• Nie Znaleziono Wyników

Żyć to dziękować

I. Spotkanie z Bachem

Nie wiem dokładnie, kiedy nastąpiło moje pierwsze zetknięcie się z Ja n e m Sebastianem Bachem. W iele w każdym razie ju ż o nim słyszałem i wiele razy go słuchałem , zanim sam uległem urokow i jeg o Małych preludiów na fortepian.

G rałem je , gdy w czasie studiów teologicznych na Uniwersytecie Jagielloń­

skim w Krakowie uczęszczałem również na lekcje fortepianu i harm onii do

6 Człowiek obrazem M iłości

niezapom nianego profesora Pawła Masteli. Chyba dlatego nie zdziwiło m nie wcale, gdy jakiś czas potem dowiedziałem się — za pośrednictw em Jarosław a Iwaszkiewicza — że C hopin poprzez swe 24 etiudy na fortepian chciał złożyć hołd twórcy preludiów i fug zbioru Das wohltemperierte Klamer1, Po prostu dziękował Janow i Sebastianowi.

Ale spotkanie spotkaniu nie je s t rów ne. T ak też i m oje spotkanie z Ba­

chem , to, o którym chcę opowiedzieć, nastąpiło znacznie później. Nastąpiło ono w czasie słuchania je g o Mszy h-moll. Nawiasem mówiąc rów nież Iwaszkie­

wicz wyjaśnił mi zagadkę, dlaczego Bach, p ro testan t przecież, skom ponow ał mszę katolicką. Miała ona uświetnić uroczystość koronacji księcia saskiego A ugusta na króla Polski w krakowskiej katedrze na W awelu, gdzie je d n a k nie została wykonana2. Za to j a „wykonywałem” j ą sobie bez końca z płyty — słuchając jej w Nałęczowie pod Lublinem w trakcie korekty tekstu mej pracy habilitacyjnej. Słuchałem je j więc z podzieloną tylko uwagą. O d pew nego je d n a k m om entu zacząłem m imow olnie przeryw ać pracę, gdy zbliżał się pew ien fragm ent dzieła. F ragm ent ten wymagał mej całkowitej uwagi, całko­

witej koncentracji. Słuchanie utw oru stawało się z czasem wyczekiwaniem na ten jeg o fragm ent. Poprzez ten fragm ent zacząłem widzieć poniekąd całość dzieła. Dokładniej. Poprzez jeg o muzykę. Uwagi mej bowiem wciąż jeszcze uchodziły towarzyszące tej muzyce słowa. Dość to pogańska — ja k n a księdza

— kolejność rzeczy. Może jakoś przeczuwałem sens słów za pośrednictw em muzyki? A więc... bez słów? Gdy je d n a k nagle i one, słowa, zjawiły się w polu mej świadomości, przeżyłem wstrząs. Wstrząs niespodzianki. Pom im o wszyst­

kich przeczuć było to bowiem kom pletne zaskoczenie.

O d wielu lat byłem przecież kapłanem . T ru d n ą do zliczenia ilość razy recytowałem lub nabożnie śpiewałem hym n Gloria in excelsis Deo, a w nim słowa: „Gratias agim us Tibi p ro p te r m agnam gloriam T u a m ”. Ale do tej pory nie zauważyłem, by ktoś tak oto Bogu dziękował: nie za to, co od Nie­

go otrzym ał i czego potrzebował, lecz za to, co tak bardzo Boże, co iście Boskie, za własną Boga wspaniałość, za Jeg o własną chwałę: p r o p t e r m a g n a m g l o r i a m Tu a m! I, być może, nie odkryłbym d o dziś niezwykłego sensu tych słów, gdyby nie Bach, gdyby nie to jeg o m uzyczne zdum ienie nad ich treścią.

Odkrywszy wówczas dzięki muzyce Bacha sens tych słów pozostałem przy nim na zawsze, przeżywam go wciąż na nowo, żyję nim do dziś. Poniekąd żyję nowym życiem mocą tam tego odkrycia i przeżycia. O śm ielam się też —

1 J. I w a s z k i e w i c z, Jan Sebastian Bach, Kraków 1967, s. 86-87.

s Tamże, s. 53-56.

Żyć to dziękow ać 7 dlatego właśnie — sądzić, że i Bach przeżyć m usiał podobny wstrząs, wstrząs zdum ienia z odkrycia sensu tych słów, i że to swe zdum ienie zechciał n a zawsze utrwalić i utrw alił w tej muzyce. Sądzę, że i on sam z początku nie dow ierzał tem u, co czytał, że oczy przecierał i pytał, czy nie zaszła jakaś pom yłka w dostarczonym m u tekście katolickiego Gloria. A jeśli to nie była pomyłka? Jeśli to pom yłką nie jest?

Jeśli nie zaszła pom yłka, to znaczy to, iż tymi słowy wypowiada się r z e c z y­ w i s t y — choć dotąd nikom u z im ienia nieznany — c z ł o w i e k. Znaczy to, iż anonim ow y a u to r hym nu Glona in excelsis Deo wypowiada w nim rzeczywistą

— i taką! — „potrzebę” i rzeczywiste możliwości człowieka dziękow ania Bogu.

Rzeczywiste możliwości, ich rzeczywistą skalę. Czy nie odpow iada on tu je d ­ nak przed e wszystkim na rzeczywiste wezwanie i wyzwanie? O n tu nie zam ie­

rza ani nie chce nikom u niczego przecież dowodzić, o niczym przekonywać.

Z pew nością nie interesow ałoby go specjalnie jakieś sym pozjum naukow e na tem at wdzięczności. T en człowiek nieznany p rag n ie tylko jed n eg o : dziękować Bogu. I tak M u właśnie dziękować: p r o p t e r m a g n a m g l o r i a m Tu a m! Słowami tymi świadczy po prostu o tym, co przeżywa, czym żyje, czego doświadcza.

S krom ność kazała m u widocznie ukryć przed nam i swe imię. Lecz rozpie­

rająca go od wewnątrz potrzeba dziękow ania B ogu kazała m u zarazem całe­

go siebie, wszystkie swe ludzkie możliwości w r a z i ć niejako w swe własne słowa podzięki i w ten sposób całego siebie w nich i poprzez nie w y r a z i ć,

poniekąd też — w ten właśnie sposób — przedstawić, wyrazić w nich l u d z k i e p o p r o s t u m o ż l i w o ś c i dziękow ania, swe w i a s n e i poniekąd nas w s z y s t k i c h.

Objawił człowieka w rzeczywistych możliwościach dziękow ania m o c ą f a k t u t a k i e g o w ł a ś n i e d z i ę k o w a n i a, m ocą rzeczywistego dziękow ania B ogu w taki oto sposób: p r o p t e r m a g n a m g l o r i a m Tu a m g r a t i a s Ti b i a g i m u s! Objawił i potw ierdził te możliwości faktem tych oto słów!

M oże je d n a k potrzeba takich ja k Bach dopiero, by nam wymowę tych słów, i "potrzebę ich wypowiedzenia, m uzyką — niczym palcem — pokazać.

T rzeba niekiedy palcem niejako pokazywać słowa, by te z kolei pokazywały, czyli odsłaniały to, co sam e w sobie znaczą i oznaczają: by ujawniały „rzecz sam ą w sobie”. I „wartość sam ą w sobie”. T ak właśnie, ów a u to r nieznany m ocą faktu swych słów, Bach zaś m ocą swej muzyki, pokazują, iż możliwe je s t to, co zdać się m oże absolutnie niemożliwe: iż człow iek-potrzeba w taki oto sposób chce i potrafi dziękować, że je s t w stanie wyzwolić w sobie tak szczytowe możliwości, że w ładny je s t wyjść niejako z kręgu sam ego siebie i przekroczyć siebie zafascynowany i porw any odkryciem tego, kim je s t Bóg.

8 Człowiek obrazem M iłości

M ożna tu oczywiście pytać, czy ktoś, kto tak dziękuje, kto takie „ p ro p te r”

d la swej wdzięczności znajduje, kto Bo g u z a Je g o c h w a ł ę dziękuje, czyni to wciąż jeszcze własnymi tylko możliwościami czy też wychodzi p o n a d swe zwykłe możliwości zdeponow ane w pokładach swej ludzkiej n atu ry — dyspo­

nując możliwościami danym i m u ad hoc przez sam ego Boga? Ale czyż ważne je s t aż tak bardzo pytanie, w jak i sposób coś je s t możliwe, wobec fascynujące­

go faktu, iż to coś je s t możliwe?! Mocą faktu właśnie! Zwłaszcza że wszelkie możliwości i moce człowieka są i tak d an e m u — koniec końców — przez Boga.

Nie bardzo też wiem, czym się ten rodzaj dziękow ania B ogu różni od wielbienia Boga. Pewnie i Bach tego nie wiedział, ale chyba też wcale o to nie pytał. O n się po prostu zdum iał nad tym, co zobaczył, co odkrył. Pozwo­

lił się porwać odkryciu i sam zaraz próbow ał — m ocą swej muzyki — porwać innych praw dą tego odkrycia. „Zaraziwszy się sam ” — z w yboru — tym dziw­

nym dziękow aniem nieznanego a u to ra słów: „Gratias agim us Tibi p ro p ter m agnam gloriam T uam !” — sam zaczął próbow ać ten właśnie sposób dzięko­

w ania B ogu przyswajać innym , użyczając tym niezwykłym słowom głosu swej muzyki. Życzmy sobie wszyscy takiego słów cudzych przywłaszczania! Słów, i stojących za nimi motywów dziękowania. Sądzę, że Bach przeżywszy rodzaj osłupienia tym wzlotem ludzkiego d u ch a w stronę Boga, wzlotem stworzenia, które — w patrzone w swego szczodrego Dawcę — u m i e z a p o m n i e ć s i ę, o der­

wać od swych bied i trosk, przekroczyć ich pułap: pułap chcenia czegokol­

wiek ze względu na sam ego siebie tylko, i cieszyć się sam ym Bogiem po prostu, radow ać Jeg o własną chwałą i wspaniałością: p ro p te r m agnam glo­

riam T u am — przyswaja sobie natychm iast doświadczenie owego anonim ow e­

go chrześcijanina i p ragnie je natychm iast językiem muzyki wszystkim innym przekazać. Wyjść z kręgu tego, co tylko a p p e t i b i l e, w stronę tego, co a f f i r m a- b i l e! Czy nie je st to jed y n ie właściwa odpow iedź na odkrycie i przeżycie Dawcy, który obdarow ując nie kieruje się niczym innym , ja k tylko wspaniało­

m yślną szczodrością?

Przypom ina się Sam arytanka, która rów nież odkrywszy d a r i Dawcę ocze­

kującego na nią przy Jakubow ej studni zostawia przed Nim swój dzban, zapom ina, po co przyszła, i biegnie natychm iast z wieścią o niezwykłym Dawcy do mieszkańców miasteczka. Pragnie tylko jed n eg o : odkryć Go wszyst­

kim. Ja k i m a w tym interes? Ja k zakwalifikować je j „Pójdźcie, zobaczcie i wy!”?

Ludzie tacy ja k Sam arytanka, tacy ja k au to r hym nu Gloria czy Bach, widzą inne problem y, niż te, które my może m am y ochotę stawiać w ram ach

Żyć to dziękow ać 9 sem inariów czy sympozjów na tem at wdzięczności. O ni wcale nie pytają, czy i ja k możliwa je s t taka wdzięczność: „p ro p te r m agnam gloriam T u a m ”, czy i ja k możliwe je s t takie dziękczynienie. Problem em dla nich jedynym staje się to tylko, by oni sami i wszyscy inni wraz z nim i znaleźli się w k rę g u tak dziękujących, by przyłączyli się do chóru śpiewających taki właśnie hym n dziękczynienia: p ro p te r m agnam gloriam T uam ! Sądzę, że Bach przeczytaw­

szy powyższe słowa doznał wstrząsu, z którego ju ż nigdy się nie wyzwolił i z którego ju ż nigdy się — z własnego w yboru — wyzwolić nie zechciał. Czy nie był to przełom ? Sam oodkrycia i pow tórnych narodzin? Jak ż e m ógłby chcieć... zechcieć się wyzwolić od czegoś, co stanowi szczyt wyzwolenia czło­

wieka w człowieku, najwyższy z możliwych: Uczestniczyć w chwale należnej Prawdzie dlatego, że jest... Prawdą?! Czy je d n a k to, czego na tym szczycie d e f a c t o ze wszech m iar p r a g n i e m y, nie pozostaje nadal tym, czego n ad e wszyst­

ko i ze wszech m iar p ragnąć p o w i n n i ś m y?

T ra k tu ję to pytanie jak o retoryczne. Gdyby je d n a k miało ono być jeszcze dla kogokolwiek z nas problem em , to p ro p o n u ję zostawić je g o rozstrzygnię­

cie do czasu naszego wspólnego spotkania z Bachem w do m u chwały naszego Ojca: in visione. Czy nie rozbrzm iew a tam wciąż owa nieśm iertelna muzyka:

„Gratias agim us Tibi p ro p te r m agnam gloriam T u am !”?

Istotnie, nie wydaje się rzeczą przypadkow ą, że Bach do tej samej dokład­

nie muzyki powrócił na zakończenie swej Mszy h-moll. T ą m uzyką o n a się także kończy. Nie um iał najwidoczniej — i nie chciał — się z nią rozstać. T e n geniusz niewyczerpanych możliwości twórczych nie chciał niczego innego, niczego nowego kom ponow ać. Zdecydował się włączyć n a koniec ów tem at z Gloria. T ak oto Gloria mszy przechodzi w je j Finale... Dlaczego? Ryzykuję odpow iedź — także do spraw dzenia in visione: Bach „m usiał” w ten sposób mszę zakończyć, by m óc jej nigdy nie kończyć, by trw ała wiecznie, by zamie­

nić j ą w dziękczynienie bez końca, w nieustające: p r o p t e r m a g n a m g l o r i a m Tu a m! By słowa hym nu dziękczynienia złączyły się w je d n o — niby wody rzeki z bezkresem wód oceanu — ze słowami h ym nu uwielbienia.

Osobliwe. Eucharystia znaczy dziękczynienie.

10 Czlowtek obrazem M iłości

I I . Od: amor ergo sum — do: amo ergo sum

Doświadczenie i pytania

Aby refleksja nad obdarowywaniem i dziękow aniem nie była jed y n ie fan­

tazjowaniem, winna wyrastać z danych doświadczenia i n a nich wyłącznie się opierać. Czy dysponujem y takim doświadczeniem? Sądzę, że je s t to retorycz­

n e pytanie. Nie potrzebujem y też zgadywać dopiero, w którym miejscu bije jeg o źródło, gdzie znajduje się więc ów locus anthropologico-ethicus gratitu- dinis, u którego zresztą wszyscy się w jakiś sposób sami odnajdujem y i ze sobą spotykam y. Z niego to sam orzutnie wyrasta potem wszelka d an a reflek­

sja o wdzięczności, w nim się zakorzenia i znajduje swe poznawcze upraw o­

m ocnienie. Myślę, że je s t to ów szczególny czas i miejsce, gdy osoba — nie­

kiedy sam a tym najzupełniej zaskoczona — czuje wobec drugiej osoby sam o­

rz u tn ą potrzebę wypowiedzenia tych prostych słów: „Jak dobrze, żeś jest!

Osobliwe, nie pojawia się tu wcale słowo „miłość”, a przecież dla nikogo bodaj nie ulega kwestii, że chodzi tu o jakieś jej pierw otne doświadczenie i o j e j wyznanie. Jeśli je d n a k tak, to czy nie trzeba nam i czy nie wystarcza wczytywać się w sens tych właśnie słów, by odczytać źródłow e, najgłębsze znaczenie tego również, co to znaczy „miłować”, „kochać”? Istotnie, trzeba nam więc także dlatego pozostać po prostu w kręg u doświadczenia, n a służ­

bie którego stoją słowa: „Jak dobrze, żeś jest!”, je g o zasoby ujawniać, z jego zasobów czerpać. Ja k ą tedy treść znaczeniową niosą z sobą i wyrażają tego rodzaju wyznania?

N a czoło wysuwa się tu niewątpliwie odkrycie i stw ierdzenie i s t n i e n i a tej oto drugiej osoby ja k o niezwykłej wartości („Jak dobrze, żeś j e s t!” ) i zarazem je j n i e p o w t a r z a l n o ś c ijak o nie mniej zdum iewającej, niezwykłej — i uszczęśli­

wiającej je j odkrywcę — wartości („Jak dobrze, żeś t y W łA Ś N iE jest!”). Czyż bowiem słowa te nie wypowiadają — w różny sposób — tego oto: „Istnienie twe odkryw am i przeżywam jak o niezwykłe dobro i zarazem ja k o niezastąpio­

ną, czyli wyjątkową to u t c o u rt — dla m nie — wartość i obdarow anie!”? „To

8 Por. J. P i e p e r, O miłości, Warszawa 1975, s. 28; por. też T. S t y c z e ń, Miłość a sens życia, w: J a n P a w e ł I I , Redemptor hominis. Tekst i komentarze, pod red. Z. Zdybickiej, Lublin 1982, s. lO ln.

Żyć to dziękow ać 11

t a k ż e d l a m n i e dobrze, żeś jest!” Chyba i tu chodzi znow u o retoryczne tylko pytanie. Czy je d n a k właśnie fakt — który przyjm uje zarazem postać a k t u! —

w ypow iadania tych oto słów nie dodaje czegoś nowego i istotnego jeszcze do ich znaczenia? Czy mianowicie sam ak t ich wypowiadania, ak t m anifestow a­

nia ich treści, nie je s tju ż jakąś próbą — inicjalnego przynajm niej — d z i ę k c z y­ n i e n i a, PRÓBĄ UDZIELENIA ODPOW IEDZI NA TEN DAR CZyli PRÓBĄ PRZYJĘCIA ISTN IEN IA T EJ O T O DRUGIEJ OSOBY JA K O NIEZWYKŁEJ WARTOŚCI I ZARAZEM USZCZĘŚLIWIAJĄCEGO DARU?

Istotnie, gdyby tylko nieco głębiej wejść w intencje osoby wypowiadającej wobec drugiej osoby słowa: „Jak dobrze, żeś jest!”, m ożna by bez tru d u wydobyć z zasobu tejże intencji co najm niej wolę uw iecznienia istnienia d ru ­ giej osoby. N iekiedy zresztą wcale nie trzeba tego m om entu wydobywać d o p iero z ukrycia. Staje się on bowiem w prost tem atem wyznań: ,J e ś li cię nie obdarzam życiem bez końca, to nie dlatego, że tego nie chcę, lecz tylko dlatego, że nie m ogę uczynić tego, co przed e wszystkim i najbardziej uczynić bym chciał i uczynił, gdybym mógł: obdarzyć cię nieśm iertelnością”.

Nie m ogę tego, co p rz ed e wszystkim chciałbym móc: obdarzyć drugiego istnieniem bez końca! I tak właśnie za nie dziękować. Przeżycie tej d y s p r o p o­ r c j ito doświadczenie, które nieodłącznie w s p ó ł-t o w a r z y s z yodkryciu niezwyk­

łości i niepow tarzalności istnienia drugiej osoby, ja k też potrzebie w spółm ier­

nego dziękow ania za je j istnienie, za zaw arte w nim obdarow anie, potrzebie dziękow ania za dar, że jest.

Wszystko to je d n a k stanowi wciąż jakby wkroczenie w przedsionek zaled­

wie tego, co stanowi sam o centrum , a co tu określilibyśmy nazwą locus an- thropologico-ethicus gratitudinis. Najgłębsze bowiem i zarazem wyraziściej zaartykułow ane wyzwanie sprostania potrzebie dziękczynienia za to, że d ru g a

— ta oto k o n k re tn a osoba — jest, istnieje, człowiek przeżywa d o p iero wów­

czas, gdy z u st tej właśnie osoby d an e m u je s t usłyszeć słowa: „Również i ja przeżywam twoje istnienie jak o obdarow anie. Bez ciebie, bez twojego istnie­

nia, i dla m nie cały świat ten stałby się opustoszały, przestałby być tym sam ym światem , nie byłby dom em . I j a nie m ogę ciebie obdarow ać istnie­

niem bez końca, lecz chcę wszystko dzielić z tobą. Mam niewiele, lecz chcę ci dać i daję ci to wszystko, k i mj e s t e m: s i e b i e, b e zr e s z t y. Przyjmij m nie jak o d a r dla ciebie! T o tu s tuus! T o ta tua!”

Ośm ielam się sądzić, że jeśli nie sam e użyte tu w erbalne form uły, to w każdym razie kryjące się w tych słownych ujęciach treści stanowią wyraz n a d e r częstych i bliskich nam wszystkim doświadczeń i przeżyć. „Jam twój/twoja — n a zawsze!” — czyż to nie doświaczenie życia?

12 Człowiek obrazem M iłości

Lecz tak sam o ja k wyżej, tak i tu wraz z tymi doświadczeniam i i przeżycia­

mi idą w parze doświadczenia i przeżycia nękających nas dysproporcji, dys­

proporcji prowokujących do stawiania pytań, które d a n e d o ś w i a d c z e n i a za­

m ieniają z miejsca w d a n e d o w y j a ś n i e n i a. Wszak właśnie oczywistości do­

świadczenia stają się tu oczywistościami dręczącej dysproporcji pom iędzy dogłębnie ludzkim „chcieć” i „móc”, a dokładniej, dysproporcji pom iędzy dogłębnie ludzkim „chcieć” i dogłębnie ludzkim „nie móc”. Albowiem przyję­

cie tak niezwykłego d aru ze strony drugiej osoby, jak im je s t jej całkowity dar z siebie dla m nie, je s t możliwe wtedy dopiero, gdy wyrazi się z mej strony rów nież w form ie w zajem nego d a ru z siebie, a więc d a ru całkowitego i bez reszty, dla niej. Lecz właśnie tu wyłania się natychm iast pytanie: Czy należysz sam a do siebie na tyle i czyja sam przynależę do siebie na tyle wystarczająco, byś m ogła m nie sobą obdarzyć i bym m ógł j a ciebie samym sobą obdarzyć, skoro przecież najgłębszy fu n d am en t nas samych, nasze własne tajemnicze istnienie, najew identniej nie leży w gestii nas samych, przeciwnie, wymyka się całkowicie naszej własnej nad nim mocy? Nasze najgłębsze pragnienie złożenia sobie w zajem nego d a ru z siebie bez reszty zdaje się rozbijać o jego niespełnialny w arunek: trzeba by stać się sam em u panem i dawcą własnego istnienia. Naszem u p ragnieniu daru: p ragnieniu wzajem nego obdarow ania się samymi sobą, trzeba by przydzielić takiej mocy w ładania n ad naszym istnieniem , by zależało od nas, by stało się nieutracalne. D opiero wówczas moglibyśmy na tyle dostatecznie samych siebie posiadać, by być w stanie uczynić sobie wzajemny d a r z siebie dla siebie. Któż z nas posiada tę moc, skoro nie m a mocy nad swym własnym istnieniem ? Kto zatem może — nie czyniąc się sam ofiarą własnych złudzeń — taki d a r dać — i za taki d a r dzię­

kować, przyjm ując go aktem czynienia takiegoż d a ru z siebie dla drugiej osoby? W ern er B ergengruen daje wyraz tem u oto doświadczeniu w strofach poetyckich:

Ich bin nicht mein.

Du bist nicht dein.

Keiner von uns kann Sein eigen sein...

Ich bin nicht dein Du bist nicht mein K einer von uns Kann des an d eren sein.

(Zu Lehen)

Czyż poeta nie m a racji? T ak oto oczywistości stanowiące treść naszych najgłębszych doświadczeń i przeżyć przekształcają się w najbardziej natarczy­

Żyć to dziękow ać 13 we i najgłębiej nas n urtujące problem y. Nie bez pow odu nazw ano j e — za Fiodorem Dostojewskim — „przeklętym i pytaniam i”. A je d n a k : któż z nas m ógłby nazbyt łatwo rozstać się na zawsze z prag n ien iem nieodw ołalnego przynależenia do um iłowanej i miłującej osoby? Czyż słowa: „Twoim chcę być — na zawsze!”, wyrażające wolę nieodw ołalnego związania się — najwol­

niejszym z wyborów — z ukochaną osobą nie są „żywcem wzięte” z codzien­

nego pow szechnego doświadczenia ludzi?

D opiero w perspektyw ie tych pytań, i doświadczenia, k tó re do ich stawia­

nia prow okuje, widzi się problem d aru i wdzięczności w całej właściwej m u głębi i wymiarze. Rozwiązać ten problem to udzielić zarazem odpow iedzi na pytanie dotyczące najgłębszego sensu istnienia człowieka i je g o tożsamości, a także - ja k widać — odpow iedzi na pytanie dotyczące najgłębszego wymia­

ru ludzkiej miłości. Brzmi ono: O d kogo m usim y się p rz ed e wszystkim przy­

jąć, aby móc n ap raw d ę należeć do samych siebie, to znaczy, kom u — i ja k

— m usimy i winniśm y przed e wszystkim za d a r sam ych siebie: za to, że j e s­ t e ś m y, i za to, k i m j e s t e ś m y — dziękować?

W stronę odpowiedzi

Istotnie, nic tak głęboko i wyraźnie, ja k niekonieczność, przygodność, mego własnego istnienia nie ujawnia m ijego radykalnej darm ow ości. D arm o- wość istnienia — to inne imię je g o przygodności. Nie było m nie, a oto je s ­ tem. Nie m usiałem więc być, a oto jestem . Nie m iałem żadnego n a to wpły­

wu, by zaistnieć, a oto jestem . Jestem więc, ponieważ zostałem sam em u sobie podarow any. Dlatego też jestem tym, kim jestem , poniew aż zostałem sam e­

m u sobie podarow any. Jestem z d a ru , więc jestem . Owszem, jestem d arem , oto dlaczego jestem .

Ale i nic głębiej i wyraźniej od doświadczenia stojącego u podstaw wyzna­

nia: ,Ja k dobrze, żeś jest!”, nie ujawnia mi, ja k bardzo rów nież istnienie

nia: ,Ja k dobrze, żeś jest!”, nie ujawnia mi, ja k bardzo rów nież istnienie