• Nie Znaleziono Wyników

M Warszawa, d. 4 Grudnia 1882. Tom I.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "M Warszawa, d. 4 Grudnia 1882. Tom I."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 3 6 . Warszawa, d. 4 Grudnia 1882. T o m I.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA“

W W arszawie: rocznie rs. 6 kw artalnie „ 1 kop. 50 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 7 20

* kw artalnie „ 1 80.

A d r e s Re<lakcyi

Wyjglek z listu E-ra Dybowskiego

z dnia 19 Sierpnia r. b. ')

Z am ierzam w obecnćj podróży zwiedzić część południow ą K am czatk i od stro n y m o­

rza Ochockiego i przebyć ta m przez czas je ­ siennych przelotów p ta stw a w ędrow nego, są­

dzę bowiem , że je stto droga, k tó rą p tastw o opuszcza półw ysep. P o pow rocie stam tąd m a­

rzę o możności w y słan ia K alinow skiego na zim ę na w yspę B eh rin g a w celach ornitolo­

gicznych, p re p arato rsk ich , a szczególniój dla zdobycia co się da kości R h itin a S telleri, z k tó ry c h jed en sk ielet poświęcę n a rzecz p o ­ m n ik a M ickiew icza. Czy się uda te n projekt, czy zdołam wrócić n a czas, aby módz jeszcze w ypraw ić tój je sie n i K alinow skiego ostatnim p aro sta tk ie m , parę ko ni i n a rtę psów, czy bę­

dę m ieć środki na k upno koni i ry n sztu n k ó w i czy k a p ita n p a ro sta tk u zechce to w szystko zabrać n a w yspy, to przyszłość pokaże. W ie ­ rząc w m oją szczęśliw ą gw iazdę i w edług re ­ cepty najw iększego z naszych poetów, grom a-

]) Dzięki uprzejmości p. W ł. Taczanowskiego, do któ­

rego był pisany list powyższy, możemy nim podzielić się z naszymi czytelnikami,

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P . Dr. T. Chałubiński, J . A leksandrowicz b. dziekan Uniw\, mag. K. Deike, Dr.

L. Dudrewicz, m ag. S. K ram sztyk, mag. A. Ślósarski, prof. J. Trejdosiewicz i prof. A. W rześniow ski.

Prenum erować można w Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

PortM-ale Nr. S

dzę siły na zam iary , a nie m ierzę zam iarów w edług m oich sił obecnych.

T ak czyniłem i daw niój, a jak o św ieży do­

wód, że niezła podobna ta k ty k a , w ym ieniam fa k t dokouany przew iezienia reniferów n a w yspę B eh ring a, z mojój in ic y ja ty w y u sk u te ­ czniony. P i’o je k t te n przezem nie pow zięty, m im o najróżnorodniejszych przeszkód przepro­

w adzony, m oże dow odnie świadczyć, że żadne przeciw ności m nie nie zrażą, że w pół drog i nie stan ę i że nie spocznę, dopóki n ie doko­

n am tego, com z a m i e r a ł . Z ta k ą nadzieją p rz y stę p u ję do owego p ro jek tu , a jeżeli nie­

ba sprzyjać m i będą, m am ju ż now y p ro jek t na w arsztacie w y słan ia K alinow skiego do J a ­ ponii, a m oże i do udania się ta m za nim , jeżeliby z propozycyi u n iw e rsy te tu lw ow skie­

go, n a k tó rą przy stałem , nic się zrobić nie dało. O tem w szakże późniój obszerniój po­

m ów ię, obecnie zaś k om unik uję ci h isto ry ją przew iezienia renów przed m iesiącem doko­

nanego.

P o pierw szćj zaraz by tn o ści n a w yspach K om an do rsk ich , nab rałem przekonania, że obie te w ysp y przedstaw iają w szy stk ie w a­

ru n k i potrzebne do egzystencyi o grom nych stad reniferow ych. P rzek o n an ie to pobudziło m nie do przedsięw zięcia stara ń , ab y m yśl przesiedlenia renów z K a m c zatk i n a w yspy w czyn zamienić. Z araz więc rozpocząłem sto­

(2)

562 W SZ E C H Ś W IA T . Jfo 36.

sow ne kroki i powoli, lecz sta le dążyłem do celu, k tó ry dopiero po trzech latac h zabiegów przed m iesiącem osiągnięty został. N ie uw ie­

rzysz, ja k ą radością byłem przep ełn io n y , g dym w idział nareszcie stadko przew iezionych re ­ nów wesoło skaczące po górach w y sp y B eh - rin g a. T ą radością podzielę się dzisiaj z to ­ bą, bo w szak „g e th e ilte F re u d e i s t doppelt F retlde".

Ś rodki na przew iezienie i zakupien ie re ­ nów zaw dzięczam k ap itan o w i N iebaum , je d n e ­ m u z członków kom panii am ery k ań sk iej, dzierżaw iącój ek sploatacyją w y sp K o m andor­

skich od rz ąd u rosyjskiego. Ś ro d k i te n ie do­

sta ły się bez ł o j u . N aprzód napisałem lis t do k a p ita n a N iebaum a, prosząc o udzielenie fu n ­ duszu po trzebnego n a zakupienie zw ie rzą t i o pozw olenie p o jech an ia na s ta tk u k om panii n a północ K am c zatk i, skąd w ypadało zabrać kupione reny. N a pierw szy p u n k t p rz y sta ł bezw arunkow o, lecz n a d ru g i zezwolił pod w arunkiem , jeżeli k a p ita n p a ro s ta tk u znajdzie czas na ta k ą podróż. W a ru n e k ten nieprze­

p a rtą staw iał przeszkodę projek to w i, gdyż r a ­ chuba na to, aby k a p ita n p a ro s ta tk u znalazł czas w olny do podróży n a północ, byłaby czystą ilu zy ją. N ie chcę posądzać k a p ita n a N iebaum a o nieszczcrość, lecz m ogłoby się zdawać, że ła tw e p rz y sta n ie je g o na m o ją pro- p o zycyją było uczynione w te m przekonaniu, że te n w a ru n ek uniem ożebni całe p rzed się­

wzięcie. Ozy ta k ie było p rz ek o n an ie k a p ita n a N iebaum a, czy też inne, dla m n ie odpow iedź p rzychylna b y ła rzeczą niezm iernój wagi, m iałem bow iem m ożność użycia s tu k ilkudzie­

sięciu rub li n a k u pno renów i praw o w y m a ­ gania od k a p ita n a p a ro sta tk u w celu p rzew ie­

zienia ich n a w yspę. Szło ty lk o te ra z o to, aby sprow adzić re n y do P e tro p a w ło w sk a , za m ia st jech a n ia po nie n a północ półw yspu. T ru d n o ­

ści do pokonania b y ły n iem ałe i m ające źró ­ dło w n astęp u ją cy ch okolicznościach:

N iem a w bliskości P e tro p a w ło w sk a koczo- w isk Ł o m u tó w an i K o ry ja k ó w , ich s ta d a bo- wiem p asą się przez lato w g ó rach na północy, o ja k ie 900 w io rst licząc w p ro s ty m k ie ru n k u , chcąc je zaś sprow adzić, trz e b a zrobić p rz y - najm niój p a rę ty się c y w iorst, goniąc stado wzdłuż pasm a gór i obchodząc ro z m a ite p rze­

szkody. O bok teg o niem ożna przepędzić s ta ­ da do samego P e tro p a w ło w s k a i niem ożna g nać sam ych sztu k k u p io n y ch bez pow iększe­

n ia znaczną ilością in n y ch sztuk, k tó re napo- w ró t n a północ odegnać trzeba. P rzy g n an e okazy do ostatniego etapu, o ja k ie 60 w iorst od m iasta, trzeba dalój prow adzić w ręku, gdyż k ilk u n a stu renów bez wielkiego tab u n u iść nie chcą. C hcąc je w ręku prow adzić, trz e ­ ba je poprzednio obuczyć chodzenia n a a rk a ­ nie. W sz y stk ie te okoliczności pow odow ały pow iększenie ceny k u p n a bo któżby chciał za zw y k łą cenę pędzić cale stado o p arę ty - sięcy w iorst, n arażając je n a najrozm aitsze niebezpieczeństw a, dalój uczyć sprzedane sztu k i i t. d.

N aznaczyłem po 15 rubli za sztu k ę n a m iej­

scu, cena zaś renów dostaw ionych w okolice P e tro p a w ło w sk a wzrosła do 30 rs., lecz n a z a p ła tę tój sum y nie m iałem upow ażnienia od k a p ita n a N iebaum a. Z aw arłem więc um ow ę z Ł o m u tem , ry z y k u ją c dopłacić po 15 rubli z w łasnój kieszeni, chociaż byłem przekona­

n y , że k a p ita n N iebaum zw róci mi tę kw otę.

W przeciw nym razie nie żałow ałbym w y d a t­

k u na cel ta k w ażny i pożyteczny.

U m ow a za w arta , Ł o m u t obiecał przypędzić 15 sztu k (10 sam ic i 5 sam ców), w raz z ta b u ­ nem złożonym ze 150'sz tu k renów .

O b i e t n i c y d o t r z y m a ł i 26 C zerw ca p rz y sła ł list z drogi, p isan y przez osobę piśm ien ną po drodze sp otk aną, donosząc, że około 29-go C zerw ca stan ie z tabunem w pobliżu wsi K o- ria k i i tam będzie m nie oczekiwał. P o je ch a­

łem do tój wsi, o p atrz y łem ta b u u i w y brałem ku pio n e reny . Z abrałem z sobą Ł o m u ta. jego żonę i córkę, k tó ry ch fotografije załączam p rzy niniejszy m liście. R eszta Ł om u tó w w ilo­

ści czterech ludzi pozostała n a m iejscu dla strze żen ia stada. W ró ciw szy do P e tro p a w ­ ło w sk a, zająłem się przygotow aniem do przep row ad zenia w rę k u zw ierząt i pasienia ich aż do czasu odejścia sta tk u n a w yspy K o­

m and orskie. O bejrzeliśm y w raz z Ł o m u tem m iejscow ość, gdzie się m iały n aw iązyw ać re n y i ułożyliśm y plan podróży. N astęp n ie podał Ł o m u t w skazów ki, j a k j e zabrać na o k rę t i ja k się z niem i ta m obchodzić. U k o ń ­ czyw szy to w szystko, w y siałem K alin o w sk ie­

go z 6-m a ludźm i dla przeprow adzenia renów . W drodze 4 sztuk i o ta rły sobie rogi, któ ro na w iosnę i podczas ła ta są m iękkie i p o k ry te skórą; sk ó ra ta łatw o się ra n i i zdziera, w sk u ­ te k czego p o w stają k rw o to k i a n aw et śm ierć osobnika. Z araz po p rzep ro w adzen iu do F e -

(3)

JA 36. W SZEC H ŚW IA T. 563 tro p aw ło w sk a operow aliśm y ranione, to je s t

odpiłow aw szy uszkodzone rogi, zatrzy m ałem k rw o to k i nie podw iązując a rte ry i, lecz w p ro st przyłożeniem szarpi napojonych roztw orem chlo rn ik u żelaza. 15-go L ipca w prow adzili­

śm y reny n a statek . P rz y ładow aniu o b ta r'o róg jed n em u i skaleczono nogę drugiem u; oba uszkodzenia d ały się wyleczyć i w ielka była radość, że dotąd nic było ani jednego śm ier­

telnego w ypadku, na co z g ó ry byłem p rzy ­ gotow any. Z w ierzęta w prow adzone na statek b y ły zm izerow ane, lecz w y g ląd ały zdrowo, pomimo, że 6 było operow anych.

P odróż z P e tro p a w lo w sk a na w yspy trw a dwie doby p rz y pom yślnych w aru n k ach atm o ­ sferycznych, trz e b a więc było zabrać żyw ność dla renów . Ł o m u t zapew niał, że zw ierzęta nie będą ja d ły tra w ani gałęzi rę k ą ludzką zbie­

ra n y ch i że w ody z naczyń używ anych pić nie będą; zaręczał obok tego, że m ogą w ytrzym ać bez ja d ła 3 do 5 dób. Zapasów więc nie robi­

łem i zab rałem ty lk o 40 snopów gałęzi brzo- zowych, rokiciny, bodiaków i in n y ch roślin, k tó rem i się k a rm ią reny.

W y ru szy liśm y w drogę, m ając n a pokła­

dzie zw ierzęta uw iązane w wysokićj zagro­

dzie. M orze było spokojne, bujanie się sta tk u słabe, a re n y zachow yw ały się spokojnie;

niebo pochm urne i chłodne pow ietrze były n am na ręk ę. Zaczęliśm y k arm ić zw ierzęta;

okazało się, że odrazu ja d ły chciw ie podaw a­

n y pokarm , rę k ą ludzką zbierany i nie g ar­

dziły wodą z naczyń używ anych. T ak sm a­

cznie zajadały, że już przy końcu drugiój doby zabrakło zapasów, zaczęliśm y więc daw ać t r a ­ wę suszoną i preparo w an ą, k tó rą m iano na statk u , ja d ły j ą zgłodniałe reny; dalój bułki, n a w e t sm ażone placuszki, k tó rem i niek tó re nie pogardzały. J e s tto dowód, ja k m ało na­

leży p rzyw iązyw ać w iary do opow iadań i za­

pew nień tubylców , ty czący ch się szczegółów życia zw ierząt, k tó re ciągle m ają p rzed ocza­

mi. P rzy p o m n iało m i się wówczas opow iada­

nie M iddendorffa, k tó ry pow iada, że widział, ja k re n zjadł lem inga. G dym się o to w y p y ­ ty w a ł L om utów i K ory jaków śmieli się serde­

cznie z tego opow iadania akadem ika p eters­

burskiego i dodaw ali, że w idyw ali młode cielęta baw iące się g o n itw ą za lem ingam i, lecz że nig d y nie zauważyli, aby kiedykolw iek ren zjadł podobne zw ierzątko.

W y p a d ek opowiedziany przez M iddendorffa m ógł być przypadkow ym , podobnie ja k spo­

życie sm ażonych placuszków n a s ta tk u przez nasze zgłodniałe zw ierzęta. D o ta k ic h szcze­

gólnych w ypadków m ogą nałożyć i moje k ró ­ liki hodow ane w P etro p aw ło w sk u , przyuczo­

ne do jed zenia ry b y suszonój, świeżój i go­

to wanój.

P o dw u dobach podróży stanęliśm y szczę­

śliw ie u w ybrzeży B eh rin g a. W ysadziliśm y n aty ch m iast n a brzeg nasze ren y, zdjąw szy im ark an y , puściliśm y swobodnie. Z ab rały się chciw ie do bodiaków i liści gieranii, szczy­

p ały inne tra w y i po półgodzinnem tak iem śniadaniu oddaliły się n a wzgórza i zn ik ły nam z oczu. Z jec ie i rozm nażajcie się ja k piasek w m orzu n a p o ży tek poczciw ych A leu- tó w i sław cie tego, k tó ry was tu przy Wiózł do tój ziemi obiecanój, gdzie niem a ani b ą­

ków ani kom arów , gdzie niem a w ilka ani niedźw iedzia, gdzie rzadki dzień u palny, gdzie cały ro k śnieg zalega m iejsca ocienione i gór w ierzchołki, gdzie macie do sy ta m ech re n i­

ferow y. T ak j e pożegnaw szy i pobłogosław i­

w szy z doktorem S teinegerem , k tó ry nam to ­ w arzyszył w tój podróży, podążyliśm y do now ych zajęć i do przeprow adzenia now ych projektów .

Komety tegoroczne.

przez

Stanisława Kramsztyka.

K om ety, k tó re n as w ro k u bieżącym naT w iedziły, posłużyć m ogą za w ym ow ne ostrze­

żenie przeciw zb y t pospiesznem u wyprow a^

dzaniu zasad ogólnych z niedostatecznój liczby spostrzeżeń.

B ad an ie sp e k tra ln e zastosow ano zostało do zagadkow ych ty c h gości niebieskich poraź pierw szy w ro k u 1864 przez D onatego, od te ­ go czasu Secelii, H uggins, Y oung, Vogel, d ’A rrest, K onkoly, B redichin i in n i rozpa­

try w a li w idm o k ilk u n astu kom et rozm ai- tój św ietności, a jak k o lw iek w idm a te n ie ok a­

zały się zupełnie zgodnem i, to je d n a k dały się u jąć w jed en ty p ogólny. W idm o to m iano­

w icie składa się z niew ielu, najezęściój z trzech sm ug ch arak tery sty c zn y ch : źółtćj., zielonój:

(4)

564 W SZ EC H ŚW IA T. JVs 36.

i niebieskiój, ostro odgraniczonych od s tro n y czerwieni, a ro zp ły w ający ch się stopniow o k u fijoletow em u końcow i w idm a; sm u g i te zre­

sztą u różnych k o m et p o siad ały n ajw iększą jasność niezupełnie w tychże sam ych m iej­

scach.

W idm o to k o m et p rzed staw ia uderzające podobieństw o do w idm a w ęglow odorów , co nasunęło dom ysł, że w głow ach k o m e t w y stę­

p u ją zw iązki w ęgła i wodoru, świecące bądź w sk u tek .ro zż arz en ia, bądź też z pow odu dzia­

ła ń elektryczny ch. W idm o drugiój kom ety ro k u zeszłego w edług n iek tó ry c h badaczy, przypom inało sm ugi acetylenu, a n ad to przed­

staw iało i cechy w idm a cy jan u , ta k że w ko ­ m ecie obok w ęgla i wodoru, należało p rzy p u ­ szczać i istn ie n ie azotu.

B erth elo t okazał, że acety len p o w staje, gdy w ęgiel i w odór zn a jd u ją się pod w pływ em łu k u elektrycznego; gdy zaś do acetylenu przy b y w a azot, pod w pływ em is k ry e le k try - cznój tw o rzy się n a ty c h m ia st cyjanow odór.

A cetylen p o w staje i p rz y paleniu węglow odo­

rów , ale w ted y obecność azotu nie w yw ołuje w y tw a rzan ia się cyjanu. N ależy te d y p rz y ­ puścić, że p rzyczyną św iecenia k o m e t są r a ­ czój działania elektryczne, aniżeli żarzenie się, płonięcie u tw o ró w w ęglow ych. W ogóle coraz więcój u sta la się przekonanie, że w objaw ach, k tó re rozw ijają się w k om etach pod w p ły ­ wem słońca, m am y do czynienia raczój z jeg o działaniam i elektrycznem i, aniżeli cieplikow e- mi, a pogląd ten w ypow iedziany jeszcze przez O lbersa, a ro z w in ię ty przez Z óllnera, u łatw ia znów te o ry ja E dlunda, w ed łu g któ rój próżnia zgoła nie s ta w ia ta m y ro z p rzestrzen ian iu się elektryczności.

Obok pow yższego widma, złożonego ze sm ug, a zdradzającego ogólnym sw ym ch a­

ra k te re m św iecące gazy, k o m ety — przy ­ najm niój jaśn iejsze — p rz e d sta w ia ją też i w i­

dm o ciągłe, poprzerzy n an e ty lk o lin ijam i cie- m nem i. J e s tto widm o słoneczne, co uczy, że k o m ety obok św ia tła w łasnego o d b ijają też i św iatło słoneczne. R esp ig h i n a w e t p rz y p u ­ szcza, że wogóle k o m e ty św iecą je d y n ie św ia­

tłem słonecznem , że zgoła w łasn y ch sw ych prom ieni nie w y sy łają. W e d łu g te g o astro n o ­ m a prom ienie słoneczne od bijają się częścią od pow ierzchni ko m ety , częścią zaś p rz en ik a­

j ą w głąb jój m asy i zo stają odrzu can e do­

piero przez głębsze jój w a rstw y . S tą d p o w sta­

je widmo podw ójne; prom ienie odbito od po*

w ierzchni kom ety w y dają niezm ienione, osła­

bione jed y n ie widmo słoneczne; prom ienie zaś, k tó re p rzed arły aię przez grube jój w arstw y , ulegają silnem u po chłanian iu i w widm ie ich n ap o ty k am y szerokie przestrzenie ciem ne tak , że cale widmo rozpada się jed y n ie na jasn e sm ugi. W e d łu g Ilcspighiego przeto zachodzi tu to sam o, co w atm osferze ziem i i innych planet, a różnica polega ty lk o n a większój grubości w arstw pochłaniających, oraz na w iększem bogactw ie zw iązków chem icznych, pow odujących pochłanianie św iatła. D la po­

zn an ia w ięc n a tu ry kom et m ożeby raczój n a­

leżało baczyć na owe ciemne, aniżeli n a ja s n e sm ugi.

P o g ląd Ilespigh ieg o nie znalazł je d n a k stronników ', a astronom ow ie wogóle uw ażają widmo złożone z trzech zaznaczonych sm ug, w idm o węglow e ja k o cechujące kom ety.

T ak było przynajm niój do końca ro k u ze­

szłego, — spostrzeżenia w szakże ro k u bieżą­

cego n auczyły, że widmo k om et przedstaw iać też może i c h a ra k te r zgoła odm ienny.

P ie rw sz a z k om et tegorocznych, kom eta W e llsa przeszła p r z e z p u n k t s w ó j przysłone- czny 10 Czerw ca, a by ła w ted y od słońca od­

ległą ty lko na 1 '/5 m ilijona mil gieograficz- nych, w sk utek ta k znacznego zbliżenia k o ­ m e ta ta dostrzeżoną została n aw et w dzień w A ten ach i G reenw ich, o 3° 3' oddalona od najbliższego brzegu słonecznego. W p raw d zie w idziano j ą ty lk o w lunecie, a nie okiem nie- uzbrojonem , ale i to należy do rzad kich b a r­

dzo w ypadków .

W idm o jó j zaczęto obserw ow ać w K w ie­

tn iu ; dostrzeżono w niem trz y owe cechujące sm ugi, ale ju ż to było rzeczą osobliwą, że b y ły one daleko słabsze, aniżeli m ożna się b y ło spodziew ać po jasn ości ko m ety. N ato ­ m ia st widm o jój ciągłe przybierało wciąż na natężeniu, tak , że przedstaw iało się znpełnie j a k widm o gw iazdy stałój. 31 M aja obserw a­

torow ie uderzeni zostali objaw em zgoła n ie­

spodzianym , — oto n.a tle tego w id m a ciągłe­

go w y stąp iła n ader silna linija żółta, a id en ­ tyczność jój z podw ójną lin iją sodow ą bez­

zw łocznie się okazała. L in iją tę dostrzegli jednocześnie Y ogel w P o tsd a m ie i C h ristie w G reenw ich. 5-go C zerw ca obie te lin ije so­

dow e o kazy w ały natężenie niejednakie; lin ija bardziój łam liw a, to j e s t dalsza od koń ca czer-

(5)

Jlł 36.

wouego w idm a, by ła praw ie pięciokrotnie szerszą, aniżeli druga, co każe się dom yślać, że w ydająca j ą p ara sodowa posiadała w tedy znaczną gęstość. Y ogel nadto poznał, że linija ta m iała położenie niezupełnie norm alne, że b y ła nieco w stro n ę czerw ieni przesuniętą;

zm iana ta objaśnia się dostatecznie szybkim r u ­ chem kom ety, k tó ra w czasie obserw acyi od­

dalała się od ziemi z szybkością ‘\1 mil gieog.

na sekundę w k ieru n k u prom ienia widzenia.

W iadom o bowiem , że gdy źródło św iatła ku o b serw atorow i się zbliża, łinije widm ow e p rzesu w ają się w stro n ę fijoletu, gdy się oddala — w stronę czerwieni.

Z resztą linije te sodowe widocznem i b y ły nietylko w widm ie ją d r a kom ety, ale i we w szystkich in n y ch jój częściach. Ś w iatło w y­

syłane przez płonącą p arę sodową, ta k dalece górow ało n ad pozostałem w łasnem św iatłem kom ety, iakoteż nad św iatłem od niój odbi- tem , że k om eta wogóle n ab rała barw y silnie żółtej. In n i obserw atorow ie, ja k K onkoly, B redichin i D u n e r dostrzegli te sam e szcze­

góły, co Vogel i C hristie.

P rof. H u g g in s ,, k tó ry zdołał ju ż otrzym ać fotografiją k o m ety w roku zeszłym, odfoto- grafow ał też i widmo kom ety W ellsa, na prze­

strzeni m iędzy linijam i F i H . W idm o to oka­

zuje się zupełnie ciągiem , niem ożna tu zgoła dostrzedz linij ciem nych, k tó re w y stęp u ją na fotografii zeszłorocznój. W praw dzie szczelina spektrosko pu b y ła ty m razem szerzćj o tw a r­

tą, w sk u tek czego linije m ogły mniój w y ra­

źnie w ystąpić; dla kontroli je d n a k H ug g in s otrzym ał przy tak ićj samój rozw artości szcze­

liny fo tografiją w idm a gw iazdy oc N iedźw ie­

dzicy W ielk ićj, a łinije ciem ne G i H w y stą ­ piły tu bardzo w yraźnie. Z tego wnosi H u g ­ gins, że m am y tu do czynienia z w łasnem a nie z odbitem św iatłem kom ety, że w łasne to jój św iatło góruje tu silnie nad odbitem od niej św iatłem słonecznem i że dlatego nie w y stę­

p u ją tu lin ije fraunhoferow skie, j a k w widm ie k om ety ro k u zeszłego. W ogóle tedy, podobnie j a k w części mniój łam liw ój widm a, ta k też i od stro n y fijoletu widmo ko m ety W ellsa przed staw ia znaczne odstępstw a od ogólnego ty p u . N a tle tego w idm a ciągłego dostrzedz też m ożna k ilk a m iejsc jaśn iejszy ch . S ą to zapew ne g ru p y ja sn y c h linij, k tó re wszakże na fotografii zbiły się w szerokie pręgi,

W początkach C zerw ca obserw ow ał widmo

k om ety H asselberg w P u lko w ie; linije żółte w ystęp o w ały ciągle w yraźnie, ale trzech sm ug pierw otnych niem ożna j nż było dostrzedz ani śladu, co silniój jeszcze potw ierdza, że w koń­

cu M aja n astąp iło zupełne przeobrażenie się tego widma. P rzeo brażenie to niew ątp liw ie pozostaw ać m usiało w zw iązku z silniejszem rozgrzaniem się kom ety, k tó ra zbliżała się w ted y do p u n k tu swego przysłonecznego;

uw^aga ta w yjaśnić jeszcze może ukazanie się.

linii żółtój, nie tłu m aczy wszakże zgoła zani­

k u pierw o tn y ch trzech sm ug: g dy bowiem w płom ieniu w ęglow odornym spalam y sod, i w yw ołujem y żółtą jeg o lin iją, to pierw otne w idm o w ęglow odoru zgoła zm ianie nie ulega.

I ty m razem je d n a k działania elek try czne rozjaśniają nieco zaw iłą tę spraw ę.

P rz e d k ilk u ju ż la ty m ianow icie W iede- m ann przepuszczał p rąd isk ier elektryczn ych przez ru rę w yp ełnion ą w odorem lu b azotem, w którój spółcześnie znajdow ały się sod lub rtę ć . R u ra ta w y d aw ała p ierw o tne widmo zaw arteg o w niej gazu, gdy je d n a k poddano j ą ogrzew aniu, co spowodowało w ytw orzenie się p ar m etalicznych, w idm a gazów ginęły i u stępo w ały m iejsca w idm u m etali. W s k a ­ zuje to, że p rąd elek try czn y przenoszonym j e s t w ty m razie je d y n ie przez w ytw orzone p a ry m etaliczne, a nie przez p ierw o tn e gazy.

D ośw iadczenie to p ow tó rzy ł obecnie H assel- berg. Do ru rk i geislerow skiój w prow adził sod zmoczony naftą, u su nął z niój pow ietrze i p rze­

puścił przez nią p rą d silnego przy rząd u in d u k ­ cyjnego R uhm korffa, połączonego z b u telk ą lejdejsk ą. W próżni oczywiście n a fta ulotn iła się i w ystąpiło widmo węglowodoru; skoro w szakże poddano ru rę og rzew aniu i p ary sodu w y tw a rz a ć się zaczęły, to najp ierw widmo w ęglow odoru okazało się wzmoźonem , ale gdy w szystek sod się ulotnił, widm o to znikło p ra­

w ie zupełnie i u kazała się je d y n ie żywo b ły ­ szcząca lin ija żółta sodowa. G d y ogrzew ać zaprzestano tak , że p ara sodowa uległa zagę­

szczeniu, widm o jój staw ało się znów coraz słabszem , a widmo w ęglow odorne moc sw ą odzyskało. Z teg o okazuje się w yraźnie, że gdy p rą d e lek try czn y przebiega przez m ięsza- ninę par sodu i nafty, przeprow adza go je d y ­ nie tylko para sodowra.

D ośw iadczenie to okazuje n iew ątp liw ie uderzającą analogiją do osobliw ych zjaw isk k om ety W ellsa; sta n ą się one zapew ne mniój

(6)

566 W S Z E C H Ś W IA T . JTa 36.

zagadkow em i, jeżeli zgodzim y się n a to, żo objaw y św ietlne k om ety po w iększój pi*zy- najm nićj części pow odow ane są p rz ez zacho­

dzące w niój działania elek try czn e. G d y k o ­ m e ta znajduje się daleko od sło ńca i te m p e ­ ra tu r a jej je s t niska, nie m am y jeszcze p ar sodowych, w y d aje ona je d y n ie w idm o węglo- wodorne. ja k pow yższa ru r k a gejslerow ska, do­

póki jój nie ogrzew ano. G d y w szakże, w m ia­

rę w iększego zbliżenia się k o m e ty do naszćj gw iazdy dziennćj, z a w a rta w niój p a ra sodo­

wa u la tn ia się pod w p ły w e m ż a ru słoneczne­

go, widm o poprzednie u stęp u je m iejsca so­

ldow em u.

W e d łu g tój p rz eto te o ry i H asselb erg a roz- - m aitość w idm a różnych k o m et polegałaby nie ty le n a o d m ien n y m ich składzie chem icz­

nym , ile raczćj n a odległości ich od słońca.

Chociaż wobec chw iejności poglądów naszych na isto tę kom et, te o ry ja ta w ydaw ać się może niedosyć u spraw iedliw ioną, to w szakże zn a­

lazła ju ż potw ierd zen ie w drugiój, a raczój trzecićj tegorocznój kom ecie.

Z a d ru g ą bow iem należy uw ażać kom etę, k tó rą zdołano dojrzeć zupełnie przypadkow o i to ty lk o przez k ró tk ą chw ilę. M ów im y przy -

• padltow o, gdyż dostrzeżono j ą w czasie za­

ćm ienia całkow itego 17-go M aja r. b. i gd yby nie ono, k o m eta ta zapew ne p rzeszłab y nie­

postrzeżenie. K o m etę tę w idzieć m ożna na trzech fo togralijach zaćm ienia, k tó re zdjęła w y p ra w a an gielska w E gipcie. K o m eta tedy, k tó ra dotąd n a niebie naszem błyszczy, do­

strzeżona poraź pierw szy przez C rulsa 11-go W rześnia, je s t w łaściw ie trz e c ią 1882 r. P rzez p u n k t przysłoneczny przeszła ona 16 W rz e ­ śnia i bardziój jeszcze niż W e llsa zbliżała się do słońca, bo w p u n k cie przysłonecznym by ła od niego oddaloną niew ięcój, j a k n a 2/ 3 m ilijona mil. O tóż o bserw acyje sp ek tra ln e , dokonane w N icei i w A b erd een w yk azały znów n a tle ciągłego w idm a p od w ó jn ą liniją . sodową, ry s u ją c ą się bardzo ja s n o i nieco

p rz esu n iętą w stro n ę czerw ieni.

O bie k o m ety tegoroczhe b ieg n ą po drodze identycznćj, niem nićj je d n a k tru d n o p rz y p u ­ ścić, aby to zjaw ien ie się dw u k o m et ta k zbli­

żonych do słońca i w ta k nieznacznym odstę­

pie czasu, było je d y n ie objaw em przy p ad k o - wem. J e s tto znów zagadka, na rozw iązanie którój napróżnoby te ra z było się silić. W o g ó ­ le przyznać należy, że s p ra w a k o m e t w o s ta t­

nich czasach ta k się n ajeży ła trudnościam i, żc są one jeszcze ciałam i rów nież zagadkow e- mi, j a k w czasach, g dy u k azy w an ie się ich było uw ażane za oznakę gniew u bożego.

SAMOJEDZI.

S T U D Y J U M E T N O L O G IC Z N E Bronisława Rejchmana.

V I.

Stosunki społeczne, rodzinne, zdolności, m oralność, zw yczaje i obyczaje.

O w łaściw em społeczeństw ie niem oże być m o w y u n aro d u koczującego. Sam ojedzi żyją m niejszem i lu b w iększem i g ru p a m i (rody, w atald), k tó ry c h członkow ie uw ażają się nie­

jak o za członków jednój rodziny i rząd zą się p ra w a m i p a try ja rc h a ln e m i zw yczajow em i.

P o m ięd zy pojedyńczem i ro dam i istn ie ją ró­

w nież pew ne p ra w a tra d y c y jn e , dotyczące g łó w n ie polow ania i rybołóstw a. S ą one b a r­

dzo prosto i bardzo n a tu ra ln e i p olegają w o­

góle n a tem , że jed en d ru giem u niepow inien przeszkadzać, zabierać stano w isk , nor, sideł i t. d. Praw ra te zo stały p rz y ję te przez sądy ro sy jsk ie i w edług nich Sam ojedzi są są ­ dzeni.

P rze d sta w icielam i S am ojedów p rzed rz ą ­ dem są starości (wójci). N a każdój tu n d rze istn ieje jed en ta k i urzędnik. Do niego należy sąd w pierw szej instancyi, a szczególniój w y­

b ieran ie p o d atk u (jasak), z którego za trz y m u ­ j e sobie 2 proc. jako pen sy ją. S taro ści sądzą

n a zasadzie zeznania św iadków , od k tó ry c h niepo w inn i odbierać przysięgi, ale w ierzyć im n a słowo. S ta ro s ta je s t pod w ładzą policyi.

W B erezow sk im o k ręg u p an u ją stosu nk i w y jątk o w e . T am rządzi w szystkiem i pseudo- au to ch to n am i dziedziczny książę O bdorski.

G ienaologija jeg o zaczyna się od r. 1601, k iedy car B o ry s G odunow m ianow ał rz ąd cą całój O bdorskićj ziem i „aż do oceanu L odow atego"

O sty ja k a W asila, k tó ry m ial rządzić całym o k rę g ie m i zbierać ja sa k . G d y p ra w n u k W a ­ sila p rz y ją ł chrześcijaństw o, K a ta rz y n a I l- g a w 1768 r. pozw oliła przy b rać książęcem u do­

m ow i im ię jeg o F a jsz y n za rodow e nazw isko.

K siążę O bdorski stan o w i najw y ższą in stan -

(7)

te 36. W SZEC H ŚW IA T. 567 cyją we w szystkich spraw ach sądow ych t u ­

ziemców, a nadto m a praw o popierania zap ła­

ty za praw o osiedlania się w O bdorsku, n aw et od R osyjan. P e n sy ja jeg o roczna w ynosi 30 rubli. K iedyś, jeszcze w 1848 r by ł bardzo bogaty, albow iem posiadał 10.000 reniferów ; teraz cyfra ta spadla do 700 J e s tto ta k i sam p ro stak j a k każdy „ sta ro sta ", j a k w szyscyjego w spółplem ienui. P o ddani lubią go, szanują i słuchają '). Jed n a k że panow anie jeg o nieza- wsze przechodzi spokojnie. P rze d 40-tu la ty zbuntow ali się jeg o poddani i ty lko pokorze oraz zdradzie książę swe życie zawdzięcza.

Działo się to za czasów p obytu E w y F eliń - tddój w B erezow ie. D la c h a ra k te ry sty k i S a­

m ojedów , oraz tam tejszy ch stosunków , poda­

my w skróceniu jój opow iadanie 2), dopełnio­

ne szczegółami, zaczerpniętem i z A bram ow a.

P rzed rokiem 1839 pojaw ił się nad m orzem L odow atem , w okolicach U ralu, ja k iś śm iały a zdolny Sam ojed, nazw iskiem W au li P ie t- tom in. P o zy sk ał on sobie znaczną ilość S a ­ mojedów, z k tó ry ch utw o rzy ł bandę, napadł na

swoich w spółbraci i n ak ład ał na nich haracz.

P olieyja, p rzy pom ocy „księcia O bdorskiego“, sc h w y ta ła go z k ilk u wspólnikam i i odesłała n a m ieszkanie do k ra ju surguckiego, skąd po dw u m iesiącach uciekł z głów nym sw ym pom ocnikiem M airy C hodakym . Uczuw szy się. na wolności, znow u zaczął zbierać bandę, a odznaczając się zdolnościam i w yższem i nad poziom ogólny i szukając pom ocy w sztu ­ kach szam ańskich, k tó re m u nie były obcemi, zdołał zgrom adzić około siebie do 400 S am o­

jedów , a rm iją ja k na owe sto su n k i bardzo znaczną. W spółbraciom sw ym obiecyrwał, że obniży ceny w szystkich tow arów , że zm n iej­

szy ja s a k do jednego pieśca, że zostanie roz­

kazodaw cą calój północy i zm ieni znienaw i­

dzonego „zasiedatela“.

W ro k u 1841 podszedł pod O bdorsk i w od­

ległości 150 w iorst od niego rozbił 100 m ia- kani. L u dzie jeg o byli u zb ro jen i w łu k i, fu- nyjc, dzidy, noże. O grom ny postrach padł na m iasto: m ów iono pow szechnie nietylko w Ob­

d o rsk u i B erezow ie, że Sam ojedzi m ają w szy­

stkich w yciąć co do nogi. Jed n ak że, ja k po­

daje F elińska, W a u li praw dopodobnie nie

■) Finsch i Brehm. rozdz. X II.

’2) E w a Felińska. Wspomnienia z podróży do Syberyi etc. 1852. tom I.

m iał zam iaru napadać n a m iasto, ale groźną postaw ą chciał w ym ódz zm ianę księcia Ob- dorskiego i zasiedatela.

S iły odpow iedniej do staw ien ia m u zbroj­

nego oporu nie było. C hw ycono się więc podstępu.

Isp ra w n ik berezow ski S korniakow , k tó ry w ted y p rz y b y ł do O bdorska, rozgłosił pom ię­

dzy ludem , że cesarz w ydal re s k ry p t u łask a­

w iający W au leg o i że rozkazał uczynić za­

dość jeg o słusznym żądaniom . G dy sądzono, że ju ż ta wmieść doszła do obozu Sam ojedów, posłano do niego m ieszczanina obdorskiego Nieczalskiego, (w edług P elińskiój Nicczajc- w a), z k tó ry m W a u li i in n i S am ojedzi żyli w p rzyjaznych stosu nk ach z pow odu domo­

w ych in teresó w h andlow ych. N ieczalski do­

znał bardzo sym paty cznego przyjęcia, zape­

w niał W aulego, że o jeg o groźnój postaw ie nic w O bdorsku nie w iedzą, w inszow ał m u ła sk i cesarskiój i prosił do siebie w odwiedzi­

n y i dla odebrania re sk ry p tu , oraz podarków cesarskich.

W au li z początku nie w ierzył, ale przysięgi i odw oływ anie się do daw n ych stosunków N ie­

czalskiego p rzekonały go. W te d y ja k b y n a potw ierdzenie słów Nieczalskiego, przybył do obozu książę Obdorski, korząc się przed groźnym S am ojedem .

Na jeg o w idok W a u li wpadł w gniew, za­

czął m iotać na niego obelgi i chciał bić ro ­ giem reniferow ym , a n aw et powiesić. N ie- czalskiem u byłoby to bardzo nie n a ręk ę, gdyż W a u li zląkłby się swego postępku i nie po­

jech a łb y do O bdorska. W y p ro sił więc prze­

baczenie dla księcia, k tó r y się zupełnie uko­

rzy ł, całow ał W aulego w ręco i przysięgając, zlizał z ziem i ślinę przez W aulego w yplutą.

Zgoda n a stą p iła na zasadzie u k ład u , żo k sią­

żę obdorski złoży swój u rząd na b ra ta , a W a u - lem u zapłaci k ilk aset reniferów kosztów wo­

jen n y ch .

K siążę obdorski w rócił do m iasta.

W k ilk a dni potem w y praw ił się do O b­

dorska W a u li dla o trzy m ania re s k ry p tu i po­

darków cesarskich. W z ią ł ze sobą orszak zna­

czny, bo aż n a 120 n a rta c h (saniach). N ie- czalskiem u n ie podobał się ta k liczny poczet, p rzek ład ał m u więc, że to m oże być w zięte za najazd. W a u li za trzy m ał się o 25 w iorst przed m iastem i posłał po księcia ob dorskie­

go. T en p rzy b y ł i zaprosił zw ycięscę do swego

(8)

568 W SZ E C H ŚW IA T . Jfs 36.

dom u w gościnę. Czujność W a u le g o ju ż w te ­ dy ta k b y ła u k o ły sa n ą , że u legając przełoże­

niom Nieczalskiego, zostaw ił cały ta b o r i n a 8 ty lk o n a rta c h u d ał się do m ia sta , do dom u księcia obdorskiego. T en p rz y ją ł go w spa­

niale i długo p o w stań c y biesiadow ali, niespo- dziew ając się nic złego. T ym czasem o b sta­

wiono ch atę m ieszczanam i i k o za k am i, p rze­

b ra n y m i za O sty jak ó w i p rz y g o to w an o k a j­

dany, do k tó ry c h m a te r y ja łu dom ięszano gwóźdź z podkow y końskiój dla „uczynienia ich w y trw a łe m i n a zaklęcia W a u le g o ", k tó ­ re m u i ro sy jan ie p rz y p isy w ali m oc czarodziej­

ską. W ieczorem , g d y w szyscy byli ju ż oszo­

łom ieni b ezkarnością, a m oże i w ó d k ą, is p ra ­ w n ik w szedł do dom u księcia, w yprow adził W a u le g o pod ręk ę, n ib y do siebie n a herb atę i n a ulicy, ja k b y go p rzed staw iając ludowi, rzek ł: oto j e s t W auli! R zu cili się w te d y n a niego i 5-iu jeg o tow arzyszy, p rz e b ra n i za O styjakó w R osyjanie, okuli w k a jd a n y i od­

staw ili do B erezow a.

W e d łu g A b ra m o w a n a śledztw ie, o którego sposobie prow adzenia nic je d n a k nie pow iada, w inow ajcy p rz y zn ali się, iż chcieli nocą n a ­ p aść n a O bdorsk, spalić cerk iew , w yciąć w szystkich R o sy jan , a p o tem uciec za Taz i Jen issej.

N a zasadzie c h a ra k te ru S am ojedów wolim y w ierzyć F elińskiój, że za m ia ry ich nie b y ły ta k o k ru tn e. (0 . d. n.)

0 przemianach owadów

( M e t a m o r p h o s e s i n s e c t o r u m )

podał D -r J. S z n a b I.

(Ciąg dalszy.)

L iszk i grzybojadów (M ycetophilidae) i n ie ­ k tó re in n e s n u ją je d w a b is te oprzęd y z organu, otw ierającego się n a w ardze dolnćj. (toż sam o liszki pcheł, zaliczanych przez n ie k tó ry c h do owadów d w u sk rzy d ły ch , ze w zględu n a podo­

bieństw o swój budow y, chociaż p c h ły s k rz y ­ deł nie posiadają).

J a k liszki ta k i p o cz w ark i ow adów d w u ­ sk rzy dły ch po siadają budow ę n iejed n ak o w ą

i k sz ta łty różnorodne; u „D ip tera cycloraph a“

(m uch pospolitych i t. p.) poczw arki są n ie­

ruchom e, k sz ta łtu ow alnego i p o k ry te, a ra - czój spow inięte skurczoną, niezupełnie ze­

schłą sk ó rą liszkow ą. T ak o w a za pośrednic­

tw em dychaw ek zostaje w ścisłym zw iązku życiow ym z w n ętrzem poczw arki; n ie spo­

strzegam y teg o w żadnym rzędzie owadów.

P o czw ark a ta k a (fig. 7) zow ie się bobów ką

Fig. 7. Liszka i bohówka krzewnicy pstrój.

(Gymnosoma rotundata).

1. Liszka krzewnicy żyjąca pasorzytnie w ciele plus­

kwy drzewnśj szarej (a) (Pentatom a grisea); (b) koniec ciała liszki tw orzący ru rk ę zakończoną otworkiem od­

dechowym (c) sterczy w otworze oddechowym czyli w tchaw ce pluskwy.

2. bobówka krzewnicy.

(P u p a co arctata L inn ., Y e rm i-P u p a L a tr., C h ry salis dolioides L a m ). W przedniój części bobów ki, w którćj mieści się głow a owadu, zn ajd u je się m a ła p rz y k ry w k a n iew y raźn y m szw em k o listy m n a o k ry w ie (P u p arin m ) od­

znaczona; p rz y k ry w k a przy pew nem użyciu siły może być odrzucony, przezco tw o rzy się o tw ó r d ostateczn y dla w yjścia ow adu. W iele g atu n k ó w ow adów m u cho w atych , nieposia- dający ch p ęcherzy ka czołowego (jak n p .m sz y - cówki, S y rp b id a e ) może w ysadzić p rz y k ry w ­ k ę, n ap ierając n ań głow ą lub ogonem , w ięk­

sza je d n a k ezęść poczw arek m uchow ych po­

siada osobny czasowy p rz y rzą d , w yłącznie służący do tego celu; je s tto ta k zw any „pę­

cherzyk czołow y11, um ieszczony n a czole po­

n ad różkam i; ow ady m ogą go nadąć pow ie­

trzem ta k dalece, że dochodzi do wielkości samój głow y, a poniew aż w y w iera znaczne ciśnienie, w ięc p rz y k ry w k a w n e t odskakuje.

N ieraz m ożna w idzieć m u ch y świeżo wyszłe z bobów ek z n a d ę tą i b iałozabarw ioną częścią g ło w y ponad rożkam i. P ę c h e rz y k ta k i zw olna

(9)

Jfg 36. W SZEC H ŚW IA T. 569 się k u rc zy i chow a w jam kę, znajdu jącą się

tu ż ponad rożkam i; szczególna ta dźw ignia ta k ą posiada siłę. że zdolna je s t naw et rozsa­

dzić tw a r d e 'i w łókniste galasów ki, w któ ry ch spoczyw ają bobówki nasienne. (T ry p etid ae — ja k T. cardui, zob. R ó au m u r I I I ) . U innych dw uskrzydłych (D. o rth o ra p h a np. Tipula, T abanus) poczw arki są najrozm aitsze, to n ie ­ ruchom e i zeschłą, zam arłą skórą liszkow ą, luźno ja k b y oprzędem p o k ry te, to znowuż chociaż nieruchom e, atoli zupełnie swobodne, t. j. niepo kryte jak o w ą ś ogólną okryw ą, k tó - raby zasłaniała części zew nętrzne owadu, lecz każda część ciała (jak głowa, rożki, nogi, t u ­ łów i t. p.) ow inięta je s t cienką pow łoczką chitynow ą, przez k tó rą prześw ieca. P o czw ar­

ka tak a, w łaściw a tak że chrząszczom i błon- koskrżydłym , zow ie się w edług Jarockiego zam arą (P u p a incom pleta L inn., v. M um ia coarctata L am ., v. N ym phe L atr.). — N ako- niec poczw arki n iek tó ry c h innych d w u sk rzy ­ dłych ow adów z tego sam ego oddziału, ja k np. kom arów (CulicidaeJ i drgalczyków (C hi- ronom idae) są bardzo ruchliw e, p ły w ają szy b ­ ko w wodzie, n iep rzy jm ując p rz y te m żadnego zgoła pożyw ienia; zw ane są one nibypoczw ar- kam i albo nim fam i (P u p a sem icom pleta L in n., v. N y m p h a L am ., v. R em i-N ym phe L atr.), a w innych rzędach ow adów zdarzają się ta k ­ że u ważek, ję te k i t. d. Ileż to razy zdarzało się nam w idzieć w stojących wodach, w n a ­ pełnionych wodą deszczową beczkach, dro­

bne stw orzon ka podobne do rybek, zw innie i szybko w różnych pływ ające k ieru n k a ch i p rzew racające n ajrozm aitsze koziołki. Jed n e z nich w y sta w ia ją często na pow ierzchnię w ody n a ty ln y m końcu ciała um ieszczoną długą i cienką ru reczkę (fig. 4, 1 a), na w ierz­

chołku którój znajd uje się otw orek oddecho­

w y (S tigm a), tch aw k ą zw any ( l b ) , a tuż obok niój pęczek delik atn y ch piórek, czyli ta k zw anych skrzel dychaw kow ych (1 c), k tórem i s te ru ją i o ddychają w wodzie, gdy ru rk a k tó ­ ra je s t w ylotem w e w n ętrzn y ch dy chaw ek (T racheae) służy do zaczerpnięcia pow ietrza.

O krąg ła głów ka (1 e) ty c h isto t, zw rócona k u dołowi, o patrzona je s t w yraźnie oczkam i (1 d). S ą to liszki kom arów , tój prawdziwój plagi naszych m ieszkań letnich. In n e znow uż m ałe stw orzonka, będące ich poczw arkam i, o głow ie (2 e) zgrubiałój i k u piersiom pod­

w iniętej , opatrzonój dużem i oczami (2 d), żw a­

wo i b ezustanku pod pływ ają z dołu ku górze i napow rót się zanurzają; dochodząc do po­

w ierzchni wody, zw racają k u niój część grzbietow ą swego ciała, na niój bow iem osa­

dzone są dw ie k ró tk ie ru reczk i oddechowo (2 a); przy końcu ciała m ają dw a długie s-u^ze- la dychaw kow e (2 c), podobne do ogona ry ­ biego. G dy chw ila w ylęgu kom arów się zbliża, m ałe nim fy grom adnie cisną się k u pow ierzchni wody i stają się praw ie nierucho- memi; pow łoka zew nętrzna ich ciała, (okryw a pocsswarcza, P u p ariu m ), w okolicy grzbieto- wój w y staw ion a na pow ietrze, zsycha się i p ęk a pośrodku (ta k sam o u ważek i ję te k ) i gotow y k o m ar ostrożnie z niój w yłazi. N a­

przód w y staw ia głowę, następnie tułów , zwol­

n a w spiera się n a sw ych długich nóżkach;

poczw arcza o k ry w a staje się dla niego łóde­

czką. — m im ow olny żeglarz czyni nieskoń­

czone usiłow ania, ażeby się jeg o w ą tły sta te k nie chybnął; zw olna w yp rostow yw a się, sk rzy d ła ro zciąg ają się i gładzą, a gdy się do­

statecznie pokrzepi, co następ u je szybko j e ­ żeli pow ietrze je s t ciepłe, w zlatuje w powie­

trze i — je s t ocalony. J e ż e li pow ietrze je s t spokojne, w ted y w szystko odbyw a ; ię bez żadnego przypadku; jeżeli je d n a k w czasie w y k lu w an ia się kom arów atm osfera je s t w zburzona, w tedy zdarzają się liczne rozbicia drobnych statk ó w ; kom ary niew zm ocniw szy się jeszcze dostatecznie, pad ają, słabo ich łó­

deczki p rzechy lają się i przew racają i ow ady całem i tysiącam i topią się. niem ogąc wzlecić w pow ietrze z powodu zam okłych skrzydeł.

C zerw one liszki i poczw arki d rgalczyka (C hi­

ronom us plum osus) (fig. 3) rów nież w ciągu la ta spostrzegać się d ają w stojących wodach i kadziach napełnionych wodą deszczową.

P o czw ark i ich przebyw ają na dnie, lecz czę­

sto pod pływ ają k u pow ierzchni wody, po ru ­ szając ogonem, j a k wiosłem . G dy poczw arka dosięgła pow ierzchni, w tedy grzbietem zw ra­

ca się ku niój, sta je się nieruchom ą i chociaż cięższa nieco od wody, nie tonie, albow iem woda szybko sp ły w a z grzbietu poczwarki.

w zniesionego nieco ponad pow ierzchnię wody i p o k ry teg o tłu s tą wydzieliną. G rz b iet ten szybko schnie i odpycha wodę ta k sam o ja k cienka i sucha szpilka, n a wodzie z le k k a poło­

żona, u trzy m u je się na jój pow ierzchni. P rze d w yjściem ow adu grzbietow a część ok ry w y poczwarczój pęka, ta k sam o ja k u kom ara,

(10)

570 W SZ EC H ŚW IA T. Ks 36.

i ow ad w przeciągu k ilk u godzin w ychodzi.

U wielu poczw arck, należących do działu owadów d w uskrzydłych d ługorożk ow ych po­

w ierzchnia ciała osadzona j e s t o strem i i ku tyłow i skierow anem i ząb k am i lub haczykam i;

n a k ró tk i czas przed w yjściem ow adu po­

czw arka ta k a , p o ruszając ciało w ro zm aity ch kierunkach, zw olna posuw a się ku przodowi, lecz w ty ł cofać się nie może; p o czw ark a w iel­

kiego k o m ara zw anego Z b u tw ien iem (T ipula oleracea) k rę ci się około swój osi i w ten spo­

sób dochodzi do p ow ierzchni ziemi, przobyw - szy p rzestrzeń k ilk u lub k ilk u n a s tu cali; t a k sam o w ysuw ają się poczw arki ow adów (nie- ty lk o d w u sk rz y d ły ch , lecz i m o ty li i t. d.) z pod ko ry drzew i n ieraz w idzim y próżne o k ry w y pupkow e, sterczące w d ziu rach zro­

bionych w korze. W czasie w y d o b y w an ia się owadu z o k ry w y poczw arczój p otrzeb ną je s t n iekied y pom oc sw obodnych sąsiadów ; kap i­

ta n P e rc y zauw ażył raz, że sam ica Z b u tw ie­

nia (T. oleracea) w ydobyw szy głowę, piersi i p rz ed n ią p a rę nóg, dalój ju ż nie m ogła oswobodzić się z sw ych więzów; nagle u k a ­ zały się dw a sam ce, n a'eżące do tegoż g a tu n ­ k u i ustaliw szy o k ry w ę poczw arczą ty ln em i nogam i i cęgam i odbytow em i, u ch w y ciły m a ­ łego w ięźnia gębą i przed n iem i n o g am i i po­

ru szając się w ty ł i k u przodow i, uniosły go w górę; po w yjściu sam icy trz y m a ły jeszcze przez pew ien czas okryw ę, dopóki osw obo­

dzony owad zupełnie się nie rozw inął, n a s tę p ­ nie odleciały. I w in n y ch rzędach ow adów , np. u m rów ek, ta k a pom oc d aje się niekiedy spostrzegać.

L iszk i ow adów sia tk o sk rz y d ły c h , w ielu chrząszczy, os ro ślin n y ch i m o ty li posiadają budow ę znacznie doskonalszą od liszek d w u ­ skrzydłych ; oprócz g ło w y zaw sze u nich wy- raźnój i odgraniczonój, tr z y pierścienie tu ło ­ wiowe, z k tó ry c h sk ład a się tułów (T h orax), są w yraźnie od re s z ty p ierśc ie n i brzu szn y ch oddzielone, a n a dolnój pow ierzchni opatrzo n e są trz e m a p aram i nóg p raw dziw ych, k tó re od nóg ow adu dojrzałego różnią się k sz ta łte m , w ielkością, a szczególniój tem , że części k o ń ­ cowe nóg (ezłonki stopow7e nóg) są m nićj roz­

w inięte; zresztą są do nich podobne. Oprócz ty ch nóg zn a jd u ją się bardzo często nog i cza­

sow e osadzone n a p o w ierzch n i dolnój brzusz­

nych pierścieni ciała; nogi te w łaściw e ty lk o okresow i liszkow em u życia ow adu, są to k ró t­

kie, grube w y pu klenia skó rn e u dołu p azu r­

k am i n iek ied y uzbrojone, służące do pełzania i przyczepiania się do ro zm aitych przedm io­

tó w ; nazw ano je , ja k ju ż wyżój powiedziano, nóżkam i brzusznem i albo niby nó żkam i (Pedes sp urii s. pseudopodii); liszki jo posiadające, zow ią się gąsienicam i (E rucao); liszki ch rzą­

szczy nieposiadające nibynóżek, znane są pod nazw ą pędraków (L arvae).

Motyle czyli owady hiskoskrzydle (L epidop- te ra ). G łow a gąsienicy m otyla je s t n a tu ry rogow ój, k s z ta łtu najczęścićj ok rąg łeg o po­

dzielona n a dw ie półkule. N a boku każdój p ółk uli n az ew n ątrz ponad różkam i u staw io ­ no są w półkole oczy pojedyńcze (ocelli) w różnćj liczbie, zw yk le 4 do 6-iu. G ęba po­

k r y ta tw a rd ą w a rg ą g ó rn ą -(L a b ru m ) nie s łu ­ ży do ssania, lecz uzbrojona dw iem a silnem i

Fig'. 8. Część przednia głowy i części g«l’Owe młodej gąsienicy Prządki nieparki (L ip aris dispar).

0 —• oczy pojedynczo czyli przyoczki; r — dwustawo- we rożki.

s, — silne chitynowe szczęki górne (Mandibulae) we­

wnątrz zazębione.

s2 — słabe dwustawowe szczęki dolne czyli żuchwy (maxillae) podobne do rożków, służące do przytrzymy­

wania i do badania jakości pokarmów; każda żuchwa sktada się z dwu pierścieni: z zawiasy czyli zamku (cardo) a — gdyż obraca się około czaszki, jak drzwi około swych zawias, i trzonka t. (stipea); na ostatnim są trzy stawowate wyrostki, z których pw — jest płat­

kiem wewnętrznym żuchwy (lobus int: v. interior), pz — płatkiem zewnętrznym (lobus ext. v. superior), gk2 głaszczką żuchwową (paIp. maxill); szczęki tylne zrosłe czyli warga dolna, w środku jej wyrostek przędny (kądzielnikł, kd — zakończony otworkami; po

bokach glaszczki wargowe (palpi labiales) gk3.

1 tw a rd e m i szczękam i górnem i (m andibulae) ( ś , ) przystosow aną j e s t do g ryzienia. Spód sk łada się z trzech, przy nasadzie zrośniętych, części, z k tó ry ch obie poboczne g ru b e i stoż­

k o w ate w yobrażają żuchw y czyli szczęki dol­

ne (m axillae) (s2/), a b ro d aw k o w ata lub stoż­

k o w a ta średn ia — w a rg ę dolną (L ab ium ) (s3);

ta znów u trz y m u je z każdój stro n y drobne dw u-

Cytaty

Powiązane dokumenty

rodanku (siarkocyjanianu) ołowiu i siarku antym onu przygotow anego drogą mokrą, z dodatkiem chloranu potasu, oraz ciał barw iących i kleistych. Siedłew skiego

czne oszczędności (8 do 13 tysięcy franków rocznie) przez zaprow adzenie św iatła elektrycznego, przez poniesie­. nie stosunkowo nieznacznego nakładu jednorazowego, na

T ak przygotowany przyrząd i napełniony badanym płynem staw ia się na siatce, tafli żelaznśj lub kąpieli piaskowej i zwolna niewielkim płomieniem ogrzew a. Przez

D epesza przesłaną z Coimbry pod dniem 20 W rześnia do Europy, podaje położenie komety według spostrzeżeń, czynionych podczas przejścia jej przez południk;

Drapieżnik ten je s t zwykle przez lato wszędzie u nas pospolitym, lecz wszędzie nielicznym, w tym zaś roku pojaw ił się w daleko większej obfitości, przez

sposobu, k tóry pozw ala na sztuczne otrzym yw anie, sposobami czysto chemicznemi, mocznika (karbam idu), m ateryi najbogatszej w azot ze w szystkich ciał

Rozmnożenie to daje się już uczuw ać przez szkody w drzew ach wyrządzane.. Zawisza przywiózł w tym roku kilka pni dębowyeh, z drzew przez bobry

dziekan Uniw., mag.. Ilzę są tą protoplazm atyczna gruszeczlta poczyna wiosłow ać i szybko pływ a po pow ierzchni wody. Zaródź kom órek zw ierzęcych lub