mi 1 9 NA POLSKĄ
MACIERZ SZKOLNĄ
„JEDNODNIÓWKA”
3 m aja 19 17 . Cena 60 fe n .
Po raz trzeci podczas Wielkiej Kwesty Majowej na rzecz szkolni
ctwa polskiego wychodzi „Jednodniówka” , jako ofiara do wspólnej skar
bonki narodowej przebywających w Warszawie pisarzy polskich, za którą Komitet Wielkiej Kwesty Majowej serdeczne składa podziękowanie.
Układem i redakcją tej „Jednodniów ki” zajęła się specjalna Sek
cja Kom itetu Wielkiej Kwesty Majowej Polskiej Macierzy Szkolnej, zło
żona z'pp.: Ignacego Balińskiego, Ignacego Dąbrowskiego, Bolesława Gor
czyńskiego i Władysława Zyglarskiego. Sekcja, w obec zgóry ograniczo
nych rozmiarów „Jednodniów ki” a z drugiej strony wobec wielkiej ilo
ści łaskawie nadesłanych przez Szan. autorów prac, zmuszona była z ża
lem do niewyzyskania całości materjału. Komunikuje się przytem, iż znaczna ftzęść autorów zrzekła się należnego im honorarjum na rzecz kwesty, co w dużej mierze podniesie dochód z „Jednodniów ki".
Rozprzedaż „Jednodniów ki"
Polskiej Macierzy Szkolnej.
S P I S Baliński Ignacy ...
B androw ski-K aden Juljusz . . . . B adow ska • E w e li n a ... ....
Bassaków na Z o f j a ... ....
G rot-B ęczkow ska W a n d a ...
B ielicka Z o f j a ...
B ondy L. dr. ...
Czajewski W ik to r . . ...
Czosnowski S ta n is ła w ...
D ąbrow ska-G erson M a r j a ...
D ębicki Z d z i s ł a w ...
D icksteinów na Juli a ...
E jsm on d J u l i a n ... . . . Frenkiel T a d e u s z ...
Gerson-D ąbrow ska M arja Glass J a k ó b ...
Godlewski S t e f a n ...
G om ulicki W i k t o r ...
H a j o t a ...
H erbaczewski B o i...
Hertz B e n e d y k t ...
Hertz Jan A d o l f ... . . . H ornow ska M arja ... . Jankowski C z e s ła w ... ....
Jankowski J ó z e f ...
Jelnicka J ... ...
Juszkiewicz H en ryk ' ...
K am iński G. ( G a m a s t o n ) ...
K arski M. G... .... . . K em pner S t... .... . K ijew ski Stan...
K nollów na T e k l a ...
K o ń cz y c T a d e u s z ...
K op czyń sk i St. dr...
K osm ow ska I. W ...
K otarbiński J ó z e f ...
K ozikow ski E d w a r d ...
K raushar A l...
K ryński A d. A n t...
K udaszew icz A n to n i...
Kwietniewski J a n ... ....
wzięły na siebie Koła warszawskie
U T O R Ó W :
1 L ange A n t o n i ... . 27
1 L im p rech tów na A ... . 27
2 Ł aszczyński W i t o l d ... . 29
4 Ł ozińska K o n s t a n c j a ... . 30
4 Łubieński R o g e r ... . 29
3 M aciejow ski J ... . 27
5 M akow iecka M ichalina . . . . . 32
7 Miecznik A n t o n i ... . 32
7 Miłaszewski St. ... . 31
7 M orawska Zuzanna . . . . . 32
7 N ałkow ska-R ygier Z ... . . 33
8 N iedźw iedzki W ł... . 35
8 Piołun-N oyszew ski S t... . 34
9 N usbaum H e n r y k ... . 35
7 O chocki S t a n is ła w ... . . 35
12 C ich ow icz K on rad ( j . ) ... . . 35
10 Papieski L e o n ... . 36
11 Pilars W ł a d y s ł a w ... . 36
lb Pilecki A n t o n i ... . 36
13 Przewoska M. C... . 37
14 R abska Zuzanna . . . . . . 38
14 Radliński I g n a c y ... . 39
14 R adliński T a d ... . . 38
16 R od k iew icz S... . 40
15 R o g o w icz W a c ł a w ... . 40
17 R om a n M ... . 41
17 Skim borow icz 11. ks... . . 42
18 Solecki L e o n ... . 42
20 Słonczyńska A n n a ... . . 43
19 Starkm an A d o l f ... . . 44
20 Święcicki J. A . . . . . . . . 45
25 Svgietyński A n t o n i ... . . 44
23 Szlagowski A ntoni, k s... . 46
18 Szmigielski Jan, ks... . . 44-
22 Teslar Józef A n d r z e i ... . 47
21 W alew ska C e c y l j a ... . . 48
24 W alew ska z Przeździeckich M. . . . 47
26 W esołow ski Stan., k s... 49
26 W ojnarow ska Z o f j a ... . . 14
23 Zaleski Z y g m u n t ... . 50
27 Zarzecki L ucjan . . . . . 50
m m
NA POLSKĄ
MACIERZ SZKOLNĄ
J.21Ó
Nie myśl, że Wolność..,
N ie m yśl, że W olność spływa, jak jutrzenka, N a złotych skrzydłach w poranek majowy, Że, jak pieściwa, macierzyńska ręka,
Łagodnie z więźnia zdejmuje okowy, Ż e zmorę czarną, co latami nęka,
Zwiewa, jak obłok z toni lazurowej, I lak nastaje na wróżki skinienie,
Jak w bajce — śpiącej królewny ocknienie.
N ie ! tak nie bywa i tak być nie może,-
Chyba w marzeniu i snach o W olności...
K iedy naprawdę błyśnie na ugorze
W olność, — to w gromów i burz okropności!
Żeby w słoneczną rozdmuchać ją zorzę, N a swojem niebie zawiesić w światłości, Trzeba łańcuchy rwać i z ciała zdzierać, M iłjonom cierpieć, tysiącom — umierać!...
Ignacy Baliński.
K r ó l e s t w o .
Ziemio najdroższa, gdzie ze wszyst
kich we wszystkie strony wieje prze
ciwny wiatr...
Królestwo nasze, jak Królestwo Niebieskie wyglądane...
Ziemio najdroższa, od stu lat po
raniona, rano wiecznie krwawiąca i bolesna!... Gdzie głodne dzieci pła
czą pod parkanami, a różowego od
dechu gleby wiosennej niema kto słu
chać.
Gdzie drogi wszystkie zm iął i p o kruszył los, a nad zniszczeniem tężą się krzyże, w miastach zasiadła ciem
ność i noc, a ze wsi kłęki kamien
ne pozostały, z wszystkich ogrodów ciernie, a ze starej rycerskiej krwi jeno rdza...
Gdzie lasy, jak szumiące kolumny żałoby, kołyszą się, zaś niebo ucieka precz zmienne i nigdy nie dognane okiem w yglądających...
Gdzie z ognisk suche zostały doły, pogruchotane cmentarze osnuła pa
jęczyna, a komin chaty sterczy stra
szliwie, jak szyja straconego...
Królestwo nasze!...
Nasz dzień spełniany lato w lato i zima w zimę—ukradkiem...
Nasz dzień kradziony, okryty ru
mieńcem wstyd u!
Nasz dzień bezsilnej uległości, nasz dzień jałow y, nieradosny, zepsuty...
Z wszystkich ogrodów ciernie—-ze starej krwi rycerskiej jeno rdza,—
z umarłych ognisk czarny na ziemi hszaj... Głodne dzieci pod płotami, a rodzice bezsenni po prośbie, cha
ta w zgliszczach, dwór w ruinie...
Cnota w lamusie, styl w rupieciach, piękno na lichej służbie, prawo w dy
bach bezprawia...
Królestwo nasze...
Nasza noc pełna lęku, noc niepe
wna, niesprawiedliwa, u której we
zgłowia nie może stanąć spełniony obowiązek...
Nasza noc szpiegowana jesień w jesień, wiosna w wiosnę, rewido
wana do cna... Noc bez snów i ro
jeń, podczas której śmiałość szła w siatce wykrętu, a wykręt był naj
tęższą cnotą i hardością śmiałych...
Królestwo nasze bezdrożne, o je
dnej tylko drodze pewnej, ubitej krwawą stopą, odzwonionej łańcu
chem, zastrzeżonej przekleństwem—
w białe królestwo niewyczerpanego zgryzu i męki, w polskie królestwo Sybiru... Bo inne drogi zmiął i po
kruszył los, nad zniszczeniem tężą się krzyże, z ogrodów ciernie...
Lecz dziś!...
Przez zaniedbane bezdroże idzie T w ó j Syn drogą walki upom nieć się 0 chatę, dwór i dom...
Upomnieć się o poniewierkę miast 1 pośmiewisko wsi strasznym odze
wem swej broni...
Nie znajdziesz go we dnie, by się krył po kątach zm ow y tajemnej, a znajdziesz — jak pędzi polami na wroga...
Nie znajdziesz go w gnuśnościach nocy, lecz ujrzysz.—jak stoi w oko
pach i czuwa u zdobytych brzegów królestwa, tyle szczęśliwy, ile ta noc głęboka, w row y strzeleckie wrośnię
ty i nad snem swej ziemi bacznie czuwający...
Juljusz Kaden Bandrowski.
N ad N idą, w marcu.
Z nad morza Kaspijskiego.
Na p ołu d n iow y m krańcu m orza K a spijskiego w forteczn y m m ieście Baku, m ięd zy „ B ia ły m ” a „C z a rn y m ” , grodem , nad sam ym brzegiem m orza z n a jd u je się b u dynek szkolny, w zniesiony przez lu dzi dobrej w oli, z o sta ją cy p od zarzą
dem tam tejszego polskiego Tow arzystw a d obroczy n n ości.
W szkole tej u czą się ch ło p cy i dziew częta ta m tejszych r o b o tn ik ó w / rzem ieśl
n ik ów i b iedn ych rozb itk ów rodzin p o l
skich.
Spora ich grom adka; niestety, poza lek cja m i i szkołą, słyszy się ty lk o , szcze
gólniej w śród ch ło p có w języ k rosyjski, d ziew czynki zaś praw ie w szystkie m ó
wią ze sobą po polsku.
Szkoła jest p oddana in spek cji rządow ej, a in spek torem , naturalnie, jest rosjanin.
W roku 1910 w szkole tej o d b y w a ł się popis; p o w ypełnieniu w szystkich punk
tó w program u szkolnej uroczystości,-—
najniespodziew aniej pan inspekto%: za
pragnął na zakończenie usłysz\ć jn W ę ' p o l- ską i to rym ow aną, gd yż, ja k o z n a jn lł zgrom ad zon ym , słyszał niegdyś deklam o
w an y przez kogoś wiersz polsk i — cie
k aw y więc jest, czy w szkole, do której uczęszczają polskie dzieci, umie które wiersz jak i na pam ięć.
W ów cza s w ystąpiła z szeregu 12-lelnia dziew czynka,— z ust jej p op ły n ęły w y razy m o w y ojcz y ste j:— wśród ciszy, z u- czuciem i siłą w ypow iedziała wiersz nie
znany tu, p o cz y n a ją cy się od słów:
„T a m , w Szw ajcarów w olnej ziem i,
„ Ż y ł K ościu szko, w ód z nasz sław ny”
a za k oń czon y słowam i:
„ I , k on ając, w yrzekł z m ocą:
„J e sz cz e Polska nie zgin ęła” .
W zruszenie, jakie ogarnęło zgrom a d zo
n ych d o opisania t r u d n e .--- A zja — w ok oło, ty lk o czarne, gęste n aftow e d y m y i sine m orskie fale... gdzie ta ziem ia ojczy sta , ta P olsk a ...? m il do niej ty sią ce,— do tej trum ny na W aw elu, do tej K rakow skiej M ogiły... a tu naraz dźw ię
cznie ustam i dziecka p rzy zy w an y duch W ielkiego Wygnańca w zbu dził w izją sw oją nieznane w piersiach wzruszenia, bolesny a razem radosn y szloch serdeczny,— w m yślach jakieś olśniew ające błyskaw ice rozry w a ją ce m rok i,— wr duszach pow stają
ce nagle jakieś siły, ja k b y z , g rob ów p o wstałe, a w ołające: — b om ja m oc, bom ja m iłość — O jczyzn y!
I szkoła p ow oli przeradzać się poczęła na p rzystań polską ducha; brzm iała w niej ju ż m ow a polska; w yb u ch a ły m arze
nia, zryw ania się do lotu ;— dziew czętom śniły się. brzegi W isły, b y jech a ć tam , u cz y ć się,— u cz y ć wiele, gorąco, pilnie, b y p otem u cz y ć dru gich , ja k ż y ć m ają, ja k p ra cow a ć dla ziem i o jcz y ste j, ja k ro z w ija ć um ysły, k rzepić siły, zachęcać do w ytrw an ia, w yrabiać ducha. — A kto tch n ął tego ducha w w y k olejon e rod zin y biedaków , k to im p okazał zapom niane lub m oże nieznane św iaty, k to szczepiąc w dusze tęsknotę z nią razem dawał 2
balsam nadziei,— k to postacią K ościuszki ja k b y rozw alił gru by m ur d uchow ej nie
woli — to —-skromna n au czycielk a z W a r
szawy, w ych ow ank a Polskiej M acierzy Szkolnej, wysłana na ten ostatni polski posterunek, do m ałej szkółki a z ja ty ckiej.
R o z k o ły sa ł się dziś nad całą polską ziem ią d zw on ,— w o ła ją cy o p o m o c dla M acierzy Szkolnej; głos jeg o z pew nością dosięgnie wszędzie, — a cz y pierw szy te go dzw onu dźwięk, nie b y ł poru szony m iłościw ą dłonią K ościu szki, g d y w dniu 7 m aja 1794 roku, w ysłał z p o d P oła ń ca do całego narodu p olsk iego swój uniw er
sał, u p o m in a ją cy się o usam ow olnienie w łościan.
Ewelina Badowska.
Nauka historji a życie.
Gdy m ów im y, że nauka daje nam p o d staw ow y w arunek szczęścia, otw ierając m ożn ość rozw oju naszych uzdolnień, to w najw iększej mierze stosuje się to do ty ch gałęzi w iedzy, co w yrabiają w cz ło wieku zd oln ości, najw yższego rzędu, p o bu dzające go do p op ra w y istn ieją cy ch stosunków i p rzeb u d ow y życia.
Jedną z ty ch um iejętn ości jest niew ąt
pliw ie h istorja, ale z w ażnym i zastrzeże
niam i. Jest ona pierw szorzędnej wagi czynnikiem sp ołeczn ym , uśw iadam ia b o wiem jed n ostce jej łą czn ość ze z b io ro wością, a staw iając przed pokoleniam i w spółczesn ym i przekazaną im przez da
wniejszą spuściznę du chow ą, p obu dza do pełnienia ob ow iązk ów , które z tej ideow ej ciągłości w y p ły w a ją . Na tem jednak k o ń czy się jej rola; bliższe okre
ślenie celów i dróg naszych musi szukać wskazów ek gdzieindziej, nie w samej t y l
ko przeszłości.
M ylą się ci, co z niew ielkiego skrawka zn anych nam d ziejów ludzkości usiłują w yp row a d za ć niezm ienny w swej p raw i
d łow ości łań cu ch p rzy czy n o w y , albo też w p orządk u praw n atu ry b u d u ją prawa dla zjaw isk d ziejow ych . Proces d ziejow y nie p od leg a ani praw om log iczn y m , ani k osm iczn ym , w jeg o istocie bow iem zd a je się p rzew ażać pierw iastek najm niej d otą d zbadan y, najm niej u ch w y tn y ,—
pierw iastek p sy ch iczn y . W skutek niekon- kretności. teg o zasadniczego pierwiastka, pan uje w dziedzinie p og lą d ów na istotę J i kierunek rozw oju d ziejow ego rozliczne n ieporozum ienia i krańcow e przeciw ień stwa.
Jednym z p rzy k ła d ów nieporozum ienia, k tóre m oże p od d a w a ć fa łszy w y pogląd na rozw ój d ziejow y , jest ogólnie przyjęta term in ologja socjologiczn a . U cz y m y m ło
dzież w jakiej kolei stopniow ania ludzkość
przech odziła przez stany dzikości i bar
barzyństw a do cy w iliza cji. A le tu już stopniow anie ustaje, stan cyw iliza cji sta
now i ty lk o jeden, otw a rty jeszcze okres.
W ten sposób, u trw alam y się w przekona
niu, że istotn ie odbiegliśm y ju ż bardzo daleko od pierw ocin jask in iow ych , że stoim y na n ajw yższym szczytow ym pię
trze cy w iliza cji i niew iele nam ju ż do n adbudow ania p ozostaje.
Przekonani o d ostojeństw ie naszej ku l
tury, tak w ysok o w yrosłej p on a d stan p ry m ity w n y , ob u rzy lib y śm y się, g d y b y nam jak i k o lo row y bliźni z a n ty p od ów zarzucił n aprzykład fałsz, obłudę, i brak m iłości bliźniego! A przecież nie aalej, jak w koń cu zeszłego stulecia pierw szo
rzędni uczeni św iata w yznaw ali „d a rw i- nizm sp ołeczn y ” i na p odstaw ie walki o b y t bu dow ali etykę ew olu cjon istyczn ą.
P om im o rzu con ych przez późniejsze już szk oły socjologiczn e ziarn id eologji, św iąt w spółczesny, ja k w idzim y, tkw i jeszcze g łęb ok o w darw inizm ie społecz
nym . Czyż więc tak bardzo daleko od b ie
gliśm y od niespołeczeńskiego stanu natu
ry,* k tó ry b y ł w alką w szystk ich p rzeciw w szystkim ?
Jedn ym z najpierw szych w arunków zm ian y istn ieją cy ch stosunków, jest w ia
ra w to , że zm ienionem i b y ć m ogą. Otóż w w iększości u m ysłów w spółczesnych wiary tej niema, a głów nie p rzyczyn ia się do tego scep ty cy zm u p ow szechnie p rz y jęte dzisiaj in terpretow anie historji.
Zapatrzeni w niekończące się pasm o krw aw ych zatargów i nieprzerw any k oło- bieg ostrej walki o b y t, dzisiejsi bu d ow n i
czow ie ż y cia w tła cza ją p sy ch iczn y p ro ces p ostępu w fizy czn e prawa natury, p om im o zasadn iczych , tk w ią cy ch tu sprzeczności. Proces p ostępu je st walką przeciw w alce o b y t, jest zatem dążeniem do opanow ania praw p rz y ro d y w stosun
kach lu dzkich.
N ad u m ysłow ością w spółczesną panu
je jeszcze stary nałóg ra cjon a lizm u , do pod ciągan ia w szystk ich zjaw isk p od ja kieś stałe praw a i szeregowania ich w e
dle z g óry nakreślonego porządku. Stąd to płyn ie nieu fn ość do w szelkich n ow ych pom ysłów ,u siłu j ą cy ch tw o rz y ć now e form y b y tu , na odm ienn ych , dotąd n ieprak tyk o- w an ych zasadach. T raktu je się te dąże
nia z p ob ła żliw ym lekcew ażeniem , ja k o niepow ażn e, w y b u ja łe p o ry w y m ło
docia n eg o rom an tyzm u ...
Sprawa postępu nie zysk u je na tem j i g ro ziło b y jej ostateczne bankructw o, g d y b y od czasu do czasu w artka fala ż y cia nie w yniosła naprzeciw h ieratyczn ym pow agom , n o w y ch prądów m yśli.
I dzisiaj stoim y w ob ec takiego w id o
wiska.
Człowiek X X wieku budzi się ze stra
sznego snu, z przeraźliw ie jasnym u ję
ciem rzeczyw istości. Spostrzega potw orne
błędy w dum nej strukturze now oczesnej kultury i pragnie je naprawić.
N ie pyszni się z d oty ch cza so w y ch z d o b y cz y ; w idzi, że jest dopiero n iem ow lę
ciem w dziedzinie organizacji życia . Chce z d o b y ć w yższy stopień m ądrości, chce, b y h om o sapiens w yszedł nareszcie ze stanu oświeconego barbarzyństwa.
Czy w oln o gasić ten g orą cy zapał zw ro
tem w stronę h istorji, orzeźw iać go wska
zyw an iem przebiegu p ok rew n ych z ob e
cn y m ru ch ów ?
Jest to jedn ak na porządku dziennym zarów n o u nas, ja k i gdzieindziej. I d o p ra w d y, g d y się obserw uje to podcinanie skrzydeł idealizm ow i, p rzy ch odzi na m yśl, że lepiej b y ło b y dla spraw y u d o skonalenia ży cia za p om n ieć h istorji, niż w ysn u w ać z niej w skazów ki wtłaczania b ogatej rzeczyw istości dnia dzisiejszego w skąpo ok rojon e sch em aty przeszłości, i p rzyjm ow a n ia p rzy ro d n iczy ch kategorji
m yślenia, które się d ziejam i, ja k o m a- terjałem d ow od ow y m posługują.
M ówi się u nas wiele o szkodliw ej lite raturze; w a rtob y na indeks e postaw ić sto
sy druków , szerzących jedn ostron n e p o glądy na przeszłość, i fałszyw ie staw iają
cy ch jej stosunek do id eolog ji i w ym agań ży cia w spółczesnego.
W zorzy sta wstęga ży cia rozwinęła przed nam i w d ziejow y m paśm ie zale
dwie cząstkę sw ych obrazów , w ierzm y, że b og a ctw o je j barw n ych kom bin acji jest równie niew yczerpane, ja k niew y
czerpanym i są pragnienia serca ludzkiego.
Trzeba znać przeszłość, żeb y rozu m ieć te raźniejszość, ale nie dlatego, b y w niej szukać usprawiedliw ienia dla zastałości m yśli i ograniczeń dla tw órczości refor
m atorskiej. K to chce b u d ow a ć przyszłość, ten nie m oże się dać opan ow ać „rz ą d o m u m a rły ch .”
Z ofja Bielicka.
Z A S Ł O N C E M...
W czoraj, jak dziecko do snu kołysane płaczem, Zasnęłam z rzęsą mokrą od łez gorzkiej rosy, Dzis;aj słońcem mnie budzą wysokie niebiosy, P ytając:—-po czem-że to płakałaś? i za czem?
0 słońce! jakiem prostem kochaniem wieśniaczem Miłuję cię!—Noc całą zbierała twe kłosy
Przodow nicy podobna—radość—jasnowłosej, 1 przez drzwi uchylone zajrzała cichaczem.
Snop swój wonny rzuciła mi do stóp ta śmieszka, Nie pytając, kto w chacie tej odludnej mieszka, I odbiegła,., i dotąd jej dźwięczny śmiech słyszę...
Płakałam? Nie pamiętam nic, o słońce złote!
Spałam, gdyś zcałowało mi z powiek tęsknotę...
Jak cudnie pieśń skowronka rozdzwoniła ciszę!
Z ofja Bassakówna.
„Gdzieś ty był w szkołach, mój Manocki?”
— Stanisław M anocki?...
— Jestem , panie naczelniku...
G łów ny m echanik przygląda mu się z uwagą.
— T o t y r o b iłe ś ? — W skazał m odel m aszyny, pozornie w yglą d a ją cy na za
baw kę dziecięcą.
—■ Ja, panie naczelniku...
Dreszcz przebiegł p o ciele M anockie- go, dreszcz z niew ysłow ionej trw ogi, ocze
kiw ania, niepewności...
O czy m u m gła zasnuła, że nawet ta m aszyna przed nim stojąca, praca rąk jego własnych, ukochane dziecko marzeń i w ysiłków m ózgu, w ydaw ała m u się czemś obcem .
M echanik zam yślony bębnił palcam i p o biurku.
— T alent do w yn alazków masz...
T w ój p om ysł udoskonalenia w ten spo
sób m aszyny, m ógłb y od d a ć kolejom du
że k orzyści, ale... k a żd y w ynalazek ch o ć
b y p om yślan y najlepiej, musi b y ć p op a r
ty nauką... Gdzie ty byłeś w szkołach, m ój M anocki?
N agły skurcz bólu w yk rzyw ił tw arz M anockiego.
— W szkołach to ja nie byłem , p.
naczelniku...
— C o? Poci ziem ią się ch y b a ch o
wałeś, człow iek u ? Musiałeś się przecież gdzieś u c z y ć? ...
— N ie b y ło za co...
— Ot, brednie! T ylu ludzi d obrych stara się o to , a by w am dać m ożn ość nauki...
— N ie m iałem w idocznie szczęścia, p. naczelniku...
— P h i... B y w a i ta k ... A szkoda cię... M ógłbyś b y ł posiąść sławę i pienią
dze... T ym cza sem , zabierz sw oją m a szy nę... W w arsztatach na m nie czekają...
— W ię c ...— M anocki się zakrztusił—
W ię c pan naczelnik m ów i, że to na nic...
— T ak , m ój koch any! Za wiele bra
k ów , k tóre usunąć b y m ógł rozw inięty we w łaściw ym czasie um ysł. N ie wiem czy m nie dobrze rozum iesz, ale spieszy m i się i to ju ż ostatnie m oje słow o...
M anocki p ok łon ił się w m ilczeniu.
Z ogrom ną tk liw ością otu lił papierem sw oją m aszynę i w yszedł.
M anocki szedł Z ja zd em ku W iśle.
N iekiedy przystaw ał,bo go coś oburącz ch w y ta ło, opasyw ało d ook oła , w gryzało m u się w serce. T rząsł się p rzytem jak w febrze, a przecież ciepło b y ło i W isła m arszczyła się jen o lekuchno, b o lekuch- n y ty lk o wiaterek p o fali chodził.
M anocki czasem zapom inał, że idzie u licą, rozm aw iał sam z sobą, lu b jęk w ydaw ał z krtani, k urczem nerw ow ym ściśniętej.
Ten i ów , m ija ją c go, m ruczał: „ T o się u rżnął” . A dziew czyna świeża i ró żowa, z którą się niekiedy u zn a jom y ch spotykał, n iby go nie p ozn a ją c, rzuciła m u prosto w tw arz: „ B y d lę !...” i frunęła dalej ja k ptaszę, srebrnym śm iechem dzw oniąc.
W te d y , M anockiem u, k rzyk dziki z piei-si się rwał, ale go wnet dusił, ja k b y zdusił gada, c o b y ch ytrze ku niemu podpełznął.
P o chw ili skręcił w D obrą i sch od a
mi do brzegu rzeki zszedł...
Cicho b y ło ... P usto...
N a ciem no szafirow ych bezkresach nieba zapalały się gwiazdy.
D o zm ęczonego m ózgu napłynęła mu fala w spom nień.
K ie d y to b y ło ? M oże m iał dziesięć lat... M oże m niej... K ozik i deska to b y ł jeg o św iat... Strugał sobie patyk i, w y rabiał z drzewa różności... K oła , kółka, kółeczka aż stanęła m alutka maszyna, okręcik jak i i inne śliczności... O jciec m aw iał: „ R z u ć to, sm yku... K ro w y łata
ją p o cu d zych zagonach, a ty patyki w ystrugu jesz...” N ie rzucił. W skórę brał, głodem przym ierał — ale ścierpiał.
P rzyszły p otem ciężkie chw ile... O jca p o chow ał, o m atce i nieletnich m yśleć m u siał... N a strychu, w skrzynce zniknęła m aszyna, gdzie przed nią spoczął ju ż okręt i inne, tw órczego m ózgu zd ob ycze.
• M anockiem u, przy ty c h w spom nie
niach, gra w piersi łkanie do dzikiego ryku p od ob n e . „G d z ie t y byłeś w szko
łach, m ój M anocki” ...— m echanik p yta ł...
Psiakrew!... ryknął, aż po fali poszedł w ściekłego bólu okrzyk.
On przecież w iedział, że u cz y ć się trzeba, on, w te sw oje drewniane dzieci duszę ch cia ł w lać, a by o ży ły na p oży tek lu dzkości, na radość życia jeg o jedyną.
A le go takie b u fory ob ow ią zk ów ścisnę
ły , że oto m aszyna jeg o, to p łód p o ro n ion y, a w szystkie marzenia— to ju z t y l
k o zeschłe liście, co je w icher jesienią rozw iał...
P ieszczotliw ym ruchem , z osłon p a p ierow ych w y ją ł sw oją m aszynę.
P rzy blasku gw iazd w lepił w nią nie
skończenie sm utne spojrzenie.
K ied y na n ic... to — ---
P ołam ał drzewo na kawałki i na fa le W isły rzucił...
W anda Grot Bęczkowska.
Doniosłe zadanie.
K rótk i, lecz św ietny ży w o t naszej pierwszej M acierzy Szkolnej zaznaczył się niezrów nanym entuzjazm em , k tóry ogar
nął całe społeczeństw o w kierunku za
kładania szkół lu d ow ych poci je j niacie- rzyńskiem i skrzydłam i. N iestety, histo- rja tego ży w ota , brutalnie złam anego przez Stołypina, jeszcze nie jest napisa
na. Sądzę jednakże, że nie przesadzę, jeśli pow iem , że szkoły przez M acierz otw arte, licz y ły się na setki, a wiele, bardzo wiele z nich, jeśli nie wszystkie, p rzetrw ały d oty ch cza s i w pływ , jaki ona w yw arła na nasze szkolnictw o lu d o w e pozostanie, nazawsze chlubą w naszej p edagogice elem entarnej.
P om im o to , jednakże, nie m oże ona służyć za w zór obecnej Mater R ed iv iv a . Inne są czasy — i inne teraz m a Macierz zadania. Jak koszm arny sen, znikły na zawsze te czasy, g d y szkoła polska b y ła w P olsce kon traban dą, k tórą p rzem y
cać b y ło p otrzeba naprędce; g d y strażnik czu jn y na ch w ilę zam knął oko. Teraz państw o, m iasto i gmina sama się trosz
czą o szkół zakładanie, o o św ia ty sze
rzenie. Macierz obecna nie będzie ju ż in icja tork ą i tw órczyn ią szkolnictw a p o l
skiego, — będzie jego opiekunką, o ręd o
w niczką, p om ocn icą: ja k m atka rozum na, która sama dziecka nie uczy, lerz jest szkoły p om ocn icą niezbędną.
Macierz będzie w yp rostow yw ała ścież
ki do szkoły — ścieżki kręte i strom e dla u bogich dzieci: będzie musiała prze
k on a ć rodzinę o p otrzebie nauki szkol
nej, d ać książkę dziecku i k a jet, d a ć mu częstok roć bu cik i i u branko; będzie m u siała zakładać kursy p oob ied n ie, gdzieby dzieci m o g ły się u cz y ć — oczyw iście te z nich, które w dom u nie m a ją w arun
k ów po tem u. Macierz zatroszczy się 0 uprzyjem n ien ie p o b y tu dzieci w szko
le: da m u troch ę estetyki w lokalu szkoln ym , zakrzątnie się k oło w ycieczek k ra jo-i p rzyrod ozn a w czych , pom oże dzia
tw ie w poznaniu rzeczy p ięk n ych i p o ży teczn y ch w m ieście sam ym . Macierz w pływ em sw ym bezpośrednim na dziatw ę szkolną podniesie p oziom jej m oralności, a przez nią oddziała potężnie na jej o to czenie dom ow e. T ak będzie — nie wątpię.
Lecz jed n o jeszcze jest zadanie, k tó re musi sobie M acierz ju ż teraz u p rzy tom n ić, a zw łaszcza jej k oła tery torja l- ne (dla czego ta cudzoziem ska n azw a?), zadanie, k tórego doniosłość dla szkoły 1 dziecka p rzew yższa w szystkie inne za
danie ty c h kół. Jevt to karm ienie dzie
ci, które z p o w od u u b óstw a w dom u przych odzą naczczo do szkoły.
R zecz dziwna! G d y m ów i się o da
niu książki, k ajetu, b u cik ów lub sukien
ki u bogiem u dziecku szkolnem u, wszyst ko to uw ażają za rzecz potrzebną, zro
zum iałą, naturalną. Śniadanie w szkole?
T o ju ż sprawa inna! T u w y p ły w a ją na w ierzch tysiączne argum enty przeciw lub — w najlepszym razie— warunkowe, p ob ła żliw e przyznanie racji tem u żą
daniu.
A leż, pom yślcie, czy nie jest okru
cieństw em żądać nauld o d głodnego dziecka? Czy, głodne, m oże ono m ieć należytą uw agę, pilność, ch ęć do p ra cy ? Czy głód ch ron iczn y nie stępi jego w szystkich — n ajśw ietn iejszych naw et—
zd oln ości? Czy nie od b ije się fatalnie na jego m oralnym , u m ysłow ym i fiz y cz nym ro z w o ju ? P a m ięta jm y p rzy ty m , że w iek m ięd zy 10 a 15 la ty , w iek szkol
ny, je st drugim p o niem ow lęctw ie okre
sem k ry ty czn y m w rozw oju człow ieka, a tak św ietny lekarz znawca, jakim jest anglik H u tchinson tw ierdzi — i b o d a jj że słusznie, że ten w iek pok w itan ia n iebez
p ieczniejszym jest jeszcze dla dziecka, niż w iek n iem ow lęctw a, gd y ż tam m o żna jeszcze staranną opieką od rob ić skutki niedbalstw a popełn ion ego, tu zaś ju ż zapóźno: tu ju ż p ow sta je człow iek skończony!
A proszę się za p y ta ć każdego uw aż
nego nauczyciela, ja k ą to m ęką dla nie
go i jak ą stratą je t dla całej klasy — ob ecn ość na lek cji kilku dzieciaków , p o ch łon iętych jed y n y m , p o tężn y m u czu ciem — głodu!
Żyw ienie dzieci w szkołach jest u nas n ow ością. P rzy jęte zostało obecnie przez społeczeństw o, jak o oczyw ista k on iecz
ność^ w yw ołana przez w ojnę. A le o b a wiam się, że jeśli M acierz — jej koła te- rytorjaln e — nie wcieli go do program u sw ych prac i zadań— i to zadań bardzo d on iosłych , — obaw iam się, że razem z w ojn ą skoń czy się u nas i żyw ienie dzieci szkolnych.
A tym czasem jest on o ju ż oddaw na w prow adzone, ja k o kon ieczn ość szkolna, we w szystkich b od a j krajach — od A n- glji, F rancji, Stanów Z je d n o czo n y ch 1 N iem iec za czy n a ją c, a k oń czą c na R u - m unji i naw et R osji.
Jako przykład i w zór do naśladow a
nia skreślę w paru słow ach dzieje in sty tu cji paryskiej, bardzo zbliżonej do na
szych k ół tery torja ln y ch . Są to t. zw.
K asy szkolne (ca isse . des ecolcs). Pierw sza z nich p ow stała p rzy p a d k ow o:
1849 roku, b a ta ljon gw ardji n arodow ej 2 okręgu, rozw iązując się, przekazał m e
row i okręgu (m aire d’ arrondissem ent) p ozostałość swej kasy na ubranka dla u b ogich dzieci szkolnych. R ozu m n y m er u tw orzył tow a rzystw o, które, m a
ją c g oto w y ju ż fundusz, postan ow iło sta
le za jm ow a ć się wspieraniem u bogich u czniów okręgu. D zięld szlachetnem u na
śladow nictw u i em ulacji w r. 1877 w szyst
kie 20 okręgów P aryża m iały ju ż swe ka
sy szkolne, które u tw orzy ły związek kas.
Zw iązek otrzym ał sankcję prawa i p o m oc m aterjalną od m iasta i państw a, p rzy zupełnej sw obodzie rządzenia się w ew nętrznego, lecz z obow iązaniem skła
dania roczn y ch spraw ozdań; zato m ia
sto udziela K asom bezpłatnie sw ych p o b o rcó w p o d a tk ó w do zbierania skła
dek człon kow skich, w yn oszą cych 6 fr.
rocznie.
Zadaniem kas szkoln ych jest: w y n ajd yw an ie i usuwanie wszelkich o k olicz
ności szkodliw ych , które ujem nie w p ły w ają na uczęszczanie dziecka do szkoły lu b na n ależyte z niej korzystanie, ka
sy dostarczają w ty m celu p otrzeb u ją cym : ubrania, obuw ia, p om o cy szkoln ych , p o żyw ienia, kąpieli, urządzają w ycieczk i, k olon ie letnie i t. p.
U w ydatnię tu ty lk o działalność w kie
runku żyw ienia dzieći.
R a d a M iejska P aryża w roku 1884 udzieliła po raz pierw szy 480.000 fr. na żyw ienie dzieci i poleciła z a ją ć się tą sprawą kasom szkolnym . K a sy pozak ła
d a ły ja d ło d a jn ie szkolne (cantines sco- laires), które w y d a ją śniadania (m ięso i ja rzynę) za 10 do 20 cent. U bogie d zie
ci, k tó ry ch stan m aterjaln y dokładnie został spraw dzony przez przedstawicieli kas, dostaią pożyw ienie bezpłatnie za takim sam ym bonem , jak dzieci p ła cące, ażeby nie obrażać ich m iłości własnej.
A b y u p rzytom n ić Sobie* ja k ie sze
rokie rozm iary przybrało żyw ienie dzieci w szkołach paryskich dość w spom nieć, że w r. 1905 m iasto w yd ało na ten cel 1,020,000 fr., kasy szkolne ok oło 30 tys.;
na 172,705 u czniów 142,693 okazało się p otrzeb u ją cy ch bezpłatnego pożyw ienia:
w ciągu roku w ydano 9,229,278 p orcji, w tym 5,975,359 bezpłatnie.
— o—
Otóż, sądzę, że K oła terytorja ln e P . M.
S. m uszą ju ż teraz p om yśleć o żywieniu dzieci w szkołach p o w oln ie; m uszą w y pra cow a ć jakiś plan działania na p rzy szłość, p a m ięta ją c o ty m , że m iasto nasze ob cią żon e olbrzym iem i w y d a tk a m i, będzie niew ątpliw ie chciało zlikw i
d ow ać obecn ie istniejącą prow izoryczną in stytu cję, za jm u ją cą się żyw ieniem dzieci.
A ż eb y działać skutecznie, K . T. P.
M. S. p ow in n y przeją ć się doniosłością swej m isji pod tym w zględem — i za de
w izę swej działalności p om ocn iczo-p ed a - gogicznej w ziąć za sw o; ą m yśl, że „o k r u cieństw em jest i niefozutnem żądać nau
ki od dziecka głod n eg o” !
Dr. L. Bondy.
B U K .
N a zielonej wstędze dąbrowy Szkarłatny wyrósł buk;
A ż ruczaj wdział płaszcz purpurow y.
W bór pełznie groźny huk.
Czemuż w duszy polskiej ponuro?
Choć płynie ptasząt śpiew, Choć słychać, jak hen za górą,
B uk szumi pośród drzew.
N a polskim łanie ż murawy, Stuliwszy ciemne brwi,
Żołnierz, jak w lesie buk krwawy, We własnej tonie krwi.
W iktor Czajewski.
Celle 5. VII. 1915 r.
R e s u r r e c t u r i s .
Wierze je pękły!...
Sypnęła się rdza czerwona, Rzesze wokoło klękły I wyciągnęły ręce:
„G odzino błogosławiona!
Połóż kres naszej męce, Długim stuleciom czekania...
Niech dzwon uderzy!
Spiżowy dzwon zmartwychwstania!
Bo lud się modli, lud czeka—i wierzy!
Stanisław Czosnowski.
DO POLSKI.
Polsko! N a ustach moich imię Twoje Jest, jak ból wszystek, wszystkie niepo
k o je , Targania wszystkie mojego narodu, Którem brał w siebie jak, gorycz, od
[młodu...
A łe Twe imię jest także, jak siła, Co w duszy m ojej swym rylcem rzeźbiła K rzepiący nakaz oporu i męstwa
A ż do zwycięstwa...
Zdzisław Dębicki.
O R O K U
0 roku! Roku krwi i roku klęski!
Bądź błogosławion, żeś zdarł one pleśnie;
Iżeś obudził czyn hardy i męski
1 zwrócił oczy w słońce zmartwychwstania.
I niechaj nikt m i nie m ówi: ,,zawcześnie”
I niech nie mówi, że zorze zarania
Zgasną, nim wejdą. I niech nikt nie bluźni, K ln ąc krew przelaną i bełkocząc — ,,późn iej...”
Później?... N ie, milczcie! O nie! D ziś lub wcale?
D zisia j jest nasze! D ziś — czara ofiarna D o dna spełniona! i padło na szalę
Sto lat udręki! Przeszłość, jak noc czarna...
Tak! D ziś jest nasze! D ziś wschodzi dzień żniwa!
Z łun i odmętów wstaje Polska żywa!
Marja Gerson-Dąbrowska.
7
J E S T M O J A DUSZ f A
Jest moja dusza, jak bezkreśne morze, I tajemnica bije o nią falą;
W ierzchem— w pian wieńcu koła tęcz się palą, Wstają i gasną słońc niebieskich zorze,
Zaś czarna lira czai się od dna I wicher po niej pieśń wieczności gra.
Jest dusza m oja by zaklęty bór,
Jak w pierścień w mgławic zamknięta Sezamie.
I nigdy echo ziemi się nie włamie Za m ojej baśni opalowy mur;
U gwiazd krysztalnej zawisła krawędzi, Siostra Arachny, snuje śpiew łabędzi.
I jest: ma dusza niby kłośna niwa, Ukołysana w tęskną pieśń żniwiarzy,
W dwa skrzydła nad nią ludzki żal się waży I w wonne noce szumem łanów spływa,— , Bo złote kłosSy duszy mojej pól
Płacz ludzki posiał, skosi ludzki ból.
Julja Dicksteinówna.
Z Sarbiew skiego.
Hymn o mądrości Bożey.
(K s. V. Oda 6).
M ądrości B oża, o, m ądrości Boża, rządząca ziemie rozlegle y morza,
co zamieszkuiesz chmur thron szczyrozłoiy y co kieruiesz gwiazd górne obroty.
Ty czuwasz, święta, nad całą przyrodą, nad ziemią, ogniem, powietrzem y wodą...
Gdy Ociec tworzył wszelakie stworzenie, kiedy młodego xiężyca promienie
ślicznie haftował migotliwym złotem, Tyś kierowała wonczas gwiazd obrotem y słońca, y chmur...
W ieczna Tobie chwała, iżeś ciężary świata wymierzała.
M ądrości Boża, wieczna Tobie sława, iżeś wszechrzeczy nadawała prawa.
,,R o ś n ij” , mówiłaś I do przestroney Ziem i, y ziem ia kwitła płody rozlicznemi,
y porastały ią zboża obfite y zaludniały bydła rozmaite...
Y pokrywały sie ziemskie krainy w góry y pola, rzeki y doliny...
,, R ośn i}” , mówiłaś, y z morza głębiny ląd się wynurzał...
Piasek ubrałaś w ziół kwietnych tysiące, Podparłaś piersią gór chmury lecące, Rzekłaś — zaszumiał pośród morskich toni
wichr afrykański. Rzekłaś, y Fawoni iął muskać grzbiety pagórków pieściw ie...
Co rozkazować raczysz miłościwie, to spełnia Dzień y N oc, Z im a y Lato,
W iosna z Jesienią płodam i bogatą, miesiące wszytki, y wszytki godziny, y wieczność cała...
Pięknieysza iesteś nad sady wiosenne, płodnieysza iesteś nad plony iesienne,
wonnieysza iesteś nad wonie' bezrówne szczęsney Medyey y nad batsamowne łzy myrrhy, y nad rosy aromaty, nad cynamonu korę, y nad kwiaty całego świata...
Natchnienie Twoie barziey nfis posili nad sok Bakchowy... D o stóp C i sie chyli wszytko!
Od Ciebie, Naświętsza, zależy y berło królów y chwała rycerzy,
fortunność ludzka, srebra deszcz bogaty y możnowładców złoto y szkarłaty...
N i Cię, zatrwożą pany n i tyrany, Twóy wzrok żebraka lichego dosięże.
L udy afryckie y maurytany,
Scylhowie wschodni y sarmackie męże u stóp twych kornie składają pawęże.
Twoie łacińskie czcić będą ołtarze Chiny, A raby, Japońskie wyspiarze...
Przed Tobą korzy sie y N il huczący, y naród wody Łykowe piiący.
Ciebie pobożne plemię z pól Pharsali, Ciebie modlitwą rzymski Tyber chwali, y ów o siedmiu uściach Istr daleki, y wszytkie kraie na świecie y rzeki...
A T y sie zlituy nad nieszczęśliwemi ludźmi y pokóy słoneczny day ziemi.
Ukróci, boska, rzezie obłąkane,
niechay przem iną woyny krw ią rum iane....
Świat grzeszny niech sie w Twych łaskach ostanie, Spłyń ku nam z niebios na chmurnym rydwanie.
Z ła cin y p rzełożył Juljan Ejsmond.
Pobudka.
i.
Wchłoń w nozdrza proch, a smętek Zagrali do ataku!... [rzuć — Karabin w garść! A cugle skróć!
Zwieś szablę na temblaku...
Pętlicą dolman wpół pierś zwiąż—
I w skok! W ichrowym lo t e m --- Kochanek-brat—czy syn-czy mąż — Przez płot, przez rów, wykrotem, I chociaż wokół w pełni kras Świat mai słońce złotem A-
Lecz teraz czas! Już czas?.. Już czas!
Odpoczniesz pod nam iotem ...”
Porwali się lawiną w cwał, Na końskie spadli szyje...
Wiatr bije w twarz. To rozkosz.
[Szal!
Pierś dymu woń w ypije...
To nic, że mundur rosi krew, Ze w głowie huczy, pali...
Wszak zamknąć oczy — zm arszczyć [brew —
I dalej!! D alej?— dalej...
Bohaterl Pierwszy losu łup, U pojny boju czarem...
Błysk. Huk. Znikł ze sztandarem Ten pierwszy trup. —
II
W chłoń w nozdrza proch, a smętek.
Zagrali do ataku! [rzuć!
Karabin w garść! A cugle skróć!
Zwieś szablę na temblaku...
Na piersi wnet zrób krzyża znak, Ostatni pułk ju ż kroczy...
Galopem w skok! Jak wiehr! jak ptak!
Spójrz w przestrzeń! Zamknij oczy...
Choć pluje ogniem harmat smok, Opyla krwistem błotem,
Choć rannyś? Fraszka! Obwiąż bok!
Odpoczniesz pod nam iotem ...”
Porwali się lawiną w mig Jako przedśmiertna skarga...
Chrzęst karabinów—tu p ot— ryk—
Co trzewia szarpie, targa, To nic, że serce nie chce bić, Ze ciało przeszły dreszcze, Ze wokół pada tysiąc żyć — Lecz naprzód! Naprzód jeszcze!!!
W ybucha w górę ognia słup, Zdławione w piersi: „M a m o!” —•
Znikł pułk. Znika tak samo Ostatni trup... Tadeusz Frenkiel
Odległe horoskopy.
...N ie ulega w ątp liw ości, że źródłem obecnego św iatow ego k on fliktu jest ego
izm pań stw ow y nie jed n ego, ale w szyst
kich państw w alczących; wszystkie b o wiem h ołd u ją idei p otęgi p ań stw ow ej, p o ch łan iającej interesa n ietylk o jednostek, łecz n arodów ca łych państw a składają
cych . Jakoż przyszły p o k ó j św iata, je że li m a b y ć trw a ły , m óg łb y się w esprzeć ty lk o na idei w prost przeciw nej: nie na
ro d y dla państw , lecz państw a dla n aro
dów , a ideałem lu d zk ości — nie potęga państw , lecz szczęście narodów ! N iepra
w dą zaś jest, a b y jed y n ą gw arancją szczęścia n arodów , państw a składających , m iała b y ć potęga państw ow a. Św iadczy o ty m ch o ćb y obecna w ojna, k tóra w y kazała niezaprzeczoną p o t' gę w szystkich państw w a lczą cych , a przecież żadne z nich nie m oże p o sz cz y cić się m yślą, że h ek a tom b y ofiar, k tóre te n arody na ołtarzu ow ej p otęgi złoży ły , przyniosły ty m n arodom szczęście, Gdzież w ięc szu
k a ć praw dziw ej ręk ojm i szczęścia naro
dów , a przez n ie — lu d zk ości?
O dp ow ied ź prosta: w stosow aniu za
sad Chrześcijańskich w życiu m iędzyn a
rod ow ym . N ie egoizm pań stw ow y ani egoizm n arod ow y, ale szeroko p o ję ta m i
łość bliźniego i bezw zględna spraw iedli
w ość w inny p rzew od n iczy ć p rzy ukła
daniu na p rzyszłość podw alin w zajem nego w spółżycia n arodów . Suum cuiaue tribuerd
K a ż d y naród winien m ieć zapew nio
ną m ożn ość sw obodnego rozw oju i pra
c y nad zapewnieniem sobie m aterjalne- go i m oralnego d o b ro b y tu , bez szkody dla in n ych n arodów . Środkiem zaś do tego celu w iod ą cy m winna b y ć w olność zrzeszania się w terytorialn e organizm y państw ow e, od p ow ia d a ją ce, o ile m ożn o
ści, cech om narodowymi m ieszkańców . P oniew aż jedn ak oparcie organizm ów pań stw ow ych na p od staw ach n a rod ow o
ściow ych w yłącznie— jest niem ożliw e, w o
b e c istnienia ludności m ieszanej na w szystkich niem al p ogran iczach p ań stw o
w ych , przeto o przynależytości do tego lub ow ego państw a te ry tor jó w spornych winien d ecy d ow a ć p lebiscyt, z tem za
strzeżeniem , że p o dokonaniu terytorjal- nego podziału, praw a n a rodow ych m n iej
szości w k ażdym państw ie będą ustaw a
mi zagw arantow ane i w n ależyty sp o
sób fak tyczn ie strzeżone. Dla tem ła tw iejszego zaś zabezpieczenia sw obodn e
go rozw oju n arodów i unikania ewentual
n y ch k on flik tów m o g ły b y b y ć tw orzo
ne d obrow olne zrzeszenia państw , zw ią
zan ych bądź w spóln ością pochodzenia, bądź w spólnością interesów— p o d jedną w ładzą zwierzchniczą. Zasada pow yższa, konsekw entnie przeprow adzana i stop n io
wo rozszerzana, m og ła b y z czasem, w m niej lu b w ięcej odległej przyszłości, dop row ad zić do zjednoczenia p o d w spól
ną w ładzą zwierzchniczą w szystkich państw europej kich, k tóreb y w związku pow szechnym dla szczęścia n arodów , zw ią
zek sk ład ających zgodnie pracow ały.
R zecz oczyw ista, że tego rodzaju dalekie perspek tyw y m ogą się na razie w ydaw ać niedościgłą m rzonką, ale — b o daj — czy droga zrzeszeń pań stw ow ych nie b y ła b y pew niejszą dla zabezpieczenia przyszłego p ok oju świata od wszelkiego rod zaju t. zw. m ięd zy n a rod ow y ch trak
ta tó w i k on w en cyj, które— ja k dośw iad
czenie pou cza — p o to ty lk o się zawierają, a by je później zryw ać lub bezkarnie gw ałcić, ja k również od projek tow an ych obecnie trybu n ałów rozjem czych , k tó rych w yrok om w sporach m iędzyn aro
dow ych , przy ob ecn ym ustroju świata, trudno będzie zapew nić egzekutywę.
A w ięc— nie o „b ra m a ch w yp a d o
w y ch i w ałach och ron n ych ” m yśleć nale
ży, p rzystęp u ją c do^ rokow ań p o k o jo w ych , ale o stworzeniu takiej sytuacji