Kraków, dnia 13 grudnia 1942. 40 gr.
W ;
X
Zastanawiający doskonałością linii aerodynamicznych, model maszyny latającej i XV wieku, na której wzorował się dopiero v*i«k XIX w budowie swych samolotów.
NAJNOWSZA LATAJĄCA FORTECA Bombowiec czteromotorowy, o dalekim
zasięgu lotu.
SPADOCHRON OBECNEJ DOBY Doskonały w wykonaniu technicznym spado
chron wojskowy, ostatni wyraz precyzji w tej dziedzinie.
PORTRET LEONARDA DA VINCI Najznakomitszy przedstawiciel Odrodzenia Włoskie
go we wszystkich dziedzinach, urodzony w Toskanii w 1452 r., zmarły we Francji w 1519 r.
M O D E L SPADO
C H R O N U L E O NARDA DA VINCI Przyrząd uskutecz
niający teoretycz
nie powolne opa
dania człowieka z wysokości.
y g o la wyjątkowy człowiek na tle stuleci, prawdziwy tytan ducha, którego geniusz
*4 twórczy o lat długie szeregi wyprzedził czas, największy z artystów Odrodzenia włoskiego, malarz, rzeźbiarz i budowniczy, osobliwość wielorakiej wiedzy — to Leonardo da Vinci, urodzony w roku 1452 w Vinci, pod Empoli, zmarły w roku 1519 we Francji na zamku Cloux, koło Amboise.
Ojcem jego był notariusz florencki Ser Piero, matkę zaś szesnastoletnia dziewczyna i w gospodzie w Vinci. Od czternastego roku życia wychowuje się Leo 'lorencji w domu notariusza, ożenionego już po przyjściu na świat przy
szłej sławy z bogatą mieszczką, która przygarnęła owoc miłości Ser Piera.
Leonardo bardzo wcześnie zdradza zainteresowania artystyczne i wreszcie w ośm- nastym roku życia spełniają się jego marzenia: zostaje uczniem a następnie współ
pracownikiem Verrocchi'a. W słynnej jego pracowni da Vinci kształci się wszech
stronnie w malarstwie i rzeźbie. Pierwsza jego wielka praca wykonana już po u s a modzielnieniu się, to „Pokłon Trzech Króli”, malowany dla zakonników florenckiego klasztoru S. Donato, obraz niestety niedokończony Jak wiele dzieł mistrza, znajdu
jący się zaś obecnie w Uffici. W tym samym czasie mistrz maluje „Sw. Hieronima", który znaj
duje się obecnie w galerii Watykańskiej.
Rok 1483 to okres największych przeżyć Leo
narda, pojawienie się jego na dworze Ludwika Sforzy w Mediolanie, gdzie zaczyna się i dopełnia najintensywniejsza działalność da Vinci na wszyst
kich polach sztuki i nauki.
Beztroskie życie, ogólny podziw jaki wzbudza wokoło, dużo przyjaciół, służby i koni, to charakte
rystyka tego czasokresu w życiu g e n i a l n e g o artysty.
KOSTIUM NURKA W PRO
JEKCIE LEONARDA DA VINCI Na wykresach i rysunkach po
dany jest schemat dróg od
dechowych przyrządu.
.■
Ubrany zaw
sze jak króle
wicz z b a j k i ,
■ - . n l i i i różowy, ułubio- ny jedwabny płaszcz, czarny beret na głowie, z długą blond brodą, był ulubieńcem Mediolanu i ca- łych Włoch.
W tym czasie wykonuje Le- onardo dla Ludwika Sforzy model
Afe, bronzowego pomnika Franciszka
'TtSt Sforzy, a przygotowania przejawiające Ts się w ogromnej ilości szkiców świadczą
" wymownie o zmaganiach twórcy z pro-
blemem odtworzenia monumentalnego jeźdźca na koniu, który to model rozbili niestety w r. 1499 francuscy żołnierze po zdobyciu Mediolanu przez Karola VIII.
"alJ Pracując dość intensywnie w tymże okresie nad
portretami, tworzy da Vinci malowidło przedstawiające Cecylię Gallerani, co do pochodzenia którego z pra
cowni genialnego artysty toczył się długie wieki spór wśród znawców dzieł Leonarda.
Z upadkiem Ludwika Sforzy po kapitulacji Mediolanu, da Vinci opuszcza miasto, udając się po krótkim pobycie w Mantui i Wenecji do Florencji.
Nadchodzi rok 1501.
Leonardo, wciąż wspominający z żalem Mediolan, jakby nieco zanied
bał się w swych pracach. Brak mu towarzystwa, zabaw, brak bodźca do prac i pomysłów. Wykańcza karton do obrazu św. Anny dla kościoła St. Maria Annunziata, ale obrazu samego znowu nie wykonuje, pochło
nięty staraniami dostania się na pokoje Cezara Borgii, co udaje się mu w r. 1502. Powołano go tam do wykonania pewnych prac pomiarowych i wodnych, po roku wraca znów do Florencji, gdzie maluje między in
nymi głośny wizerunek trzeciej małżonki Franciszka del Giocondo, Mon- ny Lizy, własność późniejszą Luwru.
Niechęć ku Michałowi Aniołowi, nie pozwala Leonardowi da Vinci na wykończenie fresku w sali Wielkiej Rady w Palazzo Vecchio z wy
obrażeniem bitwy pod Anghiari. Michał Anioł jął się planów tejże pracy podchodząc do tematu jednak ze stanowiska nowego ustosunkowania się do sztuki, innego od zapatrywań Leonarda, co tego ostatniego zraziło z miejsca.
W jakiś czas później nie mogąc się pogodzić z duchem nowych prą
dów w sztuce, nawet nieco lekceważony przez młodą generację, żegna Florencję, oddając się w r. 1506 w służbę nadwornego malarza króla francuskiego.
A słynN A1 ■
NIEJSZY P O R T R E T Ś W I A T A
„Monna Liza" — arcydzieło malarskie Leonarda da Vinci, nie mające s o b i e równych w malarstwie portretowym stuleci.
pr<
™ Prac m a l a r s k i c h wyliczyć należy przede wszystkim f i . ..Ostatnią Wieczerzę", malowaną dla refektarza klasztoru
Sollaria delle Gracia, uważaną za najgłówniejsze dzieło
£Z ▼ malarskie Leonarda, dalej słynny portret „Monny Lizy”,
^ B największe arcydzieło portretowe wszystkich czasów, wresz- j B B cie znane powszechnie „Zwiastowanie”, „Bachus" I „La Belle 4 B ^ Ferronićre".
T Ł f c O mnóstwie rysunków i szkiców węglem, kredą, tuszem, ołów- J
— k‘em; uwidoczniających jego zainteresowania i studia przyrodnicze I Ł j architektoniczne, anatomiczne, mówić nie sposób. I B r Z prac rzeźbiarskich dziwnym trafem nie pozostało nic, nie znamy też I budowli, które by wykonano według planów da Vinci. I
Gnany wciąż nowymi pomysłami, nie kończy żadnej ze swych prac, zosta- U wiając tylko materiał do dzieł, zdumiewających ogromem treści i wiedzy 1 lako inżynier, malarz, rzeźbiarz, architekt, literat, fizyk, mechanik, konstruktor,
PHOTO ^ ^ B M B
TYP CZÓŁ-
GU - WEDŁUG “ --- PLANU DA YINCI Naiwny w konstrukcyj
nym podejściu, budzący atoli g ro z ę morderczym wyposażeni wokół sieczny, zmechanizowany >
wojenny.
NUREK DZISIEJSZY Współczesne odpowiadające pod każdym względem celo
wi skafandry głębinowe z tle
nową aparłurą głębinową, za- p e w n i a j ą c e człowiekowi 100%-we bezpieczeństwo.
"■—"Siedem lat później, niemal u schyłku życia da Vinci przebywa w Rzy
mie. Tam jednakowoż przechodzi gorzką próbę, bo papież Leon X nie zleca mu żadnych prac o większym zakroju. Z bólem zmuszony patrzeć na rosnącą tymczasem popularność i wzięcie współzawodniczących z nim dwóch już tym razem twórców najświeższych prądów Odrodzenia włoskiego, Michała Anioła i Rafaela, w odróżnieniu od nich pozostał przecież Leonardo wybitnym naturalistą w swych dziełach.
Leonardo da Vinci wprowadza jako pierwszy do malarstwa światło
cień, tak gorliwie potem naśladowany przez wielkich mistrzów pędzla, uwidoczniony zaś z całą finezją artystycznego piękna w „Madonnie wśród skał”. Wdzięk i subtelność obok tak charakterystycznej dla twórczości Leonarda miękkiej linii falistej, to najwybitniejsze cechy ma
larskiej ekspresji da Vinci, uwydatniające się szczególnie w postaciach kobiet i młodzieńców o twarzach i budowie efebów. Z mnóstwa jeg°_
g e o lo g , p a le o n to lo g , b o ta n ik , f iz jo lo g , - jlo z o s ta w lł k ^ o s a T ^ I n ą ilo ś ć p r a c z ty c h z a k r e s ó w .
Buduje śmigło, spadochron, dzwon nurkowy, armatę, pompy. ’ lewary, — w modelach oczywiście, a choć brak psu praklycz-3 nej wiedzy czasów dzisiejszych w tych usilowaniuih przecież "
zastanawia zmysłem wnikliwości w podstaw o w e rody i fizyki. Część rękopisów tego wszechstronnego człowie
ka zaginęła, zachowane obejmują 1500 wielkich stron z rysun
kami i wykresami zebrane w całość w Bibliotece Ambrozyj- skiej w Mediolanie. Ogółem skompletowano przeszło 5000 stron rękopisów Leonarda da Vinci, mistrza nad mistrze, praw
dziwego geniusza wieków. Szkoda, że żył kilka stuleci — za wcześniel
B ^
Stefan Krasiński
M OTOCYKL JADĄCY PO KAŻDYM TERENIE
Na bezdrożnych terenach Wschodu zastosowali Niemcy z dobrym skutkiem kota łań
cuchowe, które po
ruszają się swobod
nie p o k a ż d y m terenie.
DUCE M Ó W I!
Szef rzędu włoskiego Be
nito Mussolini, po osiem- nastomiesięcznym milcze
niu złożył w tych dniach w Rzymie obszerne poli
tyczne i wojskowe spra
wozdanie przed izbę fa- szysiowskę i całym rzędem.
Z m o w y t e j przebijało p r z e d e wszystkim prze
świadczenie, że Niemcy i W łochy ramię przy ra
mieniu będę walczyć obok siebie aż do wspólnego
zwycięstwa.
Midwoy
iriliń**
TU PANUJE JAPONIA I
w
dniu 7 grudnia upłynęła pierwsza rocznica przystępienia Japonii do wojny z a l i a n t a m i . Nasza mapa uzmysławia olbrzymie obszary, które dziś, po upływ ie roku wojny, należę do tego mocarstwa sprzymierzonegoz Niemcami i Włochami.
TRANSPORT RANNYCH NA SAN
KACH C IĄ G N IO N Y C H PRZEZ PSY Na dalekiej północy na bezdrożnych obszarach objętych wojnę, armia liń
ska używa do transportu prowiantów i amunicji do przednich linii (rontu, sanek zaprzężonych w psy, gdyż je
dynie tego rodzaju zaprzęgi mogę w tych okolicach służyć jako środek
komunikacyjny.
Scherl Atlantic Luce r .a .z . P.K. G ó lie P.B.Z
PRZED W ALKĄ WRĘCZ Wcięż nowe łale ataków rozbijaję się o niewzruszony łront obronny Niemców i ich sprzymierzeńców. Bardzo często przychodzi tu do zmagań pierś o p ie rl lub do zaciekłych walk granatami ręczj SCHWYTANI
DYWERSANCI Wojska węgierskie po za
ciętej w a l c e wypędziły z kryjówki sowieckę ban-
■J— d— e^ eeelń w -i w zięły
f ’ c*<łg dalszy
| Tymczasem rozprawa mia- się ku końcowi. Jeszcze kilka dni — i Dęborówna
■ostanie uznaną winną za
nuconego jej czynu, albo Ptlewód sądowy zostanie 'Morzony z powodu braku Zwodów winy.
« Grzebiński zdawał sobie 1 tego sprawę. Flora miała 7° s w o j e j stronie bez
względną większość, ale dla Ttenisiawa było to bez zna-
Penia.
i Zrozumiał, że chwila na- fezła, że w obronie Flory je wolno mu wahać się dłużej.
Więc przestał się wahać.
I
?0 MS
XIII.
Mały wykwintny budua- Sk tonął w posępnej ciszy, la kanapie, wśród koloro- 'ch poduszek, leżała Edyth.
;ła mizerna i blada. Jej tamę oczy, głęboko zapad-
ięte, zgaszone i otoczone ziemistymi cie- iami, wydawały się większe jeszcze, niż wykle. Usta były blade i zeschłe, a w ką- Ikach ich czaiły się bolesne zmarszczki. Po- tążona była w głębokim zamyśleniu. Mijały idziny, a ona leżała nieruchomo, zapatrzo- J uparcie gdzieś przed siebie.
Ciszę przerwało delikatne pukanie. Edyth liosła głowę.
Weszła pokojówka i podała Edyth zam- liętą wizytową kopertę.
Pokojówka znikła za drzwiami, a wkrótce otem stanął w progu Grzebiński. Skłonił się lisko. Nie znalazła nawet tyle siły, by wstać
&9 jego powitanie, tylko patrzyła na niego W milczeniu, a gdy wreszcie podszedł do Mej wyciągnęła rękę.
— Witam panal — rzekla z przymusem.
Grzebiński skłonił się po raz wtóry i przy
cisnął tę rękę do ust.
i — Proszę, niech pan usiądzie! — W pięknej hrarzy Grzebińskiego dojrzała zwykły spo
kój, tylko oczy miał zmęczone bezsennością.
Tych dwoje ludzi cierpiało jednakowo silnie, choć odmiennie.
Stanisław objął spojrzeniem twarz Hi
szpanki.
— Czy domyśla się pani, dlaczego pozwo
liłem sobie zmącić pani spokój w jej własnym domu?
— Zapewne chce pan mówić ze mną o Flo- fentynie!
— Tak jest!
Zapadło milczenie. Edyth bladła w oczach, lecz panowała nad sobą. Czekała, co powie jej Stanisław. Popatrzyła mu w oczy otwar
cie i szczerze, choć nie bez lęku.
— Przyszedłem pani powiedzieć, że musi Pani ocalić Florentynę.
Nie odrzekła nic.
— Pani lepiej, niż ktokolwiek inny wie, że Panna Dęborówna jest niewinną. Pani więc tttusi ją oczyścić z zarzutu i uniewinnić.
Słowa: „lepiej, niż ktokolwiek inny", wy
mówił spokojnie, ale twardo. Twarz Edyth mieniła się.
— Nie wiem czego chce pan ode mnie!
Radabym nawet kosztem własnego życia Uniewinnić Florę, ale jak ja to uczynić mogę?
Stanisław ujął w przegubie jej rękę.
— Panno Ferallano, niech pani wskaże są
dowi właściwego winowajcę. Jeżeli pani nie Uczyni tego, ja będę zmuszony to zrobić, a — przysięgam pani — z uwagi na Floren
tynę nie chciałbym pani gubić.
Edyth była blada, jak trup. Ręce jej dy- łotały.
— Czego pan chce ode mnie? — broniła się ostatkiem sił.
Utkwił w niej zimne spojrzenie.
— Panno Ferallano, postanowiłem bronić Plorentyny i każda droga jest dla mnie do- łra, a pani musi mi w tym dopomóc, pani, fctóra jesteś sprawczynią wszystkich nie
szczęść Florentyny. Gdy gubiłaś inne, mil
czałem, choć buntowało się we mnie serce, Plorentyny zgubić nie pozwolę!
Nagle ujął jej dłonie ruchem serdecznym i pełnym dobroci.
_ Panno Edyth, niech pani mi ufa! Jeżeli jest pani zależna od kogoś, kogo słuchać musi, może nam obojgu wspólnymi siłami Uda się zniszczyć tę zależność. Znam panią nie od dzisiaj i widzę, że kocha pani Florę głęboko i prawdziwie. Dlatego przypuszczam, że jakaś straszliwa tajemnica każę pani gu
bić przyjaciółkę w chwili, gdy tak bardzo chciałaby pani obronić ją. Czy naprawdę nie ma żadnego sposobu ocalenia panny Flory bez narażenia pani? Proszę o tym pomyśleć!
Ja będę pani dopomagał ze wszystkich sił!
Edyth zalała się łzami: Była złamana.
— Skąd pan zna moją tajemnicę?
— Pani! Zbyt blisko żyłem przy tobie i Florentynie, zbyt bezpośrednim byłem świad
kiem tych nieszczęsnych wypadków, bym nie miał dostrzec, że pani jesteś narzędziem w rę
ku kogoś, kto umie ci rozkazywać. Ja to przecież znalazłem na hotelowym dziedzińcu grzebyk pani, zgubiony wtedy, gdy zniknęła Ewa Bronówna. Ja słyszałem mimo woli, jak hamawiala pani nieszczęśliwą Agnes Balfoor do wyjazdu w góry do panny Dęborówny.
Ja wreszcie. . .
— Niech pan nie kończy! — krzyknęła Edyth z przerażeniem.
Stanisław umilkł. Edyth siedziała przez chwilę z twarzą ukrytą w dłoniach. Gdy wre
szcie podniosła głowę wzrok jej był promien
ny a „s
m X#E//1EI
V;
— Znalazłam sposób! — rzekła radośnie. — Sposób ten na razie ocali ją choć później może zgubić bez ratunku. Ale zrobię to!
Tylko niech pan czuwa nad Florą, niech pan postara się przewlec rozprawę na trzy dni.
Do trzech dni wszystko będzie zrobione. Je
żeli zawiodę, może pan uczynić co zechce!
Stanisław splótł oczy z jej oczyma. Patrzyli na siebie długo i w milczeniu. Wreszcie Grze
biński schylił się i podniósł do ust obie jej ręce.
— Ufam pani! — rzekł i wyszedł.
XIV.
Rozprawa rozpoczęła się znów. Losy oskar
żonej miały się rozstrzygnąć. Przewodniczący wstrzymał rozprawę na trzy dni na wniosek obrony, która podjęła się w tym terminie dostarczyć niezbitych dowodów niewinności oskarżonej.
Zadźwięczał dzwonek: dając znać, że nad
chodzi trybunał. Wszyscy powstali z miejsc.
Zaledwie przewodniczący wypowiedział kil
ka pierwszych słów, woźny sądowy wpro
wadził listonosza.
— List polecony do pana sędziego prze
wodniczącego rozprawy! — czytał listonosz, trzymając w ręku dość dużą kopertę.
Przewodniczący pokwitował odbiór i pod
niósł kopertę do oczu:
J ^ a p e la n a d c h o d z ą c e j z im y
Przez drzew gałęzie idzie głos.
Wicher z pogwizdem brzozy włos Targa i zwiewa liście w las Ogołacając z letnich kras
Lubię przychodzić pod ten pień Słuchać i słuchać, choćby dzień Pochylam licho. Jakiś jęk Ja śmiać się mogę. Próżny lęk Ze z wiosną wróci warkocz ten
Ja wiem, że dla mnie marzeń sen złudny już się nie ziści.
„Sprawa publiczna. Otworzyć na sali rozpraw i przeczytać głośno".
Na sali powstała wrzawa. Przewodniczący uciszył ją natychmiast i rozdarł kopertę. We
wnątrz znajdowały się dwa listy: jeden krótki, adresowany do przewodniczącego, a drugi bardzo duży, złożony z kilku kartek. W środ
ku drugiego listu znajdowało się damskie wieczne pióro.
Przewodniczący ujął w dłoń list adresowa
ny do siebie i wstał. Na sali zrobiła się ko
ścielna cisza.
Niesłusznie posądzacie Florentynę Dę- borówną. Puście wolno tę dziewczynę, gdyż serce jej czyste jest, jak strumień górski, a winowajcy należy szukać w innej
Nazwiska jego me wskazę chocby dlatego, że właśnie ja mm jestem. Pan Balfoor posiada list mój przy którym swe
go czasu przesłałem lekarstwo dla córki jego, chorej na śpiączkę. Porównajcie tam
to pismo z obecnym, a przekonacie się, że jest to samo.
Aby was ostatecznie przekonać o niewin
ności oskarżonej Dęborówny, załączam list, pisany własnoręcznie przez Agnes. Oddaj
cie go matce, gdyż do matki pisała go na kilka godzin przed śmiercią. Przesyłam również wieczne pióro, które — o ile wnio
skuję z monogramu — należało zapewne do panny Balfoor „ r - ..
D. C.
Przewodniczący umilkł. Sala rozpraw hu
czała, jak ul przed wyrojem.
_ Proszę o spokój — wołał przewodni
czący, targając dzwonkiem.
Publiczność ucichła natychmiast.
— Czy jest obecna pani Maria Balfoor, itka śp. Agnes Balfoor?
/ 1
f i )
— Jestem! — odpowiedział przerywany płaczem głos kobiecy.
_ Może pani będzie łaskawa podejść tu do mnie!
Za chwilę przy stole przewodniczącego stanęła pani Balfoor w żałobnej czerni. Prze
wodniczący podał jej list, który miała napi
sać Agnes. .
— Czy poznaje pani pismo swej córki?
Mary podniosła papier do oczu — i na nowo zalała się łzami. Poczęła przyciskać list do serca i ust, krzycząc wśród spazma
tycznych łkań: Agnes, Agnes, moja Agnes!
Z galerii odpowiedział jej histeryczny krzyk kilku kobiet i głośny płacz. Sędziowie spo
glądali na siebie bezradni. Wreszcie i Flo- rentyna ukryła twarz w dłoniach i poczęła płakać jak dziecko. Z lawy świadków poder
wał się wysoki, czarno ubrany mężczyzna — i pobiegł w stronę łkającej Mary. Był to oj
ciec Agnes. Pochylił się nad listem i rzuciw
szy nań okiem zwrócił się do przewodniczą
cego.
— Poznaję własnoręczne pismo mojej za
ginionej córki. Mogę to zeznać pod przysię
gą. Poznaję również listownik z monogramem AB i naszym herbem rodzinnym. Czy pan przewodniczący pozwoli, że odczytam ten list głośno?
— Proszę! — rzekł przewodniczący.
Skarga lutej zawiei, targa w leśnej alei,
skrzący wczesnymi mrozy, drżący warkocz tej brzozy, biały. W ustroń natury cały, pieśni wichury,
zgrozy płacze w tym drzewie, brzozy. Czy ona nie wie, cudny zielonych liści.
Helena Zakrzewska
Na sali zapanowała śmiertelna cisza. Wszy
stkie oczy zawisły na ustach czytającego.
„Najdroższa, ubóstwiana matko moja!
Piszę ten list bez nadziei, by kiedykolwiek doszedł do twoich rąk, gdyż stąd, gdzie jestem, chyba ptak się przedostanie, prze
latując powietrzem. Jestem zamknięta wśród skał, z których Boska chyba ręka wyrwać mnie potrafi. A jeżeli mimo wszystko otrzy
masz kiedyś ten list, to mnie może nie bę
dzie już wśród żyjących. Albowiem ja, Mary, nie wiem, ani gdzie jestem, ani tego, co się ze mną stanie.
A jednak — czy uwierzysz mi? Czy uwie
rzysz? — tu, gdzie jestem znalazłam się dobrowolnie. Nikt mnie do tego nie zmu
sił, przynajmniej fizycznie, nikt wobec mnie nie użył podstępu. Sama tu przyszłam.
Ale jak? Kiedy? Zatraciłam zupełnie ra
chubę dni i nie wiem, ile ich upłynęło od owego wieczoru, w którym opuściłam Ho
tel Wielki- L
Jest to fakt tak przerażający w tej chwili mnie samą, tak niezrozumiały, że od pierw
szej sekundy odzyskania przytomności usi
łuję przypomnieć sobie, co się stało wów
czas, gdy świadomie i dobrowolnie opu
ściłam Hotel Wielki i uciekłam do lasu.
Co potem było — nie wiem! Może spałam, a może byłam nieprzytomna! W każdym razie obecnie z dziwną bystrością przypo
minam sobie wszystko, co zaszło.
Był wieczór chłodny i ciemny. Od samego rana padał deszcz, a pod noc wzmógł się jeszcze. Pan Grzebiński przywiózł mnie z Zakopanego. Wysiadłam przed bramą, a on odprowadzi! wóz do garażu. Nie zwa
żając na deszcz stałam na dziedzińcu, spo
glądając w jasno oświęl'
Florentynę, krzątającą się żywo. Służba nakrywała wła
śnie do kolacji. Patrzyłam na nią długo, gdyż — jak zwykle — przykuwała mnie cudowna piękność tej nad
zwyczajnej istoty. Gdy znik
nęła mi z oczu, uczułam na
gle nieprzezwyciężoną chęć spojrzenia w stronę lasu.
Odwróciłam głowę, a potem odwróciłam się cała w stro
nę lasu, który wołał mnie do siebie zupełnie ludzkim gło
sem. I nagle uczułam, że muszę tam pójść! Jakaś dzi
wna radość i tęsknota za tym mokrym lasem, opanowały mnie zupełnie. W tej chwili przypomniałam s o b i e , że Flora tak gorąco p r o s i ł a mnie, bym nigdy nie odda
lała się sama z pensjonatu, ale był to jeden błysk. Na samą myśl, że ktoś mógłby m n i e zatrzymać, poczułam wściekłość i gotowość odda
lenia się przemocą, choćbym zabić miała stojącego mi na przeszkodzie.
Z garażu wyszedł Grzebiński. Uświado
miłam sobie, że obecność moja przed bu
dynkiem musi zdziwić go, więc natych
miast wpadłam we drzwi i udałam się do jadalni. Umyślnie przeszłam koło Flory, wiedząc, że Grzebiński uwiadomi ją o mym powrocie. Uśmiechnęła się do mnie i rze
kła: — „Dobrze, że wróciłaś już, bo na dworze bardzo jest brzydko". — Powiedzia
łam jej, że biegnę przebrać się. Na kory
tarzu było pusto. Jak tylko mogłam naj
szybciej wybiegłam na dziedziniec. Serce biło mi w obawie, że spotkam kogoś, ale nie dojrzał mnie nikt. Obeszłam dziedziniec bokiem i poczęłam całym pędem biec w stronę lasu.
Co się ze mną działo! Czułam niewysło- wioną rozkosz i radość. Lecz gdy znalazłam się w lesie poczułam niespodziewanie stra
szną, obłędną trwogę. Może to były resztki świadomości? A potem stało się ze mną coś dziwnego: uczułam na ciele dotknięcie milionów rozpalonych szpilek, ołowiane kule zawisły mi u nóg. Na tle czarnego lasu i nieba dojrzałam, choć było już ciem
no, dwoje oczu czarniejszych od nocy, a tak ogromnych, że przesłaniały sobą cały ho
ryzont. Oczy te były rozpalone, jak pło
mienie, grające całą gamą pokus i obietnic a jednocześnie rozkazujące. Ciągnęły J®n**
za sobą. Szłam ku nim. Chciałam przesłonić twarz rękami, by nie widzieć tej zabójczej siły, ale coś, jak żelazna dłoń, odrzuciło mi ręce od twarzy. Nagle, w jednym ułam
ku uprzytomniłam sobie, że znam te oczy, że już widziałam je, że raz już uległam ich piekielnej sile, że raz już rzuciły w duszę moją rozkaz, któremu nie oparłam się. te same oczy zmusiły mnie swego czasu, bym wyjechała do hotelu Florentyny. Tak! To one wtedy kazały mi, a ja — bezsilna i bez
wolna — musiałam spełnić ich wolę. Dla
tego oparłam się prośbom twoim i łzom, gdyś błagała mnie o zaniechanie tego za
miaru. Było to w jakiś czas po zaginięciu owej młodej dziewczyny ze Lwowa! Maryl Przebacz mil Ja dziś dopiero uświadamiam sobie to wszystko, dziś dopiero widzę, co się stało! — To były oczy tej Hiszpanki, Edyth Ferallano! Poznałam je! Gdy obie z Florą były w naszym domu po mojej cho
robie, ona to — wywiódłszy mnie do ogro
du — jednym spojrzeniem rzuciła mi w du
szę truciznę i kazała mi jechać do Hotelu Wielkiego! Nie byłam w stanie oprzeć się temu rozkazowi. Co to było, nie wiem!
Przysięgam ci, Mary, że nie wiem! Ale za
czynam przypuszczać, że .. . (słyszę Mroki w dalszych pokojach. Ktoś idzie do iąnie.
Prędko muszę schować list. Skończę go później, o ile ..
Pan Balfoor skończył. Zapadła straszna ci
sza. Wszyscy trwali w osłupieniu i przera
żeniu.
Nagle w jednym kącie sali rozpraw buch
nął płacz tak rozpaczliwy i żałosny, że sę
dziowie uczuli w kościach mróz, a publiczność poruszyła się jak las, w który wiatr uderzył.
Wszystkie spojrzenia pobiegły ku oskarżonej.
To płakała Florentyna. Obsunęła się na ko lana i, klęcząc tak w lawie, kryła twarz w splecionych pod głową ramionach, tarza- iac się w bólu i udręce. Ta ambitna dziew- czyna płakała teraz jak zbite i skrzywdzone dziecko, na cały głos. Wołałaby była posto- kroć usłyszeć z ust przewodniczącego wyrok śmierci na siebie, niż okropną pewność, ze Agnes nie żyje już. Przy tym rozdarła jej serce ta do głębi wzruszająca obrona zza grobu. Florentynę ogarnęła jakaś święta cześć, uwielbienie i bolesna wdzięczność, po
zbawiona zupełnie egoizmu, który obcy był jej czystej duszy.
Lecz za to po raz pierwszy wybuchnęła w niej gorycz i żal do tego człowieka, sie
dzącego naprzeciw w czarnej todze, który ją obwiniał o usunięcie Agnes, właśnie ją, co oddałaby chętnie wszystką krew, by móc wskrzesić Agnes, oddać ją rodzicom i narze
czonemu, który rozpoczynał dwudziestyósmy rok życia skroniami, siwymi jak u starców.
Miarę boleści przepełniła straszna, druzgo
cąca wiadomość, że sprawczynią wszystkiej nieszczęść była Edyth, jej ucieczka i oslodfi w dniach tych okropnych wydarzeń. Dlaczego to robiła? A więc dlatego na próżno szukała jej w dniu tym na ławie świadków, że wino
“ rzed ręką i" ,,: ij’il cl"
się, od n o siła w ra żen ie, że um ie ra , albo zapada w c ię ż k i sen, z k tó re g o się ju ż n ie zbudzi.
W te j c h w ili p o d n ió s ł się G rz e b iń s k i i p o p ro s ił p rze w o d n iczą ce g o o p o z w o le n ie zło że nia n o w y c h zeznań..
O b ro ń ca D ę b o ró w n y p o c h y lił się nad n ią prosząc, b y u s p o k o iła się. P rz e m a w ia ł cich o , tk liw ie , p rz y ja ź n ie . R eszty d o k o n a ł głos S ta
n isła w a . P od niosła za p ła ka n ą tw a rz i poczęła p a trze ć na nie g o zm ęczonym w z ro k ie m , k t ó r y s p ra w ia ł m u z u p e łn ie fiz y c z n y ból, w p ro s t nie do zn ie sie n ia . U z y ska w szy p o z w o le n ie p rze w o d n iczą ce g o w y c ią g n ą ł z p o rtfe lu ja k iś lis t i o tw o rz y ł go.
— O to je s t lis t, k tó r y o trz y m a łe m d z is ia j od pa ni F e ra lla n o . Jest d o k u m e n te m ta k ce n n ym d la c a łe j s p ra w y , że c h ę tn ie oddam go do a k tó w są d o w ych , ja k o je d e n z n ie z b ity c h d o w o d ó w n ie w in n o ś c i o s k a rż o n e j. Pism o pa ni F e ra lla n o po zna ję, g d yż znam je b a rdzo d o brze. M ożn a zresztą p o ró w n a ć je z p o d p is a m i, z n a jd u ją c y m i się w a kta ch . T reść tego lis tu je s t n a stę p u ją ca :
„D o trz y m a ła m s ło w a ! D o p rz e w o d n ic z ą cego ro z p ra w y p rz e s y ła się o ry g in a ln y lis t A gn es B a lfo o r. L is t te n ta k w y ra ź n ie w s k a z u je w in o w a jc ę , że F lo re n ty n a n ie zobaczy m nie ju ż n ig d y ; u m a rła m d la św ia ta . Do N o w e g o Sącza n ie w ra ca m . Jest to zu
p e łn ie ja sn e : a re s z to w a n o b y m n ie n a ty c h m ia st. A prze cie ż — o Boże! — ja n ic n ie je ste m w in n a ! N ie c h m i p rze b a czy F lora , a pan n ie ch m i u w ie rz y ! N ie c h zapom ną o m n ie w sz y s c y ci, k tó r y m n ie d o b ro w o ln ie w y rz ą d z iła m ty le k rz y w d , że n ie m am p ra w a ż yć w ś ró d nich.
N ie c h p o lic ja n ie s ili się na o d n a le z ie n ie m nie. B y ło b y to z u p e łn ie be zcelow e . Jestem tam, gd zie J a n in a M ie rz y ń s k a , Ewa Bro- nó w na i A gn es B a lfo o r — i te w s z y s tk ie , k tó re d o tych cza s z n ik n ę ły w sposób ta je m n ic z y . T y lk o , że one z n a la z ły ju ż s p o k ó j w ie k u is ty , a ja ż y ję i t r a w i m n ie rozpacz, że w ła ś n ie ja b y ła m z ły m przeznaczeniem f lo r y , k tó rą k o c h a ła m n ie ja k sio stra , n ie ją k p rz y ja c ió łk a , ale ja k w ie r n y pies, p rz y g a rn ię ty przez d o b re g o pana p o d łu g ie j tułaczce.
E d y th F e ra lla n o ".
G rz e b iń s k i w y s z e d ł z ła w y i o d d a ł lis t p rze w o dn iczące m u. S ę d zio w ie w o ta n c i w z ię li go n a ty c h m ia s t i p o c z ę li o g lą d a ć i o d c z y ty w a ć po raz d ru g i.
A tym czasem na s a li p o w s ta ł ja k iś d z iw n y ruch . W d a ls z y c h m ie js c a c h p o w s ta ł ru m o r.
nę F lo re n ty n y p o c z ę ły le c ie ć cza p ki, c h u steczki, rę k a w ic e .
Z e rw a ła się burza o k la s k ó w , p rz e ry w a n a o k rz y k a m i s y m p a tii i g ra tu la c ji, rz u c a n y m i w stro n ę o s k a rż o n e j.
— Proszę się n a ty c h m ia s t u c is z y ć ! — w o ła ł p rz e w o d n ic z ą c y , t a r g a j ą c e n e rg ic z n ie d z w o n kie m .
A le głos je g o g in ą ł z u p e łn ie .
— Proszę się u ciszyć, bo każę n a ty c h m ia s t o p ró ż n ić salę! — k rz y c z a ł s ę d z i a w a lą c d z w o n k ie m w stół,
N a n ic ! W d z ie ja c h s ą d o w n ic tw a n ie n o to w a n o ta k ie g o u n ie s ie n ia .
K to ś w d a lszych m ie js c a c h m ia ł p rz y sobie pą sow ą różę. R z u c ił ją z o k rz y k ie m w s tro nę F lo re n ty n y . K w ia t u p a d ł tu ż prze d ła w ą o ska rżo n ych . Jed en z o b ro ń c ó w s c h y lił się, p o d n ió s ł różę i o d d a ł D ę b o ró w n e j. Potem u ją ł je j rę k ę i p rz y c is k a ją c do ust m ó w ił coś d łu g o , d łu g o , — w id a ć w in s z o w a ł je j ta k n ie sp o d zie w a n e g o , a ta k dla n ie j szczę śliw e go o b ro tu s p ra w y .
F lo ra p o d n io s ła się w ła w ie i stan ęła n ie ru ch o m o . W rz a w a m o m e n ta ln ie u c ic h ła , ale ona n ie p o w ie d z ia ła nic, t y lk o w o d z iła o c z y ma po tw a rz a c h tłu m u . W s p o jrz e n iu je j b y ła w d zięczn ość, ale nie b y ło rad ości. W p e w n e j c h w ili ź re n ic e je j s p lo tły się ze sp o jrz e n ie m p ro fe so ra B ro n y . K jw a ł w je j s tro n ę g o łę b io * b ia łą g ło w ą , u śm ie ch a ją c się. W te d y na je j usta w y b ie g ł uśm iech, ale ja k iś ro z d z ie ra ją c y i b o le s n y —• i po b le d z iu tk ie j tw a rz y s to c z y ły się je j p rę d k o d w ie w ie lk ie łzy.
XV.
S ta n is ła w G rz e b iń s k i s ta ł p rz y o k n ie sw e
go p o k o ju na p a rte rz e H o te lu W ie lk ie g o . G łę b o ka b ru zd a za m y ś le n ia na czole i zacię
te usta zd ra d z a ły , że w a ż y w m y ś la c h ja k iś plan , że coś p o sta n a w ia .
Za okn em m ig n ą ł ja k iś cień. S ta n is ła w szyb ko o d w ró c ił się. Z o b a c z y ł sta je n n e g o .
— Sobek, chodź tu do m n ie ! czekam na c ie b ie ju ż d o syć d łu g o !
— Już idę, p a n ie in ż y n ie rz e !
B y ł to m ło d y , d w u d z ie s to le tn i z a le d w ie g ó ra lc z y k , re z o lu tn y , ś m ia ły , d o G rz e b iń s k ie g o ba rdzo p rz y w ią z a n y .
— U siądź tu ! — rz e k ł S ta n isła w , p o cią g a ją c go za rę k ę na otom anę.
Sobek u s ia d ł i u w a ż n ie p a trz y ł w tw a rz G rz e b iń s k ie g o . Z ro z u m ia ł n a ty c h m ia s t, że je ż e li „ p a n " go w z y w a , m u s i ch o d zić o coś b a rdzo w ażnego.
tu m ó w ić, zosta nie m ię d z y n a m i dw om a , ro zum iesz?
— R ozum iem , p a n ie in ż y n ie rz e !
— N ie w sp om n isz n ik o m u a n i sło w a, ch o ć
b y cię n a w e t p y ta n o !
— J a k pan sobie ż y c z y !
G rz e b iń s k i w s ta ł i po czą ł ch o d zić po p o k o ju . N a g le z a trz y m a ł się prze d c h ło p ce m :
— C h c ia łb y ś m ie ć s w ó j g ru n t, s w o je g o spo da rstw o?
— T o zna czy . . . to n ib y ja . . .
—- T y l
Sobek u śm ie ch n ą ł się sm utno.
— D użo b y m i p rz y s z ło z tego, ch o ć b y m - ta i c h c ia ł. ..
S ta n is ła w n a g le usiad ł.
— S łu ch a j, Sobek! dostaniesz ode m n ie pe w n e p o le ce n ie . J e ż e li o d p o w ie d n io w y w ią - żesz się z tego, o trzym a sz na w ła sn o ść pięć m o rg ó w g ru n tu i d rze w o na c h a łu p ę z m o je g o lasu.
C h ło p c u oczy z a p ło n ę ły , ja k św iece.
— W s z y s tk o zrobię, p a n ie in ż y n ie rz e !
— C h od zi o rzecz n ie z m ie rn ie w ażną. Po
w ie rz a m c i ją, ja k p rz y ja c ie lo w i, bo w iem , że m ożna ci zaufać. S łu c h a j w ię c i każd e m o je sło w o pisz w p a m ię ci, ja k na p a p ie rze : O d ju tr a prze sta niesz p o w o z ić k o ń m i. O b a n d a ż u ję c i p ra w ą rę kę , a ja k z a p y ta cię pa ni, lu b k to k o lw ie k in n y , co się stało , pow iesz, że cię k o ń k o p n ą ł. Za c ie b ie będzie je ź d z ił Szyszka. A ty będziesz c h o d z ił c a ły dzień, od ś w itu do z m ro k u k o ło p e n s jo n a tu i będziesz p iln o w a ł naszej p a n i! Z o ka je j n ie spuścisz!
G d z ie k o lw ie k się o d d a li p ó jd zie sz za n ią k r o k w k ro k , je n o tak, b y cię n ie w id z ia ła . G d y b y o d d a liła się z k im ś o b c y m p ó jd z ie s z za n ią, a przez p ie rw szą n a p o tk a n ą ze s łu ż b y osobę dasz m i znać, g d zie p a n i id z ie !
— A ja k pana in ż y n ie ra n ie bę dzie w d o mu, to co?
— Będę c a ły d z ie ń ! O d ju tr a n ie je żdżę wozem . W id z ia łe ś p rz y o b ie d zie teg o c z ło w ie k a w g ra n a to w y m u b ra n iu ? T o szofe r!
Ja c a ły d zie ń będę w s w o im p o k o ju , m o ż li
we, że do p o łu d n ia będę spał. J a k b y ś za
u w a ż y ł c o ś k o lw ie k p o d e jrz a n e g o — n a ty c h m ia st dasz m i znać.
C h ło p ie c słu c h a ł z z a p a rty m oddechem , a S ta n is ła w c ią g n ą ł po c h w ili d a le j:
— P am iętaj, Sobek, że ja k p a n i sta n ie się co złego, n ie u jd zie sz m i z rą k. Będziesz je j p iln o w a ł, ja k zb a w ie n ia w ła s n e j duszy, bo coś tu się n ie d o b re g o d z ie je od ja k ie g o ś czasu.
Jasne oczy g ó ra lc z y k a r o z b ły s ły lę kie m .
— A co g ro zi naszej pani? Jezu ! C zy ja k ie niebezpiecze ństw o?
G rz e b iń s k i p rz y m k n ą ł oczy.
— W s z y s tk o je s t m o ż liw e — rz e k ł przez ś c iś n ię te zęby.
Sobek na gle p o c z e rw ie n ia ł, ja k p iw o n ia .
— Panie in ż y n ie rz e , ś m ia łb y k to podn ieść rę k ę na anioła?
S ta n is ła w z d u s ił m u rę kę w p rze gu bie .
— . . . n ie m ó w n ic ! pam iętasz t y tę m ło d ą panią, co je ź d z iła kon no ? •— pannę B alfo or?
Sobek z ro zu m ia ł.
— O, Jezu . . . — ję k n ą ł.
— Będziesz uw ażał?
— Będę! — rz e k ł z mocą.
G rz e b iń s k i p o d n ió s ł się, w z ią ł z biurW ja k iś p a p ie r i p o k a z a ł ch ło p cu .
— Patrz, o to k o n tra k t d a ro w iz n y ! T o je*l k o p ia , a o ry g in a ł z n a jd u je się u notarius**
w Z akop an em . A le w z a m ia n za to, pani “ dzie w dzień bezpieczna. Zaś w n o c y ja b<
je j p iln o w a ł sam.
W ie c z o re m G rz e b iń s k i z a p u k a ł do pokoi1 F lo ry .
— P rzyszed łe m p ro sić, b y p a n i zechci*®
ła s k a w ie u d z ie lić m i u rlo p u na czas nieogt^
n ic z o n y . ■
— Ja k to? Chce m n ie pan opuścić? — *Y'
ją k a ła p rze stra szon a. S
- - N ie , c h c ia łb y m t y lk o u z u p e łn ić moje, stu d ia i napisać pra cę d o k to rs k ą .
Po raz p ie rw s z y w ż y c iu n ie u w ie rz y ła wM Z b y t dobrze zna ła je g o p ry w a tn e życie, •>'/
p rz y p u ś c ić , że z a le ży m u na z d o b y c iu dokWj ra tu filo z o fii. A le n ie z d ra d z iła się z ty®j bo w y c z u ła , że on p ra g n ie , b y oświadczeni*
je g o p r z y ję ła do w ia d o m o ści, że ma jaki*
u k r y t y ce l w ty m .
— N ie chcę b y p a n i z teg o p o w o d u nar8' żona b y ła na ja k ie k o lw ie k k ło p o ty — ciąg' n ą ł d a le j G rz e b iń s k i. — S zofer ju ż je s t w te lu W ie lk im , a w s z y s tk ie zasadnicze spr8’ ! w y z o s ta ły u re g u lo w a n e na p rze cią g jednego k w a rta łu . G d y b y je d n a k p a n i w jakiejkoW w ie k s p ra w ie w y je ż d ż a ła z H o te lu W ielkiego m n ie p a n i p o w ie rz y k ie ro w n ic ę lu b lejc8’
ba rdzo o to proszę. Będzie to je d y n a pray”, jem ność, na ja k ą p o z w o lę sobie podczas pf8 j c y . A c h a ! W id z i p a n i! W te j c h w ili przypoW n ia łe m sobie, że Sobek m ia ł w y p a d e k z k°' niem . K o p n ą ł go w p ra w ą rę kę dość silniej N a szczęście n ie u s z k o d z ił ko ści, ale rozdaf l [ s k ó rę i m ię śnie . C h ło p a k s tra c ił wła<M w ra m ie n iu .
— Boże! i cóż się z n im d zie je ? — zavfO' ła ła z n ie p o k o je m F lo ra .
— N ic się n ie d z ie je ! N ie c h się pa ni u'8, prze raża będzie z d ró w . Trzeba m u t y lk o kilkM ty g o d n i bezczynn ości. K o ń m i z a jm ie się SzY szka. W ra zie p o trz e b y pom oże m u AdaW i k t ó r y d o s k o n a le p o w o zi.
— T o z p e w n o ścią n o w y grze ch „P o ku sy ' I
— rz e k ła F lo re n ty n a . — O na ju ż raz p8"
n io s ła A g n e s . . . — U rw a ła nagle.
— C zy p rz y c h y la się p a n i do m o je j prośby*
— s p y ta ł p rę d k o S ta n isła w . — Z resztą ni8 opuszczę p e n s jo n a tu an i na je d e n dzień l i w razie ja k ie jk o lw ie k p o trze b y, n a jch ętnie j ^ stl
będę p a n i s łu ż y ł. U " 1
— N ie w id z ę p o w o d ó w , d la k tó ry c h m ia ł»'£n y"
b ym s p rz e c iw ia ć się panu. N ie u k ry w a m , *8 J ' X, c h o d z iło m i t y lk o o to, b y pan nie w y je c h 8* 1 stąd. W ie pan przecież, pa n ie S ta n is ła w ie , ż8 n ig d y b a rd z ie j n ie p o trz e b o w a ła m pańskiej F o p ie k i i m o ra ln e g o op arcia, ja k teraz. |te j <
G rz e b iń s k i z a m k n ą ł w d ło n ia c h je j ręC8' C ' A
— Panno F lo ro — rz e k ł ze w zru szen ie81 r (!gu
— n ie t y lk o p rzyrze cze n ie , złożone u m ie r8' I ją ce m u o jc u pani, z a trz y m u je m n ie tutaj' I N ie ma ta k ie j cen y, za k tó rą n ie c h c ia łb y i8 L / zd o b yć p a n i be zpieczeń stw a i s p o ko ju . GdY . Un.‘ ' p a n i c ie rp ia ła , c ie rp ia łe m razem z panią, ale P na p rzyszło ść będę się s ta ra ł przed c ie rp i8"
n ia m i b ro n ić p a n i, ile s ił s ta rc z y ! i N Ciąg dalszy nastąpi
W
rzypuśćmy ze...
oie rirzen sich an einem Nagel den Finger auf. Wie wollen Sie r diese Wunde yerbinden? Etwa so?
Oder lieber mit einem kleinen ’ I Stuckchen Hansaplast-elastisch?
Lieber mit Hansaplast-elastisch, der
Schnellverband I Der ist im Augenblick angelegt und behindert nicht bei der Arbeit. Er wirkt blutstillend, desinfizierend und heilungsfórdernd.
fyinsaplast -ełgstyc/jjiy
S C H N F I L V E R B A N D D. R. P.
Dr. med. Jasiobedzki
Skórne i weneryczne W A R S Z A W A , Maruslkowska 95 m. 7.
g o d i . 1 0 . . - a w . t e l e f o n 9 9 5 -3 8
Dr. JEBZf JZU ITZ Kob ere, Akunerla
Chirurgia W a r s z a w a.
Skorupki Sm . t lei. J99-63 gpdi. 3 - 6
Dr. mad.
NOWAKOWSKI Weneryczni, skórni
W a r s z a w a , W s p ó l n a 3 m . 3.
Odr. 1 1-13, 1 5-11
Dr. mid.
M. Matuszkiewicz
chor, skórne i weneryczne WARSZAWA. Smolna 36 t e l e f o n 6 -1 9 -9 6 Pnyimuja nd 5-7 pp.
M E B L E KUCHENNE i POKOJOWE p o l e c a :
M a g a z y n K r a k ó w , S t a r o w i ś l n a 79
G A B IN ET KO SM ETYC ZN Y LUDktlŁK BRACHEL
O D , c , . OO 0 ,. « » < ♦ » . , ,
f u t r a -
L ’ » y
z - r OD^A 5
P łaszcze
i łd . Ko*” ** f leszy się u tu la n ie m
I
m a g a z y n j u b il e r s k i
K r a k ó w , G r o d z k a 6 0 p o l e c a : i zegarki, n a krycia srebrne, papierośnice, ifp.
J. EDENKDEUTZ
ik ó r . i w a r e r y c in t
Warszawa Nmry-Swial 37 m. | |
Dr. mid. Leopold
G U T O W S K I Skórne i weneryczne
Wirnswa, Żurawia 35 podi. 3— 6. « Łącznicy Trębacka 2, g. 12— 2
N a g w ia z d k ę
najlepszym podarkiem j e s t k s i ą ż k a Katalog wartościowych ksią
żek dis dzieci i młodzieży wy.
sylsmy każdemu bezpłatnie
M. KOWALSKI
L w ó w , ul. L e g io n ó w 19
W A R S Z
^Przepiękne. Inki
nieograniczen i© trwałe przy wilgot
nym powietrzu i pocie osięgnę Panie i Panowie po użyciu esencji
„ALM A", dzięki której ondulacja jest zbytecznę. Duża oszczędność czasu i pieniędzy. Mnóstwo podzię
kowań (przede wszystkim od arty
stek scenicznych). Zaraz po umy
ciu wspaniale tale ondulowanych włosów, pełna powabu fryzura.
Skutek gwarantowany. Cena 8 Zł., 3 flaszki 16.— Zł. Specjalna cena:
kfo w trzech dniach prześle ogło
szenie wraz z zamówieniem, otrzy
ma 20% rabatu na duży pakiet.
H. K U K L IŃ S K A
A W A , P O S T F A C H 1071
lira Wandera WOl/ASCABIW
N u m e r r e j e s t r a c y j n y 2 0 2 6
b e z b a rw n y i a ro m a ty c z n y p ły n d o s k ró c o n e g o i w y g o d n e g o le czenia świerzbu
NOVASCABIN działa już po jednorazowym użyciu, nie plami i nie niszczy bielizny nie powoduje przerw w pracy
D o n a b y c ia w e w s z y i ł k l c h a p t e k a c h
Fabryka C hem iczno-Farm aceutyczna
Dr. A. Wander, S. A. Kraków
m ilosc
u ront
To je otariuS pani b
ja b?i noGAN* KĄCIK SZACHOW Y NR 3 (24)
pod redakcji) m istrza Europy i św ia ta dra A ljechtua P ozycja z p artii n r 1.
C zarne: Kh8, He6, Wd8, piony: a6, b5, c4, f7, g7, h7 (9).
Białe: Kh2, Ha3, W c5, piony: a2, d7, e3, f2, g3, h3 (9).
Białe za czy n ają i w y g ry w ają.
R ozw iązanie studium n r 1.
t. G—f6 g5 2. K—h2l H X e 2 3. G—c3l H—12 4 G —e5! i w ygryw ają.
Partia nr 95 (97)
Białe: L. R ellstab C zarne: K. Ju n g ę gran a w X r. tu m . o m istrz. E uropy w M onachium
w roku 1942 N iep rz y jęty gam bit h etm ana 1. d2—d4 d7 —-d5 21. Sf3—d4J| g7—g6 2. c2—c4 e7—e6 22. 12—f4 K18 g7 3. S b l— c3 c7—c6 23. Gd2—e l W h8—d8 4. e2—e3 Sg8— 16 24. H d l—g4 Gc7—b6!s) 5. S g l—f3 Sb8- -d7 25. G e l— h4 t7—f6 6. G fl—d3 d5X c4 26. f4—f6?“) W d8X d4!’) 7. G d3X c4 b7—b5 27. e3 X d 4 e6X f5 8. Gc4—e2‘) a7—a6 28. Hg4—dl«) He7—e4!
9. a2—a4 b5—b4 29. W f l— f2 Sc5—e6 10. Sc3—b l c7 -c5 30. W c lX c 8 G b6X d4!’) 11. 0—0 Gc8—b7 31. G b5X c6 G b7X c6 12. S b l—d2 Gf8—d6! 32. W c8X c6 H e4X c6 13. Sd2—c4 Gd6— c72) 33. K g l—h l G d4X f2 14. G c l—d2 a6—a5 34. G h4X ł2 Se6—(4 15. W a l—c l Sffr—e4 35. H d l—łl H c6X a4 16. Gd2—e l W a8—c83) 36. h2—h4 Ha4 c2 17. Sc4—d2 S e4X d2 37. Gf2—b6 Sf4—e2 18. G e lX d 2 Hd8—e7 38. H fl—e l H c2X b2 19. d4X c5 S d7X c5 39. G b6X a5 b4 b3 pokojej
:echciłq nieogf3'
•a narzeczona żyła n®
ycie, u doki0-!
z ty®
adczeoij ra jak»
i u narq
— c-i«g' t w Ho
rn sptf' jednego ikiejkol' ielkieg0 3 lejce, ia prry- zas p’a' rzypoW- k z k°' - silni*-
rozdać władi*
TULU
S E N S A C J A W U R Z Ę D Z IE C E L N Y M
„Cóż to za kp in y mój panie!
W tym pudle powinna być szynka lub masło, a nie skrzypce!"
(H am burger IHustrierte)
— Każdej kobiecie potrafię zaw rócić głow ę — chwali) się m iody lew sa lo nowy.
— Tak w idzę to — odpow iedział s łu chacz — każda po paru m inutach o d w ra ca głow ę od pana.
narzeczona
On: — Pieniędzy nie mam, ale ro zum je st moim m ajątkiem .
O na: — N iech się pan nie m artw i ubóstw o nie hańbi.
W kancelarii adw o k ata:
— Tej sp raw y w żaden sposób w ygrać pan nie może.
— A w ięc fatygow ałem się do p an a ad w o k ata zu p ełnie na darm o?
— O nie, musi mi pan zapłacić za poradę.
M łody adw o k at w ra ca jąc do sw ego biu ra p y ta służącego:
— N ie zaszło tu co niezw ykłego w czasie m ej nieobecności?
— Owszem, był je d en klient.
ani iuc o kilku iię Szf AdaW-
Białe poddały się. To je st najlep sza p artia Jungegc z M onachium .
U w a g i :
') Białe chcą u niknąć u ta rty ch ścieżek gry, k tó re m ogłyby w yn ik n ąć po 8. G-—d3.
2) C zarne rozw inęły się planow o, lecz w n ajbliż
szych posunięciach nie zaw sze w y n ajd u ją n ajd o k ład niejszą grę.
’) Np. w tym położeniu była w skazaną 0—O, gdyż z chw ilą zrezygnow ania z niej czarne tra c ą czas.
4) P ostęp piona f osłabia oczyw iście położenie b ia łych w centrum , lecz nie było już innej możliwości o tw arcia pola d ziałania dla gońca hetm ana.
■ 5) Ażeby po 25. 15 móc odpow iedzieć h6l 26. 11 gJ S—e4 itd. z k o rzy stn ą gra,
•) To posunięcie okazuje się błędnym po kom binacji przeciw nika. M niejszym złem było: 26. W X c5 G X c5 27. S X e6 K—)i8 28. S X d8 G X e3 29. K - hl W XdB itd. z przew agą pozy cy jn ą czarnych.
’) D okładnie obliczone zaofiarow anie jakości.
8) W ym uszone.
") G tozi m atem i odzy sk u je z naw iązką utracony m ateriał.
— P opatrz się najdroż szy, czy to S orento nie cu dow ne?
— Rzeczyw iście, przęśli czne — zaw sze tu będę od byw ał sw oją podróż po ślubną.
okusy •
raz p°" narzeczona!
(Ham burger IHustrierte) prośby’
z tą ni*
dzień hętniej
bardzo
• - W idziałam — ten n arzeczony Zosi to
^ystojny m ężczyzna!
-- Tak, to praw da, szkoda tylko, że mówi Nhym polskim językiem .
r~- Jak to, czy on je st cudzoziem cem ? r - To nie, ale jąkałą.
— A leż to okropne, m o
ja droga. Połow a m ojej pensji idzie na tw o je to a lety.
— Mój drogi, cóż ja te mu winna, że ty tak mało zarabiasz.
miaU' ram, »*
yjech’*
wie, i*
ańskiej ~~ Panno W andziu, gdybyśm y nie byli w łódce, tej chw ili ucałow ałbym panią.
A cha, panie P iotrusiu, a czy widzi pan tam na
?egu ta k ie św ietn e m iejsce do lądow ania?
j ręc«- izenie®
jmierU"
tutaj1 :iałbyH>
u. Gdy tią, al*
ńerpie-
„Moja córka niestety zacho
rowała, dlatego przysztam sa
ma, by zastąpić córkę i pozo
wać dziś panu jako model".
(H am burger IHustrierte) zrabow ał całusa,
*- A gdybym pan i teraz
!*Uniu, co by pani zrobiła?
S Z aw ołałabym m ego męża O, w tedy byłby skandal.
K M ożliwe, ale je g o nie ma w domu
w ę g ie l, g d y ż g o o d p o w ie d n io w yko rzystuje, taksom o oszczędza p rqd ż a ró w k a O sram -D, p o n ie w a ż ko rzystnie p rz e tw a rz a g o na św iatło
Ż a ró w k i O s ra m -D p o sia d a jq po d w ó jn ie skręcony d ru t świetlny.
O zn a cza to : M a łe zużycie p rq d u — w yso ka w yd ajn ość św ietlna
Pocitowe Konto Ciekowe: Warschau Nr. 900 Krakau, Redakcja: ul. Pltsudskłeflo 19 tel. 213-93 — Wydawnictwo: Wielopole 1 lei. 13J-60
ilustrowany Kurier Polski
Halo obfitująca w małe sta*l z rybkami. Kupujący wygodni może się przypatrzeć towaroj i wybrać odpowiadający w
najbardziej.
Na lewo:
Na terenach larmy spo
tyka się malownicze de
koracje kamienne o cha
rakterze prawdziwie ja
pońskim.
Fot. Wilzlabon i Peters
GJFlote rybki to wspomnienie lat mło- dzieńczych dla dorosłych, to cel niedościgłych nieraz marzeń dla mło
dzieży, to dla amatora-hodowcy nie
zapomniane chwile wytchnięcia po ciężkiej zawodowej pracy, umilone
obserwacją przyrody w maleńkim jej 5 zakresie jakim jest akwarium i jego
mieszkańcy. Najpiękniejszy n a w e t zbiór owadów czy motyli nie daje bo
wiem tego zadowolenia jakim jest " Ifc możność śledzenia tego rodzaju isto- .
tek żywych w ich środowisku życia. * ' » I Zwyczaj trzymania żyjątek wodnych '»
w sadzawkach czy akwariach nie jest wymysłem dzisiejszych czasów. Już na wiele setek lat przed naszą erą hodowali rybki ozdobne Rzymianie, znacznie zaś wcześniej od nich Chińczycy znajdowali
w tego rodzaju upodobaniu szczególne * zadowolenie estetyczne. Złote rybki przy- *>
wieźli do Europy podróżnicy portugalscy w XVII wieku, tu jednak przez długie lata nie wzbudzały większego zainteresowania. Do
piero w ostatnim stuleciu hodowla ich rozwi
nęła się na większą skalę i obecnie liczne insty
tuty, prowadzone fachowo, z roku na rok powiększają liczbę wspaniałych i interesujących rybek egzotycz
nych, zarówno słodko- jak i słonowodnych. Nasze ilustracje przedstawiają zdjęcia jednego z takich instytutów, gdzie troskliwymi opiekunami rybek są urocze Japonki, mające pod tym względem wielo
wiekowe doświadczenie.
Z pośród wielu gatunków ozdobnych rybek akwa
riowych największą do dzisiaj popularnością cieszy się złota rybka, to mało wybredne, a jakże piękne stworzonko. Jest ona ksantorystyczną czyli złotą od
mianą pospolitego i u nas karasia. Ojczyzną jej są Chiny i Japonia, gdzie przez prastarą hodowlę uzy
skano — poza zwyczajną złotą rybką — liczne jej, przepiękne rasy. Należą tu welonki, odznaczające się olbrzymimi, zwisającymi na kształt dlugjch, powłó
czystych welonów płetwami, frendzloogony, wachla- rzoogony, welonoogony hełmogłowe i plaskookie lub też, będące ich przeciwieństwem teleskopy, o olbrzy
mich, wysadzonych ponad powierzchnię głowy oczach.
Najpiękniejsze okazy tych ras osiągają nie tylko wysokie ceny handlowe ale przynoszą również chlubę i sławę swym opiekunom zarówno na zebraniach klubowych hodowców rybek akwariowych jak i na urządzanych periodycznie wystawach.
Do tak pięknych wyników dochodzi się oczywiście nie przez trzymanie rybek w byle słoikach czy tak u nas pospolitych kulach i kloszach szklanych, gdzie skazane są one na pewną i nieuniknioną zagładę, lecz
w odp°j w i e d n i <1 urządzonych akwariach, zaj wierających d°J stateczną ilość wody i dobrzd zakorzenionych r o ś l i n wodj nych. Te ostatnie są niezbęuj ne, wydzielając bowiem tle*j nie tylko utrzymują w o d h w należytej c z y s t o ś c i , przede wszystkim umożliwiaj ją rybkom oddechanie. Delij katniejsze gatunki rybek wYj magają ponadto bieżącej wo
dy i urządzeń przewietrzają
cych, a n a w e t specjalnych grzejników.
Trudy poniesione celem za
pewnienia wychowankom mo
żliwie najbardziej naturalnych^
warunków bytowania nagro
dzone zostają nie tylko dozna
niem wielu miłych wrażeW lecz również umożliwiają " j lepsze niż wielotomowe dzieła
— pogłębienie w iadom ość*
przyrodniczych, pozwalając n®
bezpośredni wgląd w tajniku naogół znanej a jednak wie
cznie dla nas w swych tajem
nicach interesującej przyrodyj J. Łukaszewic*
Idylla parkowa: „złote rybki' pod i nad wodą.
Z ło le rybki są dumą każdego właściciela. Zdjęcie pokazuje jeden z najwspanialszych o k a z ó w