k ła d u na z agajenie obrad.

W y b ra łe m j a k o przedm iot „gaz jeszcze nie o d k r y t y 11 i przepow iedziałem istn ie ­ nie g a z u z g ęstością 10 i ciężarem a t o ­ m ow ym 20. Około tego czasu p o stan o­

wiłem z T ra verse m zanalizować większą- ilość powietrza, k tó re ju ż wówczas na w iększą skalę było skraplan e przez Ka- m erlinga Onnesa, Dew ara, Ham psona i innych. Późną je s ie n ią H am pson dał nam około 100 cm3 po w ietrza ciekłego.

Kiedy w iększa część je g o się ulotniła, zbadano pozostałość; z a w iera ła ona gaz dający dwie j a s n e linie, żółtą i zieloną.

Gęstość jeg o była wyższa niż znaleziona dla a rgonu, a mianowicie 22,5.

Nazw aliśm y go k r y p to n e m (u kry ty m ).

T ra v ers otrzym ał około 15 litró w a rgonu,

ab y go poddać skropleniu, K iedy to ZO'

(10)

602 W SZEC H ŚW IA T J\|ó 38

stało u s k u te c z n io n e z pom ocą dru g iej porcyi po w ietrza ciekłego, otrzy m an ej od Ham psona, pierw sze u la tn ia ją c e się c z ę ­ ści świeciły ja s n o o gniście gd y p rz e p u s z ­ czano przez nie w y ła d o w a n ia e le k t r y c z ­ ne; widm o w y k a z y w a ło wiele cz erw o ­ n y c h , p o m a r a ń c z o w y c h i żó łty ch linij.

T en gaz n a z w a liś m y neonem (nowym).

K iedy w reszcie z a rg o n u odfrakcyonow y- w ano k ry p to n , pozostaw ał zwykle m ały p ęcherzyk , gdy j u ż w sz y ste k , j a k się zdawało, k r y p to n był w y c ią g n ię ty przez pompę.

I ta pozostałość p o s ia d a ła sw o iste w i ­ dmo i n a z w a liś m y j ą k se n o n e m (obcym).

N ależy wreszcie dodać, że z a w iadom iliśm y je s z c z e o je d n y m gazie u w a ż a n y m za n o ­ w y, k t ó r e m u daliśm y m iano m e ta rg o n u . Kiedy tlen zosta ł u s u n ię ty przez „ isk rz e ­ nie" gazu, pozostaw ała frak cy a, w y k a z u ­ j ą c a w części zielonej i fioletowej linie, różniące się od a rg o n o w y c h . Podobnie j a k arg o n , o kazała się ona o b o jętn ą i g ę ­ sto ść je j zaledw ie się różniła od g ęstości a rgonu. Później dopiero znalazło się w y ­ jaśn ie n ie . Zawsze dla u s u n ię c ia tle n u z m ieszanin g azo w y ch u ż y w a n o p e w n e g o g a tu n k u fosforu; te n o s ta tn i zaw ierał, j a k się zdaje, j a k i ś zw iązek w ęglow y, widmo bowiem, z ja w ia ją c e się pod dość znacznem ciśnieniem , było takie, ja k i e odpow iada tlenkow i w ęgla. J a k k o lw ie k należy u bolew ać n a d p o d o b n y m w y p a d ­ kiem j a k ogłoszenie niedokładności, o śm ie­

lam się sądzić, że b łąd okolicznościow y j e s t do wybaczenia. Niem ożna by ć n i e ­ om ylnym , w ta k ic h raz a c h zawsze j e ­ d n a k znajdzie się d u ż a liczba d o b ry ch przyjaciół, k tó rz y j a k n a js z y b c ie j n ie d o ­ kład no ść sp ro stu ją .

Tłum . S ta n isła w P ra u ss.

(Dok. nast.)

M. P L A N C K .

O J E D N O Ś C I W F I Z Y C Z N Y M O B R A Z I E Ś W I A T A .

(D okończenie).

W poprzedzającem usiłow ałem zazna­

czyć n ie k tó re z cech zasadniczych, j a k i e w przyszłości przypuszczalnie w ykaże fi­

z yczny obraz św iata. Gdy ob e jm ie m y m y ślą te koleje, k tó re te n obraz ś w ia ta w m iarę rozw oju wiedzy d otychczas p rz e ­ chodził, i g d y u p r z y to m n im y sobie z a ­ znaczone ju ż wyżej, c h a ra k te r y s ty c z n e tego rozw oju oznaki, w ypadnie n a m przy ­ znać, że w brew wspaniałej wielobar- wności obrazu dawniejszego, k t ó r y w y ­ kwit! n a tle różn o ro dn ych p o trz e b życio­

w yc h ludzkości, i k tó re m u wszelkie w ła ­ ściw e w rażenia zmysłowe swoję złożyły daninę, obraz przyszły w y da się w y b la ­ kłym, czczym i mniej w y ra z is ty m , a to w zastosow aniu do wiedzy ścisłej s ta n o ­ wi je g o s tr o n ę u je m n ą . P o z a te m p rzy ­ łącza się tu ta j i t a obciążająca okolicz­

ność, że wyłączenie zupełne w rażeń z m y ­ słow ych j e s t niep odobieństw em , g d yż nie m ożem y przecież z a ta m o w a ć źródła w s z e l­

kich n a szych doświadczeń, że z a te m o bezpośredniem poznaniu a b so lu tu nie może być mowy. J a k iż ted y czyn nik może pomimo ty c h w idocznych w ad z a ­ p ew nić przyszłem u obrazowi ś w ia ta s t a ­ nowczo zwycięzkie stan ow isk o? J e s t nim je d n o ś ć obrazu. J e d n o ść we w sz y stk ic h poszczególnych je g o ry sa c h, je d n o ś ć po w sz y s tk ie czasy i m iejsca, je d n o ś ć w s to­

s u n k u do w szystkich badaczów, w s z y s t ­ k ich narodowości, w s z y s tk ic h społe­

czeństw .

D a w n y układ fizyki nie s p ra w ia na nas w ra ż en ia jed n e g o obrazu, lecz raczej ich zbioru; gdyż k a ż d a k lasa zjaw isk p r z y ­ r o d y m iała swoje oddzielne ram ki. A te poszczególne obrazy wcale nie łączyły się ze sobą w h a rm o n ijn y m związku; mo­

żna było k tó ry k o lw ie k z nich usun ąć bez żadnej dla całości szkody. Nic podobn e­

go nie może się zdarzyć w p rzy s z ły m

(11)

M 38 W SZEC H ŚW IA T 603

obrazie fizycznym świata. Żaden posz­

czególny ry s j e g o nie da się zatrzeć bez szkody, przeciwnie, raczej każdy z nich będzie tw o rzy ł część nieodzow ną całości i każdy będzie w y k azyw ał p ew ien o k r e ­ ślony zw iązek z ro z p a try w a n ą przez nas przy rod ą, i n ao dw rót, każde r o z p a try w a ć się dające zjaw isko fizyczne m usi zn a ­ leźć w nim w łaściw e dla siebie miejsce.

Tem w łaśn ie w y ró ż n ia się praw d ziw y obraz, że nie tylk o pewne, lecz wogóle w sz y stk ie r y s y je g o są wiernem odbi­

ciem ory ginału, n a co n a w e t i w kołach fizyków, j a k sądzę, nie zawsze dość b a ­ czną z w ra c a się uw ag ę. Zdają się o tem św iadczyć n a p o ty k a n e tu i owdzie w no ­ wszej zwłaszcza lite ra tu rz e fachowej w zm ian ki takie, j a k n a p rz y k ła d to, że sto s u ją c teoryę elek tronó w lub c ynety- czną te o ry ę gazów, winno się zawsze mieć n a względzie, że teory e te mogą rościć praw o do o dtw orzenia tylko przy­

bliżonego obrazu rzeczyw istości. Gdyby p o dob na u w a g a m iała znaleźć objaśnie­

nie w twierdzeniu, że nie od w szystk ich wniosków, p ły n ą c y c h z c yne tyc z n ej te ­ oryi gazów, należy w y m a ga ć, a b y odpo­

w iadały fak to m dośw iadczenia, to ta k i sposób pojm ow ania rzeczy o pierałby się na g r u b e m nieporozum ieniu. Gdy w po ­ łowie przeszłego stu le c ia Rudolf Clausius wyw nioskow ał z założeń cy netycznej te­

oryi gazów, że p ręd k ości cząsteczek g a ­ zów w z w y k ły c h t e m p e ra tu ra c h w y n o ­ szą około k ilk u s e t m etró w n a sekundę, zrobiono m u zarzut, że dyfuzya w z a je ­ m n a pom iędzy dw om a gazam i odbyw a się n a d e r wolno, i że w y rów nanie r ó ­ żnych t e m p e ra tu r w a r s tw gazow ych n a ­ stę p u je równióż bardzo powolnie. W t e ­ dy dla p o d trz y m an ia swej hypo tezy Clau­

sius b y najm n iej nie użył a rg u m e n tu , że ma ona od tw a rz a ć tylko p rzybliżony obraz rzeczywistości, żd przeto niem ożna z b y t wiele od niej w ym a g a ć, lecz przez obliczenie długości średniej drogi wolnej w ykazał, że o b a d w a objęte w pow yższym zarzucie fakty o b serw acy i fizycznej od­

p ow iadają isto tnie wnioskowi jeg o h y p o ­ tezy. P ojm o w a ł on bowiem zupełnie j a ­ sno, że, w raz z u stalen iem się dowodu chociażby jed n e j sprzeczności, jeg o nowa

teorya gazów s tr a c iła b y w szelki g r u n t w fizycznym obrazie św iata; i to samo powiedzieć można i dzisiaj.

Zapewne, są to nie małe żądania, j a ­ kie m am y w zględem fizycznego obrazu św iata, są one je d n a k up raw nione i w tem w łaśnie ich u p raw n ie n iu tkw i ta moc, z j a k ą te n obraz w yw alczy sobie w re s z ­ cie uznanie powszechne, niezależnie od dobrej woli tego lub owego badacza, n ie ­ zależnie od narodow ości i wieków, n iez a ­ leżnie n a w e t od ro du ludzkiego wogóle.

O statni wywód może się w yd ać w k a ­ żdym razie n a d m ia re m śmiałości, jeżeli nie a bsurdem . P rz y p o m n ijm y sobie j e ­ d nak chociażby mój poprzedni wniosek, dotyczący fizyki u m ieszkańców Marsa, k tó r y m z a m k n ą łe m uw agi n a d doniosło­

ścią nowej definicyi entropii, a będziem y m usieli p rzy n a jm n ie j przyznać, że podo­

bny w niosek j e s t właściwie ta k ie m s a ­ mem uogólnieniem, ja k i e m i codziennie w fizyce dopełniam y nasze bezpośrednie spostrzeżenia, a j a k i e n ig d y dro gą o b s e r ­ w acyi ludzkiej stw ierdzić się nie dadzą, i że przeto każdy, ktoko lw iek by o d m a ­ wiał im sensu i siły przek on yw ającej, tem s a m e m u c h y la łb y się od sposobu m yśle n ia fizycznego.

Żaden fizyk zapew ne nie w ą tp i o p r a ­ wdziwości twierdzenia, że j a k a ś o b d a rz o ­ n a fizyczną in te lig e n c y ą istota, k tó ra b y p osiadała właściwy organ dla prom ieni pozafiołkowych, u z n a w a ła b y te prom ie­

nie za je d n o ro d n e z prom ieniam i widzial- nemi, chociaż n i k t jeszcze nie widział ani promieni pozafiołkowych, ani takiej istoty, i żaden chem ik nie powątpiewa, że sód z n a jd u ją c y się na słońcu, posiada te sam e własności chemiczne, co i sód ziemski, aczkolwiek nie łudzi się wcale nadzieją, żeby udało się k ie d y napełnić e p ru w e tk ę solą sodową ze słońca.

Z o s ta tn ie m i w yw odam i p rz y s tę p u je m y ju ż do dania odpowiedzi n a pytanie, k tó ­

re j a k o ostateczne, uczyniłem we w s t ę ­ pie rzeczy niniejszej: czy fizyczny obraz ś w ia ta j e s t tylko mniej albo więcej d o ­ w olnym tw orem naszego d uc ha , czy też przeciw nie, m a m y uznać, że odzw iercie­

dla on w sobie realne i od nas zupełnie

niezależne zja w iska n a tu ry ? W y ra ż a ją c

(12)

604 W SZ E C H ŚW IA T M 38

się k o n k re tn ie j: czy m ożem y tw ierdzić, że zasada zachow ania energii p a n o w a ła w n a tu rz e ju ż w ted y , g dy jesz c ze żaden człowiek nie mógł o te m myśleć, lub, że ciała n ieb iesk ie bę d ą i w t e d y jeszcze podlegać p r a w u g r a w ita c y i, g d y z naszej ziemi w raz z jej m ie s z k a ń c a m i nie po­

zostanie ani szczątków ?

O dpow iadając na pow yższe p y ta n ie twierdząco, pojm uję bardzo dobrze, że tą m oją odpow iedzią sp rzeciw ię się pe­

w n e m u k ie r u n k o w i filozofii przyrody, j a ­ ki właśnie obecnie pod wodzą E r n e s t a Macha cieszy się w ielk iem uzn an iem w kołach p rzy ro dn ik ó w . W e d łu g niego niem a żadnej innej rzeczyw istości, j a k tylko nasze w łasne w ra ż e n ia i cała w ie­

dza p rzy rod nicz a j e s t ty lk o w y ra z em ekonom icznego n a s z y c h myśli do n a szy ch w rażeń p r z y s to s o w a n ia , do k tó re g o z m u ­ sza n a s w a lk a o byt. Między s tr o n ą p sy ­ ch ic z n ą a fizyczną istn ieje tylko konwen- cy o n a ln a i p r a k t y c z n a gran ica, je d y n e m i i w ła ściw e m i p ie r w ia s tk a m i ś w ia ta są w ra ż en ia 1).

Tem więc do bitniej ch c ia łb y m tu ta j zaznaczyć, że z a rz u ty podejm o w an e z t a m ­ tego obozu przeciwko hypo tezo m atomi- s ty c z n y m i teoryi e le k tro n ó w są n i e u p r a ­ w nione i nie z d o ła ją się ostać. Tak, p r z e c iw s ta w ię się n a w e t w p ro st z tw i e r ­ d z e n ie m —i w iem przyt.eni, że nie j a sam j e d e n j e w ygłaszam : — atom y, o k tó ry c h bliższych w łasnościach t a k mało wiemy, są nie więcej i nie mniej realne, j a k ciała niebieskie lub o taczające nas na ziemi przedm ioty; i jeżeli mówię: atom wodoru w aży l,6.10~24 g, to zdanie to w y r a ż a ta k i sam s to p ie ń poznania, j a k i to, że księżyc w aży 7.1025 g. Zapewne, nie m ożemy ani położyć a to m u wodoru n a ta le rz y k u wagi, ani go widzieć, lecz rów nież i księżyca nie m ożem y położyć na wadze, a co do widzenia, to is tn ie ją przecież niew idoczne dla n a s ciała nie­

bieskie, k tó ry c h m as a z ostała zm ierzona z w ięk szą lub n iniejszą dokładnością;

przecież i m as a N e p tu n a rów n ież została

') E rn s t Mach, B e itra g e z u r A n a ly se d er E m pfindungen. Je n a , 1886, str. 23, 142.

oznaczona, zanim wogóle j a k i a stro n o m skierow ał n a ń swój teleskop.

P ozostaje na m jeszcze zapytać, czem się to dzieje, że M acha te o r y ą po znan ia zdołała się t a k szeroko rozpow szechnić wśród p rzy ro dn ikó w . Je śli się nie mylę, to objaw te n sta n o w i pew nego rodzaju rea k c y ę , n a s tę p u ją c ą po okresie wielkich nadziei, j a k i e przed pół w iekiem w s k u ­ te k o d k ry c ia z a sa d y energii zaczęto po­

kład ać w sposobie ro zp a try w a n ia p r z y ­ ro dy ze s ta n o w is k a w yłącznie m echan iki.

Nie przeczę, że te nadzieje ziściły się w n ieje d n em w ażnem o d k ry c iu ,— wspo­

m nę t u ty lk o c y n e ty c z n ą teo ry ę gazów, wogóle j e d n a k okazały się one z b y t w y ­ g órow ane, a n a w e t fizyka przez p rzy ję ­ cie m e to d y s ta ty s ty c z n e j z re z y g n o w a ła z p ro b le m a tu całko w iteg o p ogłębienia m ec h a n ik i atomów. N iechy b nie trz e ź w ią ­ cym s tr u m ie n ie m m y śli filozoficznej w y ­ t r y s n ą ł p o z y ty w iz m Macha. J e m u to n a ­ leży się zupełna zasługa, że w obliczu grożącego sc ep ty c y zm u odnalazł napo- w ró t we w ra ż en ia ch zm ysłow ych je d y n ie u p ra w n io n y we w szelldem poszu k iw an iu przyrod niczem p u n k t wyjścia. J e d n a k p r z e k ra c z a on m iarę, skoro ra z e m z o b r a ­ zem m ec h a n ic z n y m ś w ia ta d e g ra d u je wo­

góle je g o obraz fizyczny.

O ile je s te m przekonany, że w s y s te ­ mie Macha, je ś li tylko zostanie k o n ­ s e k w e n tn ie przep row adzo ny , niepodobna w y k a z a ć żadnej w e w n ętrzn e j sprzeczno­

ści, o ty le znów je s te m pewien, że p o ­ s ia d a on w rzeczy samej znaczenie tylko form alistyczne, nie d o ty k a ją c e b ynaj- j m niej is to ty wiedzy p rzyrodniczej, a to dlatego, że obcą mu j e s t najprzedn iejsza o z n a k a wszelkiego p o sz u k iw an ia przy­

rodniczego,—m ianowicie postulat s ta łe ­ go, od zm ian czasu ani na ro d ó w kolei niezależnego, obrazu św iata. M acha za­

s a d a ciągłości nie p rze d staw ia w zam ian

żadnego ró w now ażnik a; ciągłość bowiem

nie j e s t stałością. Stały, je d n o lity obraz

j ś w ia ta j e s t właśnie, j a k to usiłowałem

w yka z a ć , ty m n iew z ru sz o n y m celem, do

k tó re g o p raw d z iw a wiedza przyrodnicza

1 u s ta w ic z n ie się przybliża, a co dotyczę

: fizyki, to tu ta j j e s t e ś m y u p raw n ie n i do

S tw ierdzen ia, że ju ż nasz współczesny

(13)

M 38 W SZEC H SW IA T 605

obraz św iata, ja k k o lw ie k mieni się je s z ­ cze różnorodnem i b a rw a m i stosow nie do indyw idualności różn y ch badaczów, po­

siada j e d n a k p ew n e stale ry sy , k tó ry c h żadne, ani w przyrodzie, ani w um ysłach ludzkich p rze w ro ty zatrzeć n ie zdołają.

Ta stałość, ta od wszelkiej ludzkiej i wo- góle w szelkiej in te le k tu a ln e j in d y w id u ­ alności niezależność j e s t w łaśnie tem , co n a z y w a m y rzeczyw istością. A może też n a p ra w d ę znajdzie się dzisiaj ktoś, na- p rzyklad , w śród poważnie m yślą c y ch fi­

zyków, k tó ry b y pow ątpiew a! o rzeczy w i­

stości z asady en ergii? Raczej przeciw nie, uznanie tej rzeczyw istości s ta w ia się za p rz e d w s tę p n y w a r u n e k oceny naukowej.

Zapewne i na to, j a k daleko można po­

su w a ć się w pewności, że ju ż teraz zo­

s ta ły u trw a lo n e głów ne z a ry sy p rzyszłe­

go o brazu św iata, niem a żadnej reg u ły ogólnej. T utaj n a jw ię k s z a ostrożność nie będzie zbyteczną. Z re sz tą j e s t t o p y tan ie drugorzędne. Idzie tu ta j je d y n ie i w y ­ łącznie o to, aby uznać ów stały, j a k ­ kolwiek w zupełnej całości n ig d y n iedo ­ ścigły cel, a celem ty m j e s t — nie do ­ stosow anie zupełnie n a szy c h m yśli do na szych wrażeń, l ecz—z u p e ł n e o d ł ą ­ c z e n i e f i z y c z n e g o o b r a z u ś w i a ­ t a o d i n d y w i d u a l n o ś c i u m y s ł u t w ó r c z e g o . Zaznaczam p rzy te m , że w yrażenie powyższe oddaje nieco dokła­

dniej s e n s u ż y ty c h ju ż poprzednio przeze m nie słów, m ów iąc yc h „(J w y e m ancy p o­

w aniu się od p ie rw ia s tk ó w antropom or- ficzn ych“, a czynię to dlatego, żeby za- pobiedz p rzypuszczeniu, ja k b y obraz św ia ­ ta miał zostać wogóle odłączony od u m y ­ słu twórczego; to bowiem byłoby niedo- rzecznem przedsiew zięciem .

N akoniec jeszcze je d e n a rg u m e n t, mo­

gący w y w rz e ć n a tycty k tó rz y pomimo w s z y s tk o skłonni są uznać ekonomiczny p u n k t w id zen ia za je d y n ie u p raw n io ny , w iększe wrażenie, niż w szelkie d o ty c h ­ czasowe w y w o d y rzeczowe. Gdy wielcy m istrz e p rz y ro d o z n a w stw a wzbogacili wiedzę swem i ideami: g d y Mikołaj Ko­

p e rn ik w y rw a ł ziemię z c e n tru m św ia ta , g d y J a n K epler u sta n o w ił znane nam pod jogo im ieniem praw a, g d y Izaak N e w ­ ton o d k ry ł zasa d ę pow szechnego ciąże­

nia, g d y C h r y s ty a n H u y g e n s zbudował swoję teoryę falową światła, g d y Micha!

F a r a d a y stworzy! podw aliny e le k tro d y ­ n a m ik i— szereg twórców tej m iary dałby się jeszcze znacznie przedłużyć, — w te d y ekonomiczny p u n k t w idzenia był z pe­

w nością na jpośledniejszym wśród c zynn i­

ków, k tó re dla ludzi tych były p u k le ­ rzem w walce z p a n u ją c e m i wówczas przesądam i i p o w a g ą autorytetów". P r z e ­ ciwnie, była n im bądź n a podstaw ie re- ligii, bądź n a podkładzie a rty s ty c z n e j n a ­ tu ry opierająca się w ia ra w praw dziw ość ich obrazu św iata. W obliczu tego nie- dającego się obalić f a k tu nie bezzasad- nem będzie przyp uszczenie, że w razie, g d y b y Macha zasa d a ekonomii m iała k ie­

d y istotn ie s ta ć się osią teoryi poznania, wówczas bieg m yśli podob ny ch um ysłów tw órcz yc h m ógłby zostać spaczony, lot ich f a n t a z j i sk rępow an y, a przez to po­

stęp w iedzy w fatalny sposób zah am o ­ wany.

Czy nie byłoby n a p ra w d ę „ekonomicz­

niej “ w yznaczyć zasadzie ekonomii nieco skro m niejsze miejsce?

Zróbm y jeszcze j e d e n k rok dalej. T a m ­ ci b adacze nie mówili wcale o sw ym obrazie św iata, lecz o świecie lub o p rz y ­ rodzie samej. Czy m iędzy ich „ św iatem 14 a n a s zy m „obrazem ś w ia ta w przyszło­

ści" istnieje j a k a d ostrz e g aln a różnica?

Z pew nością nie. Gdyż o tem , że niem a żadnej m etody, ażeby można było zapo­

zna w a ć podobną różnicę, wiedzą od cza­

sów K a n ta w sz y sc y myśliciele. W y ra ż e ­ niem złożonem „obraz ś w i a ta “ tylko w s k u te k przezorności zaczęto się posłu­

giwać, aby z g ó ry zapobiedz p e w n y m iluzyom. P o trz e b a więc ty lk o dostatecz­

nej z naszej s tr o n y baczności, a b y pod w y ra z em „ św iat“ nie pojm ow ać nic in­

nego, j a k tylko ów idea ln y obraz p rzy ­ szłości, a będziem y mogli również p o słu ­ g iw ać się tym prostym , bardziej r e a l is t y ­ cznym w y ra z em , k tó ry w rzeczy samej zawsze j e s t w użyciu u fizyków, gdy p rze m aw ia ją w ję z y k u swej wiedzy.

W sp o m n ia łe m powyżej o iluzyach.

Otóż byłoby to również iluzyą z mej

s tro n y , g d y b y m Chciał mieć nadzieję, że

w yw odam i mojemi zdołałem w szystkich

Cytaty

Powiązane dokumenty

Co dotyczę grzybów, hodowanych przez te korniki, to zdaje się, że przystosowały się one już zupełnie do sposobu życia korników. Co więcej, należy naw et

Był czas, kiedy Bierkowski cieszył się sławą nie tylko w Krakowie, w którym najczynniejsze lata życia swego spędził, lecz i daleko poza granicami Krakowa i

Udział ją d ra w procesach wy- dzielniczych może być bądź bezpośredni, to znaczy, że ziarnka pierwotne mogą powstawać już w obrębie pęcherzyka j ą ­

Gatunek nie może się przesiedlić, póki niema pewnej zgodności między w aru n ­ kami ogólnemi, które stara się zająć, a jego barwami, określonemi przez

strzenia się poza obręb ogrodu i u trz y m u je się w stanie zdziczałym bardzo długo, to też znajdowałem ją w wielu zagrodach dwor­.. skich dziko

nia w ym agają współdziałania tych dwu części komórki. Protoplazma przyjmuje pewne sub- stancye z otaczającego j ą środowiska, część ty ch substancyj oddaje

ności do dalszego podziału jąder, które się raz podzieliły amitotycznie, podlegała licznym krytykom. Tak Ziegler i vom Rath twierdzą, że podział amitotyezny

wierzchniowego cieczy w temperaturach wrzenia, które nadają się do porównania ze. względu, że, jak wiadomo, są dla różnych cieozy tak zwanomi stanami