• Nie Znaleziono Wyników

Reakcja na wydarzenia grudniowe na Wybrzeżu w 1970 - Wiesław Kaczkowski - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Reakcja na wydarzenia grudniowe na Wybrzeżu w 1970 - Wiesław Kaczkowski - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
2
0
0

Pełen tekst

(1)

WIESŁAW KACZKOWSKI

ur. 1950; Tomaszów Lubelski

Miejsce i czas wydarzeń Lublin, PRL

Słowa kluczowe Lublin, PRL, Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, drukarnia, niezależny ruch wydawniczy, grudzień 1970, miasteczko akademickie

Reakcja na wydarzenia grudniowe na Wybrzeżu w 1970 roku

Pamiętam, że w grudniu, w okolicach gdzieś tak – nie wiem – czternastego, piętnastego, może to już było szesnastego. Wracamy późno w nocy i [patrzymy, że]

między akademikami stoi mnóstwo patroli milicyjnych. Trochę [byliśmy] zdumieni, ale nikt nas nie zaczepiał. Potem jakieś [doszły do nas jakieś] wieści, że w Gdańsku się coś ruszyło, jeszcze dokładnie nie wiemy co, bo przecież blokada informacyjna totalna. Jednak ktoś tam jakimiś okrężnymi drogami, kanałami przekazał informacje, co się naprawdę dzieje, że zabici i tak dalej. Wtedy ja, Jurek Dobosz i Janusz Kazarel, wiedzeni nie wiem czym, naiwnością może trochę, że musimy się włączyć, skoro w Gdańsku coś się dzieje, strzelają do ludzi, [a] tutaj nikt o tym nie wie, to trzeba wydrukować jakieś ulotki i porozdawać, bo przecież prasa nie napisze.

Wiedzieliśmy, że w podziemiach Biblioteki Głównej jest drukarnia, poszliśmy tam we trzech i czekaliśmy na drukarza, który gdzieś tam będzie przechodzić korytarzem, który będzie z wyglądu przyzwoity. Wreszcie trafiliśmy na jakiegoś młodego chłopaka, powiedzieliśmy mu o co chodzi. I on mówi: „Można spróbować, a co tam – cholera – może nam się uda coś, tylko macie jakiś tekst?” – my: „Jeszcze nie mamy, ale chcieliśmy się zorientować, czy w ogóle taka możliwość istnieje.” – „Dobra, przygotujcie, wykombinujemy coś, może coś się da zrobić.”. Wróciliśmy do akademika i co widzimy: awaria, nie ma wody. We wszystkich akademikach w miasteczku zabrakło wody. Wtedy traktowaliśmy to, że to rzeczywiście jakaś awaria.

Dopiero później sobie uzmysłowiłem, że to nie była żadna awaria, tylko pacyfikacja miasteczka akademickiego. Dokładnej daty nie pamiętam, ale to wszystko [było]

gdzieś w okolicach szesnastego grudnia. Mija dzień, mija drugi dzień: szok. Proszę sobie wyobrazić: pozapychane kible, smród potworny, wody nie ma, jesteśmy bezradni, nawet się nie można umyć, totalna klęska. Później ogłoszenia w akademikach: „Wobec przedłużającej się awarii, wcześniejsze ferie świąteczne.”. I co się dzieje: pod Chatkę Żaka podjeżdżają autobusy, z napisami: „Tomaszów, Chełm,

(2)

Hrubieszów, Włodawa” – tam nie wiem – „Radzyń”. To my wszyscy bidni – nie było wody i nie było ogrzewania – zmarznięci, brudni, do tych autobusów i każdy pod swój kierunek i domu. Nie wiem czy wszystkie akademiki były tym objęte, ale wydaje mi się, że wszystkie. Nic nie wyszło z naszej konspiracji i z drukowania ulotek, i z chrztu bojowego w działalności nielegalnej. Wróciliśmy po świętach normalnie i był Gierek –

„Pomożecie, pomożemy!”.

Data i miejsce nagrania 2012-03-13, Lublin

Rozmawiał/a Marek Nawratowicz

Redakcja Weronika Prokopczuk

Prawa Copyright © Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Cytaty

Powiązane dokumenty

Były to tak skonstruowane, że jak rok wcześniej była komedia do dużego pośmiania się, to ten [to był] śpiewany spektakl, wyłącznie śpiewany, bo tam prawie

W trakcie tych antraktów, gdzieś tam za tymi bardzo szczupłymi blejtramami przebieraliśmy się jeszcze z kostiumu w kostium, reflektory się wtedy wygaszało, żeby to było

podeszli, pomagali nam do autobusu ładować nasze bagaże i tak już wszystko tam zapakowaliśmy, mamy wchodzić, ze wszystkimi się przywitali, poznali i tak się jakoś

Nie było to stałe miejsce, ponieważ łatwo byłoby wtedy tych ludzi namierzać, chociaż nie przesadzajmy – to nie był aż tak wielki terror, żeby się aż tak bać, żeby się

Herody były nagrywane, filmowane, były robione zdjęcia, ale to robili ludzie z widowni, nawet nie wiedzieliśmy kto to robi, z tym że mieliśmy pewność, że nie [są to]

Te wyjazdy do rodziców na święta były takim rytuałem, ale wtedy ten wyjazd był szczególny, bo jechaliśmy jakimś zdezelowanym autobusem kilka godzin, ponieważ co parę kilometrów

Miał grać Andrzej Ganczarek, co by dodało splendoru jeszcze, że tu mamy znanego pieśniarza ze sobą, ale to było niemożliwe, bo te herody były w Lublinie, a on był

dużo ludzi, przebieraliśmy się w jakimś pomieszczeniu od strony głównych drzwi wejściowych, tak że mieliśmy takie wejście wszyscy razem na scenę – wszyscy w kostiumach weszli