JV& 4 0 . W arszaw a, d. 7 października 1894 r. T o m X I I I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRFNMMPRAT& vuS7FrH <iw iA TA “ Kom itet R edakcyjny W szech św iata s ta n o w ią P a n o w ie .- PRENUM ERATA „W iZ E C H S W IA T A . D d k e R D ic k s t e in s > H o y e r H > J u rk ie w ic z K „ W W arszaw ie : ro c z n ie rs. 8 K w i e t n i e w s k i W ł. , K r a m s z t y k S., M o r o z e w ic z J., N a - , . . . „ ta n s o n J „ S z to lc m a n J „ T r z c iń s k i W . i W r ó b le w s k i W .
k w a r t a ln ie „ 2 J ’
Z p rz e sy łk ą pocztow ą: ro c z n ie „ l o P r e n u m e r o w a ć m o ż n a w R e d a k c y i „ W s z e c h ś w i a t ? * p ó ł r o c z n ie „ 5 i w e w s z y s t k ic h k s ię g a r n ia c h w k r a ju i z a g r a n ic ą .
A . d . r e s I S e d - a ł c c y i : 3 2 !r a .l5; o - w s l s : i e - ^ = r z i e d . m . i e ^ c x e , USTt ©@.
zasługach przyrodniczych, dzieląc je na ba
dawcze, nauczycielskie i piśmiennicze.
KAROL JURKIEWICZ
J U B I L A T ,
K iedy w zgodnej rodzinie przyjdzie oczeki
wany dzień imienin ukochanego patryarchy, zbłizka i zdała zbierają się synowie i wnuki, żeby nacieszyć się widokiem miłego przewod
nika, nagadać z nim i o nim, odnowić wspo
mnienia, w żywym przykładzie zaczerpnąć siły i podnietę. W szyscy mu jednakowo ra dzi, każdy chce usiąść jaknajbliżej i pogwa
rzyć najdłużej, ale z samej natury rzeczy tym pierwszeństwo przypada w udziale, któ
rzy bezpośrednio poszli w ślady dziada, u p ra
wiając rzem iosło, jego będące zawodem. Pię- dziesięciolecie p rac i zasług Jurkiew icza na najrozm aitszych polach działalności jest dniem uroczystym całego społeczeństwa naszego, ale my, przyrodnicy, zastrzegam y sobie miejsce poczestne przy stole biesiadnym. J u b ila t przez całe życie pod naszą służył chorągwią.
R ozejrzyjm y się tedy szczegółowiej w jego
W kategoryi pierwszej najważniejsze miej
sce zajm uje wydana w r. 1872 rozprawa^
0 formacyi kredowej w gub. lubelskiej. W e wstępie są tu streszczone dawniejsze badania geologiczne Staszica, P uszą i Z ejsznera.
Pusz znał i b a d a ł lubelskie i pierwszy opisał utwory kredowe w tej części kraju, dlatego też Jurkiew icz zatrzym uje się dłużej nad jego badaniam i, poświęcając im kilkanaście stronic, stanowiących częśó pierwszą właści
wej rozprawy. Część druga, najobszerniej
sza, zawiera obraz własnych badań geologicz
nych Jurkiew icza n a miejscu. Spotykamy tu opis szczegółowy wielu miejscowości lubel
skiego. B rzeg W isły, ta k obfitujący w tych stronach w prześliczne widoki, bardzo piękne 1 ciekawe wychodnie skał kredowych mię
dzy K aliszanam i a Łopocznem, a dalej Urzę
dów, Wojciechów, Janów , Zamość, Udrycz i t. d. stanowią etapy w tej nauczającej wę
drówce. W tejże części mamy dalej opis pokładów dyluwialnych we wsiach Komo- dziance i Jędrzejówce, w których au to r zna
lazł kości nosorożca (Rh. tichorhinus) i liczne
pnie dębowe. W okolicy tej lasy dębowe
626
WSZECHSWIAT.N r 40.
nie istnieją, inaczej jed n ak było w epoce przeddyluwialnej, kiedy żył tu taj nosorożec.
E p o k a lodowcowa położyła dopiero kres ist
nieniu tej roślinności, zam ulając jej szczątki osadam i gliniastemi, grubem i na stóp pięćdzie
siąt. Część trzecia rozpraw y je s t opisaniem skał, tworzących form acyą kredow ą w lubel- skiem, to je s t rozm aitych wapieni, m argli, skał krzemionkowych, glaukonitu i gipsu, który, przez P u szą zaliczany do formacyi kredowej, je s t ju ż utworem trzeciorzędowym, j a k wykazały rozumowania a u to ra i badania A lth a w Galicyi. Opisywane skały były pod
daw ane rozbiorowi chemicznemu. N iezm ier
nie ważnym wynikiem tej części rozpraw y je s t wyjaśnienie n a drodze doświadczalnej zależności pomiędzy wietrzeniem m argli lu
belskich a zdolnością pochłaniania przez nie wody. Skład ich mineralogiczny nie wywiera żadnego wpływu na spraw ę w ietrzenia.—
W części czwartej mamy spis skamieniałości, znalezionych przez a u to ra przeważnie w m ar- glach tw ardych krzemionkowych. B yły one praw ie wszystkie po raz pierwszy dopiero znalezione w tej części k ra ju . R ozpraw ę za
m yka część p ią ta , w której au to r szereguje wnioski wypływające z faktów przytoczonych w częściach poprzednich. T reść najgłów niej
sza tych wniosków może być ta k przedstaw io
na: C ałe prawie lubelskie leży na utw orach kredowych, tworzących górny oddział tej for
macyi. N ajstarsze mi (cenomańskiemi) osa
dam i są wapienie szare glaukonitowe, pozba
wione skamieniałości, tw orzące północne krań ce m orza kredowego lubelskiego (Pu- ławszczyzna, Lublin). Środkow ą część base
nu lubelskiego w ypełniają m argle wapienne, bogate w skamieniałości, należące do p iętra turońskiego, wschodnią zaś jeg o granicą (Chełm , Zam ość, Hrubieszów) są m argle k re
dowe, należące do p ię tra senońskiego i prze
chodzące w prawdziwą kredę piszącą (Sere- bryszcze, Chełm ). W reszcie południową g r a nicę tych utworów stanowią wapienie pizolito- we (G rabow a w okolicach F ram p o la), będące najm łodszem i warstw am i p ię tra senońskiego.
W łaściwością w yróżniającą form acyi kredo
wej lubelskiej je s t b ra k prawie zupełny pia
skowców a przew aga m argli wapiennych i kredowych, w kredzie zaś piszącej b ra k se- krecyj krzem iennych. Do streszczonej roz
prawy Jurkiew icz dołączył m apę w skali 10
I wiorstowej, ułożoną przeważnie na podstawie własnych b ad ań *).
W spom niany powyżej las przeddyluwialny był raz jeszcze opisany przez Jurkiew icza w postaci osobnej rozprawy, do której dołą
czono rysunki.
N a podstawie własnych spostrzeżeń wcze
śniej jeszcze (w 1844 r.) Jurkiew icz pisał 0 wapieniach i wapnie hydraulicznem .
W r. 1844 Jurkiew icz rozpoczął zawód nauczycielski. W ówczesnem gimnazyum realnem uczył nauk przyrodniczych i fizycz
nych. Od r. 1860 ob jął także technologią chemiczną w Instytucie marymonckim. J e dnocześnie przez la t kilkanaście był właści
cielem i kierownikiem instytutu pedagogicz
nego. W 1862 wszedł do składu ciała nau
czającego Szkoły Głównej i w niej, a n astęp nie w Uniwersytecie warszawskim, w ykładał nauki mineralogiczne do r. 1879. T a wielo
stro nn a i pracow ita działalność nauczycielska nie przeszkadzała m u zabierać wielokrotnie głos z mównicy publicznej i W arszaw a do
brze pam ięta jego odczyty n a korzyść różnych instytucyj filantropijnych wygłaszane, a od
znaczające się zawsze ciekawą i nauczającą treścią, doskonałym wykładem, świetnym 1 poprawnym językiem.
W śród tylu zajęć zawodowych Jurkiew icz ani n a chwilę nie zaniedbuje piśmiennictwa naukowego. Ile je s t pism poważnych w k ra ju, wszystkie zasilają się chętnem jego pió
rem. O grom na erudycya, pamięć wyjątkowa, łatwość pisania, przystępność wykładu połą
czona ze ścisłością, czynią z niego najpożą- dańszego przez wszystkich wydawców p ra cownika. P rze z czas pewien (1878— 1881) redagow ał czasopismo naukowe P rzy rod a ' i przem ysł, które następnie przetworzyło się w nasz W szechświat. D o najważniejszych również zasług policzyć trzeb a Jurkiewiczowi przyswojenie naszem u piśmiennictwu mnóstwa dzieł obcych z różnych gałęzi nauk przyrod
niczych. W yliczać ich tytułów nie będziemy:
są one w ręku publiki czytającej, a każdy rok praw ie pom naża ich liczbę. N ie możemy wszakże pominąć K u rsu chemii nieorganicz-
') Za tę rozpraw ę uniw ersytet kijowski p rzy znał Jurkiew iczow i stopień naukow y doktora mi
neralogii i geologii.
N r 40.
WSZECHSWIAT627 nej C ahoursa, w którym po raz pierwszy
wprowadzone w użycie, na zasadach Śniadec
kiego oparte słownictwo chemiczne, zostało przyjęte i wyrobione przez Szkołę Główną i do chwili obecnej legalnie obowiązuje wszyst
kich piszących u nas o rzeczach chemicz
nych.
Jurkiew icz, to typ skończony przyrodnika.
N ietylko naw skroś zna twory i zjawiska przy
rody, ale je st w nich rozmiłowany. Świad
kiem tego zbiór żywych roślin, pielęgnowany przezeń z niezwykłą starannością i doborowy zbiór m inerałów , jakiego niejeden gabinet publiczny m ógłby mu pozazdrościć.
P ó ł wieku pracy nie ostudziło w nim za
p ału do wszelkiej użytecznej służby publicz
nej.
Cześć prawdziwej zasłudze i niechaj w setne la ta świeci nam dobrym przykładem!
Redakcya
INSTYTUT PAŃSTWOWI
F I Z Y C Z N O - T E C H N I C Z N Y w B e r l i n i e .
(Dokończenie).
Przechodzim y te ra z do p rac z dziedziny elektryczności, k tóre ja k już wiemy, stanowiły główną przyczynę założenia instytutu. P o trzeba wytworzenia i reprodukowania abso
lutnych jednostek elektrycznych była naglą
cą, w tym więc kierunku działalność instytutu zwróciła się przedewszystkiem.
N ależało najpierw wygotować norm alną jednostkę oporu elektrycznego czyli wzorzec oma obowiązującego, jak o podstawę do wszel
kich następnych pomiarów. W krótkim sto
sunkowo czasie udało się oddziałowi nauko
wemu otrzym ać j ą z możliwą ścisłością z rtę ci. P ra c a ta odbywała się stosownie do de-
finicyi oma w przestrzeni posiadającej naw et w najgorętszej porze roku tem p eratu rę lodu topniejącego. Do mierzenia stosowano spo
sób Helm holtza, pozwalający eliminować b łę
dy powstałe z możliwych jeszcze drobnych różnic w tem peraturze.
In n e szczegóły tej roboty polegały n a dro- biazgowem kalibrowaniu i mierzeniu ru rek szklanych, ważeniu zawartości rtęci i poró
wnywaniu oznaczeń ze sobą. Po wygotowa
niu tego głównego oporu normalnego, okre
ślonego jak o słup rtęci długi przy tem pera
tu rze 0° n a 106,3 cm o średnicy jednakowej i masie 14,452 g, co odpowiada średnicy blizko 1 m m 2, niedogodnego w użyciu, przystąpiono do wyrobienia wzorów mogących go zastąpić w praktyce. W zory te otrzym ane zostały z ru rek szklanych k ształtu U napełnionych rtęc ią w próżni i przy tem peraturze 0° i zato
pionych. Ponieważ wzory te rtęciowe w prze
ciągu l ' / 2 roku zachowywały się stale aż do 0,001%) przeto rzec można, że zadanie otrzy
m ania niezmiennej jednostki oporu elektrycz
nego na tak i przeciąg czasu zostało pomyśl
nie rozwiązane. Pom iary te dały sposobność do oznaczenia nanowo spółczynnika rozsze
rzalności rtęci, którego znajomość je st ko
nieczną przy stosowaniu oporów rtęciowych;
spółczynnik ten zgodził się z w artością otrzy
m aną w B reteuil przez d ra Guillaume.
W reszcie pomyślano o kopiach oma z in
nych metali, mogących mieć zastosowanie techniczne. P o rozległych badaniach nad własnościami rozm aitych m etali i stopów t r a fiono na stop m anganu, niklu i miedzi t. zw.
m anganin, którego spółczynnik rozszerzalno
ści dla tem p eratu r zwykłych przedstaw ia w artość dodatnią nader m ałą, zaś dla tem pe
r a tu r wyższych odjemną, również bardzo m ałą. M atery ał ten odznaczający się w do
d atk u prawie znikomą siłą elektrobodźczą przy zetknięciu z przewodnikiem miedzianym przyjęty został prędko i skwapliwie w prze
myśle do wyrobu oporników ścisłych, które po sprawdzeniu przez instytut rozchodzą się ' dzisiaj po wszystkich k rajach ziemi. Do ce
lów fabrycznych, gdzie oporniki najczęściej rozgrzew ają się bardzo mocno, instytut pole
ca inny stop z miedzi i niklu zwany „konstan- tan em ,” który również odznacza się małym spółczynnikiem rozszerzalności, opiera się le
piej niż manganin utlenieniu, chociaż w za
628
W SZECHS WI AT.N r 40.
mian za to wykazuje dosyć znaczną siłę elek- trobodźczą. Kopie oporu norm alnego wyko
nane z tych dwu m ateryałów przez instytut, okazały się n ad e r stałem i aż do tysiącznych części procentu. J e s tto re zu ltat bardzo po
myślny i godny uwagi. N astępnym punktem elektrycznych prac instytutu były poszukiwa
nia dotyczące jednostek am pera i wolta.
J a k wiadomo, praktyczną m iarą d la am pe
ra je st natężenie p rą d u osadzającego w ciągu sekundy śr. czasu słonecznego 0,001118 g sre b ra z danego roztw oru kwaśnego azotanu srebra. D an e liczbowe otrzym ują się z abso
lutnego oznaczania prądu i ważenia ilości sre b ra osadzonego w tymże czasie w woltame- trze srebrnym . Jed n ak że w oltam etr srebrny należy do przyrządów niełatwych w użyciu i oprócz tego w instytucie zgodnie z doświad
czeniami S chustra przekonano się, że ilości sre b ra osadzone w przestrzeni bezpowietrznej są większe niż w powietrzu. W y p ad ło więc uciec się do innej drogi oznaczania natężenia prądu. D rogę tę wskazał oddziałowi nauko
wemu H elm holtz, proponując nowy dynamo- m etr przeznaczony do m ierzenia prądów w absolutnych jednostkach C. Gr. S.; w dyna- m om etrze siłą porównawczą je s t siła ciężko
ści, nie zaś wiecznie wahające się zwykle uży
wane siły m agnetyczne, nadto dynam om etr wolny je st od sił sprężystych o niepewnem działaniu. Z adanie to jed n ak że dotąd nie je st rozwiązane; a tymczasem wypadło spraw dzać i porównywać siły elektrobodźcze i p r ą dy. W obec tego oddział techniczny obrał sobie drogę pośrednią, również prow adzącą do celu i najzupełniej dokładną. Z am iast określania jed nostki oporu, określa się je dnostkę siły elektrobodźczej, k tó ra podzielo
n a przez opór daje natężenie prądu.
W tym celu należało opracow ać tylko po
równawczą jednostkę siły elektrobodźczej, ponieważ zadanie norm alnego oporu zostało pomyślnie rozwiązane. Porów naw czą jedn ost
k ą praktycznie dobrą okazał się stos norm al
ny L atim er-C larka opracowany przez d ra F eussnera, K ahlego i innych asystentów in
stytutu. Ż m udne bad an ia tych uczonych n ad zależnością siły elektrobodźczej tych sto
sów od tem peratury, czystości m ateryałów chemicznych i budowy doprowadziły instytut do typu norm alnego, zgadzającego się w po- jedyńczych egzem plarzach aż do tysiącznych j
części wolta i najzupełniej zdatnego do prze
wozu, czego niemożna powiedzieć o angiel
skim typie stosu C larka. Znaczną ilość tych stosów instytut już wygotował, sprawdził i po daniu świadectw w świat wypuścił. D la u ła twienia pomiarów technikom i sobie wyrobio
no uproszczoną metodę kompensacyjną, po
zw alającą z niezm ierną łatw ością i pewnością za pomocą jednego tylko stosu C larka i do
kładnego oporu oznaczać siły elektrobodźcze i prądy. Oprócz spraw dzania nadsyłanych m ateryałów oporowych, izolacyi i t. d., spraw dzają się w drugim oddziale rozm aite przy
rządy elektryczne, akum ulatory, stosy galwa
niczne, kondensatory, am perm etry i wolt- metry.
Przechodzim y teraz do p rac optycznych instytutu. Dotychczas odnoszą się one głów
nie do dziedziny fotom etryi, tudzież powiąza
nych z nią bolometryi i polaryzacyi światła.
W iem y ju ż z poprzedniego, ja k i panow ał za
m ęt w nauce o mierzeniu św iatła w chwili tworzenia instytutu. A tymczasem fotome- try a przedtem po macoszemu traktow ana, za
częła budzić coraz żywsze zajęcie, odkąd w m iastach zetknęły się ze sobą różnorodne światła: gazowe i elektryczne, żarowe i łuko
we, zaś obok nich występować zaczęło żarowe światło gazowe. Elektrotechnicy, gazownicy i ogół pragnęli pomiarów, któreby wydały sąd o tych rodzajach światła, nauczyły kiedy i w jakich razach należy je stosować, przekła
dać jeden nad drugi. N ie zdawano sobie jed n ak sprawy z rzeczywistych celów fotome- tryi: jedni chcieli je rozwiązywać za pomocą radyom etru, inni—bolom etru, wreszcie pro
ponowano (W . Siemens) selen do tegoż celu.
Lecz przyrządy te z konieczności m usiały być odrzucone, ponieważ wskazywały tylko fizycz
n ą stronę działania św iatła nie zaś tę część energii, n a k tó rą oko nasze je s t wrażliwe. Do oznaczenia tego czysto fizyologicznego działa
nia, ostatecznym przyrządem mierniczym mo
że być tylko oko. Lecz oko samo niezdolne
je s t do odróżniania jasności dwu świateł; n a
leży więc budować przyrządy pomocnicze
ułatw iające zadanie oku i podwyższające jego
zdolność sądzenia. Fotom etry m ają za jedy
ny cel stworzyć dla oka warunki, w których
porównywanie mocy dwu świateł dałoby się
najlepiej wykonać.
N r 4 0 . WSZECHSWIAT.
Doświadczenie wskazało, że ze stosunkowo znaczną dokładnością oko chwyta tę chwilę, gdy dwa obok siebie położone pola jednakowo jasno są oświetlone. Z tego powodu wszyst
kie fotom etry czyli przyrządy przeznaczone do porównywania natężenia dwu świateł opie
ra ją się n a zasadzie następującej: zmienia się w nich dopóty oświetlenie na danej powierz
chni przez oba św iatła w sposób ciągły i okre
ślony dopóki oświetlenia te nie będą równe.
F oto m etry wogóle można podzielić na takie 1) w których oba pola oddzielone są przez większy lub mniejszy odstęp (Bouguer, Bitchie, L . W eber); 2) w których pola nie są prze
dzielone, lecz stopniowo przechodzą jedno w drugie (Foucault, L am bert, W ild; 3) w któ
rych oba pola nieprzedzielone niczem ostro do siebie przylegają.
Tylko w trzeciej kategoryi wrażliwość oka na różnicę jasności je st dostatecznie wyzy
skana i warunkowi temu zadość czyni foto
m etr B unsena, którego ekran stanowi k a rtk a papieru z plam ą tłu s tą pośrodku o dobrze zarysowanych brzegach. P lam a ta wydaje się ja sn ą n a tle ciemnem, gdy patrzym y na nią od strony przeciwległej do światła, ciemną zaś na tle jasnem , gdy patrzym y od strony światła. Jeśli więc papier oświetlony je st jednakowo po obu stronach, plam a nie wyda się nam ani jasn ą n a tle ciemnem, ani ciemną na tle jasnem — poprostu niknie zupełnie. F o tom etr ten nie przedstaw iałby nic do życze
nia, gdyby każde z jego pól otrzymywało światło od jednego tylko źródła, ekran wtedy byłby idealny, gdyby tłu s ta plam a nie odbi
j a ł a wcale św iatła, papier zaś nie przepusz
czał go wcale. B rak tych warunków zmniejsza w znacznym stopniu czułość nastawienia.
S taraniem instytutu było dojść do nowej zasady fotom etrycznej, pozwalającej na usu
nięcie zupełne tłustej plamy i powiększającej dokładność pracy. E k ra n papierowy z tłu s tą plam ą zastąpiony został przez sześcian optycz
ny złożony z dwu prostokątnych pryzmatów szklanych, zwróconych do siebie powierzchnia
mi przeciwprostokątnemi. Je d n a z tych po
wierzchni je s t kulista i ścięta według koła małego, które przylega mocno do płaskiej po
wierzchni drugiego pryzm atu. Światło pada
jące w tem miejscu przechodzi w całości przez jed n o litą masę szkła, w innych zaś miejscach powierzchni przeciwprostokątnych
629 jak o oddzielonych od siebie w arstw ą powie
trza, ulega całkowitemu odbiciu. Ostatecznie w polu lunety, przez którą patrzym y, widzimy wyraźnie dwa pola eliptyczne współśrodkowe, odgraniczone linią dem arkacyjną, k tó ra znika całkiem w chwili równości oświetlenia obu pól. Z porównania wypada, że nowy ten ekran panów L um m era i B rodhuna przy znacznej łatwości obchodzenia się z nim daje czułość 4, lub nawet, po wprowadzeniu kilku innych ulepszeń, o których tu przemilczymy, 8 razy większą niż w dawniejszych fotome
trach i pozwala na dłuższą pracę bez zmęcze
nia. Dokładność ustaw ienia skrzynki foto
metrycznej wskutek zastosowania noniuszów i lancy stalowej dokładnie podzielonej, docho
dzi do ułamków m ilim etra. F otom etr ten, którego wyrób powierzony został firmie Schmidt i H ensch w B erlinie, cieszy się wiel- kiem uznaniem w kołach technicznych i n au kowych i n a ostatniej wystawie w Chicago odznaczony został zaszczytnie.
J a k powiedzieliśmy, fotometry a je s t nauką porównawczą, wymaga więc jednostki stałej św iatła, na której porównanie moźnaby oprzeć. T a ostatnia, w przeciwieństwie do jednostek elektrycznych nie może być „abso
lu tn ą ,” ponieważ działanie fizyologiczne nie daje się wyrazić w systemacie C. G. S. Z a jednostkę św iatła należy raczej uważać każde źródło św iatła, odznaczające się pewną sta łością natężenia, oraz łatwością odtw arzania zawsze w sposób jednakowy. Jedynie stopień dokładności w zachowaniu obu tych w arun
ków powinien służyć do odróżniania jednostek św iatła technicznych od fizycznych. Od technicznej jednostki wymagamy przede- wszystkiem wygody, łatwości w użyciu i ta niości, od fizycznej—przedewszystkiem do
kładności.
P o wypróbowaniu wszystkich istniejących jednostek technicznych ja k świec rozmaitych, lampy H efnera, palnika pentanowego, lampy C arcela, palnika G irouda najlepszą okazała się lam pa H efn era z octanem amylu, jako za
chowująca się najstalej w najrozmaitszych
warunkach. B adania instytutu m iały ten
skutek, że dzisiaj w kołach technicznych p ra
wie całej E uropy lam pa H efnera ogólnie
przy jętą została do zwykłych pomiarów te
chnicznych. Z naczna ilość tych lam p przy
630
WSZECHSWIAT.JSTr 40.
syłaną bywa do instytutu, spraw dzaną i po
świadczaną.
Jed n ak że wobec tego, że i t a jednostka w praktyce ulega pewnym zmianom, z które- mi należy się liczyć podczas doświadczenia, instytut poszukał jednostki porównawczej przydatnej do pracy dłuższej. D o celu tego najlepiej nad ały się lam pki żarowe elektrycz-
jne, które, paląc się przy napięciu mniejszem niż przepisane fabrycznie, po upływie wielu set godzin okazują zaledwie niewielkie zmiany w natężeniu światła. P rzez cały czas do
świadczenia p rą d od akum ulatorów reguluje się z wielką łatw ością aż do 0,01°/o. N a tę żenie lam pek żarowych znowu najstaranniej porównane zostało z pew ną liczbą lam pek H efnera, zbudowanych według przepisów i tworzy odtąd niezależnie od tych ostatnich norm alną podstaw ę do wszelkich oznaczeń św iatła w instytucie. Z a użyciem lam pki ża
rowej do pomiarów przemawia oprócz stało ści jej św iatła barw a zbliżona do wielu świa
te ł badanych i łatw ość przesuw ania wraz z fotom etrem .
Od la t kilku in stytut dąży do otrzym ania jednostki norm alnej św iatła, nie dowolnej ja k lam pka H efn era, lecz dającej się fizycznie określić. Z początku chciano odtw arzać gło
śną jednostkę platynow ą Viollea zapropono
waną na zjeździe międzynarodowym elektry
ków w P ary żu r. 1884. J e s t to ilość św iatła, ja k ą wydaje 1 cm2 powierzchni roztopionej platyny w chwili krzepnięcia w kierunku pro
stopadłym . W e d łu g przepisu Y iollea należy 1 kilogram platyny stapiać w tyglu wapien
nym w płom ieniu dmuchawki tlenowodoro- wej. P latyny do prób tych dostarczyła firm a H eraeus w H a n a u za sumę 8000 m arek, za
m iast ty g la wapiennego wzięto tygiel z czy
stej magnezyi dostarczony przez królewską fabrykę porcelany, do topienia platyny uży
to prądu elektrycznego od akum ulatorów o 3000—4000 amperów ale o bardzo mięk- kiem napięciu. U dało się wprawdzie otrzy
m ać stru g ę płynnej platyny w łożysku platy
ny stałej i wykonać z nią w chwili krzepnięcia kilkaset oznaczeń fotometrycznych, wogóle jed n ak przekonano się, że jednostka ta jako zbyt kłopotliwa w użyciu i d ając a zbyt wiele sposobności do błędów, k tóre w najlepszym razie przy zachowaniu wszelkich ostrożności
wynoszą co najm niej 10% , musi być zarzu
cona.
Też same doświadczenia przekonały zara
zem, że absolutnie czysta platyna przedsta
wia doskonały m ateryał na jednostkę świa
tła, bowiem powierzchnia tego m etalu w tem peraturze białego żaru z szorstkiej staje się g ład k ą i błyszczącą; wyrzec się jedn ak należy punktów topienia i krzepnięcia jako nader trudnych do pochwycenia w p ra k tyce i poprzestać n a tem peraturze rozżarzo
nej blachy platynowej. A bsolutnie czysta blacha platynowa powinna wydać przy danej tem peraturze powierzchni prom ieniującej zawsze jednę i tę sam ą ilość prom ieni świetl
nych. N ow a jednostka św iatła zatem okre
śla się jak o ilość św iatła wydawana przez 1 cm2 rozżarzonej blachy platynowej przy stałej tem peraturze. W iadom o, że widmo ciała rozżarzonego je st funkcyą jeg o tem pe
ra tu ry i że stosunki barw widma dla jednej i tej samej tem peratury zawsze pozostają jednakowe. N a tej zasadzie pow stał n astę
pujący sposób m ierzenia tem peratury blachy.
N a drodze prom ieni idących od blachy zn aj
duje się nader czuły przyrząd zwany bolome- trem , który je s t niczern innem jeno mostem W heatsto nea ') zrobionym z jednakowych n ad er cienkich pasemek platyny, pokrytych czernią platynową; w środkową gałąź mostu w trącony je st galwanometr. Skutkiem dzia
łan ia promieni n a jedno z pasemek bolome- tr u następuje rozgrzanie jego, stąd zm iana oporu w pasem ku i odchylenie galwanom etru.
Odchylenia badam y w dwu wypadkach: n a j
pierw gdy bolom etr wystawiony je s t na dzia
łanie wszystkich prom ieni idących od blachy, powtóre'—tych tylko, k tó re p rz ejd ą przez pewien środek absorpcyjny, np. wodę. Skoro stosunek odchyleń w obu razach wynosi 1 0:1, powstrzymuje się dalsze rozżarzanie platyny i bada natężenie blachy dokładnym fotome
trem , w którym za jednostkę porównawczą wzięta je st lam pka żarowa, ja k już wiemy nad er stale zachowująca się.
Z konieczności musimy opuścić wiele szcze
gółów tej pięknej pracy instytutu, podziwia
nej przez niżej podpisanego n a miejscu i opi-
') M ostu W heastonea ja k o dobrze znanego opi
sywać nie widzimy potrzeby.
-Nr 40.
WSZECHSWIAT.631 sanej dokładnie w czasopiśmie E lektrot. Z t.
zesz. 35, r. 1894, powiemy tylko że ponieważ blacha platynowa, żarząca się swobodnie w powietrzu, wykazuje znaczne różnice w tem peratu rze skutkiem nieprawidłowych prądów powietrza, przeto otacza się ją w badaniach tych dzwonem metalowym, w którego ścian
kach stale przepływa woda. W jednej ze ścianek zrobiony je st otwór na pomieszczenie dyafragm y wielkości 1 do 4 cm2, w której ściance znowu przypływa woda. Dzwon usu
wa obawę prądów a przynajm niej m ają one tu taj kierunek jednostajny, co pozwala usta
lić tem peraturę blachy zupełnie dobrze (jak to widać z odchyleń galwanometru).
Ponieważ błędy w natężeniu tak otrzym a
nej jednostki nie przekraczają 1% i ponieważ odtwarzanie je j za pomocą istniejących przy
rządów nie przedstaw ia wielkich trudności, więc by t jej wydaje się zapewniony. O dtąd wszelkie prace fotometryczne instytutu fizycz- no-technicznego będą się opierały na tej pod
stawie.
S tałe zajęcia optyczne oddziału techniczne
go polegają na sprawdzaniu rozmaitych lamp i palników gazowych, naftowych i elektrycz
nych oraz jednostek nadsyłanych do poświad
czania z ubocza; następnie na oznaczaniu spół- czynników załam ania szkieł rozmaitych, krzy
wizny soczewek, przyrządów polaryzacyjnych, sacharom etrów i t. d.
N a zakończenie powiemy, że i sekcya che
miczna instytutu m a ważne i często trudne zadania do wypełnienia: ciągle bowiem zacho
dzi potrzeba otrzymywania czystych p re p ara
tów i rozbioru analitycznego materyałów.
Oprócz tego na sekcyi tej spoczywa obowią
zek wykonywania prac i dla obcych interesen
tów, o ile one się m ogą zdarzyć. Otrzymy
wanie całkiem czystych m etali np. platyny i cynku, z których pierwsza m a takie znacze
nie przy oznaczaniu jednostek światła, elek
tryczności, wyrobie term om etrów, m iar nor
malnych, termostosów, cynk zaś przy wyrobie normalnych stosów elektrycznych, posunięto bardzo daleko. Poszukiw ania te dopięły swego: gdy bowiem dawniej platyna nabywa
na w Niemczech zaw ierała znaczne domięszki irydu, rodu, ru ten u i żelaza, tera z pocho
dząca od H e rau sa z H a n au zawiera ledwie słabe ślady irydu (mniej niż 0,01°/o w razie
zażądania). Cynk wielokrotnie otrzym any na drodze elektrolitycznej i dystylacyjnej okazuje niezmiernie m ałe ślady zanieczysz
czeń, stanowiące zaledwie stotysięczne części masy całkowitej. W dwustu gram ach rtęci użytej do otrzym ania oma nie udało się wy
kryć zanieczyszczeń metalicznych. Szczegól
ne znaczenie m ają badania nad opornością szkła n a wpływy atmosferyczne i nad zacho
waniem się jego wobec wody, zasad i kwasów rozcieńczonych. Chodziło naprzykład o zna
lezienie przyczyny tworzenia się nierozpusz
czalnych osadów we w nętrzu libel wypełnia
nych eterem; osady te spraw iają, że pęche
rzyk powietrza nabiera ruchów nieprawidło
wych i staje się powodem różnic od 1 do 3 podziałek. Przyczyną tego zjaw iska je s t z jednej strony zawartość wody w eterze, od której pomimo najstaranniejszego napełnia
nia nie udaje się całkiem uwolnić, z drugiej—
wady szkła. Tylko szkło nieulegające dzia
łaniu wody może być użyte do budowy libel.
B ad ając szkło rozm aitem i sposobami, wyna
leziono reakcyą niezmiernie czułą, pozwala
ją c ą wykryć najdrobniejsze ślady rozpuszczo
nego szkła: napełnia się rurk ę b ad an ą eterem z domięszką roztw oru eozyny w wodzie; po niejakim czasie szkło nabiera tem mocniejsze
go zabarwienia czerwonego, im łatwiej ulega rozkładowi przez wodę. R ozkład ten che
miczny polega na tem , że skutkiem ługowa
nia wodą ze szkła powstaje wolna zasada, któ ra z eozyną daje czerwoną sól nierozpusz
czalną w eterze i tw orzącą osady na ścian
kach. R eakcya ta kolorystyczna pozwala doskonale oceniać, o ile dane szkło nadaje się do budowania libel i wogóle przyrządów szklanych, zawierających wodę. P o d tym względem in stytu t wyrobił dziś ju ż pewne normy obowiązujące w praktyce. B adanie najrozm aitszych szkieł hutniczych i ciągłe sto
sunki instytutu z hutam i powiększyły znako
micie znajomość cennych własności szkła i przyczyniły się do rozwoju fabrykacyi szkła.
W ażny postęp w tym kierunku stanowi je n a j
skie szkło N r 59 I I I , wynalezione przez d ra
Schotta, k tó re opiera się skutecznie wysokim
tem peraturom aż do 550 stopni, z pożytkiem
więc może być stosowane do ru rek manome-
trycznych przy kotłach parowych i wogóle
wszędzie, gdzie tylko przyrząd wystawiony
je st na działanie potężnego ciepła.
632
W SZECHS WIAT.N r 40.
N a tem kończymy pobieżny opis czynności wielkiego instytutu, któ ry lepiej pono niż wszelkie ulepszone środki destrukcyjne, armie, magazynówki, działa rewolwerowe i t. p.
sztuczne objawy życia współczesnego, świad
czy o potędze duchowej, znaczeniu cywi- lizacyjnem i żywotności narodu. W pływ ogromny niemieckiego zak ład u fizyczno-tech- nicznego na postępy optyki, mechaniki, a po
tem niezliczonych gałęzi elektrotechniki prze
konywa najlepiej o potrzebie stw arzania po
dobnych zakładów wszędzie, gdzie do tego są środki, ludzie i dobre chęci.
S- Stetkiewicz.
Świecące zwierzęta i rośliny.
• (Ciąg dalszy).
Rozległy i nadzwyczaj bogaty pod wzglę
dem ilościowym i jakościowym typ stawono
gów obfituje też w bardzo liczne postaci świe
cące, które były tu pi’zedmiotem poszukiwań ze strony wielu badaczy.
Skorupiaki świecące należą do rzędów:
szczeponogów (Schizopoda) i dziesięcionogów (D ecapoda). N a szczególną uwagę zasługu
j ą organy fosforyczne u skorupiaka szczepo- nogiego E uphasia; są to drobne pęcherzyki, które łatw o zauważyć u zwierząt żywych z powodu pięknej, czerwonej ich barw y oraz mocnego blasku. M ieszczą się one syme
trycznie w przednim i tylnym oddziale ciała zwierzęcia; n a piersi można zauważyć z boków dwie pary takich pęcherzyków; na odwłoku—
znajdują się one na linii środkowej brzucha czterech pierwszych segmentów; prócz tego drobny pęcherzyk mieści się jeszcze z każdej strony na łodyżce oka; wyjąwszy te ostatnie, wszystkie pozostałe posiadają, zdaje się, je d nakow ą budowę. S ą to utw ory kuliste i pod kilku względami przypom inają budowę oczu u kręgowców.
Budowa tych dziwnych organów je s t n astę
pująca. Dosyć gru b a elastyczna błonka (cu-
ticula) tworzy zewnętrzną torebkę kuli świe
cącej, k tó ra u świeżych osobników wysłana je s t w tylnej połowie pięknym czerwonym barwnikiem, podczas gdy przednia ściana kuli je s t zupełnie przezroczysta. N a grauicy obu połów półkulistych znajduje się wewnątrz pierścień błyszczący, który w środku kuli obejmuje ciałko soczewkowate, silnie łam iące światło. Tylna połowa kuli je st wypełniona m asą komórkową, w której rozpostarty jest wachlarzowato pęczek delikatnych włókien, posiadający u świeżych egzemplarzy prze
śliczną grę kolorów. W pasie równikowym przytwierdzone są do kuli dwa lub trzy deli
k atn e mięśnie, skutkiem których kula wyko
nywać może ruchy w różnych kierunkach.
Główna substancya świecąca mieści się w pęcz
ku włókien; ciało zaś soczewkowate, zn ajdu jące się tuż z przodu owego pęczka odgrywa, ja k sądzi S ars, rolę kondensatora, w ytw arza
ją c silny promień świetlny, który zwierzę mo
że rzucać w różnych kierunkach, obracając dowolnie kulę za pomocą wspomnianego a p a r a tu mięśniowego. Również i barwnik, po
wlekający tylną ścianę kuli, oraz przezroczy
stość przedniej — sprzyjają świeceniu o rg a
nu. Gdy jedni, ja k Sars, uw ażają kule w mo
wie będące jedynie za organy świecące, to inni, ja k P errie r, przypuszczają, że są to ta k że narządy widzenia, jakkolwiek ten ostatni domysł nie został dotąd dowiedziony. W i
dzimy tedy, że wzmiankowane organy u przed
stawicieli rodziny Euphasidae, są wysoce skomplikowanemi i doskonale do swej czyn
ności przystosowanemi narządam i świecenia.
Fosforescencya tych skorupiaków obserwowa
n a była wielokrotnie przez uczestników wy
prawy C hallengera oraz przez innych n atu ra - listów.
Świecące gatunki szczeponogów wykryto tak że w rodzinach Mysidaceae i Lophogastri- dae. Z e skorupiaków zaś dziesięcionogich (Decapoda) znane są postaci fosforyzujące ta k pośród długoodwłokowych, ja k i krótko- odwłokowych. Jednym z najbardziej in tere
sujących pod tym względem dziesięcionogów je s t A canthephyra pellucida A. M ilne-Ed- w ards, skorupiak znaleziony podczas w ypra
wy Talizm ana w głębokości 500 m etrów.
B ardzo silne światło fosforyczne p ro du ku ją u tego skorupiaka następujące organy świe
cące: jeden umieszczony n a przedniej kraw ę
N r 40.
WSZECHSWIAT.633 dzi łuski pokrywowej oka; drugi w postaci
długiej linii świetlnej na zewnętrznym brzegu stopy piątej pary nóg, u nasady zaś tej o stat
niej—kilka punktów świecących; trzeci—u n a
sady drugiego członka trzeciej i czwartej p a ry nóg oraz na stopach tychże nóg, w postaci plam ek, dalej— podłużna plam a u nasady końcowego członka ostatniej pary szczękonóg,
jp rę g a poprzeczna na nogach piersiowych ostatniej pary, podwójny szereg błyszczących punktów n a każdym członku wici zew nętrz
nej nóg piersiowych oraz na zewnętrznej blaszce nóg odwłokowych, podwójna linia błyszczących punktów wzdłuż zewnętrznej wici rożków wewnętrznych i wreszcie punkty świecące równoległe do dolnej krawędzi p an
cerza grzbietowego. Wyliczyliśmy umyślnie wszystkie m iejsca świecące, by dać pojęcie 0 złożoności i bogactwie ap aratu fosforyzują
cego u wymienionego skorupiaka. U skoru
piaka długoodwłokowego z rodzaju Leucifer oczy wydają w ciemności blask fosforyczny, co zauważono tak że u niektórych krabów.
P rzystępując z kolei do stawonogów tchaw- kodysznych (T racheata), musimy się zatrzy
mać na wijach i owadach, u pajęczaków bo
wiem nie wykryto dotąd postaci świecących.
Co do wijów (Myriopoda), znane są dotąd gatunki fosforyzujące tylko z rodziny Geophi- lidae, np. Geophilus simplex G erv., G. longi- cornis Leach, Scolioplanes crassipes C. K och 1 kilka innych. N arządy świetlne wijów nie zostały dotąd należycie zbadane. N ajszcze
gółowiej opisał je Dubois u Scolioplanes crassipes. W edłu g tego przyrodnika, ze wszystkich segmentów ciała wspomnianego wija wydziela się substancya świecąca; gdy zwierzę chodzi po papierze, pozostawia za sobą ślady świecące, w postaci dwu równo
ległych rzędów plam ek, mniej więcej ta k od siebie odległych ja k kończyny, z czego D u bois wnosi, że substancya świecąca wydziela
n a je s t głównie na kończynach. Z drugiej atoli strony Dubois przekonał się stanowczo, że fosforescencya może mieć miejsce nawet wówczas, gdy żadna wydzielina nie wycieka ani z powierzchni ciała, ani też z gruczołków i odbytowych lub z samego odbytu. Dubois n a podstawie pewnych doświadczeń przypusz-
jcza, że siedliskiem substancyi świecącej u Sco
lioplanes są kom órki nabłonkowe przewodu pokarmowego, k tóre ją wydzielają. Otóż,
gdy substancya ta nagrom adza się w większej ilości, wówczas może wyciekać przez odbyt, lub też przenikać do jam y ciała i wypływać przez otworki skórne (pori); w ostatnich wy
padkach można wykazać ciecz świecącą na powierzchni ciała; gdy zaś wydziela się ona w nieznacznej ilości, wówczas prześwieca tyl
ko po przez skórę, a na zewnątrz niema jej ani śladu. Przypuszczenie to wymaga jesz
cze dalszego stwierdzenia doświadczalnego;
sam Dubois nie je s t zupełnie przekonany o słuszności swej hipotezy ').
Pośród owadów (Insecta) tylko trzy rzędy zaw ierają z pewnością gatunki świecące, a mianowicie: skoczogony (T hysanura), dwu- skrzydłe (D ip teraj i chrząszcze (Coleoptera).
Obecność postaci świecących w rzędzie pół- pokrywych i nibysiatkoskrzydłych (Pseudo- neuroptera) jest mało prawdopodobna, w rzę
dzie łuskoskrzydłych i błonkoskrzydłych b a r
dzo wątpliwa, a wreszcie co dotyczy prosto- skrzydłych, to dostrzeżona raz jeden fosfore
scencya u podjadka (G ryllotalpa vulgaris L a tr.) pochodziła z pewnością nie od samego owada; u pozostałych owadów świecenie nie miewa nigdy miejsca.
Z e skoczogonów znany je st, jako świecący, rodzaj L ipura; o ile się zdaje, całe ciało tłu sz czowe (wypełniające u owadów znaczną część jam y ciała) tego drobnego owadka odznacza się własnością świecenia. Co do much, to zauważono zdolność do produkowania św iatła u kilku gatunków tak w stanie dorosłym, jak o też w stanie larw y i poczwarki; znane są np.
świecące larw y i poczwarki niektórych Myce- tophilidów, komarów i t. d.
Najciekawsze są dla nas chrząszcze, po
śród których zdolność do świecenia rozwinięta je st w bardzo wysokim stopniu u dwu rodzin:
M alacoderm iatidae i E laterid ae. Pierwsza z wymienionych rodzin obejmuje dwie grupy:
Telephoridae i L am pyridae, z których o stat
nia zawiera bardzo liczne gatunki fosforyzu
jące, pierwsza zaś nieznaczną tylko ilość. Z a trzym am y się. wyłącznie na świetlikach (L am pyridae).
‘) P atrz W szechświat 1888 r., str. 678 „Owi- ja cli czyli tysiąconogach świecących,” A. Ś., oraz Pam ięt. Fizyograficzny Tom. I II , 1883, „M ate- ry a ły do fauny wijów krajow ych,” A. Ślósarskie- go. P rzy p . Red.
WSZECHSWIAT.
N r 40.
R odzina świetlików obejm uje chrząszcze ciemno lub szaro ubarwione; u większości g a
tunków samce posiadają dobrze rozwinięte pokrywy skrzydeł, gdy tym czasem samice są bezskrzydłe, lub też m ają co najwyżej szcząt
kowe pokrywy. Z d a je się, źe po większej części odznaczają się zdolnością do świecenia nietylko owady dorosłe, lecz tak że ja ja , larwy i poczwarki. W szystkie praw ie świetliki są w stanie dorosłym zw ierzętam i zmierzcbnemi łub nocnemi, spędzając dzień pomiędzy niz- kiemi zaroślam i lub w kryjów kach na ziemi.
Z nastaniem nocy opuszczają kryjówki, wyla
tu ją do lasów, n a pola i łąki, wydając zna
ne światło.
T ak u larw, jakoteź u poczwarek i ckrząsz- czów organy świecące mieszczą się po najwięk
szej części n a brzusznej stronie odwłoka, albo na całej powierzchni, albo też w pewnych tylko miejscach, na jednym , dwu lub trzech pierścieniach odwłokowych. N iekiedy m iejsca te są widoczne jak o plam ki, kiedyindziej za
ledwie są dostrzegalne. D rozm aitych g a
tunków i u różnych płci świetlików natężenie i odcień produkowanego św iatła byw ają mniej lub więcej rozm aite; u gatunków dw ukształt- nych sam ica świeci znacznie silniej niż samiec, ja k to np. m a miejsce u naszego świetlika po
spolitego.
Z nany zoolog włoski, prof. E m ery, ogłosił szereg ciekawych spostrzeżeń n ad sposobem życia świetlika włoskiego (Luciola italica L .).
Z obserwacyj tych wynika, źe świetliki uży
w ają św iatła swego jak o środka wabiącego, gdy obie płci poszukują się w celu spółkowa- nia. Możliwem je st także, źe owady te uży
w ają jeszcze nadto fosforescencyi w celu oświetlania sobie drogi i poszukiwania p o k ar
mu; wreszcie, być może, światło je s t też środ
kiem ochronnym, służącym do odstraszania nieprzyjaciół. To samo m ożna naturalnie w znacznej mierze zastosować i do innych zwierząt świecących.
Zwykły nasz świetlik, czyli t. zw. „ ro b a czek św iętojański” (L am pyris noctiluca L .) m a bardzo szerokie rozmieszczenie geograficz
ne, pospolity je s t bowiem w większej części krajów E uropy i Azyi.
Nazw a „robaczka św iętojańskiego” może się właściwie stosować tylko do samicy i do iarwy; albowiem sam ica, podobnie ja k larw a, je s t bezskrzydła i robakow ata. Samiec nato
m iast opatrzony jest skrzydłami i pokrywam;
skrzydeł; te ostatnie są szaro-brunatne, od
włok je st brunatnaw y, ostatnie zaś dwa p ier
ścienie odwłokowe są jasno-źółtawe i n a brzusznej stronie w ydają światło fosforyczne.
U samicy trzy ostatnie pierścienie odwłokowe są na spodzie jasno-źółtawe i w ydają światło.
B ardzo je s t ciekawy fakt, o którym wyżej już wspomnieliśmy, że nietylko larw y, ale nawet i ja ja świetlików fosforyzują. Dubois, który szczegółowo b a d a ł tę kwestyą, doszedł do re zultatu, źe ja ja świecą już naw et w jajniku, przyczem natężenie ich św iatła jest odwrotnie proporcyonalne do stopnia ich rozwoju w j a j niku; świecenie zostało dostrzeżone w jajach , które jeszcze nie okazywały śladu segm enta- cyi (dzielenia się); ja ja , zapłodnione i złożone, świecą aż do czasu wylęgu larw, poczem skorupki, opuszczone przez te ostatnie, nie p rodukują dalej światła; larw a zaś posiada odrazu dwa organy świecące n a spodniej stronie tylnej okolicy odwłoka. Samice są rzadsze niż samce, w lecie można je znaleźć na ziemi, n a nizkich roślinach, w traw ie i t. p.;
poruszają się one bardzo powoli i od czasu do czasu podnoszą do góry koniec odwłoka, by uwidocznić świecący spód tej części ciała.
Niebieskawo-zielonawe światło, prom ieniujące od samicy, zw raca uwagę samca, który do
skonałym swym wzrokiem z oddali dostrzega juź m iłosną latark ę swej przyszłej kochanki i wnet ku niej przybywa.
W edług Em eryego, samce świetlików wło
skich świecą dwoma różnemi sposobami. Gdy la ta ją lub biegają w nocy, światło występuje w krótkich i regularnych przerw ach w towa
rzystwie iskier, to silniejsze, to słabsze. Gdy zaś drażnim y spoczywającego owada, wów
czas świeci on dosyć silnie, ale nietak żywo, ja k przy iskrzącem się świetle podczas ruchu;
to samo m a miejsce, gdy odcinamy mu od
włok; we wszystkich tych trzech wypadkach światło je st równomierne, spokojne, niemigo- cące. Ł atw o zrozumieć, źe niepodobna ba
dać pod mikroskopem iskrzącego się św iatła
owadów będących w ruchu, a tylko spokojne
światło chrząszczyków nieruchomych. Jeżeli
będziemy obserwowali pod mikroskopem to
ostatnie, wówczas dostrzeżemy żywo świecące
pierścienie na czarnem tle; pierścienie te nie
świecą jednostajnie, lecz okazują liczne,
błyszczące, szybko i żywo mieniące się punkty,
N r 40.
WSZECHSWIAT.635 które wkrótce gasną, lub też przez dłuższy
czas świecą i wtedy z początku blado, później coraz żywiej. Bywa też i tak , że jedne miej
sca plam świetlnych zupełnie gasną, gdy inne świecą żywo.
W edług bad ań W ielo wiejskiego, zdolność do świecenia u Lam pyridów m a wyłączne sie
dlisko w miąższowych komórkach organów
jświetlnych. Światło powstaje przez powolne utlenianie się substancyi, wytwarzanej pod wpływem system u nerwowego. Kom órki miąższowe, znajdujące się w dwu warstwach, wykazanych przez histologów w organach świetlnych odwłoka, są zupełnie jednakowe ze względu na swą postać, wielkość i stosu
nek do nerwów i dychawek; jedyna różnica polega na chemicznej naturze ich zawartości.
Co dotyczy rodziny sprężyków (Elateridae), to należą do niej dwa rodzaje świecące: Py- rophorus i Photophorus. Pierwszy z nich obejm uje aż kilkaset gatunków, zamieszkują- i cych przeważnie Am erykę południową i An- j tylle. D rugi natom iast— tylko trzy gatunki, m ieszkające na wyspach Oceanu Spokojnego.
P yrophoridae, zwane w języku nienaukowym Cucujos, są to jedne z najbardziej znanych zwierząt świecących, zwłaszcza zaś pospolity gatunek P yrophorus noctilucus L ., właściwy Cucujo, rozpowszechniony we wszystkich k ra jach A m eryki zwrotnikowej; był on przed
miotem bardzo licznych poszukiwań ze strony biologa francuskiego R afaela Dubois.
Pyrophoridae są zwierzętami zmierzchne- mi i nocnemi, obie ich płci są z zewnątrz zupełnie do siebie podobne, ubarwienie ciała szaro-brunatnaw e, wogóle ciemne. O rgany świecące owada dorosłego są jednakowe u obu płci i występują w liczbie 3, a miano
wicie: dwa mieszczą się symetrycznie naprze
ciw siebie w tylnych kątach tarczy szyjowej, jako owalne lub okrągłe, lekko wypukłe ciałka przezroczyste, jed en zaś, nieparzysty, mieści się na dolnej stronie blaszki brzusznej pierw
szego segm entu odwłokowego, bywa różnych rozmiarów i świeci podczas lotu owada dale
ko silniej aniżeli narządy parzyste.
O zmierzchu i w nocy chrząszcze te mogą dowolnie wydawać piękne, zielonawo opalizu
jące światło, a je st to prześliczny widok, gdy liczne cucujosy siedzą na liściach drzew i za
rośli, lub la ta ją w najrozmaitszych kierun
kach, w ytw arzając wspaniałą iluminacyą,
k tóra zdolna je st zachwycić oko ludzi nawet obojętnych wogóle na piękno przyrody; we dnie owady są ukryte pod liśćmi i w zaro
ślach.
Z a dużo zajęłoby nam miejsca, gdybyśmy zechcieli szczegółowiej nieco przytoczyć opis spostrzeżeń i doświadczeń Dubois nad an ato
m ią i fizyologią narządów świecących u Pyro- phoridów; musimy się przeto ograniczyć na przytoczeniu najgłówniejszych tylko rezulta
tów, do jakich dochodzi dzielny badacz fran
cuski w doskonałej swej rozprawie „S ur les E laterid es lum ineux.” Oto słowa samego autora:
„Anatomiczno-histologiczne badanie o rg a
nów świecących wykazuje, źe składają się one z szczególnego rodzaju tkanki tłuszczowej oraz z części dodatkowych. Histochem ia wy
kazuje w tej tkance obecność substancyi, wy
stępującej w wielkiej ilości i mającej własno
ści guaniny. W świecącej tkance tłuszczo
wej odbywają się procesy energicznej histolizy, powodowanej i podtrzymywanej przez przy
pływ krwi do organów świetlnych. Proceso
wi histolitycznemu towarzyszy tworzenie się we wnętrzu komórek świecących niezliczonej ilości drobnych konglomeratów krystalicz
nych, m ających swoiste własności optyczne, mianowicie zdolność podwójnego łam ania św iatła.”
(Dok. n a st.).
D r J. Nusbaum.
I ieoryi analizy chemicznej.
(Dokończenie).
3. Eeakcye. Rekcye powstają pod wpły
wem zmian, wywoływanych przez nas w wa
runkach, wśród których istnieją przedmioty.
Zm iany możemy podzielić na fizyczne i che
miczne. Z e zmian fizycznych, które nas mo
gą obchodzić, najważniejsze są zmiany tem
p eratury. a zachowanie się ciał podczas ich
ogrzewania stanowi oddawna jeden z najw ai-
636
WSZECHSWIAT.N r 40.
niej szych środków pomocniczych rozbioru chemicznego. R zadziej znacznie miewamy do czynienia z innemi zm ianam i fizycznemi, ja k np. ze zm ianam i ciśnienia, stanu elek
trycznego. D aleko rozm aitsze są zmiany chemiczne, które możemy wywołać w w arun
kach istnienia danego ciała. W ogólności zmiany te w ystępują, kiedy dane ciało w pro
wadzamy w zetknięcie z innemi. Zetknięcie je st najdoskonalsze między dwoma gazam i lub dwiema cieczami, k tóre się m ięszają ze sobą, mniej doskonałe— między dwoma ciała
mi, których stany skupienia są różne a n aj
mniej zupełne— między dwoma ciałam i stałe- mi. Do naszych celów najdogodniejszy przeto je st ciekły stan skupienia, zwłaszcza wobec tego, że do stanu gazowego doprowadzić mo
żemy tylko bardzo nieliczne ciała. S tąd to pierwszem staraniem analityka, kiedy pragnie wywoływać reakcye chemiczne, je s t doprowa
dzenie ciał do stanu ciekłości czy to przez stopienie, czy też przez rozpuszczenie.
W gruncie rzeczy rozpoznawanie ciał za po
mocą reakcyj, czyli własności przejściowych, prowadzi do poznawania własności stałych, te ostatnie jed n ak w naszem postępowaniu już nie należą do ciała pierwotnie wziętego, lecz do zmienionego albo przetworzonego pod wpływem reakcyj. Jeżeli zauważyliśmy na- przykład, że ciecz dana po zm ięszaniu z d ru g ą w ytw arza osad, to spostrzeżenie nasze w gruncie rzeczy uczy nas, że w nowych wa
runkach powstaje ciało, którego własnością je st stały stan skupienia. Podobne uwagi stosują się do wszelkich reakcyj i objaśnienie istoty własności stałych dla obu kategoryj własności m a równie ważne znaczenie.
4. Stopniowanie własności. W spom nieli
śmy powyżej, że każda w zasadzie własność sta ła może być użyta w celu rozpoznania r o dzaju m ateryi. Rozróżnianie rozmaitych ciał polega zawsze na ilościowych różnicach w ła
sności uważanej. Lecz określenie takich różnic bywa zadaniem , zależnie od ich n a tu ry, łatwiejszem albo trudniejszem , z koniecz
ności zaś musimy poprzestaw ać n a tych w ła
snościach, któ rych różnice prędko i łatwo m ogą być określone. D o takich należą: prze- dewszystkiem stan skupienia i powtóre barw a.
Czy dane ciało je s t gazowem, ciekłem lub stałem i ja k ą m a barw ę, zwykle rozpoznajem y przez jedno spojrzenie.
W iadom o, źe pomiędzy trzem a stanam i skupienia istnieją przejścia pośrednie, rzadko jednak się zd a rz a , żebyśmy na nie powoływali się w analizie. S tan skupienia pośredni mię
dzy cieczą a gazem bywa uważany tylko pod ciśnieniami wyższemi od krytycznych. P o nieważ jed n ak ciśnienia krytyczne zaw ierają się mniej więcej w granicach pomiędzy 25 a 100 atm osferam i, przeto stan pośredni, o którym mowa, nigdy nie bywa uważany podczas rozbioru chemicznego. W ięcej już znaczenia posiadają stany pośrednie pomię
dzy ciałami stałem i a cieczami. C iała stałe przechodzą w płynne albo odrazu, ja k np. wi
dzimy kiedy lód się topi, albo też stopniowo, czego przykład mamy na topieniu się szkła.
O statni sposób topienia się jest właściwy cia
łom bezkształtnym czyli amorficznym, pierw szy charakteryzuje ciała krystaliczne.
Powyższe stany pośrednie mogą być rozło
żone jeszcze na pewne stopniowania za pomo
cą postępowania zwykle bardzo prostego, np.
poruszania naczyniem , w którem odbywa się doświadczenie. Rozróżniam y takim sposobem ciecze łatw o, średnio i trudno ruchliwe, ciała nawpółpłynne i wreszcie stałe, a więc cztery albo pięć stopni; ściślejsze stopniowanie może być już tylko przeprowadzone przez użycie
bardziej złożonych środków pomocniczych.
D la ciał stałych częstokroć możemy jeszcze zauważyć ich krystaliczność albo bezkształ- tność, szczególniej, gdy uważamy powierz
chnie odłamów większych ich mas: ciała bez
kształtne m ają odłam muszlowy i powierz
chnie krzywe; odłam ciał krystalicznych skła
da się z nagrom adzenia niniejszych i więk
szych płaszczyzn. N a ciałach sproszkowa
nych podobnej różnicy ju ż nie dostrzegam y gołem okiem i musimy się uciec do pomocy szkieł powiększających.
5. B arw a i światło. B arw a ciał je st cechą, n a k tó rą powołujemy się bardzo często. P o nieważ m ałe stosunkowo różnice w długości fal św iatła odbitego przedstaw iają się dla n a szego oka jak o różnice barw , przeto ilościowe te różnice zm ieniają się dla nas w jakościowe,.
M am y tym sposobem dziesięć, dwadzieścia, może więcej łatwych do odróżnienia cech barwnych, które, choć między sobą wiążą się niedostrzeżonemi przejściam i, doskonale je d nak służą do rozpoznaw ania rodzajów m ate
ryi. P am iętać tylko należy, że powierzchnie
4 0 . WSZECHSWIAT. 6 37
ciał barw nych nad syłają nam mięszaninę
dwojakich promieni św iatła, to je s t z pew
nych mniej lub więcej wewnętrznych warstw danego ciała pochodzących i skutkiem absorp- cyi zabarwionych promieni oraz odbitych od samej powierzchni promieni wogóle bezbarw
nych. Stosunek między jednem i a drugiemi zależy od wielu okoliczności, przedewszyst- kiem od stopnia rozdrobnienia ciała i od wiel
kości różnicy pomiędzy współczynnikiem za
łam ania św iatła, właściwym danemu ciału a takim że współczynnikiem środowiska, w któ- rem znajduje się owo ciało. Zależnie od ilo
ści promieni białych, odbitych od powierzchni, barw a jednego i tegoż samego ciała może się zmieniać w bardzo obszernych granicach, po
czynając od białości, a kończąc na bardzo ciemnych tonach, zbliżających się do czarno- ści. Mówiąc przeto o barwie ciała, zawsze dodawać należy, w jakiej postaci ono było rozpatryw ane (w stanie zbitym, sproszkowa
nym, zawieszone w cieczy i t. p.). Wskazówki, w tym względzie spotykane w chemii anali
tycznej, odnoszą się zwykle do ciał bardzo rozdrobnionych, zawieszonych w wodzie, gdyż w takim stanie widujemy je najczęściej jako osady tworzące się w reakcyach analitycz
nych.
Oprócz rozpatryw ania barwy ciała w bia- łem świetle dziennem, znamy inne jeszcze zja
wisko barw ne, którem często posługujemy się w celach rozbiorowych. S ą to płomienie z a barwione. P ow stają one, kiedy pewne ro dzaje m ateryi umieszczamy w nieświecącym płomieniu alkoholu albo jeszcze lepiej—pal
nika B unsena. P a r a tych m ateryj w wyso
kiej tem peraturze płomienia wysyła światło złożone z ograniczonej liczby promieni poje- dyńczych i odznaczające się przeto określoną barw ą. Zjawisko to w najprostszy sposób może być uważane wprost przez rozpatryw a
nie gołem okiem, ale nader wysoki stopień urozmaicenia zyskuje, kiedy światło podobne
go barwnego płomienia rozkładam y za pomo
cą spektroskopu n a pojedyńcze części składo
we. Pozyskujemy wtedy jeden z najdziel
niejszych i najpewniejszych środków odróż
niania pomiędzy sobą różnych rodzajów m a
teryi.
Oprócz wymienionych powyżej własności widocznych, do rozpoznawania ciał mogą nam służyć liczne jeszcze inne. Badanie ich
wszakże, pod względem łatwości i szybkości, ustępuje znacznie powyższym, skąd też w praktyce posługujem y się niemi w rzadkich tylko zdarzeniach.
Z n .
D ziew anna pospolita, V erbascum nigrum L.
Form a potw orna.
P rz y końcu sierpnia r. b. znalazłem w blizko- ści M iędzyrzeca, w porębie sosnowego lasu, rośli
nę, o ta k zmienionej postaci, że gdyby nie dolne jej liście, najmniej ulegle przekształceniu, to by
łaby prawie niemożliwą do określenia. Tylko te jedyne narządy, zdradzające do pewnego stopnia swe właściwe pochodzenie, dały mi możność wy
krycia że napotkany osobnik je s t potw orną formą dziewanny pospolitej. Ponieważ okazy teratolo- giczne u roślin dziko rosnących należą do rz a d kich pojawów, przeto podaję opis rzeczonej formy z dołączeniem trzech rysunków około 2 '/ 2 raz a powiększonych, z których pierwszy wyobraża kw iat młodszy, kształtniej zbudowany, ale do kw iatu dziewanny pospolitej zupełnie niepodobny, drugi starszy na bardzo długiej szypułce, jeszcze bardziej zmieniony, o działkach kielichowych nad
miernie wydłużonych, trzeci najbardziej zdefigu- rowany z koroną w postaci płasko rozłożonej blaszki, w górnej połowie rozszerzonej i palczasto podzielonej, u dołu nieco zawiniętej, opatrzonej kielichem pięciodzielnym, pręcikam i i słupkiem nader zmienionym. Okaz w mowie będący miał liście podłużno-jajowate, ogonkowe, po brzegach praw ie dwa raz y karbow ane, dolne znacznie większe, na ziemi leżące, ciemno-zielone, pod spo
dem zwłaszcza kutnerow ate, wyższe mniejsze, jasno-zielone i bardziej ostro kończaste. Łodygi w liczbie dziesięciu, przeważnie pojedyńcze, od 2 0 — 35 cm wysokie, brózdowane, rzadkim wło
sem okryłe, praw ie na całej długości opatrzone gęsto skupionemi w iązkam i jasno-zielonych kwia
tów , osadzonych w górze na krótszych u dołu zaś na coraz dłuższych szypułkach, tworzących kłos nieco jednostronny, z powodu wymienionej barwy koron i kielichów wyglądający na pierwszy rz u t oka ja k gdyby się składał wyłącznie z drobnych listków. K ażda wiązka kwiatowa opatrzona była w nasadzie przysadką lancetow atą, lcończastą.
Kielich pięciodzielny, nerwisty o działkach wznie
sionych, lancetowato-równowązkich, śpiczastych, z wiekiem przedłużających się. K orona ru rk o