iiaymiiriH<rui iĄ ■»>r*w<qfi «<i{i **!<<» ,
Nr.12, Wąbrzeźno, dnia 17 marca 1928 r. ! Rok 5NMLKJIHGFEDCBA
E w a n g e l j a
ś w . J a n a r o z d z . 6 , w i e r s z 1 — 1 5 .
O n e g o c z a s u o d s z e d ł J e z u s z a m o r z e G a li l e j’
s k i e , k t ó r e j e s t T y b e r j a d z k i e . I s z ł a z a N im r z e s z a w ie lk a , iż w i d z i e l i z n a k i, k t ó r e c z y n ił n a d t y m i, c o c h o r z e l i. W s z e d ł t e d y J e z u s n a g ó r ę i s i e d z i a ł t a m z u c z n i a m i S w y m i . A b y ł a b l i s k o P a s c h a , d z i e ń ś w ię t y ż y d o w s k i . P o d n i ó s łs z y t e d y o c z y J e z u s i u j r z a w s z y , iż w ie lk a r z e s z a i d z ie d o N ie g o , r z e k ł d o F i li p a : S k ą d k u p i m y c h l e b a , a ż e b y c i j e d li ? A m ó w ił t o , k u s z ą c g o , b o O n w ie d z i a ł , c o m ia ł c z y n i ć . O d p o w i e d z i a ł M u F i
l i p : Z a d w ie ś c ie g r o s z y c h l e b a , n i e d o s y ć im b ę d z i e , ż e b y k a ż d y m a ł o c o w z ią ł . R z e k ł M u j e d e n z u c z n ió w J e g o , A n d r z e j , b r a t S z y m o n a P i o tr a : J e s t t u j e d n o p a c h o lę , c o m a p i ę c i o r o c h l e b a j ę c z m ie n n e g o i d w i e r y b y : a l e c o t o j e s t na t a k w ie l u ? R z e k ł t e d y J e z u s : k a ź c i e l u d z i o m u s i ą ś ć . A b y ł o t r a w y w i e le n a m i e j s c u . A t a k u s i a d ł o m ę ż ó w j a k o b y p i ę ć t y s ię c y . W z ią ł t e d y J e z u s c h l e b : a d z ię k i u c z y n iw s z y , r o z d a ł s i e d z ą c y m , t a k ż e i z r y b i l e c h c i e l i . A g d y s i ę n a j e d li, r z e k ł u c z n i o m S w o im : Z b i e r z c i e , k t ó r e z b y ł y o m k i , a b y n i e z g i n ę ł y . Z e b r a l i t e d y i n a p e ł - u n l łd w a n a ś c i e k o s z ó w u ł o m k ó w z p i ę c i o r g a c h l e b a j ę c z m ie n n e g o , k t ó r e z b y w a ły t y m , c o j e d l i . O n i t e d y l u d z i e , u j r z a w s z y c u d , k t ó r y J e z u s u c z y n i ł , m ó w i l i : iż t e n j e s t p r a w d z i w i e p r o r o k , k t ó r y m ia ł p r z y jś ć n a ś w ia t . T e d y J e z u s p o z n a w s z y , iż m ie l i p r z y jś ć , a b y G o p o r w a l i i u c z y n il i k r ó l e m , u c i e k ł z a s ię s a m j e d e n n a g ó r ę .
N a u k a z e w a n g e l j i .
C z e m u P a n J e z u s c h c ia ł d o ś w ia d c z y ć F i l ip a ? A b y m u p o d a ć s p o s o b n o ś ć p o w o ła n ia s i ę n a w s z e c h m o c n o ś ć C h r y s tu s o w ą . F i l ip n i e o d w o ła j s i ę d o w s z e c h m o c y P a n a J e z u s a . M i m o t y lu c u d ó w , j a k i c h b y ł ś w i a d k i e m , n i e p r z y s z ł o m u n a m y ś l, ż e P a n J e z u s m o ż e p o m n o ż y ć c h l e b . Z a m i a s t t e g o m ó w i o n i e p o d o b i e ń s t w ie w y s t a r a n ia s i ę o w y ż y w i e n i e l i c z n e j r z e s z y . W i a r a j e g o b y ła z a s ł a b ą ; a l e s k o r o t y lk o o ś w ia d c z y ł, ż e n i e
p o d o b i e ń s t w e m j e s t n a k a r m i ć t y lu l u d z i, n o w y c u d m i a ł g o w t e j w i e r z e u t w ie r d z ić .
J a k i c h z n a k ó w u ż y ł C h r y s t u s p r z y t y m c u d z i e i c z e m u ?
W e d łu g o p o w ia d a n ia ś w . M a te u s z a ( 1 4 , 1 9 ) 1 . s p o j r z a ł n a jp r z ó d w n i e b o , a b y o k a z a ć , ż e w s z y s t k o d o b r e z n i e b a p o c h o d z i, ż e B ó g o t w i e r a s z c z o d r o b l i w ą d ł o ń i w s z y s tk i e m p o t r z e b o m z a r a d z a . 2 . Z ło ż y ł B o g u d z ię k i, a b y n a s n a u c z y ć , iż m y O jc u n ie b ie s k ie m u z a J e g o h o jn e d a r y d z ię k o w a ć w in n iś m y . „ S tó ł" , m ó w i C h ry z o s to m ś w ię ty , „ z a c z y n a ją c y s ię o d m o d litw y i n a n ie j k o ń c z ą c y , n ig d y n ie u c z u je n ie d o s ta tk u , le c z b ę d z ie m ia ł o b f ito ś ć w s z y s tk ie g o , ” 3 . P o b ło g o s ła w ił j^ h le b , a b y n a s n a u c z y ć , ż e b ło g o s ła w ie ń s tw o B o ż e d a rz y o b f ito ś c ią .
C ó ż o z n a c z a c u d te n w ś c iś le js z e m z n a c z e n iu ? O z n a c z a o n s z c z e g ó ln ie N a jś w ię ts z y S a k ra m e n t O łta r z a , k tó ry n ie ty lk o p ię ć ty s ię c y , a le m iljo n y o s ó b d u c h o w o k a rm i, a m im o to n ig d y s ię G o n ie s p o ż y je .
C z e m u P a n J e z u s k a z a ł z e b ra ć o k r u c h y ? 1 A b y ic h n ie p o d e p ta n o ! n ie z m a rn o w a n o . 2 . A b y z ic h o b f ito ś c i o c e n io n o w ie lk o ś ć c u d u . 3 . A b y ś m y s ię n a u c z y li c e n ić d a ry B o ż e , c h o ć b y n a jd ro b n ie js z e , a n ie c z u ją c p o tr z e b y u ż y c ia ic h d la s ie b ie , r o z d a w a li! je m ię d z y u b o g ic h .
C z e m u C h r y s tu s p o ty m c u d z ie u c ie k ł?
L u d b o w ie m p o ty m c u d z ie p o z n a ł w N im o c z e k iw a n e g o M e s ja s z a i p r a g n ą ł G o u c z y n ić k r ó le m ż y d o w s k im . P r o ro c y . p r z e p o w ie d z ie li w p r a w d z ie , z e M e s y a s z z s ło ż y k r ó le s tw o i ja k o k r ó l p a n o w a ć b ę d z ie . Ż y d z i je d n a k r o z u m ie li tę p r z e w o d n ię w te r n z n a c z e n iu , ż e p o w s ta n ie k r ó le s tw o z ie m s k ie . P a n J e z u s j« k o B ó g - c z ło w ie k je s t P a n e m i k r ó le m c a łe g o ś w ia ta ; a le te j k o r o n y k r ó le w s k ie j n ie c h c e p r z y ją ć o d lu d z i, b o ć r z e k ł d o P iła ta : K ró le s tw o M o je n ie z te g o ś w ia ta . I n n e O n c h c ia ł z a ło ż y ć k r ó le s tw o . K r ó le s tw o B o ż e ; B o g u m ie li lu d z ie b y ć p o d le g li.
U c z y n a s Z b a w ic ie l, a b y ś m y w s z ę d z ie n ie s w o je j, le c z B o ż e j > ..h w a ły s z u k a li, a u n ik a li z a s z c z y tó w , k tó r e s ię z B o ż ą c h w a łą n ie z g a d z a ją .
— 46 —
Dwaj towarzysze niedoli w lwiej jamie.
Święty Hieronim, doktor Kościoła, opowia da następującą dziwną przygodę z życia pew nego pustelnika, którą z jego własnych ust u- słyszał.
Pustelnik ten zwał się Malchus. Pewnego razu prosił swego Opata, aby mu pozwolił cho rą matkę staruszkę raz jeszcze odwiedzić przed jej śmiercią.
Kiedy więc szedł do domu matki, został napadnięty w drodze przez robójników (Sara- cenów) i wzięty do niewoli; wreszcie kupił go pewien /Arab za niewolnika.
Na szczęście nie był sam u owego Araba, jakiś drugi pobożny człowiek był jego towa rzyszem niedoli.
Arab obchodził się srodze z obu niewolni
kami i nakładał nanich ciężkie roboty. To też wzdychali obaj do wolności.
Pewnego dnia nadarzyła się im dobra spo sobność do ucieczki. Zbiegli więc rzeczywiście i przez nikogo nie spostrzeżeni przybyli na pu stynię. Przebyli już spory jej kawał, gdy wtem zobaczyli w oddali za sobą tuman kurzu, zbliżający się do nich z każdą chwilą ; nieba wem spostrzegli, iż dwóch uzbrojonych .męż
czyzn ściga ich na wielbłądach. Żrozumieli zaraz, że to ich pan wraz ze sługą pędzi za nimi. Z przerażeniem poczęli się rozglądać do
koła, czy nie zobaczą jakiej kryjówki.
Wtem spostrzegli w pobliżu w skalistej ścianie otwór, prowadzący do jamy. Czemprę- dzej wpadli dę owej jaskini. Aleponieważ wy dawała im się długa, bali się iść w jej głąb;
przeto poszukali sobie kryjówkę niedaleko wej ścia. Nie upłynęło wiele minut, gdy przed ja
skinią stanęli ścigający i wrzeszcząc straszliwie, poczęli okropnie wygrażać. Lecz kiedy nikt im z jaskini nie odpowiadał, kazał pan wejść do niej słudze i wypędzić zHegów mieczem.
Sługa wszedł dość głęboko w jaskinię, wrzeszcząc przeraźliwie. Wtem wyskoc yła z głębi lwica, a rzuciwszy się nań, zagryzła go i zawlokła do swej kryjówki. Pan zniecierpli
wiony długiem czekaniem na sługę, klnąc wszedł także w głąb jaskini. I na niego rzuciła się lwica i zabiła go na miejscu.
Drżąc z przerażenia, stali obaj zbiegowie w bocznej kryjówce. Pewni byli, żeteraz przyj dzie kolej i na nich.
Atoli sprawa wzięła niespodziewany obrót.
Lwica widocznie nie czuła się już bezpie
czną w owej jamie; wyniosła bowiem powoli w pysku swe młode, j ;dno po drugiem z jaski
ni i nie wróciła już do wieczora. Wreszcie od ważyli się zbiegowie wyjść na świat i ku wiel kiej radości zobaczyli wielbłądy, które leżały, oczekując swych panów. Na szczęście były obładowane wielkim zapasem żywności.
Dziękując Bogu ze łzami w oczach, wsie dli obaj na wielbłądy i po kilku dniach przy byli do rzymskiegoobozu, gdzie ich gościnnie przyjęto. Nareszcie, pożegnawszy się wzajem
nie, wrócili każdy do swej ojczyzny.
W takich wypadkach dadzą się zastosować słowa Dawida: „Od Pana się to stałoi dziwnem jest w oczach naszych".
ROZMAITOŚCI
Wykopaliska archeologiczne na wyspie Cypr.
Szwedzki archeolog Gjorstad odkrył w osta
tnim czasie znaczne wykopaliska archeologiczne na wyspie Cypr, o których dopiero teraz doszły do Aten dokładniejsze wiadomości. Szwedzki archeolog rozpoczął prace badawcze na półno
cnej stronie wyspy, gdzie zbadał 45 grobów i znalazł około 1750 pozostałości. Chodzi tu pra“
wie zawsze o przedmioty, które datują się z czwar
tego tysięcolecia przed Chrystusem. Znalazł on różne sztylety, oszczepy i inną broń bronzową które przez tyle tysiącoleci spoczywały w ziemi.
Prócz tego wykopał Gjorstad cały szereg naszyj
ników z pereł i naczynia gliniane.
Automobilem w morze.
Z Daytona Beach w Florydzie donoszą, że znany tam miłośnik sportu Frank Lockhart zbu
dował wyścigowy automobil w formie cygara.
Chciał on nim zdobyć rekord szybkości. Zaraz jednak przy pierwszej próbie spotkał go ciężki wypadek. Gdy automobil osiągnął szybkość 225 mil angielskich na godzinę stracił Lockhart pa
nowanie nad nim.
Rozpędzony wóz przekoziołkował się i runął więcej jak sto metrów daleko w morze. Tylko cudem uniknął Lockhart cięższych obrażeń. Na
tomiast uległ automobil zupełnemu zniszczeniu.
Wypadek nastąpił w obecności 15000 widzów.
Podrzutek jako wygrana loterji fantowej.
Rzecz działa się w Paryżu.
W czasie zabawy sylwestrowej w jednym z z lokalów na Montmartre — gdy zabawa wrz&ła w najlepsze, wszedł na salę, na której tańczono właściciel zakładu, niosąc zawiniątko. Zdziwio
nym gościom oznajmił, że jakaś matka podrzuci
ła niemowlę, wraz z kartką, w której tłumaczy, że nie ma je za co wychować i prosi litościwych ludzi, aby się dzieckiem zajęli.
Powstało oburzenie na nielitościwą matkę, ale gdy zawiniątko rozwinięto i ujrzano śliczne dzieciątko, żal ogarnął wszystkie serca i jedna z pań zaproponowała puścić je na loterję. Los kosztował 500 fr., a zebrane pieniądze miał za
brać ten, komu losem przypadnie opieka nad dzieckiem.
Z uznaniem przyjęto propozycję i rozsprze- dano losów na 1 5 tysięcy franków. Wygrał dzie
cko jakiś stary kawaler, nie stropił się jednak tym osobliwym uśmiechem fortuny, oznajmiając, że zna poczciwą wieśniaczkę, Normandkę, która chętnie dziecko wraz z własnemi wychowa.
Opuszczając po skończonej zabawie lokal- goście nigdy pewnie nie odczuwali takiego zado
wolenia, jakowego dnia, w którym małej niewin
nej istocie, opuszczonej przez matkę, zabezpie
czyli przyszłość.
— 47 —
Fort Grass-Tilly pod Marsylią jest miejscem zbiórek legioni
stów, którzy jako ochotnicy wyjeżdżają do pułków legji cu
dzoziemskiej w Afryce. Brak pracy, strach przed karą, po żądanie przygód skłaniają czę
sto młodych ludzi do wstępo
wania w szeregi legij cudzo
ziemskich, skąd w małej tylko liczbie wracają. Służba jest ciężka, a klimat za gorący. Po
mimo to dooływ do francuskiej legji cudzoziemskiej jest bar
dzo wielki.
Niesamowity dworzec kolejowy.
Samobójca, który z tamtego świata obiecał przysłać sprawozdanie.
Pomiędzy urzędnikami i służbą „Karyntyj- skiego dworca** w Marburgu, panuje od kilku ty
godni formalną spirytystyczna epidemja. Codzien
nie w salach urzędu odbywają sie seanse, a dy
rekcja kolei marburskiej widziała się zmuszona do wkroczenia, ponieważ przez to nie mogła być dokładnie przez urzędników wykonywana służba.
Duszą tego ruchu był dozorca dworca Jan Schaupler, rodowity Styryjczyk. W sobotę około godz. 3-ej zrana, znaleźli go koledzy w jednem z biur dworca powieszonego. W liście pożegnal
nym do żony i spirytystycznych swych przyjaciół pisze Schaupler, że popełnia samobójstwo w tym celu, abv już nazajutrz, tj. w niedzielę na wiel
kim szansie dać sprawozdanie z pozagrobowego świata. Prosi on w liście swą żonę i siedmioro dzieci, by po nim nie nosiły żałoby, ponieważ po śmierci zobaczą się znowu.
Policja zabroniła odbycia seansu w domu pewnego urzędnika w Marburgu gdzie Schaupler obiecał, że się po śmierci ukaże. Śmierć 37-lernie"
go człowieka, a zwłaszcza jej motywy, wzbudzi
ły w Marburgu usprawiedliwioną sensację.
O złem wychowaniu córek.
Jak wiele mamy małżeństw nieszczęśliwych’
świadczą o tern mnożące się coraz więcej rozwody A przecież dawniej wypadek rozwodu należał do rzadkich wydarzeń, jak również nieszczęśliwych małżeństw nie było przynajmniej tyle, co dzisiaj Czemu więc przypisać tęanormalję?
Jedni twierdzą że to skutkiem demoralizacji powojennej, inni przypisują stan ten dzisiejszy ciężkim warunkom ekonomicznym. Pewnie, iż jedni i drudzy mają po części rację, gdyż obydwa te czynnjki wpływają na rozluźnienie się węzłów małżeńskich, atoli jedną z najważniejszych przy
czyn jest złe wychowanie kobiety, nienauczenie jej przystosowania się do dzisiejszych warunków życia. Matki posyłając córki do szkół, o to żeby się one dobrze uczyły, żeby nie odrywały się od zajęć szkolnych, dla jakiej — broń Boże — pod
rzędnej pracy, marząc o jakiejś lepszej karjerze dla córe.k, a nie wyrabiając w nich zamiłowania do gospodarstwa, do życia domowego ; nie uczą
praktycznych zajęć domowych, nie przygotowują ich na przyszłe żony i gospodynie.
Taka niekształcona panienka, po ukończeniu niższych, lub nawet średnich szkół, co ma robić?
Oczywiście stara się o posadę w biurze, którą czasem otrzyma .Matka zadowolona, że córka jest urzędniczką, nie troszczy się już o nic, pozwala jej żyć według upodobania, stroić się, boć to przecież za jej zapracowane pieniądze. Panienka, stykając się z koleżankami, nabiera przyzwycza
jenia do życia towarzyskiego, uczęszcza na zaba
wy. nawet dancingi, no—i mogłoby to tak trwać.
Ale przecież panienka zapragnie wyjść zamąż.
Dobrze, jeżeli zrobi t. zw. „dobrą partję** t. j.
wyjdzie za człowieka zamożnego, lub na odpo- wiedniem stanowisku, co bardzo rzadko zdarza się, ale jeżeli wyjdzie za ubogiego kupca, rzemieśl
nika, czy urzędnika?... Wówczas trzeba zająć się gospodarstwem i domem męża... Ale to dla niej całkiem obcy i niemiły świat, ona go nie zna i nie umie w nim rządzić; zdaje więc wszystko na służącą, która musi być.
Mąż pracuje całemi dniami, aby podołać wy datkom, a pani się nudzi. Przyzwyczajona do towarzystwa, zaczyna odwiedzać dawne koleżan
ki, spędzać czas poza domem, a gospodarstwo idzie pod psem; wreszcie uczuwa żal do męża, że nie chodzi z nią na zabawy, że jej nie stroi, że złamał ' jej życie, wyrywając z posady, na której nic jej nie brakowało itd. Mąż zachciankom żonki podołać nie mogąc, a widząc w domu za
niedbania, że nlte nie jest w porę zrobione, rów
nież i on zaczyna uczuwać żal do żony — i...
rozpoczynają się kłótnie, swary, tak że pożycie staje się niemożliwem, a w końcu następuje ro
zejście się lub rozwód.
Otóż, aby tego uniknąć, matki winny za mło
du uczyć córki przystosowania się do obecnych ciężkich warunków przyuczać je do praktyczne
go życia, aby umiały odpowiedzieć zadaniu przy
szłej żony i gospodyni. — A nawet wtenczas, kiedy panna na siebie pracuje, czuwać, aby więcej oddawała się domowi, aby w nim wyręczała ma
tkę, wyrabiając jej zamiłowanie do życia domo
wego i oszczędności. Kobiety tak wychowane, «ą i będą napewno dobremi żonami, matkami i go
spodyniami.
Skarb Watażki
IHGFEDCBA16) P O W IE ŚĆ .
Tu doktor, którem u spieszno było, spojrzał na zegarek, która godzina i w ybiegł bez poże
gnania za drzwi.
VI.
K awaler Casanowa de Seingalt.
Po odejściu doktora Bambera, Fogelw ander począł dalej rozm yślać o sw oich planach. Im dłużej m yślał, tern bardziej przychodził do prze
konania, że drogą prostą, przemocą, użyciem siły otwartej, nie zdoła w ydrzeć pięknej niew olnicy Szachinow i, który przeciw podobnym środkom z góry pewnie się ubezpieczył najzupełniej. N ie pozostawało nic innego, tylko chytrość na chy- trość. Trzeba było w alczyć fortelem i podstępem . Trzy dni m iał Fogelw ander czasu do obm y
ślenia kam panji przeciw Szachinowi. M łody rot
m istrz postanow ił postarać się koniecznie o jaki taki przynajmniej zapas pieniędzy, bez których nie m ożna było m yśleć o rozpoczęciu wyprawy.
N ajw ażniejsza w ięc była kwestja pieniężna.
A poniew aż Fogelwander znajdował się w roz- paczliw em położeniu, gdyż kredyt jego dawno już był w yczerpany, nie posiadał w ięc nic prócz oficerskiego patentu.
Patent oficerskiautoramentu cudzoziem skiego był w dawnej Polsce, jak zresztą i w innych państwach, artykułem osobnego handlu; stopnie sprzedaw ało s’ę i kupow ało najczęściej za po
średnictwem agentów . Jak zw ykle bywa w po
dobnych w ypadkach kto chciałnabyć patent taki, kupował bardzo drogo, kto sprzedawał nagle, dostaw ał najlichszą cenę, połowę, lub trzecią część tego, co sam niegdyś zapłacił.
Patent Fogelw andia był wart około 30 000 złotych. Sprzedając nagle, m usiałby Fogelwan
der sprzedać stopień za bezcen; postanow ił tedy patent zastrw ić tylko.
Fogelw ander tak gorąco się zajął swą przy
godą, że nie zaw ahał się do tego użyć środka, którego dotąd m imo ciężkie kłopoty, zaw sze unikał.
Pośpiech był konieczny i tak nasz oficer już nazajutrz ukończył interes. A gent, a raczej lich
wiarz, którem u zastawił patent,.w ypłacił m u 5 000 złotych.
D awno już Fogelwander nie m iał tak znacz nej gotówki w kieszeni. Złoto® poczęło w nim budzić nieszczęsną żyłkę szulerską. Począł roz
m yślać, czy nie dobrzeby było, spróbować szczę
ścia, którego jeden uśm iech m ógł kilkakrotnie pom nożyć otrzym aną sum ę i .na jakiś czas przy najmniej w yzwolić z przykrego położenia.
O dganiając od siebie natrętne pokuszenie, biegł do dom u z pieniądzm i, jakby uciekał sam przed sobą.
W rynku zaszło m u drogę dw óch m ężczyzn*
Jeden z nich był w czerwonym uniform ie m ajor- skim , drugi ubrany był po francusku. M ężczyzna w uniform ie był to m ajor wojska polskiego, ale bez żadnej służby czynnej i bez żadnego żołdu, tylko z prawem noszenia uniformu.
Był to W łoch, nazw iskiem Sabi, awanturnik i gracz hazardowy. Drugi m ężczyzna był wyso"
ki barczysty, z oczym a niespokojnem i, które od- razu budziły obawę i nieufność. M ienił się sa m ozw ańcze Casanowa lub Seingalt. Był jednym z najniebezpieczniejszych awanturników ow ego czasu.
Sabi, poznaw szy Fogelw andra z awanturni
kiem , zaprosił obu na w ieczór do siebie. Fogel wander w iedział, na jakie się naraża niebezpie czeństw o, przyjm ując zaproszenie, ale oprzeć się nie m ógł.
W ieczorem udał się na um ówione m iejsce, a gdybyśm y tam poszli za nim z czytelnikiem , ujrzelibyśm y go przy stole, jak rozpalony trun
kiem i nam iętnością, z bladą, wzburzoną twarzą, ze spiekłem i od gorączkow ego rozdrażnienia u- stam i, z oczym a iskrzącemi się złow rogim żarem rzuca lichw iarskie dukaty na hazard szalonej gry.
Fogelw ander po kilku chw ilach szczęścia, które uśm iechnęło się doń zw odniczo, począł przegrywać stawkę po stawce. Za godzinę m iał już ledwo pięćdziesiąt dukatów. K ilkakro
tnie głuchy, stłum iony głos rozsądku odzywał się doń napom nieniem , ale nam iętność przem ogła.
R ozpacz, gniew, w ściekłość i ustaw iczna nadzieja pow etowania straty gnały go jak furje piekielne w zasadzkę. O baj W łosi grali z zim ną krwią, w esoło i sw obodnie. Przed Fogelwandrem leża ły już tylko drobne szczątki sum y, którą niedawno okupił zastawem rangi.
Przeliczył je drżącemi rękam i, ułożył w stos i chciał rzucić na jedną stawkę. Seingalt, któ
ry trzym ał bank, odsunął pieniądze z grzecznym uśm iechem .
— M ój panie hrabio... nie m asz dziś szczę ścia, zostaw to na szczęśliwszą chwilę.
I w yciągając się na krześle, dobyłz kieszeni dużą kieskę, aby w nią pozbierać wygrane pie niądze. W tem w yskoczyła z kieszeni i padła na stół m ała m iniaturka na kości słoniow ej, a po toczyw szy się po stole, padła przed Fogelwandrem . M łody oficer siedziałpodów czasw glębokiem zadumaniu, a oczy jego w lepione były w resztę złota M iniaturką uderzyła go tedy zaraz; z pod lichego w idocznie pendzla, a m imo toz dokładną w iernością oddaw ała rysy, które na zawsze w biły się w pam ięć i w yobraźnię Fogelwandra.
Sylw etka wyobrażała m łodą dziewczynę, nie pospolitej piękności, ubraną wstrój o w schodnich cechach. Był to dziwnie podobny choć niezręcz nie m alowany portret owej tajem niczej, nieszczę
śliw ej ofiary Szachina, nad której w ysw obodze niem m yślał Fogelwander.
— Skąd pan m asz ten portrecik — zapytał Fogelw ander.
— Skąd go m am , racz pan posłuchać.
M łody awanturnik rozparł się w ygodnie w krześle i opow iadać począł:
— O tóż dostałem go dziwnym Ąjosobem . Przez pewien czas bow iem zajm ow ałem się ka- balistyką, a będąc raz w H adze u pew nego ban kiera, gnając przytem dokładnie jego interes, w ywróżyłem m u zupełnie dobrze, aby w sprawiej o którą chodziło, nie brał udziału. W iedząc w szystko przedtem dokładnie, m ogłem śm iało wróżyć.
(Ciąg dalszy nastąpi).