• Nie Znaleziono Wyników

Na Polską Macierz Szkolną. "Jednodniówka" 3 maja 1917

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Na Polską Macierz Szkolną. "Jednodniówka" 3 maja 1917"

Copied!
68
0
0

Pełen tekst

(1)

mi 1 9 NA POLSKĄ

MACIERZ SZKOLNĄ

„JEDNODNIÓWKA”

3 m aja 19 17 . Cena 60 fe n .

(2)

Po raz trzeci podczas Wielkiej Kwesty Majowej na rzecz szkolni­

ctwa polskiego wychodzi „Jednodniówka” , jako ofiara do wspólnej skar­

bonki narodowej przebywających w Warszawie pisarzy polskich, za którą Komitet Wielkiej Kwesty Majowej serdeczne składa podziękowanie.

Układem i redakcją tej „Jednodniów ki” zajęła się specjalna Sek­

cja Kom itetu Wielkiej Kwesty Majowej Polskiej Macierzy Szkolnej, zło­

żona z'pp.: Ignacego Balińskiego, Ignacego Dąbrowskiego, Bolesława Gor­

czyńskiego i Władysława Zyglarskiego. Sekcja, w obec zgóry ograniczo­

nych rozmiarów „Jednodniów ki” a z drugiej strony wobec wielkiej ilo­

ści łaskawie nadesłanych przez Szan. autorów prac, zmuszona była z ża­

lem do niewyzyskania całości materjału. Komunikuje się przytem, iż znaczna ftzęść autorów zrzekła się należnego im honorarjum na rzecz kwesty, co w dużej mierze podniesie dochód z „Jednodniów ki".

Rozprzedaż „Jednodniów ki"

Polskiej Macierzy Szkolnej.

S P I S Baliński Ignacy ...

B androw ski-K aden Juljusz . . . . B adow ska • E w e li n a ... ....

Bassaków na Z o f j a ... ....

G rot-B ęczkow ska W a n d a ...

B ielicka Z o f j a ...

B ondy L. dr. ...

Czajewski W ik to r . . ...

Czosnowski S ta n is ła w ...

D ąbrow ska-G erson M a r j a ...

D ębicki Z d z i s ł a w ...

D icksteinów na Juli a ...

E jsm on d J u l i a n ... . . . Frenkiel T a d e u s z ...

Gerson-D ąbrow ska M arja Glass J a k ó b ...

Godlewski S t e f a n ...

G om ulicki W i k t o r ...

H a j o t a ...

H erbaczewski B o i...

Hertz B e n e d y k t ...

Hertz Jan A d o l f ... . . . H ornow ska M arja ... . Jankowski C z e s ła w ... ....

Jankowski J ó z e f ...

Jelnicka J ... ...

Juszkiewicz H en ryk ' ...

K am iński G. ( G a m a s t o n ) ...

K arski M. G... .... . . K em pner S t... .... . K ijew ski Stan...

K nollów na T e k l a ...

K o ń cz y c T a d e u s z ...

K op czyń sk i St. dr...

K osm ow ska I. W ...

K otarbiński J ó z e f ...

K ozikow ski E d w a r d ...

K raushar A l...

K ryński A d. A n t...

K udaszew icz A n to n i...

Kwietniewski J a n ... ....

wzięły na siebie Koła warszawskie

U T O R Ó W :

1 L ange A n t o n i ... . 27

1 L im p rech tów na A ... . 27

2 Ł aszczyński W i t o l d ... . 29

4 Ł ozińska K o n s t a n c j a ... . 30

4 Łubieński R o g e r ... . 29

3 M aciejow ski J ... . 27

5 M akow iecka M ichalina . . . . . 32

7 Miecznik A n t o n i ... . 32

7 Miłaszewski St. ... . 31

7 M orawska Zuzanna . . . . . 32

7 N ałkow ska-R ygier Z ... . . 33

8 N iedźw iedzki W ł... . 35

8 Piołun-N oyszew ski S t... . 34

9 N usbaum H e n r y k ... . 35

7 O chocki S t a n is ła w ... . . 35

12 C ich ow icz K on rad ( j . ) ... . . 35

10 Papieski L e o n ... . 36

11 Pilars W ł a d y s ł a w ... . 36

lb Pilecki A n t o n i ... . 36

13 Przewoska M. C... . 37

14 R abska Zuzanna . . . . . . 38

14 Radliński I g n a c y ... . 39

14 R adliński T a d ... . . 38

16 R od k iew icz S... . 40

15 R o g o w icz W a c ł a w ... . 40

17 R om a n M ... . 41

17 Skim borow icz 11. ks... . . 42

18 Solecki L e o n ... . 42

20 Słonczyńska A n n a ... . . 43

19 Starkm an A d o l f ... . . 44

20 Święcicki J. A . . . . . . . . 45

25 Svgietyński A n t o n i ... . . 44

23 Szlagowski A ntoni, k s... . 46

18 Szmigielski Jan, ks... . . 44-

22 Teslar Józef A n d r z e i ... . 47

21 W alew ska C e c y l j a ... . . 48

24 W alew ska z Przeździeckich M. . . . 47

26 W esołow ski Stan., k s... 49

26 W ojnarow ska Z o f j a ... . . 14

23 Zaleski Z y g m u n t ... . 50

27 Zarzecki L ucjan . . . . . 50

(3)

m m

NA POLSKĄ

MACIERZ SZKOLNĄ

J.21Ó

Nie myśl, że Wolność..,

N ie m yśl, że W olność spływa, jak jutrzenka, N a złotych skrzydłach w poranek majowy, Że, jak pieściwa, macierzyńska ręka,

Łagodnie z więźnia zdejmuje okowy, Ż e zmorę czarną, co latami nęka,

Zwiewa, jak obłok z toni lazurowej, I lak nastaje na wróżki skinienie,

Jak w bajce — śpiącej królewny ocknienie.

N ie ! tak nie bywa i tak być nie może,-

Chyba w marzeniu i snach o W olności...

K iedy naprawdę błyśnie na ugorze

W olność, — to w gromów i burz okropności!

Żeby w słoneczną rozdmuchać ją zorzę, N a swojem niebie zawiesić w światłości, Trzeba łańcuchy rwać i z ciała zdzierać, M iłjonom cierpieć, tysiącom — umierać!...

Ignacy Baliński.

K r ó l e s t w o .

Ziemio najdroższa, gdzie ze wszyst­

kich we wszystkie strony wieje prze­

ciwny wiatr...

Królestwo nasze, jak Królestwo Niebieskie wyglądane...

Ziemio najdroższa, od stu lat po­

raniona, rano wiecznie krwawiąca i bolesna!... Gdzie głodne dzieci pła­

czą pod parkanami, a różowego od­

dechu gleby wiosennej niema kto słu­

chać.

Gdzie drogi wszystkie zm iął i p o ­ kruszył los, a nad zniszczeniem tężą się krzyże, w miastach zasiadła ciem­

ność i noc, a ze wsi kłęki kamien­

ne pozostały, z wszystkich ogrodów ciernie, a ze starej rycerskiej krwi jeno rdza...

Gdzie lasy, jak szumiące kolumny żałoby, kołyszą się, zaś niebo ucieka precz zmienne i nigdy nie dognane okiem w yglądających...

Gdzie z ognisk suche zostały doły, pogruchotane cmentarze osnuła pa­

jęczyna, a komin chaty sterczy stra­

szliwie, jak szyja straconego...

Królestwo nasze!...

Nasz dzień spełniany lato w lato i zima w zimę—ukradkiem...

Nasz dzień kradziony, okryty ru­

mieńcem wstyd u!

Nasz dzień bezsilnej uległości, nasz dzień jałow y, nieradosny, zepsuty...

Z wszystkich ogrodów ciernie—-ze starej krwi rycerskiej jeno rdza,—

z umarłych ognisk czarny na ziemi hszaj... Głodne dzieci pod płotami, a rodzice bezsenni po prośbie, cha­

ta w zgliszczach, dwór w ruinie...

(4)

Cnota w lamusie, styl w rupieciach, piękno na lichej służbie, prawo w dy­

bach bezprawia...

Królestwo nasze...

Nasza noc pełna lęku, noc niepe­

wna, niesprawiedliwa, u której we­

zgłowia nie może stanąć spełniony obowiązek...

Nasza noc szpiegowana jesień w jesień, wiosna w wiosnę, rewido­

wana do cna... Noc bez snów i ro­

jeń, podczas której śmiałość szła w siatce wykrętu, a wykręt był naj­

tęższą cnotą i hardością śmiałych...

Królestwo nasze bezdrożne, o je­

dnej tylko drodze pewnej, ubitej krwawą stopą, odzwonionej łańcu­

chem, zastrzeżonej przekleństwem—

w białe królestwo niewyczerpanego zgryzu i męki, w polskie królestwo Sybiru... Bo inne drogi zmiął i po­

kruszył los, nad zniszczeniem tężą się krzyże, z ogrodów ciernie...

Lecz dziś!...

Przez zaniedbane bezdroże idzie T w ó j Syn drogą walki upom nieć się 0 chatę, dwór i dom...

Upomnieć się o poniewierkę miast 1 pośmiewisko wsi strasznym odze­

wem swej broni...

Nie znajdziesz go we dnie, by się krył po kątach zm ow y tajemnej, a znajdziesz — jak pędzi polami na wroga...

Nie znajdziesz go w gnuśnościach nocy, lecz ujrzysz.—jak stoi w oko­

pach i czuwa u zdobytych brzegów królestwa, tyle szczęśliwy, ile ta noc głęboka, w row y strzeleckie wrośnię­

ty i nad snem swej ziemi bacznie czuwający...

Juljusz Kaden Bandrowski.

N ad N idą, w marcu.

Z nad morza Kaspijskiego.

Na p ołu d n iow y m krańcu m orza K a ­ spijskiego w forteczn y m m ieście Baku, m ięd zy „ B ia ły m ” a „C z a rn y m ” , grodem , nad sam ym brzegiem m orza z n a jd u je się b u dynek szkolny, w zniesiony przez lu ­ dzi dobrej w oli, z o sta ją cy p od zarzą­

dem tam tejszego polskiego Tow arzystw a d obroczy n n ości.

W szkole tej u czą się ch ło p cy i dziew ­ częta ta m tejszych r o b o tn ik ó w / rzem ieśl­

n ik ów i b iedn ych rozb itk ów rodzin p o l­

skich.

Spora ich grom adka; niestety, poza lek cja m i i szkołą, słyszy się ty lk o , szcze­

gólniej w śród ch ło p có w języ k rosyjski, d ziew czynki zaś praw ie w szystkie m ó­

wią ze sobą po polsku.

Szkoła jest p oddana in spek cji rządow ej, a in spek torem , naturalnie, jest rosjanin.

W roku 1910 w szkole tej o d b y w a ł się popis; p o w ypełnieniu w szystkich punk­

tó w program u szkolnej uroczystości,-—

najniespodziew aniej pan inspekto%: za­

pragnął na zakończenie usłysz\ć jn W ę ' p o l- ską i to rym ow aną, gd yż, ja k o z n a jn lł zgrom ad zon ym , słyszał niegdyś deklam o­

w an y przez kogoś wiersz polsk i — cie­

k aw y więc jest, czy w szkole, do której uczęszczają polskie dzieci, umie które wiersz jak i na pam ięć.

W ów cza s w ystąpiła z szeregu 12-lelnia dziew czynka,— z ust jej p op ły n ęły w y ­ razy m o w y ojcz y ste j:— wśród ciszy, z u- czuciem i siłą w ypow iedziała wiersz nie­

znany tu, p o cz y n a ją cy się od słów:

„T a m , w Szw ajcarów w olnej ziem i,

„ Ż y ł K ościu szko, w ód z nasz sław ny”

a za k oń czon y słowam i:

„ I , k on ając, w yrzekł z m ocą:

„J e sz cz e Polska nie zgin ęła” .

W zruszenie, jakie ogarnęło zgrom a d zo­

n ych d o opisania t r u d n e .--- A zja — w ok oło, ty lk o czarne, gęste n aftow e d y ­ m y i sine m orskie fale... gdzie ta ziem ia ojczy sta , ta P olsk a ...? m il do niej ty sią ­ ce,— do tej trum ny na W aw elu, do tej K rakow skiej M ogiły... a tu naraz dźw ię­

cznie ustam i dziecka p rzy zy w an y duch W ielkiego Wygnańca w zbu dził w izją sw oją nieznane w piersiach wzruszenia, bolesny a razem radosn y szloch serdeczny,— w m yślach jakieś olśniew ające błyskaw ice rozry w a ją ce m rok i,— wr duszach pow stają­

ce nagle jakieś siły, ja k b y z , g rob ów p o ­ wstałe, a w ołające: — b om ja m oc, bom ja m iłość — O jczyzn y!

I szkoła p ow oli przeradzać się poczęła na p rzystań polską ducha; brzm iała w niej ju ż m ow a polska; w yb u ch a ły m arze­

nia, zryw ania się do lotu ;— dziew czętom śniły się. brzegi W isły, b y jech a ć tam , u cz y ć się,— u cz y ć wiele, gorąco, pilnie, b y p otem u cz y ć dru gich , ja k ż y ć m ają, ja k p ra cow a ć dla ziem i o jcz y ste j, ja k ro z w ija ć um ysły, k rzepić siły, zachęcać do w ytrw an ia, w yrabiać ducha. — A kto tch n ął tego ducha w w y k olejon e rod zin y biedaków , k to im p okazał zapom niane lub m oże nieznane św iaty, k to szczepiąc w dusze tęsknotę z nią razem dawał 2

(5)

balsam nadziei,— k to postacią K ościuszki ja k b y rozw alił gru by m ur d uchow ej nie­

woli — to —-skromna n au czycielk a z W a r­

szawy, w ych ow ank a Polskiej M acierzy Szkolnej, wysłana na ten ostatni polski posterunek, do m ałej szkółki a z ja ty ­ ckiej.

R o z k o ły sa ł się dziś nad całą polską ziem ią d zw on ,— w o ła ją cy o p o m o c dla M acierzy Szkolnej; głos jeg o z pew nością dosięgnie wszędzie, — a cz y pierw szy te ­ go dzw onu dźwięk, nie b y ł poru szony m iłościw ą dłonią K ościu szki, g d y w dniu 7 m aja 1794 roku, w ysłał z p o d P oła ń ca do całego narodu p olsk iego swój uniw er­

sał, u p o m in a ją cy się o usam ow olnienie w łościan.

Ewelina Badowska.

Nauka historji a życie.

Gdy m ów im y, że nauka daje nam p o d ­ staw ow y w arunek szczęścia, otw ierając m ożn ość rozw oju naszych uzdolnień, to w najw iększej mierze stosuje się to do ty ch gałęzi w iedzy, co w yrabiają w cz ło ­ wieku zd oln ości, najw yższego rzędu, p o ­ bu dzające go do p op ra w y istn ieją cy ch stosunków i p rzeb u d ow y życia.

Jedną z ty ch um iejętn ości jest niew ąt­

pliw ie h istorja, ale z w ażnym i zastrzeże­

niam i. Jest ona pierw szorzędnej wagi czynnikiem sp ołeczn ym , uśw iadam ia b o ­ wiem jed n ostce jej łą czn ość ze z b io ro ­ wością, a staw iając przed pokoleniam i w spółczesn ym i przekazaną im przez da­

wniejszą spuściznę du chow ą, p obu dza do pełnienia ob ow iązk ów , które z tej ideow ej ciągłości w y p ły w a ją . Na tem jednak k o ń czy się jej rola; bliższe okre­

ślenie celów i dróg naszych musi szukać wskazów ek gdzieindziej, nie w samej t y l­

ko przeszłości.

M ylą się ci, co z niew ielkiego skrawka zn anych nam d ziejów ludzkości usiłują w yp row a d za ć niezm ienny w swej p raw i­

d łow ości łań cu ch p rzy czy n o w y , albo też w p orządk u praw n atu ry b u d u ją prawa dla zjaw isk d ziejow ych . Proces d ziejow y nie p od leg a ani praw om log iczn y m , ani k osm iczn ym , w jeg o istocie bow iem zd a ­ je się p rzew ażać pierw iastek najm niej d otą d zbadan y, najm niej u ch w y tn y ,—

pierw iastek p sy ch iczn y . W skutek niekon- kretności. teg o zasadniczego pierwiastka, pan uje w dziedzinie p og lą d ów na istotę J i kierunek rozw oju d ziejow ego rozliczne n ieporozum ienia i krańcow e przeciw ień ­ stwa.

Jednym z p rzy k ła d ów nieporozum ienia, k tóre m oże p od d a w a ć fa łszy w y pogląd na rozw ój d ziejow y , jest ogólnie przyjęta term in ologja socjologiczn a . U cz y m y m ło­

dzież w jakiej kolei stopniow ania ludzkość

przech odziła przez stany dzikości i bar­

barzyństw a do cy w iliza cji. A le tu już stopniow anie ustaje, stan cyw iliza cji sta­

now i ty lk o jeden, otw a rty jeszcze okres.

W ten sposób, u trw alam y się w przekona­

niu, że istotn ie odbiegliśm y ju ż bardzo daleko od pierw ocin jask in iow ych , że stoim y na n ajw yższym szczytow ym pię­

trze cy w iliza cji i niew iele nam ju ż do n adbudow ania p ozostaje.

Przekonani o d ostojeństw ie naszej ku l­

tury, tak w ysok o w yrosłej p on a d stan p ry m ity w n y , ob u rzy lib y śm y się, g d y b y nam jak i k o lo row y bliźni z a n ty p od ów zarzucił n aprzykład fałsz, obłudę, i brak m iłości bliźniego! A przecież nie aalej, jak w koń cu zeszłego stulecia pierw szo­

rzędni uczeni św iata w yznaw ali „d a rw i- nizm sp ołeczn y ” i na p odstaw ie walki o b y t bu dow ali etykę ew olu cjon istyczn ą.

P om im o rzu con ych przez późniejsze już szk oły socjologiczn e ziarn id eologji, św iąt w spółczesny, ja k w idzim y, tkw i jeszcze g łęb ok o w darw inizm ie społecz­

nym . Czyż więc tak bardzo daleko od b ie­

gliśm y od niespołeczeńskiego stanu natu­

ry,* k tó ry b y ł w alką w szystk ich p rzeciw w szystkim ?

Jedn ym z najpierw szych w arunków zm ian y istn ieją cy ch stosunków, jest w ia­

ra w to , że zm ienionem i b y ć m ogą. Otóż w w iększości u m ysłów w spółczesnych wiary tej niema, a głów nie p rzyczyn ia się do tego scep ty cy zm u p ow szechnie p rz y ­ jęte dzisiaj in terpretow anie historji.

Zapatrzeni w niekończące się pasm o krw aw ych zatargów i nieprzerw any k oło- bieg ostrej walki o b y t, dzisiejsi bu d ow n i­

czow ie ż y cia w tła cza ją p sy ch iczn y p ro ­ ces p ostępu w fizy czn e prawa natury, p om im o zasadn iczych , tk w ią cy ch tu sprzeczności. Proces p ostępu je st walką przeciw w alce o b y t, jest zatem dążeniem do opanow ania praw p rz y ro d y w stosun­

kach lu dzkich.

N ad u m ysłow ością w spółczesną panu­

je jeszcze stary nałóg ra cjon a lizm u , do pod ciągan ia w szystk ich zjaw isk p od ja ­ kieś stałe praw a i szeregowania ich w e­

dle z g óry nakreślonego porządku. Stąd to płyn ie nieu fn ość do w szelkich n ow ych pom ysłów ,u siłu j ą cy ch tw o rz y ć now e form y b y tu , na odm ienn ych , dotąd n ieprak tyk o- w an ych zasadach. T raktu je się te dąże­

nia z p ob ła żliw ym lekcew ażeniem , ja ­ k o niepow ażn e, w y b u ja łe p o ry w y m ło­

docia n eg o rom an tyzm u ...

Sprawa postępu nie zysk u je na tem j i g ro ziło b y jej ostateczne bankructw o, g d y b y od czasu do czasu w artka fala ż y ­ cia nie w yniosła naprzeciw h ieratyczn ym pow agom , n o w y ch prądów m yśli.

I dzisiaj stoim y w ob ec takiego w id o­

wiska.

Człowiek X X wieku budzi się ze stra­

sznego snu, z przeraźliw ie jasnym u ję­

ciem rzeczyw istości. Spostrzega potw orne

(6)

błędy w dum nej strukturze now oczesnej kultury i pragnie je naprawić.

N ie pyszni się z d oty ch cza so w y ch z d o ­ b y cz y ; w idzi, że jest dopiero n iem ow lę­

ciem w dziedzinie organizacji życia . Chce z d o b y ć w yższy stopień m ądrości, chce, b y h om o sapiens w yszedł nareszcie ze stanu oświeconego barbarzyństwa.

Czy w oln o gasić ten g orą cy zapał zw ro­

tem w stronę h istorji, orzeźw iać go wska­

zyw an iem przebiegu p ok rew n ych z ob e­

cn y m ru ch ów ?

Jest to jedn ak na porządku dziennym zarów n o u nas, ja k i gdzieindziej. I d o ­ p ra w d y, g d y się obserw uje to podcinanie skrzydeł idealizm ow i, p rzy ch odzi na m yśl, że lepiej b y ło b y dla spraw y u d o ­ skonalenia ży cia za p om n ieć h istorji, niż w ysn u w ać z niej w skazów ki wtłaczania b ogatej rzeczyw istości dnia dzisiejszego w skąpo ok rojon e sch em aty przeszłości, i p rzyjm ow a n ia p rzy ro d n iczy ch kategorji

m yślenia, które się d ziejam i, ja k o m a- terjałem d ow od ow y m posługują.

M ówi się u nas wiele o szkodliw ej lite ­ raturze; w a rtob y na indeks e postaw ić sto­

sy druków , szerzących jedn ostron n e p o ­ glądy na przeszłość, i fałszyw ie staw iają­

cy ch jej stosunek do id eolog ji i w ym agań ży cia w spółczesnego.

W zorzy sta wstęga ży cia rozwinęła przed nam i w d ziejow y m paśm ie zale­

dwie cząstkę sw ych obrazów , w ierzm y, że b og a ctw o je j barw n ych kom bin acji jest równie niew yczerpane, ja k niew y­

czerpanym i są pragnienia serca ludzkiego.

Trzeba znać przeszłość, żeb y rozu m ieć te ­ raźniejszość, ale nie dlatego, b y w niej szukać usprawiedliw ienia dla zastałości m yśli i ograniczeń dla tw órczości refor­

m atorskiej. K to chce b u d ow a ć przyszłość, ten nie m oże się dać opan ow ać „rz ą d o m u m a rły ch .”

Z ofja Bielicka.

Z A S Ł O N C E M...

W czoraj, jak dziecko do snu kołysane płaczem, Zasnęłam z rzęsą mokrą od łez gorzkiej rosy, Dzis;aj słońcem mnie budzą wysokie niebiosy, P ytając:—-po czem-że to płakałaś? i za czem?

0 słońce! jakiem prostem kochaniem wieśniaczem Miłuję cię!—Noc całą zbierała twe kłosy

Przodow nicy podobna—radość—jasnowłosej, 1 przez drzwi uchylone zajrzała cichaczem.

Snop swój wonny rzuciła mi do stóp ta śmieszka, Nie pytając, kto w chacie tej odludnej mieszka, I odbiegła,., i dotąd jej dźwięczny śmiech słyszę...

Płakałam? Nie pamiętam nic, o słońce złote!

Spałam, gdyś zcałowało mi z powiek tęsknotę...

Jak cudnie pieśń skowronka rozdzwoniła ciszę!

Z ofja Bassakówna.

„Gdzieś ty był w szkołach, mój Manocki?”

— Stanisław M anocki?...

— Jestem , panie naczelniku...

G łów ny m echanik przygląda mu się z uwagą.

— T o t y r o b iłe ś ? — W skazał m odel m aszyny, pozornie w yglą d a ją cy na za­

baw kę dziecięcą.

—■ Ja, panie naczelniku...

Dreszcz przebiegł p o ciele M anockie- go, dreszcz z niew ysłow ionej trw ogi, ocze­

kiw ania, niepewności...

O czy m u m gła zasnuła, że nawet ta m aszyna przed nim stojąca, praca rąk jego własnych, ukochane dziecko marzeń i w ysiłków m ózgu, w ydaw ała m u się czemś obcem .

M echanik zam yślony bębnił palcam i p o biurku.

T alent do w yn alazków masz...

T w ój p om ysł udoskonalenia w ten spo­

sób m aszyny, m ógłb y od d a ć kolejom du­

że k orzyści, ale... k a żd y w ynalazek ch o ć­

b y p om yślan y najlepiej, musi b y ć p op a r­

ty nauką... Gdzie ty byłeś w szkołach, m ój M anocki?

N agły skurcz bólu w yk rzyw ił tw arz M anockiego.

(7)

— W szkołach to ja nie byłem , p.

naczelniku...

— C o? Poci ziem ią się ch y b a ch o­

wałeś, człow iek u ? Musiałeś się przecież gdzieś u c z y ć? ...

— N ie b y ło za co...

— Ot, brednie! T ylu ludzi d obrych stara się o to , a by w am dać m ożn ość nauki...

— N ie m iałem w idocznie szczęścia, p. naczelniku...

— P h i... B y w a i ta k ... A szkoda cię... M ógłbyś b y ł posiąść sławę i pienią­

dze... T ym cza sem , zabierz sw oją m a szy ­ nę... W w arsztatach na m nie czekają...

— W ię c ...— M anocki się zakrztusił—

W ię c pan naczelnik m ów i, że to na nic...

— T ak , m ój koch any! Za wiele bra­

k ów , k tóre usunąć b y m ógł rozw inięty we w łaściw ym czasie um ysł. N ie wiem czy m nie dobrze rozum iesz, ale spieszy m i się i to ju ż ostatnie m oje słow o...

M anocki p ok łon ił się w m ilczeniu.

Z ogrom ną tk liw ością otu lił papierem sw oją m aszynę i w yszedł.

M anocki szedł Z ja zd em ku W iśle.

N iekiedy przystaw ał,bo go coś oburącz ch w y ta ło, opasyw ało d ook oła , w gryzało m u się w serce. T rząsł się p rzytem jak w febrze, a przecież ciepło b y ło i W isła m arszczyła się jen o lekuchno, b o lekuch- n y ty lk o wiaterek p o fali chodził.

M anocki czasem zapom inał, że idzie u licą, rozm aw iał sam z sobą, lu b jęk w ydaw ał z krtani, k urczem nerw ow ym ściśniętej.

Ten i ów , m ija ją c go, m ruczał: „ T o się u rżnął” . A dziew czyna świeża i ró ­ żowa, z którą się niekiedy u zn a jom y ch spotykał, n iby go nie p ozn a ją c, rzuciła m u prosto w tw arz: „ B y d lę !...” i frunęła dalej ja k ptaszę, srebrnym śm iechem dzw oniąc.

W te d y , M anockiem u, k rzyk dziki z piei-si się rwał, ale go wnet dusił, ja k ­ b y zdusił gada, c o b y ch ytrze ku niemu podpełznął.

P o chw ili skręcił w D obrą i sch od a­

mi do brzegu rzeki zszedł...

Cicho b y ło ... P usto...

N a ciem no szafirow ych bezkresach nieba zapalały się gwiazdy.

D o zm ęczonego m ózgu napłynęła mu fala w spom nień.

K ie d y to b y ło ? M oże m iał dziesięć lat... M oże m niej... K ozik i deska to b y ł jeg o św iat... Strugał sobie patyk i, w y ­ rabiał z drzewa różności... K oła , kółka, kółeczka aż stanęła m alutka maszyna, okręcik jak i i inne śliczności... O jciec m aw iał: „ R z u ć to, sm yku... K ro w y łata­

ją p o cu d zych zagonach, a ty patyki w ystrugu jesz...” N ie rzucił. W skórę brał, głodem przym ierał — ale ścierpiał.

P rzyszły p otem ciężkie chw ile... O jca p o ­ chow ał, o m atce i nieletnich m yśleć m u ­ siał... N a strychu, w skrzynce zniknęła m aszyna, gdzie przed nią spoczął ju ż okręt i inne, tw órczego m ózgu zd ob ycze.

• M anockiem u, przy ty c h w spom nie­

niach, gra w piersi łkanie do dzikiego ryku p od ob n e . „G d z ie t y byłeś w szko­

łach, m ój M anocki” ...— m echanik p yta ł...

Psiakrew!... ryknął, aż po fali poszedł w ściekłego bólu okrzyk.

On przecież w iedział, że u cz y ć się trzeba, on, w te sw oje drewniane dzieci duszę ch cia ł w lać, a by o ży ły na p oży tek lu dzkości, na radość życia jeg o jedyną.

A le go takie b u fory ob ow ią zk ów ścisnę­

ły , że oto m aszyna jeg o, to p łód p o ro ­ n ion y, a w szystkie marzenia— to ju z t y l­

k o zeschłe liście, co je w icher jesienią rozw iał...

P ieszczotliw ym ruchem , z osłon p a ­ p ierow ych w y ją ł sw oją m aszynę.

P rzy blasku gw iazd w lepił w nią nie­

skończenie sm utne spojrzenie.

K ied y na n ic... to — ---

P ołam ał drzewo na kawałki i na fa ­ le W isły rzucił...

W anda Grot Bęczkowska.

Doniosłe zadanie.

K rótk i, lecz św ietny ży w o t naszej pierwszej M acierzy Szkolnej zaznaczył się niezrów nanym entuzjazm em , k tóry ogar­

nął całe społeczeństw o w kierunku za­

kładania szkół lu d ow ych poci je j niacie- rzyńskiem i skrzydłam i. N iestety, histo- rja tego ży w ota , brutalnie złam anego przez Stołypina, jeszcze nie jest napisa­

na. Sądzę jednakże, że nie przesadzę, jeśli pow iem , że szkoły przez M acierz otw arte, licz y ły się na setki, a wiele, bardzo wiele z nich, jeśli nie wszystkie, p rzetrw ały d oty ch cza s i w pływ , jaki ona w yw arła na nasze szkolnictw o lu d o ­ w e pozostanie, nazawsze chlubą w naszej p edagogice elem entarnej.

P om im o to , jednakże, nie m oże ona służyć za w zór obecnej Mater R ed iv iv a . Inne są czasy — i inne teraz m a Macierz zadania. Jak koszm arny sen, znikły na zawsze te czasy, g d y szkoła polska b y ­ ła w P olsce kon traban dą, k tórą p rzem y­

cać b y ło p otrzeba naprędce; g d y strażnik czu jn y na ch w ilę zam knął oko. Teraz państw o, m iasto i gmina sama się trosz­

czą o szkół zakładanie, o o św ia ty sze­

rzenie. Macierz obecna nie będzie ju ż in icja tork ą i tw órczyn ią szkolnictw a p o l­

skiego, — będzie jego opiekunką, o ręd o­

w niczką, p om ocn icą: ja k m atka rozum na, która sama dziecka nie uczy, lerz jest szkoły p om ocn icą niezbędną.

(8)

Macierz będzie w yp rostow yw ała ścież­

ki do szkoły — ścieżki kręte i strom e dla u bogich dzieci: będzie musiała prze­

k on a ć rodzinę o p otrzebie nauki szkol­

nej, d ać książkę dziecku i k a jet, d a ć mu częstok roć bu cik i i u branko; będzie m u ­ siała zakładać kursy p oob ied n ie, gdzieby dzieci m o g ły się u cz y ć — oczyw iście te z nich, które w dom u nie m a ją w arun­

k ów po tem u. Macierz zatroszczy się 0 uprzyjem n ien ie p o b y tu dzieci w szko­

le: da m u troch ę estetyki w lokalu szkoln ym , zakrzątnie się k oło w ycieczek k ra jo-i p rzyrod ozn a w czych , pom oże dzia­

tw ie w poznaniu rzeczy p ięk n ych i p o ­ ży teczn y ch w m ieście sam ym . Macierz w pływ em sw ym bezpośrednim na dziatw ę szkolną podniesie p oziom jej m oralności, a przez nią oddziała potężnie na jej o to ­ czenie dom ow e. T ak będzie — nie wątpię.

Lecz jed n o jeszcze jest zadanie, k tó ­ re musi sobie M acierz ju ż teraz u p rzy ­ tom n ić, a zw łaszcza jej k oła tery torja l- ne (dla czego ta cudzoziem ska n azw a?), zadanie, k tórego doniosłość dla szkoły 1 dziecka p rzew yższa w szystkie inne za­

danie ty c h kół. Jevt to karm ienie dzie­

ci, które z p o w od u u b óstw a w dom u przych odzą naczczo do szkoły.

R zecz dziwna! G d y m ów i się o da­

niu książki, k ajetu, b u cik ów lub sukien­

ki u bogiem u dziecku szkolnem u, wszyst ko to uw ażają za rzecz potrzebną, zro­

zum iałą, naturalną. Śniadanie w szkole?

T o ju ż sprawa inna! T u w y p ły w a ją na w ierzch tysiączne argum enty przeciw lub — w najlepszym razie— warunkowe, p ob ła żliw e przyznanie racji tem u żą­

daniu.

A leż, pom yślcie, czy nie jest okru­

cieństw em żądać nauld o d głodnego dziecka? Czy, głodne, m oże ono m ieć należytą uw agę, pilność, ch ęć do p ra cy ? Czy głód ch ron iczn y nie stępi jego w szystkich — n ajśw ietn iejszych naw et—

zd oln ości? Czy nie od b ije się fatalnie na jego m oralnym , u m ysłow ym i fiz y cz ­ nym ro z w o ju ? P a m ięta jm y p rzy ty m , że w iek m ięd zy 10 a 15 la ty , w iek szkol­

ny, je st drugim p o niem ow lęctw ie okre­

sem k ry ty czn y m w rozw oju człow ieka, a tak św ietny lekarz znawca, jakim jest anglik H u tchinson tw ierdzi — i b o d a jj że słusznie, że ten w iek pok w itan ia n iebez­

p ieczniejszym jest jeszcze dla dziecka, niż w iek n iem ow lęctw a, gd y ż tam m o ­ żna jeszcze staranną opieką od rob ić skutki niedbalstw a popełn ion ego, tu zaś ju ż zapóźno: tu ju ż p ow sta je człow iek skończony!

A proszę się za p y ta ć każdego uw aż­

nego nauczyciela, ja k ą to m ęką dla nie­

go i jak ą stratą je t dla całej klasy — ob ecn ość na lek cji kilku dzieciaków , p o ­ ch łon iętych jed y n y m , p o tężn y m u czu ­ ciem — głodu!

Żyw ienie dzieci w szkołach jest u nas n ow ością. P rzy jęte zostało obecnie przez społeczeństw o, jak o oczyw ista k on iecz­

ność^ w yw ołana przez w ojnę. A le o b a ­ wiam się, że jeśli M acierz — jej koła te- rytorjaln e — nie wcieli go do program u sw ych prac i zadań— i to zadań bardzo d on iosłych , — obaw iam się, że razem z w ojn ą skoń czy się u nas i żyw ienie dzieci szkolnych.

A tym czasem jest on o ju ż oddaw na w prow adzone, ja k o kon ieczn ość szkolna, we w szystkich b od a j krajach — od A n- glji, F rancji, Stanów Z je d n o czo n y ch 1 N iem iec za czy n a ją c, a k oń czą c na R u - m unji i naw et R osji.

Jako przykład i w zór do naśladow a­

nia skreślę w paru słow ach dzieje in sty ­ tu cji paryskiej, bardzo zbliżonej do na­

szych k ół tery torja ln y ch . Są to t. zw.

K asy szkolne (ca isse . des ecolcs). Pierw ­ sza z nich p ow stała p rzy p a d k ow o:

1849 roku, b a ta ljon gw ardji n arodow ej 2 okręgu, rozw iązując się, przekazał m e­

row i okręgu (m aire d’ arrondissem ent) p ozostałość swej kasy na ubranka dla u b ogich dzieci szkolnych. R ozu m n y m er u tw orzył tow a rzystw o, które, m a­

ją c g oto w y ju ż fundusz, postan ow iło sta­

le za jm ow a ć się wspieraniem u bogich u czniów okręgu. D zięld szlachetnem u na­

śladow nictw u i em ulacji w r. 1877 w szyst­

kie 20 okręgów P aryża m iały ju ż swe ka­

sy szkolne, które u tw orzy ły związek kas.

Zw iązek otrzym ał sankcję prawa i p o ­ m oc m aterjalną od m iasta i państw a, p rzy zupełnej sw obodzie rządzenia się w ew nętrznego, lecz z obow iązaniem skła­

dania roczn y ch spraw ozdań; zato m ia­

sto udziela K asom bezpłatnie sw ych p o ­ b o rcó w p o d a tk ó w do zbierania skła­

dek człon kow skich, w yn oszą cych 6 fr.

rocznie.

Zadaniem kas szkoln ych jest: w y ­ n ajd yw an ie i usuwanie wszelkich o k olicz­

ności szkodliw ych , które ujem nie w p ły ­ w ają na uczęszczanie dziecka do szkoły lu b na n ależyte z niej korzystanie, ka­

sy dostarczają w ty m celu p otrzeb u ją cym : ubrania, obuw ia, p om o cy szkoln ych , p o ­ żyw ienia, kąpieli, urządzają w ycieczk i, k olon ie letnie i t. p.

U w ydatnię tu ty lk o działalność w kie­

runku żyw ienia dzieći.

R a d a M iejska P aryża w roku 1884 udzieliła po raz pierw szy 480.000 fr. na żyw ienie dzieci i poleciła z a ją ć się tą sprawą kasom szkolnym . K a sy pozak ła­

d a ły ja d ło d a jn ie szkolne (cantines sco- laires), które w y d a ją śniadania (m ięso i ja ­ rzynę) za 10 do 20 cent. U bogie d zie­

ci, k tó ry ch stan m aterjaln y dokładnie został spraw dzony przez przedstawicieli kas, dostaią pożyw ienie bezpłatnie za takim sam ym bonem , jak dzieci p ła ­ cące, ażeby nie obrażać ich m iłości własnej.

(9)

A b y u p rzytom n ić Sobie* ja k ie sze­

rokie rozm iary przybrało żyw ienie dzieci w szkołach paryskich dość w spom nieć, że w r. 1905 m iasto w yd ało na ten cel 1,020,000 fr., kasy szkolne ok oło 30 tys.;

na 172,705 u czniów 142,693 okazało się p otrzeb u ją cy ch bezpłatnego pożyw ienia:

w ciągu roku w ydano 9,229,278 p orcji, w tym 5,975,359 bezpłatnie.

— o—

Otóż, sądzę, że K oła terytorja ln e P . M.

S. m uszą ju ż teraz p om yśleć o żywieniu dzieci w szkołach p o w oln ie; m uszą w y ­ pra cow a ć jakiś plan działania na p rzy ­ szłość, p a m ięta ją c o ty m , że m iasto nasze ob cią żon e olbrzym iem i w y d a tk a ­ m i, będzie niew ątpliw ie chciało zlikw i­

d ow ać obecn ie istniejącą prow izoryczną in stytu cję, za jm u ją cą się żyw ieniem dzieci.

A ż eb y działać skutecznie, K . T. P.

M. S. p ow in n y przeją ć się doniosłością swej m isji pod tym w zględem — i za de­

w izę swej działalności p om ocn iczo-p ed a - gogicznej w ziąć za sw o; ą m yśl, że „o k r u ­ cieństw em jest i niefozutnem żądać nau­

ki od dziecka głod n eg o” !

Dr. L. Bondy.

B U K .

N a zielonej wstędze dąbrowy Szkarłatny wyrósł buk;

A ż ruczaj wdział płaszcz purpurow y.

W bór pełznie groźny huk.

Czemuż w duszy polskiej ponuro?

Choć płynie ptasząt śpiew, Choć słychać, jak hen za górą,

B uk szumi pośród drzew.

N a polskim łanie ż murawy, Stuliwszy ciemne brwi,

Żołnierz, jak w lesie buk krwawy, We własnej tonie krwi.

W iktor Czajewski.

Celle 5. VII. 1915 r.

R e s u r r e c t u r i s .

Wierze je pękły!...

Sypnęła się rdza czerwona, Rzesze wokoło klękły I wyciągnęły ręce:

„G odzino błogosławiona!

Połóż kres naszej męce, Długim stuleciom czekania...

Niech dzwon uderzy!

Spiżowy dzwon zmartwychwstania!

Bo lud się modli, lud czeka—i wierzy!

Stanisław Czosnowski.

DO POLSKI.

Polsko! N a ustach moich imię Twoje Jest, jak ból wszystek, wszystkie niepo­

k o je , Targania wszystkie mojego narodu, Którem brał w siebie jak, gorycz, od

[młodu...

A łe Twe imię jest także, jak siła, Co w duszy m ojej swym rylcem rzeźbiła K rzepiący nakaz oporu i męstwa

A ż do zwycięstwa...

Zdzisław Dębicki.

O R O K U

0 roku! Roku krwi i roku klęski!

Bądź błogosławion, żeś zdarł one pleśnie;

Iżeś obudził czyn hardy i męski

1 zwrócił oczy w słońce zmartwychwstania.

I niechaj nikt m i nie m ówi: ,,zawcześnie”

I niech nie mówi, że zorze zarania

Zgasną, nim wejdą. I niech nikt nie bluźni, K ln ąc krew przelaną i bełkocząc — ,,późn iej...”

Później?... N ie, milczcie! O nie! D ziś lub wcale?

D zisia j jest nasze! D ziś — czara ofiarna D o dna spełniona! i padło na szalę

Sto lat udręki! Przeszłość, jak noc czarna...

Tak! D ziś jest nasze! D ziś wschodzi dzień żniwa!

Z łun i odmętów wstaje Polska żywa!

Marja Gerson-Dąbrowska.

7

(10)

J E S T M O J A DUSZ f A

Jest moja dusza, jak bezkreśne morze, I tajemnica bije o nią falą;

W ierzchem— w pian wieńcu koła tęcz się palą, Wstają i gasną słońc niebieskich zorze,

Zaś czarna lira czai się od dna I wicher po niej pieśń wieczności gra.

Jest dusza m oja by zaklęty bór,

Jak w pierścień w mgławic zamknięta Sezamie.

I nigdy echo ziemi się nie włamie Za m ojej baśni opalowy mur;

U gwiazd krysztalnej zawisła krawędzi, Siostra Arachny, snuje śpiew łabędzi.

I jest: ma dusza niby kłośna niwa, Ukołysana w tęskną pieśń żniwiarzy,

W dwa skrzydła nad nią ludzki żal się waży I w wonne noce szumem łanów spływa,— , Bo złote kłosSy duszy mojej pól

Płacz ludzki posiał, skosi ludzki ból.

Julja Dicksteinówna.

Z Sarbiew skiego.

Hymn o mądrości Bożey.

(K s. V. Oda 6).

M ądrości B oża, o, m ądrości Boża, rządząca ziemie rozlegle y morza,

co zamieszkuiesz chmur thron szczyrozłoiy y co kieruiesz gwiazd górne obroty.

Ty czuwasz, święta, nad całą przyrodą, nad ziemią, ogniem, powietrzem y wodą...

Gdy Ociec tworzył wszelakie stworzenie, kiedy młodego xiężyca promienie

ślicznie haftował migotliwym złotem, Tyś kierowała wonczas gwiazd obrotem y słońca, y chmur...

W ieczna Tobie chwała, iżeś ciężary świata wymierzała.

M ądrości Boża, wieczna Tobie sława, iżeś wszechrzeczy nadawała prawa.

,,R o ś n ij” , mówiłaś I do przestroney Ziem i, y ziem ia kwitła płody rozlicznemi,

y porastały ią zboża obfite y zaludniały bydła rozmaite...

Y pokrywały sie ziemskie krainy w góry y pola, rzeki y doliny...

,, R ośn i}” , mówiłaś, y z morza głębiny ląd się wynurzał...

Piasek ubrałaś w ziół kwietnych tysiące, Podparłaś piersią gór chmury lecące, Rzekłaś — zaszumiał pośród morskich toni

(11)

wichr afrykański. Rzekłaś, y Fawoni iął muskać grzbiety pagórków pieściw ie...

Co rozkazować raczysz miłościwie, to spełnia Dzień y N oc, Z im a y Lato,

W iosna z Jesienią płodam i bogatą, miesiące wszytki, y wszytki godziny, y wieczność cała...

Pięknieysza iesteś nad sady wiosenne, płodnieysza iesteś nad plony iesienne,

wonnieysza iesteś nad wonie' bezrówne szczęsney Medyey y nad batsamowne łzy myrrhy, y nad rosy aromaty, nad cynamonu korę, y nad kwiaty całego świata...

Natchnienie Twoie barziey nfis posili nad sok Bakchowy... D o stóp C i sie chyli wszytko!

Od Ciebie, Naświętsza, zależy y berło królów y chwała rycerzy,

fortunność ludzka, srebra deszcz bogaty y możnowładców złoto y szkarłaty...

N i Cię, zatrwożą pany n i tyrany, Twóy wzrok żebraka lichego dosięże.

L udy afryckie y maurytany,

Scylhowie wschodni y sarmackie męże u stóp twych kornie składają pawęże.

Twoie łacińskie czcić będą ołtarze Chiny, A raby, Japońskie wyspiarze...

Przed Tobą korzy sie y N il huczący, y naród wody Łykowe piiący.

Ciebie pobożne plemię z pól Pharsali, Ciebie modlitwą rzymski Tyber chwali, y ów o siedmiu uściach Istr daleki, y wszytkie kraie na świecie y rzeki...

A T y sie zlituy nad nieszczęśliwemi ludźmi y pokóy słoneczny day ziemi.

Ukróci, boska, rzezie obłąkane,

niechay przem iną woyny krw ią rum iane....

Świat grzeszny niech sie w Twych łaskach ostanie, Spłyń ku nam z niebios na chmurnym rydwanie.

Z ła cin y p rzełożył Juljan Ejsmond.

Pobudka.

i.

Wchłoń w nozdrza proch, a smętek Zagrali do ataku!... [rzuć — Karabin w garść! A cugle skróć!

Zwieś szablę na temblaku...

Pętlicą dolman wpół pierś zwiąż—

I w skok! W ichrowym lo t e m --- Kochanek-brat—czy syn-czy mąż — Przez płot, przez rów, wykrotem, I chociaż wokół w pełni kras Świat mai słońce złotem A-

Lecz teraz czas! Już czas?.. Już czas!

Odpoczniesz pod nam iotem ...”

Porwali się lawiną w cwał, Na końskie spadli szyje...

Wiatr bije w twarz. To rozkosz.

[Szal!

Pierś dymu woń w ypije...

To nic, że mundur rosi krew, Ze w głowie huczy, pali...

Wszak zamknąć oczy — zm arszczyć [brew —

I dalej!! D alej?— dalej...

(12)

Bohaterl Pierwszy losu łup, U pojny boju czarem...

Błysk. Huk. Znikł ze sztandarem Ten pierwszy trup. —

II

W chłoń w nozdrza proch, a smętek.

Zagrali do ataku! [rzuć!

Karabin w garść! A cugle skróć!

Zwieś szablę na temblaku...

Na piersi wnet zrób krzyża znak, Ostatni pułk ju ż kroczy...

Galopem w skok! Jak wiehr! jak ptak!

Spójrz w przestrzeń! Zamknij oczy...

Choć pluje ogniem harmat smok, Opyla krwistem błotem,

Choć rannyś? Fraszka! Obwiąż bok!

Odpoczniesz pod nam iotem ...”

Porwali się lawiną w mig Jako przedśmiertna skarga...

Chrzęst karabinów—tu p ot— ryk—

Co trzewia szarpie, targa, To nic, że serce nie chce bić, Ze ciało przeszły dreszcze, Ze wokół pada tysiąc żyć — Lecz naprzód! Naprzód jeszcze!!!

W ybucha w górę ognia słup, Zdławione w piersi: „M a m o!” —•

Znikł pułk. Znika tak samo Ostatni trup... Tadeusz Frenkiel

Odległe horoskopy.

...N ie ulega w ątp liw ości, że źródłem obecnego św iatow ego k on fliktu jest ego­

izm pań stw ow y nie jed n ego, ale w szyst­

kich państw w alczących; wszystkie b o ­ wiem h ołd u ją idei p otęgi p ań stw ow ej, p o ­ ch łan iającej interesa n ietylk o jednostek, łecz n arodów ca łych państw a składają­

cych . Jakoż przyszły p o k ó j św iata, je że ­ li m a b y ć trw a ły , m óg łb y się w esprzeć ty lk o na idei w prost przeciw nej: nie na­

ro d y dla państw , lecz państw a dla n aro­

dów , a ideałem lu d zk ości — nie potęga państw , lecz szczęście narodów ! N iepra­

w dą zaś jest, a b y jed y n ą gw arancją szczęścia n arodów , państw a składających , m iała b y ć potęga państw ow a. Św iadczy o ty m ch o ćb y obecna w ojna, k tóra w y ­ kazała niezaprzeczoną p o t' gę w szystkich państw w a lczą cych , a przecież żadne z nich nie m oże p o sz cz y cić się m yślą, że h ek a tom b y ofiar, k tóre te n arody na ołtarzu ow ej p otęgi złoży ły , przyniosły ty m n arodom szczęście, Gdzież w ięc szu­

k a ć praw dziw ej ręk ojm i szczęścia naro­

dów , a przez n ie — lu d zk ości?

O dp ow ied ź prosta: w stosow aniu za­

sad Chrześcijańskich w życiu m iędzyn a­

rod ow ym . N ie egoizm pań stw ow y ani egoizm n arod ow y, ale szeroko p o ję ta m i­

łość bliźniego i bezw zględna spraw iedli­

w ość w inny p rzew od n iczy ć p rzy ukła­

daniu na p rzyszłość podw alin w zajem ­ nego w spółżycia n arodów . Suum cuiaue tribuerd

K a ż d y naród winien m ieć zapew nio­

ną m ożn ość sw obodnego rozw oju i pra­

c y nad zapewnieniem sobie m aterjalne- go i m oralnego d o b ro b y tu , bez szkody dla in n ych n arodów . Środkiem zaś do tego celu w iod ą cy m winna b y ć w olność zrzeszania się w terytorialn e organizm y państw ow e, od p ow ia d a ją ce, o ile m ożn o­

ści, cech om narodowymi m ieszkańców . P oniew aż jedn ak oparcie organizm ów pań stw ow ych na p od staw ach n a rod ow o­

ściow ych w yłącznie— jest niem ożliw e, w o­

b e c istnienia ludności m ieszanej na w szystkich niem al p ogran iczach p ań stw o­

w ych , przeto o przynależytości do tego lub ow ego państw a te ry tor jó w spornych winien d ecy d ow a ć p lebiscyt, z tem za­

strzeżeniem , że p o dokonaniu terytorjal- nego podziału, praw a n a rodow ych m n iej­

szości w k ażdym państw ie będą ustaw a­

mi zagw arantow ane i w n ależyty sp o­

sób fak tyczn ie strzeżone. Dla tem ła ­ tw iejszego zaś zabezpieczenia sw obodn e­

go rozw oju n arodów i unikania ewentual­

n y ch k on flik tów m o g ły b y b y ć tw orzo­

ne d obrow olne zrzeszenia państw , zw ią­

zan ych bądź w spóln ością pochodzenia, bądź w spólnością interesów— p o d jedną w ładzą zwierzchniczą. Zasada pow yższa, konsekw entnie przeprow adzana i stop n io­

wo rozszerzana, m og ła b y z czasem, w m niej lu b w ięcej odległej przyszłości, dop row ad zić do zjednoczenia p o d w spól­

w ładzą zwierzchniczą w szystkich państw europej kich, k tóreb y w związku pow szechnym dla szczęścia n arodów , zw ią­

zek sk ład ających zgodnie pracow ały.

R zecz oczyw ista, że tego rodzaju dalekie perspek tyw y m ogą się na razie w ydaw ać niedościgłą m rzonką, ale — b o ­ daj — czy droga zrzeszeń pań stw ow ych nie b y ła b y pew niejszą dla zabezpieczenia przyszłego p ok oju świata od wszelkiego rod zaju t. zw. m ięd zy n a rod ow y ch trak­

ta tó w i k on w en cyj, które— ja k dośw iad­

czenie pou cza — p o to ty lk o się zawierają, a by je później zryw ać lub bezkarnie gw ałcić, ja k również od projek tow an ych obecnie trybu n ałów rozjem czych , k tó ­ rych w yrok om w sporach m iędzyn aro­

dow ych , przy ob ecn ym ustroju świata, trudno będzie zapew nić egzekutywę.

A w ięc— nie o „b ra m a ch w yp a d o­

w y ch i w ałach och ron n ych ” m yśleć nale­

ży, p rzystęp u ją c do^ rokow ań p o k o jo ­ w ych , ale o stworzeniu takiej sytuacji

Cytaty

Powiązane dokumenty

dardu prac naukowych, gdyż, jak mówiliśmy, doświadczenia przeprowadzane na zwierzętach nieodpowiednio chowanych, w stanie stresu lub wręcz chorych, mogą często

Wkrótce okazało się, że w dawnym rezerwacie prywatnym księcia von Pless w Pszczynie jest byk czystej linii biało­.. wieskiej (Plisch, 229), którego

tarne o spinie 3h nie są jeszcze znane, lecz ich wprowadzenie do teorii wraz z grawitacyjnym i.. W iele wyrażeń obliczonych w ramach tych teorii jest

worodka musi upłynąć kilka tygodni, aby rozwinęła się odpowiednio zróżnicowana flora bakteryjna w je ­ licie. Stwierdzono, że w w ątrobie dz.ieci, które

Tego ty p u potknięć jest jednak więcej co zdaje się wskazywać, że książka nie była w ogóle recenzowana. Gdyby bowiem maszynopis został

Druk ukończono

nego gatunku ptaków. Dopiero w braku gniazd tego gatunku niesie się ona do gniazd innych gatunków. Toteż nawet wówczas, gdy rejony dwu samic pokrywają się z

W przetargu mogą uczestniczyć osoby fizyczne i prawne, które zapoznają się z pełną treścią ogłoszenia (za- mieszczoną na tablicy ogłoszeń w budynku Urzędu Miasta Ruda Śląska