• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, dnia 3 stycznia 1909 r. Tom X X V I I I .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, dnia 3 stycznia 1909 r. Tom X X V I I I ."

Copied!
30
0
0

Pełen tekst

(1)

M > . 1 ( 1 3 8 7 ) .

Warszawa, dnia 3 stycznia 1909 r. Tom X X V I I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A ". PREN UM ERO W A Ć MOŻNA:

W W arszawie: rocznie rb. 8, kwartalnie rb. 2. W Redakcyi „W szechśw iata" i we w szystkich księgar- Z przesyłką pocztową rocznie rb. 10, p ółr. rb. 5. I niach w kraju i za granicą.

Redaktor „W szechświata'* przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i cod zien n ie od god zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : K R U C Z A JSfe. 3 2 . T e l e f o n u 8 3 -1 4 .

J E S Z C Z E N IE C O O A M IT O Z IE .

W J\T» 7 „Wszechświata" z r. ub. m ia­

łam sposobność podać czytelnikom kilka ciekawych danych, odnoszących się do występowania amitozy w normalnych ko­

mórkach zwierzęcych i roślinnych.

Z uwagi jed n ak na niezmierną donio­

słość tego tematu, pozwalam sobie je s z ­ cze raz powrócić do niego, przytaczając dwa najnowsze badania z tego zakresu.

Pierwsze z nich to praca Patersona J).

Głównem zadaniem tego autora było zb a­

danie przebiegu gastrulacyi u zarodków gołębi. Te jednak studya zmusiły go do zwrócenia baczniejszej uwagi także i na przebieg podziału jąder i komórek. Za­

danie to ułatwiał mu znakomicie fakt, że komórki, rozwijającego się zarodka gołębia są wielkie, posiadają duże pęche- rzykowate jądro, osłonięte wybitną błoną jądrową. Jądro to ma budowę siatko­

watą i zawiera jedno lub dwa jąderka.

Ziarna żółtkowe nader liczne w całej ko-

’) J . Thos. P a te rso n : A m itosis in th e P ig e- on‘s E g g . A nat. A n ze ig er tom 32, 1908.

mórce, w sąsiedztwie ją d ra ukazują się rzadziej i stają się mniejszemi, co znowu ułatwia spostrzeganie podziału jądra.

Przeglądając różne stadya rozwoju za­

rodka gołębia Paterson przekonał się że podział amitotyczny jąder je st tu prawie równie częsty, ja k i karyokineza. Ami- toza przebiega według dwu typów. W j e ­ dnych komórkach widać jądro wydłużo­

ne poprzecznie względem osi długiej ko­

mórki i przewężające się już to odrazu wzdłuż całej swojej średnicy, przyczem jądro przyjmuje kształt biszkoptowaty;

już też przewężenie to rozpoczyna się . jednostronnie, wgłębiając jeden brzeg j ą ­ dra. W innych komórkach natomiast Paterson obserwował jądra, które zupeł­

nie kształtu nie zmieniły. Pośrodku nich pojawiała się płytka i ją d ra pękały wzdłuż niej. W obu razach aż do zupełnego ukończenia podziału jądrowego nie wi­

dać było żadnych zmian w plazmie ko-

! mórki, i dupiero z chwilą, kiedy podział ją d ra zostanie ukończony, rozpoczynają się zmiany w plazmie, które, zdaniem Patersona, mają doprowadzić do podziału komórki. Tu widzimy jednę z zasadni­

czych różnic podziałów karyokinetyczne-

go a bezpośredniego: podczas kiedy w

(2)

WSZECHŚWIAT

razie podziału karyokinetycznego zmiany j

w plazmie towarzyszą zmianom jądra, ■ w razie amitozy plazma podczas całego przebiegu podziału ją d ra zachowuje się obojętnie, a zmiany w niej m ają się roz­

poczynać dopiero potem, kiedy wystąpią dwa wyraźnie oddzielne jądra.

Bliższe wniknięcie w szczegóły roz­

woju zarodka gołębia przekonało P a te r­

sona, że podział amitotyezny ją d e r je st przywiązany do pewnych stadyów roz­

woju; że również, w różnych listkach za­

rodkow ych w niejednakowej występuje

ilości. Tak, w pierwszych okresach roz­

woju, od zapłodnienia począwszy, aż do początku brózdkowania, amitoza nie w y ­ stępuje zupełnie, podział ją d e r przebiega jedynie drogą karyokinezy, późniejsze zaś okresy brózdkowania, w ykazują co­

raz bardziej wzrastający °/o podziałów amitotycznych. Dopiero okres gastrula- cyi je st tym punktem zwrotnym, poza którym, amitoza występuje tylko rzadko.

Następująca tablica uwidocznia to n a j ­ lepiej:

S e ry a Czas od z a ­ p ło d n ie n ia

L ic zb a ją d e r

Ilo ść k ary o k in e z

°/0 k a ry o k i­

nez

L iczba

am itoz °/0 am itoz

.Na 194 20 godz. 316 48 15,20 4 1,27

„ 304 31 „ 1302 122 9,37 56 4,30

„ 394 34 „ 1378 58 4.24 40 2,90

„ 284 36 „ 1535 50 3,26 50 3,26

„ 256 37 „ 2728 58 2,13 64 2,35

„ 328 45 „ 2883 88 3,06 72 2,50

„ 189 48 „ 2266 96 4,24 62 2,74

Jeżeli zwrócimy uwagę, że Paterson w swoich obliczeniach notował tylko te obrazy, które nie pozostawiały żadnej wątpliwości co do amitotycznego prze­

biegu podziału ją d ra , nie uwzględniając wcale tych, które nie posiadały tak wy­

bitnych cech, przemawiających za sposo­

bem bezpośredniego podziału, to zrozu­

miemy, że % amitoz podany w tablicy j e s t raczej mniejszy od tego, ja k i spoty­

k am y w rzeczywistości. Przytoczona ta­

blica uw zględnia tylko stad y a rozwojo­

we aż do gastrulacyi, ale i poza tym okresem, chociaż rzadziej, można się spo­

tkać z bezpośrednim podziałem jądra, przyczem różne listki zarodkowe dają pod ty m względem różne obrazy. Mia­

nowicie P aterson przekonał się, że już w stadyum gastruli częściej spostrzedz można amitozę w entodermie, aniżeli wr ektodermie. S tosunek ten wr liczbach przedstawi się tak, że w ektodermie na

2,66 °/0 jąder, dzielących się karyokinety- cznie przypada 1,08 °/0 dzielących się ami- totycznie, w entodermie natomiast kary- okineza występuje w 0,8 °/o. amitoza zaś w 5,78 % jąder. Z chwilą ukazania się smugi pierwotnej amitozę znajdujemy:

w ektodermie w 0,53 °/0 w entodermie w 1,79 °/0 w mezodermie w 5,49 °/0

jąder. Tu wTięc przeważa mezoderma pod względem częstości podziału amitotycz­

nego jąder. Wiadomo, że kw estya zdol­

ności do dalszego podziału jąder, które się raz podzieliły amitotycznie, podlegała licznym krytykom. Tak Ziegler i vom Rath twierdzą, że podział amitotyezny rozstrzyga stanowczo o dalszem życiu komórki. Jądro, które się raz podzieliło amitotycznie, do dalszych podziałów prze­

staje już być zdolne. Komórki, zawiera­

jące takie ją d ra podlegają degeneracyi.

Paterson nie zgadza się na twierdzenie

(3)

: ' M 1

WSZECHŚWIAT 3 wyżej wymienionych autorów. Zdaniem

jego w pracy przytoczonej, przeciwko teoryi vom Ratha i Zieglera przemawia wielka ilość podziałów amitotycznych z jednej strony, brak wszelkich obrazów degeneracyjnych z drugiej. Również nie*

zdaje mu się być możliwem, aby komór­

ki, których ją d ra dzielą się amitotycznie, były tak wysoko zróżnicowane, że aż do dalszych podziałów karyokinetycznych nie zdolne; przeciwko temu przemawia zbyt wczesne stadyum rozwojowe bada­

nych przezeń zarodków. Odrzuciwszy więc obie te możliwości Paterson zgadza się z Childem, który twierdzi, że amito­

za występuje zawsze w komórkach zmu­

szonych przez warunki fizyologiczne do szybkiego podziału i że z chwilą usunię­

cia tych warunków potomstwo ją d ra po­

dzielonego amitotycznie może dzielić się karyokinetycznie.

Do tego samego zdania przechyla się i Maximow ’)•

Badając tworzenie się krw i i tkanki łącznej u zarodków królików, zauważył on częste występowanie amitotycznego podziału jąder. Szczególniej u zarodków, między l.lVa—13fV2 dobą rozwoju się znaj­

dujących, amitoza je st częstem zjawis­

kiem wśród ją d e r mezenchymy przegro­

dy poprzecznej (septum transversum 2), gdzie w nader obfitej ilości występuje w części otulającej wątrobę i przylega­

jącej do aorty. Najwięcej jednak figur amitotycznych widział w tem miejscu przegrody poprzecznej septum, które od­

powiada wyjściu arteria omphalomesen- terica 3) z aorty. Myśl, że ją d ra komó­

rek w danych okolicach septum transver- sum powstały drogą podziału amitotycz- | nego, nasunął mu fakt, że ją d ra w tych

J) A. M axim ow : TJeber A m itose iii den em- b ry o n a le n G ew eben bei S aiig etieren . A n at. Anz.

t. 33, 1908.

3) P rz e g ro d ą poprzeczną — septum tran sv e r- sum n a z y w a m y fatd tk a n k i m e ze n ch y m aty czn ej, p odnoszący się od p rzodu i. od boków ścian y brzusznej zarodka, a k tó r y sta n o w i zaw iązek p rze p o n y brzusznej.

3) A rte ria o m p lialom esenterica sta n o w i ko- m unikacyę m iędzy n aczyniam i zarodka, a je g o

j

p ę c h erzy k a żółtkow ego.

komórkach leżały parami, więcej zaś niż dwu jąd er w jednej komórce spotkać mu się nie udało. Przeglądając skrawki z kil­

kunastu seryj zarodków królika w wyżej wspomnianym okresie rozwoju, Maximow natrafił na wszelkie stadya podziału bez­

pośredniego. Amitoza zdaniem jego prze­

biega według kilku typów. Najczęściej tworzy się wcięcie na jednej stronie j ą ­ dra; wcięcie to posuwa się coraz bardziej wgłąb, aż wreszcie tylko wąskie pasem­

ko, leżące po stronie przeciwnej tej, od której podział się zaczął, łączy ją d ra ze sobą. Centriole w postaci dwu ziarnek są widoczne stale, na stronie tej, gdzie wcięcie tworzyć się poczęło i w miarę ja k to ostatnie się pogłębia, centriole po­

suwają się wgłąb wytworzonej między jądram i przestrzeni.

Czasem całe jądro wydłuża się i prze­

węża pośrodku, tak, że tworzy ja k b y han- tlę o wąskiem paśmie środkowem. N aj­

ciekawszy jed n ak je s t trzeci sposób p rze­

biegu amitozy. Na jądrze tworzy się mały wzgórek o konturach czasami nie­

regularnych. Wzgórek ten rośnie i od­

suwa się od ją d ra macierzystego, a pa­

semko łączące go z jąd rem staje się co­

raz cieńsze.

Podobny przebieg amitozy obserwował i Karpow Ł) w warstwie korowej w ątro­

by zarodków płazów ogoniastych. W e­

dług niego jednak, amitotyezny podział ją d ra nie pociągał nigdy za sobą podzia­

łu plazmy. Obserwował natomiast jak wszystkie ją d ra komórki (jest ich kilka) wchodzą jednocześnie w stadyum luźne­

go kłębka i wytwarzają jed n ę figurę ka- ryokinetyczną, po której dopiero n astę­

puje podział komórki. Maximowowi uda­

ło się widzieć obrazy opisane przez Kar- powa, częściej jednakże spostrzegał fi­

gury takie, które przemawiały raczej za istnieniem podziału komórki bezpośrednio po amitotycznym podziale jądra. Komór­

ki mezenchyrnatyczne mają mianowicie kształt gwiaździsty, wypustki ich łączą się ze sobą tworząc mostki. Maximow

’) K arpow - U n te rsu c h u n g e n iiber d ire k te

Z ellteilu n g . In au g . D iss. M oskau 1904.

(4)

4 WSZECHŚWIAT

obserwował w komórkach zaw ierających ' dwa obok siebie leżące ją d ra, zjaśnienie i zwakuolizowanie protoplazmy między dwoma jądrami. Autor ten sądzi, że te obrazy są zapowiedzią kompletnego po­

działu komórek, k tó ry b y więc następo­

wał po podziale am itotycznym jąder.

Wreszcie Masimow zadaje sobie pytanie, czy karyokineza j e s t możliwa po amito- zie i co się dzieje z komórkami, których j ą d r a podzieliły się amitotycznie. Obra­

zów degeneracyjnych, ja k ic h b y należało oczekiwać zgodnie z teoryą vom Ratha i Zieglera, nie widział nigdy; również nie widział, w stadyach późniejszych, komó­

rek, zawierających po dwa ją d ra , sam więc ten fak t przemawia ju ż za tem, że musiał nastąpić podział komórki po po­

dziale amitotycznym jądra. Opierając się na swoich spostrzeżeniach, ja k r ó ­ wnież na tych faktach, że amitoza w y­

stęp u je tylko w pewnych, co do położe­

nia określonych komórkach i w pewnem stadyum rozwojowem, przychyla się r ó ­ wnież i Maximow do zdania, że amitoza je s t zjawiskiem normalnem dla tkanek zmuszonych do szybkiego wzrostu.

K westya am itotycznego podziału jąder, j e s t bezwątpienia jed n em z ważniejszych zagadnień cytologii współczesnej i pomy­

ślne je j rozwiązanie, mogłoby wpłynąć na nieco odmienne ukształtow anie do­

tychczasowego pojęcia mechanizmu dzie­

dziczenia i teoryi indyw idualności chro- mozomów. Jedn ak że k w esty i am itotycz­

nego podziału ją d e r dotąd nie możemy uważać za rozstrzygniętą, dokąd autoro- wie nią się zajm ujący nie odpowiedzą na w szystkie czynione zarzuty, nie odeprą ich pozytywnem i faktami. Z pośród za­

rzutów czynionych zwolennikom amito­

tycznego podziału ją d ra najbardziej za­

sadnicze są te, k tó re podaje Boveri. Zda­

niem jego, k w estyę am itotycznego po­

działu ją d e r w ted y możnaby uważać za pomyślnie rozstrzygniętą, kiedy badacze zobaczyliby: l-o że dwa j ą d r a rzeczywi­

ście się od siebie odrywają; 2-o że masa plazmy gromadzi się dokoła każdego z

amitotycznie podzielonych jąder, prowa­

dząc do podziału komórki; 3-o że w resz­

cie jądra, których powstanie drogą ami­

totycznego podziału zostało stwierdzone,

;,m ogą w dalszym ciągu dzielić się karyo- kinetycznie. Niestety, przyznać trzeba, że w żadnej z dotychczasowych prac, do­

tyczących bezpośredniego podziału jąder, autorowie nie podali obrazów, któreby nie pozwalały wątpić o zachodzącym po­

dziale amitotycznym. Co dotyczę kwe­

s ty i rozszczepienia jąder, to każdy podaje już to obrazy ją d ra przewężającego się, i już też dwu ją d e r w jednej komórce za­

wartych. Zupełnie zaś podobne obrazy widzieli Ruckert, Ziegler i Hacker i przy­

pisywali im zgoła inne znaczenie. Ró­

wnież i podziału komórki nikt z autorów nie widział, jeden Maximow opisuje zwa­

kuolizowanie plazmy między dwoma obok siebie leżącemi jądrami. Inni badacze sądzą, że musiał nastąpić podział plazmy, opierając się jedynie n a tem, że w pó­

źniejszych stadyach nie widać komórek wielojądrowych. Wreszcie nie spostrze­

gając nigdzie obrazów degeneracyjnych wśród jąder, zwolennicy amitotycznego podziału ją d er wnioskują, że po amitozie musiała nastąpić karyokineza.

J . M łodowska.

E L E K T R O N S Z T Y W N Y CZY M E ­ S Z T Y WNY? E L E K T R O M A G N E T Y ­ C Z NY P O G L Ą D NA Ś W I A T A Z A ­

SADA R E L A T Y W I Z M U .

„System Zeppelina czy Parcevala?“ x).

Sztywny czy niesztywny elektron? Oto jedno z pytań, które obecnie najbardziej zajmują fizyków, jedna z najbardziej wśród nich spornych kwestyj dzisiej­

szych. Pod elektronem „sztywnym" r o ­ zumiemy przestrzeń kulistą (o bardzo ma­

łym promieniu) napełnioną elektryczno-

*) S łow a prof. M inkow skiego na przeszło-

ro cz n y m zjeździe przy ro d n ik ó w niem ieckich w

K olonii.

(5)

j

Y

o

1 WSZECHŚWIAT 5 ścią w ten sposób ja k ciało sztywne je st

napełnione m ateryą ważką; jak w ciele sztywnem cząstki materyi mają wzglę­

dem siebie położenie niezmienne, tak cząstki elektryczności x) w elektronie sztywnym nie mogą się względem siebie nawzajem przesuwać; elektron „nieszty- w n y “ zaś odpowiada ciału materyalnemu dającemu się odkształcić: elektryczność w elektronie niesztywnym może swe roz­

mieszczenie zmienić; podczas gdy elek­

tron sztyw ny zawsze pozostaje kuląj elektron nieszty wny może przybrać kształt ; elipsoidu. Oczywista, nikt nie widział, j a k elektron wygląda, mamy jed n ak w a­

żne powody teoretycznej natury, które nas skłaniają do przyjęcia jednej albo drugiej hypotezy i—co ważniejsza - m a­

my możność rozstrzygnięcia doświadczal­

nego pomiędzy jedną hypotezą a drugą, poddając doświadczeniu wnioski z nich wyciągnięte. Wykażę najpierw znacze­

nie zasadnicze tej kwestyi: Elektron „szty- w n y “ je s t konsekwencyą poglądu elektro­

magnetycznego na świat, elektron „nie­

szty wny “—zasady relatywizmu.

Cały świat zewnętrzny, jako przed­

miot fizyki, składa się — w myśl kierun­

ków dzisiejszych—z m ateryi i otaczają­

cego j ą pola elektro-magnetycznego. Isto­

tnie: wszak pole elektro-magnetyczne je s t pośrednikiem przyciągania lub odpycha­

nia ciał naelektryzowanych, fale elektro­

m agnetyczne — to roznosiciele światła i ciepła promienistego, sarnę naw et ogólną

') M ów ić o „cząstkach" e lek try cz n o śc i w e le k tro n ie , i u w ażać rÓAvnocześnie elek tro n za ato m elek try czn o ści, t. j. o s ta tn ią n iep o d zieln ą je j je d n o s tk ę m ożnahy w ziąć za sprzeczność lo­

giczną; p odniósł to R h ig i (P hysikal. Z eitgchr.

1907). A b y u su n ąć tę pozo rn ą sprzeczność, k tó ­ ra leży ty lk o w sfo rm u ło w an iu delin icy i e lek ­ tro n u a n ie w sam em je g o pojęciu, P o ck els za­

p ro p o n o w a ł (P h y s. Z eitsch r. 1907 p. 393) n a s tę ­ p u ją c ą d eiinicyę elektronu: „E lek tro n to p rz e ­ s trz e ń k u lis ta w ete rz e , w e w n ą trz k tó re j d y w er- g e n c y a siły elek try cz n ej posiada sta łą od zera ró żn ą w arto ść ". T a definicya j e s t fa k ty c z n ie p o p ra w n a choć m niej ja s n a dla n ie m atem a ty k a;

zrozum ialszą ona będzie, g d y j ą ta k w yrazim y:

„E le k tro n — to p rz e strz e ń k u lis ta , w któ rej linie siły e le k try c z n e j m a ją sw e p o cz ątk i (ele k tro n d o d atn i) lub sw e końce (elek tro n odjem ny)".

j

grawitacyę Newtonowską dziś usiłują

! tłumaczyć elektro - magnetycznie *). Co

! je st istotnem: m aterya czy pole elektro­

magnetyczne? I jedno i drugie je st wa- żnem. Materya j e s t źródłem ciepła, świa­

tła, źródłem działania elektro-magnety- cznego wogóle, bez m ateryi—nie byłoby świata, ale i bez pola elektro - m agnety­

cznego światby dla nas nie istniał, za­

brakłoby bowiem pośrednika donoszącego nam o jego istnieniu. Nauka zdąża je ­ dnak do jedności i dlatego jedni uwa­

żają materyę za element pierwotny, s ta ­ rając się równocześnie wytłumaczyć fun- kcye pola elektro-magnetycznego mecha­

nizmem „mas ukrytych", inni pole elek­

tro-magnetyczne biorą za pierwiastek os­

tateczny i tłumaczą materyę elektro-ma- gnetycznie. Pierwszy kierunek je s t s t a r ­ szy w nauce; dążność mechaniczno - ma- teryalistycznego tłumaczenia przyrody je s t bodaj czy nie tak stara ja k fizyka wogóle; do rozkwitu dochodzi ona w po­

łowie ubiegłego stulecia, a najbardziej konsekwentnym jej wyrazem je s t m e­

chanika Hertza, który pojęcia siły i ener­

gii potencyalnej z podstaw mechaniki zupełnie wyeliminował, zastępując je m e ­ chanizmem „mas ukrytych*, sztywnie ze sobą połączonych. Połączenia owe m u ­ szą być sztywne, boć np. rozciągalność elastyczna wprowadziła napowrót en er­

gię potencyalną (w tym przypadku elas­

tyczną) podczas gdy Hertz uznaje w swej mechanice tylko jeden rodzaj energii:

energię cynetyczną, energię mas będą­

cych w ruchu.

Dyametralnie przeciwną mechanice Her­

tza je st tendencya t. zw. elektro-magne­

tycznego poglądu na świat ?). Według

*) L o re n tz p rzy jm u je, że odpy ch an ie w z a ­ je m n e d w u ró w n y c h sobie ła d u n k ó w e le k try c z ­ n y ch ró w n o im ie n n y ch nie j e s t zu pełnie ró w n e co do w ielkości p rzy c iąg a n iu ta k sam o w ielk ich d w u ła dunków różnoim iennych, że m ianow icie p rzy c iąg a n ie j e s t nieco w iększe od odpychania, w sk u te k czego d w a ato m y obojętne, z k tó ry c h k aż d y się składa z elek try cz n o śc i d o d atn iej i od- je m n e j w rów nej ilości, p rz y c ią g a ją się; stą d —

w ed łu g L o re n tz a —ogólna g ra w ita c y a m atery i.

2) P o r. M. A b rah am T heorie d er E le k triz ita t

I I . L ipsk 1905, stro n a 136—117.

(6)

6 WSZECHŚWIAT JSTa 1

tego poglądu m aterya je s t tylko zjawis- I kiem elektro-magnetycznem, m a tery a to tylko osobliwe pun k ty pola ełektro-ma- gnetycznego, niejako ją d ra jego, w k tó ­ rych linie siły elektrycznej m ają swe po­

czątki lub końce. W skażę pokrótce dro­

gę, prowadzącą do takiego pojmowania.

W tym celu przypomnę znane z począt­

ków nauki o elektryczności zjawisko au- to-indukcyi. Wiadomo, że dla każdego elementu galwanicznego, którego biegu­

ny są połączone d ru tem o znanym opo­

rze, ch arak tery sty czną je s t pew na siła p rąd u Ł). Od siły prądu zależy ogrzanie drutu; podczas gdy prąd elektryczny p ły ­ nie wzdłuż drutu, energia chemiczna ele­

m entu galwanicznego przemienia się w energię ciepła. W chwili jednak, gdy prąd zam ykam y (łączymy bieguny) nie odrazu nastaje ch ara k tery sty cz n a siła prądu, ale wzrasta stopniowo od zera aż do swej oznaczonej wartości; w ty m cza­

sie ogrzanie d ru tu je s t mniejsze, niż nor­

m alne (odpowiadające danemu elemento­

wi i oporowi); tylko część tedy energii chemicznej elementu zamienia się w tym czasie na energię ciepła; gdzież się po- dziewa reszta? Analogicznie, gdy prąd przeryw amy, siła prądu nie spada odra­

zu do zera, ale stopniowo; w tym czasie d ru t ogrzewa się, chociaż element ener­

gii k u tem u nie dostarcza; skądżeż ona się bierze? Tłumaczymy to w ten spo­

sób: wiadomo, że prąd galwaniczny wy­

chyla igłę magnetyczną, znajdującą się w jego pobliżu, zatem drut, po którym prąd galwaniczny płynie, otoczony je st polem m agnetycznem (i to pole właśnie działa na igłę magnetyczną); pole ma­

gnetyczne przedstawia pewien zasób ener­

gii i dlatego gdy łączymy d ru ty elemen- i tu galwanicznego musimy najpierw do-

j

starczyć energii magnetycznej, by prąd mógł płynąć: w pierwszych chwilach ener­

gia chemiczna elementu musi się zuży- : wać na wytworzenie owego pola m agne­

tycznego, a dopiero, gdy to pole zostało wytworzone, może się zużywać na ogrza-

!) D ają ca się obliczyć w e d łu g p r a w a O hm a, g d y zn an e są „siła ele k tro m o to ry c z n a " ele m e n tu i opór d ru tu łączącego b ie g u n y .

nie drutu; podobnie, gdy prąd przerywa­

my: chociaż po przerwaniu element już nie dostarcza swej energii, drut się ogrze­

wa zasobem energii magnetycznej zawar­

tej w polu magnetycznem, zanikającem w skutek przerwania prądu. Zjawisko to wywiera wrażenie, ja k gd y b y elektrycz­

ność posiadała cechy bezwładności; wszak wyobrażamy sobie prąd jako elektrycz­

ność statyczną będącą w ru ch u —upraw ­ nienie takiego pojmowania je s t niżej po­

d a n e —otóż, aby prąd wytworzyć, więc elektryczność puścić w ruch, potrzeba wykonać pewną pracę, tak, ja k trzeba pracę wykonać, gdy chcemy ciału ma- teryalnem u nadać pewną szybkość; od­

wrotnie, gdy elektryczność już je s t w ru ­ chu, okazuje ona dążność pozostania na­

dal w tym ruchu: prąd płynie jeszcze choć drut przerwaliśmy, tak ja k i ciało materyalne mające pewną szybkość po­

rusza się dalej tą szybkością na mocy bezwładności ]). Energia magnetyczna prądu znajduje zupełną analogię w ener­

gii cynetycznej ciała materyalnego. Ana­

logia między „bezwładnością elektrycz­

ną" a bezwładnością ciał materyalnych okazuje się może jeszcze jaskraw iej w wypadku rozbrojenia butelki lejdejskiej.

Gdy uzbrojenie wewnętrzne i zew nętrz­

ne butelki lejdejskiej zaopatrzymy w kul­

ki i kulki te zbliżymy ku sobie, to prze­

skoczy iskra, jeśli butelka była nałado­

wana. Iskrę tę fotografowano zapomocą filmu przesuwającego się z wielką szyb­

kością i okazało się, że iskra, któ ra oku l wydaje się jednolitą składa się z wiel­

kiej ilości pojedyńczych iskier bardzo szybko po sobie następujących. Jeśli n a­

zwiemy kulkę dodatnią A a odjemną B , to pierwsza iskra przeskakuje z A na B, druga z B na A, trzecia znowu z A na B, i tak wciąż; każda następna iskra je st słabsza od poprzedniej i wreszcie n a tę ­ żenie maleje aż do zera. Skąd to po-

') O pór g alw a n ic zn y , ja k i d r u t sta w ia p ły ­

nącej elek try cz n o śc i j e s t zupełnie analogiczny

z oporem , ja k i ciało w ru c h u m usi p o k o n y w ać

w s k u te k tarcia; oba zjaw iska: opór g alw a n ic zn y

i ta rc ie m echaniczne należą do w ielkiej ^ ru p y

z ja w isk nieo d w racaln y ch .

(7)

WSZECHŚWIAT 7

chodzi? Używając symbolicznego na r a ­ zie — pojęcia „bezwładności elektryczno­

ści" możemy ta k zdać sobie z tego zja­

wiska sprawę: pomiędzy kulką A a kul­

ką B istnieje różnica potencyalu, bo A je s t dodatnio a B odjemnie naładowana;

równowaga elektryczna między A a B może tylko wtedy nastąpić, gdy różnica potencyału będzie równa zeru, czyli—po­

nieważ ładunki A i B są równe a tylko mają znak przeciwny—gdy wspólny po- tencyał kulki A i B będzie równy zeru;

dlatego elektryczność płynie z kulki ^1 na kulkę B t spadając z wyższego poten­

cyału na niższy; nie zatrzymuje się ona jednakowoż wówczas gdy potencyał = 0 został osiągnięty, ale płynie mocą bez­

władności dalej, skutkiem czego na no­

wo powstaje różnica potencyałów; tę w y­

równywa znowu iskra z B na A, która jednakowoż także w ytw arza nową różni­

cę potencyałów i tak wciąż dalej. P rzy­

pomina to żywo wahadło: wszak kulka zawieszona na nitce, wychylona, spada z wyższego potencyału (grawitacyi ziem­

skiej) na niższej, nie zatrzymuje się j e ­ dnakowoż w położeniu równowagi, ale m o­

cą bezwładności porusza się dalej i to się powtarza wciąż dalej. Wahadło wie- cznieby się poruszało, gdyby nie opór tarcia; iskra wiecznieby przeskakiwała z je d n e j kulki na drugą butelki lejdejskiej, gdyby nie opór galwaniczny przewodni­

ka (powietrza między kulkami). Czem- kolwiek elektryczność płynąca jest, oka­

zuje ona cechy analogiczne z bezwładno­

ścią ciał materyalnych. Analogię tę mo­

żna wyzyskać z jednej strony do w ytłu­

maczenia „bezwładnościelektrycznej" bez­

władnością ciał materyalnych, z drugiej strony naodwrót do tłumaczenia bez­

władności materyalnej bezwładnością e- lektryczną. Na korzyść tej drugiej ewen­

tualności przemawia—według „elektro- m agnetyków 11—okoliczność, że materya sama je s t nam w swej istocie mniej zna­

na niż pole elektromagnetyczne, znajdu­

jące ta k prosty a elegancki wyraz w ró­

wnaniach Maxweilowskich !); przemawia-

‘) R ó w n a n ia M axw ellow skie, p o d sta w a no­

w oczesnej elek tro d y n am ik i, w y ra ż a ją zw iązek

j ą za nią ponadto doświadczenia nowo­

czesne, o których niżej będzie mowa.

Przypatrzmy się tedy bliżej owej „bez­

władności elektro-magnetycznej" i zoba­

czmy, ja k ona może wyrugować pojęcie zwykłej masy. Wróćmy w tym celu do wspomnianego wyżej zjawiska samoin- dukcyi. Powiedzieliśmy tam: gdy łączy­

my druty obwodu galwanicznego, siła prądu tylko stopniowo osiąga swą wła.

ściwą wartość (i analogicznie gdy druty przerywamy); je st to tylko przypadek specyalny ogólniejszego prawa, które brzmi: w chwili, gdy prąd wzmacniamy (np. przez dodanie elementu galwanicz­

nego) lub osłabiamy, powstaje w prze-

j

wodniku prąd indukowany w pierwszym razie o przeciwnym, w drugim —o zgod- i nym kierunku z kierunkiem prądu dane­

go; stąd w pierwszym wypadku siła p r ą ­ du tylko stopniowo wzrasta, w drugim tylko stopniowo maleje. Właściwa przy­

czyna tego zjawiska leży—ja k nadmieni­

łem już w yżej—w tem, że silniejszemu prądowi odpowiada większa energia ma­

gnetyczna, owej nadwyżki energii ma­

gnetycznej musimy tedy prądowi dostar­

czyć, jeśli go chcemy wzmocnić; analo­

gicznie rzecz się ma w razie osłabiania prądu. Zastosujmy te doświadczenia do innego rodzaju prądu, do „prądu kon­

wekcyjnego". Słynny eksperym ent Row- landa *) wykazał, że ciało naładowane elektrycznością statyczną, poruszane z do­

stateczną szybkością, Jest równoważne prądowi galwanicznemu, wychyla bowiem tak ja k i on igłę magnetyczną, umiesz­

czoną w pobliżu. Taki prąd wytworzony

m iędzy zm iennością w czasie siły m a g n ety c zn e j z je d n ej stro n y a zm iennością w p rze strzen i siły elek try czn ej z dru g iej stro n y i naodw rót.

') P ie rw sz e dośw iadczenie w ty m k ie ru n k u zostało dokonane przez R o w la n d a w B erlinie w roku 1876. ' P o w tó rz y ł j e H im sle d t z d o d atn im re z u lta te m w r. 1889. W r. 1901 je d n ak o w o ż C rem ieux znow u dośw iadczenie p o w tó rz y ł ale z re z u lta te m n eg a ty w n y m : p otem je d n a k p rze­

konał się, że p ew ie n błąd w u rząd zen iu d o św ia d ­ czenia sp ow odow ał b ra k re z u lta tu i g d y nastę­

pnie e k s p e ry m e n t p o w tó rz y ł nanow o, o trzy m ał re z u lta t d odatni, ta k , że dziś nie m o ż n a ju ż w ą t­

pić o istn ie n iu p rąd u k o n w ek cy jn eg o .

(8)

8 W SZECHŚW IAT Aro 1

przez ciało naelektryzowane w ruchu n a ­ zywamy „prądem konwekcyjnym." P rzy j­

mijmy dla uproszczenia, że owo ciało n a ­ elektryzowane j e s t kulą, poruszającą się z szybkością v. Jeśli m asa m ateryalna kuli wynosi m, to wiadomo, że energia cynetyczna jej j e s t równa Oprócz

Ci

tej energii k u la posiada jeszcze energię magnetyczną, przedstaw ia ona bowiem prąd, którego siła j e s t proporcyonalna szybkości v; a że energia m agnetyczna prądu je s t proporcyonalna kwadratowi siły prądu, więc w ty m przypadku będzie ona proporcyonalną kw ad ratow i szybko­

ści v i jeżeli współczynnik proporcyonal- ności nazwiemy to energia magne-

u

tyczna będzie równa m i . E nergia kuli Z

składa się zatem z 2 części, z energii cy- netycznej i energii magnetycznej; gdy chcemy zwiększyć szybkość kuli musimy jej dostarczyć nietylko nadwyżki energii cynetycznej ale i magnetycznej, musi­

m y —innemi słowy pokonać nietylko bez­

władność m ateryalną ale i bezwładność elektro-magnetyczną, i ja k współczynnik m nazyw am y masą m a tery alną kuli tak m' nazwano „masą pozorną" albo „elek- tro-m agnetyczną“ kuli. Pojęcie „masy pozornej" znane już było fizykom angiel­

skim w dziewiątym dziesiątku wieku przeszłego. Znaczenia aktualnego nabyło ono, gdy w promieniach katodalnych po­

znano małe ciałka naładowane elektry cznością poruszające się z wielką szyb­

kością, przedstawiające zatem prąd kon­

w ekcyjny. Ze były to faktycznie dyskre­

tne ciałka naładowane ełektrycznością>

nie ulegało wątpliwości, wynikało to z niezliczonych doświadczeń z dziedziny elektryczności w gazach: promienie kato- dalne odchylają się za zbliżeniem ma­

gnesu, za zbliżeniem pły ty naelektryzo- wanej; z wielkości obu odchyleń, w polu m agnetycznem i w polu elektrostatycz- nem można obliczyć szybkość cząsteczek promieni i stosunek ich ładunku do m a ­ sy J): — . Okazało się, że szybkość była

J) W z ó r na o d c h y le n ie w polu m a g n ety c z- (

dla wszystkich cząsteczek jednej wiązki promieni ta sama; co do stosunku zaś

e , to był on około 2000 razy większy m

niż ten sam stosunek dla elektrolitycz­

nego jonu wodoru, stąd dwie alternaty­

wy: albo ładunek cząstki promieni k ato ­ dalnych j e s t 2000 razy większy niż ła ­ dunek jo n u wodoru, albo masa cząstki owej je st 2000 razy mniejsza niż jon (atom) wodoru, a ładunek ten sam. Cała nauka o elektryczności w gazach i elek­

trolitach skłania nas do przyjęcia owego drugiego przypuszczenia: ładunek jonu elektrolitu lub jonu gazu przyjmuje się za najmniejsze ąuantum elektryczności, za atom elektryczności i je s t wysoce nie- prawdopodobnem, aby jedna cząsteczka posiadała aż 2000 takich atomów elek­

tryczności. Doszliśmy tedy do rezultatu, że w promieniach katodalnych mamy przed sobą cząsteczki o masie = 72000 atomu wodoru. Czy cząsteczka ta k a je s t

14 ooo ułamkiem m ateryalnym atomu che­

micznego? Czy też składa się choćby częściowo z „masy pozornej", „elektro­

m ag n ety cznej'? W szak widzieliśmy, że każde ciało naelektryzowane poruszające się posiada masę „pozorną". W istocie z początku przyjmowano, że masa cząste­

czki promieni katodalnych składa się w części z masy zwykłej a w części z m a ­ sy elektromagnetycznej. Ale jak i je s t udział jednego a jak i drugiego rodzaju masy? Tego nie można rozstrzygnąć do-

S u

n em brzmi: = — g d zie e oznacza ładunek,

m rH

rn masę, v szybkość, r prom ień k rz y w iz n y d ro g i leżącej cząstki, H natężen ie pola m a g n e ty c z n e ­ go; na o d chylenie w poprzeeznem do ru ch u czą­

s tk i polu e lek try cz n em m am y wzór:

g E X 2

y = _____ . — gdzi e y oznacza w ielkość

m 2 v 3

o d ch y len ia cząstki, x d ro g ę ja k ą b y cząstka w nieobecności pola elek try cz n eg o w ty m sam ym czasie przeb y ła, a JE in te n sy w n o ść pola e le k try ­ cznego. Z ty c h d w u w zo ró w m ożna obliczyć

— i v. P o n ie w a ż p rzy jm u jem y , że E t. j. ła- ę m

d u n e k ró w n y j e s t zaw sze ła d u n k o w i e le k tro lity ­ cznego jo n u w odoru, o trz y m u je m y z ty c h w zo­

r ó w w arto śc i dla m m am y i v szybkości cząstk i

leżącej.

(9)

N ° 1

WSZECHŚWIAT 9 świadczalnie, dopóki się nie zna różnic

między jednym a drugim rodzajem. Zna­

no wprawdzie jednę fundamentalną ró­

żnicę między masą zwykłą a elektroma­

gnetyczną: oto masa elektromagnetyczna je s t ilością stałą tylko dla szybkości cia­

ła, które są małe w porównaniu z szyb­

kością światła; gdy szybkość zbliża się do szybkości światła, masa elektroma­

gnetyczna szybko zaczyna wzrastać *)•

Największą szybkością jed n ak ja k ą pro­

mienie katodalne mogą osiągnąć je st 1/3 szybkości światła, a do tego punktu m a ­ sa elektromagnetyczna je s t jeszcze stałą i nie można jej zatem odróżnić od masy zwykłej: cząstkom promieni katodalnych można było zarówno przypisywać masę zwykłą ja k i elektromagnetyczną. W tym to czasie poznano w promieniach p wy­

syłanych przez rad cząsteczki odjemnie elektryczne, poruszające się z szybkością znacznie większą niż promienie katodal­

ne i okazało się, że szybkość je s t różna dla różnych cząsteczek p i że owo „wi­

dmo" szybkości rozciąga się od 2/3 aż do mniej więcej 9/io szybkości światła. Już pierwsze pomiary Kaufmanna masy owych cząsteczek okazały, że masa wzrasta z szybkością a dalsze pomiary okazały nie­

spodziany rezultat, że najlepszą zgodność teoryi z eksperymentem otrzymuje się, gdy przyjmiemy, że masa cząstek p je s t wyłącznie elektromagnetyczna i według tego, cząstki p nie posiadają wcale masy zwykłej, są to tylko lecące atomy elek­

tryczności o „masie pozornej"—elektrony.

Na zjeździe przyrodników w roku 1907 w Karlsruhe wypowiedziano po raz pier-

') Że m asa nie j e s t ilością stałą, j e s t para- doksalnem ty lk o 'wów czas, g d y się pojęcie m asy id e n ty fik u je z pojęciem substancyi. Z asłu g ą Ma­

ch a i w ogóle epoki k ry ty c y z m u w fizyce w os­

ta tn ic h la ta c h j e s t oczyszczenie fizyki z m etafi­

zyki; M achow i zaw dzięczam y też p o p raw n ą defi- nicyę m asy, z k tó rej odrazu poznać, że stałość m a sy m oże być stw ie rd z o n a ty lk o przez do św iad ­ czenie. Źle zrozum iane pojęcie „m asy pozornej"

dało pochop do tw o rz e n ia ta k ic h te rm in ó w ja k

„ m a te ry a liz a e y a e te r u “, „ d e m a tery aliza cy a m a­

te ry i" i t. p. Z n alazły te ż te w yobrażenia sw e­

go V ern ea w G u staw ie L ero u x au to rz e „T ajem ­ n ic żó łteg o pokoju", w k tó ry c h „ d e m a tery aliza­

cy a m a te ry i* g ra w y b itn ą rolę.

wszy na podstawie badań doświadczal­

nych: „masa elektronu je s t wyłącznie elektromagnetyczna41. Je s t to zarazem podstawa elektromagnetycznego poglądu na świat. Skoro bowiem zostało udo­

wodnione, że elektron posiada masę czy­

sto elektromagnetyczną, a wszystkie g a ­ łęzi współczesnej fizyki dowodzą, że elek­

trony są składnikami cząsteczek mate­

ryi, stąd prosty wniosek, że wszelka m a­

terya posiada masę tylko elektromagne­

tyczną. Stąd dalszy wniosek, że wszel­

kie działania wzajemne materyi u s k u te ­ czniają się zapomocą pola elektro-magne- tycznego, że zatem świat cały składa się tylko z elektronów dodatnich i odjem- nych i z promieni konwekcyjnych elek­

tronów lub promieni fal elektro-magne- tycznych. Niema innej masy, prócz elek- tro-magnetycznej, niema innej siły, innej energii, ja k elektro-magnetyczna: oto program poglądu elektro-magnetycznego.

0 nim pamiętając, przypatrzmy się bli­

żej strukturze elektronu. Elektron, to przestrzeń kulista o bardzo małym pro­

mieniu ( = około 10~13 cm ) napełniona elektrycznością *). Wiadomo, że równo- imienne elektryczności się odpychają, aby zatem utrzymać elektryczność w tak m a­

łej przestrzeni potrzebaby sił olbrzymich, sił przewyższających biliony razy wszel­

kie nam znane siły. Jeśli jednak przyj­

miemy, że elektryczność je s t w elektro­

nie w ten sposób rozmieszczona j a k ma­

terya w ciele sztywnem, a więc tak, iż elektronu nie można odkształcić, to o owych siłach skupiających elektryczność nie potrzebujemy mówić: przyjmujemy elektron z danem, stałem rozmieszcze­

niem elektryczności jako ostatni element 1 nie analizujemy go dalej. Co innego, gdybyśmy dozwolili, aby elektryczność w elektronie mogła swe rozmieszczenie zmieniać; w takim razie zasada zacho­

wania energii zmusza nas do liczenia się z owemi siłami skupiającemi elektrycz­

ność—nazwijmy je elastycznemi — albo­

wiem w razie deformacyi elektronu owe

') Co do pozornej sprzeczności logicznej w tak iem sform ułow aniu definicyi e lek tro n u por.

uw agę w yżej.

(10)

10 WSZECHŚWIAT

siły wykonywałyby pracę (dodatnią lub odjemną). Dopóki owe siły nie w ykony­

wają żadnej pracy, możemy o nich nie mówić, możemy je całkiem pomijać.

Postępujemy tu całkiem podobnie ja k Hertz w swej mechanice, w której także połączenia sztyw ne eliminują wszelką energię potencyalną; w chwili jednak, gdy dozwalamy na deformacyę elektro­

nu, zmuszeni je steśm y wprowadzić nowy rodzaj energii potencyalnej, energii ela­

stycznej, wbrew programowi poglądu elektromagnetycznego, który uznaje tyl­

ko energię elektro-magnetyczną, a spro­

wadzenia energii cynetycznej elek tron u ' do energii elektrom agnetycznej i jeszcze w ewnętrznej potencyalnej elektronu nie uznaje za postęp. Tak ted y widocznem jest, że czysto-elektrom agnetyczny po­

gląd na św iat prowadzi koniecznie do elektronu sztywnego.

J . L . Salpeter.

(C. d nast.)

WYNI KI N O W S Z Y C H B ADA Ń NAD D E T E R M I N A C Y Ą PŁ CI .

Trudności, ja k ie n apotyka badanie wpływu warunków zew nętrznych na de- term inacyę płci, nie pozwalają nauce do­

tychczas dać w tym względzie jak iejk o l­

wiek stanowczej odpowiedzi. Ju ż przez to samo, że te wpływy zewnętrzne ja k tem peratura, odżywianie i inne działają nie na elementy płciowe bezpośrednio, lecz raczej pośrednio jak o s k u te k reak- cyi całości organizmu, sk u tk i ich u roz­

maitych zwierząt muszą się przedstawiać nieco odmiennie i dlatego k w estya ta przedstaw ia się bardzo skomplikowaną.

Maupas pierwszy, badając na w rotkach (Rotatoria) wpływ tem peratu ry , zb y t pro­

sto przedstawiał sobie tę zależność, gdyż już następne badania N ussbaum a w yka­

zały, że te m p eratu ra j e s t czynnikiem po­

średnim, przyśpieszającym lub opóźnia­

jący m sprawy asymilacyjne, bezpośrednio zaś działa mniejszy lub większy dopływ pokarmów. Ostatnie badania w ty m kie-

! ru n k u idą znacznie dalej w analizie dzia­

łania czynników zewnętrznych na deter-

; minacyę płci i jedne, ja k Dawida Day W hitneya 1), robione też na wrotkach,

| starają się dopełnić, braki prac Maupasa i Nussbauma, inne ja k Issakowitscha -) i Mahlsena 3)- rzucają nową myśl i skie­

row ują te badania na drogi bardziej uch­

wytne, na rozpatrywanie zjawisk morfo­

logicznych, odbywających się w samych elementach płciowych pod wpływem czyn­

ników zewnętrznych.

Dawid Day W hitney badał wpływ tem ­ peratu ry u tego samego g atu n ku wrot- ków (Hydatina senta), co Maupas i Nuss- baum. Jak wiadomo Hydatina senta sk ła­

da 3 rodzaje jaj: duże ja ja partenogene- tyczne, z których rozwijają się samice, mniejsze ja ja partenogenetyczne, z k tó ­ rych pochodzą samce, i ja ja zapłodnione, z których rozwijają się samice. Każda samica składa tylko jednego rodzaju ja ja i dlatego należy rozróżnić 3 rodzaje sa­

mic: 1) samice, które partenogenetycznie płodzą samice, czyli samice składające ja ja żeńskie (99); 2) samice, które parte­

nogenetycznie płodzą samce, czyli sami­

ce składające ja ja męskie (c?9); 3) sami­

ce, które składają ja ja zapłodnione. Z po­

śród potomstwa jednej samicy matki j e ­ dne samice córki mogą składać ja ja żeń­

skie, inne ja ja męskie. W bardzo do­

kładnie robionych doświadczeniach W h it­

ney wydzielał wszystkie samice, pocho­

dzące z jednej matki i określał płeć ich potomstwa. Kultury takie hodował w 3 różnych temperaturach: w temp. 20 — 2 2 ^ , w temp. 25 — 29°C i w temp. 14 — 15°C i oznaczał ilość samic, składających ja ja męskie w potomstwie każdej samicy m a­

tki w każdej z tych temperatur. Hodo­

wał najpierw potomstwo jednej samicy przez 12 pokoleń w temperaturze poko­

jowej (20—22°C), izolując z każdego po-

Sex D e te rm in a tio n in H y d a tin a senta. J o u r ­ nal o f E x p e rim e n ta l Z oo lo g y 1907.

2) G esclilecłitsbestim m ende U rsach e n bei d e r D aphniden. A rd iiv fiir m ikr. A n ato m ie tom 69,.

1906.

3) G reschlechtsbestim m ende EiDfltlss.e un d JEi-

b ild u n g des D in o p h ilu s ap a tris ibid.

(11)

WSZECHŚWIAT II

kolenia po kilka do kilkunastu samic i badając płeć ich potomstwa. W ten sposób zbadał płeć 3264 indywiduów, które pochodziły z 95 indywiduów m a ­ cierzystych. Po obliczeniu okazało się, że ilość samic, składających jaja męskie (e?9), wynosiła średnio 20%. Następnie badacz ten oddzielił 2 samice i umieścił jednę z nich w temperaturze 25 — 26°C, drugą w tem peraturze 26—29nC i, izolu­

jąc indywidua potomne u pierwszej przez 7, u drugiej przez 2 generacye, przeko­

nał się, że ilość samic, składających ja ja męskie (c?9), z pośród ich potomstwa w y­

nosiła 22°/0, a więc prawie tyleż, co i w temperaturze 20—22°C. Badając w dal­

szym ciągu wpływ tem peratury nizkiej (14 — 15°C), wykazał, że z pomiędzy po­

tom stw a 7 matek, które wynosiło 167 samic, było 20°/0 samic składających jaja męskie (cf9). Był to więc znowu ten sam procent, co i w temperaturze pokojowej (20—22°C).

Badając jednakże ilość jaj, składanych przez jednę samicę w rozmaitych tempe­

raturach, W hitney przekonał się, że je st ona zależna od temperatury, w tempera­

turze bowiem pokojowej (20 — 22°C) sa­

mice, składające ja ja męslde (cT9), skła­

dają średnio 43, samice, składające ja ja żeńskie (99), 40 jaj, a w temperaturze wyższej (24—25°C) pierwsze składają śre­

dnio 29, drugie 13, w temperaturze zaś 26—29°C pierwsze 21, drugie 5 |. A więc w wyższej temperaturze ilość jaj zmniej­

sza się, lecz nie w jednakowym stosun­

ku u obu rodzajów samic. W tempera­

turze pokojowej (20—22°C) stosunek jaj męskich do żeńskich wynosi 1:1, w tem­

peraturze 24 — 25°C 2:1 , a w te m p e ra ­ turze 26—29°C 4 :1 . Okazało się więc, że u Hydatina senta tem peratura nie de­

terminuje płci bezpośrednio, ale wpływa regulująco na ilość jaj składanych przez oba rodzaje samic. W ten sposób Whi­

tney wykazał popełniony przez Maupasa błąd, polegający na tem, że autor ten nie izolował potomstwa każdej samicy, ale hodował w jed nem naczyniu wszystkie samice wraz z ich potomstwem i ozna­

czał liczbę samców.

Chociaż W hitney dowiódł, że u Hyda­

tina senta tem peratura nie wywiera w p ły ­ wu na powstawanie tej lub innej płci, to jednak prace innych badaczów wykaza­

ły, że tem peratura wywiera wpływ na płeć jakkolwiek nie bezpośredni, ale p o ­ średni. Jed n ak wpływ ten u różnych zwierząt, prawdopodobnie zależnie od j a ­ kichś wewnętrznych warunków, objawia się w rozmaity sposób. Danych tych do­

starczają nam 2 prace, Wykonane w pra­

cowni R. Hertwiga w Monachium.

A. Issakowitsch przeprowadził swoje badania na Daphniach (Simocephalus ve- tulus i Daphnia magna). Hodował on kul­

tu ry Daphnii w 3 temperaturach: w tem ­ peraturze 24°, 16° i 8°C. W kulturach hodowanych w podwyższonej tem peratu­

rze (24°C) rozwijały się jsamice parteno- genetyczne. I chociaż zaraz po przenie­

sieniu samic do tej temperatury, składa­

ły one pewną ilość jaj, z których rozwi­

jały się samce, to jed n ak stopniowo ilość ich malała- i występowała tendencya do czystej partenogenezy. Po dłuższym cza­

sie jednak kultury te ginęły. Samice składały jaja coraz rzadziej, a i te były niezdolne do rozwoju, i często rozpadały się w jamie lęgowej. W temperaturze pokojowej (16°C) po pewnym czasie sa­

mice zaczynały składać jaja, z których partenogenetycznie rozwijały się samce.

Wówczas następował rozród płciowy i sa­

mice składały zapłodnione ja ja zimowe w osłonkach (ephipiach); Jeżeli samice były izolowane od samców, to i one skła­

dały osłonki (ephipia), które jednak były puste. Kultury te po pewnym czasie gi­

nęły z braku samic partenogenetycznych.

W temperaturze nizkiej (8°C) samce u k a ­ zywały się jeszcze prędzej, niż w te m ­ peraturze pokojowej i następował rozród płciowy. Czasami od razu po przeniesie­

niu do nizkiej tem peratury samice skła­

dały ja ja zimowe w osłonkach, albo j e ­ żeli poprzednio nie były zapłodnione, to puste osłonki. Po złożeniu pustej osłon­

ki samice takie składały znowu ja ja (bez osłonki), z których rozwijały się samice partenogenetyczne, takie zaś samice, k tó ­ re były zapłodnione i złożyły w osłon­

kach ja ja zimowe, składały następnie j a ­

j a męskie, albo znowu jaja zimowe, K ul­

(12)

12 WSZECHS WIAT ,N

b

1

tu r y te również po ja k im ś czasie ginęły z powodu b raku samic. Z doświadczeń tych okazało się więc, że u Daphnii wyż­

sza te m p eratu ra sprzyja rozwojowi sa' mic partenogenetycznych, średnia i niż­

sza rozwojowi samców.

Podobnież pewną zależność pow staw a­

nia płci od te m p eratu ry wykazał H. P.

v. Mahlsen u robaków z g a tu n k u Dino- philus ap atris D w ukształtność płciowa tego zwierzęcia j e s t zaznaczona ju ż w ja ju . Jaja, z k tórych rozw ijają się sam ­

ce, są znacznie mniejsze niż te, z k tó ­ rych rozwijają się samice. W edług obli­

czeń Mahlsena wielkość pierwszych wy­

nosi 0,036 m m długości i 0,030 szeroko­

ści, drugich 0,113 m m długości i 0,0b6 m m

szerokości. Mahląpn przeprowadzał swoje doświadczenia w taki sposób, że kultury, składające się z 50 samic, hodował w ró­

żnych tem peraturach: w termostacie o tem p eratu rze 26°C, w pokoju w tem pe­

raturze 19°C i w tem peraturze nizkiej, wynoszącej 13°C, i w każdej z tych kul­

tu r badał ilość ja j składanych oraz sto­

sunek płci. Okazało się, że w te m p era­

tu rze pokojowej samice składały śre­

dnio 5 — 6 ja j, złączonych w jeden ko­

kon, stosunek jaj męskich do żeńskich wynosił 1:2,4. W tem peraturze nizkiej ilość jaj w kokonie staw ała się znacznie mniejsza i wynosiła średnio 4,2; przeci­

wnie ilość ja j żeńskich wśród nich w zra­

stała stopniowo i blizko 3 razy przewyż­

szała ilość ja j męskich (stosunek jaj męs­

kich do żeńskich wynosił 1:3,5). Z kul­

tur, hodowanych w tem peraturze 26°C, okazało się, że te m p eratu ra wyższa wpły­

w a na zwiększenie się ilości jaj męskich tak, iż stosunek ich do ja j żeńskich ró­

wnał się 1:1,7, a ilość jaj w kokonie zmniejszała się jeszcze bardziej.

W rezultatach, ja k ie otrzymali Issako- witsch i Mahlsen, badając wpływ tem ­ peratury, istnieje pewna sprzeczność: u Daphnii bowiem nizka tem p eratu ra sprzy­

j a powstawaniu indywiduów męskich i jaj zimowych, wyższa rozwojowi samic, u Dinophilus ap atris przeciwnie w tempe­

raturze wyższej rozwija się większa ilość samców, w niskiej samic. Z dalszych je d n a k doświadczeń tych autorów oka-

j

zało się, że sprzeczność ta jest tylko po­

zorna.

Przyjrzyjmy się teraz wynikom badań tych samych autorów nad wpływem od­

żywiania na determinacyę płci. Ponie­

waż żadne stopniowanie w odżywia­

niu tak małych zwierząt nie je st możli­

we do przeprowadzenia, badacze ci m u ­ sieli więc ograniczyć się do ich głodze­

nia.

U Hydatina senta D. D. W hitney w y ­ kazał, że odżywianie nie wywiera wpły­

wu na powstawanie płci. Głodził on s a ­ mice przez kilka godzin zaraz po w y k lu ­ ciu się ich z jaja. Okazało się jednak, że i w tych warunkach procent samic, składających ja ja męskie (c?9) wynosił około 22%. tak ja k w kulturach normal­

nie żywionych.

Dodatnie wyniki w tej kwestyi otrzy­

mał A. Issakowitsch. Hodował on Daph- nie w wodzie filtrowanej, a do doświad­

czeń brał takie samice, u których ja ja dopiero co przeszły do jam y lęgowej i zwracał uwagę tylko na ja ja następne, które rozwijały się ju ż podczas niedosta­

tecznego odżywiania matki. Kultury te hodował w temperaturze 24°C. Niezale­

żnie jednak od tak wysokiej te m p eratu ­ ry samice składały albo ja ja zimowe, al­

bo takie, z których rozwijały się samce.

Okazało się więc, że i odżywianie je s t czynnikiem determinującym płeć u D aph­

nii.

Issakowitsch nie zadowolił się tylko ilościowemi danemi, które otrzymał z do­

świadczeń, ale zwrócił także uwagę na procesy odbywające się w jajniku i j a ­ mie lęgowej. Hodując kultury zwrócił uwagę na fakt, że zawsze po złożeniu pustej osłonki (ephipium) samice skła­

dały jaja, z których rozwijały się parte- nogenetycznie samice naw et w tem pera­

turze 16° i 8°C. Okazało się, że przy­

czyna tego zjawiska je s t następująca: j e ­ żeli jaje nie zostało zapłodnione, to nie- dostaje się do osłonki, lecz ulega roz­

puszczeniu i zresorbowaniu, a przez to znaczna ilość substancyj odżywczych zo­

staje doprow adzona do jajowodu i to ob­

fite pożywienie je s t przyczyną, że z n a ­

stępnych ja j rozwijają się samice. Zwró­

(13)

M 1 WSZECHŚWIAT

cił on także uwagę na zjawiska, odby­

wające się w jajowodzie podczas tworze­

nia się jaj letnich i zimowych i przeko­

nał się, że letnie ja ja partenogenetyczne ' rozwijają się wtedy, gdy mają w jajow o­

dzie obfite pożywienie, dostarczone im przez komórki nabłonka jajowodu, w y­

pełnione płynem odżywczym. Ponieważ w temperaturze niższej czynności asymi- lacyjne komórek są osłabione, więc i od­

żywianie rozwijających się jaj je st n ie­

dostateczne, gdyż komórki jajowodu nie dostarczają dostatecznej ilości pokarmów;

dlatego powstają wtedy małe, niewiele substancyj odżywczych potrzebujące sam ­ ce. A gdy warunki odżywiania zwierzę­

cia są jeszcze gorsze i nabłonek jajow o­

du nie dostarcza wcale pokarmu, wów­

czas komórki rozrodcze odżywiają się przez rozpuszczanie i resorbowanie grup młodszych komórek rozrodczych i wtedy z zespolenia kilku oogonij powstają ja ja zimowe. Zwykle też autor obserwował, że w razie przeniesienia samicy do n iż­

szej tem peratury, indywidua męskie i j a ­ ja zimowe zjawiały się nie odrazu w po­

tomstwie danej samicy, ale dopiero w te­

dy, kiedy zapasy materyałów odżyw­

czych, zgromadzone w jej ciele, zostały wyczerpane.

W podobny sposób wypadły wyniki doświadczeń Mahlsena. Autor ten hodo­

wał samice w temperaturze pokojowej i głodził je. Żyły one przez 17 dni.

W śród złożonych przez ten czas jaj sto­

sunek jaj męskich do żeńskich wynosił 1:1,7. Widzimy więc, że wobec normal­

nego stosunku 1:2,5 nastąpiło zmniśjsze- nie się jaj żeńskich, a przyrost jaj męs­

kich; głód więc w normalnej tem peratu­

rze działa w ten sam sposób ja k pod­

wyższona tem peratura wobec normalne­

go odżywiania. Oprócz tego Mahlsen ho­

dował zwierzęta w temperaturze 13*C i głodził je. Kultura żyła przez 21 dni.

Stosunek złożonych przez ten czas jaj męskich do żeńskich był taki sam ja k w normalnej temperaturze i wobec do­

statecznego odżywiania, to je s t równał się 1:2,5. Okazało się więc, że działanie nizkiej tem peratury i głodu ja k g d y b y znoszą się nawzajem: dobre odżywianie

w temperaturze nizkiej sprzyja bowiem powstawaniu jaj żeńskich, głód tymcza­

s e m —powstawaniu jaj męskich.

WTyniki te autor wyjaśnia na podsta­

wie badań morfologicznych, które robił jeszcze w czasie doświadczeń nad wpły­

wem tem peratury, a w których chodziło mu o to, aby się przekonać, czy tempe­

ratu ra wpływa bezpośrednio na płeć, czy też pośrednio i w jakim momencie roz­

woju ja ja wpływ jej się ujawnia. W tym celu zajął się zbadaniem samego proce­

su tworzenia się jaj. Komórki rozrodcze u Dinophilus apatris pochodzą z nabłon­

ka jelita i dostają się do przestrzeni, n a ­ zwanej przez autora jajnikiem. Tu oogo- nie w zrastają przez pobieranie pokarmu, dostarczanego im przez komórki jelita, do pewnej określonej wielkości i po jej osiągnięciu łączą się ze sobą po kilka, przyczem ją d ra ich z wyjątkiem jednego przekształcają się w substancye odżyw­

cze. Zależnie od ilości zespolonych ze sobą oogonij powstają małe j a j a męskie, lub duże ja ja żeńskie, a zatem posiadają różną ilość materyałów odżywczych, słu­

żących do budowy organizmu. Do b u ­ dowy zaś organizmu żeńskiego, który około 3 razy przewyższa organizm męs­

ki wielkością, potrzeba znacznie więcej materyału, niż do budowy tego ostatnie­

go. Mahlsen podaje, że w podwyższonej temperaturze czynności rozrodcze samicy wzmagają się i następuje bardzo szybkie rozmnażanie się komórek rozrodczych, tak, iż wielka ilość oogonij dostaje się na raz do jajnika. (Mahlsen w tych wa­

runkach obserwował często samice ta k wypełnione jajami, że nie mogły się po­

ruszać i ginęły). Komórki jelita, dostar­

czające pokarmu oogoniom, wobec n a d ­ miernej ich ilości nie są w stanie w tak krótkim czasie dostarczyć dostatecznej ilości substancyj odżywczych dla ich wzrostu. Chociaż bowiem procesy p rze­

miany materyi w wyższej tem peraturze

również zostają przyśpieszone, to jed n ak

nie w tym stopniu, co rozmnażanie się

komórek, gdyż zależne są one od ilości

przyjętego pokarmu. Zwierzę zaś może

w pewnym określonym czasie przyjąć

pewną określoną ilość pokarmu. Dlate-

(14)

14 WSZECHŚWIAT ■Ko l

go tylko niewielka ilość oogonij na raz może wzrosnąć do owej określonej wiel­

kości i zespolić się ze sobą. Powstają więc przeważnie małe ja ja męskie. Pod­

niety do składania jaj zostają również wzmożone w tem peraturze wyższej i dla- | tego samice skład ają ja ja częściej, ale mniejsza ich ilość je s t złączona w jeden kokon. Tak więc przyczyną zwiększenia się ilości ja j męskich w wyższej tem p e­

raturze nie je s t tem p eratura sama, ale b rak pokarmu, spowodowany przez nad­

mierne wzmożenie czynności rozrodczych w porównaniu z produkcyą substancyj odżywczych. W tem peraturze nizkiej n astęp u je osłabienie czynności rozrod­

czych. W s k u te k tego komórki rozrod­

cze dzielą się wolniej i stosunkowo nie­

wiele ich dostaje się jednocześnie do j a j ­ nika. Dlatego znajdują tam dostateczną ilość substancyj odżywczych. Ponieważ i składanie jaj odbywa się z dłuższemi pauzami, więc oogonie m ają wszelkie wa­

runki ku temu, żeby większa ilość ich mogła się ze sobą połączyć. Dlatego w zimnie p o w stają przeważnie duże ja ja żeńskie. Zwiększenie się więc ilości jaj żeńskich w tem peraturze niższej zależlie je s t od sprzyjających warunków dla od­

żywiania i wzrostu oogonij w jajniku.

Widzimy więc, że tem p eratu ra nie d e­

term inuje płci, lecz wpływa tylko pośre­

dnio, w ytw arzając mniej lub więcej ko­

rzystne warunki odżywiania dla rozwija­

jących się jaj. Zależnie je d n a k od we­

wnętrznej organizacyi zwierzęcia, korzy­

stne w aru n k i odżywiania komórek roz­

rodczych pow stają w różnych tem p eratu ­ rach: u Daphnii w tem peraturze wyso­

kiej, u Dinophilus apatris w nizkiej. Te­

raz dopiero będziemy mogli wyjaśnić sprzeczność, ja k ą otrzymali Issakowitsch i Mahlsen w w ynikach doświadczeń nad wpływem tem p eratu ry . WT korzystnych w aru n kach odżywiania u obu gatunków zwierząt pow stają duże ja ja żeńskie. Po­

równywaj ąc te wyniki należy przy tem zwrócić uwagę na brak samic parteno- genetycznych u Dinophilus apatris, a j e ­ żeli porównamy proces tworzenia się jaj żeńskich u tego zwierzęcia z procesem . powstawania jaj zimowych u Daphnii,

j

| z których także rozwijają si§ samice, to się okaże, że powstawanie jednych i dru­

gich je s t analogiczne, gdyż powstają one kosztem całej grupy innych komórek roz­

rodczych.

Ńa podstawie tych danych Issakowitsch i Mahlsen doszli do wniosku, że warunki zewnętrzne wpływają na sam proces owo- genezy i że w jaju dojrzałem płeć już je s t predestynowana, a wyjaśniają to w myśl najnowszej teoryi komórkowej R.

Hertwiga wytwarzaniem się różnego sto ­ sunku ją d ra do protoplazmy w różnych rodzajach jaj.

Ja k wiadomo, Ii. Hertwig na podstawie swoich doświadczeń nad pierwotniakami doszedł do wniosku, że „dla każdej ko- : mórki istnieje pewien określony stosunek wielkości masy ją d ra do masy plazmy, który można wyrazić przez Ic - (masa ją d ra podzielona przez masę plazmy)".

Wielkość tego stosunku ma ważne zna­

czenie dla wszystkich funkcyj komórki.

P rzyczyny wewnętrzne (długotrwała fun- kcya) oraz zewnętrzne (np. tem peratura) powodują pewne zmiany w ty m stosun­

ku. Wobec tego, że podczas tworzenia się jaj żeńskich u Dinophilus apatris n a ­ stępuje zlanie się ze sobą większej ilości oogonij niż podczas tworzenia się jaj męskich, a ją d ra tych oogonij z w yjąt­

kiem jednego w obu rodzajach jaj ule­

gają resorpcyi, więc stosunek wielkości ją d ra do plazmy różnie się kształtuje.

To też ju ż w odczycie swoim z 1905 ro­

ku Hertwig *), który znał nieogłoszone jeszcze wyniki pracy Mahlsena, powie­

dział o ja ja c h Dinophilus apatris: „w obe­

cnym stanie naszych wiadomości o za­

płodnieniu musimy przyjąć, że ją d ra tych małych jaj (męskich) muszą być tak wiel­

kie, ja k ją d ra jaj dużych (żeńskich); ró ­ żna więc wielkość jaj wpływa na stosu­

nek — i na płeć“.

P

Hodując k u ltu ry pierwotniaków Acti- nosphaerium Eichhornii, Hertwig obser-

J) U eb e r das P ro b le m d. se x u ellea D ifferenzie- rn n g . Y erhandl. d. d eu tseh . Zooł. Ges. in B reslau.

1905.

Cytaty

Powiązane dokumenty

łać rozwój normalny tych organów u ka- strata, jeżeli implantuje mu się gruczoły tej samej płci do worków limfatycznych, albo zastrzykuje kilka razy miazgę z

począł się bardzo ożywiony wzrost na wszystkich pączkach bocznych. Rozwój liści odbywał się bez przerwy przez całą zimę i dotąd okres spokoju nie

Dziwne to bardzo, że Kartezyusz, k tó ­ r y był zarazem fizykiem i filozofem, nie dostrzegł dualizmu w hypotezie wirowej, którą sam powołał do życia; albowiem

szej ziemi istniała nie jedna, lecz kilka epok lodowcowych. Rozwijane hypotezy musiały podledz gruntownej rewizyi. Po uporaniu się z nowo ugrupowanym ma- teryałem

nia są podzielone; według Seblatera tem podłożem byłoby .jąderko, założenie tem bardziej uzasadnione, że u niektórych istot, w stad y um spoczynkowem tam tylko

padkach uleczenie to je s t tylko pozor- nem, gdyż po pewnym czasie w jego krwi znów zjawiają się trypanosomy i mogą się tak rozmnożyć, że wkrótce naczynia

nia w ym agają współdziałania tych dwu części komórki. Protoplazma przyjmuje pewne sub- stancye z otaczającego j ą środowiska, część ty ch substancyj oddaje

wierzchniowego cieczy w temperaturach wrzenia, które nadają się do porównania ze. względu, że, jak wiadomo, są dla różnych cieozy tak zwanomi stanami