• Nie Znaleziono Wyników

Miłość a sens życia

N a d encykliką Jana P aw ia II „Redem ptor hom inis”

Człowiek nie może iy i bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego iycie jest pozbawione sensu, jeśli nie objawi mu sif Miłość, jeśli nie spotka sif z Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w ruej żywego uczestnictwa.

J a n Paweł II, Redemptor hominis

óżny sens m ają pytania o sens życia. J u ż z tego pow odu m iewają różny sens udzielane n a nie odpowiedzi. Bywa tak naw et wtedy, słowa kryć się m ogą bowiem różne je g o znaczenia. Zachodzi to w szczegól­

ności wówczas, gdy ja k o odpow iedź n a pytanie o sens życia p ad a słowo

„mi-O miłości pow iedziano, że „niejedno m a im ię”. Nic w tym dziwnego. Nie tylko ona m a wiele im ion. T ę sam ą rzeczywistość m ożna przecież n a różne sposoby wysłowić. W ydaje się je d n a k , że ci, którzy to powiedzieli, mieli na jnyśli co innego. Chcieli chyba wyrazić, że słowo „miłość” m a niejedno zna­

czenie. Czy przez to sam o powiedzieli lub chcieli powiedzieć, że miłość je s t nazwą wieloznaczną? Istotnie, wiele wskazuje na to, że pośród m nogich znaczeń tego słowa niektóre m ają rzeczywiście bardzo m ało, lub naw et nic zgoła nie mają, ze sobą w spólnego1.

O to św. J a n ewangelista mówi, że „Bóg je s t miłością” (1J 4, 8) i rów no­

cześnie pod tym sam ym słowem „miłość” oferuje swe usługi przem ysł p o rn o ­ graficzny. Czy łączy coś z sobą te dwa znaczenia? W iele je d n a k wskazuje na gdy odpow iedzi te brzm ią tak samo. Za kształtem tego sam ego

łość”.

1 Por. J. P i e p e r, Ober die Hebe, M unchen 1972, s. 15.

26 Człowiek obrazem M iłości

coś jeszcze innego, a mianowicie, że miłość je s t rzeczywistością wielowymia­

rową. I dlatego słowo „miłość”, które r ó w n o c z e ś n i e na te wym iary wskazuje, nie m oże być co praw da term inem jednoznacznym , ale też nie musi być z tego sam ego pow odu term inem całkowicie wieloznacznym. T ertiu m datur.

T o coś trzeciego nazywa się analogicznym znaczeniem słowa. Słowo analo­

giczne ujawnia równocześnie swe różne treści znaczeniowe, lecz zarazem wskazuje na ich wew nętrzny związek, stanowiący o ich p o k r e w i e ń s t w i e. T o pokrew ieństw o usprawiedliw ia właśnie posługiwanie się tym samym term i­

nem n a ich oznaczenie, owszem, niekiedy naw et dom aga się tego samego słowa. O dnosi się to nie tylko do poszczególnego słowa, wyrazu, lecz całych zwrotów językow ych, a naw et zdań.

G dy tedy mówimy, że miłość nadaje sens naszem u życiu, m ożem y wypo­

wiadać n ie je d e n tylko sąd, lecz więcej sądów na tem at sensu życia. I może się zdarzyć, że wszystkie te sądy są równocześnie — we właściwych sobie aspektach — prawdziwe. Ich treść nie m usi się bowiem wykluczać. Owszem, może się wzajemnie dopełniać i niejako d opiero łącznie wyrażać pełną praw­

d ę o sensie życia ludzkiego. Kiedy powiadamy, że jed y n ie miłość nadaje sens naszem u życiu, m usim y mieć na uwadze co najm niej dwojaki sens słowa

„miłość” lub dwuwym iarowy charakter rzeczywistości oznaczonej tym słowem.

Słowo „miłość” bywa słusznie zaliczane do najpiękniejszych w języ k u ludz­

kim. Czy zatem ju ż z tego pow odu nie zasługują n a wnikliwą analizę te zwła­

szcza znaczenia słowa „miłość”, które zapewniły m u tak wysoką rangę? Wy­

daje się również, że wyrazista świadomość dwuwymiarowości je g o znaczenia m oże się okazać szczególnie p rzydatna dla głębszego zrozum ienia encykliki J a n a Pawła II Redemptor homiriis, tej „wielkiej karty” sensu ludzkiego życia, wielkiej poprzez orędzie o „miłości potężniejszej niż grzech i śm ierć”. W tym służebnym zamiarze przedkładam Czytelnikowi poniższe refleksje n a tem at miłości.

I . M iłość jako akt afirm acji należny każdej osobie od każdej osoby

Czy rzeczywisście „człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozum iałą, jeśli m u się nie objawi miłość” (Redemptor hominis — dalej R H , 10)? Czy człowieka ja k o człowieka nie m ożna zrozum ieć inaczej, ja k tylko poprzez miłość? Czy bez odniesienia do miłości sam oidentyfikacja człowieka m iałaby być niem ożli­

M iłość a sens życia 27 wa? Aby sobie na te pytania odpowiedzieć, trzeba nam spojrzeć n a samych siebie. Kim właściwie jestem ? Kim jestem j a — człowiek?

J e d n o wydaje się p o n ad wszelką wątpliwość oczywiste. W polu naszego doświadczenia je d y n ie człowiek jaw i się nam ja k o s a m o r z ą d n yp o d m i o t, czyli ja k o CENTRUM ŚWIADOMYCH I W OLNYCH, A ZARAZEM PRZEZ PRAWDĘ ZWIĄZANYCH p o c z y n a ń. T o bodaj najzwięźlejsza definicja człowieka, sk ró t sam ozrozum ie- nia, a k t sam oidentyfikacji. Czy zatem nie udało się nam dokonać aktu samo- zrozum ienia bez odw ołania się do miłości? Pozornie tak! A w rzeczywis­

tości...? O to pow ód, aby się rzeczywistości człowieka przyjrzeć bardziej z bliska.

Zauważmy więc n aprzó d , że owa praw da, wiążąca wolność człowieka, d an a m u je s t zawsze i tylko poprzez je g o własny sąd, zwany s u m i e n i e m. W iąże go więc wyłącznie m ocą je g o w ł a s n e g o a k t u, jak im zawsze je s t sąd. Nie je s t zatem żadną przesadą powiedzieć, że to sam człowiek ja k o p o d m io t sum ienia wiąże się praw d ą swego sądu. Owszem, d o p iero to stw ierdzenie ujawnia właściwą człowiekowi a u t o n o m i ę, a co najm niej wskazuje n a w a r u n e k k o­ n i e c z n y tej s a m o r z ą d n o ś c i, bez której człowiek nie byłby człowiekiem.

Równocześnie je d n a k człowiek ja k o istota racjonalna nie um ie i wcale nie chce wyrzec się swej racjonalności. Wie, że przez to przekreśliłby sam ego siebie. Stąd nie je s t w stanie uznać d anego sądu za swój a k t inaczej, ja k tylko wówczas, gdy aktem tym stw ierdza i wyraża s w e u z n a n i e, swą asercję, dla niezależnej od niego o b i e k t y w n e j p r a w d y, gdy w s w o i m akcie sądu widzi — i um ie zidentyfikować — akt p o z n a n i a. W przeciwnym razie a k t ten nie byłby

j e g o aktem , on zaś sam nie umiałby się zidentyfikować ja k o je g o podm iot, więcej — ja k o on sam , ja k o człowiek. A utentyczne sam orządzenie, czyli sp ra ­ wowanie rzeczywistej autonom ii, je s t więc dla człowieka możliwe tylko p o ­ przez poddaw anie s i ę p r a w d z i e swego sądu, nigdy zaś poprzez p o d d a w a n i e s o b i e p r a w d y swego sądu. Próba p o d d an ia sobie praw dy sądu oznaczać by m usiała ak t sam opoddania się w niewolę błędu, osobliwą postać zniew olenia poprzez sam ozniewolenie. Byłoby to skrajne przeciwieństwo sam orządności.

Nie kieruje sobą, kto nie kieruje się praw dą. Kto m iota sam owolnie sobą, nie rządzi sobą. T aki „sam om iot” nie je s t sam orządnym podm iotem . Rządzi sobą, kto rządzi się praw dą. S am orządność oznacza stałe otwarcie się na praw dę, gotowość odpow iadania na je j wezwanie. „T ranscendencja osoby w czynie to nie tylko samozależność, zależność od własnego «ja». W chodzi w nią rów nież m om en t zależności od praw dy — i m om en t ten ostatecznie kształtuje wolność. Nie realizuje się o n a bowiem przez podporządkow anie sobie praw ­

28 Człowiek obrazem M iłości

dy, ale przez podporządkow anie się prawdzie”2. O to dlaczego sprzeniew ie­

rzenie się poznanej i uznanej — swoim własnym aktem! — praw dzie oznaczać m usi nie tylko kres sam orządności, ale równocześnie sprzeniew ierzenie się sam em u sobie. O to dlaczego odpowiedzialność za siebie sam ego związana je st tak ściśle z a f i r m a c j ą p r a w d y, z opow iadaniem się po je j stronie. Czy afirma- cja ta zaczyna się i kończy w obrębie sam ego tylko sądu podm iotu jak o aktu, którym tenże podm iot t a k ż e u z n a j e poznaw aną aktem prawdę?

Człowiek, ukształtowany ju ż jak o podm iot w płaszczyźnie poznania, wład­

ny je s t potwierdzić aktem wolności, aktem wyboru, czyli decyzją lub czynem, to, co poznał. I co — przez to sam o — uznał ju ż aktem swego poznania.

Ujawniająca się tutaj moc stanow ienia swych aktów, a poprzez nie i w nich m oc stanow ienia o sam ym sobie, czyli moc s a m o s t a n o w i e n i a, o k r e ś l a d o

KOŃCA KONTURY SAMORZĄDNEJ PODM IOTOW OŚCI WŁAŚCIWEJ CZŁO W IEKOW I. Je st to

podm iotow ość s a m o r z ą d n e g o s p r a w c y. Dzięki niej d opiero człowiek w pełni rządzi sobą, kierując się praw dą swych sądów. Dzięki niej właściwa m u auto­

nom ia przybiera postać s a m o s t e r o w a n i asobą w świede praw dy o d o b ru , czyli w stro n ę prawdziwych wartości. Dzięki niej człowiek będąc s o b ąje s t rów no­

cześnie w stanie urzeczywistniać poznane przez siebie i uznane za godne siebie cele i w ten sposób urzeczywistniać sam ego siebie, czyli stawać się w

p e ł n i sobą, spełniać się, osiągać swą pełnię. Sa m o s p e ł n i e n i e jaw i się w tym aspekcie ja k o właściwy cel sam orządności, człowiek zaś ja k o istota a u t o t e l i c z­ n a ze względu na swe samourzeczywistnienie. N iepodobna zaprzeczyć, że wszystkie te właściwości ukazują człowieka ja k o istotę zupełnie wyjątkową w tym świecie i m im o całego zew nętrznego podobieństw a do świata rzeczy zupełnie do nich, w g runcie rzeczy, niepodobną: nieprzyrów nyw alną, całko­

wicie od nich inną, pośród nich... „sam otaą”, właśnie o s o b n ą3 . Czy nie tę osobność człowieka w świecie chce uw ydatnić polskie słowo o s o b a” ? Czy nie

2 P o r. K . W o j t y ł a . Osoba i czyn, K ra k ó w 1 969, s. 162.

„Ś w ia d o m o ść u ja w n ia c z ło w iek a ja k o te g o , k tó r y p o s i a d a w ł a d z ę p o z n a w a n i a w s to s u n k u d o ś w i a t a w i d z i a l n e g o . W ra z z ty m p o z n a w a n ie m , k tó r e n ie ja k o w y p ro w a d z a g o n a z e w n ą trz j e g o isto ty , czło w iek r ó w n o c z e ś n i e u j a w n i a się s a m e m u s o b i e w c a ł e j o d r ę b n o ś c i t e j i s t o t y . J e s t n ie tylko is to to w o -p o d m io to w o sa m . S a m o tn o ść o z n a c z a z a ra z e m p o d m io to w o ś ć czło w iek a, k tó r a b u d u je się p o p r z e z sa m o św ia d o m o ść . C złow iek j e s t b o w ie m «inny» w s to s u n k u d o wi­

d z ia ln e g o św ia ta , d o św ia ta is to t żyjących. A n a liz u ją c te k s t K się g i R o d z a ju , je s te ś m y n ie ja k o św ia d k a m i te g o , j a k człow iek w o b ec B o g a J a h w e «w yosobnia» się o d c a łe g o św ia ta is to t żyją­

c y c h (a n im a lia ) p ie rw sz y m a k te m św ia d o m o śc i, j a k ty m sa m y m u ja w n ia się so b ie — i z a ra z e m p o tw ie r d z a w w id z ia ln y m św iecie j a k o «osoba»”. P o r. J a n P a w e ł I I , Mężczyzną i niewiastą stworzył ich, R zym 1 980, s. 2 0-21 (p o d k re ś le n ia J .P .I I ) .

M iłość a sens życia 29 zawiera się w je g o znaczeniu zarów no i n a c z e j od wszystkiego innego w tym świecie”, ja k i w y ż e j p o n ad wszystko inne w tym świecie”?

C ała nasza dotychczasowa analiza m iała na celu pokazanie tego, co się kryje za tym „inaczej” i „wyżej” osoby w tym świecie. O dsłoniła nam ona osobę ja k o sam orządnego sprawcę, dla którego sprawować sam orządzenie to poddaw ać swą wolność pod wyłączne dom inium praw dy swych własnych sądów. „Samozależność w sam ouzależnieniu się od praw dy”. „Samozależność poprzez sam ouzależnienie się od praw dy, znajdująca swój wyraz i pełnię w sprawczej gotowości woli, czyli postawie, przed e wszystkim zaś w czynie,

a f i r m o w a n i a t e j p r a w d yja k o w arunku sine q u a non... samozależności”. Czy nie je s t to poszukiw ana przez nas „karta rozpoznawcza” człowieka? Zdziwie­

nie może je d n a k wywołać to, że na tej „karcie rozpoznaw czej” dalej nie wi­

dzimy odniesienia do miłości jak o w arunku sam ozrozum ienia człowieka.

Owszem, niektóre elem enty tej „karty” sugerow ać m ogą naw et wniosek, że człowiek uzyskuje p ełnię swej tożsamości tylko wówczas, gdy całą swą zdol­

ność sam orządnego sprawstw a o d d a w służbę je d n e j jed y n ej sprawie: spraw ie sam ospełnienia. Człowiek to troska o osiągnięcie swej pełni... T o sam o-tros- ka. Czy nie oznacza to zam knięcia się w sobie i odcięcia od wszystkich — z troski o siebie? Czy d ro g a człowieka do sam ozrozum ienia nie prow adzi więc poprzez antypody miłości?

J e s t rzeczą oczywistą, że obiektem afirm ow ania praw dy szczególnie uprzy­

wilejowanym je s t d l a OSOBY p r a w d a o o s o b i e. Nie ulega także najmniejszej wątpliwości, że praw dę o osobie zna każdy najlepiej z własnego doświadcze­

nia. „Z własnego doświadczenia” znaczy tu „z doświadczenia siebie”, „z bez­

pośredniego obcowania poznawczego ze swym «ja»’\ T o przecież dzięki tem u doświadczeniu człowiek jaw i się i uobecnia sobie przed e wszystkim ja k o p o d ­ m iot i zarazem przed m io t swego doświadczenia: ktoś, k t o d o ś w i a d c z a, ik t o ś k o g o d o ś w i a d c z a. Jed y n ie dzięki tem u doświadczeniu człowiek „widzi”, że je s t rów nocześnie kimś, k t o k i e r u j e, i zarazem kimś, k i m k i e r u j e. . . Równo­

cześnie je d n a k to sam o doświadczenie każe m u widzieć w każdym innym człowieku rów nież kogoś, kto doświadcza, i zarazem kogoś, kto siebie d o ­ świadcza; kogoś, kto kieruje, i zarazem kogoś, kto przez siebie je s t kiero­

wany, krótko: s a m o r z ą d n e g o s p r a w c ę, o s o b ę. W świede tego doświadczenia inni ludzie nie są po prostu nie-ja, lecz i n n y m i ,j a” . „Ty” je s t d ru g im , innym ode m nie ,ja ”4, co zresztą odnosi się — lub m oże być odniesione — do każ­

4 P o r. K . W o j t y ł a , Osoba: podmiot i wspólnota, „R o c z n ik i F ilo z o fic z n e ” 2 4 (1 9 7 6 ) z. 2 , s. 2 5 ; „«Ty» sta je w o b e c «ja» ja k o p ra w d z iw e i p e łn e « d r u g ie ja » , o k tó r y m — p o d o b n ie j a k

30 Człowiek obrazem M iłości

dego człowieka. Praw da o „inaczej” i „wyżej” osoby odkryta — z perspektywy wyjątkowo dla je j ujęcia dogodnej! — w sobie, je s t p r a w d ą o k a ż d e j o s o b i e j a k o o s o b i e. O dkrycie t e j praw dy staje się odkryciem tego, co nazywamy właśnie g o d n o ś c i ąo s o b y i je st identyczne z odkryciem p o w i n n o ś c ia f i r m o w a- n i a o s o b y bez względu na cokolwiek innego poza Cą je j godnością, p o w i n n o ś­ c i ą a f i r m o w a n i a o s o b y d l a n i e j s a m e j. O dkrycie to je s t po p ro stu tożsame z odkryciem uniw ersalnie ważnej z a s a d y e t y c z n e j bycia i działania osoby w relacji do każdej osoby z poszczególna i zarazem wszystkich osób łącznie.

Albowiem właśnie z pow odu tej godności osoby ja k o sam orządnego podm io­

tu, podm iotu wolnego i zarazem „od wewnątrz” związanego praw dą, należna je s t każdej osobie od każdej osoby afirmacja dla niej sam ej5.

Owo „dla niej sam ej” wskazuje na niezależność powinności afirmowania osoby przez osobę od takiego np. w arunku, ja k jakakolw iek form a opłacal­

ności odnośnego działania dla działającego podm iotu, nie wyłączając samo- spełnienia. G odność osoby, adresata działania, stanowi tu wszystko — i jawi się ja k o wszystko — czego t r z e b a i co zarazem w y s t a r c z a dla istnienia — i stw ierdzenia — obiektywnej pow innościjej afirmow ania. O to dlaczego powin­

ność afirm ow ania osoby dla je j godności jaw i się ja k o powinność b e z w a r u n­ k o w a lub b e z w z g l ę d n a, czyli k a t e g o r y c z n a, zaś ak t afirmacji osoby, przez osobę dokonany w imię je j godności jaśnieje ową b e z i n t e r e s o w n o ś c i ą, która n adaje m u szczególnego blasku swoiście m o r a l n e j w a r t o ś c i, zwanej również

g o d z i w o ś c i ą. Czy w polskich słowach „godziwość”, „godziwy” nie zaznacza się w yraźnie związek tego rodzaju aktu z godnością osoby? Tylko tak bezintere­

sowny ak t godny je s t osoby: tej, w o b e c k t ó r e j się go dokonuje, i tej, k t ó r a

go dokonuje. Je st godziwy, bo je s t godny osoby. O to wreszcie także powód, dla którego wiekowa tradycja oznacza tego rodzaju akty im ieniem m i ł o ś c i,

i zarazem pow ód, dla którego słowo „miłość” awansowało do rz ęd u naj­

piękniejszych słów w języku ludzkim . Czy to nie Sofokles zapoczątkował tę tradycję swoją Antygoną? W ydaje się pew ne, ż e ją tylko potw ierdził i utrwalił.

o m o im «ja» — sta n o w i n ie ty lk o s a m o ś w ia d o m o ś ć , a le n a d e w szystko s a m o -p o s ia d a n ie i sam o- - p a n o w a n ie . W tej p o d m io to w e j s tr u k tu r z e «ty» ja k o « d ru g ie » «ja» r e p r e z e n tu je w ła sn ą tra n s ­ c e n d e n c ję i w ła sn ą d ą ż n o ś ć d o sa m o s p e łn ie n ia ” , „R o c z n ik i F ilo z o fic z n e ” 2 4 (1 9 7 6 ) z. 2 , s. 28.

„[...] u w z g lę d n ia ją c , że w u k ła d z ie ty m «ja» j e s t p o d m io te m d z ia ła ń p r z e d m io to w o sk ie ro ­ w a n y c h n a «ty», i vice v e rsa , m o ż e m y o k re ślić z a sa d n ic z y w y m ia r w s p ó ln o ty m ięd zy -o so b o w ej.

Ó w w y m ia r j e s t z a ra z e m fa k te m i p o s tu la te m , p o s ia d a z n a c z e n ie m e ta fiz y c z n e i n o rm a ty w n e (ety c z n e ) [...]. W y m ia r ów sp ro w a d z a się d o tra k to w a n ia , tzn . ta k ż e d o a k tu a ln e g o p rz e ż y w a n ia

♦ d ru g ie g o j a k sie b ie sa m eg o » . B ie rz e m y to sfo rm u ło w a n ie z E w a n g e lii, c a ła zaś a n a liz a o d sy ła d o te g o , c o w o s ta tn ic h ro z d z ia ła c h Osoby i czynu p o w ie d z ia n o n a t e m a t z n a c z e n ia « b liźn ieg o » ”,

„ R o czn ik i F ilo zo ficz n e” 2 4 (1 9 7 6 ) z. 2 , s. 27 -2 8 .

M iłość a sens życia 31

W iemy skądinąd, że nowością „nowego przykazania” Jezu sa C hrystusa je s t now a w ykładnia przykazania miłości, wykładnia zdum iew ająca przez owo

„tak, ja k j a was” (J 13, 34). Mimo to je st o n a wykładnią przykazania, które

„nie je s t przykazaniem nowym, ale przykazaniem starym , które posiadacie od początku” (1 J 2, 7).

I oto dochodzim y d o sedna sprawy człowieka. Miłość staje wobec niego nie tylko ja k o coś, co w inien je s t każdej osobie z tytułu je j godności. Miłość w tej postaci staje wobec człowieka zarazem jak o spraw a afirm ow ania swych własnych sądów powinnościowych wyrażających p raw dę o osobie, czyli m oral­

nych autoim peratyw ów , a więc ja k o spraw a wierności swem u w łasnem u sum ieniu, a przez to sam o jak o spraw a wierności sam em u sobie6. Sam oiden- tyfikacja człowieka ja k o człowieka okazuje się odkryciem przez podm iot sam ego siebie ja k o kogoś, kto został wezwany do afirmacji każdej innej oso­

by, czyli do miłości, na mocy własnego sam onakazu. Be z t e g o w e z w a n i a n i e m o ż n a b y w r ę c z z i d e n t y f i k o w a ć c z ł o w i e k aj a k o c z ł o w i e k a, j a k o s a m o r z ą d­ n e g o s p r a w c y. Chyba że sam orządność definiująca człowieka ja k o człowieka miałaby przestać być tym, czym jest: sam ozależnością podm iotu w sam ouza- leżnieniu się od praw dy.

Co więcej, jeżeli bez wezwania do miłości nie m ożna zidentyfikować czło­

wieka ja k o człowieka, to w takim razie b e zs p e ł n i e n i at e g o w e z w a n i ac z ł o w i e k

6 „A by «czynić d o b r z e , a u n ik a ć zła» (jak g ło si p ie r w o tn a z a s a d a s u m ie n ia -s y n d e re z y , a z a ra z e m e le m e n ta r n a fo rm u ła lu d z k ie j «p rax is» ), czło w iek m u s i sta le w ty m ż e s u m ie n iu n ie ja k o p rz e k ra c z a ć sie b ie w k i e r u n k u d o b r a p ra w d z iw e g o : j e s t to p o d sta w o w y k ie r u n e k o w e j t r a n s ­ c e n d e n c ji, k tó r a sta n o w i w łaściw ość o so b y lu d z k ie j « p r o p r iu m p e rso n a e * . B e z tej t r a n s c e n d e n ­ cji — b e z p r z e k r a c z a n ia i n ie ja k o p r z e r a s ta n ia sie b ie w s tr o n ę p r a w d y o r a z w s tr o n ę c h c ia n e g o i w y b ie ra n e g o w św ietle p r a w d y d o b r a — o so b a , p o d m io t o so b o w y , p o n ie k ą d n ie j e s t so b ą . I d la te g o te ż n ie u w y d a tn ia m y je s z c z e o so b o w ej w łaściw ości czło w iek a, g d y a n a liz u je m y a k ty j e g o p o z n a n ia , w oli czy te ż św ia t w a rto śc i z n im i zw iąza n y , je ż e li n ie w y d o b y w a m y p r z y ty m n a ja w ow ej tr a n s c e n d e n c ji, k tó r a tkw i w ty c h ż e a k ta c h p o p r z e z o d n ie s ie n ie d o p r a w d y o r a z d o d o b r a ja k o « p raw d ziw eg o » (czy te ż « g o d ziw eg o » ), tz n . c h c ia n e g o i w y b ie ra n e g o n a z a sa d z ie p ra w d y .

W szystko to sta je się d la n a s oczyw iste p o p r z e z a n a liz ę su m ie n ia .

R ó w n o c z e śn ie a n a liz a s u m ie n ia u k a z u je n a m ścisły zw iązek p o m ię d z y tr a n s c e n d e n c ją a sp e łn ie n ie m . C h o d z i [...] o s p e łn ie n ie sie b ie w [...] c z y n ie . S p e łn ia ją c c z y n , s p e łn ia m w n im sieb ie, o ile te n ż e c z y n j e s t « d o b ry » , to zn a c z y z g o d n y z s u m ie n ie m [...]. P rz e z ta k i c zy n j a sa m

• sta ję się» d o b r y m i «jestem » d o b r y ja k o czło w iek . W a rto ść m o r a ln a się g a w c a łą g łę b ię o n ty c z ­ n e j s t r u k tu r y « s u p p o s itu m h u m a n u m » ” . P o r. K. W o j t y ł a , Osoba: podmiot i wspólnota, s.

18-19.

32 Człowiek obrazem M iłości

n i e u z y s k a ł b y p i s a n e jm up e ł n i, n i es p e ł n i ł b ysię j a k o c z ł o w i e k7 . Urzeczywist­

nianie miłości, kształtowanie postawy kom unijnej, potw ierdzane nieustannie czynami afirmacji drugich „ja”, okazuje się w arunkiem sine q u a non samo- spełnienia człowieka ja k o człowieka. Sam ospełnienie je s t ju ż o w o c e m m i ł o ś c i

ja k o postawy prokom unijnej, otwartej na afirm ację każdej osoby. Jaw i się ja k o k o n i e c z n y, choć w prost nie zam ierzony, s k u t e k a k t u m i ł o ś c i. Tym bowiem , co miłujący zamierza w prost, gdy działa wobec d rugich w imię praw dy swych własnych sądów powinnościowych, je s t — i m oże być tylko — afirm ow anie drugich d i a n i c h s a m y c h. Próba naruszania tego porządku w imię sam ospełnienia oznaczałaby przede wszystkim zamknięcie sam em u sobie jed y n ej drogi, k tóra d o niego prowadzi. Miłość je s t autarkiczna. Nie d a się je j „użyć”. Chcieć afirmować osobę drugiego ze względu n a coś różnego niż o na sama, to wcale jej nie afirmować, raczej traktować j ą instrum entalnie, czyli pozbawiać j ą przysługującej je j obiektywnie rangi sam orządnego pod­

m iotu, to nie liczyć się z praw dą o je j godności. Człowiek spełnia się z a w s z e i t y l k o, gdy miłuje. Chcieć jed n ak że afirmować osobę drugiego t y l k o d l a w ł a s n e g o s a m o s p e ł n i e n i a, to sprzeniewierzyć się osobie drugiego, sprzenie­

wierzyć się miłości. I przez to stracić także je d y n ą szansę samospełnienia.

O to dlaczego człowiek nie może się ani zrozum ieć, ani spełnić ja k o człowiek bez miłości. O to dlaczego „jego życie je st pozbawione sensu, jeśli nie objawi m u się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli je j nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej żywego uczestnictwa” (RH, 10).

I I . Sedno dram atu

Prawom ocność wszystkich powyższych odkryć i stw ierdzeń m a swą podsta­

wę w oczywistości doświadczenia. Świadkami tego doświadczenia jesteśm y na forum własnych aktów poznania, gdy tylko ich przedm iotem staje się osoba w aspekcie swej godności. Zarówno te akty, ja k i sam ą zdolność ich wydawa­

nia nazywamy s u m i e n i e m. Akty te, w imię odkryw anej praw dy o osobie,.

„C zło w iek sp e łn ia sie b ie , u rz e c z y w istn ia a u to te le o lo g ię sw o je g o o so b o w e g o «ja» p o p rz e z w y m ia r t r a n s c e n d e n tn y sw ego « o p e ra ri» . T r a n s c e n d e n c ja p r a w d y i d o b r a m a d e c y d u ją c y w p ły w n a k sz ta łto w a n ie się lu d z k ie g o «ja», n a j e g o sta w a n ie się w całej rzeczy w isto ści o so b o w e ­ g o p o d m io tu , j a k to w id a ć d o s k o n a le p o p r z e z a n a liz ę s u m ie n ia i m o ra ln o ś c i”, „R oczniki

„C zło w iek sp e łn ia sie b ie , u rz e c z y w istn ia a u to te le o lo g ię sw o je g o o so b o w e g o «ja» p o p rz e z w y m ia r t r a n s c e n d e n tn y sw ego « o p e ra ri» . T r a n s c e n d e n c ja p r a w d y i d o b r a m a d e c y d u ją c y w p ły w n a k sz ta łto w a n ie się lu d z k ie g o «ja», n a j e g o sta w a n ie się w całej rzeczy w isto ści o so b o w e ­ g o p o d m io tu , j a k to w id a ć d o s k o n a le p o p r z e z a n a liz ę s u m ie n ia i m o ra ln o ś c i”, „R oczniki