J\o.
TYGODNIK P O P U LA R N Y , POŚW IĘCONY NAUKOM P R ZY R O D N IC ZY M .
PRENUMERATA „WSZECH$W!ATA“ . W W arszaw ie: ro czn ie rs. 8, k w a rta ln ie rs. 2 Z p rze syłką pocztową: ro czn ie rs. 10, p ó łro czn ie rs. 5 P ren u m e ro w a ć m ożn a w R e d a k c y i „W sze c h św ia ta *
i w e w s z y s tk ic h k sięgarn iach w k raju i zagranicą.
Komitet Redakcyjny Wszechświata sta n o w ią P a n o w ie:
D e ik e K ., D ick ste in S., H o y e r H., J u rk ie w icz K ., K w ie tn ie w s k i W ł., K r a m szty k S ., M o ro z e w ic z J „ N a- tanson J „ S ztolcm an J ., T r zc iń sk i W . i W ró b le w s k i W .
A dres ZESedetł^cyi: !Kxa,łc©‘WSls:ie-:Esr!z;eca.mieście, IbTr GS.
JASZCZURKA,
chodząca n a d w u nogach.
(C h lam yd osa urus K in g i Gray.).
Australia nie darmo słynie ze swoich ży
wych skamieniałości: na każdym kroku spoty
kamy tam okazy zwie
rząt, które w epokach minionych zamieszki
wały całą kulę ziemską, a dziś znajdują się je dynie w Australii. Obok ssących jajorodnych i workowatych zobaczyć tam można ptaki z pie
rzem włosistem, jak nielot, oraz jaszczurki, spokrewnione z zagi- nionemi pra - gadami, jak H atteria punctata z Nowej Zelandyi, po
siadająca wiele cech
wspólnych z kopalnemi Palaeohatteria, naj- starszemi ze znanych gadów. Jaszczurka ta blizka już jest zniknięcia zupełnego; na sa
mej Nowej Zelandyi wytępiono ją nawet do
szczętnie dla jej sm acznego m ięsa i dziś znajduje się jedynie na m ałej niezam ieszka
łej wysepce obok głównej wyspy.
Z a to ląd A u stralii posiada inną osobli
wość—jaszczurkę, zbliżoną do ptaków (C hla
m ydosaurus K ingi G-ray). O dkrył j ą w pierw
szej ćwierci naszego stulecia botanik A llan Cunningham w czasie swych podróży do A ustralii, a opisał (r. 1826) d-r J . E . G ray w „N arrativ e of a sur- vey of th e in tertrop ical coasts of A u s tra lia ”.
Obecnie zwrócił na nią baczniejszą uwagę p.
W . Saville-K ent, dy
re k to r rybołówstwa w Quensland, au to r znanej pracy o wiel
kiej rafie koralowej *).
Niniejszy a rty k u ł o p a r
ty je st n a wiadomo
ściach , ogłoszonych przez p. Saville-K enta w angielskiem czasopiś
mie „ N a tu rę ” 27-go lutego 1896 roku.
Chlamydosaurus Kingi zamieszkuje lasy
') Treść je j W szechświat podaw ał w r. 1894.
546 WSZECHSWIAT. N r 35.
A u stra lii zwrotnikowej. J e s t to jaszczu rk a, dochodząca praw ie 1 m długości, z czego po
łow a przy p ad a na cienki organ. B arw a cia
ła b runatno-żółta z ciemniejszemi p ręgam i i plam am i n a grzbiecie. C hlam ydosaurus przebyw a n a drzew ach i żywi się owadami.
Szyja tej jaszczu rk i ozdobiona je s t ogrom nym kołnierzem , m ającym 16 —20 cm śre d nicy i zabarw ionym mniej lub więcej ja s k r a wo na kolor żółty, szk a rłatn y i niebieski.
W zwykłych w arunkach kołnierz ów je st sfałdow any naokoło szyi, ale w stanie pod
niecenia zwierzę może go rozpościerać na wzór parasolki zapom ocą dwu wyrostków kości gnykowej, które p rz ed łu żają się w fa ł
dy kołnierza i podnoszą go ilekroć ja s z c z u r
k a otworzy szeroko paszczę.
po ra z pierwszy to stworzenie, nie zawsze dotrzym uje mu placu.
In n ą osobliwość tej jaszczurki stanowi zdolność chodzenia n a dwu tylnych nogach z podniesionem i przednieini nogami oraz ogonem. P rzypom ina on wówczas kroczące
go po ziemi b ażan ta, a przejść może w tak i sposób 10—13 m, następnie odpoczywa i znów idzie w dalszym ciągu. W niewoli dość trudno obserwować ta k i chód, gdyż w k latkach, zwykle niewielkich, p oruszają się one prawie wyłącznie na czterech nogach.
P . Saville oddawna chciał sprawdzić wiado
mości, udzielone mu w tej m ierze przez k ra jowców, ale dopiero w ostatnich czasach udało mu się istotnie stwierdzić n a świeżo złowionych okazach Chlam y d o sauru sa tę
C hlam ydosaurus Kingi z ro zp o starty m kołnierzem .
K ołn ierz ten posiada pewne znaczenie j a ko ozdoba, rozw inięty je s t bowiem w spanialej u samców, głównie je d n a k służy do obrony, a właściwie do odstraszenia napastnik a.
C hlam ydosaurus je s t zwierzęciem bynajm niej nie groźnem : zęby m a słabe, ja k i inne j a s z czurki i co najwięcej bolesnem i m ogą być uderzenia ogona. To też będąc n ap adn iętym ra tu je się przedew szystkiem ucieczką na drzewo i dopiero gdy m u się to nie ud a, od
w raca się, otw iera paszczę, rozpo ściera koł
nierz i rzuca się śm iało n a nieprzyjaciela.
P o sia d a wówczas ta k groźny wygląd, że psy, n ap astu jące bez obawy znacznie większe jaszczurki, ja k V a ran u s, u m y k ają przed nim , a naw et i człowiek, zw łaszcza widząc
zdolność chodzenia n a dwu nogach.
C hlam ydosaurus został zaliczony do rodzi
ny A gam idae, właściwej wschodniej półkuli.
C iekaw ą jed n ak je s t rzeczą wykazanie jego stosunku do gadów kopalnych. Najwięcej podobieństw a okazuje g ru p a Dinosaurów:
przew yższały one wprawdzie bardzo Chlamy- d o sauru sa wielkością, dochodziły bowiem do 30 m długości, ale były ta k sam o uzdol
nione do chodzenia n a tylnych kończynach, przeważnie większych i silniejszych od p rz e d nich; widać to szczególniej wyraźnie u Igua- nodonów, zaliczonych do osobnego poddziału D inosaurów o ptasich nogach (O rnithopoda)
Pom im o je d n a k podobieństw a pod wzglę
dem zewnętrznego wyglądu, C hlam ydosaurus
zbyt się różni od Ornithopodów pod wzglę
dem budowy szkieletu, aby mógł być uw a
żany za blizkiego ich krewniaka. Odpowied
niej będzie umieścić go obok niewielkiego, bo ledwie n a 1 m długiego g ada Compsogna- thus longipes, znalezionego w łupku lito g ra ficznym z K elheim w Bawaryi. G ad ten posiadał długą ptasią, szyję, długi ogon, koń
czyny tylne dwa razy dłuższe od przednich.
„Niemożliwą je st rzeczą—pisze o nim H ux- ley w r. 1866—aby ten gad nie chodził w postawie wzniesionej na tylnych łapach na wzór ptaków , do których jeszcze bardziej m usiał być podobny przez swą długą szyję i lekką głow ę”, chociaż nogi jeg o nie posia
dały ta k dokładnie ptasiej budowy i ptasiego u k ład u palców, ja k u Ornithopodów. Tym ostatnim też przypisuje się zwykle odciski nóg trzypalcowych, znajdowane na piaskow
cu tryasowym; są to ślady olbrzymich zwie
rz ą t, k tó re chodziły n a dwu nogach: długość kroku sięga nieraz 2 m. Początkow o brano je za ślady ptaków , ale następnie zmieniono ten pogląd, przekonawszy się, źe nieraz wi
dać za niemi odcisk ogona, a przed niemi (wprawdzie bardzo rzadko) i kończyn przed
nich.
Sposób chodzenia żyjącego Chlam ydosau- ru sa p rzed staw ia jeszcze jedno podobieństwo ze śladam i tych kopalnych gadów: oto, po
mimo, że tyne jego nogi są 5 palcowe, opiera on na ziemi przy chodzeniu tylko trzy palce środkowe, ślady więc są, ja k i po tam tych, trzypalcowe. W idoczną zatem je st tu taj dążność do zaniku palców zewnętrznych, a przynajm niej do usunięcia ich n a drugi plan, zbliżenia się do typu palców ptasich.
N a tu raln ie, niemożliwą je s t rzeczą rozstrzyg
nięcie, czy ten chód n a dwu nogach stanowi pozostałość z epoki Dinosaurów, czy też je st now onabytą właściwością. W każdym je d nak razie O hlam ydosaurus przedstaw ia god
ny uwagi przykład jaszczurki, dążącej n ie ja ko do przek ształcenia się w p tak a, pozba
wionego piór, przynajm niej pod względem chodu, do stan ia się zwierzęciem dwunoźnem z czworonożnego.
Z artykułu C.Sternea(„Prometheus,’ n -r3 4 4 r.b .) streścił B . D yakow ski.
0 oporze galwanicznym przewodnikdf.
N iektóre kwestye z dziedziny fizyki wogó-
| le, elektryczności zaś w szczególności, są w ykładane w naszych podręcznikach zbyt pobieżnie, często ze szkodą kształcącego się j i czytającego ogółu. Do szeregu takich po macoszemu traktow anych zagadnień należy i wymienione w nagłówku niniejszego a rty kułu; o oporze galwanicznym przewodników mówią nasze popularne dzieła fizyczne b a r
dzo inato, jakkolw iek kw estya ta je s t n ad zwyczajnie ważną i ze względu na swą do
niosłość praktyczną i z powodu związku, ja k i istnieje pomiędzy nią a innemi zagad
nieniam i elektryczności. W niniejszym szki
cu pragnąłbym zapoznać czytelników W szech
św iata szczególniej z tem i punktam i teoryi oporów elektrycznych, które w naszych pod
ręcznikach zazwyczaj pom ijane są n ajzu pełniej.
I.
Jeżeli elektrody ogniwa (elem entu) elek
trycznego połączym y jakim kolw iek przewod
nikiem, wówczas, ja k wiadomo, przebiegający przezeń p rąd posiada pewne s ta łe napięcie.
Pow iększając coraz bardziej długość owego przew odnika zauważymy, źe napięcie prąd u słabnie, a jednocześnie te m p e ra tu ra p rz e
wodnika w zrasta. To samo zjawisko da się zaobserwować, gdy zam iast dłuższego d ru tu, łączącego bieguny ogniwa, weźmiemy cień
szy: i w tym przypadku nastąpi zmniejszenie n atężenia p rąd u oraz podniesienie się tem p e ra tu ry przewodnika. Zjaw isko podobne tłum aczy się w tak i sposób, że wszelki prze
wodnik staw ia pewien opór przebiegającem u przezeń prądowi; część więc pracy, wykony
wanej przez elektryczność, zużywa się na przezwyciężenie owego oporu, nieginąc oczywiście w zupełności, lecz przechodząc, ja k to zresztą zawsze bywa, w ciepło. N a tej to zasadzie opiera się budow a naszych zwykłych lam pek elektrycznych żarowych, w których p rąd , przeb ieg ając przez nadzwy
czaj cienki drucik i n ap otyk ając bardzo silny
WSZECHŚWIAT N r 35 opór, rozżarza przew odnik i powoduje świe
cenie.
Pierwszym z badaczów , k tó ry porównywał rozm aite przewodniki co do osłabienia, jakie one wywołują w napięciu przebiegającego przez nie p rą d u , był znany angielski fizyk, Onufry Davy (1778 — 1829), wynalazca lampki bezpieczeństw a dla górników. W roz
praw ie, drukow anej w roku 1821 w „P hilo- sophical T ran sactio n s” , na zasadzie poczy
nionych doświadczeń doszedł do n a s tę p u ją cego wniosku, noszącego nazwę praw a rów
noważności przewodników: osłabienie n a p ię cia prądu, wywołane przez dwa przewodniki z tego sam ego m atery ału , wprowadzone je den po drugim do tegoż obwodu, je s t je d n a kowe, gdy stosunek długości przewodników do ich przecięcia poprzecznego je s t dla obu- dwu jednaki. P raw o to da się wyrazić wzorem :
gdzie l i V są to długości, s i s' —przecięcie przewodników, będących w danym razie rów- noważnemi.
O pór galw aniczny podlega s ta ły m ,o k re ślo nym prawom . J u ż z p rzyk ładu, któryśm y rozważyli na początku, wynika, źe zm ienia się on jednocześnie ze zm ianą długości i g ru bości przew odnika. M ianowicie, ja k tego dowodzą doświadczenia i teorya, je s t on w prost proporcyonalny do długości przew od
nika i odw rotnie proporcyonalny do p rze
cięcia poprzecznego i współczynnika p rz e
wodnictwa tegoż dla elektryczności. D o m ie
rzenia oporów posiadam y „oporniki”, k tó re m ają takież sam o znaczenie, ja k w aga i gw ichty przy m ierzeniu ciężarów. J e d n o s t
k ą m ierniczą p ra k ty c z n ą je s t ohm, ró w na
jący się oporowi (przy tem p eratu rze 0°) słu p a rtęci, m ającego 1.106 m długości i 1 m m 2 w przecięciu poprzecznem .
N iezatrzy m u jąc się dłużej n ad tem i kwe- styam i ogólnemi, jak o znanem i powszechnie, przejdźm y do rozw ażania pewnych ciekawych przypadków szczególnych, mianowicie do zmiany oporu m etalów czystych i ich aliaży pod wpływem tem p eratu ry , oraz do zacho
wania się wobec p rą d u pew nych przew odni
ków o szczególnej budowie, zn a jd u jący ch się pod wpływem w ahań elektrycznych.
II .
J u ż oddawna wiadomo, że budowa m etalu silnie wpływa na galwaniczny jeg o opór.
Zauważono, że opór ten znacznie się zmienia, jeżeli dany przew odnik poddam y ciśnieniu, rozciąganiu lub jakiem ukolw iek innemu działaniu m echanicznem u, a nawet, ja k to ma m iejsce d la niektórych m etali, jeżeli umieścimy przewodnik w polu magnetycz- nem. N ajsilniej je d n a k uw ydatnia się wpływ tem p eratu ry n a przewodnictwo m etalu. J e żeli się nie mylimy, pierw si M atthiessen i Bose stwierdzili fak t, źe z podnoszeniem się tem p eratu ry opór m etalu w zrasta, czyli tem sam em —przewodnictwo jego się zm niej
sza. Uczeni ci w yrażają przewodnictwo me
ta lu jako funkcyą tem p eratu ry w granicach 0° i 100°, w których prow adzili badania.
F u n k cy a ta m a k s z ta łt:
ki = &„(1 — at -f- [3«3)
przyczem współczynnik a w edług C lausiusa i A rn d ste n a niewiele się różni od współczyn
nika rozszerzania się gazów. W e d łu g póź
niejszych b ad ań M ullera i B enoista zależ
ność oporu m etalu od ciepła m a m iejsca i przy te m p e ra tu ra c h wyższych, znacznie przenoszących 100°, blizkich p u n k tu to pienia.
Jednocześnie ze spadkiem tem p eratu ry opór przewodników, ja k tego dowiedli Caille- łet i B outy, W róblew ski i inni, szybko się zm niejsza i staje się nieskończenie m ałym w blizkości p u n k tu bezwzględnego zera.
To, cośmy dotąd o wpływie tem p eratu ry na opór mówili, stosuje się do m etali w s t a nie stałym . To samo mniej więcej da się powiedzieć o rtęci, oraz o m etalach, b ęd ą
cych pod wpływem wysokiej tem p eratu ry w stanie ciekłym. Z doświadczeń M atth ies- sena, B ecąuerela, Siem ensa, R ayleig h a, M a- sc a rta i innych okazuje się, źe przew odnic
two elektryczne, a zatem i opór rtęc i też się zm ienia pod wyływem tem p eratu ry , w sła b szym je d n a k stopniu aniżeli innych m etali;
przy zam arzaniu opór je j, podług W e b era ,
znacznie się zm niejsza. Co zaś dotyczę
w spółczynnika a, to równa się on dla rtęci
0,004549, czyli m ało się różni od w artości
tegoż współczynnika dla m etali stałych.
Jednym z pierwszych badaczów, którzy wykonywali doświadczenia nad oporem me
tali, będących pod wpływem wysokiej tem
peratury w stanie ciekłym, był Matthiessen.
Próbom były poddane przez niego przede wszystkiem potas i sód, jako substancye ł a t wiej topliwe, Do badań używał on zwykłej szklanej, dość szerokiej ru rk i term om etrycz • nej, kończącej się z jednej strony częścią bardziej szeroką. W dwu m iejscach ru rk a była wystawioną na ogień palników gazo
wych; w tych sam ych m iejscach w szkło były wtopione krótkie druty platynowe, które można było łączyć z elektrodam i ogniwa.
K aw ałek badanego m etalu wkładano w sze
roki otwór ru rk i i gdy pod wpływem gorąca m etal to p n iał i napełniał całą ru rk ę term o- m etryczną, zatapiano obadw a jej końce.
P rzyrząd pogrążano następnie w naczyniu napełnionem wodą, lub inną ja k ą cieczą, sto
sownie do tem p eratu ry , ja k a była pożądana i ogrzewano przy pomocy palników gazowych.
Doświadczenia wykazały, że w pewnej odleg
łości od punktu topienia przewodnictwo obu- dwu m etali, bez względu na to, w jakim one znajd u ją się stanie, stałym czy płynnym, je st odwrotnie proporcyonalne do wzrostu tem p eratu ry ; w blizkości zaś p unktu topienia ma miejsce szczególnie szybka zmiana w przewodnictwie, a więc i w oporze. Z m ia
na ta dla sodu, ja k się zdaje, zachodzi nagle, dla p otasu zaś stopniowo. Przeciwieństwo to, którem się obadw a m etale odznaczają, zdaje się godzić z faktem , źe przy ogrzaniu potas zmiękcza się, powoli przechodząc w stan płynny, sód zaś, podług P ouilleta, zmienia swą budowę w ew nętrzną momentalnie.
P rócz sodu i p o tasu b ad a ł jeszcze M a t
thiessen cynę i bizm ut; Siemens poddawał próbom cynk. Siemens umieszczał m etal badany w szklanej wężownicy, k tórą p o g rą
żał w roztopionej stearyny. Opór cynku w zrastał powoli wraz z podnoszeniem się tem peratury , aż do punktu topienia (417,6°), w chwili topienia następow ał raptow ny wzrost oporu, przy dalszem ogrzewaniu opór stopniowo się zm niejszał.
Oiekawemi są też w tej kwestyi doświad
czenia de la R ivea M etale roztopione zn aj
dowały się w porcelanowych ru rk ach , m a ją cych 25 cm długości i 5 m m średnicy, których końce były pogrążone w małych szklanecz
kach cylindrycznych. R u rk i ogrzewano parą wrącej rtęci, siarki lub kadm u do tem p era
tu ry 358°, 440°, 860°. B adania wykazały przytem , że opór ołowiu, cynku, cyny, kadm u i sodu, przy przejściu ciał tych ze stanu stałego do ciekłego, nagle w zrastał, opór potasu zwiększał się w tych samych w arun
kach bardzo szybko, lecz nie nagle, co zaś dotyczę bizm utu i antym onu, to opór tych ostatnich zmniejszał się w chwili topienia.
O pisane dotąd zjaw iska s ta ją się bardziej powikłanemi, gdy mamy do czynienia nie z czystemi m etalam i, lecz z ich aliaźami.
N a zasadzie badań M atthiessena i Holzm an- na oraz M atthiessena i V o ig ta można pod
dane przez nich próbom m etale w stosunku do aliaźy podzielić na trzy następujące g ru py: 1) cyna, kadm , cynk, ołów, 2) bizm ut, antymon, platyna, żelazo, glin, sód, złoto, miedź, srebro, tal, 3) rtęć. Aliaże otrzy
mane z członków pierwszej grupy posiadają średni opór proporcyonalny do objętości me
tali zmieszanych, współczynnik zaś a tych m ieszanin je s t mniej więcej takiź sam , ja k i m etali czystych. Oo dotyczę drugiej g ru py, to opór jakiegokolwiek je j składnika, po dodaniu doń chociażby nieznacznej ilości me
talu pierwszej, silnie w zrasta, więcej naw et, niżby to wypływało ze stosunku objętości zmieszanych; odwrotnie zaś, każdy z m etali pierwszej grupy może być stopiony naw et ze znaczną ilością m etalu drugiej, słabo b a r
dzo zm ieniając swoje przewodnictwo. Oprócz tego, aliaże, utworzone z m etali drugiej g ru py, odznaczają się słabszem przewodnictwem względem elektryczności, niż należałoby się spodziewać i jednocześnie z podnoszeniem się tem peratury opór ich w zrasta słabiej, aniżeli m etali czystych, lub mieszanin pierwszej grupy. A m alg am aty rtęci nie posiadają własności aliaży ani pierwszej ani drugiej grupy. Były one badane przez W e b era przy tem p eratu rac h zwykłych i wyższych.
B ra ł on mieszaniny rtęci z ołowiem, bizm u
tem, cyną oraz kadmem. W każdym z tych przypadków okazywało się, źe opór rtęci szybko się zm niejszał, gdy do niej dodawano chociażby niewielką ilość innego m etalu.
W am algam atach rtęci z ołowiem lub k ad
mem opór mieszaniny staw ał się tem bardziej
do oporu dodawanego m etalu zbliżonym, im
większy był jego procent. W aliażach rtęci
550 WSZECHSWIAT. N r 35.
z cyną lub bizm utem opór w m iarę dodaw a
nia ty ch ostatnich zm niejszał się, dosięgał pewnego minimum, następnie w z rastał aź do m axim um i wreszcie znów się zm niejszał.
Tenże uczony poddaw ał próbom pewne spe- cyalne łatw o topliwe aliaże, znane pod nazw ą m etali R osego, L ipow itza i W ooda. S k ła d a ją się one z ołowiu, cyny, bizm utu i k ad mu; odznaczają się zaś tem , źe opór ich słabo się zm ienia pod działaniem ciepła;
wskutek tej własności mogą one mieć ważne zastosowanie praktyczne, np. przy budowie pewnych przyrządów fizycznych.
Z badań, które były czynione n ad oporem aliaży m etalicznych w o statnich czasach, z a znaczyć należy p racę R o b e rta H a a s a . Z b a r
dzo ścisłych swych doświadczeń H a a s wnios
kuje, źe opór aliaży podobnie ja k i m etali czystych z wyjątkiem żelaza, daje się wogóle wyrazić w kształcie funkcyi liniowej tem p e
ra tu ry ( r = a + U). Co dotyczę specyal- nie badanego przezeń aliażu miedzi z cyn
kiem, to opór tej mieszaniny szybko w zrasta w m iarę dodaw ania cynku i gdy ilość o s ta t
niego wynosi 34% , dochodzi mniej więcej do swego m axim um, sta ją c się jednocześnie większym niż opór czystego cynku. P o d o b nego maximum nie zauważyli nigdy ani W ie- dem ann, ani M atthiessen i Y oigt. Co zaś dotyczę współczynnika term icznego (w d a nym przypadku b), to on się z początku zmniejsza, a następnie, gdy ilość cynku do
chodzi 47°/0, szybko w zrasta.
Z danych liczbowych, przytaczanych przez w szystkich fizyków, którzy zajm owali się za
leżnością oporu m etali czystych,oraz ich alia- źy, 'od tem p eratu ry , wynika, ja k tego po raz pierw szy dowiedli W iedem ann i F ra z , a n a stępnie F o fb es dla m etali czystych, a Chand- ler R o b erts d la aliaży, że przew odnictw o ich względem elektryczności je s t mniej więcej proporcyonalne do przew odnictw a względem ciepła. Jed y n ie żelazo zd aje się uchylać od tego praw a.
nr.
P rzy wykonywaniu doświadczeń H e rtz a ze zw ierciadłam i w c h a ra k te rz e rezonatorów elektrycznych byw ają zazwyczaj używ ane ru rk i szklane, napełnione opiłkam i m etalo-
wemi. W ah an ia, wzbudzane w zwierciadle pierw otnem , wywołują ta m zm niejszenie opo
ru takiego rezon ato ra, umieszczonego w zwier
ciadle wtórnem. Ciekawe to zjawisko sła b nięcia oporu przew odnika pod wpływem w a
h ań elektrycznych ‘) b ad a ł po raz pierwszy B ran ly . J a k o przewodników o znacznym oporze, B ran ly używ ał cienkich warstew ek miedzi, pokryw ających m aleńkie p łytk i szkla
ne lub kaw ałki kauczuku. O pór tak ich przewodników natychm iast się zm niejszał, gdy w sąsiedztwie ich zachodziły w yładow a
nia elektryczne i opadał od kilku milionów do kilku tysięcy, a naw et kilkuset tylko omów. Podobneź rezu ltaty dały dośw iad
czenia, wykonane z ru rkam i szklanem i, na- pełnionem i opiłkam i żelaza, glinu, antym onu, kadm u, cynku,bizm utu i innych m etali. Opór tych przewodników po zm niejszeniu się pozo
staw ał często w ciągu 24 godzin bez zmiany.
Podobny w pływ ,jak i wyładow ania elektrycz
ne, wywiera na wspomniane przewodniki i sąsiedztwo p rą d u indukcyjnego, przebiega
jącego przez jakikolw iek czuły przewodnik.
Ciekawe te zjaw iska zaobserwow ał w rok później prof. Minchin. Mianowicie, zajm u
ją c się badaniam i z dziedziny fotoelektrycz- ności, zauważył, źe opór używanych przez niego rezonatorów słabn ął, gdy w tym sa
mym pokoju tow arzysz jego ro bił dośw iad
czenia nad falam i elektrom agnetycznem i H e rtz a . Od tego czasu kw estya wpływu w ahań elektrycznych na opór przewodników' poczęła zajm ow ać wielu badaczów. Poświę
cili jej prace Lodge, M inchin, B ranly, Asch- kinass, L huillier, K aga, a naw et odbiła się ona dalekiem echem w Jap on ii, gdzie się nią zajm ow ał w roku zeszłym profesor uniw er
sy tetu w Tokio, M izuno. N iew dając się w szczegółowy rozbiór p rac pomienionych autorów , streśćm y tylko otrzym ane przez nich rezu ltaty . Podobnież, ja k i ru rk i n a pełnione opiłkam i, zachow ują się względem w ahań elektrycznych i przewodniki, posiada
ją c e k sz ta łt k ra ty , zbudowanej z prętów lub pasem ek metalowych, z nieskończenie małe-
') Ob. prof. Biernackiego „O zachow aniu się przewodników wobec szybkich wahań elek try cz
n y ch ” (W szechśw iat z r. 18 9 4 str. 673, 692,
710).
mi pomiędzy niemi przerwami. Tak np. opór kraty, zbudowanej ze staniolu lub cynfolii znacznie się zmniejsza, gdy w pobliżu zacho
dzą wyładowania elektryczne. Branly uży
wał także do doświadczeń prętów, utworzo
nych z opiłek metalowych, które łączył za- pomocą balsamu kanadyjskiego; podobne przewodniki, zarówno jak i mieszaniny, zło
żone z kawałków grafitu i nasienia widłako
wego, oraz mieszaniny siarki z cienkiemi opiłkami glinu, też zmniejszały swój opór pod wpływem wahań lub przy zetknięciu się z naelektryzowanyrn kondensatorem.
Co zaś dotyczę przewodników zwykłych o budowie ciągłej, jak np. druty metalowe, to na ich opór wahania elektryczne żadnego wpływu nie wywierają; również i dielektryki nie zmieniają własności swych pod ich dzia
łaniem.
W szyscy eksperymentatorzy, którzy się zajmowali badaniem będących w mowie zja
wisk, zauważyli, że mechaniczne wstrząśnie- nia, nawet nieznaczne, również działają na opór wspomnianych przewodników o szcze
gólnej budowie. Dośó wstrząsnąć zlekka rurkę, napełnioną opiłkami, aby jej opór uprzednio zmniejszony, wrócił do stanu nor
malnego. Czasem znów w taki sam sposób można wywołać osłabienie oporu; podobnież wpływa często i ogrzewanie.
Jeżeli jakiekolwiek ciało naelektryzowane, jak np. kawałek laku, zbliżymy do kropelek wody, do cząstek pary, lub do pyłków, uno
szących się w powietrzu, wówczas te ostatnie łączą się ze sobą. Zjawisko to, zauważone po raz pierwszy przez Lodgea, rzuca pewne światło na istotę wpływu wahań elektrycz
nych. Mianowicie, jak przypuszcza Lodge, opór rurek napełnionych opiłkami, jest dla
tego tak znaczny, że cząstki metalu oddzie
lone są wzajemnie od siebie warstewkami tlenku; gdy więc w pobliżu zachodzą wyła
dowania, warstewki tlenku łączą pomiędzy sobą opiłki w jeden mniej więcej ciągły prze
wodnik, jak to czyni naelektryzowany lak z kropelkami wody. Hypoteza Lodgea zda
je się posiadać wszelkie cechy prawdopodo
bieństwa. Mizuno nazywa działanie wahań wprost mechanicznem; na czem jednak to
„działanie mechaniczne” polega, profesor japoński, niestety, bliżej nie tłumaczy.
Rozmaite kształty iskry, w której postaci
przedstawiają się wyładowania elektryczne, różnie działają na opór przewodników. Ostat
niej zimy, zachęcony przez prof. Biernackie
go, zajęłem się bliżej tą kwestyą, pracy wszakże mojej dokończyć nie zdołałem. Z po
czynionych jednakowoż przeze mnie doświad
czeń zdaje się wynikać, źe zawsze istnieje pewna dość ściśle określona długość, przy której iskra najsilniejszy wywiera wpływ na opór przewodnika. Ponad tą granicą i poniżej jej energia działania iskry znacznie się zmniejsza. F ak t ten potwierdza w taki sposób spostrzeżenia p. Biernackiego nad oporem iskry elektrycznej ’) (Prace matem.- fizyczne tom Y ), spostrzeżenia, według któ
rych opór iskry ma swe minimum zawsze przy pewnej określonej jej długości. Gdy więc, jak to zresztą w rzeczy samej ma miej
sce, przypuścimy, źe energia działania iskry jest tem większą, im mniejszym jest jej opór, wówczas w zjawisku przeze mnie zaobserwo- wanem, spostrzeżenia p. Biernackiego znaj
dują najzupełniejsze potwierdzenie. Tu kwestya oporu galwanicznego przewodników łączy się z zagadnieniami teoryi wahań elek
trycznych, dowodząc raz jeszcze, że niema w nauce faktów, które byłyby oddzielnemi, samotnemi: wszystkie one łączą się w jed - nę nieprzerwaną, ciągłą nić, którą od wieków myśl ludzka wysnuwa.
M ichał Mutermilcli.
GÓ RY MAURYTAŃSKIE
i
DĄB KORKOWY.
Pasmo gór, wznoszące się ku wschodowi od Hyferes, stanowiło twierdzę dla maurów w wieku I X i X .
Słusznie nazwano te góry Maurytańskie-
') P od tym term inem należy zrozum ieć opór,
ja k i napotyka wyładowanie, zachodzące pomiędzy
biegunam i maszyny elektrycznej.
552 WSZECHSWIAT N r 35.
skiemi, gdyż z ich wyżyn m aurow ie panow ali nad dalekiem wybrzeżem.
P o d względem orograficznym są, to góry bardzo ciekawe.
J e s tto zam knięty w sobie system górski, którego g ranity , gnejsy i łupki oddzielone są głębokiem i dolinam i od o taczający ch gór wapiennych.
J a k A lpy lub P ireneje, góry M au ry tań - skie p osiadają własny choó m ały system rzeczny, w łasne wąwozy i doliny.
O d reszty gór Prow ancyi są ta k odcięte, że zdała od nich mogłyby stanow ić osobną wyspę na m orzu.
Od niedaw na przeprow adzono d ro g ę ż e lazną (Chemin de fe r d a Sud de la F ran c e), po wybrzeżu, wzdłuż gór.
D ro g a żelazna kończy się w S -t E a p h a e l, łącz ąc się z wielką linią, id ącą od M arsylii do Genui.
Z e stacyi kolei południowej łatw o się do
stać w góry i właśnie dla tak ich wycieczek zatrzym aliśm y się dłużej w H yeres.
N ie męczyło nas pow tarzanie tej samej drogi koleją, gdyż p rz ejazd przez piękny las lub po wybrzeżu, wśród n ieustannie zm ien ia
jących się krajobrazów , je s t b ard zo p rz y jem ny. W idok samych gór je s t m ało uroz
maicony, bo w szystkie szczyty są zaokrąglo
ne kopulasto, niewiele się różnią między sobą wysokością, k tó ra zresztą nie przecho
dzi wogóle 400 to .
A le do wycieczek w góry zachęca bujny las, k tó ry je pokryw a.
K to nigdy nie widział dębu korkowego, zadziwi się z początku zobaczywszy te lasy;
pozna zapewne zawsze zielony dąb, ale po- łup an e pnie i gałęzie b ęd ą dla niego nie
zwykłym widokiem
K o ro n a dębu korkowego przypom ina n a sze zielone dęby; liście są tak że skórzaste, k sz ta łtu jajow atego, m ało ząbkow ane.
Dziwny je s t tylko czerw ono-brunatny k o lor obłupanych części, k tó re n a słońcu w y
d a ją się praw ie krwisto-czerwone.
C ała ludność g ó r M aurytańskich u trzy m u je się z łu p an ia korka.
K o rek z tego w ybrzeża, jakko lw iek ustę
pujący pod względem dobroci algierskiem u i hiszpańskiem u,stanow i je d n a k cenny p rz ed m iot handlu i znaczne źródło zarobku.
D ą b korkowy, aby być zdatnym do obłu
pania, musi posiadać pew ną określoną g ru bość, do której dochodzi po 15 lub 20 latach.
Pierw szy korek je s t popękany, szorstki i dostaje się przeważnie do garb arn i.
J a k o tw ardszy i surowszy nosi nazwę k or
k a męskiego.
P o zdjęciu k orka męskiego tworzy się do
piero gładki, mniej tw ardy, zdatny do użyt
ku, korek żeński.
Z dejm ują go co osiem do szesnastu lat, stosownie do grubości, wym aganej od warstw korka.
N a zwykłe korki do zatyk an ia w ystarcza ośm ioletnia kora, szlachetne zaś korki do szam pana m uszą być robione z kory daleko grubszej, m ającej do 5 cm w przecięciu.
Ł u pan ie pow tarza się aż do 150 lub 200 la t. Później w artość kory drzewa upada;
trz e b a je zastąpić młodszem.
S tuletnie ju ż dęby korkowe w yglądają wspaniale i dobrze od bijają od otoczenia ze swemi potęźnem i koronam i i sękow atem i pniami.
Szczególnie ładny stanow ią widok dęby rosnące na stoku góry, często malowniczo ułożone dokoła oddzielnych skał.
D ą b korkowy lubi g ru n t, złożony ze zwie
trza łeg o g ra n itu i łupku, unika zaś wapienia.
D latego lasy dębów korkowych na górach M au ry tań sk ich stanow ią wyspę wśród P ro wancyi, podobnie ja k i sam e góry, odosob
nione pod względem orograficznym.
W okolicznych wapiennych A lpach na- próżnobyśmy szukali dębu korkowego, rów nież ja k i w M entonie i Nizzy, tylko koło Cannes m ożna je spotkać jeszcze w niektó
ry ch miejscach.
J a k lasy dębów korkowych na górach M a
u ry tań sk ich w skazują m inerały, składające g ru n t, tak rośliny lubiące wapień zd rad za ją g ru n t wapienny w graniczących z górami M aurytańskiem i A lpach.
W niektórych okolicznościach rośliny wy
k azu ją zupełnie oddzielnie porozrzucane mi
n erały . T ak np. przed kilku laty inspektor leśny de S a in t Y en an t zauważył w lesie O rleans wązki, n a kilom etr długi pas roślin, lubiących g ru n t wapienny, gdy tym czasem flora reszty lasu w skazyw ała g ru n t krze
mionkowy.
To go zachęciło do kopania, k tó re dopro
wadziło do odkrycia n a różnej głębokości
starej drogi rzym skiej, brukowanej w apie
niami.
D ęby korkowe na górach M aurytańskicb obłupują w lecie.
K o rę zdejm ują zarówno z pni, ja k i z g ru bych gałęzi, ale odrazu tylko z niektórych miejsc, bo ogałacanie odrazu całego drzewa uw ażane je s t za szkodliwe.
Dziwnie w yglądają części obłupane zaraz po zdjęciu kory: są one zupełnie cielistego koloru i dopiero zwolna ciemnieją.
P rzy rozpoczęciu łupania, zwanego „de- m aclage”, robotnik nak raw a w dwu m iej
scach korę dokoła drzewa, przez całą g ru bość kory i łączy te poprzeczne cięcia po- dłużnem i cięciami, których liczba zależy od grubości drzewa.
Cięć tych dokonywa zapomocą siekiery o trzonie klinowato zakończonym.
P otem klinowaty koniec trzonu zak łada pod k orę i odejm uje ją od drzewa.
Później warstwę k o rk a przyciska kam ie
niam i, ażeby strac iła wypukłość, a także trzym a j ą nad ogniem, zw ęglając tro ch ę je j powierzchnię.
W każdym razie przed rozesłaniem kora musi być zupełnie sucha.
K o rek stanowi dla roślin n atu raln y środek ochronny, którym się o d g rad zają od otocze
nia. S ta rsza k o ra wszystkich naszych krze
wów i drzew je s t pokryta korkiem , którem u zawdzięcza barw ę.
K orek nie przepuszcza gazów i płynów, je s t sprężysty i nadzwyczaj odporny; z tego powodu nietylko może spełnić swe zadanie n a roślinie żyjącej, ale da się także zastoso
wać technicznie.
G dy roślina zostaje uszkodzona, korek tw o
rzy się na ran ie i zasłan ia ją ; dlatego to no
wa w arstw a tworzy się na obłupanym dębie korkowym. J a k k ażd a inna tk an k a korek sk ład a się z komórek.
W kaw ałku k o rk a właśnie odkrył R o b ert Hooke w r. 1667 komórki, które nazw ał tak z powodu podobieństw a do komórek pszczo- lich.
W kom órkach gotowego korka niem a wprawdzie żywego ciała, treści, stanowiącej isto tę komórki. K om órka korkowa trac i tę treść w krótce po utworzeniu się, służąc tylko ściankam i swemi za środek ochronny ro ś
liny.
P ew na w arstw a żyjącej tkan ki wewnątrz kory, ta k zwana cambium czyli m iazga k o r
kowa, wytwarza korek przez ciągłe mnożenie się jej komórek.
Młodsze komórki korkowe następ u ją w prostych szeregach ku środkowi po s t a r szych.
U dębu korkowego m ają one k s z ta łt p r a wie sześcienny: pod koniec każdego okresu wegetacyjnego spłaszczają się w tabliczki.
K o re k „żeński” dębu odznacza się cienko- ścią ścianek komórkowych i wielką jedno- stajnością budowy; tylko przy końcu każdego okresu wegetacyi tworzy się w nim kilka warstw silnych, zgrubiałych i spłaszczonych kom órek
T e zgrubiałe komórki stanow ią właśnie ciemne pręgi, k tó re można poznać w każdym korku od butelki.
Ponieważ ciemniejsze w arstw y oznaczają granice przyrostu rocznego, można po nich wyliczyć wiek każdego kaw ałka kory, tak ja k z liczby słojów wiek drzewa.
P o obłupaniu dębu korkowego, pod od
k ry tą powierzchnią tworzy się nowe „cam bium ” i rozpoczyna się p rzyrastan ie korka.
W łaściwie obłupywać należy sam tylko ko
rek bez ły ka lub drewna, bo inaczej zadaje się drzewu głębokie rany, gojące się bardzo wolno i wykluczające tw orzenie się korka na uszkodzonych m iejscach.
P ień wcale nieobłupywany m a ta k jak inne g atunki dębów spękaną korę, której ze
wnętrzne warstwy odrzuca stopniowo.
N aw et na obłupywanem drzewie n a ra s ta jący korek nie powinien przechodzić pewnego wieku, gdyż potem pęka i staje się bezuży
tecznym.
W zachodnich częściach gór M aurytań- skich najpiękniejszą miejscowością je s t Bor- mes, oddalone od Hyferes o godzinę drogi koleją.
Z wybrzeża wchodzi się na, pagórek, na k tórym m iasteczko rozłożyło się am fitea
tralnie.
Dom y są porozrzucane n a różnej wysoko
ści, to pojedyńczo, to w grupach, jakgdyby próbowały na wyścigi w drapać się na górę.
S ta re zamczysko, którego szare zw aliska
o d b ijają od ciemnej zieloności leżącego poza
nim lasu, panuje nad miejscowością.
554 3ZSCHSWIAT N r 35 Stok góry porastają wonne zioła, za każ
dym krokiem wydające olejki aromatyczne.
Dzika lawenda (Layandula Stoechas) za
barwia na fioletowo całe przestrzenie.
Rośnie jej tutaj takie mnóstwo, że sąsied
nia miejscowość otrzymała nazwę Lavandou.
Wspinamy się wyżej, wchodzimy w las dębów korkowych, sosen i zawsze zielonych krzewów.
I tutaj wszystko kwitnie.
Wonie napełniają powietrze, a z potrąco
nych sosen spadają tumany pyłku.
Coraz wspanialej roztacza się widok na ciemne ruiny, na jasne od blasku słońca miasteczko i błękitne morze, w które na- wprost nas głęboko zachodzi przylądek; ku wschodowi zaglądamy do przystani Bormes;
na zachodzie ukazuje się przystań Hyferes, a za wązkim półwyspem widać nawet Giens.
Zatoki błyszczą świetnemi barwami — wchodnia w odcieniach jasnego błękitu, za
toka Hykres jakby płynne srebro, zatoka Giens odbija czerwone niebo wieczoru.
Nasycaliśmy oczy przepychem tych barw, a później na odpoczynek przenieśliśmy je na ciemno-zielone dalekie lasy.
Purpurowy blask rozszerzał się łagodnie po całem morzu, a W yspy Z łote Hy&res błyszczały przy zachodzącem słońcu jak z prawdziwego złota.
Przed domami w Bormes poskładane są stosy korka.
Wchodzimy do domu, gdzie krają korki i gościnnie przyjęci, oglądamy robotę.
Korki robią zapomocą tokarni.
Zakładają w nią kanciaste kawałki korka, wprawiają w obrót i przysuwają pewnego rodzaju hebel, który kraje korek.
Pewne i szybkie zakładanie korka w to
karnię wymaga wielkiej wprawy.
Zręczny robotnik robi setki korków na godzinę, gdy tymczasem dawniej przy ręcz- nem krajaniu mógł dojść zaledwie do tysiąca dziennie.
Korek przed rozdzieleniem na kanciaste kawałki musi być sparzony wodą, przyczem znacznie pęcznieje.
Oś podłużna korków odpowiada kierunko
wi grubości kawałków kory; trzeba sobie na korze drzewa wyobrażać korki stojące pionowo.
Odpadki, powstające przy krajaniu kor
ków, nie są bez wartości; mogą być użyte do wyściełania, a także zwęglone na czarną farbę, „nigrum hispanicum”, lub na proszek do zębów.
Korek sproszkowany,wymieszany ze zgęsz- czonym olejem lnianym, rozsmarowany na nieprzemakalnem płótnie żaglowem, daje chodniki korkowe na podłogi, znane pod na
zwą linoleum.
Ogólne używanie korka do zatykania bu
telek sięga wieku X V I I . Początek tego za
stosowania korka schodzi się z rozpowszech
nieniem butelek szklanych o wązkich szyj
kach, które zaczęto wyrabiać zaledwie przed wiekiem X V .
W wiekach średnich wyrabiano mniejsze naczynia z drzewa, gliny lub metalu i zaty
kano je korkami z tego samego materyału lub zalepiano woskiem. Beczki zatykano drewnianemi czopami.
Starożytni używali do zamykania amfor drzewa lub korka, otoczonych smołą lub kitem z żywicy, kredy i oleju. Częściej jeszcze zalepiano wprost naczynia gipsem, żywicą, smołą lub woskiem.
N a wino nalewano oliwy, jak to i dziś robią we W łoszech, aby je zabezpieczyć od przystępu powietrza.
W edług Pliniusza rzymianie używali kor
ków jako pływaków do sieci i kotwic, a także do wyrobu podeszew dla kobiet.
E dw ard Strasburger.
T łum aczyła Z. Ś-
K R O N IK A N A U K O W A .
— Zboczenia w natężeniu s iły ciężkości.
B adania, dokonywane p rzy pomocy w ahadła, w y
k azały ju ż dawno, że w pobliżu wysokich ła ń c u chów górskich siła ciężkości działa słabiej,aniżeli to odpow iada danej szerokości geograficznej.
Tenże sam objaw dostrzeżono te ż i na niektórych rów ninach, zdała od wszelkich pasm górskich.
W p racy , niedaw no ogłoszonej w rocznikach uni w ersytetu w G renobli, zestaw ia p. Collet te oko
liczności i wnosi, że ilekroć w ystępuje ubytek
tak i ciężkości na równinach, może on pochodzić
stąd, że w okolicach tych istn iały niegdyś góry,
następnie przez erozyą zm yte i zniesione. O sła
bienie ciężkości dostrzeżono mianowicie na rów noleżniku Bordeaux, oraz na równinach Kossyi południow ej, a au to r przyjm uje, że w okolicach tych wznosiły się niegdyś odgałęzienia pasm a pierw otnego, którem u p. M arceli B e rtra n d nadał nazwę pasm a hercyńskiego. E rozya dawno ju ż usunęła w szelkie wyniosłości nadziem ne, nie mogła wszakże unicestwić doszczętnie właściwo
ści budow y podziem nej, cechującej podstawy utw orów górskich.
T. B .
— Dośw iadczenia aktyncmetryczna. P. Val- lot ogłosił obecnie rez u ltaty swych pomiarów aktynom etryczuych, dokonanych na Mont-Blanc w celu oznaczenia w artości stałej słonecznej, to je s t liczby ciepłostek wysyłanych przez słońce, albo ściślej mówiąc, liczby ciepłostek, ja k ą otrzy m uje od słońca w ciągu m inuty 1 m2 powierzchni ziemi p rzy prostopadłem p adaniu promieni. W e
dług dawniejszych badań P o uilleta, przeprow a
dzonych przy pomocy pyrtieliom etru, liczba ta okazała się równą 1,70; badacze następni o trz y mali liczby znacznie większe: Viole 2,51, Crova 3, L angley zapom ocą swego bolom etru również 3.
Powszechnie też zgadzano się, że liczba Pouil
le ta jest zbyt mała, ale p. Vnllo*', ze znacznej liczby spostrzeżeń porównawczych, dokonanych w Granda M ulets i w Chamounix w yprowadza także w artość 1,71, takąż sam ę zatem , ja k P ouillet, w yrażając nad to przekonanie, że w każ
dym raz ie sta ła słoneczna liczby 2 nie prze
wyższy.
T. B.
—
Tem peratura lawy. O te m p eratu rze lawy posiadam y wiadomości bardzo niedokładne. Już w praw dzie S palanzani, który w listopadzie 1788 był św iadkiem wybuchu W ezuwiusza, wyłożył plan m ierzenia te m p e ra tu ry lawy płynącej, je d nakże dopiero w r. 1892 p. A dolf B artoli rzeczy
wiście badania ta k ie przeprow adził podczas wiel kiego wybuchu E tn y . Do trudnych tych pom ia
rów użył on dwu m etod— elektrycznej i kalory
m etrycznej. P ierw sza polegała na oznaczaniu wzm agania się oporu d ru tu platynow ego, roz
grzanego przez wprow adzenie do lawy. W me
todzie kalorym etrycznej użyty był p rę t że
lazny, opatrzony rękojeścią drew nianą, a na drugim końcu połączony z r u rą czyli lufą, w któ
rej um ieszczony był walec platynow y, ważący 80 g. P rę t żelazny w tłaczany byt przem ocą w lawę, a do ułatw ienia tego ru ra w końcu była zaostrzona; po upływ ie kilku m inut, gdy walec platynow y rozgrzał się ju ż do te m p eratu ry lawy, przy rząd wydobywano i ru rę żelazną otw ierano ponad kalorym etrem wodnym, ta k że walec p la tynow y w padał do wody, a z ogrzania się je j w sposób ju ż zwykły obliczano tem p eratu rę p la tyny.
Po wielu próżnych wysiłkach, autor napotkał wreszcie kilka miejsc, w których zbliżyć się mógł do lawy aż na odległość 2 m. Jeden z tych punktów p rzypadał o 200 m poniżej jednego z kraterów , wytworzonych w sierpniu 1892 r ; tu , ze szczeliny lawy za krzepłej, wypływała lawa z szybkością 80 m na godzinę i tw orzyła prąd, w którym au to r dokonał 15 pom iarów te m p era
tu ry w pobliżu otworu, przez k tó ry law a wypły
wała, oraz 6 w odległości znaczniejszej, gdzie lawa przepłynęła ju ż 2 km. Dziesięć później
szych pomiarów przeprow adził jeszcze p. B artoli we wrześniu. T em peratury, oznaczone w pobli-
J