• Nie Znaleziono Wyników

KAROL JURKIEWICZJUBILAT,

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "KAROL JURKIEWICZJUBILAT,"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

JV& 4 0 . W arszaw a, d. 7 października 1894 r. T o m X I I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRFNMMPRAT& vuS7FrH <iw iA TA “ Kom itet R edakcyjny W szech św iata s ta n o w ią P a n o w ie .- PRENUM ERATA „W iZ E C H S W IA T A . D d k e R D ic k s t e in s > H o y e r H > J u rk ie w ic z K „ W W arszaw ie : ro c z n ie rs. 8 K w i e t n i e w s k i W ł. , K r a m s z t y k S., M o r o z e w ic z J., N a - , . . . ta n s o n J „ S z to lc m a n J „ T r z c iń s k i W . i W r ó b le w s k i W .

k w a r t a ln ie „ 2 J ’

Z p rz e sy łk ą pocztow ą: ro c z n ie „ l o P r e n u m e r o w a ć m o ż n a w R e d a k c y i „ W s z e c h ś w i a t ? * p ó ł r o c z n ie „ 5 i w e w s z y s t k ic h k s ię g a r n ia c h w k r a ju i z a g r a n ic ą .

A . d . r e s I S e d - a ł c c y i : 3 2 !r a .l5; o - w s l s : i e - ^ = r z i e d . m . i e ^ c x e , USTt ©@.

zasługach przyrodniczych, dzieląc je na ba­

dawcze, nauczycielskie i piśmiennicze.

KAROL JURKIEWICZ

J U B I L A T ,

K iedy w zgodnej rodzinie przyjdzie oczeki­

wany dzień imienin ukochanego patryarchy, zbłizka i zdała zbierają się synowie i wnuki, żeby nacieszyć się widokiem miłego przewod­

nika, nagadać z nim i o nim, odnowić wspo­

mnienia, w żywym przykładzie zaczerpnąć siły i podnietę. W szyscy mu jednakowo ra ­ dzi, każdy chce usiąść jaknajbliżej i pogwa­

rzyć najdłużej, ale z samej natury rzeczy tym pierwszeństwo przypada w udziale, któ­

rzy bezpośrednio poszli w ślady dziada, u p ra­

wiając rzem iosło, jego będące zawodem. Pię- dziesięciolecie p rac i zasług Jurkiew icza na najrozm aitszych polach działalności jest dniem uroczystym całego społeczeństwa naszego, ale my, przyrodnicy, zastrzegam y sobie miejsce poczestne przy stole biesiadnym. J u b ila t przez całe życie pod naszą służył chorągwią.

R ozejrzyjm y się tedy szczegółowiej w jego

W kategoryi pierwszej najważniejsze miej­

sce zajm uje wydana w r. 1872 rozprawa^

0 formacyi kredowej w gub. lubelskiej. W e wstępie są tu streszczone dawniejsze badania geologiczne Staszica, P uszą i Z ejsznera.

Pusz znał i b a d a ł lubelskie i pierwszy opisał utwory kredowe w tej części kraju, dlatego też Jurkiew icz zatrzym uje się dłużej nad jego badaniam i, poświęcając im kilkanaście stronic, stanowiących częśó pierwszą właści­

wej rozprawy. Część druga, najobszerniej­

sza, zawiera obraz własnych badań geologicz­

nych Jurkiew icza n a miejscu. Spotykamy tu opis szczegółowy wielu miejscowości lubel­

skiego. B rzeg W isły, ta k obfitujący w tych stronach w prześliczne widoki, bardzo piękne 1 ciekawe wychodnie skał kredowych mię­

dzy K aliszanam i a Łopocznem, a dalej Urzę­

dów, Wojciechów, Janów , Zamość, Udrycz i t. d. stanowią etapy w tej nauczającej wę­

drówce. W tejże części mamy dalej opis pokładów dyluwialnych we wsiach Komo- dziance i Jędrzejówce, w których au to r zna­

lazł kości nosorożca (Rh. tichorhinus) i liczne

pnie dębowe. W okolicy tej lasy dębowe

(2)

626

WSZECHSWIAT.

N r 40.

nie istnieją, inaczej jed n ak było w epoce przeddyluwialnej, kiedy żył tu taj nosorożec.

E p o k a lodowcowa położyła dopiero kres ist­

nieniu tej roślinności, zam ulając jej szczątki osadam i gliniastemi, grubem i na stóp pięćdzie­

siąt. Część trzecia rozpraw y je s t opisaniem skał, tworzących form acyą kredow ą w lubel- skiem, to je s t rozm aitych wapieni, m argli, skał krzemionkowych, glaukonitu i gipsu, który, przez P u szą zaliczany do formacyi kredowej, je s t ju ż utworem trzeciorzędowym, j a k wykazały rozumowania a u to ra i badania A lth a w Galicyi. Opisywane skały były pod­

daw ane rozbiorowi chemicznemu. N iezm ier­

nie ważnym wynikiem tej części rozpraw y je s t wyjaśnienie n a drodze doświadczalnej zależności pomiędzy wietrzeniem m argli lu­

belskich a zdolnością pochłaniania przez nie wody. Skład ich mineralogiczny nie wywiera żadnego wpływu na spraw ę w ietrzenia.—

W części czwartej mamy spis skamieniałości, znalezionych przez a u to ra przeważnie w m ar- glach tw ardych krzemionkowych. B yły one praw ie wszystkie po raz pierwszy dopiero znalezione w tej części k ra ju . R ozpraw ę za­

m yka część p ią ta , w której au to r szereguje wnioski wypływające z faktów przytoczonych w częściach poprzednich. T reść najgłów niej­

sza tych wniosków może być ta k przedstaw io­

na: C ałe prawie lubelskie leży na utw orach kredowych, tworzących górny oddział tej for­

macyi. N ajstarsze mi (cenomańskiemi) osa­

dam i są wapienie szare glaukonitowe, pozba­

wione skamieniałości, tw orzące północne krań ce m orza kredowego lubelskiego (Pu- ławszczyzna, Lublin). Środkow ą część base­

nu lubelskiego w ypełniają m argle wapienne, bogate w skamieniałości, należące do p iętra turońskiego, wschodnią zaś jeg o granicą (Chełm , Zam ość, Hrubieszów) są m argle k re­

dowe, należące do p ię tra senońskiego i prze­

chodzące w prawdziwą kredę piszącą (Sere- bryszcze, Chełm ). W reszcie południową g r a ­ nicę tych utworów stanowią wapienie pizolito- we (G rabow a w okolicach F ram p o la), będące najm łodszem i warstw am i p ię tra senońskiego.

W łaściwością w yróżniającą form acyi kredo­

wej lubelskiej je s t b ra k prawie zupełny pia­

skowców a przew aga m argli wapiennych i kredowych, w kredzie zaś piszącej b ra k se- krecyj krzem iennych. Do streszczonej roz­

prawy Jurkiew icz dołączył m apę w skali 10

I wiorstowej, ułożoną przeważnie na podstawie własnych b ad ań *).

W spom niany powyżej las przeddyluwialny był raz jeszcze opisany przez Jurkiew icza w postaci osobnej rozprawy, do której dołą­

czono rysunki.

N a podstawie własnych spostrzeżeń wcze­

śniej jeszcze (w 1844 r.) Jurkiew icz pisał 0 wapieniach i wapnie hydraulicznem .

W r. 1844 Jurkiew icz rozpoczął zawód nauczycielski. W ówczesnem gimnazyum realnem uczył nauk przyrodniczych i fizycz­

nych. Od r. 1860 ob jął także technologią chemiczną w Instytucie marymonckim. J e ­ dnocześnie przez la t kilkanaście był właści­

cielem i kierownikiem instytutu pedagogicz­

nego. W 1862 wszedł do składu ciała nau­

czającego Szkoły Głównej i w niej, a n astęp ­ nie w Uniwersytecie warszawskim, w ykładał nauki mineralogiczne do r. 1879. T a wielo­

stro nn a i pracow ita działalność nauczycielska nie przeszkadzała m u zabierać wielokrotnie głos z mównicy publicznej i W arszaw a do­

brze pam ięta jego odczyty n a korzyść różnych instytucyj filantropijnych wygłaszane, a od­

znaczające się zawsze ciekawą i nauczającą treścią, doskonałym wykładem, świetnym 1 poprawnym językiem.

W śród tylu zajęć zawodowych Jurkiew icz ani n a chwilę nie zaniedbuje piśmiennictwa naukowego. Ile je s t pism poważnych w k ra ­ ju, wszystkie zasilają się chętnem jego pió­

rem. O grom na erudycya, pamięć wyjątkowa, łatwość pisania, przystępność wykładu połą­

czona ze ścisłością, czynią z niego najpożą- dańszego przez wszystkich wydawców p ra ­ cownika. P rze z czas pewien (1878— 1881) redagow ał czasopismo naukowe P rzy rod a ' i przem ysł, które następnie przetworzyło się w nasz W szechświat. D o najważniejszych również zasług policzyć trzeb a Jurkiewiczowi przyswojenie naszem u piśmiennictwu mnóstwa dzieł obcych z różnych gałęzi nauk przyrod­

niczych. W yliczać ich tytułów nie będziemy:

są one w ręku publiki czytającej, a każdy rok praw ie pom naża ich liczbę. N ie możemy wszakże pominąć K u rsu chemii nieorganicz-

') Za tę rozpraw ę uniw ersytet kijowski p rzy ­ znał Jurkiew iczow i stopień naukow y doktora mi­

neralogii i geologii.

(3)

N r 40.

WSZECHSWIAT

627 nej C ahoursa, w którym po raz pierwszy

wprowadzone w użycie, na zasadach Śniadec­

kiego oparte słownictwo chemiczne, zostało przyjęte i wyrobione przez Szkołę Główną i do chwili obecnej legalnie obowiązuje wszyst­

kich piszących u nas o rzeczach chemicz­

nych.

Jurkiew icz, to typ skończony przyrodnika.

N ietylko naw skroś zna twory i zjawiska przy­

rody, ale je st w nich rozmiłowany. Świad­

kiem tego zbiór żywych roślin, pielęgnowany przezeń z niezwykłą starannością i doborowy zbiór m inerałów , jakiego niejeden gabinet publiczny m ógłby mu pozazdrościć.

P ó ł wieku pracy nie ostudziło w nim za­

p ału do wszelkiej użytecznej służby publicz­

nej.

Cześć prawdziwej zasłudze i niechaj w setne la ta świeci nam dobrym przykładem!

Redakcya

INSTYTUT PAŃSTWOWI

F I Z Y C Z N O - T E C H N I C Z N Y w B e r l i n i e .

(Dokończenie).

Przechodzim y te ra z do p rac z dziedziny elektryczności, k tóre ja k już wiemy, stanowiły główną przyczynę założenia instytutu. P o ­ trzeba wytworzenia i reprodukowania abso­

lutnych jednostek elektrycznych była naglą­

cą, w tym więc kierunku działalność instytutu zwróciła się przedewszystkiem.

N ależało najpierw wygotować norm alną jednostkę oporu elektrycznego czyli wzorzec oma obowiązującego, jak o podstawę do wszel­

kich następnych pomiarów. W krótkim sto­

sunkowo czasie udało się oddziałowi nauko­

wemu otrzym ać j ą z możliwą ścisłością z rtę ­ ci. P ra c a ta odbywała się stosownie do de-

finicyi oma w przestrzeni posiadającej naw et w najgorętszej porze roku tem p eratu rę lodu topniejącego. Do mierzenia stosowano spo­

sób Helm holtza, pozwalający eliminować b łę­

dy powstałe z możliwych jeszcze drobnych różnic w tem peraturze.

In n e szczegóły tej roboty polegały n a dro- biazgowem kalibrowaniu i mierzeniu ru rek szklanych, ważeniu zawartości rtęci i poró­

wnywaniu oznaczeń ze sobą. Po wygotowa­

niu tego głównego oporu normalnego, okre­

ślonego jak o słup rtęci długi przy tem pera­

tu rze 0° n a 106,3 cm o średnicy jednakowej i masie 14,452 g, co odpowiada średnicy blizko 1 m m 2, niedogodnego w użyciu, przystąpiono do wyrobienia wzorów mogących go zastąpić w praktyce. W zory te otrzym ane zostały z ru rek szklanych k ształtu U napełnionych rtęc ią w próżni i przy tem peraturze 0° i zato­

pionych. Ponieważ wzory te rtęciowe w prze­

ciągu l ' / 2 roku zachowywały się stale aż do 0,001%) przeto rzec można, że zadanie otrzy­

m ania niezmiennej jednostki oporu elektrycz­

nego na tak i przeciąg czasu zostało pomyśl­

nie rozwiązane. Pom iary te dały sposobność do oznaczenia nanowo spółczynnika rozsze­

rzalności rtęci, którego znajomość je st ko­

nieczną przy stosowaniu oporów rtęciowych;

spółczynnik ten zgodził się z w artością otrzy­

m aną w B reteuil przez d ra Guillaume.

W reszcie pomyślano o kopiach oma z in­

nych metali, mogących mieć zastosowanie techniczne. P o rozległych badaniach nad własnościami rozm aitych m etali i stopów t r a ­ fiono na stop m anganu, niklu i miedzi t. zw.

m anganin, którego spółczynnik rozszerzalno­

ści dla tem p eratu r zwykłych przedstaw ia w artość dodatnią nader m ałą, zaś dla tem pe­

r a tu r wyższych odjemną, również bardzo m ałą. M atery ał ten odznaczający się w do­

d atk u prawie znikomą siłą elektrobodźczą przy zetknięciu z przewodnikiem miedzianym przyjęty został prędko i skwapliwie w prze­

myśle do wyrobu oporników ścisłych, które po sprawdzeniu przez instytut rozchodzą się ' dzisiaj po wszystkich k rajach ziemi. Do ce­

lów fabrycznych, gdzie oporniki najczęściej rozgrzew ają się bardzo mocno, instytut pole­

ca inny stop z miedzi i niklu zwany „konstan- tan em ,” który również odznacza się małym spółczynnikiem rozszerzalności, opiera się le­

piej niż manganin utlenieniu, chociaż w za­

(4)

628

W SZECHS WI AT.

N r 40.

mian za to wykazuje dosyć znaczną siłę elek- trobodźczą. Kopie oporu norm alnego wyko­

nane z tych dwu m ateryałów przez instytut, okazały się n ad e r stałem i aż do tysiącznych części procentu. J e s tto re zu ltat bardzo po­

myślny i godny uwagi. N astępnym punktem elektrycznych prac instytutu były poszukiwa­

nia dotyczące jednostek am pera i wolta.

J a k wiadomo, praktyczną m iarą d la am pe­

ra je st natężenie p rą d u osadzającego w ciągu sekundy śr. czasu słonecznego 0,001118 g sre b ra z danego roztw oru kwaśnego azotanu srebra. D an e liczbowe otrzym ują się z abso­

lutnego oznaczania prądu i ważenia ilości sre ­ b ra osadzonego w tymże czasie w woltame- trze srebrnym . Jed n ak że w oltam etr srebrny należy do przyrządów niełatwych w użyciu i oprócz tego w instytucie zgodnie z doświad­

czeniami S chustra przekonano się, że ilości sre b ra osadzone w przestrzeni bezpowietrznej są większe niż w powietrzu. W y p ad ło więc uciec się do innej drogi oznaczania natężenia prądu. D rogę tę wskazał oddziałowi nauko­

wemu H elm holtz, proponując nowy dynamo- m etr przeznaczony do m ierzenia prądów w absolutnych jednostkach C. Gr. S.; w dyna- m om etrze siłą porównawczą je s t siła ciężko­

ści, nie zaś wiecznie wahające się zwykle uży­

wane siły m agnetyczne, nadto dynam om etr wolny je st od sił sprężystych o niepewnem działaniu. Z adanie to jed n ak że dotąd nie je st rozwiązane; a tymczasem wypadło spraw ­ dzać i porównywać siły elektrobodźcze i p r ą ­ dy. W obec tego oddział techniczny obrał sobie drogę pośrednią, również prow adzącą do celu i najzupełniej dokładną. Z am iast określania jed nostki oporu, określa się je ­ dnostkę siły elektrobodźczej, k tó ra podzielo­

n a przez opór daje natężenie prądu.

W tym celu należało opracow ać tylko po­

równawczą jednostkę siły elektrobodźczej, ponieważ zadanie norm alnego oporu zostało pomyślnie rozwiązane. Porów naw czą jedn ost­

k ą praktycznie dobrą okazał się stos norm al­

ny L atim er-C larka opracowany przez d ra F eussnera, K ahlego i innych asystentów in­

stytutu. Ż m udne bad an ia tych uczonych n ad zależnością siły elektrobodźczej tych sto­

sów od tem peratury, czystości m ateryałów chemicznych i budowy doprowadziły instytut do typu norm alnego, zgadzającego się w po- jedyńczych egzem plarzach aż do tysiącznych j

części wolta i najzupełniej zdatnego do prze­

wozu, czego niemożna powiedzieć o angiel­

skim typie stosu C larka. Znaczną ilość tych stosów instytut już wygotował, sprawdził i po daniu świadectw w świat wypuścił. D la u ła ­ twienia pomiarów technikom i sobie wyrobio­

no uproszczoną metodę kompensacyjną, po­

zw alającą z niezm ierną łatw ością i pewnością za pomocą jednego tylko stosu C larka i do­

kładnego oporu oznaczać siły elektrobodźcze i prądy. Oprócz spraw dzania nadsyłanych m ateryałów oporowych, izolacyi i t. d., spraw ­ dzają się w drugim oddziale rozm aite przy­

rządy elektryczne, akum ulatory, stosy galwa­

niczne, kondensatory, am perm etry i wolt- metry.

Przechodzim y teraz do p rac optycznych instytutu. Dotychczas odnoszą się one głów­

nie do dziedziny fotom etryi, tudzież powiąza­

nych z nią bolometryi i polaryzacyi światła.

W iem y ju ż z poprzedniego, ja k i panow ał za­

m ęt w nauce o mierzeniu św iatła w chwili tworzenia instytutu. A tymczasem fotome- try a przedtem po macoszemu traktow ana, za­

częła budzić coraz żywsze zajęcie, odkąd w m iastach zetknęły się ze sobą różnorodne światła: gazowe i elektryczne, żarowe i łuko­

we, zaś obok nich występować zaczęło żarowe światło gazowe. Elektrotechnicy, gazownicy i ogół pragnęli pomiarów, któreby wydały sąd o tych rodzajach światła, nauczyły kiedy i w jakich razach należy je stosować, przekła­

dać jeden nad drugi. N ie zdawano sobie jed n ak sprawy z rzeczywistych celów fotome- tryi: jedni chcieli je rozwiązywać za pomocą radyom etru, inni—bolom etru, wreszcie pro­

ponowano (W . Siemens) selen do tegoż celu.

Lecz przyrządy te z konieczności m usiały być odrzucone, ponieważ wskazywały tylko fizycz­

n ą stronę działania św iatła nie zaś tę część energii, n a k tó rą oko nasze je s t wrażliwe. Do oznaczenia tego czysto fizyologicznego działa­

nia, ostatecznym przyrządem mierniczym mo­

że być tylko oko. Lecz oko samo niezdolne

je s t do odróżniania jasności dwu świateł; n a ­

leży więc budować przyrządy pomocnicze

ułatw iające zadanie oku i podwyższające jego

zdolność sądzenia. Fotom etry m ają za jedy ­

ny cel stworzyć dla oka warunki, w których

porównywanie mocy dwu świateł dałoby się

najlepiej wykonać.

(5)

N r 4 0 . WSZECHSWIAT.

Doświadczenie wskazało, że ze stosunkowo znaczną dokładnością oko chwyta tę chwilę, gdy dwa obok siebie położone pola jednakowo jasno są oświetlone. Z tego powodu wszyst­

kie fotom etry czyli przyrządy przeznaczone do porównywania natężenia dwu świateł opie­

ra ją się n a zasadzie następującej: zmienia się w nich dopóty oświetlenie na danej powierz­

chni przez oba św iatła w sposób ciągły i okre­

ślony dopóki oświetlenia te nie będą równe.

F oto m etry wogóle można podzielić na takie 1) w których oba pola oddzielone są przez większy lub mniejszy odstęp (Bouguer, Bitchie, L . W eber); 2) w których pola nie są prze­

dzielone, lecz stopniowo przechodzą jedno w drugie (Foucault, L am bert, W ild; 3) w któ­

rych oba pola nieprzedzielone niczem ostro do siebie przylegają.

Tylko w trzeciej kategoryi wrażliwość oka na różnicę jasności je st dostatecznie wyzy­

skana i warunkowi temu zadość czyni foto­

m etr B unsena, którego ekran stanowi k a rtk a papieru z plam ą tłu s tą pośrodku o dobrze zarysowanych brzegach. P lam a ta wydaje się ja sn ą n a tle ciemnem, gdy patrzym y na nią od strony przeciwległej do światła, ciemną zaś na tle jasnem , gdy patrzym y od strony światła. Jeśli więc papier oświetlony je st jednakowo po obu stronach, plam a nie wyda się nam ani jasn ą n a tle ciemnem, ani ciemną na tle jasnem — poprostu niknie zupełnie. F o ­ tom etr ten nie przedstaw iałby nic do życze­

nia, gdyby każde z jego pól otrzymywało światło od jednego tylko źródła, ekran wtedy byłby idealny, gdyby tłu s ta plam a nie odbi­

j a ł a wcale św iatła, papier zaś nie przepusz­

czał go wcale. B rak tych warunków zmniejsza w znacznym stopniu czułość nastawienia.

S taraniem instytutu było dojść do nowej zasady fotom etrycznej, pozwalającej na usu­

nięcie zupełne tłustej plamy i powiększającej dokładność pracy. E k ra n papierowy z tłu s tą plam ą zastąpiony został przez sześcian optycz­

ny złożony z dwu prostokątnych pryzmatów szklanych, zwróconych do siebie powierzchnia­

mi przeciwprostokątnemi. Je d n a z tych po­

wierzchni je s t kulista i ścięta według koła małego, które przylega mocno do płaskiej po­

wierzchni drugiego pryzm atu. Światło pada­

jące w tem miejscu przechodzi w całości przez jed n o litą masę szkła, w innych zaś miejscach powierzchni przeciwprostokątnych

629 jak o oddzielonych od siebie w arstw ą powie­

trza, ulega całkowitemu odbiciu. Ostatecznie w polu lunety, przez którą patrzym y, widzimy wyraźnie dwa pola eliptyczne współśrodkowe, odgraniczone linią dem arkacyjną, k tó ra znika całkiem w chwili równości oświetlenia obu pól. Z porównania wypada, że nowy ten ekran panów L um m era i B rodhuna przy znacznej łatwości obchodzenia się z nim daje czułość 4, lub nawet, po wprowadzeniu kilku innych ulepszeń, o których tu przemilczymy, 8 razy większą niż w dawniejszych fotome­

trach i pozwala na dłuższą pracę bez zmęcze­

nia. Dokładność ustaw ienia skrzynki foto­

metrycznej wskutek zastosowania noniuszów i lancy stalowej dokładnie podzielonej, docho­

dzi do ułamków m ilim etra. F otom etr ten, którego wyrób powierzony został firmie Schmidt i H ensch w B erlinie, cieszy się wiel- kiem uznaniem w kołach technicznych i n au ­ kowych i n a ostatniej wystawie w Chicago odznaczony został zaszczytnie.

J a k powiedzieliśmy, fotometry a je s t nauką porównawczą, wymaga więc jednostki stałej św iatła, na której porównanie moźnaby oprzeć. T a ostatnia, w przeciwieństwie do jednostek elektrycznych nie może być „abso­

lu tn ą ,” ponieważ działanie fizyologiczne nie daje się wyrazić w systemacie C. G. S. Z a jednostkę św iatła należy raczej uważać każde źródło św iatła, odznaczające się pewną sta ­ łością natężenia, oraz łatwością odtw arzania zawsze w sposób jednakowy. Jedynie stopień dokładności w zachowaniu obu tych w arun­

ków powinien służyć do odróżniania jednostek św iatła technicznych od fizycznych. Od technicznej jednostki wymagamy przede- wszystkiem wygody, łatwości w użyciu i ta ­ niości, od fizycznej—przedewszystkiem do­

kładności.

P o wypróbowaniu wszystkich istniejących jednostek technicznych ja k świec rozmaitych, lampy H efnera, palnika pentanowego, lampy C arcela, palnika G irouda najlepszą okazała się lam pa H efn era z octanem amylu, jako za­

chowująca się najstalej w najrozmaitszych

warunkach. B adania instytutu m iały ten

skutek, że dzisiaj w kołach technicznych p ra ­

wie całej E uropy lam pa H efnera ogólnie

przy jętą została do zwykłych pomiarów te ­

chnicznych. Z naczna ilość tych lam p przy­

(6)

630

WSZECHSWIAT.

JSTr 40.

syłaną bywa do instytutu, spraw dzaną i po­

świadczaną.

Jed n ak że wobec tego, że i t a jednostka w praktyce ulega pewnym zmianom, z które- mi należy się liczyć podczas doświadczenia, instytut poszukał jednostki porównawczej przydatnej do pracy dłuższej. D o celu tego najlepiej nad ały się lam pki żarowe elektrycz-

j

ne, które, paląc się przy napięciu mniejszem niż przepisane fabrycznie, po upływie wielu set godzin okazują zaledwie niewielkie zmiany w natężeniu światła. P rzez cały czas do­

świadczenia p rą d od akum ulatorów reguluje się z wielką łatw ością aż do 0,01°/o. N a tę ­ żenie lam pek żarowych znowu najstaranniej porównane zostało z pew ną liczbą lam pek H efnera, zbudowanych według przepisów i tworzy odtąd niezależnie od tych ostatnich norm alną podstaw ę do wszelkich oznaczeń św iatła w instytucie. Z a użyciem lam pki ża­

rowej do pomiarów przemawia oprócz stało ­ ści jej św iatła barw a zbliżona do wielu świa­

te ł badanych i łatw ość przesuw ania wraz z fotom etrem .

Od la t kilku in stytut dąży do otrzym ania jednostki norm alnej św iatła, nie dowolnej ja k lam pka H efn era, lecz dającej się fizycznie określić. Z początku chciano odtw arzać gło­

śną jednostkę platynow ą Viollea zapropono­

waną na zjeździe międzynarodowym elektry­

ków w P ary żu r. 1884. J e s t to ilość św iatła, ja k ą wydaje 1 cm2 powierzchni roztopionej platyny w chwili krzepnięcia w kierunku pro­

stopadłym . W e d łu g przepisu Y iollea należy 1 kilogram platyny stapiać w tyglu wapien­

nym w płom ieniu dmuchawki tlenowodoro- wej. P latyny do prób tych dostarczyła firm a H eraeus w H a n a u za sumę 8000 m arek, za­

m iast ty g la wapiennego wzięto tygiel z czy­

stej magnezyi dostarczony przez królewską fabrykę porcelany, do topienia platyny uży­

to prądu elektrycznego od akum ulatorów o 3000—4000 amperów ale o bardzo mięk- kiem napięciu. U dało się wprawdzie otrzy­

m ać stru g ę płynnej platyny w łożysku platy­

ny stałej i wykonać z nią w chwili krzepnięcia kilkaset oznaczeń fotometrycznych, wogóle jed n ak przekonano się, że jednostka ta jako zbyt kłopotliwa w użyciu i d ając a zbyt wiele sposobności do błędów, k tóre w najlepszym razie przy zachowaniu wszelkich ostrożności

wynoszą co najm niej 10% , musi być zarzu­

cona.

Też same doświadczenia przekonały zara­

zem, że absolutnie czysta platyna przedsta­

wia doskonały m ateryał na jednostkę świa­

tła, bowiem powierzchnia tego m etalu w tem ­ peraturze białego żaru z szorstkiej staje się g ład k ą i błyszczącą; wyrzec się jedn ak należy punktów topienia i krzepnięcia jako nader trudnych do pochwycenia w p ra k ­ tyce i poprzestać n a tem peraturze rozżarzo­

nej blachy platynowej. A bsolutnie czysta blacha platynowa powinna wydać przy danej tem peraturze powierzchni prom ieniującej zawsze jednę i tę sam ą ilość prom ieni świetl­

nych. N ow a jednostka św iatła zatem okre­

śla się jak o ilość św iatła wydawana przez 1 cm2 rozżarzonej blachy platynowej przy stałej tem peraturze. W iadom o, że widmo ciała rozżarzonego je st funkcyą jeg o tem pe­

ra tu ry i że stosunki barw widma dla jednej i tej samej tem peratury zawsze pozostają jednakowe. N a tej zasadzie pow stał n astę­

pujący sposób m ierzenia tem peratury blachy.

N a drodze prom ieni idących od blachy zn aj­

duje się nader czuły przyrząd zwany bolome- trem , który je s t niczern innem jeno mostem W heatsto nea ') zrobionym z jednakowych n ad er cienkich pasemek platyny, pokrytych czernią platynową; w środkową gałąź mostu w trącony je st galwanometr. Skutkiem dzia­

łan ia promieni n a jedno z pasemek bolome- tr u następuje rozgrzanie jego, stąd zm iana oporu w pasem ku i odchylenie galwanom etru.

Odchylenia badam y w dwu wypadkach: n a j­

pierw gdy bolom etr wystawiony je s t na dzia­

łanie wszystkich prom ieni idących od blachy, powtóre'—tych tylko, k tó re p rz ejd ą przez pewien środek absorpcyjny, np. wodę. Skoro stosunek odchyleń w obu razach wynosi 1 0:1, powstrzymuje się dalsze rozżarzanie platyny i bada natężenie blachy dokładnym fotome­

trem , w którym za jednostkę porównawczą wzięta je st lam pka żarowa, ja k już wiemy nad er stale zachowująca się.

Z konieczności musimy opuścić wiele szcze­

gółów tej pięknej pracy instytutu, podziwia­

nej przez niżej podpisanego n a miejscu i opi-

') M ostu W heastonea ja k o dobrze znanego opi­

sywać nie widzimy potrzeby.

(7)

-Nr 40.

WSZECHSWIAT.

631 sanej dokładnie w czasopiśmie E lektrot. Z t.

zesz. 35, r. 1894, powiemy tylko że ponieważ blacha platynowa, żarząca się swobodnie w powietrzu, wykazuje znaczne różnice w tem ­ peratu rze skutkiem nieprawidłowych prądów powietrza, przeto otacza się ją w badaniach tych dzwonem metalowym, w którego ścian­

kach stale przepływa woda. W jednej ze ścianek zrobiony je st otwór na pomieszczenie dyafragm y wielkości 1 do 4 cm2, w której ściance znowu przypływa woda. Dzwon usu­

wa obawę prądów a przynajm niej m ają one tu taj kierunek jednostajny, co pozwala usta­

lić tem peraturę blachy zupełnie dobrze (jak to widać z odchyleń galwanometru).

Ponieważ błędy w natężeniu tak otrzym a­

nej jednostki nie przekraczają 1% i ponieważ odtwarzanie je j za pomocą istniejących przy­

rządów nie przedstaw ia wielkich trudności, więc by t jej wydaje się zapewniony. O dtąd wszelkie prace fotometryczne instytutu fizycz- no-technicznego będą się opierały na tej pod­

stawie.

S tałe zajęcia optyczne oddziału techniczne­

go polegają na sprawdzaniu rozmaitych lamp i palników gazowych, naftowych i elektrycz­

nych oraz jednostek nadsyłanych do poświad­

czania z ubocza; następnie na oznaczaniu spół- czynników załam ania szkieł rozmaitych, krzy­

wizny soczewek, przyrządów polaryzacyjnych, sacharom etrów i t. d.

N a zakończenie powiemy, że i sekcya che­

miczna instytutu m a ważne i często trudne zadania do wypełnienia: ciągle bowiem zacho­

dzi potrzeba otrzymywania czystych p re p ara­

tów i rozbioru analitycznego materyałów.

Oprócz tego na sekcyi tej spoczywa obowią­

zek wykonywania prac i dla obcych interesen­

tów, o ile one się m ogą zdarzyć. Otrzymy­

wanie całkiem czystych m etali np. platyny i cynku, z których pierwsza m a takie znacze­

nie przy oznaczaniu jednostek światła, elek­

tryczności, wyrobie term om etrów, m iar nor­

malnych, termostosów, cynk zaś przy wyrobie normalnych stosów elektrycznych, posunięto bardzo daleko. Poszukiw ania te dopięły swego: gdy bowiem dawniej platyna nabywa­

na w Niemczech zaw ierała znaczne domięszki irydu, rodu, ru ten u i żelaza, tera z pocho­

dząca od H e rau sa z H a n au zawiera ledwie słabe ślady irydu (mniej niż 0,01°/o w razie

zażądania). Cynk wielokrotnie otrzym any na drodze elektrolitycznej i dystylacyjnej okazuje niezmiernie m ałe ślady zanieczysz­

czeń, stanowiące zaledwie stotysięczne części masy całkowitej. W dwustu gram ach rtęci użytej do otrzym ania oma nie udało się wy­

kryć zanieczyszczeń metalicznych. Szczegól­

ne znaczenie m ają badania nad opornością szkła n a wpływy atmosferyczne i nad zacho­

waniem się jego wobec wody, zasad i kwasów rozcieńczonych. Chodziło naprzykład o zna­

lezienie przyczyny tworzenia się nierozpusz­

czalnych osadów we w nętrzu libel wypełnia­

nych eterem; osady te spraw iają, że pęche­

rzyk powietrza nabiera ruchów nieprawidło­

wych i staje się powodem różnic od 1 do 3 podziałek. Przyczyną tego zjaw iska je s t z jednej strony zawartość wody w eterze, od której pomimo najstaranniejszego napełnia­

nia nie udaje się całkiem uwolnić, z drugiej—

wady szkła. Tylko szkło nieulegające dzia­

łaniu wody może być użyte do budowy libel.

B ad ając szkło rozm aitem i sposobami, wyna­

leziono reakcyą niezmiernie czułą, pozwala­

ją c ą wykryć najdrobniejsze ślady rozpuszczo­

nego szkła: napełnia się rurk ę b ad an ą eterem z domięszką roztw oru eozyny w wodzie; po niejakim czasie szkło nabiera tem mocniejsze­

go zabarwienia czerwonego, im łatwiej ulega rozkładowi przez wodę. R ozkład ten che­

miczny polega na tem , że skutkiem ługowa­

nia wodą ze szkła powstaje wolna zasada, któ ra z eozyną daje czerwoną sól nierozpusz­

czalną w eterze i tw orzącą osady na ścian­

kach. R eakcya ta kolorystyczna pozwala doskonale oceniać, o ile dane szkło nadaje się do budowania libel i wogóle przyrządów szklanych, zawierających wodę. P o d tym względem in stytu t wyrobił dziś ju ż pewne normy obowiązujące w praktyce. B adanie najrozm aitszych szkieł hutniczych i ciągłe sto­

sunki instytutu z hutam i powiększyły znako­

micie znajomość cennych własności szkła i przyczyniły się do rozwoju fabrykacyi szkła.

W ażny postęp w tym kierunku stanowi je n a j­

skie szkło N r 59 I I I , wynalezione przez d ra

Schotta, k tó re opiera się skutecznie wysokim

tem peraturom aż do 550 stopni, z pożytkiem

więc może być stosowane do ru rek manome-

trycznych przy kotłach parowych i wogóle

wszędzie, gdzie tylko przyrząd wystawiony

je st na działanie potężnego ciepła.

(8)

632

W SZECHS WIAT.

N r 40.

N a tem kończymy pobieżny opis czynności wielkiego instytutu, któ ry lepiej pono niż wszelkie ulepszone środki destrukcyjne, armie, magazynówki, działa rewolwerowe i t. p.

sztuczne objawy życia współczesnego, świad­

czy o potędze duchowej, znaczeniu cywi- lizacyjnem i żywotności narodu. W pływ ogromny niemieckiego zak ład u fizyczno-tech- nicznego na postępy optyki, mechaniki, a po­

tem niezliczonych gałęzi elektrotechniki prze­

konywa najlepiej o potrzebie stw arzania po­

dobnych zakładów wszędzie, gdzie do tego są środki, ludzie i dobre chęci.

S- Stetkiewicz.

Świecące zwierzęta i rośliny.

• (Ciąg dalszy).

Rozległy i nadzwyczaj bogaty pod wzglę­

dem ilościowym i jakościowym typ stawono­

gów obfituje też w bardzo liczne postaci świe­

cące, które były tu pi’zedmiotem poszukiwań ze strony wielu badaczy.

Skorupiaki świecące należą do rzędów:

szczeponogów (Schizopoda) i dziesięcionogów (D ecapoda). N a szczególną uwagę zasługu­

j ą organy fosforyczne u skorupiaka szczepo- nogiego E uphasia; są to drobne pęcherzyki, które łatw o zauważyć u zwierząt żywych z powodu pięknej, czerwonej ich barw y oraz mocnego blasku. M ieszczą się one syme­

trycznie w przednim i tylnym oddziale ciała zwierzęcia; n a piersi można zauważyć z boków dwie pary takich pęcherzyków; na odwłoku—

znajdują się one na linii środkowej brzucha czterech pierwszych segmentów; prócz tego drobny pęcherzyk mieści się jeszcze z każdej strony na łodyżce oka; wyjąwszy te ostatnie, wszystkie pozostałe posiadają, zdaje się, je d ­ nakow ą budowę. S ą to utw ory kuliste i pod kilku względami przypom inają budowę oczu u kręgowców.

Budowa tych dziwnych organów je s t n astę­

pująca. Dosyć gru b a elastyczna błonka (cu-

ticula) tworzy zewnętrzną torebkę kuli świe­

cącej, k tó ra u świeżych osobników wysłana je s t w tylnej połowie pięknym czerwonym barwnikiem, podczas gdy przednia ściana kuli je s t zupełnie przezroczysta. N a grauicy obu połów półkulistych znajduje się wewnątrz pierścień błyszczący, który w środku kuli obejmuje ciałko soczewkowate, silnie łam iące światło. Tylna połowa kuli je st wypełniona m asą komórkową, w której rozpostarty jest wachlarzowato pęczek delikatnych włókien, posiadający u świeżych egzemplarzy prze­

śliczną grę kolorów. W pasie równikowym przytwierdzone są do kuli dwa lub trzy deli­

k atn e mięśnie, skutkiem których kula wyko­

nywać może ruchy w różnych kierunkach.

Główna substancya świecąca mieści się w pęcz­

ku włókien; ciało zaś soczewkowate, zn ajdu ­ jące się tuż z przodu owego pęczka odgrywa, ja k sądzi S ars, rolę kondensatora, w ytw arza­

ją c silny promień świetlny, który zwierzę mo­

że rzucać w różnych kierunkach, obracając dowolnie kulę za pomocą wspomnianego a p a ­ r a tu mięśniowego. Również i barwnik, po­

wlekający tylną ścianę kuli, oraz przezroczy­

stość przedniej — sprzyjają świeceniu o rg a­

nu. Gdy jedni, ja k Sars, uw ażają kule w mo­

wie będące jedynie za organy świecące, to inni, ja k P errie r, przypuszczają, że są to ta k ­ że narządy widzenia, jakkolwiek ten ostatni domysł nie został dotąd dowiedziony. W i­

dzimy tedy, że wzmiankowane organy u przed­

stawicieli rodziny Euphasidae, są wysoce skomplikowanemi i doskonale do swej czyn­

ności przystosowanemi narządam i świecenia.

Fosforescencya tych skorupiaków obserwowa­

n a była wielokrotnie przez uczestników wy­

prawy C hallengera oraz przez innych n atu ra - listów.

Świecące gatunki szczeponogów wykryto tak że w rodzinach Mysidaceae i Lophogastri- dae. Z e skorupiaków zaś dziesięcionogich (Decapoda) znane są postaci fosforyzujące ta k pośród długoodwłokowych, ja k i krótko- odwłokowych. Jednym z najbardziej in tere­

sujących pod tym względem dziesięcionogów je s t A canthephyra pellucida A. M ilne-Ed- w ards, skorupiak znaleziony podczas w ypra­

wy Talizm ana w głębokości 500 m etrów.

B ardzo silne światło fosforyczne p ro du ku ją u tego skorupiaka następujące organy świe­

cące: jeden umieszczony n a przedniej kraw ę­

(9)

N r 40.

WSZECHSWIAT.

633 dzi łuski pokrywowej oka; drugi w postaci

długiej linii świetlnej na zewnętrznym brzegu stopy piątej pary nóg, u nasady zaś tej o stat­

niej—kilka punktów świecących; trzeci—u n a­

sady drugiego członka trzeciej i czwartej p a ­ ry nóg oraz na stopach tychże nóg, w postaci plam ek, dalej— podłużna plam a u nasady końcowego członka ostatniej pary szczękonóg,

j

p rę g a poprzeczna na nogach piersiowych ostatniej pary, podwójny szereg błyszczących punktów n a każdym członku wici zew nętrz­

nej nóg piersiowych oraz na zewnętrznej blaszce nóg odwłokowych, podwójna linia błyszczących punktów wzdłuż zewnętrznej wici rożków wewnętrznych i wreszcie punkty świecące równoległe do dolnej krawędzi p an­

cerza grzbietowego. Wyliczyliśmy umyślnie wszystkie m iejsca świecące, by dać pojęcie 0 złożoności i bogactwie ap aratu fosforyzują­

cego u wymienionego skorupiaka. U skoru­

piaka długoodwłokowego z rodzaju Leucifer oczy wydają w ciemności blask fosforyczny, co zauważono tak że u niektórych krabów.

P rzystępując z kolei do stawonogów tchaw- kodysznych (T racheata), musimy się zatrzy­

mać na wijach i owadach, u pajęczaków bo­

wiem nie wykryto dotąd postaci świecących.

Co do wijów (Myriopoda), znane są dotąd gatunki fosforyzujące tylko z rodziny Geophi- lidae, np. Geophilus simplex G erv., G. longi- cornis Leach, Scolioplanes crassipes C. K och 1 kilka innych. N arządy świetlne wijów nie zostały dotąd należycie zbadane. N ajszcze­

gółowiej opisał je Dubois u Scolioplanes crassipes. W edłu g tego przyrodnika, ze wszystkich segmentów ciała wspomnianego wija wydziela się substancya świecąca; gdy zwierzę chodzi po papierze, pozostawia za sobą ślady świecące, w postaci dwu równo­

ległych rzędów plam ek, mniej więcej ta k od siebie odległych ja k kończyny, z czego D u ­ bois wnosi, że substancya świecąca wydziela­

n a je s t głównie na kończynach. Z drugiej atoli strony Dubois przekonał się stanowczo, że fosforescencya może mieć miejsce nawet wówczas, gdy żadna wydzielina nie wycieka ani z powierzchni ciała, ani też z gruczołków i odbytowych lub z samego odbytu. Dubois n a podstawie pewnych doświadczeń przypusz-

j

cza, że siedliskiem substancyi świecącej u Sco­

lioplanes są kom órki nabłonkowe przewodu pokarmowego, k tóre ją wydzielają. Otóż,

gdy substancya ta nagrom adza się w większej ilości, wówczas może wyciekać przez odbyt, lub też przenikać do jam y ciała i wypływać przez otworki skórne (pori); w ostatnich wy­

padkach można wykazać ciecz świecącą na powierzchni ciała; gdy zaś wydziela się ona w nieznacznej ilości, wówczas prześwieca tyl­

ko po przez skórę, a na zewnątrz niema jej ani śladu. Przypuszczenie to wymaga jesz­

cze dalszego stwierdzenia doświadczalnego;

sam Dubois nie je s t zupełnie przekonany o słuszności swej hipotezy ').

Pośród owadów (Insecta) tylko trzy rzędy zaw ierają z pewnością gatunki świecące, a mianowicie: skoczogony (T hysanura), dwu- skrzydłe (D ip teraj i chrząszcze (Coleoptera).

Obecność postaci świecących w rzędzie pół- pokrywych i nibysiatkoskrzydłych (Pseudo- neuroptera) jest mało prawdopodobna, w rzę­

dzie łuskoskrzydłych i błonkoskrzydłych b a r­

dzo wątpliwa, a wreszcie co dotyczy prosto- skrzydłych, to dostrzeżona raz jeden fosfore­

scencya u podjadka (G ryllotalpa vulgaris L a tr.) pochodziła z pewnością nie od samego owada; u pozostałych owadów świecenie nie miewa nigdy miejsca.

Z e skoczogonów znany je st, jako świecący, rodzaj L ipura; o ile się zdaje, całe ciało tłu sz ­ czowe (wypełniające u owadów znaczną część jam y ciała) tego drobnego owadka odznacza się własnością świecenia. Co do much, to zauważono zdolność do produkowania św iatła u kilku gatunków tak w stanie dorosłym, jak o też w stanie larw y i poczwarki; znane są np.

świecące larw y i poczwarki niektórych Myce- tophilidów, komarów i t. d.

Najciekawsze są dla nas chrząszcze, po­

śród których zdolność do świecenia rozwinięta je st w bardzo wysokim stopniu u dwu rodzin:

M alacoderm iatidae i E laterid ae. Pierwsza z wymienionych rodzin obejmuje dwie grupy:

Telephoridae i L am pyridae, z których o stat­

nia zawiera bardzo liczne gatunki fosforyzu­

jące, pierwsza zaś nieznaczną tylko ilość. Z a ­ trzym am y się. wyłącznie na świetlikach (L am ­ pyridae).

‘) P atrz W szechświat 1888 r., str. 678 „Owi- ja cli czyli tysiąconogach świecących,” A. Ś., oraz Pam ięt. Fizyograficzny Tom. I II , 1883, „M ate- ry a ły do fauny wijów krajow ych,” A. Ślósarskie- go. P rzy p . Red.

(10)

WSZECHSWIAT.

N r 40.

R odzina świetlików obejm uje chrząszcze ciemno lub szaro ubarwione; u większości g a­

tunków samce posiadają dobrze rozwinięte pokrywy skrzydeł, gdy tym czasem samice są bezskrzydłe, lub też m ają co najwyżej szcząt­

kowe pokrywy. Z d a je się, źe po większej części odznaczają się zdolnością do świecenia nietylko owady dorosłe, lecz tak że ja ja , larwy i poczwarki. W szystkie praw ie świetliki są w stanie dorosłym zw ierzętam i zmierzcbnemi łub nocnemi, spędzając dzień pomiędzy niz- kiemi zaroślam i lub w kryjów kach na ziemi.

Z nastaniem nocy opuszczają kryjówki, wyla­

tu ją do lasów, n a pola i łąki, wydając zna­

ne światło.

T ak u larw, jakoteź u poczwarek i ckrząsz- czów organy świecące mieszczą się po najwięk­

szej części n a brzusznej stronie odwłoka, albo na całej powierzchni, albo też w pewnych tylko miejscach, na jednym , dwu lub trzech pierścieniach odwłokowych. N iekiedy m iejsca te są widoczne jak o plam ki, kiedyindziej za­

ledwie są dostrzegalne. D rozm aitych g a­

tunków i u różnych płci świetlików natężenie i odcień produkowanego św iatła byw ają mniej lub więcej rozm aite; u gatunków dw ukształt- nych sam ica świeci znacznie silniej niż samiec, ja k to np. m a miejsce u naszego świetlika po­

spolitego.

Z nany zoolog włoski, prof. E m ery, ogłosił szereg ciekawych spostrzeżeń n ad sposobem życia świetlika włoskiego (Luciola italica L .).

Z obserwacyj tych wynika, źe świetliki uży­

w ają św iatła swego jak o środka wabiącego, gdy obie płci poszukują się w celu spółkowa- nia. Możliwem je st także, źe owady te uży­

w ają jeszcze nadto fosforescencyi w celu oświetlania sobie drogi i poszukiwania p o k ar­

mu; wreszcie, być może, światło je s t też środ­

kiem ochronnym, służącym do odstraszania nieprzyjaciół. To samo m ożna naturalnie w znacznej mierze zastosować i do innych zwierząt świecących.

Zwykły nasz świetlik, czyli t. zw. „ ro b a ­ czek św iętojański” (L am pyris noctiluca L .) m a bardzo szerokie rozmieszczenie geograficz­

ne, pospolity je s t bowiem w większej części krajów E uropy i Azyi.

Nazw a „robaczka św iętojańskiego” może się właściwie stosować tylko do samicy i do iarwy; albowiem sam ica, podobnie ja k larw a, je s t bezskrzydła i robakow ata. Samiec nato­

m iast opatrzony jest skrzydłami i pokrywam;

skrzydeł; te ostatnie są szaro-brunatne, od­

włok je st brunatnaw y, ostatnie zaś dwa p ier­

ścienie odwłokowe są jasno-źółtawe i n a brzusznej stronie w ydają światło fosforyczne.

U samicy trzy ostatnie pierścienie odwłokowe są na spodzie jasno-źółtawe i w ydają światło.

B ardzo je s t ciekawy fakt, o którym wyżej już wspomnieliśmy, że nietylko larw y, ale nawet i ja ja świetlików fosforyzują. Dubois, który szczegółowo b a d a ł tę kwestyą, doszedł do re zultatu, źe ja ja świecą już naw et w jajniku, przyczem natężenie ich św iatła jest odwrotnie proporcyonalne do stopnia ich rozwoju w j a j ­ niku; świecenie zostało dostrzeżone w jajach , które jeszcze nie okazywały śladu segm enta- cyi (dzielenia się); ja ja , zapłodnione i złożone, świecą aż do czasu wylęgu larw, poczem skorupki, opuszczone przez te ostatnie, nie p rodukują dalej światła; larw a zaś posiada odrazu dwa organy świecące n a spodniej stronie tylnej okolicy odwłoka. Samice są rzadsze niż samce, w lecie można je znaleźć na ziemi, n a nizkich roślinach, w traw ie i t. p.;

poruszają się one bardzo powoli i od czasu do czasu podnoszą do góry koniec odwłoka, by uwidocznić świecący spód tej części ciała.

Niebieskawo-zielonawe światło, prom ieniujące od samicy, zw raca uwagę samca, który do­

skonałym swym wzrokiem z oddali dostrzega juź m iłosną latark ę swej przyszłej kochanki i wnet ku niej przybywa.

W edług Em eryego, samce świetlików wło­

skich świecą dwoma różnemi sposobami. Gdy la ta ją lub biegają w nocy, światło występuje w krótkich i regularnych przerw ach w towa­

rzystwie iskier, to silniejsze, to słabsze. Gdy zaś drażnim y spoczywającego owada, wów­

czas świeci on dosyć silnie, ale nietak żywo, ja k przy iskrzącem się świetle podczas ruchu;

to samo m a miejsce, gdy odcinamy mu od­

włok; we wszystkich tych trzech wypadkach światło je st równomierne, spokojne, niemigo- cące. Ł atw o zrozumieć, źe niepodobna ba­

dać pod mikroskopem iskrzącego się św iatła

owadów będących w ruchu, a tylko spokojne

światło chrząszczyków nieruchomych. Jeżeli

będziemy obserwowali pod mikroskopem to

ostatnie, wówczas dostrzeżemy żywo świecące

pierścienie na czarnem tle; pierścienie te nie

świecą jednostajnie, lecz okazują liczne,

błyszczące, szybko i żywo mieniące się punkty,

(11)

N r 40.

WSZECHSWIAT.

635 które wkrótce gasną, lub też przez dłuższy

czas świecą i wtedy z początku blado, później coraz żywiej. Bywa też i tak , że jedne miej­

sca plam świetlnych zupełnie gasną, gdy inne świecą żywo.

W edług bad ań W ielo wiejskiego, zdolność do świecenia u Lam pyridów m a wyłączne sie­

dlisko w miąższowych komórkach organów

j

świetlnych. Światło powstaje przez powolne utlenianie się substancyi, wytwarzanej pod wpływem system u nerwowego. Kom órki miąższowe, znajdujące się w dwu warstwach, wykazanych przez histologów w organach świetlnych odwłoka, są zupełnie jednakowe ze względu na swą postać, wielkość i stosu­

nek do nerwów i dychawek; jedyna różnica polega na chemicznej naturze ich zawartości.

Co dotyczy rodziny sprężyków (Elateridae), to należą do niej dwa rodzaje świecące: Py- rophorus i Photophorus. Pierwszy z nich obejm uje aż kilkaset gatunków, zamieszkują- i cych przeważnie Am erykę południową i An- j tylle. D rugi natom iast— tylko trzy gatunki, m ieszkające na wyspach Oceanu Spokojnego.

P yrophoridae, zwane w języku nienaukowym Cucujos, są to jedne z najbardziej znanych zwierząt świecących, zwłaszcza zaś pospolity gatunek P yrophorus noctilucus L ., właściwy Cucujo, rozpowszechniony we wszystkich k ra ­ jach A m eryki zwrotnikowej; był on przed­

miotem bardzo licznych poszukiwań ze strony biologa francuskiego R afaela Dubois.

Pyrophoridae są zwierzętami zmierzchne- mi i nocnemi, obie ich płci są z zewnątrz zupełnie do siebie podobne, ubarwienie ciała szaro-brunatnaw e, wogóle ciemne. O rgany świecące owada dorosłego są jednakowe u obu płci i występują w liczbie 3, a miano­

wicie: dwa mieszczą się symetrycznie naprze­

ciw siebie w tylnych kątach tarczy szyjowej, jako owalne lub okrągłe, lekko wypukłe ciałka przezroczyste, jed en zaś, nieparzysty, mieści się na dolnej stronie blaszki brzusznej pierw­

szego segm entu odwłokowego, bywa różnych rozmiarów i świeci podczas lotu owada dale­

ko silniej aniżeli narządy parzyste.

O zmierzchu i w nocy chrząszcze te mogą dowolnie wydawać piękne, zielonawo opalizu­

jące światło, a je st to prześliczny widok, gdy liczne cucujosy siedzą na liściach drzew i za­

rośli, lub la ta ją w najrozmaitszych kierun­

kach, w ytw arzając wspaniałą iluminacyą,

k tóra zdolna je st zachwycić oko ludzi nawet obojętnych wogóle na piękno przyrody; we dnie owady są ukryte pod liśćmi i w zaro­

ślach.

Z a dużo zajęłoby nam miejsca, gdybyśmy zechcieli szczegółowiej nieco przytoczyć opis spostrzeżeń i doświadczeń Dubois nad an ato­

m ią i fizyologią narządów świecących u Pyro- phoridów; musimy się przeto ograniczyć na przytoczeniu najgłówniejszych tylko rezulta­

tów, do jakich dochodzi dzielny badacz fran­

cuski w doskonałej swej rozprawie „S ur les E laterid es lum ineux.” Oto słowa samego autora:

„Anatomiczno-histologiczne badanie o rg a­

nów świecących wykazuje, źe składają się one z szczególnego rodzaju tkanki tłuszczowej oraz z części dodatkowych. Histochem ia wy­

kazuje w tej tkance obecność substancyi, wy­

stępującej w wielkiej ilości i mającej własno­

ści guaniny. W świecącej tkance tłuszczo­

wej odbywają się procesy energicznej histolizy, powodowanej i podtrzymywanej przez przy­

pływ krwi do organów świetlnych. Proceso­

wi histolitycznemu towarzyszy tworzenie się we wnętrzu komórek świecących niezliczonej ilości drobnych konglomeratów krystalicz­

nych, m ających swoiste własności optyczne, mianowicie zdolność podwójnego łam ania św iatła.”

(Dok. n a st.).

D r J. Nusbaum.

I ieoryi analizy chemicznej.

(Dokończenie).

3. Eeakcye. Rekcye powstają pod wpły­

wem zmian, wywoływanych przez nas w wa­

runkach, wśród których istnieją przedmioty.

Zm iany możemy podzielić na fizyczne i che­

miczne. Z e zmian fizycznych, które nas mo­

gą obchodzić, najważniejsze są zmiany tem ­

p eratury. a zachowanie się ciał podczas ich

ogrzewania stanowi oddawna jeden z najw ai-

(12)

636

WSZECHSWIAT.

N r 40.

niej szych środków pomocniczych rozbioru chemicznego. R zadziej znacznie miewamy do czynienia z innemi zm ianam i fizycznemi, ja k np. ze zm ianam i ciśnienia, stanu elek­

trycznego. D aleko rozm aitsze są zmiany chemiczne, które możemy wywołać w w arun­

kach istnienia danego ciała. W ogólności zmiany te w ystępują, kiedy dane ciało w pro­

wadzamy w zetknięcie z innemi. Zetknięcie je st najdoskonalsze między dwoma gazam i lub dwiema cieczami, k tóre się m ięszają ze sobą, mniej doskonałe— między dwoma ciała­

mi, których stany skupienia są różne a n aj­

mniej zupełne— między dwoma ciałam i stałe- mi. Do naszych celów najdogodniejszy przeto je st ciekły stan skupienia, zwłaszcza wobec tego, że do stanu gazowego doprowadzić mo­

żemy tylko bardzo nieliczne ciała. S tąd to pierwszem staraniem analityka, kiedy pragnie wywoływać reakcye chemiczne, je s t doprowa­

dzenie ciał do stanu ciekłości czy to przez stopienie, czy też przez rozpuszczenie.

W gruncie rzeczy rozpoznawanie ciał za po­

mocą reakcyj, czyli własności przejściowych, prowadzi do poznawania własności stałych, te ostatnie jed n ak w naszem postępowaniu już nie należą do ciała pierwotnie wziętego, lecz do zmienionego albo przetworzonego pod wpływem reakcyj. Jeżeli zauważyliśmy na- przykład, że ciecz dana po zm ięszaniu z d ru ­ g ą w ytw arza osad, to spostrzeżenie nasze w gruncie rzeczy uczy nas, że w nowych wa­

runkach powstaje ciało, którego własnością je st stały stan skupienia. Podobne uwagi stosują się do wszelkich reakcyj i objaśnienie istoty własności stałych dla obu kategoryj własności m a równie ważne znaczenie.

4. Stopniowanie własności. W spom nieli­

śmy powyżej, że każda w zasadzie własność sta ła może być użyta w celu rozpoznania r o ­ dzaju m ateryi. Rozróżnianie rozmaitych ciał polega zawsze na ilościowych różnicach w ła­

sności uważanej. Lecz określenie takich różnic bywa zadaniem , zależnie od ich n a tu ­ ry, łatwiejszem albo trudniejszem , z koniecz­

ności zaś musimy poprzestaw ać n a tych w ła­

snościach, któ rych różnice prędko i łatwo m ogą być określone. D o takich należą: prze- dewszystkiem stan skupienia i powtóre barw a.

Czy dane ciało je s t gazowem, ciekłem lub stałem i ja k ą m a barw ę, zwykle rozpoznajem y przez jedno spojrzenie.

W iadom o, źe pomiędzy trzem a stanam i skupienia istnieją przejścia pośrednie, rzadko jednak się zd a rz a , żebyśmy na nie powoływali się w analizie. S tan skupienia pośredni mię­

dzy cieczą a gazem bywa uważany tylko pod ciśnieniami wyższemi od krytycznych. P o ­ nieważ jed n ak ciśnienia krytyczne zaw ierają się mniej więcej w granicach pomiędzy 25 a 100 atm osferam i, przeto stan pośredni, o którym mowa, nigdy nie bywa uważany podczas rozbioru chemicznego. W ięcej już znaczenia posiadają stany pośrednie pomię­

dzy ciałami stałem i a cieczami. C iała stałe przechodzą w płynne albo odrazu, ja k np. wi­

dzimy kiedy lód się topi, albo też stopniowo, czego przykład mamy na topieniu się szkła.

O statni sposób topienia się jest właściwy cia­

łom bezkształtnym czyli amorficznym, pierw ­ szy charakteryzuje ciała krystaliczne.

Powyższe stany pośrednie mogą być rozło­

żone jeszcze na pewne stopniowania za pomo­

cą postępowania zwykle bardzo prostego, np.

poruszania naczyniem , w którem odbywa się doświadczenie. Rozróżniam y takim sposobem ciecze łatw o, średnio i trudno ruchliwe, ciała nawpółpłynne i wreszcie stałe, a więc cztery albo pięć stopni; ściślejsze stopniowanie może być już tylko przeprowadzone przez użycie

bardziej złożonych środków pomocniczych.

D la ciał stałych częstokroć możemy jeszcze zauważyć ich krystaliczność albo bezkształ- tność, szczególniej, gdy uważamy powierz­

chnie odłamów większych ich mas: ciała bez­

kształtne m ają odłam muszlowy i powierz­

chnie krzywe; odłam ciał krystalicznych skła­

da się z nagrom adzenia niniejszych i więk­

szych płaszczyzn. N a ciałach sproszkowa­

nych podobnej różnicy ju ż nie dostrzegam y gołem okiem i musimy się uciec do pomocy szkieł powiększających.

5. B arw a i światło. B arw a ciał je st cechą, n a k tó rą powołujemy się bardzo często. P o ­ nieważ m ałe stosunkowo różnice w długości fal św iatła odbitego przedstaw iają się dla n a ­ szego oka jak o różnice barw , przeto ilościowe te różnice zm ieniają się dla nas w jakościowe,.

M am y tym sposobem dziesięć, dwadzieścia, może więcej łatwych do odróżnienia cech barwnych, które, choć między sobą wiążą się niedostrzeżonemi przejściam i, doskonale je d ­ nak służą do rozpoznaw ania rodzajów m ate­

ryi. P am iętać tylko należy, że powierzchnie

(13)

4 0 . WSZECHSWIAT. 6 37

ciał barw nych nad syłają nam mięszaninę

dwojakich promieni św iatła, to je s t z pew­

nych mniej lub więcej wewnętrznych warstw danego ciała pochodzących i skutkiem absorp- cyi zabarwionych promieni oraz odbitych od samej powierzchni promieni wogóle bezbarw­

nych. Stosunek między jednem i a drugiemi zależy od wielu okoliczności, przedewszyst- kiem od stopnia rozdrobnienia ciała i od wiel­

kości różnicy pomiędzy współczynnikiem za­

łam ania św iatła, właściwym danemu ciału a takim że współczynnikiem środowiska, w któ- rem znajduje się owo ciało. Zależnie od ilo­

ści promieni białych, odbitych od powierzchni, barw a jednego i tegoż samego ciała może się zmieniać w bardzo obszernych granicach, po­

czynając od białości, a kończąc na bardzo ciemnych tonach, zbliżających się do czarno- ści. Mówiąc przeto o barwie ciała, zawsze dodawać należy, w jakiej postaci ono było rozpatryw ane (w stanie zbitym, sproszkowa­

nym, zawieszone w cieczy i t. p.). Wskazówki, w tym względzie spotykane w chemii anali­

tycznej, odnoszą się zwykle do ciał bardzo rozdrobnionych, zawieszonych w wodzie, gdyż w takim stanie widujemy je najczęściej jako osady tworzące się w reakcyach analitycz­

nych.

Oprócz rozpatryw ania barwy ciała w bia- łem świetle dziennem, znamy inne jeszcze zja­

wisko barw ne, którem często posługujemy się w celach rozbiorowych. S ą to płomienie z a ­ barwione. P ow stają one, kiedy pewne ro ­ dzaje m ateryi umieszczamy w nieświecącym płomieniu alkoholu albo jeszcze lepiej—pal­

nika B unsena. P a r a tych m ateryj w wyso­

kiej tem peraturze płomienia wysyła światło złożone z ograniczonej liczby promieni poje- dyńczych i odznaczające się przeto określoną barw ą. Zjawisko to w najprostszy sposób może być uważane wprost przez rozpatryw a­

nie gołem okiem, ale nader wysoki stopień urozmaicenia zyskuje, kiedy światło podobne­

go barwnego płomienia rozkładam y za pomo­

cą spektroskopu n a pojedyńcze części składo­

we. Pozyskujemy wtedy jeden z najdziel­

niejszych i najpewniejszych środków odróż­

niania pomiędzy sobą różnych rodzajów m a­

teryi.

Oprócz wymienionych powyżej własności widocznych, do rozpoznawania ciał mogą nam służyć liczne jeszcze inne. Badanie ich

wszakże, pod względem łatwości i szybkości, ustępuje znacznie powyższym, skąd też w praktyce posługujem y się niemi w rzadkich tylko zdarzeniach.

Z n .

D ziew anna pospolita, V erbascum nigrum L.

Form a potw orna.

P rz y końcu sierpnia r. b. znalazłem w blizko- ści M iędzyrzeca, w porębie sosnowego lasu, rośli­

nę, o ta k zmienionej postaci, że gdyby nie dolne jej liście, najmniej ulegle przekształceniu, to by­

łaby prawie niemożliwą do określenia. Tylko te jedyne narządy, zdradzające do pewnego stopnia swe właściwe pochodzenie, dały mi możność wy­

krycia że napotkany osobnik je s t potw orną formą dziewanny pospolitej. Ponieważ okazy teratolo- giczne u roślin dziko rosnących należą do rz a d ­ kich pojawów, przeto podaję opis rzeczonej formy z dołączeniem trzech rysunków około 2 '/ 2 raz a powiększonych, z których pierwszy wyobraża kw iat młodszy, kształtniej zbudowany, ale do kw iatu dziewanny pospolitej zupełnie niepodobny, drugi starszy na bardzo długiej szypułce, jeszcze bardziej zmieniony, o działkach kielichowych nad­

miernie wydłużonych, trzeci najbardziej zdefigu- rowany z koroną w postaci płasko rozłożonej blaszki, w górnej połowie rozszerzonej i palczasto podzielonej, u dołu nieco zawiniętej, opatrzonej kielichem pięciodzielnym, pręcikam i i słupkiem nader zmienionym. Okaz w mowie będący miał liście podłużno-jajowate, ogonkowe, po brzegach praw ie dwa raz y karbow ane, dolne znacznie większe, na ziemi leżące, ciemno-zielone, pod spo­

dem zwłaszcza kutnerow ate, wyższe mniejsze, jasno-zielone i bardziej ostro kończaste. Łodygi w liczbie dziesięciu, przeważnie pojedyńcze, od 2 0 — 35 cm wysokie, brózdowane, rzadkim wło­

sem okryłe, praw ie na całej długości opatrzone gęsto skupionemi w iązkam i jasno-zielonych kwia­

tów , osadzonych w górze na krótszych u dołu zaś na coraz dłuższych szypułkach, tworzących kłos nieco jednostronny, z powodu wymienionej barwy koron i kielichów wyglądający na pierwszy rz u t oka ja k gdyby się składał wyłącznie z drobnych listków. K ażda wiązka kwiatowa opatrzona była w nasadzie przysadką lancetow atą, lcończastą.

Kielich pięciodzielny, nerwisty o działkach wznie­

sionych, lancetowato-równowązkich, śpiczastych, z wiekiem przedłużających się. K orona ru rk o ­

Cytaty

Powiązane dokumenty

niem praktycznym. Jed n ak obok form teoretycznych istnieją &lt;inne fakty, których nie można zaniedbać. Ledwie filozoficzny Eros rozpiął skrzydła nad Helladą,

Trudno rozstrzygnąć czy tak otw arcie postaw ione propozycje le ­ gata były dla króla K azim ierza zaskoczeniem, czy też b rał je w rachubę już godząc się

Na plaszczyźnie danych jest n prostych, z których żadne dwie nie są równoległe i żadne trzy nie przeci- nają się w

Liczba naturalna zapisana w systemie dziesiętnym jest podzielna przez 3 wtedy i tylko wtedy, gdy suma jej cyfr jest podzielna przez 3.. Udowodnij i uogólnij tę powszechnie

Kiedy wszystkiego się nauczyłem i swobodnie posługiwałem się czarami, to czarnoksiężnik znów zamienił mnie w człowieka... 1 Motywacje i przykłady dyskretnych układów dynamicz-

Podczas gdy fizycy koncentrowali się na pochodzeniu promieniowania, biologowie i geolodzy rozważali jego wpływ na procesy zachodzące na Ziemi i związane z tym skale czasowe.. W

Znajdź granicę tego

Pokaż, że prosty spacer losowy na grafie jest odwracalny4. Definiujemy w następujący sposób