• Nie Znaleziono Wyników

Pieśń nad pieśniam i „pieśnią bez słów ” czyli o wymowie daru nad dary wypowiedzianym darem ciała

Zmartwychwstanie czynem miłości potężniejszej od śmierci i grzechu

II. Pieśń nad pieśniam i „pieśnią bez słów ” czyli o wymowie daru nad dary wypowiedzianym darem ciała

J a k dobrze, żeś jest! J a k cudow nie, że istniejesz! Znam ienne. W wyznaniu powyższym nie p ada naw et słowo „miłość”. Czy je d n a k ten, kto wobec dru­

giej osoby wypowiada te słowa, nie wyznaje je j miłości? N iepodobna wszak naw et próbow ać tem u zaprzeczyć, że chodzi tu o je j wyzwanie, choć nie

Z m artw ych w stan ie czynem miłości..' 125 pojawia się tu żadne ze słów, które norm alnie służą jej w yrażeniu, ja k „lu­

bię”, „kocham ” czy „m iłuję”? Istotnie, „miłość niejedno m a im ię”. M ożna j ą wyrazić i wyznać różnym i im ionam i, a naw et nie posługując się żadnym . Można dla je j wyrażenia posłużyć się „pieśnią bez słów”. M ożna j ą wyrazić bezsłownie. U śm iechem . Mową dyskretnego gestu. Ję z y k i e mc i a ł a. Co więcej, jeśli swój szczytowy wyraz miłość osiąga w tym, co określam y m ianem „od­

dania się”, d a ru z sam ego siebie dla drugiej osoby, d a ru , który stanow i zara­

zem ak t przyjęcia drugiej osoby w je j całkowitym darze z niej samej, to język tej miłości m a swój ściśle dla niej tylko zarezerwow any kształt, je j własną i jej tylko właściwą postać, kształt pozasłownego aktu „mowy ciała”. Czy nie za- kłamywałaby — i to radykalnie, czyli do samych korzeni własnego jestestw a

— sensu słów, a przed e wszystkim znaczenia m o w y c i a ł a ta kobieta, k tóra próbowałaby tłumaczyć swem u mężowi, iż, owszem, ciało swe o dd ała in n em u mężczyźnie całkiem dobrow olnie, ale też tylko i wyłącznie ciało, przenigdy samej siebie, ani przez m om ent nie przestając przynależeć całą sobą d o swe­

go męża?

Czy byłoby to tylko nadaW anie innego sensu słowom i gestom ciała, czy też naigrawające się z d ru g ieg o i siebie udaw anie, czyli po p ro stu zadaw anie gwałtu sensowi słów i sensowi gestów, przekreślanie ich — i swej własnej przez to — tożsamości? Czy nie byłaby to pró b a — beznadziejna zresztą — kłamania „w oczy” d rugiej osobie i samej sobie, i p ró b a bezskutecznej sam o­

obrony p rz ed postaw ieniem samej siebie w stan oskarżenia z pow odu zadania moralnie samobójczego ciosu swej identyczności? N iepodobna wszak aktem wyboru życia w fałszu, w sam ozakłam aniu, nie uderzyć w sam ą swą wolność jej własną mocą, nie użyć je j sam ej dla swego sam ozniewolenia, i nie rozbić przez to u sam ego korzenia spójności swego własnego jestestw a, spoistości samego siebie. Któż bowiem je s t w stanie zaprzeczyć, że d rugiego dotyka, gdy jeg o ciała dotyka? I wreszcie, czyż to nie ja um ieram , gdy m oje ciało umiera?

O to ja k głęboko m oje ciało je s t m ną, i ja k bardzo je s t sym bolem m nie samego, ju ż w dotyku sam ym , a cóż dopiero w o d d an iu go d ru g iem u i przy­

jęciu ciała d rugiego, ja k bardzo mowa m ego ciała wyraża sam ego mnie!

Wybrawszy więc raz mowę d a ru swego ciała ja k o gest wyznania swej miłości drugiej osobie, pozostanę w praw dzie o sobie samym ju ż tylko, gdy swą tożsamość określam o dtąd wyłącznie poprzez przynależenie do tej osoby i poprzez je j przynależenie do m nie, jak o wzajem ne współprzem ieszkiwanie w sobie m ocą w yboru najwolniejszego z wolnych. Wszak chodzi o decyzję na dar. Dar zaś nie byłby sobą, d arem , gdyby nie był wolnym aktem dającego.

Gdyby był w jakikolw iek sposób wymuszony n a nim czy to naciskami sił

126 Człowiek obrazem M iłości

zew nętrznych, czy to mocami żywiołów działających od w nętrza. J a n Paweł II określa j e niekiedy m ianem „przym usu ciała”. Gdyby nie był — wyrażając rzecz konstruktyw nie — aktem podm iotu, który posiadając sam siebie — sam sobie panuje, gdy ciału i nad ciałem panuje, i sam o sobie stanowi, gdy mocą swej wolności w y r a ż a s a m s i e b i e w s w y m d a r z e m o w ą d a r u s w e g o c i a ł a.

N ie n ie w o la n i w o ln o ść — są w sta n ie U szczęśliw ić cię... nie! — tyś o so b ą : U d z ia łe m t w y m w ięcej!... p a n o w a n ie Na d w s z y s t k imn aś w i e c i e - i n a ds o b ą.

(C . K . N o rw id , Królestwo)

W ybierając m o w ę d a r u ciała na znak o d d a n i a s i ę d r u g i e j o s o b i e ustana­

wiam przez to wraz z nią — poprzez przyjęcie z je j strony m ego d a ru i przy­

jęcie je j d aru sam ooddania — zupełnie nowy i szczególny stan rzeczy, i to na zawsze: NiEROZłĄCZALNĄ I n i e p o d z i e l n ą KOMUNię o s ó b stanowiącą istotę więzi m ałżeńskiej. Więzi niepodzielnej i nieodwołalnej. Wszak m a się sam ego siebie tylko ja k o kogoś j e d n e g o i n i e p o d z i e l n e g o. W ym iana obrączek to właśnie symbolizuje. Oddawszy samego siebie tobie, posiadam odtąd siebie tylko w tobie. I vice versa. Swoim jestem odtąd ju ż tylko, gdy — z wyboru — pozo­

staję twoim! Ca ł y, czyli b e z r e s z t y. I n a z a w s z e, czyli n i e o d w o ł a l n i e. Czy bez tych prostych słów: bez reszty, oraz: na zawsze — byłby do pom yślenia język, który za norm alny i jed y n ie dla siebie zrozum iały uznają mówiący nim ze sobą na codzień — i przeżywający swoją więź ja k o zarazem nierozerwalną i wyzwalającą — małżonkowie? A jeśli tak, to czy ich miłość miałaby być tylko iluzją, spraw ą oszołomienia się na pewien czas rodzajem narkotyku, który ich zwodzi tylko złudną nadzieją wyjścia na zawsze poza obręb tego, co tylko prowizoryczne, co się wraz z upływem czasu wypala, a czem u ostateczny kres stawia — w każdym razie — w sposób nieubłagany śmierć?

O tóż oni o niej doskonale wiedzą. O je j fakcie. I rów nie doskonale wie­

dzą, „że człek od niej starszy” (Norwid). I właśnie ta wiedza pozwala im wraz z G. M arcelem mówić: „Kochać człowieka znaczy mówić: T y nie umrzesz”.

Znaczy chcieć m óc „twoje serce ocalić od zapom nienia”, znaczy chcieć móc

„twoje ręce ocalić od zapom nienia”, znaczy chcieć móc naw et „oczu twoich ch m urność ocalić od zapom nienia”, ba, naw et „śnieg na twoich włosach oca­

lić od zapom nienia”. Znaczy: chcieć móc to wszystko ocalić. Na z a w s z e. Cóż więc dopiero mówić o samym życiu, istnieniu!? Czyż tego wszystkiego nie mówi właśnie ten, kto wyznaje: Ja k cudow nie, ż e śj e s t!?

J e s t to rzeczywiście najwyższy rodzaj ujęcia się za istnieniem osoby kocha­

nej w sposób najbardziej intensywny. Czyż m ożna je d n a k mówić sensownie

Z m artw ych w stan ie czynem miłości... 127 0 ludzkiej miłości — ja k to czyni W ładim ir Sołowjow — że wyklucza o n a śmierć i że nieuchronności śm ierci „nie m ożna pogodzić z praw dziw ą m iło­

ścią”? W ydaje m i się — zauważa w tym miejscu J o s e f Pieper, au to r znanego traktatu O miłości, że w ten sposób przekracza się granicę, którą m ożna nie­

mal nazwać granicą szaleństwa. J e d n a k zgodnie z wnikliwym i trafiającym w sedno powiedzeniem Nietzschego: „Zawsze je s t nieco szaleństwa w miłości, ale zawsze je s t trochę rozsądku w tym szaleństwie”. (Tako rzecze Zaratustra).

Czy je d n a k nie je s t go za wiele w owej „miłości potężniejszej od grzechu 1 śmierci?” Am o rf o r t i u s m o r t e? Am o r f o r t i u s p e c c a t o? Czy nie przekroczo­

no tu granicy, n a której przekroczenie nie zezwala rzeczywistość? Rzeczy­

wistość, na której straży stoją, i stać muszą, trzeźwość i rozsądek? Czy nie je s t to najgroźniejsze z wszystkich możliwych niebezpieczeństw erosa, je d n a z najniebezpieczniejszych iluzji m łodocianej miłości?

Nie powinniśm y się zatem m oże aż tak dziwić trudności trzeźwych roz­

mówców C hrystusa, trudności, która znalazła swój wyraz w skierow anym do Niego pytaniu: Czyją żoną będzie po ciał zm artwychwstaniu kobieta, którą mogło mieć i miało po kolei kilku braci za żonę? Czyż trzeźwe i pow ażne traktowanie m ałżeństwa ja k o d a ru z siebie, nie stawia wobec poważnych trudności w tym zakresie ju ż tutaj na ziemi, pom ijając trudności wynikające z perspektywy poliandrii w wieczności? Jeśli zaś chcem y się z trudnością tą jakoś uporać, przynajm niej w zaświatach, to czy nie należy zacząć przed e wszystkim od postaw ienia znaku zapytania nad tym, co określono m ianem zmartwychwstania? Czy nie dość m am y kłopotów do rozwiązania n a ziemi, by sobie ich tu jeszcze niepotrzebnie przysparzać wymyślając ciał zm artw ych­

wstanie i żywot wieczny?