• Nie Znaleziono Wyników

Nasz Przyjaciel : dodatek do "Głosu Wąbrzeskiego" 1928.04.28, R. 5, nr 18

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Nasz Przyjaciel : dodatek do "Głosu Wąbrzeskiego" 1928.04.28, R. 5, nr 18"

Copied!
4
0
0

Pełen tekst

(1)

Dodatek do „G łosu W ąbrzeskiego'4

Nr.18,! Wąbrzeźno, dnia 28 kwietnia 1928 r.

Rok 5

E w an ge 1 j a

św. Jana rozdz. 16, wiersz 16— 22.

Onego czasu rzekł Jezus do Swych uczniów:

M aluczko, a już M nie nie ujrzycie, i zasię m alu­

czko, a ujrzycie M nie, iż idę do Ojca. M ówili tedy z uczniów Jego jeden do drugiego: Co to jest, co nam mówi. M aluczko, a nie ujrzycie M nie, i zasię m aluczko, a ujrzycie M nie, iż idę do Ojca? M ówili tedy: co to jest, co mówi:

M ai uczko. Nie wiemy, co powiada. A poznał Jezus, że Go pytać chcieli i rzeki im: O tern się pytacie m iędzy sobą, iżem rzeki: m aluczko, a nie ujrzycie M nie, i zasię m aluczko, a ujrzycie M nie? Zaprawdę, zaprawdę wam powiadam , iż będziecie płakać i lam entować wy, a świat się będzie weselił; a wy się sm ecić będziecie, ale sm utćk wasz w radość się obróci. Niewiasta, gdy rodzi, sm utek ma, iż przyszła jej godzina, lecz gdy porodzi dzieciątko, już nie pamięta uci- śnienia dla radości, iż się człowiek na świat na­

rodził. I wy tedy teraz wprawdzie sm utek m a­

cie; lecz zasię oglądam was, a będzie się rado­

wało serce wasze, a .radości waszej żaden od was nie odejm ie.

Procesja św. Marka

(Na niedzielę 29 kwietnia).

W iek 4. i 5. po Chrystusie widział w Euro­

pie liczne nieszczęścia. Królestwa runęły m iasta kwitnące znikały z powierzchni ziemi, dzikie hor­

dy barbarzyńców ogniem i m ieczem niszczyły dobytek ludzki.

W tym czasie żył w francuskiem mieście Vie- une m ąż świątobliwy, biskup M amerty. M iasto jego nawiedzały różne ciężkie, częste wojny, trzęsienia ziemi, pożary, głód. Biskup M amerty nie rozpaczał, udał się o pom oc do Bo ga. W y­

znaczył dla swej diecezji trzy dni pokutne.

W szystek lud m iał prosić Boga o zmiłowanie.

Lud tłumnie brał udział w procesjach zamówio­

nych przez biskupa. Odtąd corocznie odbywa­

ły się te procesje Szybko rozszerzył się ten zwyczaj na całą Francję, przechodząc powoli do innych krajów.

W Rzymie istniało wówczas coś podobnego prastara procesja św. M arka. Była osa przerób­

ką pogańskiego święta na cześć bożka zasiewów.

Z nastaniem chrześcijaństwa Rzymianie jej nie skasowali, ale odprawiali ją dalej, czcząc tą procesją nie bożka zasiewów, lecz prawdziwego Boga. Procesje wprowadzone przez biskupa M a- m ertego przyczyniły się do utrwalenia procesji św, M arka.

Za dawnych czasów odbywała się owa pro­

cesja z wielką uroczystością. Olbrzym ie tłumy ludu zbierały się w kościele, posypywały czoła popiołem i boso, brały udział w procesji. Pe­

wien kronikarz opowiada, że taka procesja trw a­

ła nie jak dzisiaj jedną dwie godziny, ale pełne sześć godzin. Pom iędzy wiernym i ujrzałeś przed­

stawicieli wszystkich stanów: bogatych, ubogich, książąt i km iotków; każdy poczuwał się do czy­

nienia pokuty. Nawet głowy ukoronowane jak Karol W ielki, królowa Elżbieta węgierska razem z swymi poddanym i, przepraszali Boga za swe przewinienia. Podczas procesji śpiewano pieśni i psalm y pokutne, przedewszystkiem litanję do wszystkich świętych.

Czy czasy dzisiejsze nie są podobne do cza­

sów biskupa M am ertego? Nędza niewym owna m iędzy biednym ludem, brak pracy, drogość, choroby; żniwa też niezbyt dobrze sic zapowia­

dają. Jak wynika z gazet w innych stronach oj­

czyzny naszej urodzaje m ogą być jeszcze m ar­

niejsze niż w naszych stronach. Tern więcej po­

wodu m odlić się słowy litanji do wszystkich świętych,. Abyś urodzaje ziem skie dać i one za­

chować raczył. Ciebie prosimy wysłuchaj nas Pa­

nie.“ Ileż to innych próśb m amy do Boga, za Kościół św. w M eksyku, w Bolsrewji tak okrut­

nie prześladowany; Za Kościół św. w Polsce warto się także pom odlić. Słowefm — pam iętać trzeba w m odlitwie nietylko o swoich potrze­

bach, lecz i o całym Kościele św.

Zważajmy na uczciwość naszych dzieci.

Rzecz taka prosta i zdawałoby się wrodzona każdemu uczciwem u człowiekowi, a jednakże nie-

(2)

— 70 — stety do głównych wad narodowych należy zali­

czyć brak, poszanowania cudzej własności.

Od młodu należy wpajać dzieciom poszano­

wanie cudzej własności i to nader starannie.

Póki dziecko jest zupełnie maleńkie, uczy­

my je zwykle nie ruszać niczego bez pozwole­

nia. Powinno ono zapytać przedtem, czy wolno mu wziąć daną rzecz. Jest to pierwszy krok do rozwinięcia świadomości, że przedmioty znajdu­

jące się w mieszkaniu nie należą do niego. Na­

stępnie, gdy dzieci otrzymają zabawki, powinne wiedzieć, że są one ich własnością, że do nich należy pilnowanie i utrzymywanie ich w porząd­

ku. Dzieci bawią się wspólnie i przy tej okazji pożyczają sobie swoje klocki, książeczki z obraz kami, pudełeczka itp. Czuwajcie nad tern, aby zawsze oddały rzecz pożyczoną, tak, żeby nawet nie powstała u nich myśl, że mogłyby zatrzymać na czas dłuższy rzecz pożyczoną. Dla przykła­

du powinni więc rodzice dbać o to, ażeby w do­

mu nie zatrzymywano zbyt długo pożyczonych

przedmiotów.

Równie sumiennie należy postępować z rze­

czami znalezionemi. Jeżeli dziecko znajdzie skra wek materji, pudełko, sznurek, niech wie, że cho­

ciaż to rzecz znaleziona w domu rodzicielskim, jednakże bez zezwolenia rodziców nie wolno mu przywłaszczyć jej sobie. A cóż dopiero, gdy znajdzie cokolwiekbądź na ulicy, najdrobniejszą sumę, wstążkę, chusteczkę, rękawiczki, niech ni­

gdy jej nie zatrzyma, bo własność cudzst pozo staje cudzą, niezależnie od tego, czy ma mniej­

szą lub większą wartość i nikt nie ustalił grani­

cy, jaki przedmiot wolno zatrzymać, a jaki od­

dać należy. Nie zawsze wiadomo, komu oddać, po drobne przedmioty ludzie nie zgłaszają się do biura policyjnego lub do sołtysa, niech dziecko mimo to przedmiotów nie zatrzymuje, jeżeli ma na­

prawdę przez całe życie szanować to, co do nie­

go nie należy. Pieniądze można wrzucić wtedy do skarbonki na ubogich, przedmiot dać komuś, kto zajmuje się ubogimi, albo wprost jakiemuś biedakowi.

Co jest najczęściej powodem, że w dziecku rozwija się skłonność do kradzieży ?

Zbytnia pobłażlwośći rodziców...

Dziecko idzie po sprawunki, nie oddaje re­

szty, widzi na stole kilka groszy, zabiera je sobie, matka patrzy na to przez palce, nie warto prze­

cież robić piekła o taką drobnostkę, jak sądzi.

Nietylko warto, lecz trzeba bardzo surowo skar­

cić, gdy to się po raz pierwszy zdarzy, a ukarać dotkliwie, gdy rzecz się powtórzy. Nie chodzi tu o sumę ukradzioną, tylko o zasadę: nie ruszaj tego, co do ciebie nie należy; żyć tylko wśród obcych, lecz i w domu. Dziecko, które potrafi uszanować własność rodziców, tembardziej usza­

nuje własność innych ludzi.

Wiadomą jest rzeczą, że religja katolicka su­

rowo nakazuje poszanowanie cudzej własności, że katolik nie otrzyma rozgrzeszenia przy spo­

wiedzi, jeśli nie odda rzeczy ukradzionej.

Lecz nietylko z lęku przed spowiedzią, przed karą po śmierci, powinno dziecko zachować ucz­

ciwość. Poczucie honoru winny matki rozwinąć w swych dzieciach : jesteś człowiekiem samo­

dzielnym, pracą zdobędziesz sobie kawałek chle- ba ; nie potrzeba ci cudzej łaski do szczęścia, a tembardziej własności.

Kradzież to rzecz najbrzydsza, można prędzej zrozumieć kłótnię i bójkę nawet, niż zabranie rzeczy cudzej. Z.łodziej to największa hańba dla rodziny i skutki złodziejstwa są najstraszniejsze.

Nietylko, że jemu nikt już nie zaufa, ale na ca­

łą rodzinę ściągnie podejrzenie, bo ludzie powie­

dzą, że z domu wyniósł takie wychowanie, że miał w domu zły przykład i siostry, bracia, a ta­

kże dzieci z trudnością znajdą pracę, gdy ktoś z rodziny już był karany za kradzież.

Rzadko kiedy zdarzy się, że człowiek, któ­

ry wyniósł z domu rodzicielskiego świadomość, że należy być bezwzględnie uczciwym, zapomina o tern w świecie. Młodym ludziom, gdy wcze­

śnie wyruszają do obcych, grozi nieraz pokusa, zwłaszcza, gdy są świadkami, że złodziejowi zły czyn czasem dość długo uchodzi.

Obowiązkiem matek pozostanie dlatego czu­

wanie nad sumieniem zdała przebywających dziew­

cząt. Czy listownie, czy też, gdy przyjadą w od­

wiedziny, zapytajcie w chwili stosownej, gdy cór­

ka zacznie się zwierzać, jak sprawa wygląda, czy dziewczyna nie ma'długów, czy przypadkiem nie wzięła jakiegoś przedmiotu tylko na kilka dni, żeby potem oddać, jak to często robią nie­

świadome niebezpieczeństwa dziewczęta, przeby­

wające na służbie. Należy im wtedy wytłuma­

czyć, że „pożyczać" nie można niczego bez wie­

dzy właścicielki i to prawie, że równa się kra­

dzieży, bo gdyby właścicielka znalazła ów przed­

miot w pokoju służącej, nicby jej nie przekona­

ło, że tamta go tylko pożyczać chciała.

Takie niby pożyczanie prowadzi potem do tego, źe dziewczyna, widząc, iż nie zauważono braku czy to chustki, pończoch, albo czegośbądź innego, coraz dłużej je przetrzymuje i wreszcie zaczyna uważać za własne i nie zdaje sobie na­

wet sprawy z tego, że popełnia kradzież.

Podobnie rzecz ma się z młodym chłopcem, oddanym w naukę. I nad nim rodzice też czu­

wać powinni. Za pierwszym razem, gdy już jest poza domem, a jednak dobrowolnie się przyznał, przemówić do niego łagodnie, wytłumaczyć, jaki brzydki popełnił czyn, pomóc naprawić krzywdę, ale nie zaraz wyrzekać się dziecka, które po raz pierszy upadło, bo straciwszy oparcie, upadnie do reszty.

Zatem czuwajcie nad małem dzieckiem i nad dorastającą młodzieżą i stale napominajcie do przestrzegania 7-go przykazania, a wtedy nie upadną i wyjdą pa ludzi uczciwych.

Przeciw pijaństwu.

Wiadomo jest, źe niejeden pijak zakosztował za życia przedsmaku ognia piekielnego, gdy się w nim gorzałka zapaliła. Cóż więc dziwnego, źe gorzałka jako ogień piekielny niszczy zdrowie i mienie, kiedy ona już niejednego pijaka za ży­

cia spaliła.

Jakie życie, taka śmierć. Dlatego nie dar­

mo powiedział Paweł św.: „Pijanice nie oglądają królestwa niebieskiego**.

Zonę, błagającą o upamiętanie, pijak bije, kaleczy i nieraz morduje, dzieci płaczące wyrzu­

ca z domu, kapłana napominającego przeklina, Bogu samemu bluźni. Ani głód, ani żadna nędza, ani choroba, nie ma tyle siły, aby mogła pijaka

(3)

-- 71BA

n aw rócić, ab y go m ogła ze szp on ów czartow slcich w yrw ać.

P on iew aż p ijacy rok roczn ie m iljon y p rze­

p u szczają p rzez gard ło, p on iew aż p ijacy są zw y­

k le len iw i, n iezd oln i do pracy, d latego słu szn ie coraz w ięk sze zu b ożen ie, coraz w ięk szą n ęd zę w kraju przypisują pij ako m . D latego rząd u siłu je zm n iejszyć liczb ę szyn k ów , aby p ow strzym ać lu­

d zi od p ijań stw a. N aw et istn ieją karne p rzep isy p rzeciw p ijak om . L ecz jeżeli p ijak n ie zw aża na zak az B osk i, jeżeli pijak drw i z n ap om n ień , gróźb i p rzestróg K ościoła, jeżeli pijak ok łam u je sam ego B oga, łam iąc w iarołom n ie ślub w strze­

m ięźliw ości, jeżeli w ch orob ie p rzyrzek a p op raw ę, a po ch orob ie drw i z tego, co p rzyrzek ał i tarza się na n ow o w k ale p ijań stw a, to jak że taki w y­

rod ek lu d zk ości m a zw ażać na zak az rządu św ieck iego.

N ajsk u teczn iejszym środ k iem p rzeciw p ijań ­ stw u b yłob y to, żeb y porządni lu d zie u n ik ali ob ­ cow an ia z p ijak iem . G d yb y lu d zie p oczciw i i trzeźw i n ie p rzestaw ali z pijakam i, gd yb y k ażd y u n ik ał pijaka jak zaraźliw ą ch orob ą zap ow ietrzo­

n ego, tob y się i pijak m u siał u p arn iętać i p op ra­

w ić. A le lu d u nas jest b yle jaki, jeden o dru­

giego nie dba, a jest bardzo w ielu tak ich , którzy się cieszą 'z n ieszczęścia b liźn iego. Z w ierzch n o­

ści po w siach są lada jakie- N iejed en w ójt i soł­

tys, zam iast żeb y sob ie sp isał p ijak ów i po d a ł.

ich do sąd u , aby b yli ukarani, sam k on tent jeżeli go pijak p oczęstu je. N iejed nem u sołtysow i, się oczy iskrzą, gd y zob aczy, że p rzych od zący do n iego w jak iejś sp raw ie w yciąga z p od su k­

m an y b u telk ę i staw ia na stole, leci co tch u po k ieliszek do szafk i i d alejże łyk u , łyk u , a przy k ażd ym łyk u p ow tarza z w ielkiej życzliw ości:*

„D aj w am B oże zdrow ie".

k u k u łk i ob aj p rzyszliście do m n ie z p otłu czon e m i głow am i, a za op atru n ek k ażd y z w as da m po parę groszy.

G d zie d w óch się b ije, tam trzeci korzysta.

Graniczny słupek

S tefan b ył w łaścicielem śliczn ego d om k u , o to czo n eg o 1 sporym ow ocow ym ogrod em , z k tó­

rym gran iczyła łąk a, n ależąca do sąsiad a. N ie p op rzestający na sw oich d ostatk ach ? n iezb yt su m ien n y S tefan zam yślił'p ow ięk szyć sw ój ogród cu d zą k rzyw d ą, w stał w ięc ok oło p ółn ocy i k o­

rzystając z p om rok i, p ow ysu w ał w głąb łąk i są­

siada k am ien n e słu p k i, które słu żyły na od gran i­

czen ie ich w łasn ości.

W jak iś czas, zap om n iaw szy o w yrząd zon ej sąsiadow i szk od zie, p rzystaw ił d rabin kę do w y­

b u jałego d rzew a, ażeb v narw ać czereśn i; ale sk o­

ro w szed ł p raw ie na ostatn i szczeb el, drabinka, u staw ion a zb yt p rostop ad le, u su n ęła się i S tetan , sp ad łszy z niej na w zn ak , zgru cb otał sob ie kręgi w łaśn ie o jed en z p osu n iętych słu p ków gran icz­

n ych . G d yb y n ie b ył p osu n ął o w ego k am ien ia, sp ad ając, b yłb y go om in ął i m oże na m ięk k iej traw ie n ie zn alazłb y śm ierci; ale d ok on aw szy n iegod ziw ego czyn u ani p om yślał, że p ręd zej * czy p óźn iej d otk nie go ręka sp raw ied liw ej kary.

K to p od kim d ołk i k op ie, sam p ierw szy w nie w pada.

B óg m u p om iesza zm ysły, u k arze złe ch ęci;

K to od su w a gran icę ze szk od ą sąsiad a, A n i w ie, k ied y na nią p ad n ie i kark sk ręci.

WESOŁY KĄCIK Kukułka.

W p ięk n y p oran ek m ajow y p oszli W icek z W ack iem do*lasu; tam u słyszeli oni p o raz p ier­

w szy k u k u łk ę w tym roku.

P tak ten p rzyn osi szczęście — rzek ł za­

b ob on n y W acek — głos jego zap ow iad a m i d o­

bre rzeczy,, con ajm n iej b ąd ę m iał n ied łu go k ie­

szeń p ełn ą p ien ięd zy.

L ecz d laczegóż tylk o tobie? — rzek ł ró­

w n ież zab ob on n y W icek . — N ie w id zę d lacze- gob yś w oczach k u k u łk i m iał b yć lep szym od e- m n ie. T o ja jestem lep szy od cieb ie i m n ie ten p tak szczęście p rzyn iesie.

P oczem zam iast w tak p ięk n y d zień śp iew ać, h u k ać lub zb ierać k w iaty, ch łopcy zaczęli się k łócić. O d k łótn i p rzyszło d o b ójk i i n ak on iec rozzłoszczen i ch łop cy rozeszli się w n ajw ięk szym gn iew ie.

*

R ozszed łszy się ch łop cy różn em i drogam i p o­

szli d o p ew nej starej k ob iety, którą ob yd w aj zn ali, ab y ta op atrzyła im zad an e w b ójce sk a­

leczen ia. T am się sp otk ali i op ow ied ziaw szy sw oją k łótn ię, p rosili o rozw iązan ie zapytania:

dla k ogo z n ich k u k u łk a b ęd zie p tak iem szczęś­

cia?

W ted y k ob ieta, śm iejąc się, rzekła:

— O głu p cy! n ap ew n o ani dla jedn ego, ani dla d ru giego, tylk o dla m nie. G d yż z p ow od u

W A m eryce P ółnocn ej alk oh ol sp rzed aw a- w oln o jed yn ie w ap tece, na recep tę lek ars ką P ew n ego dnia p rzych od zi d o ap tek i w N ew -Y u o ku jak iś ob yw atel i żąda p ół litra ok ow ity.. O b u­

rzony ap tek arz w yjaśn ia, że sp rzed aje alk oh ol jed yn ie za recep tą lek arza i tylk o na sp ecjaln e

choroby.

— N a jak ież to ch orob y ? — pyta klijent.

Jeżeli np. ukąsi pana żm ija.

— A czy pan m a żm iję?

N ie, ale m ogę panu w sk azać m iejsce, gd zie ją pan zn ajd zie. W T rzeciej u licy, pod n u m erem 7, zn ajdzie pan szew ca, który p rzyjm u­

je d rob n e rep eracje. W łaśn ie on m a żm iję.

D zięku ję — od p ow iad a k lijen t i b iegn ie do szew czyk a :

C zy m a pan żm iję.

T ak .

— C zy ona m oże m n ie u gryźć?

- T ak .

W ięc p roszę ją tu p rzyn ieś:.

S zew c w yjm u je w ielk ą k sięgę, coś w niej pi- sze, a p otem ozn ajm ia r

P rzyjd zie pan 15 p aźd ziern ik a o trzeciej p o p ołu d n iu . A ż d o tego czasu k olejk a zajęta.

(4)

— 72 —

Skarb Watażki

22) POWIEŚĆ.

— A nie byłby tak poczciwym, jak stary Porwisz i przywłaszczyłby sobie zegarek i kieskę

— dokończył Fogelwander. — Dobrze wachmi­

strzu, stanie się według twej woli.

Porwisz skręcił się na piętach i opuścił kwa­

terę. — Fogelwander czuł, jak mu na twarzy wy­

stępuje rumieniec wstydu.

Stary, ubogi żołnierz pogardził łupem, który mu się według ówczesnych praw wojennych na­

leżał; nie chciał tknąć złota, które mogło być komuś drogą spuścizną. Poczciwe serce starego żołnierza przeczuwało, że po poległym Konfede­

racie zostanie matka, wdowa lub sierpta.

— To złoto piekłoby mnie jak węgiel żarzą­

cy! — powtórzył Fogelwander słowa Porwisza i dodał:

A mnie nie piecze ów klejnot, z którego bla­

sku miga krew przelana? A mnie nie pali tajem­

nica watażki? Skarb jego, na którym klątwą ciążą łzy i krew ofiar pomordowanych, nie miał- że dla mnie uroku pokusy ?

Jakby pod wpływem ciężkiego wyrzutu, wy­

biegł Fogelwander z klasztoru do kwatery ko­

mendanta Korytowskiego.

— Mości komendancie — rzekł, znalazłszy się przed Korytowskim — zrobiłem odkrycie, które wyjawić nakazuje mi mój honor i obowią­

zek oficerski.

Opowiedział dalej całą historję Trokima wa­

tażki, a ofiarując mu pierścień z brylantem, dodał:

— Od niego dostałem ten pierścień z bry­

lantem. Kamień ma być bardzo rzadki i koszto­

wny, a Amsztel ceni go bardzo wysoko. Skła­

dam go w twoje ręce, mości komendancie, od­

stępując zarazem tajemnicę hajdamacką, \z którą raczysz postąpić według własnego zdania.

Korytowski ze zdziwieniem wysłuchał Fogel- wandra, a zapytawszy go się jeszcze o kilka bliż­

szych szczegółów, rzekł:

— Panie rotmistrzu, postąpiłeś słusznie, u- wiadamiając mnie o tej dziwnej historji. Opo­

wieść o skarbach może być przesadzoną, ale mo­

że być także prawdziwą. -Pójdź ze.mną do sta­

rosty pana Kickiego, on spisze twoje zeznanie, a następnie udamy się razem do klasztoru, aby wybadać opryszka.

Fogelwander wyszedł z Korytowskim. Po drodze rozmawiali żywo, gdy nagle jakiś zady­

szany człowiek przypadł do Fogelwandra. Był to furtjan z klasztoru karmelickiego.

— Panie rotmistrzu, ksiądz przeor chce ko­

niecznie, abym panu rotmistrzowi zaraz doniósł, że ten opryszek, ten rabownik, ten... ten... wataż­

ka... jak powiadają, uciekł.

— Jakim sposobem?

— A podczas tej awantury konfederackiej, panie rotmistrzu. W klasztorze był wielki po­

płoch, na wieży palić «ię zaczęło, a ten szelma rabownik udawał, że umiera. Dziś rano patrzy braciszek Gaudenty, nie ma; patrzy przeor, nie ma; ja patrzę, nie ma!... Uciekł!

IX.

Wyprawa do Brodów.

W dwa dni po opisanych w rozdziale po­

przednim wypadkach, wjeżdżałdo Btodów wóz duży, kryty, uprzężony czterema końmi. Na wo­

zie znajdowali się trzej mężczyźni w wojskowych mundurach. W głębi wozu pod płóciennym de^- ch em siedział rotmistrz Fogelwander, a obok niego Porwisz; na przedzie obok woźnicy zajął miejsce Ogarek. Nie potrzebujemy prawie wyja­

śniać celu podróży do Brodów. Była to wypra­

wa przeciw Szachinowi, a właściwie na ratunek pięknej Fanarjotki. Zaraz na drugi dzień po tern, co opowiadaliśmy w ostatnim ustępie, Fogel­

wander uzyskał urlop od komendanta Korytow­

skiego i po tylu najrozmaitszych przeszkodach mógł wreszcie zabrać się natychmiast do stanow­

czych kroków

Zabrawszy dwóch wiernych towarzyszy i po­

mocników, wesoło i z dobrą nadzieją spieszył bez popasu do Brodów.

W Brodach zastał Fogelwander krzyk, zgiełk i ruch nie do opisania.

Właśnie rozpoczął się bowiem główny do­

roczny jarmark. Brody już wówczas były jednem z najhandlowniejszych miast polskich — a jarmar­

ki tutejsze sławne były niemal w całej Europie.

W żadnym z domów zajezdnych nie mógł już Fogelwander znaleźć pomieszczenia. Po dłu­

giem dopiero szukaniu żyd faktor wynalazł mu dwie małe izdebki w lichem domostwie, pełoż®- nem już prawie za miastem.

Zdarzyło się szczęśliwie, że domek ten stał w pobliżu saletrzarni Arona Prochownika, tak, iż z małych okienek obserwować można było wygodnie stare to i posęne zabudowanie. Fo­

gelwander pokazał jaskinię tę obu żołnierzom, a poleciwszy im poczekać na siebie, udał się pro­

sto ku domostwu Arona.

Przyszedłszy do furtki, począł silnie pukać, a podeszły już człowiek odchylił ją lekko i spoj­

rzał niechętnem okiem na oficera.

— Wszakże to jest dom Arona Prochowni­

ka? — zapytał oficer.

Żyd potwierdził skinieniem głowy, ale nie otwierał szerzej furtki i nie przestawał podejrzli*

wie spoglądać na oficera.

— Czy zastałem Bunię Szachina ? — pytał dalej Fogelwander.

—• Niema go w Brodach; wyjechał,-ale nie wiem dokąd, ani kiedy wróci.

— Aron Prochownik jest?

— Niema...

— To przecież ktoś jest w tej jaskini, z kim- by pomówić można — zawołał zniecierpliwiony oficer i próbował wejść przebojem na dziedziniec.

Ale odźwierny snadż był przygotowany na to, bo nim Fogelwander krokiem postąpił naprzód, już furtka skrzypnęła na zawiasach i zamknęła się z trzaskiem, ^yd zasunął rygiel i Fogelwan- der pozostał sam przed furtką.

Pierwszy krok nie wypadł tedy pomyślnie, jednak nadziei z góry tracić nie należało.

(Ciąg dalszy nastąpi).

Cytaty

Powiązane dokumenty

sze powinno być koniecznie mieszane, to jest składać się zarówno z mięsa jak i z mleka, świe­. żych jarzyn i owoców, zawierających witaminy, to jest

wał się ze swego legowiska, a że był ubrany jeszcze od dnia poprzedniego, zabrał djabelski róg z sieczkarni i udał się na miejsce, gdzie w nocy położył był cielsko

ska, pragnąc koniecznie rozweselić się w dni świąteczne, a nie mogąc zastawić sutych stołów dla miłych gości, umiała sobie radzić tak, aby w te dni zabawić się w

Prąd ten idzie do dalszych przyrządów stacji nadawczej, które sprawiają, że drgania prądu w antenie stają się silniejsze lub słabsze w zależności od prądu

Pewnego dnia nadarzyła się im dobra spo ­ sobność do ucieczki. Zbiegli więc rzeczywiście i przez nikogo nie spostrzeżeni przybyli na pu ­ stynię. Przebyli już spory

dują się w kapuście i w soku z kiszonej kapusty, Sok ten również zawiera wszystkie witaminy, znajdujące się w surowej kapuście.. Sok z kiszonej kapusty, używany ja ko środek

Już zdała do uszu mych dochodził gwar tłu mu, czasem krzyki i nawoływania, przez moment myślałem, że tam we wsi coś niezwykłego stać się musiało, wkrótce jednak uśmiałem

N iektóre osoby, daw niej chętnie tańczące, przestały obecnie zupełnie tańczyć, tak m ają już dosyć charlestona, black-bottom a itp.. produktów najnowszej sztuki