Tadeusz Styczeń SDS
URODZIŁEŚ SIĘ, BY KOCHAĆ
Urodziłeś się, by kochać
Towarzystwo Naukowe
Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Prace Wydziału Filozoficznego
5 7
Lublin 1993
Tadeusz Styczeń SDS
Urodziłeś się, by kochać
Towarzystwo Naukowe
Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Lublin 1993
Redakcja i opracow anie Maria Filipiak
P rojekt okładki Leszek Mądzik
Redakcja techniczna Piotr Francuz
K orekta
M ańa Filipiak i Mirosława Ritter
Biblioteka Uniwersytecka KUL
*10 0 0 5 8 2 6 73*
Powielono z w ydruku kom puterow ego dostarczonego przez A utora
© C opyright by Towarzystwo N aukow e K U L 1993
ISBN 83-85291-52-0
W YDAW NICTW O TOWARZYSTWA N A U KOW EG O K ATOLICK IEG O U N IW E R SY T E T U LU B ELSK IEG O
20-616 Lublin, ul. Gliniana 21, tel. (0-81) 55-01-93
Ark. wyd. 18. Ark. d ru k . 17,25. P ap ier offset, kl. I II , 80 g. O d d a n o d o pow ielania i pow ielanie ukończono w czerw cu 1993 r.
M-DRUK P oland, ul. D roga M ęczenników M ajd an k a 60/62, 20-950 L ublin
Słowo wstępne
ii
siądź Profesor T adeusz Styczeń obdarza nas swoim nowym dziełem.
J e s t to zbiór pod tytułem: Urodńłeś się, by kochać.
T y tu ł je s t sugestywny. Zaprasza.
Z aprasza śm iało do wędrówki tru d n ej, podjętej z Autorem-M yślicielem.
T rzeb a to słowo o tru d n ej w ędrów ce powiedzieć, nie zniechęcając nikogo:
ani A utora, ani Czytelnika. A utor m a za sobą bogate doświadczenie spotkań uniw ersyteckich i prelekcji, a także redagow anego przez siebie i swój zespół kw artalnika „Ethos”. Wszystko na poziom ie intelektualnym najwyższym.
Czytelnik je d n a k m a praw o p rz ed e wszystkim to wiedzieć, że chodzi w obec
nych rozw ażaniach Myśliciela o wartości dla życia podstawowe, jednocześnie zaś znajdujące się w stanie oblężenia i wielorakich zagrożeń.
S tan zaś oblężenia je s t uw arunkow any nie tylko zam ętem umysłowym, rozsiew anym wokół nas beztrosko (a może tylko pozornie beztrosko), ale i niechęcią — słowiańską, polską, a zarazem współczesną? — wrażliwą na szyb
ko zm ieniające się obrazy i n a głośne rytm y dość bezmyślnej muzyki; wrażli
wą i łatwo, a naw et poddańczo posłuszną takiej m odzie, ale nie skłonną do filozoficznej zadum y.
Rozważania, ja k ie m am y p rzed sobą, idą tej groźnej powierzchowności p o d p rą d . Są spokojne, ja k niełatwa w ędrówka, krok za krokiem , po tru d
VI Słowo w stępne
nych górskich ścieżkach, nie dla wszystkich dostępnych. Mają praw o do spotkania z tymi, którzy chcą myśleć i którzy uczą myśleć. Zwłaszcza uczą myśleć o miłości. Uczyć myśleć, sam em u myśląc. Sam em u myśląc, by przeka
zać swoje myśli. Przekazać wszystkim, bo wszyscy m ają takie praw o, choć realizować są je w stanie stopniowo, etapam i. W książce chodzi je d n a k o zdobywanie szczytów. Miłość je s t szczytem!
Myśleć uczciwie o prawdziwej miłości, pod p rą d dem agogii zwichrzonego m yślenia i całej taniej cywilizacji konsum pcyjnej — oto zadanie obecnego tru d n eg o zbioru. Dlaczego zadanie — pod prąd?
Bo wolno pytać: czy człowiek naszego czasu chce wysiłku myśli?
Czy szuka prawdy?
Czy chce być wolny?
Czy chce zachować przysługującą m u godność?
Czy chce być człowiekiem?
Być człowiekiem, istotą rozu m n ą — myśleć?
Zagubiony gdzieś został ten program : pro g ram myślenia. Kto więc na przykład (ale przykład je s t niezwykle charakterystyczny) pochyla się nad tekstam i papieża? T ak bardzo Go miłujemy, a O n z taką miłością przem awiał ju ż pięciokrotnie n a ojczystej ziemi: czterokrotnie do Polaków, raz — na Jasnej G órze — do młodzieży świata. Rozum ie się znakomicie z ludźm i do
brej woli na całym świecie. Rozum ie się znakomicie z młodzieżą — z młodzie
żą świata i z polską młodzieżą — od daw na. W łaśnie jej mówi głęboko, m ąd
rze, jasn o , serdecznie o miłości. Czy wolno to powiedzieć, uszczegóławiając przykład? Zbiór Je g o przem ów ień o miłości — do młodych, wydany z okazji niezapom nianego D nia M łodych (Stworzeni do miłości), został wydany po polsku. Zbiór raczej odsunięty — dlaczego? Czy dlatego, że nie zawiera goto
wych re cep t i gotowych konspektów? Ale kto m oże nadać wiarygodność wszystkim „receptom ” i wszystkim „konspektom ” bez pogłębionego zrozum ie
nia, wypowiedzianego w sposób kom unikatywny i prosty, i bardzo mądry?
Łatw o zastąpi takie myślenie i taki przekaz tanio apoteozow ana „nauka”
i jak że chętnie ogłaszana „statystyka”. J e d n a i d ru g a — jakiej jakości? Do jakich pokładów człowieczeństwa skierowana? I zarazem , tuż obok, pytanie:
czym je s t współczesna, fałszywa egzaltacja n a tem at „sum ienia”?
A utor odpow iada: „Łatwe pociąga. Nie zawsze w górę. Stąd — p ró b u je się j e w różny sposób przed sobą wylegitymować i usprawiedliwić, posługując się w tym celu ideą sum ienia, twórcy norm , czy człowieka au to k re ato ra swej natury, bądź au torytetu nauki, sięgając po pom oc do an k iet i statystyki” [...].
Słowo w stępne VII
„Statystyka nie je s t — nigdy nie była i nigdy nie będzie — n o rm ą m oralności, ani tym bardziej — Ewangelii. T o kardynalny błąd m etodologiczny”.
Nie d a się więc om inąć rzetelnego myślenia, bez wielkiej szkody własnej i bez bardzo pow ażnego uszczerbku dla tego d o b ra społecznego, o którym mówi Piotr-O poka: „... i bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto dom aga się od was uzasadnienia tej nadziei, ja k a w was je s t” (1 P 3, 15).
Zadanie dla Polski ochrzczonej. Zadanie dla ochrzczonych Polaków.
A więc nie wyłącznie o m yślenie tli chodzi — abstrakcyjne i teoretyczne, przeciw nie — gotowe do „obrony” i „uzasadnienia”. C hodzi o praw dę. C ho
dzi o sam o życie. C hodzi o całe życie (choć „młodość je s t rzeźbiarką”). C ho
dzi zarazem o całą dynam ikę dram atycznych zm agań.
Konieczne je s t uznanie tego elem entu d ra m a tu , który je s t polem zm agań o to, co najważniejsze, co rozstrzyga o całym życiu człowieka „urodzonego, by kochać”. T ak właśnie mówi Papież J a n Paweł II o miłości do młodych Polaków: „Nie m ożna w życiu przegrać miłości” (Nie cudzołóż, H om ilia w Łomży, 4 V I 1991 r.). Mówi też: „T rzeba się zm agać [...]. Kiedy bierze górę słabość, przypom nij tchnienie D ucha Świętego, k tóre masz w sobie od C hrztu, od Bierzm owania r...l po to, żebyś stał jak ten żeglarz i dopłynął”
(Szczecin, 11 V I 1987).
Ciekawe. W śród ogrom nego bogactw a wypowiedzi Papieża n a ojczystej Ziemi, te dwie, wymowne i zwięzłe, przekazane zostały spontanicznie. (Byliś
my tego szczęśliwymi świadkami). Im prow izacja daje świadectwo tem u, co myśli o miłości i j a k o niej naucza J a n Paweł II, A utor pięcioletnich papies
kich katechez, a p rzedtem dzieła o Miłości i odpouńedńalności oraz — i p rz ed tem , i potem — całego niezwykłego bogactw a obfitości rozw ażań o miłości.
A więc miłość — dla której człowiek się rodzi i o k tórą się zmaga.
Norwidowe:
„...tyś osobą:
Udziałem twym więcej!... panowanie Nad wszystkim na świecie — i nad sobą”.
A zarazem miłość — zadanie całego życia człowieka obdarzonego wol
nością, a zarazem obdarzonego takim myśleniem , k tóre um iałoby być pew
nym sternikiem życia — wśród zm agań.
T rzeba o tych zm aganiach znać całą praw dę. T o bowiem nie tylko K on
stanty Ildefons Gałczyński — którego zm agań o posiadanie Boga piszący te
słowa miał szczęście być świadkiem i którego tak słusznie cytuje A utor — skarży się:
„Nie mogę. Zrozum. Jestem mały urzędnik w wielkim biurze świata, a T y byś chciał, żebym ja latał i myślą mą przenosił skały...”
I to nie tylko Owidiusz ze swoim:
«Video meliora — deteriora sequor».
T o także Paweł Apostoł, gdy mówi: „A zatem stw ierdzam w sobie to p ra wo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło. [...] Nieszczęsny j a czło
wiek! Któż m nie wyzwoli z ciała, tej śmierci? Dzięki niech b ęd ą B ogu przez Jezu sa C hrystusa, Pana naszego!” (Rz 7, 21. 24).
Paradoks? N ieporozum ienie? Marzenia? Co robić, aby „ideał sięgnął b ru k u ”?
Apostoł — w śród zm agań — kończy zawołaniem, które je s t wyznaniem wiary w źródło optym izm u najgłębsze. I to w śród całej praw dy o nędzy człowieka, która je s t je g o praw dą paradoksalnie zawieszoną m iędzy pychą i rozpaczą.
Myśliciel m a także praw o — i obowiązek — do tego Ź ródła dotrzeć. A utor rozw ażań o człowieku, „narodzonym po to, by kochać” naw iązuje więc do klasycznej wypowiedzi Pascala: „Znajomość Boga bez znajomości własnej nędzy rodzi pychę. Znajomość własnej nędzy bez znajom ości Boga rodzi rozpacz. Znajomość Jezu sa C hrystusa stoi w pośrodku, bo odnajdujem y w Nim i naszą wielkość, i naszą nędzę”.
T rzeba sięgnąć do takiego Źródła, by „nie przegrać miłości”, by „zmagając się z wichram i, zwyciężać, by stać ja k żeglarz i dopłynąć”.
Źródło miłości? „Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństw o z miłości, powołał go jednocześnie do miłości” (Jan Paweł II). A więc Źródło miłości, i pow ołanie do niej — każdego człowieka — przez to sam o Najświęt
sze Źródło.
A przy tym je s t to „pierwsze i najwyższe przykazanie” (por. Mk 12, 29- 32).
D ecyduje więc o wszystkim:
„Gdybym mówił językam i ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał,
VIII Słowo wstępne
stałbym się ja k miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący.
Gdybym też miał d a r prorokowania i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką możliwą wiedzę,
i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał,
byłbym niczym.
I gdybym rozdał na jałm użnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał” (1 Kor 13, 1-3).
N a p ro g u swego pontyfikatu powiedział Ojciec Święty: „Nie lękajcie się przyjąć władzę C hrystusa. Nie lękajcie się. Otwórzcie dla N iego drzwi! Nie lękajcie się! C hrystus wie, «co je st w człowieku*. O n je d e n . A dzisiaj człowiek tak bard zo często nie wie, co w nim jest. T ak bardzo często je s t niepew ny sensu swojego życia n a ziemi. Pozwólcie Chrystusowi mówić do człowieka.
O n je d e n m a słowa życia wiecznego” (22 X 1978).
Autor-Myśliciel idąc więc po drogach własnych rozważań, odnosząc się do myśli Sokratesa i N orw ida i współczesnych poetów, odnosząc się, bardzo konsekw entnie, do myśli K ardynała K arola Wojtyły-Filozofa i motywem wiodącym tych rozważań czyniąc zdanie w ypow iadane przez miłość: "Jak dobrze, że jesteś!, idzie dalej, by wreszcie dojść do ostatecznego Źródła. Ma takie praw o, a naw et je s t do tego zobowiązany, szukając Pełni. I tu przem a
wia ju ż Sam a Miłość, sam o jej Źródło: „O, gdybyś znała d ar Boży...” (J 4, 10). Motyw ostateczny.
Ja k ie są wym iary miłości?
O kreśla Boga: „Bóg je s t miłością” (1 J 4, 16).
A nadto: „N igdy nie ustaje” (1 K or 13, 8) i „jest rozlana w sercach n a
szych przez D ucha Świętego” (Rz 5, 5).
Do Boga więc wolno nam wołać: „Abba, Ojcze!” „Jesteśmy dziećm i Boży
mi... dziedzicam i Boga” (Rz 8, 16-17).
Ma więc człowiek — dzięki Miłości — Boga za Ojca.
Zarazem zaś od Niego też pochodzi „wszelkie ojcostwo n a niebie i na ziemi” (E f 3, 15). T akie szczyty rodzicielstwa.
T ym szczytom poświęca A utor wiele miejsca, zarów no w części I („Czło
wiek obrazem miłości”), ja k i w części II („Miłość w m ałżeństwie i ro dzinie”).
P raw da przeciwstawia się tu atakom zakłam ania. Najwyższa godność rodzi
cielstwa — je g o propagow anej program ow o profanacji. Niech za wiele refle
ksji starczy je d n a : „małżeństwo ja k o w spólnota ukonstytuow ana przez d a r i potw ierdzająca się wciąż n a nowo w d arze staje się świątynią dziękczynienia,
Słowo w stępne IX
X Słowo w stępne
w której małżonkowie świętują i wielbią w sposób tylko im w spółm ierny cud im m anencji Stwórcy w dziele-darze stwarzania, celebrują cud szczególnego zamieszkiwania Stwórcy w «swoim» i objawiania się im w najbardziej właściwy dla Stwórcy sposób. Wszak to ich m iłosne oddanie małżeńskie wybrał Bóg
— Miłość Stwórcza — na ołtarz, na którym sam dokonuje — za każdym r a zem z osobna! — cu d u stworzenia nowej osoby ludzkiej. T ego cudu m ałżon
kowie są szczególnymi kapłanam i i stróżam i. Im powierza Stwórca losy swych stwórczych zamysłów, w ich mocy pozostawia swą stwórczą moc...”
Sam o to zdanie mogłoby ju ż być uczczeniem proroczej encykliki papieża Pawła VI w je j srebrny jubileusz. Przecież ogłasza ta encyklika światu (dzisiej
szemu światu!): „Zycie ludzkie — rzecz święta, ponieważ od sam ego początku zakłada ono działanie Boga-Stwórcy” (Humanae vitae, 13). T ak z rodziców rodzi się — człowiek!
M iara szacunku Boga dla człowieka: to, co je s t tak powszechnie ludzkie
— miłość i rodzicielstwo — je s t zarazem tak wzniosłe, święte i — trudne!
T ru d n e i nobilitujące.
Co człowiek z tym uczynił? Co się stało ze świętością rodzicielstwa i ze świętością życia? Co tu je st praw dą wśród om am ów i sofizmatów, wypowia
danych głośno także przez tych, którzy m ają obowiązek świadczyć Prawdzie Chrystusowej i świadczyć o Nim („Christianus — alter C hristus”)?
A utor je s t znakomitym głosicielem praw dy o życiu. Nie pom ija tej najbo
leśniejszej sprawy naszego czasu, także w naszej Ojczyźnie, w swoich rozwa
żaniach o miłości. Przecież pom inąć nie może. I czytelnik n a nowo się nad tymi praw dam i pochyli — z wielkim pożytkiem , wśród niesłychanego zam ętu, w którym może się zdarzyć, że naw et czasopismo religijne udziela miejsca opinii... „o regresie w dem okracji i powrocie do «piekła kobiet», jeżeli wszys
cy — od poczęcia — zostaliby rów noupraw nieni z pozostałymi ludźm i”.
„W ypowiadam więc — mówi A utor — w im ieniu wszystkich niewinnych skazanych na śm ierć w majestacie praw a Rzeczypospolitej Polskiej z całą odpowiedzialnością to słowo: Oskarżam! N ienarodzony to człowiek! H om o!”
T o, że solidaryzujemy się z tym świadectwem — je s t jasn e. T rzeb a dziś B ogu życia takich świadectw. Jakże są cenne, gdy obok je s t tak wiele w ahań.
A przecież naw et neutralność m oże być łatwo wyrokiem n a życie człowieka niew innego. „Klasycznym przykładem [...] — rozpaczliwie niekiedy poszuki
wanej — neutralności [...] je s t Piłata umycie rąk, gest «neutralności», którym skazał na śm ierć Człowieka, o którym stwierdza: «Ja nie znajduję w nim żadnej winy» (J 19, 6)”.
Oskarżam y!
I słucham y tego, co z całą'pow agą powiedział do E piskopatu Polski papież J a n Paweł II: „N igdzie indziej Bóg nie uobecnia się we właściwym sobie działaniu wobec człowieka tak radykalnie i nigdzie indziej nie ujaw nia się wobec człowieka tak nam acalnie, ja k w swoim stwórczym działaniu, czyli jak o Dawca d a ru życia ludzkiego. Stąd stosunek do d a ru życia... je s t wykładni
kiem stosunku do Boga i do człowieka”.
Dawca d a ru życia, Bóg-S twórca T o O n mówi: „«Miłuję cię — oto dlaczego jesteś!» T u każdy jest... wyjątkiem! Każdy z osobna «Bożym rezerw atem *,
strefą czci należnej Stwórcy”.
P raw da o B ogu i o człowieku. P raw da o darze życia.
♦ * *
Słowo w stępne XI
A także — w śród rozw ażań o miłości rodzicielskiej — rozw ażania o „bez- żenności d la Królestwa”. Rozważania zamieszczone w ram ach praw d eschato
logicznych. Rozważania, zakończone zdaniem J a n a Pawła II: „M ożna powie
dzieć — n a tle słów C hrystusa — że nie tylko małżeństwo pom aga nam w zrozum ieniu bezżenności dla Królestwa niebieskiego, ale także ta właśnie bezżenność rzuca szczególne światło n a m ałżeństwo w tajem nicy stw orzenia i o d k u p ien ia”.
T ru d n o oprzeć się p rzekonaniu, czytając na ten tem at sugestywne rozwa
żania zaw arte w rozdziale: Zmartwychwstanie czynem miłości potężniejszej od śmier
ci i grz£chu, że do dw óch, ju ż wyżej wymienionych części rozważań Urodńłeś się, by kochać, dojdzie w niedalekiej przyszłości część III: Bezżenność dla Kró
lestwa. Zbliżający się Synod Biskupów n a tem at życia konsekrow anego da pew nie do tego okazję.
* * *
T rz eb a darow ać autorow i obecnego W prow adzenia myśl jakby obcą. Wy
d aje się bowiem , że wrócić należy do inspiracji muzyki J a n a Sebastiana Ba
cha, stanowiącej jakby klucz do całości rozw ażań A utora n a tem at miłości, z innego jeszcze motywu, niż motyw, jak i przyświecał A utorowi zbioru. W praw dzie nie je s t to motyw obcy samej problem atyce miłości. Sw. Paweł mówi
wszak o tym, że „Miłość [...] nie szuka swego, nie unosi się gniew em , nie pam ięta złego” i że „wszystko przetrzym a” (1 Kor 13, 5-7).
Jed n a k że nie przebaczenie miał na myśli A utor, mówiąc o Bachu i cytując
— także w oryginalnym języku — autorów niemieckich. A przecież dał, jakby m im o woli, świadectwo, n a którego wymowę je d e n z ostatnich świadków miejsc i m etod zagłady nie może być niewrażliwy. T o je s t także agere contra, p od p rą d . Zadanie dla nas wszystkich: „Nie pam ięta złego”.
Proszę darow ać ten ekskurs. Chodzi je d n a k o spraw ę m ającą duże i wciąż bardzo aktualne wymiary społeczne. Chodzi o odpow iedź n a pytanie: Jakie są losy praw a miłości we wspólnych dziejach dwóch ochrzczonych N arodów .
* * *
XII Słowo wstępne
POSŁANIE — do Autora-Przyjaciela.
Byliśmy obaj na tym Synodzie Biskupów ro k u 1980, który był — ja k o tym mówi się dotąd — „rodzinny”: mówił o rodzinie, przygotowywał dla niej nowe stru k tu ry — Papieską R adę Rodziny (stało się pod koniec naszego wieku to, o czym myślał i co postulował n a początku tego wieku wielki p a
pież św. Pius X) i M iędzynarodowy Instytut Teologii M ałżeństwa i Rodziny, spowodował wydanie tego podstawowego doku m en tu , który otrzym ał nazwę Familiaris consortio i stał się współczesną „Sum ą” teologii rodziny i duszpaster
skiej posługi wobec rodzin; a wreszcie — co było pionierskie i niezwykłe — Synod m iał w gronie swych audytorów rodziny ze wszystkich kontynentów . Synod „rodzinny”.
Byliśmy obaj świadkami tych w ydarzeń i braliśm y w nięh udział.
Przeszedł w swych niezwykłych skutkach wszelkie oczekiwania Synod zwoływany przez trzech kolejnych papieży, którzy następow ali po sobie w tam tym niezwykłym dla życia Kościoła roku 1978. J e d n o wszakże z następstw S ynodu było najm niej przewidywane i tak bolesne, że gdy nadeszło, na chwi
lę oniem iał cały Kościół a naw et cały świat: zamach na życie papieża; zamach na Placu św. Piotra, właśnie wtedy, gdy następca Piotra zam ierzał osobiście ogłosić ważne decyzje posynodalne. Podpisuję się, D rogi Przyjacielu, oburącz pod zdaniem : „pow ołaniu «Consilium p ro Familia» i In stytutu Teologii Mał
żeństwa i Rodziny towarzyszyć będzie ju ż nierozdzielnie patos b ru taln eg o faktu z dn ia 13 m aja 1981 r., który wyrokiem O patrzności był przew idziany dla d n ia narodzin tych ważnych instytucji w Kościele”.
A oto dziś, po latach, urodziny ocalonego Ojca Świętego. Czy wolno mi więc, Autorze-Przyjacielu, zaproponow ać, kilkanaście lat po Synodzie, nasz wspólny d la Ojca Świętego, urodzinow y dar? Urodzinowy, a jednocześnie jakby „synodalny”, odpowiadający duchem Familiaris consortio (i także w tym znaczeniu — wspólnoty): nasze oba Instytuty, ró ż n e od siebie, ale sobie blis
kie i z sobą zaprzyjaźnione, ich osiągnięcia i wysiłki.
Składając ten wspólny d ar, jesteśm y świadomi ofiar i trudności. Nie trzeba ich ukrywać. Nie je s t więc na przykład tajem nicą, ja k niełatwo je s t wytłum a
czyć, naw et w naszej Ojczyźnie (w więc w K raju, w którym idea Instytutów Rodziny W decydującej m ierze powstała), że ro dzina m a praw o, by nau k a odd ała swoje wysiłki i swoje możliwości n a jej usługi i by była uznana... za naukę.
Nie zawsze trzeba trudności ukrywać, ale zawsze w arto wiedzieć ja k i je s t ich sens: „Sprawom tak ważnym dla wewnętrznej odnow y Kościoła i o d n o w ienia oblicza świata towarzyszyć musi widocznie Krzyż”. T o b ardzo słuszne!
I trzeba p okornie przyznać, ja k je s t nikły w porów naniu z tam tym „patosem b ru taln eg o faktu z d n ia 13 m aja 1981” nasz dar.
13 m aja 1981 ro k u ocaliła Matka.
O d kilku lat śpiewa diecezja (obecnie archidiecezja) szczecińsko-kamień- ska: „Jasnogórska M atko Kościoła, ocal miłość i życie!”
Ocali!
Abp Kazimierz Majdański
Warszawa-Łomianki, 18 maja 1993 roku,
w rocznicę urodzin Ojca Świętego Jan a Pawła II
Słowo w stępne XIII
Wprowadzenie
=T Książka ta mówi o człowieku. Prowadząc nas ścieżkami je g o losów korzysta z przew odnictw a autora, który wiele o człowieku m edyto-
«ł—Ja O wał. Dlatego je s t to — w pew nym sensie — książka o antropologii K arola Wojtyły. Nie m a wątpliwości, że je j au to r je s t — mówiąc żargonem akadem ickim — ekspertem w tej dziedzinie. P rofesor T adeusz Styczeń SDS był zresztą w ieloletnim asystentem i przyjacielem K ardynała K arola Wojtyły, wyrósł w je g o szkole, swą własną filozoficzną myśl tworzył rozwijając filozofię swego Mistrza. M ożna je d n a k rów nież przypuszczać, że myśl M istrza — ja k to zwykle bywa w przypadku prawdziwych Mistrzów — kształtowała się w dialogu z uczniam i, zwłaszcza z tym szczególnie bliskim m u uczniem . Książka ta je s t zatem nie tylko dziełem akadem ickim , ale też świadectwem filozoficz
nej przyjaźni. Dwu ludzi myślało o człowieku odkrywając zarazem — w dialo
g u — to co autentycznie ludzkie w sobie samych i w innych. T eraz, czytając tę książkę, m am y okazję dołączyć się do tego dialogu, m am y okazję n a nowo
— idąc ścieżkami ich myśli — odkrywać człowieka. Nie w arto je d n a k czytać książki o człowieku, jeśli nie je s t się zarazem gotowym do zamyślenia się nad sam ym sobą. Książka taka ja k ta nie mówi bowiem o pojęciu człowieka, poję
ciu sform ułow anym i przedstaw ianym przez taki rodzaj obiektywizującej refleksji, z jak im m am y do czynienia n p . w naukach przyrodniczych. Nasza książka mówi o człowieku konkretnym , mówi o piszącym te słowa i o każdym z m oich czytelników. Nie istnieje przecież je d e n tylko człowiek, w każdym z
nas człowieczeństwo urzeczywistnia się w odm ienny i niepow tarzalny sposób.
Z tego właśnie pow odu, aby zrozum ieć, kim je st człowiek, a przed e wszyst
kim, aby zrozum ieć, kim je s t ten konkretny człowiek, którym je s t każdy z nas, nie wystarczy przeczytać tę czy jakąkolw iek inną książkę. Zrozum ieć człowieka m ożem y jed y n ie wówczas, jeśli spojrzym y w swe własne w nętrza:
n a pytanie, kim je s t człowiek, każdy z nas może odpowiedzieć je d y n ie przez refleksję nad tym doświadczeniem człowieka, które znane m u je s t z jeg o własnego życia. Nie m ożna tu iść na skróty. W łaśnie ten stan rzeczy odróżnia m etodę antropologii (przynajm niej tej antropologii, k tórą rozwijają Styczeń i Wojtyła) od m etod nauk przyrodniczych, k tóre zajm ują się przedm iotow ą stro n ą rzeczywistości. T en , kto pisze o człowieku, dotyka bezpośrednio p o d miotu: tego podm iotu, którym je st on sam oraz tego podm iotu, którym je s t każdy z je g o czytelników. A ntropologia je s t więc zawsze zarazem autobiogra
fią, a lektura książki z antropologii je s t zarazem zawsze refleksją czytającego człowieka n ad sobą samym. Mistrz, który w tych spraw ach m oże nas rzeczy
wiście czegoś nauczyć, mieszka w nas samych. T o do tego M istrza, idąc ślada
mi Wojtyły, prow adzi nas Styczeń.
W tym miejscu czytelnik mógłby je d n a k zapytać: czy rzeczywiście potrze
buję słuchać Stycznia lub Wojtyły, aby wsłuchać się w głos M istrza, który mieszka we mnie? Więcej, czy w ogóle potrzebuję czyjejkolwiek pom ocy, aby słuchać Mistrza, który mieszka we m nie i którym — ostatecznie — jestem ja sam? W rzeczywistości spraw a nie wygląda je d n a k tak prosto. Spróbujm y postawić sobie pytanie: „kim jestem ?” J e s t to je d n o z tych pytań, o których mówi św. A ugustyn — dopóki nie postawimy ich sobie n a serio, wydaje się nam , iż znam y na nie odpowiedź, kiedy zaś j e postawimy, stajem y wobec nich zaskakująco bezradni. Istnieje wiele racji, ze względu n a które tru d n o je s t odpowiedzieć n a pytanie „kim jestem ?”. W ym ienim y tu cztery z nich.
Po pierwsze, nasza tożsamość je s t rozproszona w czasie. Nie posiadam y je j w całości, lecz w każdej chwili naszego istnienia doświadczam y tylko jej części. Żyjemy w teraźniejszości i — w pew nym sensie — bardzo łatwo dajem y się pochłonąć przeżywanej właśnie chwili, bardzo łatwo przychodzi nam utożsam ienie doświadczanej właśnie emocji z całością naszej egzystencji.
Je d n a k ju ż w dzieciństwie zaczynamy sobie uświadamiać ulotność tego, co nazywamy teraźniejszością. Teraźniejszość istnieje zawsze w relacji do p rz e
szłości i przyszłości, je st jakby m ostem pom iędzy nim i, zaś sam a w sobie wydaje się czasami naw et nierzeczywista. Każdy nasz czyn sytuuje się wzdłuż linii w ektora, który, łącząc przeszłość z przyszłością, przebiega przez te
raźniejszość; każdy czyn ożywiany je s t przez zam ierzenie, k tóre m a swój początek w przeszłości, a swe spełnienie w przyszłości. Musimy zawsze „zbie
XVI W prowadzenie
W prow adzenie XVII rać” nasze życie łącząc w całość fragm enty przeszłości oraz zam ierzenia i nadzieje, k tó re kierujem y ku przyszłości.
Z drugiej strony, czyny, których dokonaliśm y, pozostają w nas; p rze
kształcają, zm ieniają i w pew ien sposób tworzą to, kim jesteśm y. Psychoanali
za pokazuje, ja k głęboko nasza stru k tu ra psychiczna ukonstytuow ana je s t przez pam ięć — zarów no tę świadomą, ja k i tę nieświadom ą. Poza wym iarem psychologicznym istnieje je d n a k jeszcze inny, bardziej metafizyczny, wymiar pamięci. Nasze czyny tworzą to, kim jesteśm y, ponieważ przez nie stajem y się lepszymi lub gorszymi ludźmi. Nasze czyny otw ierają nam bram y przy
szłości i — zarazem — zamykają je . Przyszłość m a bowiem wiele bram , każdy czyn otw iera nam niektóre z nich i zamyka inne. Błędy, k tó re popełniam y
— kiedy nasze czyny nie są zgodne z wizją naszego pow ołania wyłaniającego się z naszej przeszłości ja k o szansa na sam ospełnienie — tru d n o je s t n a p ra wiać, a naw et po napraw ionych pozostają blizny. N iekiedy błędy są nieod
wołalne, nie m ożna ich ju ż naprawić.
Po trzecie, nie znam y naszej przyszłości. Zakorzenieni w przeszłości, która je s t nam do pew nego stopnia znana, żyjemy w teraźniejszości i wychylamy się ku nie znanej nam przyszłości. Czy je d n a k rzeczywiście nie znam y przy
szłości? Nie znam y je j tylko częściowo. Jesteśm y ludźm i w śród ludzi. Choć jed y n i i wyjątkowi, jesteśm y podobnie ja k inni ludzie wyposażeni w pew ną ilość cech naturalnych, które rozwijają się w czasie i k tóre m ożem y poznać doświadczając innych ludzi, ludzi, którzy przed nam i mieli udział we wspól
nym nam losie. Jed y n i i niepow tarzalni, jesteśm y zarazem podobni do in
nych, jesteśm y ludźm i tak samo ja k inni. W iemy, że zestarzejem y się i um rzem y. J u ż ja k o dzieci wiemy, że dorośniem y; wiemy, że osoby drugiej płci pew nego dn ia nabiorą w naszych oczach dziwnego czaru; wiemy, że od sposobu, w ja k i nim pokierujem y zależeć będzie to, czy dzielić będziem y nasz los z kimś drugim czy nie, czy będziem y mieli dzieci czy nie itd... Wszystko to dotyczy naszej przyszłości, a je d n a k m ożem y wiedzieć o tym ju ż teraz, poniew aż jesteśm y ludźm i tak ja k inni. Uczymy się w dialogu z tymi, którzy żyli p rzed nam i.
Po czwarte, stajem y się świadomi siebie samych przez spotkania z innym i nie tylko dlatego, że dow iadujem y się w ten sposób o naszej przyszłości, ale rów nież dlatego, że — w pew nym sensie — spotkania te konstytuują nas i czynią tym, kim jesteśm y. Gdybyśmy mieli innego ojca i inną m atkę bylibyś
my z pewnością innym i ludźmi. Ci spośród nas, którzy żyją w małżeństwie, byliby z pewnością innym i ludźm i, gdyby spotkali inną kobietę czy innego mężczyznę. O dkryw am y wartość naszej kobiecości lub męskości w dużej
XVIII W prowadzenie
części przez spotkanie z d ru g ą osobą: osobą, którą pokochaliśm y czy osobą, która nas pokochała. Noce spędzone nad kołyskami naszych dzieci lub na towarzyszeniu naszym bliskim w chorobie mówią nam bardzo wiele o nas samych. Nasi Mistrzowie, ci, których braliśm y sobie za wzór, rów nież odcis
nęli piętno na naszym życiu.
Ze względu na wszystkie te racje m ożem y powiedzieć, że nie wiemy, kim napraw dę jesteśm y, nie wiemy nawet, czego napraw dę pragniem y. Łatwo powiedzieć, czego „chce się nam ” w danej, zanurzonej całkowicie w te
raźniejszości, chwili. Nie zawsze je d n a k , a naw et rzadko, to, czego „nam się chce” w danym m om encie, je st identyczne z tym, czego n apraw dę p ra g niemy. Aby wiedzieć, czego napraw dę pragniem y, m usimy wiedzieć, kim jesteśm y; musimy posiadać pełną wizję naszego życia i naszego przeznacze
nia. T ego je d n a k właśnie nam brakuje. Brakowi tem u m ożna je d n a k — jeśli naw et zawsze jed y n ie częściowo — zaradzić przez refleksję nad w spólną nam wszystkim ludzką n atu rą i przez dialog z tymi, którzy znają nas dobrze, a zarazem głębiej zrozumieli człowieka. Potrzebujem y zew nętrznych Mistrzów, którzy nauczą nas słuchać naszego Mistrza w ew nętrznego i w ten sposób nauczą nas decydować w wolności o nas samych. Istnieje bowiem takie ,ja ”, które porusza się jed y n ie po powierzchni rzeczywistości i po pow ierzchni nas samych. Istnieje je d n a k również inne, głębokie „ja”, które m oże nam pom óc stać się tym, kim napraw dę jesteśm y. Aby usłyszeć głos tego ,ja ” m usimy pochylić się nad sobą w ciszy i zamyśleniu; musimy odnaleźć taką persp ek tywę, która pozwoli nam zobaczyć naszą osobistą praw dę — a m ówiąc innym i słowy: nasze powołanie — we w nętrzu praw dy o każdym człowieku. Jed y n ie j a m ogę decydować o sobie. Zarazem je d n a k ten, kto napraw dę chce decydo
wać o sobie i nie chce dać się ponieść emocji chwili, emocji, k tó ra narzuca się z nieo d p artą siłą w je d n e j chwili, by chwilę później pozostawić po sobie jed y n ie m dłe wspom nienie, będzie czerpał naukę z doświadczenia innych, będzie m usiał — aby odkryć samego siebie — stać się „ciekawym człowieka”.
Dlatego właśnie fakt, że każdy nosi w sobie swoją praw dę nie wyklucza możliwości obiektywnej wiedzy o człowieku, nie wyklucza możliwości tej filozoficznej wiedzy o człowieku, którą nazywamy antropologią. Oczywiście, nie może ona nigdy traktować człowieka tak, jakby był tylko przedm iotem ; nie może nigdy zapomnieć, że człowiek — każdy konkretny człowiek — pozo
staje tajemnicą. Może ona je d n a k i pow inna ukazywać te stru k tu ry ludzkiej natu ry i te stru k tu ry wspólnego wszystkim ludzkiego losu, w ram ach których każdy musi decydować o sobie samym.
2. Problem em możliwości zbudow ania etyki ja k o nauki zajmował się T a deusz Styczeń od początku swojej aktywności naukow ej. Etyka je s t ściśle związana z antropologią. O tym, co d o b re dla człowieka m ożem y wiedzieć je d y n ie wówczas, kiedy wiemy czym, a mówiąc ściślej, kim je s t człowiek. Aby się tego dowiedzieć, trzeba skupić uwagę n a człowieku, mówiąc inaczej, trze
ba rozpocząć refleksję od doświadczenia. T o doświadczenie m a dwa wymiary.
J e s t to, z je d n e j strony, doświadczenie czynu w m om encie je g o spełniania, przeżycie spełnianego czynu. Z drugiej strony, je s t to doświadczenie krytycz
nego osądu n ad dokonanym czynem. Kiedy z dystansu m inionego czasu osądzam y nasze czyny, m ożem y uwzględnić ich konsekwencje. M ożemy p o n ad to bardziej obiektywnie osądzić siebie samych, ponieważ m inęły ju ż em o
cje, k tó re w m om encie dokonyw ania czynu mogły nam i zaw ładnąć i p rze
szkodzić nam w ro zpoznaniu dobra, które w danym m om encie powinniśm y byli wybrać. N a sąd o naszym czynie składają się rów nież sądy, k tóre my sam i wydajemy w odniesieniu do podobnych czynów spełnionych przez innych w stosunku do nas. Dużo łatwiej przychodzi nam nieraz rozpoznanie niegodziwości czynu skierow anego przeciw nam niż uznanie niegodziwości tego sam ego czynu, kiedy to my jesteśm y je g o sprawcam i. Kiedy je d n a k popatrzym y n a rzecz spokojnie, to tru d n o nam będzie zaprzeczyć, że czyn, który osądzam y ja k o zły wówczas, kiedy jesteśm y je g o przedm iotem , je s t rów nie zły wówczas, kiedy to my jesteśm y je g o sprawcam i. W osądzie doko
nanego czynu pom ocą m oże nam służyć rów nież osąd życzliwych obserw ato
rów naszego zachowania. Przyjaciel m oże nam nieraz powiedzieć, że błądzi
my, m oże nam też pokazać racje, których my nie widzimy, ponieważ troszczy się o nasze praw dziw e dobro, a nie je s t bezpośrednio uwikłany w ko n k retn ą sytuację. Stojąc z boku nie przeżywa je j co praw d a od wewnątrz i nie może znać wszystkich je j aspektów , może je d n a k spojrzeć n a nią spokojniej, p onie
waż nie przeżywa burzy emocji, która przeszkadza nam nieraz w obiektyw
nym osądzeniu naszej sytuacji. Wszystkie w ym ienione wyżej elem enty skła
dają się n a wiedzę o człowieku. Człowiek napraw dę zna siebie d o p iero wów
czas, kiedy je s t świadomy nie tylko swej jedyności i niepowtarzalności, ale rów nież kiedy je s t świadomy faktu, że jeg o czyn i je g o sposób istnienia są istotnie p o d o b n e do czynów i do sposobu istnienia innych ludzi i dlatego istnieje obiektyw na praw d a o je g o czynie, k tó rą winien się kierować w m o
m encie podejm ow ania decyzji. Wypływa stąd pierwsza, i najogólniejsza, zasada m oralności: d ru g i człowiek je s t takim samym podm iotem ja k ja , tak sam o ja k j a pow inien być respektow any ze względu n a niego sam ego i nie m oże być użyty ja k o środek d o osiągania m oich celów. U znanie, że d ru g i posiada podm iotow ość m oralną, lub lepiej, że d ru g i je s t podm iotem m o
W prow adzenie XIX
ralnym tak sam o ja k ja , rów na się przyjęciu reguły, k tóra zawsze w inna kierować moim działaniem.
W tym m om encie naw et przeciętny stu d en t pierwszego ro k u filozofii mógłby z oburzeniem postawić mi pytanie: czy nie dedukujem y tu pow in
ności z bytu? Czy nie mówimy, że fakt, iż d ru g i je st podm iotem , zobowiązuje m nie do jeg o afirmacji? Czy nie m ożna uznać istotnego podobieństw a m iędzy m n ą a drugim i zarazem odmówić przekształcenia go w wiążącą m nie pow in
ność?
Istnieją dwie możliwe odpowiedzi n a to pytanie. J e d n a z nich w yprow adza n orm y m oralne z metafizycznej struktury stw orzonego świata. Stan rzeczy w arunkuje osąd m oralny, ponieważ Bóg, który stworzył świat i człowieka, określi! porządek świata, a człowiekowi wyznaczył cele, do których realizacji je s t on m oralnie zobowiązany. Przyczyną porządku m oralnego je s t w tej wizji suw erenny Bóg Stworzyciel, zaś nieposłuszeństwo je g o nakazom pociąga za sobą sankcję Bożej kary. Przejście od porządku bytu do porządku powin
ności uzasadnione je s t tu metafizycznie poprzez pokazanie, że powinność wypływa z hierarchii bytu i je s t z nią funkcjonalnie związana. Fakt uznania tej powinności przez konkretny ludzki podm iot je st z pewnością ważny, ale nie stanowi o istnieniu powinności ja k o takiej. Być m oże najlepszy przykład takiej wizji m oralności znajdujem y w Boskiej komedii D antego. T en d e d u k cyjny sposób prezentacji porządku m oralnego właściwy był też większej części przedsoborow ej teologii m oralnej.
T . Styczeń, nie odrzucając możliwości opisanego wyżej sposobu budow a
nia etyki, idzie je d n a k (kontynuując refleksję swego Mistrza) in n ą drogą. Je st to d ro g a wyznaczona zastosowaniem m etody fenom enologicznej, choć może o n a również zasadnie powołać się na niektóre wątki tradycji tomistycznej.
Etyka je st dla Stycznia nauką niezależną w sensie ścisłym, tj. swe pierwsze zasady czerpie bezpośrednio z doświadczenia. Nie znaczy to oczywiście, że zasad tych nie m ożna wyprowadzić z metafizyki, nie znaczy to też, że nie istnieje ścisły związek między etyką i metafizyką. Związek ten nie je s t je d n a k jedynym możliwym punktem , w którym zacząć się m oże refleksja etyczna.
Metafizyka potw ierdza i ostatecznie wyjaśnia etykę, ale nie stoi u je j począt
ku. Aby uzasadnić użycie m etody indukcyjnej w etyce trzeba natom iast wska
zać n a choćby je d n o ludzkie doświadczenie, w którym dokonuje się przejście od opisu stanu rzeczy do odkrycia powinności. T ym pierw otnym miejscem odkrycia wartości je s t spotkanie człowieka z człowiekiem, spotkanie, w któ
rym odkrywam y wartość osoby w drugim i w nas samych. W spotkaniu z d ru g im wartość mojej osoby i wartość osoby drugiego odsłania się ja k o coś, czem u należny je st bezwarunkow y respekt. W artość człowieka w d ru g im
XX W prowadzenie
W prow adzenie XXI odsłania mi się ja k o coś, czego nie m ogę zlekceważyć nie lekceważąc zarazem
— i to dużo głębiej — wartości człowieka we m nie samym. T o doświadczenie w artości obecne je s t w każdym prawdziwym spotkaniu. Dlatego fenom enolo
giczny opis takiego spotkania je st zarazem opisem dośw iadczenia fenom enu powinności. J e s t to zatem opis sposobu, w jak i pow inność — wraz z wartością
— pojawia się w sum ieniu. Różne przeżycia m ogą później przysłonić czy naw et p o ddać w wątpliwość to pierw otne doświadczenie. Pozostaje ono j e d nak zawsze obecne i tworzy najgłębszą etyczną osobowość podm iotu, wobec której je s t on zawsze odpowiedzialny. J e s t to p u n k t, na który Styczeń kładzie szczególny nacisk: w etyce nie chodzi o narzuconą z zew nątrz pow inność, ale 0 powinność, k tóra rodzi się w sercu człowieka. Człowieka wiąże praw da, którą poznał i uznał, wiąże go praw da o d obru, a szczególnie praw d a o tym d o b ru , jakim je s t osoba. Człowiek spontanicznie wiąże się praw dą i dobrem 1 tak tylko się spełnia. Afirm ując praw dę i d obro człowiek spełnia swe pow o
łanie, przejm ując niejako odpowiedzialność za dokończenie dzieła stw orzenia w sobie samym. Odm aw iając uznania swego związku z praw dą człowiek nie je s t w stanie zniszczyć je g o realnej obecności, wkracza natom iast n a drogę wiodącą ostatecznie do samozniszczenia. Afirmacja drugiego, w spólnota z nim , są niezbędnym w arunkiem m ego sam ospełnienia, jakkolw iek nie m ożna powiedzieć, że to sam ospełnienie je s t racją, ze względu na którą pow inienem afirmować drugiego. Sam ospełnienie je s t raczej — w pew nym sensie — kon
sekwencją zapom nienia o sobie w akcie bezinteresow nej afirmacji drugiego.
O dkrycie faktu, że osoba je s t ze swej istoty skierow ana ku praw dzie i d o b ru oraz — z drugiej strony — doświadczenie spotkania z d ru g im i o dkry
cie świata wartości, który odsłania się w tym spotkaniu, pozwalają na zbudo
wanie takiej etyki, której nie m ożna postawić zarzutu nieupraw nionego przejścia od bytu do powinności. P unktem wyjścia je s t w niej bowiem d o świadczenie takiego przedm iotu, który wiąże ludzką wolność i ustanaw ia w ten sposób relację powinności. Człowiek pow inien uznać tę praw dę, którą sam poznał. Może tego nie zrobić, ale decyduje się wówczas na sprzeczność z sam ym sobą, rezygnuje — w pew nym sensie — z bycia tym, kim jest. Etyka zbudow ana je s t zatem na źródłowej intuicji ejdetycznej, czy raczej na zbiorze takich intuicji. Do ich n atu ry należy to, że m ożna j e odrzucić n a poziom ie teorii, nie m ożna ich natom iast nie uznać na płaszczyźnie praktyki, ponieważ zerwałoby się w ten sposób praktyczny związek, który nas łączy z innym i ludźmi. Fakt, że stany ludzkiej świadomości nie zawsze (a naw et rzadko) potw ierdzają tę praw dę o osobie, nie stanowi dla Stycznia decydującego zarzutu. Praw da nie zależy bowiem od subiektywnych przeżyć; to raczej osoba w inna konfrontow ać swe subiektywne stany z obiektywną praw dą.
XXII W prowadzenie
O tw iera się tu przed nam i droga, która prowadzi od etyki przez a n tro p o logię do metafizyki. Nie je s t to metafizyka zakładana przez etykę, lecz m etafi
zyka, która — w pew nym sensie — rodzi się wewnątrz etyki. Aby wejść w ten
— do pew nego stopnia nowy w etycznej refleksji Stycznia — wymiar, m usimy postawić sobie pytanie: n a czym dokładnie polega owa niezależna od aktual
nych stanów świadomości intelektualna intuicja, która m ieszka w najgłębszym w nętrzu osoby i której wiążąca moc nie je s t m im o to zależna od je j wolnych decyzji? Nie m am y tu do czynienia ze zwykłym pojęciem czy aprioryczną stru k tu rą umysłu, lecz z praw dą samej rzeczywistości, której głos rozbrzm ie
wa w sercu człowieka. W akcie autentycznej intuicji ludzka świadomość je st całkowicie pasywna i pozwala mówić samej prawdzie; osoba zgadza się nieja
ko n a zawieszenie n ap o ru sił instynktu samozachowawczego i interesu indy
w idualnego, które zwykle prow adzą do deform acji rzeczywistości, ponieważ patrzy się wówczas n a nią jed y n ie z p u n k tu widzenia je j użyteczności, tj.
redukując j ą do roli instrum entu. Jeśli weźmiemy pod uwagę ten aspekt aktu poznania prawdy, to zobaczymy, że akt ten m a wymiar nie tylko epistem olo- giczny, ale i etyczny. Poznanie praw dy wymaga pew nego rodzaju ascezy i zapom nienia o sobie. Z drugiej strony, w badaniach naszego a u to ra ta praw da, która przem aw ia w sercu człowieka, ale nie je s t jeg o własnością, okazuje się ostatecznie śladem In nego w człowieku, śladem T ego, który stworzył człowieka i umiłował go aż do końca. W ludzkiej zdolności do poznania i um iłow ania praw dy odnajdujem y uzasadnienie augustyńskiej definicji czło
wieka jak o „imago Dei”. „Im ago Dei” to obraz Słowa Stwórczego, Logosu, przez które wszystko — również ludzki osobowy p o d m io t — zostało stworzo
ne. Obecność tego obrazu w głębi ludzkiej duszy je s t źródłem nieustannego stwarzania człowieka w sanktuarium jeg o sum ienia, tj. w miejscu, w którym człowiek przyjm uje praw dę i oddaje je j w darze siebie samego. Poprzez d ar z siebie człowiek kontynuuje dialog z ze stwarzającym i podtrzym ującym go w istnieniu Logosem i w ten sposób włącza się w dzieło swego ostatecznego spełnienia. T o właśnie ma na myśli św. A ugustyn, kiedy zaprasza nas do zwrócenia się ku nam samym, ponieważ praw da m ieszka we w nętrzu człowie
ka. T o samo m a rów nież na myśli św. Paweł, kiedy mówi o praw ie zapi
sanym w ludzkim sercu. T o sam o chce wyrazić św. Tom asz, kiedy mówi o praw ie naturalnym ja k o uczestnictwie praw a Bożego w rozum nym stworze
niu. N a najgłębszym poziom ie swego bytu człowiek odkryw a, że do osobowe
go istnienia został powołany przez słowo, słowo, k tó re go konstytuuje i zara
zem do niego nie należy.
Filozoficzna tradycja definiuje człow iekajako „intellectualis n a tu ra e indivi- d u a substantia”. Namysł nad pojęciem osoby pokazał je d n a k , że relacja do drugiego nie je s t dla niej czymś przypadkow ym , zwykłą przypadłością, lecz
elem entem , który z konieczności należy do je j istoty. O soba staje się n a praw d ę sobą d o p iero w relacji z d ru g im . O ddając się w d arze d ru g iem u i przyjm ując je g o d a r osoba spełnia swe przeznaczenie. Dlatego filozoficzna kategoria relacji m a swoje niezbywalne miejsce w analizie bytu osobowego, tj. bytu, który konstytuuje się poprzez d a r z siebie. T ego właśnie dotyczą analizy, k tóre Styczeń poświęca doświadczeniu ojcostwa, m acierzyństwa czy dośw iadczeniu bycia dzieckiem. Przez o bustronny d a r z siebie mężczyzna i kobieta pom agają sobie nawzajem w uśw iadom ieniu sensu swego człowie
czeństwa, a zarazem obdarzają istnieniem swoje dziecko. Rodzice uczestniczą bowiem w szczególny sposób w Boskim akcie stwarzania: nie przypadkiem mówimy o „pro-kreacji”.
P onadto, źródłow e ludzkie doświadczenie obdarow ania istnieniem , d o świadczenie ojcostwa i m acierzyństwa oraz odkrycie obecności In n e g o w nas, prow adzi do ponow nego przem yślenia kategorii substancji w świede kategorii relacji. Nasza substancja, nasz byt, polega przecież ostatecznie na n ieustan
nym przyjm ow aniu d a ru istnienia. Poza tą relacją obdarow ania i przyjęcia d a ru nic nie istnieje. T w ierdzenie, że Boży ak t stworzenia p o przedza wszel
kie ludzkie relacje i określa ich sens, oznacza zatem , że relacja Bóg — stwo
rzenie, przez k tórą zostaliśmy obdarow ani istnieniem i nieustannie jesteśm y w nim podtrzym yw ani, je s t dużo bardziej istotna niż jakakolw iek m iędzy
ludzka relacja.
W taki oto sposób m edytacja nad doświadczeniem poznania praw dy w pro
w adza nas w obszar metafizyki personalistycznej. Nie odrzucając tradycyjnej definicji osoby „rationalis n a tu ra e individua substantia” Styczeń p ro p o n u je takie jej pogłębienie, k tóre prow adzi poza je j tradycyjną interpretację. Zdol
ność do przekraczania siebie w akcie d a ru , w którym obiektywna praw da i obiektyw na wartość stają się sam ym ją d re m osobowej tożsamości, okazuje się tu istotą ludzkiego podm iotu. W ten sposób przekraczam y je d n a k tradycyjne rozum ienie substancji ja k o bytu w sobie, ja k o zwykłego trw ania. Substancja racjonalna je s t substancją, k tó ra z istoty odniesiona je s t do praw dy i w praw dzie znajduje właściwą sobie treść. Co więcej, osoba ludzka nie je s t po prostu substancją racjonalną. J e s t o n a substancją sam oświadom ą, tj. świadom ie przeżywa swą relację d o praw dy. O bd arzo n a je s t duchow ym w nętrzem , w którym św iadom ie przeżywa zarów no swą racjonalność ja k i im pulsy, których źródłem je s t ciało. S tru k tu ra rozu m u , którego istota polega n a pozn an iu i u zn an iu obiektywnej praw dy, pow inna zatem znaleźć odbicie w stru k tu rze ludzkiej uczuciowości. W ten sposób osoba ludzka — ja k o synteza cielesności i racjonalności — czyni własnym, interioryzuje, sąd ro zu m u , który nabiera w ten sposób wym iaru praktycznego. Obiektyw na praw d a staje się m oją
W prow adzenie XXIII
XXIV W prowadzenie
praw dą, tj. nie je s t jed y n ie abstrakcyjnym sądem , lecz praw dą o tym, co ja (a nie ktoś inny) pow inienem czynić. Widzimy tu głęboko egzystencjalny wymiar filozofii Stycznia, który wynika z zakorzenienia je g o rozważań w kontekście konkretnego ludzkiego doświadczenia.
3. Filozofia osoby T . Stycznia narodziła się jak o rozwinięcie antropologii, którą Mistrz Stycznia, Karol Wojtyła, zapoczątkował w okresie swego pobytu w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Nawiązuje ona je d n a k zarazem do papieskiego nauczania J a n a Pawła II, nauczania odczytywanego i in terp re to wanego z tej właśnie filozoficznej perspektywy. N auczanie kościelnego Ma
gisterium m a oczywiście swój własny status, nie je s t ani filozofią, ani naw et
— w sensie ścisłym — teologią. N atom iast kom entarz do tego nauczania należy bez w ątpienia do dziedziny teologii. Sposób, w ja k i Styczeń kom entuje teksty papieża, stanowi nieocenioną pom oc w zrozum ieniu teologicznego wym iaru i teologicznej doniosłości filozofii personalistycznej.
W ydaje mi się, że je s t to n ad e wszystko wymiar chrystologiczny i chrysto- centryczny. Aby go dobrze zrozum ieć trzeba, ja k sądzę, przypom nieć podsta
wowe rozróżnienie z głównego dzieła K. Wojtyły — Osoby i czynu, tj. roz
różnienie m iędzy poznaniem a świadomością. Ja k o substancja ro zu m n a osoba może poznać praw dę. Poznanie praw dy nie wyczerpuje je d n a k stojącego przed osobą m oralnego zadania, lecz stanowi dopiero je g o początek. Pozna
na praw da pow inna zostać „uw ew nętrzniona”, tj. przyjęta i uzn an a przez podm iot, w ybrana jak o no rm a działania. Istnieje tu zatem potrzeba podsta
wowego wyboru, potrzeba decyzji podporządkow ania m ierze praw dy sposo
b u, w ja k i będą zaspokajane im pulsy, których źródłem są właściwe naturze człowieka popędy. W tym sensie bycie podm iotem rozum nym je s t ju ż wybo
rem m oralnym , wyborem, który podporządkow uje wolę m ierze praw dy. Na wolę wywierają oczywiście nacisk impulsy, których źródłem je s t ciało. Wpły
wają na nią także te (m oralnie groźniejsze) pasje, k tóre są właściwe duszy, przed e wszystkim pycha, czyli — wedle znanej definicji św. A ugustyna — miłość siebie posunięta aż do pogardy Boga. J e d n a k — pom im o tych na
cisków — wola je s t w stanie wybrać praw dę i w tym wyborze o d n ajd u je zasa
dę właściwej sobie transcendencji i wolności. Indyw idualne pasje i interesy m ogą być bowiem zorganizowane wedle dw u zasad: albo w edle zasady pry
m atu praw dy, albo wedle zasady prym atu „ja”. W tym drugim w ypadku rozum staje się zwykłym instrum entem w służbie zaspokajania interesu p arty
kularnego „ja”, które stawia siebie i swój interes w cen tru m wszechświata nie chcąc uznać, że otrzym ało siebie w darze od innego centrum , ce n tru m , któ
rym ostatecznie je s t Bóg. Miejsce interioryzacji praw dy, czyli miejsce, w któ
rym praw da zostaje świadomie przyjęta bądź odrzucona, określa K. W ojtyła
W prowadzenie XXV term inem świadomość. O dróżnienie poznania i świadomości umożliwia wy
jaśn ien ie sytuacji, w której skończona osoba odm aw ia przyjęcia poznanej praw dy, odróżnienie to czyni zatem możliwym zrozum ienie istoty grzechu.
G rzech je s t natom iast nie do pom yślenia w tych wszystkich typach filozofii, które utożsam iają poznanie ze świadomością. W filozofiach tych możliwe je s t je d y n ie niedoskonałe poznanie praw dy. Niemożliwe je s t natom iast o drzuce
nie poznanej praw dy, ponieważ praw dziw e m oże być tylko to, co aktualnie d an e w świadomości. O dróżnienie poznania i świadomości pozw ala zrozu
mieć, że coś m oże być p o znane ja k o praw dziw e i jednocześnie odrzucone przez świadomość, k tóra odm aw ia interioryzacji poznanej praw dy.
Co więcej, owo w ew nętrzne rozbicie osoby nie je s t tylko czystą możli
wością; je s t ono raczej przedm iotem znanego wszystkim doświadczenia. In n y m i słowy, człowiek nie tylko m oże zgrzeszyć, ale — ja k to potw ierdza fenom e
nologiczny opis ludzkiego dośw iadczenia — człowiek grzeszy. Sytuacja, w której praw da zostaje podporządkow ana party k u larn em u interesow i je s t naw et — statystycznie biorąc — częstsza od sytuacji, w której praw d a je s t u zn a n a i przyjęta dla niej samej. Każdy ludzki czyn je s t zresztą — zachowując swoją auto n o m ię — nierozerw alnie związany z innym i czynami, które tworzą całość życia człowieka. Problem czynu je s t zatem problem em ludzkiego życia.
Czy je d n a k istnieje takie ludzkie życie, k tóre byłoby w całości posłuszeń
stwem praw dzie, życie, którego treścią byłby d a r z siebie ze względu n a to posłuszeństwo? W świede tego pytania nowego znaczenia nabierają słowa, za pom ocą których Piłat przedstaw ia C hrystusa tłum ow i „O to człowiek”. C hrys
tus bow iem w doskonały sposób zrealizował istotę ludzkiego pow ołania — był posłuszny O jcu „aż do śm ierci i to śm ierci krzyżowej”. Nasze ludzkie d o świadczenie pokazuje natom iast, że w drodze, która prow adzi do pełnej realizacji pow ołania osoby, nieustannie przeszkadzają siły, k tóre — em ocjona- lizując świadomość — w prow adzają rozdźwięk między świadom ością i pozna
niem . M amy tu do czynienia z m echanizm em , który św. Tom asz określa ja k o
„lex fomitis”, czyli pożądliwość. O tym sam ym praw ie mówi też św. Paweł, kiedy ubolewa nad tym, że nie czyni do b ra, którego chce, lecz zło, którego nie chce. Znajdujem y j e rów nież u Owidiusza, który skarży się: „video melio- r a proboque, deteliora seq u o r”. O dnajdujem y tu nie tyle pojęcie grzechu pierw orodnego, k tóre należy do teologii, ile raczej trzeźwy opis je g o konse
kwencji, opis nieładu, który grzech pierw orodny w prow adził do ludzkiego serca. T o właśnie d okładnie to doświadczenie pozwala nam zrozum ieć, że człowiek je s t bytem radykalnie potrzebującym zbawienia.
W perspektyw ie takiego rozum ienia n atu ry ludzkiego p o d m io tu C hrystus okazuje się n a d e wszystko Mistrzem i W zorem , czyli Kimś, kto w swoim życiu