Zmartwychwstanie czynem miłości potężniejszej od śmierci i grzechu
I. Śladem wymowy symboli
Od hołdu dla „Nieznanego Boga ” do „Bezżenności dla Królestwa Bożego”
Każdy, kto dzisiaj zechce wejść na ateński A reopag, nie m oże nie za
uważyć u je g o stóp spiżowej tablicy wkutej w jeg o skaliste zbocze, n a której widnieją wypowiedziane tam w swoim czasie słowa świętego Pawła:
„Mężowie ateńscy — przem ów ił Paweł stanąwszy w śro d k u A reopagu — widzę, że jesteście pod każdym względem bardzo religijni. Przechodząc bo
wiem i oglądając wasze świętości je d n ą po drugiej, znalazłem też ołtarz z napisem: «N ieznanem u Bogu». J a wam głoszę to, co czcicie, nie znając. Bóg, który stworzył świat i wszystko na nim , nie mieszka w świątyniach zbudo
wanych ręk ą ludzką i nie odbiera posługi z rąk ludzkich, ja k gdyby czegoś potrzebował, bo sam daje wszystkim życie i oddech, i wszystko. O n z je d n e g o człowieka wyprow adził cały rodzaj ludzki, aby zamieszkiwał całą pow ierzchnię ziemi. O kreślił właściwe czasy i granice ich zamieszkania, aby szukali Go niejako po om acku. Bo w rzeczywistości je s t O n niedaleko każdego z nas. Bo w Nim żyjemy, poruszam y się i jesteśm y, ja k to powiedzieli niektórzy z wa
szych poetów: «Jesteśmy bowiem z Jeg o rodu». Będąc więc z ro d u Bożego, nie powinniśm y sądzić, że Bóstwo je s t p o dobne do złota albo d o srebra, albo do kamienia, wytworu rąk i myśli człowieka. Nie zważając na czasy nieświa
domości, wzywa Bóg teraz wszędzie i wszystkich ludzi do naw rócenia, dlate
go, że wyznaczył dzień, w którym sprawiedliwie będzie sądził świat przez Człowieka, którego n a to przeznaczył, po uw ierzytelnieniu Go wobec wszy
stkich przez wskrzeszenie Go z m artw ych” (Dz 17, 16-32).
W tym miejscu nastąpiła reakcja Ateńczyków, która nie tylko Pawła m ogła zniechęcić.
„Gdy usłyszeli o zm artw ychw staniu, je d n i się wyśmiewali, a inni powie
dzieli: «Posłuchamy cię o tym innym razem»” (Dz 17, 33-34).
Nie zniechęcony reakcją Ateńczyków na Pawłową wieść o zmartwychwsta
niu J a n Paweł II, Papież, kontynuuje dziś przerw ane wówczas Apostołowi N arodów przesłanie kierując j e do nas ludzi końca XX stulecia. Nawiązuje przy tym w prost d o słów sam ego C hrystusa na tem at zm artwychwstania, słów wypowiedzianych — rzecz godna uwagi — w kontekście zupełnie szczególnym z uwagi na kontrast, ja k i go charakteryzuje. Cóż bowiem pozostaje — może
122 Człowiek obrazem M iłości
się wydać przynajm niej — bardziej w opozycji do małżeństwa, aniżeli bezżen- ność? Istotnie. Dlaczego je d n a k zakonnica nakłada n a serdeczny palec swej ręki taką sam ą obrączkę, ja k ą widzimy u małżonków? Czy pom im o całej różnicy nie chodzi tu w końcu o znak, który symbolizuje rów nie głęboką, nieodw ołalną więź międzyosobową? Więź z kim? I w imię czego? Język Koś
cioła je s t językiem symboli. J a n Paweł II, Papież, zwykł przybliżać człowieko
wi tajem nicę, którą on sam je s t dla sam ego siebie, odsłaniając m u j ą również poprzez w prow adzanie go w ślad znaczeń, które są mową symboli.
Rola symboli polega n a odsłanianiu ukrytego sensu. Na jeg o przypomina
niu. N a niepokojeniu nim . N a ostrzeganiu. Sens ten niekiedy znany jest wszystkim, i odczytywany tak sam o przez wszystkich, ja k w przypadku sym
bolu SOS. Sens ten znany je s t niekiedy tylko tym, których nazywamy rodaka
mi. T ak je s t w przypadku słowa „rana”, które m ieszkańcom znad Wisły wiąże się najczęściej z bólem zadawanym przez złość ludzką, a tym znad Tybru z m uzyką znad je z io r wiosennego wieczoru. Nie wszystkie symbole w równym stopniu odsłaniają wszystkim prawdy, o których mówią. N iekiedy symbol jest tylko wezwaniem, by pytać o znaczenie, które chce przekazać, je s t apelem, by szukać go sam em u dalej wywiadując się pilnie o treść niesionej przezeń wieści. T ak ą rolę spełnia bicie dzwonów. Vivos voco. Niosą one zawsze wieść dla żywych. Lecz nie zawsze o żywych. Wieść ważną. O tym wiedzą wszyscy.
Ale jaką? Nie zawsze m ożna to z pory d n ia odgadnąć czy z k a rt kalendarza wyczytać. Czy trzeba się współweselić z czyjegoś nadejścia, przybycia? Czy trzeba się współsmucić z czyjegoś odejścia, może zgonu? Nie zaraz wiadomo.
Lecz w iadom o, co trzeba. Że właśnie zapytać trzeba: „K omu bije dzwon?” I z jakiego pow odu bije? Gdyż powód ten zawsze dotyczy jak o ś także i mnie.
„Bije on tobie”.
Jeszcze in n e sym obole znaczą to, co znaczą tylko dla tych, którzy okreś
lony sens sami do nich przyłączyli, ja k przywiązuje się wstążeczkę z gałązką m irtu d o świecy będącej świadkiem Pierwszej K om unii Świętej. Kto wie, co m oże mówić kom uś m uszelka przyniesiona przez niego znad b rzegu odległe
go m orza, jak ie w spom nienia i przeżycia kryje w sobie szyszka wzięta spod drzew a w ogrodzie, którą m oże nikt inny by się nie zainteresował. I nie podniósłby je j wcale. Bo i po co? Niektórym sym bolom nadają sens osoby, które czynią z nich d ar. Czy Wyspiański m ógł przewidzieć, ja k ie przeznacze
nie pełnić będzie je g o Józio Feldm an, odkąd zawiśnie na ścianie czyjegoś mieszkania? Lub co m oże wiedzieć wielki święty z Doliny Aosty o kamieniu znalezionym przez kogoś pod M onte Bianco? A czy naw et Przyjaciel, ów brat z wyboru, borykający się w odległym kraju o „sprawy Jez u sa C hrystusa” wie
Z m artw ych w stan ie czynem miłości.., 123 cokolwiek o miejscu, które stało się puste, odkąd zabrakło w nim danej m u w darze figurki C hrystusa Frasobliwego, też d a ru sprzed wielu, wielu lat...
innego Przyjaciela? Nie wiemy, bo też nikom u C hrystus nie zdradził, co pisał na piasku w chwili, po upływie której została z Nim ju ż tylko o n a sam a, owa kobieta, przyprow adzona do Niego siłą przez tak wielu, by uzyskać Je g o również zgodę na je j ukam ienow anie? Co miało znaczyć to pisanie? Dla kogo był adresow any ten symbol? Czy w arto w ogóle cokolwiek pisać n a piasku?
Któż trzeźwy, rozsądny coś takiego czyni?
T ak oto na symbole m ożna chyba przenieść to wszystko, co Mickiewicz pisał o praw dach:
Są p ra w d y , k tó r e m ę d r z e c w szy stk im lu d z io m m ó w i;
Są ta k ie , k tó r e sz e p c e n a ro d o w i;
Są ta k ie , k tó r e z w ie rz a p rz y ja c io ło m d o m u ; Są ta k ie , k tó r y c h o d k r y ć n ie m o ż e n ik o m u .
Ale chyba wszystkich n a rów ni niepokoją światła, które płoną n a grobach umarłych. Po cóż innego byśmy j e tam właśnie zapalali? Zwyczaj tylko? Czy czegoś nie rozświedają? Dlaczego Kazimierz Jagiellończyk, najdłużej żyjący spośród wszystkich polskich władców krakowskiego g ro d u , każe Witowi Stwo
szowi i Ju ergenow i H uberow i z Passawy wyrzeźbić sobie ju ż za życia sarkofag w świętokrzyskiej kaplicy wawelskiej katedry, a na nim kobietę rodzącą swe dziecię z wyeksponowanym w sposób realistyczny łonem ? Z twarzą rodzącej, wykrzywioną spazmatycznym bólem , wyraźnie kontrasU ije uśm iech radości na twarzy dziecka, radości witającego światłość świata je g o nowego miesz
kańca. Po co aż tak? Czy nie po to, by nigdy nie zapom nieć, iż żyć należy w taki sposób, aby się sam em u urodzić z m artw oty codzienności do praw dziw e
go życia, aby żyć dla zmartwychwstania? Czy nie po to, by ni chwili życia nie utracić dla przygotow ania się do życia? M editatio m ortis optim a vitae medi- tatio. Zycie je s t życiem, jeśli je s t życiem „zawsze w obecności bożej”: życiem zamienianym w podziękę Dawcy życia za d a r życia, z którego trzeba uczynić Wielkie P reludium do Życia W iecznego w Bogu (Fr. Liszt). Zycie to nie cze
kanie na śm ierć, która je s t je g o kresem . T o nie ucieczka przed nią w prze
strzeń zapom nienia o niej. Zycie to przygotow anie się do przejścia, którego ona — śm ierć — je s t bram ą. Vita m u ta tu r non tollitur.
Obyś więc w p o rę poznał d ar, i T ego, który ci ciebie dał! I który ci mówi:
Daj! (por. J 4, 10). Obyś w czas życia poznał i — przyjął d a r i je g o Dawcę, przez którego poznanie i przyjęcie rodzisz się na nowo, rodzisz się do now e
go życia, rozbudzasz się d o zmartwychwstania! Obyś ju ż tu odkrył, z Czyjego poczęcia i w Czyim łonie jesteś, zanim Go ujrzysz, w dniu narodzin d o świata
124 Człowiek obrazem M iłości
światłości, w której Go zobaczysz, twego Dawcę. Tw ego Ojca. Jakim jest!
T w arzą w twarz.
B ram y naszych cm entarzy — a jakże wielu z nas dziś, niestety, nawet na nich nie m a ju ż miejsca dla siebie!? — to właśnie bram y tylko, bram y przej
ścia, bram y, gdzie życie się zmienia, ale się nie kończy. T o bram y powrotu do Boga, który „nie je s t Bogiem um arłych, lecz Bogiem żyjących” (Mk 12, 26-27). O n bowiem je st naszym „Zmartwychwstaniem i Życiem” (J 11, 25).
Ale jak i to wszystko m a związek z dziełem J a n a Pawła II Mężczyzną i nie
wiastą stworzył ich} Jaki m a w szczególności związek z je g o trzecim rozdziałem, noszącym tytuł: Chrystus odwołuje się do zmartwychwstania, i z dw om a poprzed
nim i, które A utor zatytułował kolejno Chrystus odwołuje się do początku i Chrys
tus odwołuje się do serca? Jak i m a wreszcie związek ze spraw ą „bezżenności dla Królestwa”? Ażeby zaś ju ż pozostać przy wymowie w spom nianych symboli, dodajm y pytanie: ja k i z tym wszystkim m ają związek obrączki, które wymie
niają sobie m ałżonkowie na znak takiego o d d an ia się sobie w darze miłości, które nie m a sobie rów nego na ziemi, i ja k i wreszcie ma to wszystko związek z obrączką na ręce zakonnicy? Czy nie chodzi o to, by małżonkowie, decy
dując się n a wzajemny d a r z siebie i przeżywając swą więź wzajem ną jako nieodw ołalną, widzieli ten d a r zawsze i przede wszystkim ja k o wzajemne przyjęcie samych siebie ja k o d a ru swego Pierwszego Dawcy i jak o obopólne obdarow anie Go przyjęciem tego Jeg o d aru , aby swą więź w zajem ną widzieli zawsze ja k o więź w Trzecim , i zawsze j ą tak też przeżywali? Czy nie chodzi też o to, by osoba „oddana bez reszty” Panu w wyborze „bezżeności dla Kró
lestwa Bożego” całą sobą odsłaniała innym przeżywanego w sobie Pana przez swe totalne o ddanie się Je m u , totus tuus, tota tua, by nigdy nie przesłaniała nikom u T ego, kto je s t Pierwszą je j Miłością, by była n a Ni e g ot r a n s p a r e n t n a, d l a Ni e g o c a ł k o w i c i e „p r z e z r o c z y s t a” , bez reszty „c h r y s t o c e n t r y c z n a” ? By z Ni m w p r o s t mogli mieć do czynienia ci, którzy z nią m ają do czynienia?
II. Pieśń nad pieśniam i „pieśnią bez słów ”