• Nie Znaleziono Wyników

.Nfc. 14 (1400). Warszawa, dnia 4 kwietnia 1909 r. Tom X X V III.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share ".Nfc. 14 (1400). Warszawa, dnia 4 kwietnia 1909 r. Tom X X V III."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

.Nfc. 14 (1 4 0 0 ). W a rsz a w a , dnia 4 k w ie tn ia 1909 r. Tom X X V I I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA". PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W Warszawie: ro c z n ie r b . 8, k w a rta ln ie r b . 2. W R e d ak cy i „ W s z e c h św ia ta " i we w sz y stk ic h k się g a r- Z przesyłką pocztową r o c z n ie r b . 10, p ó łr . r b . 5. I n iach w k ra ju i za g ra n ic ą .

R e d a k to r „ W s z e c h ś w ia ta '4 p rz y jm u je ze sp raw am i red a k c y jn e m i c o d z ie n n ie od g o d z in y 6 d o 8 w ieczo rem w lo k a lu re d a k c y i.

A d r e s R e d a k c y i: K R U C Z A Jsfe. 3 2 . T e le fo n u 83-14.

H I S T O F I Z Y O L O G I A I P A T O L O G I A Z A P Ł O D N I E N I A .

Z chwilą, g d y zapoznano się z fu n k cy ą ko m órek płciow ych i stw ierdzono ich wielkie znaczenie w całkow itym procesie rozw oju organizmów , u w agę p rzy ro d n i­

ków zwrócić m u sia ła b u dow a tego p o d ­ łoża ewolucyi życiowej, j a k im się okazały j a j k o i plem nik. Ich morfologia m ogła tu ty lk o w y ja ś n ić ob serw o w an e z ja w isk a fizyologiczne.

Zwrócono się te d y gorliwie do badań nad c h ro m a ty n o w ą s u b s ta n c y ą j ą d r a k o ­ mórkowego, ta m s z u k ają c rozw iązania n a ­ rz u c a ją c y c h się zagadnień. Był to n ie ­ w ątpliw ie b ardzo w a ż n y m o m e n t w dzie­

j a c h teoryi d escend encyi, a n a u k a o chro- m ozom ach spełniła w te d y z niem ałem po­

w odzeniem t ru d n e , powierzone jej, zada­

nie. Lecz chrom ozomy, nie będąc j e d y ­ n y m s k ła d n ik ie m elem entów rozrodczych, nie m og ły p r z y ją ć n a siebie w szystkich t y c h funkcyj, k tó re coraz widoczniej wy­

s tę pow ały w m ikroskopie.

T rz eb a było sz u k ać p rzy c z y n w zanie­

d b a n y c h d o ty c h c z a s błonach, śró dciałkach i, rzecz prosta, w plazmie, której znaczę-

! nia nie doceniano od początku badań nad komórką. D la p ow iększenia w y dajno ści doświadczeń dołączono do najczęściej do­

ty c h c z a s stosow anej m eto dy morfologicz­

nej i niektóre środki fizyologów, k tó ry c h p rze w ag a leży oddaw na w bezpośredniej- szej obserw acyi życia.

Od początku stulecia bieżącego w z ra ­ s ta ć zaczęło usiłowanie doświadczalnego w y św ietlenia zjawisk, związanych ze s p r a ­ wą zapłodnienia. Pow ażne w y n ik i w tym k ie r u n k u dały ju ż b a d a n ia Loeba, Kosta- neckiego, Heidenhaina, Haeckera, Mevesa.

Przyszłości pozostawiono t u j e d n a k duże jeszcze pole, k tó re w części zapełniają b a d a n ia w y k o n a n e w czasach ostatnich.

Nosząc na sobie nieraz w y b itn e cechy hypotez, operują one j e d n a k bogatym ma- te ry a łe m f a k ty c zn y m i z teg o też w zg lę­

du sta n o w ią dla n a uk i no w y i c enn y n a ­ b y te k . J e d e n z takich szeregów badań, któ re g o w ynikiem j e s t „nowy pogląd na n a tu r ę astrosfer, j a k o też i n iek tó ry ch innych procesów zapłodnienia i brózdko- w a n i a “ zam ierzam tu ta j uw zg lędnić szcze­

gólnie.

Mała książeczka d-ra Ju liu sz a R iesa *)

') B ies. J. B eitrage zur H istop h ysiologie der B efruchtung. Bern. 1908,

(2)

210

w s z e c h ś w i a t

JM# 14 w y sz ła w r. 1908 i z a w ie ra ciek aw e w y ­

niki b a d a ń n a d b u d o w ą c ia łek z a ro dk o ­ wych, szczególnie p lem n ik a . J u ż poprze­

dnio w r. 1907 a u to r te n w y g łosił p r z y ­ puszczenie x), że figury stale to w a rz y s z ą ­ ce zapłodnieniu m u sz ą być w y n ik ie m n i e ­ znanej d o ty ch c z a s całkow icie b u do w y sperm atozo id u, m ała j e d n a k ilość dow o­

dów p rze d m io to w y c h nie m o g ła jeszcze d o sta te cz n ie p rzech ylić szali z w y c ię s tw a n a s tro n ę naszego badacza. Gdy j e d n a k w n a s tę p s tw ie Ries rozszerzy ł b a d a n ia sw oje i n a budow ę p lem nika, n a w e t p o ­ w a ż n a k r y t y k a n a u k o w a s ta n ę ła w z n a ­ cznej części po s tr o n ie n ow y ch z a p a t r y ­ w ań.

Nowe te b a d a n ia stw ie rd z a ją , że p le ­ m n ik s k ład a się ze s z k ie letu p laz m aty c z nego, z a w ierającego w sobie s u b s ta n c y ę c h ro m a ty n o w ą o k o n s y s te n c y i naw pół cie­

kłej. C h r o m a ty n a m a więc m ożność prze­

s u w a n ia się to b ardziej k u przodowi, to znów p o w ra c an ia k u p od staw ie głów ki plem nika, co s tw ie r d z a ją liczne s ta d y a p ośrednie, k tó re udało się u w idocznić za- pom ocą mikrofotografii. P la z m a i c h ro ­ m a t y n a t w o r z ą t u ra z e m zupełnie s a m o ­ dzielny u tw ó r, który, j a k o t. z w. głów k a, daje się n a w e t w sz tu c z n y sposób o d łą ­ czyć od res z ty s k ła d n ik ó w m orfologicz­

n y c h ciałka n a sie n n e g o . Głów ka ta p o ­ łączon a j e s t bow iem ty lko zapomocą w ą ­ skiego m o stk a p laz m aty c z n eg o z dw om a ś ró d c ia łk a m i (centrosom a), k t ó r y c h budo ­ wę tru d n o było określić ze w zględu n a m ałe rozmiary. C en tro zo m y są bardzo ściśle połączone z w iciam i p lem nika; j e s t ich tu bowiem dwie, w b r e w d o ty c h c z a so ­ w y m tw ierdzeniom , p r z y j m u j ą c y m j e d n ę tylko wić przy główce plem nika. Wić t a ­ k a p rzy tw ie rd z o n a j e s t bardzo silnie do odpo w ied niego śródciałka. C a ły zaś te n u tw ó r j e s t otoczony j a s n ą błoną plazm a- ty cz n ą , k t ó r a w sz y s tk ie te s k ła d n ik i s p rz ę ­ ga w j e d n ę całość, ta k , że u ż y w a ją c n o r ­ m aln y c h środków te c h n icz n y c h nie m ożna odróżnić w s z y s tk ic h e le m e n tó w w s p o m n ia ­ n ych . W celu więc dok ład n e g o w yśw ie-

') R ies J. N eu e A uscham ingei) iiber die Natur der A strosphaeren, so w ie einiger anderer Befrueh- :jungs - u. Teilungsvorgange. Bern. 1907.

tle n ia tej budowy, t rz e b a było szukaó in ­ nych dróg, u ła tw ia ją c y c h analizę plem ni­

ka. N ajlepszą z n ich okazało się czysto m echaniczne ciśnienie. Św ieża s p e rm a przy c iśn ię ta mocno szkiełkiem pokryw ko- w em i z a b a r w io n a m eto d ą G ram a w y k a ­ zać m u sia ła w ła ściw ą sobie budowę. S k u ­ tk ie m bow iem ciśnienia pochw a plazma- ty c z n a pęka i u w a ln ia w szystkie przez się w pozorną całość zespolone składniki.

Często s p o tk a ć można główkę wyrzuconą przez ciśnienie z owej pochwy. W idać w te d y dokładnie i budowę resz ty plem ni­

ka. W ięc, c h ro m a ty n a tw orzy w główce zatoki, k tó re w najro zm aitszej swej for­

mie o g ran ic za ją j a s n e przestrzenie pla- z m a ty cz n e . Z da rza się, że dw a w y ro s tk i c h ro m a ty n o w e otac z a ją plazmę, co powo­

duje tw orze nie się j a s n y c h p lam o wy­

glądzie wodniczków (vacuolae). U tw orom ty m n a d a w a n o daw niej znaczenie zbior­

nik a j a k i e jś chem icznie nieznanej cieczy, m ającej pom agać, lub n a w e t powodować zapłodnienie.

Poniew aż ciśnienie w y w ołuje o d e rw a ­ nie się głów ki plem n ik a od pozo stały ch sk ła d n ik ó w , t. j. śródciałek i wici, przeto sądzić można, że związek pom iędzy g łó w ­ k ą a ś ró d c ia łk a m i j e s t luźniejszy, niż m ię­

dzy te m i ostatniem i, a wiciami. Ś ródciał­

ka odłączone od wici nie były n igd y spo­

strz e g a n e , co pozwala uw ażać zespół ich za n a jtr w a ls z y w k o n s tr u k c y i ciałk a n a ­ siennego. Stady a, prze d s taw ia jąc e ów m om ent, kiedy głów ka zo staje w y rzu can a przez otw ór w pę kniętej pochwie plazma- tycznej, przem aw iają za tem , że postać tej g łów ki nie należy do s ta ły c h i może się dowolnie zm ieniać pod w pływ em c z y n ­ ników m echanicznych. Św iadczy o tem często o b s e rw o w a n y je j b iszkop tow aty k s z ta łt, gdyż zwykle w takich w yp a d k a c h g ó rn a część główki z najd ow ała się ju ż n a z e w n ą trz po chw y plaz m aty c z n ej, dolna zaś tk w iła w niej jeszcze. Z chw ilą wię­

kszego rozluźnienia więzów p ochw y dw a śródciałka, a w ię c i dwie wici s ta ją się ta k dokładnie widoczne, że o ich pod w ó j­

ności nie można, zdaje się, wątpić.

D odać należy, że do doświadczeń ty c h

służyła głównie świeża sperm a ludzka,

a w części dały się też one pow tórzyć

(3)

M 14 W SZEC H S W IA T 211 n a w e t n a m n ie jsz y c h plem nikach jeżow ca

(Stro ngy locentrotu s). Tyle mówi m orfo­

logia. A teraz, j a k na jej podstaw ie w y ­ ja ś n i ć można fizyologię zapłodnienia?

W ić j e s t o rg a n e m r u c h u ciałka n a s ie n ­ nego, jej funk cy o m poświęcić też należy w ielką uwagę. Rzecz prosta, że doświad­

czenia te m ożna ju ż było w ykonać tylko n a e le m e n ta c h płciowych jeżowca. P o ­ niew aż j e d n a k i one nie zawsze dać m o­

gły o s ta te c z n e w tej spraw ie w y t ł u m a ­ czenie, trz e b a się było zwrócić do obje- któw, k tó re b y pozwalały e k s p e r y m e n ta ­ torow i ca ły m ty m a k te m pokierować sa ­ memu. W ty m celu służyć mogły: kula woskow a lub plasteinow a jak o jajk o , dłu­

g a szpilka z ł e b k i e m —ja k o plemnik. J e ­ śli w ięc szpilką naśladować będziemy r u ­ chy p le m n ik a w j a j k u (tym razem w kuli woskowej), a n a stę p n ie dokonam y prze­

k ro ju poprzecznego przez kulę, to okaże się, że ś la d y pozostawione przez ru ch szpilki w w osku całkowicie odpowiedzą w yglądo w i a s tro sfe ry , pow stającej w p l a ­ zmie j a j a naokoło zapładniającego p le m ­ nika. P o zw ala to poniekąd tłu m aczy ć so­

bie a s tro sfe rę j a k o ślad r u c h u wici w pla­

zmie. Że wić bowiem p rz e n ik a do plazmy ja ja , było to ju ż i dawniej stw ierdzone (Rubaszkin, Gerlach), a Ries dowiódł ty l­

ko, że ślad p o w s ta ły w obwódce p ro m ie ­ nistej (zona ra d ia ta ) j a j a podczas zapład- n ian ia j e s t ow ą pochw ą plazniatyczną sp erm ato zo idu, pozostającą na z ew n ą trz podczas p r z e n ik a n ia je j przez micropyle błony ja jo w e j. Przeczy to j e d n a k d o ty c h ­ czasow em u poglądow i n iek tó ry ch uczo ­ nych, u p a tr u ją c y c h w tym w łaśnie śladzie pozostałą n a z e w n ą trz wić plemnika. Z ch w ilą więc, g d y plem nik przejdzie do plazm y j a j k a , wić je g o k o n ty n u u je dalej ów ruch sferyczny, którego sk u tk ie m wi­

d om ym j e s t właśnie astrosfera. Wić ta ułatw ia główce sp erm atozoidu kopulacyę z j ą d r e m jajo w e m . N astępuje z n a n y ju ż z re sz tą proces połączenia j ą d e r i tw o rze ­ nia się j ą d r a przew ężnego. Ś ródciałka ple m n ik a (tylko one bowiem uczestniczą w podziale kom órki) x) rozłączają się, zaj-

J) P atrz niedaw ne badania K ostaneckiego, _Boverego i innych.

m u ją d yam etralno sta n o w isk a , a zawsze z niemi zespolone wici znów zaczynają w ykonyw ać swój zw ykły ruch, k tó ry uw i­

doczniają nowe, dy a m e tra ln ie powstające astrosfery. Po dokonanym podziale ko ­ mórki m acierzystej n a s tę p u je m om ent zupełnego spokoju, związany zapewne z potrzebą reg e n e rac yi śródciałek i wici, bez k tó ry c h podwójności nie byłaby mo­

żliwa dalsza m itoza komórki. Podobny proces podziału z w y b itn y m współudzia­

łem śródciałek i wici obserw ow ano też i n a n iek tó ry ch kom órkach so m a ty c zn y c h (Zimmermann).

Poparcia tej h yp otety c zn e j z re sz tą te- oryi doszukać się można w n iek tó ry ch badaniach patologicznych i teratologicz- nych. Mam tu głównie n a m yśli znane doświadczenia braci H ertw igów *), k tóre s tw ie rd z ają n ien o rm aln ą mitozę zapłod­

nionych ja j e k jeżowca, w y sta w io n y c h po­

przednio n a szkodliwy w pływ ja k ic h ś w a ru n k ó w sztucznych. W ie m y stą d , że j a j k a poddane działaniu te m p e ra tu ry zni­

żonej, czynników chem iczn y ch j a k ch in i­

na, wodzian chloralu, chloroform i t. p.

ja k o też i j a j k a uszkodzone w sposób czysto m echaniczny, s ta ją się mniej o d ­ porne na a ta k większej ilości sp e rm a to - zoów i, zamiast, j a k zwykle, je d n e g o ple­

m nika, p rzepu szczają w ięk szą ich ilość, np. 2, 3, 4 lub n a w e t więcej. N astępuje w t e d y przepłodnienie s k u tk ie m polisper- mii, i zam iast norm alnej figury podziało­

wej (diaster) po w s ta ją a s tro s fe ry w ielo­

k r o tn e (triaster, te tr a s te r , polyaster). Zga­

dza się więc to całkowicie z poglądem, że wić jed y n ie j e s t przyczyną p o w s ta w a ­ n ia astrosfer.

Poza tem nien orm alne figury podziało­

we s p o ty k a m y również w n iek tó ry ch zja ­ w isk a ch patologicznych, podczas p o w s ta ­ w ania nowotworów,, np. rak a.

J e s t to choroba nabłonka, spowodowa­

n a n adm iernem rozm nażaniem się kom ó­

rek, s k u tk ie m czego p o w sta ją guzy r a k o ­ w ate, które w y w ie ra ją w pły w upośledza­

j ą c y n a czynności danego organu, np. żo-

Ł) O. i R. H ertw ig. Ueber den Befrachtungs- u. Teilungsvorgang deB tierischen E ies unter dem E in fiu ss aiisserer A gentien. Jena, 1887.

(4)

212 W SZ E C H SW IA T •Nb 14 łąd ka, przeły k u, o d b y ta, m acicy. B a d a ­

n ia histologiczne ta k ie j t k a n k i ra k o w a te j dowiodły (Arnold, H a n se m a n n , Cornil), że szy bki podział k o m ó re k po w o d o w a n y j e s t i przez to, że z a m ia s t n o rm a ln e g o po­

działu n a dwa, k o m ó rk a m a c ie rz y s ta dzieli się odrazu n a trzy , c z te ry i więcej p o ­ tom n ych . Dowodzi tego p o w s ta w a n ie w kom órce figur a n o rm a ln y c h (tria s te r, te- t r a s t e r i t. d.) z a m ia s t n o rm a ln ej figury podziałowej (diasler). Gdzie j e s t p r z y ­ czyna owej anom alii —d o ty c h c z a s nie w ia ­ domo. Jeżeli j e d n a k r o z p a trz y m y w zwią zku z sobą powyżej przytoczone fak ty , tru d n o n a m oprzeć się myśli, że zapew ne k o m ó rk a tk a n k i r a k o w a te j j u ż od j a j k a dziedziczyła n a d m ie rn ą ilość wici, k tó re się tam p rze d o stały s k u tk i e m polispermii.

Czy j e d n a k ta teo ry a wici w niesie wię­

cej św ia tła w dziedzinę p a tologii r a k a — to św ia t lekarski r o z s trz y g n ą ć m u si w przyszłości. Nie m ożna j e d n a k uchylić przypuszczenia, że rak , praw do p od o b n ie, j e s t chorobą, do k tó re j ju ż j a j k o n a b ie r a

pewmej p red y sp o z y c y i.

J e s t to tem b a rd z iej możliw e jeś li u w z ­ g lęd n im y n ied a w n e b a d a n ia nad z a p ło d ­ nien iem j a j e k częściotw ó rczy ch (m erobla- stycznych). P rz e c iw n ie b o w iem niż w j a j ­ k a c h cało tw órczy ch (holoblastycznych) np. jeżow ca, k tó re w n o rm a ln y c h w a r u n ­ ka c h przepuszczają do swej p laz m y j e d e n tylko plem nik, j a j a częściotw órcze p o d ­ legają zupełnie n a tu r a ln e j polispermii.

P rz en ik a tam bow iem o d razu .większa ilość spermatozoidów7, z k tó r y c h je d n a k ż e j e d e n ty lko dopełnia k o p u lac y i z j ą d r e m jajo w e m ; w obec pozostałych ją d r o to z a ­ chow uje się z w y kle odpornie, to też nie b io rą one czyn neg o udziału w brózdko- w a n iu i po z o sta ją w plazmie j a k o p lem n i­

ki akcesoryczne. W p rz y p a d k u je d n a k , gd y ją d r o ja jo w e podlegnie ja k im k o lw ie k uszkodzen io m m ec h a n ic z n y m lu b c h e m i­

cznym, a k c eso ry c zn e te p lem niki p o w r a ­ cają znów do s t a n u czynnego, a osłabio- | ne j ą d r o nie może się w te d y ju ż oprzeć atako w i, wrobec czego n a s tę p u j e terato lo-

j

giczne zjaw isko przepłodnienia. W te d y znów po w s ta ją owe w ie lo k ro tn e a s tr o s fe ­ ry, spow odow ane z ap ew ne (w m y śl po­

wyższej teoryi) p rzez w zno w io n y ru ch |

plem ników . Do j a j e k z a jm ujących p o ­ śre d n ie sta n o w isk o m iędzy częścio- i ca- łotw órc z em i n ależy i ja jk o człowieka.

Możliwem te d y j e s t przypuszczenie, że kom órk i organizmu, pochodzącego z t a ­ kiego oto jajk a , które zaw iera w plazmie Swej w ię k s z ą ilość ty ch wici, część ich, n a w e t w stanie dorosłym, dziedziczą, i że w razie c z ę s ty c h uszkodzeń m ec ha nic z ­ nych lub c h e m iczny ch przez alkohol, c h lo­

roform, n ik o ty n ę i t. p. j ą d r a takich k o ­ m ó re k t r a c ą sw ą odporność. W ta k im razie p lem n ik i w z n a w ia ją s w ą czynność i r u c h ich staje się p rz y c z y n ą owych a n o rm a ln y c h figur podziałowych, k tó re w t a k ty p o w y sposób w y s tę p u ją w k o ­ m ó rk a c h tk a n k i rak o w a te j. W te d y z ro ­ z u m ia łe m się s ta je n a d m ie rn e mnożenie się kom órek, p o w o du jące owe g u zy ch o­

robotw órcze. Sam a więc ju ż n a tu r a j a j ­ k a i sposób je g o zapłodnienia p r e d e s ty n o ­ w ać m o g ą przyszły organ izm w zaran iu do tw o rze n ia now otw oró w złośliwych.

R e z u lta ty b adań nad histofizyologią za­

płod nienia nie są pozbawione w y b itn y c h cech h.ypotezy: posiadają wiele stron sła­

bych, nad k tó re m i d y s k u s y a nie może się m ieścić w ra m a c h tego a rty k u łu . Nie m ogą też one dziś rościć p re te n s y i do u z n a n ia powszechnego. Bądź co bądź znalazły sobie tera z ju ż n a w e t zwolenni­

ków w kołach p o w ażny ch fachowców (W aldeyer, Studer).

Główne znaczenie ich zd a je się pole­

gać n a bodźcu, k tóry dać m ogą całem u s z ere g o w i zarówmo p rzy ro d n ik ó w j a k i le k a rz y do dalszych dociekań n a d ży­

ciem i j e g o w r o g ie m —chorobą.

Ryszard Błędowski.

N A J D A W N I E J S Z E D O T Y C H C Z A S Z N A N E S Z C Z Ą T K I S Z K I E L E T O W E

C Z Ł O W I E K A .

(Dokończenie).

S ta rs z y m od H. prim ige niu s okazał się,

żyjący w poprzedniej epoce (St. Acheul)

człowiek, poznany ze w sp om nianego od­

(5)

Ne 14 W SZECHŚW IAT 213 k r y c ia O. H a u s e ra we Francyi. Poniżej

w a r s tw y , mieszczącej szczątk i wyrobów k u l tu r y M oustierskiej (badanej przez Lar- te ta i Christa), te n uczony rozpoczął ko ­ pać z pom ocą sw ych, dobrze ju ż w yszko­

lonych ludzi, w p e w n y m ogrodzie, w k t ó ­ r y m z n ajdow ano rozm aite n arzędzia ka ­ m ienne. W tra k c ie rozkopów zbliżono się do całkiem ziem ią z a sy pan ej, malej groty, w której, począwszy od września 1907 r o k u w zupełnie nienaruszonej w a r ­ stw ie, natr.iflono n a liczne typow e topo- ry, noże, s k rt baczę oraz ś w id ry . Badania prowadzone i adzwyczaj s ta ra n n ie p rze­

ciągnęły się do 1908 r., k ie d y p ew nego dżdżystego dnia m arcow ego w głęboko­

ści 1,6 m niedaleko brzegu skalistego d a ­ chu ja s k in i, dozorca robót sp ostrzeg ł część kości podudzia, k tó rą rozpoznał odrazu ja k o ludzką. Stosow nie do wydanego polecenia, zdał n a ty c h m ia s t spraw ę 0.

Hauserowi, k tó ry ledwie uw ierzy ł w p ra w ­ dziwość ta k nadspo d ziew an ego odkrycia.

Kiedy naocznie przek onał się o isto tn y m stanie, kazał, późno ju ż w nocy, miejsce to zasypać w yso ko ziemią, ażeby tk w ią ce jeszcze w gruncie re s z tk i szkieletu ochronić od niszczących j e w pływ ów at- mo fery.

Nauczony d ośw iadczeniem o n a jro z m a ­ itszych pow ątp iew aniach i zarzu tach , czy­

n io n y ch au te n ty cz n o śc i poprzednich, po­

dobnych odkryć, H auser zachow ał j e u m y ś !nie w n ienaruszonej w a rs tw ie zie­

mi i dopiero w obecności licznych f ra n ­ cuskich u rzędn ik ów i lekarzy, ja k o ś w ia d ­ ków isto tn eg o s ta n u rzeczy, p rzystąp ił do powtórnego odk rycia szkieletu o ty łe j ażeby tylko uw idocznić czaszkę, poczem po sp is a n iu urzędo w ego pro to k u łu , po­

świadczonego podpisam i w sz y stk ic h obec­

nych, zasypano j e pow tórnie ziemią. O sta­

tec z n e zaś wydobycie ty ch szczątków od­

łożył na 9 s ie rp n ia 1908 r., t. j. do cza­

su, k ie d y n a spe cya ln e zaproszenie miało zjechać n a m iejsce, po odbyciu fra n k fu r­

ckiego k o n g r e s u antropologicznego, dzie­

w ięciu n a jz n a k o m itsz y c h antropologów i archeologów, w k tó ry c h obecności po- slanow iono doprowadzić do końca s p ra ­ wę wykopaliska.

Niemożliwie w p ro s t prze g niłe szczątki

k ostne przedstaw iały w ie lk ą tru dn ość w w ydobyciu ich w całości z ziemi, po-

(Fig. 1).

Czaszka Hom o Mousteriensis Hauseri, wykopana 12 sierpnia 1908 reku.

nieważ za d o tknięciem samem rozsypy­

w ały się w proch. Dzięki tylko u m ie ­ j ę t n e m u z niemi p ostępow aniu obecnych uczonych, pod kiero w n ictw em a n a to m a wrocław skiego H. K la a tsc h a udało się w c ią g u dw udniow ej, uciążliwej pracy w y do by ć z ziemi poszczególne części cza­

szki, po każdorazowem stw ierdzen iu ich położenia, z ip o m o c ą k ilk a k r o tn y c h zdjęć fotograficznych. Na m iejscu nieco osu­

szone, przepojone klejem i owinięte s t a ­ rannie w a tą odesłano je do W rocławia, gdzie prof. K laatsch żmudnie ulepił z nich możliwą do b a dania całość.

Okazało się, że j e s t to szkielet m łode­

go, około ośm nastoletniego mężczyzny,

(Kg- 2).

Czaszka, złożona z fragm entów i uzupełniona przez prof. H. Klaatscha.

(6)

214 W SZEC H ŚW IA T JSfi 14 j a k świadczy o tem fak t, że w y r o s tk i s t a ­

w ow e nie s-ą jesz c ze z ro śn ię te z t r z o n a ­ m i kostnem i, a „zęby m ą d r o ś c i “ n ie są jeszcze w y k lu te i n a w e t j e d e n mleczny, m ianow icie lew y dolny ząb n aro żn y, z a ­ chował się nie w y p a r ty p rzez tk w ią c y pod nim w szczęce no w y ząb późniejszy.

Z w y k o p a n y c h w ogóle części, n a d a je się n a jb a rd z ie j do b a d a ń czaszka, o czole całkiem w tył cofniętem , z szcz y p c o w a to n a p rz ó d w y s tę p u ją c ą p a r t y ą szczękową, z nadzw yczaj silnie ro z w in ię te m u z ę b ie ­ niem . P ra w ie nie znaczne czoło o d d z ie ­ lone j e s t m ałą b r ó z d k ą od k o s tn y c h na- brzm ień nadoczodołowych, j a k i e s p o ty ­ k a m y u m ałp a n tro p o id a ln y c h i u p l e ­ mion d zisiejszych dzikusów . Ł u k o w ato sklepione te w ypuk łości o s ła n ia ły wiel­

kie, nie głęboko osadzone oczy, więcej niż dw a ra z y t a k wielkie, j a k u dzisiej­

szego człowieka. N a d z w y c z a j rozbieżnie osadzone, oddzielone były s zero k ą, mocno w klęsłą n a s a d ą nosow ą. N iem niej i sze­

roki, płaski nos z w ielkiem i, n a p rzó d zwróconem i, poprzecznie ułożonem i o tw o ­ r a m i czynił tego człow ieka m ocno podo­

b n y m do dzisiejszego m ie s z k a ń c a a u s tra l- skiego.

N iezb yt jeszcze d aw nego p o k re w ie ń ­ s tw a je g o z m ałpo lu dem dowodzi p ra w ie całkiem p łaskie, dłu gie p o dnieb ie n ie , oraz potężnie u k s z ta łto w a n e szczęki z z ę b am i o bardzo długich korzen iach. Z ęby trz o ­ nowe w m iarę p r z e s u w a n ia się k u ty ło ­ wi s ta j ą się coraz silniejsze, t. j. od w ro ­

(Fig. 3).

Górna szczęka i część prawej p ołow y g ło w y Hom o M ousteriensis H.

tnie tem u, co w idzim y u d zisiejszych l u ­ dzi, u k tó ry c h n a w e t zęby te w s k a z u ją w y r a ź n ą ten d e n c y ę coraz znaczniejszego osłabiania, szczególnie zaś z a n ik a ją c y

„ząb m ądrości". W szy s tk ie zaś odzna­

czają się w y b itn ą, m łodzieńczą św ieżo­

ścią w yrzeźbienia, ja k ie j nie o b se rw o w a ­ no d o tych czas u żadnego, znanego okazu dylu w ialnego. Różnica m iędzy szczęką N e a n d e rta lc z y k a , a szczęką człowieka M oustierskiego polega n a tem , że p i e r ­ w sz a j e s t k ró tsz a od drug iej k sz ta łtu bardziej w ydłużonego. Szczególną oso­

bliwością szczęki dolnej j e s t jej absolu­

tn y b r a k brody, co oprócz człow ieka ne- an d e rta ls k ie g o (Homo prim ig e n ius) ob ser­

w ow ać m ożna ty lk o u m ałp a n tro p o id al­

nych. Z am iast w y s ta w a ć ku przodowi, j a k u teraźn iejszeg o człowieka broda — m iejsce złączenia dw u połów szczęk i—cofa się znacznie ku tyłowi, a b rak rozwinię-

(Fig. 4).

Płaskie, niskie czoło ze słabo jeszcze uw ydatnio- nemi nabrzmieniami nadbrwiowem i.

ty c h guzów, służących do spięcia m usku- łów, k tó re spełniają w y b itn ą fu nk cy ę w p o r u sz a n iu ję z y k a w czasie m ówienia (musculi genioglossi), św iadczy o mało rozw iniętej jeszcze zdolności porozum ie­

w a n ia się tego człowieka zapomocą dźw ięków mowy członkow anej. W b r a k u tej zdolności ten p ra-m ieszkaniec E u ro p y zm u szon y był ograniczać się do porozu­

m ie w a n ia się zapomocą odpowiednich g e ­ stów, podobnie j a k się rzecz m a i u t e ­ raźniejszy ch, n ie k tó ry c h plem ion B ra z y ­ lii, k tó re w ciemności nie m ogą ju ż do­

s ta te cz n ie zrozum ieć się n aw zajem . Z i n n y c h cech u k ła d u kości czaszko­

w y c h w y ró żnia się w ą sk i z e w n ę trz n y

(7)

M 14 W SZECHS W IA T 215 przew ód słuchow y, um ieszczony z tylu

s ta w u szczękowego, tudzież drobnych k sz ta łtó w w y r o s te k s u tk o w y (processus m astoideus), podczas g d y kość potyliczna (os occipitale) w przeciw ieństw ie do w ą ­ skiego czoła, j e s t nadzwyczaj szeroka.

(F ig. 5).

Czaszka z L e Moustier, widziana ze spodu.

Otwór k r ę g u pacierzowego (foramen m a­

gnum ) j e s t rów nież niezmiernie wielki, przeciw nie do dźw igających głowę części kły kcio w y ch (condyli), nieproporcyonalnie m ałych i d e lik a tn y c h .

D ługość całego ciała w yn o si 1,48 m i w y k a z u je n ie k tó re ce ch y wspólne z N e ­ a nde rtalc z y k ie m . Tułów długi, członki zaś, szczególnie przedram ię i podudzie bardzo krótkie, okazują cechy nieznane u dzisiejszego człowieka, właściwe tylko m ałpom c złek okształtn y m . Przedewszy- stkie m silne zgięcie s p ry c h y (radius) oraz znacznie ku przodowi w y g ię ty trzon ko­

ści udow ych, w p rze k ro ju okrągły, za­

m ia st owalny, j a k u dzisiejszego człowie­

ka, pod spodem zaop atrzon y w dwie m o­

cne c h rz ą s tk i staw ow e, ku tyłow i w y d łu ­ żone. Z w łaściwości widocznych w s t a ­ w ach kolanow ych, okazuje się, że p r a ­ człowiek te n nie umiał chodzić z wycią- g n ię te m i lub choćby nieco \vryprostowa- nem i kolanam i, lecz poruszał się— podo­

bnie do prosto p o stę p u ją cy c h małp an- tro poid alny ch—j a k s tarzec z lekko ugię- tem i kolanami.

Z kości m iedn icy i stosu pacierzow ego nie udało się niczego odnaleźć, a n a t r a ­ fiono, oprócz opisanych, je d y n ie n a górne

żebro tudzież obojczyk, bardzo m ały i de­

lik a tn y w poró w n a n iu z innem i kośćmi.

Prof. K laatsch nazw ał tego człowieka

„Homo M oustericnsis Hauseri" (od m iej­

sca znalezienia i nazw iska znalazcy) i w y ­ znaczył mu pod względem morfologicz­

n y m m iejsce pomiędzy m ałpoludem z J a ­ wy, a najniższem i dzisiejszem i wpółdzi- k iem i rasami.

Najnowszem , o s ta tn ie m odkryciem szczą­

tk ów szkieletow ych człowieka, p o k re w n e ­ go owemu M oustierskiem u jaskiniow cowi, j e s t również szczęśliwem u przypadkow i zawdzięczane odkrycie, dokonane także we Francy i. Trzej księża, J. Bouyssonie, A. Bouyssonie i L. B ardon w yd obyli we wsi Chapelle-aux-Saints, w d epa rtam e n c ie Correze, niedaleko m ia s ta Brive, praw ie kom pletną czaszkę, k tó rą zestaw ił w ca­

łość d y r e k to r pracow ni paleontologicznej Marceli Boule. Uczony te n zajął się też jej zbadaniem , któ re g o je d n a k nie miał czasu jeszcze ukończyć, ogłaszając tylko tym czasow ą o niej wiadomość.

W ieś Chapelle-aux-Saints p rz y ty k a do w ąskiego pasu tere n u , obejm ującego śro­

d e k i m ieszającego się z w ysepkam i, na- leżącemi do form acyi trzeciorzędow ej do­

rzecza rzeki G arun n y. S k a ły w apienne tej okolicy obfitują w jask in ie , k ry ją c e szczątki dyluwialne, j a k n p . w sąsiednim d e p a rtam e n c ie Dordogne, gdzie nad brze­

giem W ezery o dk ry to sła w n e g r o ty Ey- zies ze ścianami, ozdobionem i r y su n k a m i p rze dh istorycz ne m u P raw ie w sąsiedz­

twie tej jas k in i, z n a jd u je się miejscowość Moustier, w które j dokonano w łaśnie opi­

saneg o powyżej o dkrycia szkieletu n a j ­ starszeg o d otychczas znanego człowieka.

Czaszka z C hap elle-aux-Saints została rów nież w y k o p a n a w j a s k in i w głęboko­

ści 60 cm. Z w a rs tw y geologicznej, w k tó ­ rej j ą znaleziono, tudzież z b a d a ń nad łu p an e m i krzem ien iam i i kośćm i zw ierząt ( re n a i bizona) o d k ry te m i przed kośćmi ludzkiemi, pokazuje się, że szczątki te lu dzk ie odnoszą się do tej samej epoki co n e a n d e rta ls k ie i ze Spy. Analogia m iędzy tem i czaszkam i j e s t uderzająca;

podobieństwo ich dowodzi, że rozm aite

te szczątki, znalezione w p u n k tac h E u ­

ropy, znacznie od siebie oddalonych, lecz

(8)

216 W S Z E C H Ś W IA T .Na 14 w p o k re w n y c h w a r s tw a c h geologicznych,

na le ż ą do- tego sa m e g o t y p u n o rm a ln eg o i nie m ogą by ć żad n ą m ia rą u w a ż a n e za w y ją tk i, ani też anom alie pato log iczn e.

Głowa, k ilka kręgów , tudzież nieco ułam ków członków o zn aczają oso b nik a ro d z a ju m ęskiego, w s ta r s z y m ju ż wieku, dochodzącego 1,60 m wysokości. Czaszka, niezw y kła w y m iara m i, zw łaszcza w s t o ­ s u n k u do tułowia, o k a z u je w y b i t n e c e ­ ch y małpie. K sz tałtu podłużnego, o d z n a ­ cza się g ru b o śc ią kości, s p łaszczen iem w n ę tr z a mózgowego, znacznie w t y ł co- fniętem czołem, n iez w y k le w y d a tn e m i łu k a m i brw iow em i, w y s ta ją c e m i j a k u czaszki N e a n d e rta lc z y k a i oddzielonem i p ośro d k u szeroką brózdą; dalsze cechy, to mało w y b itn a i zn acznie p r z y te m ści- śniona część potyliczna, oraz dość w ty le u m ieszczony o tw ó r k r ę g o w y (foram en m agnum ). T w arz okazuje w y b itn ie w sto s u n k u do pow ierzchn i czołowej w y ­ stę p u ją c ą naprzód p a rty ę szczękową, oczo­

doły zaś s ą wielkie, a nos, oddzielony od czoła znacznem w g łę b ie n iem , j e s t k ró tk i i bardzo p rz y te m szeroki,

Szczęka g ó rn a z a m ia s t w y ła m y w a ć się, j a k u w s z y s tk ic h r a s dzisiejszych, w y ­

s ta je k u przodowi, tw o rząc w p rz e d łu ż e ­ niu kości sz częk ow ych rodzaj p y s k a , bez żadnego wgłębienia. Zębów, z w y ją tk ie m jed n e g o , b r a k u je zupełnie, s k lep ien ie p o d ­

niebienia j e s t podłużne, brzegi boczne ł u ­ kow ateg o obwodu osad zębow ych są p r a ­ wie równoległe, j a k u antropoidów . Szczę­

ka dolna odznacza się znaczn ą szeroko­

ścią w y ro stk ó w (condyli, kłykcie), p r z y ­ ty k a j ą c y c h do czaszki, tudzież z u p e łn y m b r a k ie m b rody.

Typ te n człowieka różni się od n a jn i­

żej sto ją c y ch typ ó w tera źn ie jsz y c h , po­

niew aż u żadnej r a s y dzisiejszej nie z n a j­

d u je się zespolonych razem t a k licznych odznak niższości, ile ich m ożna zauw ażyć u tegoż właśnie. Człowiek z Chapelles- a ux -S aints p r z e d s ta w ia ty p niższy, zbli­

żony bardziej, niż ja k i k o lw ie k inny, do m ałp c z łe k o k s zta łtn y c h , a chociażbyśm y, nie przypuszczali is tn ie n ia b e z p o śre d n ic h zw iązków ro d ow y ch j e g o z m ałp o lu d e m ja w a ń s k im , mimo te g o morfologicznie można go d o kład n ie pom ieścić m iędzy

tym , a najniższem i, dzisiejszemi rasam i.

P o jem n ość czaszki nie b y ła jeszcze m ie ­ rzona, ale n ajpew niej zdaje się dochodzić do 1 300 c m \ W iek tego człowieka w y ­ nosi, wredług z d a n ia M. Boulea, conaj- mniej 20 000 lat, chociaż p r zy z n a ją mu też znacznie więcej naw et. S zczątki szkie­

letowe człowieka z Moustier i z Chapel- le s -a u x -S a in ts są n ajstarszem i, większe- mi — niety lk o w Europie, lecz i n a całej kuli ziem skiej —pozostałościami, ja k ie do-

(Fig.

1

a

i

b

Homo prim igenius Neand,; 2

a \ b

Cza­

szka ze Spy; 3. Homo sapiens z Laugerie-basse;

4. Szczęka z La N aulette; 5. Szczęka Homo heidelbergensis.

tychczas poznano. Z poszczególnych zaś części szkieletu o d kry to jeszcze starszą, m ianowicie dolną szczękę, niedawno, bo 21 p aździernika 1907 roku, w głębokości 24,1 m w dole piaskow ym , we wsi Mauer, 10 km oddalonej od H eid elberga w N iem ­ czech. Jeszcze bardziej p o tężn a i bardziej zwierzęcego w yg lą d u , niż szczęka czło­

w ie k a M oustierskiego, n iek tó rem i tylko właściw ościam i uzęb ienia w y ka z u je po­

d ob ieństw o z w łaściw ą człowiekowi. S tw o ­

rzenie z ta k zwierzęcem i szczękami nie

należało ju ż do ro dzin y człowieka; w s z y ­

s tk ie cechy poszczególne od absolu tneg o

b r a k u brody, aż do budo w y w y ro stkó w ,

(9)

No 14 W SZ E C H ŚW IA T 217 dowodzą jeszcze pierw otniejszego niż Mou-

s tie rs k i typu. Dr. S c h o ettensack , szczę­

śliwy jej o dkryw ca, widzi w niej cechy wspólnego przodka ludzi i małpoludów i twierdzi, że g d y b y kiedyś znaleziono geologicznie jeszcze sta rszą dolną szczę­

kę, przy n a leż n ą ja k ie m u ś stw orzen iu z szere g u przodków naszych, to nie należy się spodziewać, żeby w y g ląd ać ona mo­

gła z b y t odm iennie od tej właśnie, k tó rą dzięki je d y n ie specyficznym, niek tó ry m właściwościom uzębienia, można było roz­

poznać ja k o ludzką. Szczękę, tego je s z ­ cze bardziej do m ałpoluda zbliżonego człowieka, n a z w a n e g o przez d-ra Schoet- t e n s a c k a Homo Heidelbergensis, odno­

sim y do początków okresu dyluwialnego, j a k tego dowodzą w tej samej w arstw ie znalezione kości dawno w y m a rły c h zw ie­

rząt, a w iek je j cenią n a około 1 | milio­

na lat.

O statnie te od krycia w Moustier, w Cha- p elles-aux-S aints i koło H eidelberga u z u ­ pełniają lukę, j a k a istn iała do nied aw na w p rze d staw ie n iu stopniow ego rozwoju r o d u ludzkiego od małpoluda, do w z g lę ­ dnie dobrze j u ż znanego Homo p rim ig e ­ n iu s z N e an dertalu, Sp y i K ra p in y i n a j ­ bardziej ze w sz y s tk ic h dotychczasow ych p ch n ę ły n a p rzó d nasze b a d ania nad mor- togenezą szkieletu ludzkiego. Niemało też p r z y c z y n ia ją się do u g ru n to w an ia i ta k w reszcie ogólnie j u ż wr n au c e p rzy jętej teoryi ewolucyi, czyli stopniow ego roz­

w oju organizmów.

B. Janusz.

OPAT T. MOREUX

D yrektor Obserwatoryum w Bourges.

K L I M A T O L O G I A M A R S A .

(Dokończenie).

Łatw o zrozumieć, że, jeżeli cząsteczki gazu ożywione są prędkością, rów ną lub większą od pręd k o śc i parabolicznej, od­

powiadającej danej planecie, to, w edług teoryi Stoneya, gaz t e n nie może pozo­

sta ć na pow ierzch ni planety. P rz y p u ść ­

my, że pew na cząsteczk a w odoru o ż y ­ wiona j e s t p ręd ko ścią m a k s y m a ln ą 10 r a ­ zy w iększą od prędkości średniej; c z ą s te ­ czka t a k a w ędrow ać będzie na po gran i­

czu naszej p lan e ty z prędkością 16 kilo ­ m etró w na sekundę, co j e s t prędkością znacznie większą od tej, j a k ą w y tw a rz a p rzyciąganie naszego globu. Ponieważ niem a żadnego powodu, by k aż d a c ząste­

czka nie mogła prędzej czy później n a ­ być ta k ie j prędkości m ak sym aln ej, p r z e ­ to w odór m usi n ieu sta n n ie opuszczać Ziemię i u m ykać w p rzestrzeń. W e d łu g wszelkiego p raw d op od ob ie ń stw a to samo dzieje się z helem, ale gaz ten ucieka wolno, ponieważ w te m p e ra tu rz e — 64°

pręd ko ść jeg o m a k s y m a ln a nieznacznie tylko się różni od pręd kości parabolicz­

nej. W tablicy poniższej z estaw iłem p r ę d ­ kości średnie cząsteczek g łów niejszych gazów, w y s tę p u ją c y c h w naszej a tm o ­ sferze:

Tablica I. Prędkości średnie cząsteozek gazów naszej atmosfery.

N azw a

gazu Gęstość Prędkość w metrach na sekundę W tem pe­

raturze 0°C

W tem pera­

turze—64nC

A zot . . . . 14 535 427

Tlen . . . . 16 500 400

Argon . . . 20 447 358

D w utlen ek

w ęgla . . 22 426 340

Para wodna 9 666 533

A m oniak. . 8,5 686 550

H e l ... 2 1414 1131

"PFodor . . . 1 2000 1600

Zdaniem S toneya, te o r y a powyższa z n a jd u je potw ierdzenie n iety lk o w tem , co d o s trz e g am y n a n aszy m globie, lecz i w tem , co daje się zaob serw ow ać na innych p lan etach . T ak np. W en us, k t ó ­ rej m asa je s t bardzo zbliżona do naszej Ziemi, u k azuje się nam jako otoczona a tm o s fe rą bardzo gę stą . M erkury, z na­

cznie m niejszy, posiada o ile się zdaje,

atm osferę bardzo ubogą. Księżyc byłby

(10)

•218 W SZECHS W I AT JS6 14 ta k ż e u d e rz a ją c y m p r z y k ła d e m tru d n o śc i,

j a k ą znaj-dują b r y ły w zg lęd nie lekkie w zachow auiu dokoła siebie powłoki g a ­ zowej. Przeciw nie, wielkie p la n e ty oto­

czone s ą atm o sfe ram i o zn acznej g ę s to ­ ści, w k t ó r y c h p o w in n y z n a jd o w a ć się w obfitości n ajlżejsze n a w e t gazy. Co do słońca, to p rzyciąganie, j a k i e ciało to w y w ie ra n a k r a ń c a c h swej atm o sfery , j e s t t a k potężne, że żaden gaz, n a w e t t a k lekki, j a k wodór, u m k n ą ć s ta m tą d nie może. W ten sposób m ożem y w y ­ tłu m ac z y ć obecność w odoru w a tm o s fe ­ r a c h słońc bardzo p otęż nyc h, j a k ie m i są S y ry u s z łub W ega: m a s y t y c h bry ł są w y s ta rc z a ją c o duże, b y m ogły z a trz y m a ć n a w e t te n n a js u b te ln ie js z y z gazów.

Co dotyczę M arsa w szczególności, to widzieliśmy, że p rę d k o ś ć k r y ty c z n a n a j e g o pow ierzch n i wynosi w liczbie okrągłej 5 000 m e tró w n a s ek un d ę; w ty c h w a r u n k a c h azot, tlen, a rg o n i d w u tle n e k w ę g la m o g ą t r z y m a ć się n a n im trw ale, ale wodór po w inien zeń uch o d zić bardzo p rę d k o . Otóż t u t a j o b s e rw a c y a w y ra ź n ie zaprzecza teoryi Stoneya.

Zresztą, n a w e t niezależnie od wszelkiej o b serw acy i, te o r y a ta p o s ia d a p u n k t y słabe, n a k tó re zwrócili j u ż u w a g ę ró żni badacze. T a k np. L igon d e s z a p y tu je , j a ­ kim to sposobem istn ieć m o g ą dotąd ciała ta k i e j a k k o m ety , n a k tó ry c h , w o ­ bec d robnej ich m asy , p ręd k o ść p a r a b o ­ liczna m usi być n iez m ie rn ie m ała, i d la ­ czego, j e ś li p la n e ty p o w sta ły d ro g ą s k u ­ p iania się sto pn io w eg o p a r i gazów m o ­ cno og rzanych, m a t e r y a ł t e n nie u legł rozproszeniu, za n im je s z c z e doszło do sk u p ie n ia ? Równie mało praw d o p o do b ne j e s t przypuszczenie, że wodór, h el i inn e g a z y lekkie po opuszczeniu Ziemi, z g r o ­ m adziły się dokoła Słońca, żadne bow iem ciało n ieb ie sk ie nie zdołałoby z a tr z y m a ć n a sobie gazów, o b d arzon y ch t a k w ielką zdolnością d y fu zy jn ą , j a k a w y n ik a z t e ­ oryi S to n e y a. Z d ru g ie j s tr o n y , d o ś w ia d ­ czenie uczy, że liczby, o trz y m a n e na p r ę d ­ kości cząsteczkow e w w a r s tw a c h atm o- s f e r y c z n y c h jn iż s z y c h , m ale ją ogrom nie, g d y p rze k ro c zy m y p ew ien stopień r o z ­ rzedzenia. O sta te c zn ie więc, zarów no r a ­ c hu nk i, j a k rozum ow ania, k tó re m i posłu-

| gu je się Stoney, chcąc na podstaw ie t e ­ oryi c yne tyc z nej gazów w ytłu m a c zy ć n ie­

obecność gazów lek k ic h lub n a w e t b r a k zupełny a tm o sfe ry dokoła p e w n y c h pla­

ne t, z d a ją się być pozbawione głębszego g r u n tu , obse rw ac y a zaś bezpośrednia Marsa, j a k to ju ż zaznaczyłem wyżej, obala jeg o w yw od y w sposób stanow czy.

W samej rzeczy, w edług Stoneya, p ara w o d n a nie może istn ieć na stałe na tej planecie. Jakżeż w y tłu m a c zy ć wobec t e ­ go istnienie m gły, chm ur, czasz b ie g u n o ­ wych? Te m gły, te c h m u ry mogą być u tw orzon e tylko z p a ry wodnej. W iem , że Low ell uw aża zarów no chm u ry , j a k i w y s k o k i w y sta ją c e z b rz e g u tarc zy , za m asy pyłów, lecz i ta k pozostają do w y ­ tłu m ac z e n ia czasze polarne.

Nadto, jakże w y tłum aczy ć, że wobec t a k w ielkiej ilości pyłów w atm osferze M arsa nie tw o rzą się ta m c h m u r y s k u t ­ kiem zgęszczenia p a ry wodnej? Z d r u ­ giej stro n y zauważono oddawna, a L o ­ well położył n acisk na ten p u n k t, że cza­

sze polarne otoczone są n ieb ie s k a w ą o b ­ w ódką, k t ó r a p rzy biera w sz y stk ie p o s ta ­ ci m asy śniegowej. A stron o m a m e r y k a ń ­ ski p rzy p isu je j ą ciągłej obecności wody ciekłej; ona to w wrarstw ie o pewnej g r u ­ bości w y d a je n am się niebieską. B arw a ta, zd aniem Low ella dowodzi stanowczo, że czasza polarna nie s k ła d a się z z e s ta ­ lonego d w u tle n k u węgla, albow iem wo­

bec nizkiego ciśnienia, ja k ie p a n uje n a planecie, d w u tle n e k w ęgla przeszed łby b ezp ośrednio ze s ta n u sk u p ie n ia stałego

w s ta n gazowy. >■

Atoli nie w sz y sc y bad acze okazali skło n n o ść do zgodzenia się n a tę arg u - m entacyę, k tó rą W allace nazw ał niedaw no

„n a d zw y c za jn ą i bardzo s ła b ą “. Zdaje się, że m am y praw o u trz y m y w a ć, że cza­

sze biegunow e u tw o rzo ne są z w o dy za­

m arz n ię tej. W samej rzeczy, z p o cząt­

kiem r o k u bieżącego s p e k tro sk o p d o s ta r ­ czył dow odu stanow czego n a to, że w at- m osterze M arsa w y s tę p u je p a r a w odna w znacznej ilości. J u ż w ro k u 1862 W il­

liam H ug g in s i Miller przekonali się, j e ­ den niezależnie od drugiego, że a tm o sfe ­ r a M arsa zaw iera p ew ną ilość p a ry wo­

dnej, k tó ra daje widmo absorpcyjne. Pó-

(11)

J\° 14 W SZEC H ŚW IA T źtiiej Vogel w Niemczech, Secchi w Rzy­

mie, M aim der w G reenwich stwierdzili to samo. W n ow szych atoli czasach po­

s z u k iw an ia Campbella, Keelera i Je w e la p ozostały bezowocnemi; b a d a n ia M archan­

da w o b s e rw a to ry u m n a Pic du Midi nie dały nic stanow czego, a w r. 1905 Slip- h e r w o b s e rw a to r y u m Lowełla otrzym ał n a w e t w yniki ujem ne.

T a k stała sp ra w a, gdy prof. W allace ogłosił dzieło sw e p. t. „Czy Mars j e s t z a m ie s z k a n y 1*. Lekcew ażąc sp ostrzeże­

nia H ug g insa, Secchiego, Vogla i Maun- dera, s ły n n y p rzy ro d n ik uznaw ał za p rze­

k o n y w a ją ce je d y n i e w yniki ujem ne, o trz y ­ m ane przez Cam pbella i K eelera i k ładł nacisk n a b r a k dowodów s p e k tro sk o p o ­ w y ch j a k o n a potężny a r g u m e n t p rze­

ciwko obecności p a ry wodnej. W ty ch w a ru n k a c h teo ry a zam ieszkalności Marsa s ta w a ła się niem ożliw ą do obronienia i przeciw nicy je j święcili t r y u m f zupełny.

Ale b ył to t r y u m f k ró tk o trw a ły . Na p o ­ czątku ro k u ubiegłego tele g ra m z A m e ­ r y k i s p ra w ił p io ru n u ją c e w rażenie w k o ­ łach n a u k o w y c h angielskich, k tó re p r a ­ wdziwie ro zn am iętn iły się do tej k w estyi.

Zbadanie sz ere g u sp ektro g ra m ó w , o trz y ­ m an y c h przez Slip hera, nic pozostawiało żadnej w ątpliw ości co do istn ien ia pary wodnej w a tm o sferze Marsa. Za przed­

m iot do porów nania posłużyło widmo księżyca i g d y na tem o s ta tn ie m nie było ś ladu p a s a absorpcy jneg o , to n a 'w id m ie M arsa p a s te n w y stę p o w a ł zupełnie w y ­ raźnie.

IV.

T y m sposobem sp e k tro s k o p potwierdził sp o strzeżen ia wzrokowe, i po siad am y te ­ raz dowód, że w atm osferze Marsa i s t ­ nieje p a ra wodna, k t ó r a w pew nych c h w i­

lach może zgęszczać się na m głę i śnieg.

Ale, a b y zjaw isko takie zajść mogło, po­

trzeba, by t e m p e r a t u r a a tm osfery plane­

ty b y w a ła n a p rz e m ia n to wyższa, to niż­

sza od t e m p e r a t u r y topniejącego lodu, a to j e s t p rob lem at n a pozór nie do ro z ­ w iązania. W samej rzeczy, wiadomo, że ilość ciepła, w ypro m ien iow y w an eg o p ro ­ stop adle na p e w n ą określoną powierz­

chnię, zmienia się o dw rotnie proporcyo- nalnie do k w a d r a tu odległości tej p o ­ w ierzchni od źródła cieplnego. S tą d w y ­ nika, że g d y b y Ziemia nagle znalazła się na odległości podwójnej od Słońca, to o trz y m y w a ła b y od niego c z te ry razy m n ie jsz ą ilość ciepła i światła.

Otóż, przy pu ściw szy, że Ziemia z n a j­

du je się od Słońca w odległości j e d n o s t ­ kowej, otrz y m am y na śred nią odległość M arsa od słońca liczbę 1,53, tak, iż ilość ciepła, otrzym yw aneg o od słońca przez półkulę Marsa północną, wyniesie około 43°/0 ilości ciepła, j a k ą o trzym u je odpo­

w ied nia półkula ziem ska. J a k ż e wobec tego w y tłu m a c zy ć np. zupełne p raw ie stapianie się śniegów, tw o rzą c y c h czasze b iegunow e Marsa?

Opierając się na praw ie S telana, doty- czącem energii prom ieniow ania, P o y n tin g przeprowadził sz ere g obliczeń celem z da­

n ia sobie s p ra w y z tego, j a k ą pow inna być te m p e r a t u r a różnych planet. Z r a ­ c h unków tych, k tó re n a t e m p e ra tu rę Zie­

mi d a ją w arto ść bardzo zbliżoną do te m ­ p e r a t u r y rzeczyw istej naszego globu, w y ­ nika, że średnia t e m p e r a tu r a Marsa w y ­ nosi 37° — 40° poniżej zera, a pow ierz­

c h n ia p lan e ty m usi by ć p o k r y ta olbrzy- miemi lodowcami, analogicznem i z temi, k tóre sp o ty k a m y na Ziemi, lecz rozcią- g ającem i się n a znacznie w ię k szy c h p rze ­ strzeniach.

A je d n a k h y p o tez a t a przeczy n a jz u ­ pełniej tem u, co na m p ok a z u je obserw a­

cya. Śnieg, k tó ry zimą p o k ry w a znacz­

ne przestrzenie, topnieje praw ie doszczę­

tnie w ciągu lata. Często s tw ie rd z am y obecność m gły lub chm ur, a widzieliśmy, że spek trosk op w y k r y w a w atm osferze M arsa obecność wody, z czego w ynika, że t e m p e r a tu r a m usi być we dnie w y ż ­ sza od p u n k tu zam arzania. J a k w y t ł u ­ m aczyć tę anomalię? P ra w d a , że usiło­

wano w czaszach b ieg u now ych widzieć

m asy zestalonego d w u tle n k u węgla, ale

powiedzieliśmy wyżej, że, podług Lowel-

la, hypo tez a ta w yd a je się całkiem n i e ­

p raw dopodobną wrobec stałej obecności

n iebieskaw ej obwódki po brzegach m a s y

śnieżystej.

(12)

•220 W SZ E C H ŚW IA T M 14 V.

A zatem m u sim y zbadać, co może t a k dalece podnosić t e m p e r a t u r ę naszej s ą ­ siadki. W w y n ik u ba rd z o c ie k a w y c h p oszu kiw ań L ow ell dochodzi do w niosku, że rz e c z y w is ta zdolność cieplna n a po w ie rz c h n i M arsa j e s t znacznie w y ż sz a od tej, j a k ą s tw ie r d z a m y n a Ziemi i powin- n a b y w y tw a r z a ć t e m p e r a t u r ę ś re d n ią , r ó ­ w n ą 22°C w p rzypuszczeniu, że M ars po ­ dobnie ja k i n a s z a p la n e ta , o c h ra n ia n y j e s t przez a tm o sferę g ę s tą i silnie p r z e ­ pojo ną wodą. Ale a tm o s fe ra M arsa s k u t ­ k iem m ałej swej g ę sto śc i nie może s t a ­ now ić t a k sk u te c z n ej ochrony; otóż L o ­ well uw aża za bard zo praw d o p od o bn e, że atm osfe ra ta, a czko lw iek r z a d s z a od n a ­ szej, z aw iera w ię k szą p ro p o rc y ę p a ry wo­

dnej i d w u tle n k u w ęgla, i na tej zasadzie oznacza śre d n ią t e m p e r a tu r ę M arsa na 9°C, co o dpow iada praw ie ściśle ś re d n ie j t e m p e r a t u r z e p ołudniow ej połowy Anglii.

W reszcie, u z u p e łn iają c te p o s z u k iw a ­ nia, Low ełl z n a jd u je, że p u n k t w rzen ia wody n a pow ierzch ni M arsa p r z y p a d a w t e m p e r a t u r z e około 44nC, ilość bowiem p o w ie trz a n a j e d n o s t k ę p o w ie rz c h n i j e s t ta m p ra w ie ściśle r ó w n a a/9 ilości, j a k ą m am y u siebie, g d y ty m c z a s e m p ra w d o ­ podob n a g ę s to ś ć a tm o s fe ry n a M arsie w ynosi zaledw ie około je d n e j d w u n a s te j g ęstości n aszej w a r s tw y a tm o s fe ry c z n e j.

P o d s ta w a w s z y s tk ic h tych obliczeń j e s t z b y t k ru c h a , by można było mieć w ie l­

kie zaufanie do w yników . Czyż j e d n a k m a m y wobec teg o zgodzić się n a w n io ­ s e k p ro fesora P o y n tin g a , k t ó r y po r o z ­ w ażeniu n ie k tó r y c h p u n k tó w p r a c y Lo- wella, u trz y m u je , że t e m p e r a t u r a M arsa, n a w e t obliczona n a p o d sta w ie d an ych, d o s tarczo n y ch p rzez s ły n n e g o a m e r y k a - n in a p o w in n a jeszcze być niższa od t e m ­ p e r a t u r y z am arzan ia? Mniemam, dodaje profesor P o y n tin g , że n iep o d o b n a p r z y ­ p isać Marsowi t e m p e r a t u r y t a k w yso k iej, j a k to czyni prof. Lowell, chy b a, że p r z y ­ puścim y, że a tm o sfe ra tej p l a n e t y p osia­

da własności, zupełnie o dm ie n ne od ty ch , j a k i e p osiada a tm o s fe ra Ziemi.

Bądź j a k bądź, o b s e rw a c y a zdaje się stw ie rd z ać niew ątpliw ie, że te m p e r a t u r a

g r u n t u M arsa j e s t względnie w y s o k a — wniosek, do k tó re g o doszedłem ju ż w r.

1905. Atoli nie zapom inajm y, że w s z y s t ­ kie liczby przytoczone uważać należy j e ­ d ynie za przy bliżen ia i to bardzo n ied o ­ kładne, poniew aż bardzo mało m am y do­

k u m en tó w o s ta n ie a tm osfery na p l a n e ­ cie. W ie m y tylko to, że a tm o sfe ra ta j e s t rz a d s z a od naszej, nie możemy j e ­

d n a k powiedzieć napew no, w ja k im s to ­ s u n k u . A samo to rozrzedzenie n a s t r ę ­ cza j e d n ę z n ien a jm n ie jsz y c h trudności, g d y z e ch c e m y oznaczyć t e m p e ra tu rę p l a ­ ne ty .

N a Ziemi, a tm o s fe ra nasza, w zględnie gę sta , n a ła d o w a n a p arą wrodną i d w u t l e n ­ kiem w ęgla, służy n am za płaszcz och ro n ­ n y przeciw ko w y p ro m ie n io w y w a n iu cie­

pła powierzchniowego; jednocześnie n a ­ gro m a d z a ona z n a cz n ą część ciepła sło­

necznego, które przez nią przenika. Prócz tego działa jeszcze ja k o re g u la to r, gdyż p rą d y pow ietrzne przenoszą ciepło ze s tr e t ró w n ik o w y c h do s tr e f b ieg un o­

wych.

Otóż, a tm o sfe ra n a Marsie, je s t, j a k w idzieliśm y, w zględnie rzadka. Z d r u ­ giej strony, na Marsie niem a wcale wiel­

kich m a s oceanicznych, k tó re n a globie n a s z y m o d g ry w a ją rolę, podo bn ą do roli atm osfery. S tą d w yn ika, że te m p e ra tu ra m usi ta m ulegać znacz n y m w ah anio m i że, teoretycznie, różnice m uszą być ogrom ne pomiędzy stre fa m i biegunow em i a rów nikow em i, zwłaszcza z a ś - p o m i ę d z y dniem a nocą. W samej rzeczy, s k u tk ie m słabego ciśnienia, ja k ie p a n u je n a po­

w ierzch ni planety, w oda zaledwie może ta m p o zo staw ać w s ta n ie ciekłym. W cią­

g u dnia promienie słoneczne zam ieniają j ą n a p a rę , a znow u rap to w n e oziębienie nocne lub wogóle na jm n ie jsza zm iana te m p e r a t u r y m usi w yw ołać rosę lub mgłę m niej lub więcej g ęstą, k tó re odbijają św iatło białe. Zimno silniejsze osadza p a rę w o d n ą w postaci p łatk ó w śn ie g u lub szronu; zdaje się n a w e t, że n iek tó re okolice, praw dopodobnie płaskow zgórza, są niem i p o k ry te ustaw icznie. Sam e śn ie ­ gi b ieg u n o w e nie m o g ły b y osiągnąć wiel­

kiej g rub ośc i, albowiem n a w e t u w zg lęd ­

nienia ła ta dw a ra z y dłuższego, aniżeli

(13)

M 14 W SZ E C H ŚW IA T 221 nasze, n ie może w ytłu m aczy ć doszczętne­

go n iekiedy s ta p ia n ia się czasz bieguno­

wych.

W ty c h w a r u n k a c h topienie się śn ie ­ gów b ieg u n o w y c h nie może do starczyć b ardzo znacznych ilości wody. P a n n a Cler- ke na po d staw ie odpowiedniego r a c h u n ­ k u doszła do w niosku, że woda, u tw o ­ rzona przez stopienie się śniegów b ieg u ­ nowych, g d y b y się rozlała po wszystkich pow ierzchniach ciem nych, nie dałaby więcej n a d 43 m illim e try wrysokości. Za­

iste, nie j e s t to wiele, jeżeli chodzi o za­

spokojenie p otrzeb wegetacyi. P raw da, że Lowell żywo p ro te s tu je przeciw ko obli­

czeniom p an n y Clerke: jeg o zdaniem, w a r s tw a wody, pochodzącej ze sto p io n e ­ go śniegu, nie m ia ła b y mniej niż 75 c e n ­ ty m e tró w .

D odajm y od siebie, że d y sk u sy a ta k a j e s t w p ro s t dziecinna, albowiem obecnie n iep odo b n a k u sić się o tego rodzaju ozna­

czenia z ja k ie m takiem praw dopodobień­

stw em powodzenia. A j e d n a k sły n n a te- orya Lowella całkowicie opiera się n a przypuszczeniu, że w s z y s tk a woda, nie­

zb ę d n a dla w e g etacyi, pochodzi z to p n ie­

nia śnieg ó w biegunow ych. Taki, p rz y ­ najm niej, m a być w y n ik j e g o obserw a- cyi. Główną cechą kanałów i wogóle por w ierzchni p la n e ty j e s t bez w ą tp ie n ia zmienność. Rzeczy wiście nic niema, zdaje się sta łe g o n a ty m sąsiednim świecie:

b a rw a szczegółów, n a tę ż e n ie ićh o św ie­

tlenia, stopień widoczności—w szystko to zdaje się ulegać c iągłym zmianom. Zm ia­

ny te zachodzą, praw dopodobnie, wedle ja k ie g o ś p raw a , którego u ją ć jeszcze nie możemy, a k tó re Lowell postanow ił w y ­ świetlić.

Zestaw iw szy w sz y stk ie swe ry su n k i, astronom a m e r y k a ń s k i zauw ażył u d e rz a ­ ją c y fa k t, że k a n a ły M arsa nie w szy stkie widoczne są jedn ocześnie i że czas u k a ­ zania się każdego k a n a łu w ciągu ro k u Marsowego w y d a je się tem późniejszym, im dalej k a n a ł t e n z n a jd u je się od bie­

guna, zwróconego k u Słońcu; stą d w y n i­

kałoby, że rozw ijaniem się kanałów r z ą ­ dziłaby siła w y s tę p u ją c a jednocześnie z to pieniem się lodów biegunow ych. Otóż siła ta rozchodzi się stopniowo, p o s tę p u ­

j ą c od jedn e j szerokości do drugiej, aż poza równik. Oto są fak ty, któ re miał stw ierdzić profesor Lowell w czasie p rze­

ciw staw ien ia z r. 1903. J a k ż e tłu m ac z y on te fakty?

Na Ziemi w e g e ta c y a potrzebuje dw u g łów nych czynników: słońca i wody. W o ­ dy nie b rak praw ie nigdzie, w y sta rc z y więc, by się n a wiosnę ukazało słońce gorętsze, a życie roślinne się zjawia. Na Marsie, przeciwnie, wroda trafia się nie­

zm iernie rzadko, t a k rzadko, że po k a ­ żdej zimie j e s t ona p raw ie całkowicie od su n ię ta na bieguny, gdzie z n a jd u je m y j ą w stanie sku pien ia sta ły m . -Wobec tego, a b y m ogły odżyć rośliny, p otrzeba koniecznie, by stopniały śniegi i lody biegunow e i by woda, w te n sposób uw ol­

niona, m ogła zrosić urodzajne s tre fy p la ­ nety . Owo topienie się może n a s tą p ić tylk o pod działaniem bardziej gorących prom ieni słonecznych, a więc dopiero w te d y , gdy słońce znajdzie się dość w y ­ soko n a d horyzontem . N ajpierw u leg n ą wówczas zroszeniu strefy biegunow e i tam też u ja w n ią się pierwsze śla d y roślin no­

ści. P o te m stopniow o woda ta spływ ać będzie ku równikowi, po drodze wszędzie dając początek żywej w egetacy i, k tó ra oczom n aszym przed staw ia się w postaci kanałówr, o k a z u ją c y ch się kolejno. P o ­ nieważ atoli żadne p raw o fizyczne nie może n am w ytłu m aczyć s p ły w a n ia tej wody k u rów nikow i, zwłaszcza poprzez g r u n t w y sc h n ięty , przeto Lowell wnosi stąd, że plamy, zwane kanałam i, u t r z y ­ m y w a n e są sztucznie.

Lowell m iał nadzieję, że w sz y stk ie te p o g lą d y znajd ą potw ierdzenie w fo to g ra ­ fiach tarc zy p lan e ty . Na nieszczęście, w og n isk u n a jp otężniejszy ch narzędzi Mars ukazu je się n a m w postaci d r o b n e ­ go bardzo k r ą ż k a na pły tkach fotogra­

ficznych. Nie k w e s ty o n u ją c o trz y m an y c h

wyników, k tó re zaszczyt przynoszą a s tr o ­

nomom z Flagstałfu, m u sim y wyznać, że

zdjęcia te, n a w e t powiększone, n ie m ogą

stan ow ić k r o k u n a p rzód w znajomości

p la n e ty . J e d y n ą rzeczą, j a k ą ła tw o do-

strzedz na kliszach, są szczegóły z n a ­

czniejsze, co do k tó ry c h i ta k nie może

być żadnych wątpliwości.

(14)

222 W SZ E C H ŚW IA T No 14 W szy scy astronom ow ie, k tó rz y b adali

Marsa w c iągu o s ta tn ic h la t 40, z g a d z a ją się ze sobą co do w ielkich konfiguracyj, k tó re w idać na fotografiach.

D w o jenie się kanałó w , k tó re Low ell do­

s tr z e g a n a sw ych zdjęciach, w y d a je mi się rzeczą p o d le g a ją c ą w ielu zastrzeżeniom . Miałem te klisze w r ę k u i u t r z y m u j ę s t a ­ nowczo, że n ig d y nie m ogłem s tw ie rd z ić n a n ich ta k w y ra ź n eg o rozdw o jen ia, j a ­ kie w y s tę p u je na r y s u n k a c h Lowella- W id a ć tam , praw d a , k a n a ł y poszerzone, ale żaden z nich nie j e s t n a p ra w d ę po ­ dwójny.

Nie b ę d ę t u k ła d ł n a c is k u n a k r u c h o ś ć hypotez, o p a rty c h n a w id o czn ości c ie n ­ k ich linij, k tó re widzi Lowell, w y d a ło mi się j e d n a k rzeczą p o ż y te c z n ą p r z e d s ta w ić w o g óln y m zarysie dzieło, z a p o c z ą tk o w a ­ ne przez a s tr o n o m a z Flagstaffu.

VI.

Dzisiaj pró żno by śm y usiło w ali w y s n u ­ w a ć w n io sk i p ew n e , d o ty czące k lim a to ­ logii p lan e ty M arsa.

C a ło k s z ta łt badań, k t ó r y s ta r a łe m się p r z e d s ta w ić z możliwie n a jw ię k s z ą bez­

s tro n n o śc ią , dowodzi, że w dziedzinie areografii w s z y s tk o j e s t jeszcze do z ro ­ bienia; dopiero z a c z y n a m y z a b ie ra ć się do badania, je s te ś m y zaledwie n a p i e r ­ w szych s tro n ica c h .

N ie tru d n o zrozum ieć p r z y c z y n y , dla k tó ry c h z agadnienie to j e s t je s z c z e t a k dalekie od rozwiązania.

Z je d n e j s tro n y , p rze d m io t sam wiąże się z n a jtru d n ie js z e m i p r o b le m a ta m i fi­

zy ki w spółczesnej, m ianowicie tak iem i, k tóre , od wczoraj z aled w ie wyłonione, j u ż zdążyły w yw ołać n a jg o rę ts z e p o le ­

miki.

Z d ru g ie j s tro n y , k a ż d a t e o r y a w te d y t y lk o j e s t zad ow alająca, g d y potrafi do ­ k oła j a k i e jś m y śli ogólnej z g ru p o w a ć b ardzo z n a cz n ą liczbę faktów .

Otóż, m ożna p rz y z n a ć bez obaw y, że w b a d a n ia c h n a d M arsem b r a k n a m prze- d e w s z y s tk ie m fak tó w , m ianow icie fak tó w nau k o w y c h , ściśle s tw ie r d z o n y c h i n a le ­ życie spra w d zo n y c h .

I zaiste, niem a w te m n ic dziw nego.

A stro n o m ia do tąd słabo j e s t p rz y g o to ­

w a n a do b a d a ń n a d k rąż k iem t a k d r o b ­ nym , j a k im j e s t tarcza pozorna Marsa;

w s k u te k tego, za każdem now em p rz e ­ c iw sta w ie nie m wiedza na sza zw ięk sza się o niezm iernie drob ną ilostkę, i n i k o ­ m u nie j e s t dan e przew idzieć dnia, w k tó ry m obfitość faktów, najdoskonalej ustalo ny ch, pozwoli n a m dojść do c ie k a ­ w y c h a upraw n io n y c h wniosków.

Zapewne, nie j e s t to powód do w ycofa­

n ia się z pracy. To, co zachodzi w k w e s ty i Marsa, zdarza się codziennie we w s z y s t ­ kich dziedzinach wiedzy judzkiej. W m i a ­ rę tego, j a k coraz to m n ie jsz ą obręczą ś c isk a m y ja k ie k o lw ie k z a g adn ienie, z m u ­ szeni j e s t e ś m y z n a t u r y rzeczy z a jm o ­ w ać się p rzedm iotam i najrozmaitszemi;

w id n o k rą g rozszerza się z chwilą, g dy za cz niem y p osuw ać się naprzód i b a rd z o pręd k o s ta je m y przed tem , co lord Kełvin lubił nazyw ać „ g ra n ica m i naszej w ie ­ dzy “.

Tłum. S. B.

O D E Z W A .

Rozpocząłem pracę nad monografią mię­

czaków mioceńskich Polski (miooenu mor­

skiego i sarmatu). Ponieważ dotychczasowe większe prace paleontologiczne z tego za­

kresu pochodzą jeszcze z czasów Eichwalda i Duboisa, przeto nowsze opracowanie pa­

leontologiczne całości jest rzeczą potrzebną.

Materyał, którym rozporządzam, jest dość obfity, jednakowoż niejednostajny, gdyż bo­

gate w skamieniałości miejscowości Królest­

wa i Wołynia są w zbiorach tutejszych (Mu­

zeum Dzieduszyckich we Lwowie, Komisyi Fizyograficznej w Krakowie) nie zbyt dobrze przedstawione. Zwracam się przeto z proś­

bą do czytelników Wszechświata w K rólest­

wie, aby zechcieli łaskawie zbierać w ciągu tego roku skamieniałości mioceńskie (ślima­

ki i małże) i nadsyłać mi je do opracowania.

W krótkiej odezwie trudno w yliczyć wszy­

stkie miejscowości, z których materyał jest pożądany, w każdym razie najwięcej zależy mi na okazach z miejscowości najbogatszych, np. z Korytnicy i Lipy, Małoszowa (Koło Książa W.), Pińczowa, Chmielnika w Kró­

lestw ie, z Szuszkowiecr Żukowiec, Starego

Poczajowa i t. p. na Wołyniu, z Pelsztyna,

Warowiee na Podolu. Oczywiście czytelnicy

zamieszkali w tych miejscowościach najłat­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Kości udowe

padkach uleczenie to je s t tylko pozor- nem, gdyż po pewnym czasie w jego krwi znów zjawiają się trypanosomy i mogą się tak rozmnożyć, że wkrótce naczynia

bi. Najczęstszą postacią depresyi — podług niego — jest stała bezpłciowość pewnych osobników, k tórych niemożna zniewolić do wydania gruczołów rozrodczych,

ności do dalszego podziału jąder, które się raz podzieliły amitotycznie, podlegała licznym krytykom. Tak Ziegler i vom Rath twierdzą, że podział amitotyezny

żdego ciała rozżarzonego ta okolica widma em isyjnego, gdzie energia prom ieniowania je st m axim um , tem bardziej zbliża się ku krańcow i fioletowemu, im te m p

jąc, że się iszczą trzy prawa „zachowania", L ewis buduje nowy system at mechaniki, w którym ilością, ruchu byłby iloczyn mv, energią cynetyczną —

stego roztworu zależna jest przedewszyst- kiem od częstości mieszania, zachowtinie się roztworów z domieszką jest

przekonał się, żo na podstaw ie d łu ­ gości igieł, ilości rzędów szparek, oraz ilości przewodów żyw icznych w liściach, nie mo­.. żna odróżnić na pew