• Nie Znaleziono Wyników

Oddanie się osób w ciele: „znaku obrazu Stwórcy”

Ciało jako „znak obrazu Stwórcy ”

IV. Oddanie się osób w ciele: „znaku obrazu Stwórcy”

Jeżeli doświadczenie niepow tarzalności „ty”, wraz z niezwykłością jeg o istnienia, wyrażające się w wyznaniu: „Jak dobrze, że jesteś!”, dochodzi do głosu ju ż w dośw iadczeniu je g o twarzy, to przecież swój ostateczny niejako wyraz znajduje w dośw iadczeniu je g o nagości. Człowiek jaw i się najpełniej w swym bytowo od niego nieoddzielnym znaku: obrazie-ciele, gdy z tego obrazu sp ad n ą wszelkie zasłony.

Darujący darują darowane

Nagość ciała-obrazu staje się je d n a k d opiero wtedy przejrzysta aż d o głębi swego pierw ow zoru, gdy staje się nagością z wyboru, w którym m anifestuje się dojrzała i całkowicie wolna decyzja nieodw ołalnego i wyłącznego d a ru z siebie dla d rugiego, oraz przyjęcia takiego d a ru drugiej osoby, d a ru , składa­

96 Człowiek obrazem M iłości

nego rów nież w całkowitej wolności. Przez taki wybór ciało staje się bez re­

szty przenikliw e na d a r osoby dla osoby. Wówczas też ,ja ” doświadcza najgłę­

biej, ja k dalece „ty” (i vice versa) w swej niepow tarzalności i niezwykłości swego niekoniecznego istnienia je s t darem dla sam ego siebie i ja k dalece zarazem zostało u p rzednio ju ż przysposobione całą rzeczywistością swego bycia w ciele do tego, by mogło się stać dla ,ja ” tak całkowitym i wyłącznym d arem i tak czytelnie tę całkowitość zamanifestować. T ak oto doświadczenie

„ty” ja k o w ydarzenie wyrażone w: „Jak cudow nie, że jesteś!”, nie może nie przejść w doświadczenie niespodzianki „od wieków” dla ,ja ” pisanego daru

„ty”: ,J a k cudow nie, że jesteś d l a m n i e!” W wymianie tego rodzaju wyznań

„ja” i „ty” wyrażają sobie wzajem nie wdzięczność za d a r z siebie i za przyjęcie d a ru z siebie, za osobową decyzję na d a r i na przyjęcie d aru . Czy jednak wyrażając potrzebę wdzięczności wzajemnej za taki d a r m ogą się nie zdum ie­

wać nad faktem swego tak niezwykłego przysposobienia do złożenia sobie z siebie takiego właśnie d aru , przysposobienia, na którego kształt i fakt nie mieli najm niejszego wpływu? Czy to zatem dość dziękować tylko sobie wzaje­

m nie za d a r z siebie, by podziękować, „jak należy”, za d a r z siebie?

W poszukiw aniu Dawcy d a ru

Głębia uśw iadom ienia obdarow ania przechodzi w głębię p ragnienia wdzię­

czności za otrzym any dar. W yrazem tej wdzięczności je s t ju ż całkowite odda­

nie siebie tem u, kto całym sobą obdarował. Ale przyjęcie d aru z siebie przez drugiego prow okuje znowu do wdzięczności: wdzięczności za przyjęcie, które o dbieran e je s t jak o kolejne obdarow anie. I tak dziwna spirala wymiany nie znajduje końca w doświadczeniu i przeżyciu obdarow ujących się sobą ,ja ” i

„ty”. Potrzebuje ciągłego przedłużania wprzód. Czy ju ż w tym celu nie jest konieczne wieczne trwanie?

N iem niej, ta sam a wdzięczność potrzebuje również objęcia całej rzeczywi­

stości drugiego aż do korzeni je g o istnienia, które przed e wszystkim ma dla obdarow anego charakter zdumiewającej go ciągle od nowa niespodzianki.

E lem entarną oczywistością doświadczenia dla ,ja ” staje się nierozdzielność afirm acji „ty”, czyli doświadczenie i przeżycie m i ł o ś c i, zafirm acją je g o i s t n i e­ n i a, czyli doświadczeniem i przeżyciem jeg o realności, j a k o r e a l n o ś c i, i zara­

zem doświadczeniem i przeżyciem jeg o istnienia j a k o f u n d a m e n t a l n e j w a r­ t o ś c i, j a k o p o d s t a w o w e g o o b d a r o w a n i a. Je g o „Jak dobrze, że jesteś!” jest wszak NA RÓWNI WYZNANIEM MIŁOŚCI I PROKLAMACJĄ ISTN IEN IA JAKO ŹRÓDŁOWEJ w a r t o ś c i. „Nie byłoby c i e b i e, gdyby cię n i e b y ł o!” Co więcej, ,ja ” nie bez

C iało ja k o „znak obrazu S tw órcy” 97 bólu doświadcza, że je g o potrzeba istnienia „ty” i wdzięczności za obdarow anie, napotyka w nim samym niepokonalną b arie rę w postaci ograniczonych możliwości ,ja ”. Nie m oże tego, czego dla „ty” ze wszech m iar pragnie: obdarzyć „ty” nieskończonym trw aniem . Tylko od „przypadkow ej”

okoliczności — z p u n k tu widzenia miłości ,ja ” względem „ty” — zależeć musi, że ,ja ” nie obdarza „ty” nieśm iertelnością. Nie w je g o mocy leży obdarzać

„ty” istnieniem . Kim m usiałby być, aby móc istnieniem obdarzać? T rzeb a by móc j e stwarzać! Czy nie Absolutem istnienia, Stwórcą?

O d tego m o m entu wdzięczna myśl nie m oże nie zatrzym ać się przy Nim, jako źródle najgłębszym wydarzenia, przeżywanego ja k o niespodzianka naj­

większego obdarow nia, wyrażającego się w: „Jak dobrze, że jesteś!”, ,J a k cudownie, że jesteś dla m nie!” T a sam a myśl nie m oże przecież rów nież nie zatrzymać się z najgłębszą zadum ą nad pełnym sensem w zajem nego o ddania się w ciele rodziców, oddania, z którym wiąże się początek istnienia „ty”, o którym ,ja ” nie m oże mówić inaczej, ja k tylko: „Jak cudow nie, że jesteś!”, jeśli nie zechce ująć czegokolwiek z praw dy doświadczenia „ty”. Be z p o ś r e d n i a

RELACJA ISTN IEN IA OSOBOW EGO CZŁOWIEKA DO STW ÓRCY I ZARAZEM NIEODDZIELNOŚĆ TEGO ISTN IEN IA OD UDZIAŁU CIAŁA LUDZKIEGO O D SłA N IA W TYM MIEJSCU WŁAŚNIE n a j g ł ę b s z y s e n s p ł c i o w o ś c i l u d z k i e j5 2 . Ciało ludzkie, bytowo nieoddzielny od swego pierw ow zoru obraz człowieka, jaw i się ostatecznie ja k o obraz sam e­

go Stwórcy, który wyłącznie w ciele człowieka i poprzez ciało człowieka, znam ionow ane dwupłciowością: kobiecością i męskością, ujaw nia i urzeczy­

wistnia, spraw ia i objawia swą stwórczą moc ja k o daw ca nowego istnienia osobowego. Umożliwiając całkowity d a r z siebie „ja” dla „ty” i „ty” dla ,ja ” poprzez d an ie im w najbardziej radykalnym darze samych siebie, wiąże z tym ich d arem dla siebie w ł a s n ą moc obdarow yw ania nowym istnieniem osobowym kogoś, kto m a się dzięki tem u stać d a r e m i Je g o, it y c h, których O n podarow ał sam ym sobie, aby mogli się stać z wyboru d arem z siebie dla samych siebie i w tym darze razem d arem dla trzeciego ,;na ich obraz i po­

dobieństwo”.

Przyjąć „ty” można tylko w „T y” i z „T y”

Cóż zatem m oże oznaczać całkowite przyjęcie d a ru dru g ieg o i pełna Po­

dzięka za d a r przyjęcia całkowitego d a ru z siebie? Czy nie znaczy to przyjąć

52 K . W o j t y ł a , Miłość i odpowiedzialność, d z . cyt. s. 2 1 9 -2 3 0 , 2 3 9 -2 5 6 .

98 Człowiek obrazem M iłości

od „ty” d a r łącznie z d arem Stwórcy, poprzez który „ty” stał się tym, kim jest i w ogóle istnieje? Czy przyjąć mniej niż to, nie znaczyłoby nie przyjąć całko­

wicie, czyli nie przyjąć drugiego? I vice versa: czy oddać się całkowicie „ty”, może znaczyć m niej aniżeli oddać „ty” całą rzeczywistość ,ja ” stwórczo myśla­

ną i darow yw aną nieustannie ,ja ” wraz z istnieniem? O ddać mniej niż to, musiałoby znaczyć nie oddać się całkowicie, oddać coś z siebie, lecz nie oddać siebie. W konsekwencji, oddaw ać się sobie wzajemnie rów nież z potrzeby wdzięczności za otrzym any d a r i za przyjęcie d a ru z siebie m ogą oboje w poczuciu rzeczywistej praw dy swego wzajem nego o d d an ia jed y n ie, gdy swe o d d an ie przyjm ują ja k o d a r swego Stwórcy. Przyjm ują go zaś, jeśli w pełni akceptując przedm iotow ą praw dę tego d a ru zamieniać b ęd ą przez to odda­

nie się sobie w każdorazowym akcie potwierdzającym to o d d an ie w akt wdzięcznego o d d an ia się Stwórcy. W ten sposób małżeństwo ja k o wspólnota ukonstytuow ana przez d ar i potw ierdzająca się wciąż n a nowo w darze staje się żywą świątynią dziękczynienia, w której małżonkowie świętują i wielbią w sposób im tylko współm ierny cud im m anencji Stwórcy w dziele-darze stwa­

rzania, celebrują cud szczególnego zamieszkiwania Stwórcy w „swoim” i objawiania się im w najbardziej właściwy dla Stwórcy sposób. Wszak to ich m iłosne o d danie się małżeńskie wybrał Bóg — Miłość Stwórcza — na ołtarz, na którym sam dokonuje — za każdym razem z osobna! — cu d u stworzenia nowej osoby ludzkiej. T ego cu d u małżonkowie są szczególnymi kapłanami i stróżam i. Im pow ierza Stwórca losy swych stwórczych zamysłów, w ich mocy pozostawia swą stwórczą moc... Udziałem m ałżonków staje się sa­

crum !53

T ru d n o określić g ó rn ą granicę aktu należnej Stwórcy wdzięczności. Z całą ścisłością natom iast m ożna wskazać to, co m usi stanowić je j przeciwieństwo.

O to w spom niany ju ż wyżej „test praw dy” przyjęcia drugiego w całej praw­

dzie je g o rzeczywistości i złożenia m u siebie w darze w ten sam sposób, w całej praw dzie własnej rzeczywistości, ujaw nia się teraz w swym najgłębszym wymiarze. Wszelka p ró b a w prow adzenia rozdziału w tym, kogo się przyjmuje aktem oznaczającym przedm iotow o totalne przyjęcie, je s t aktem anty-afirma- cji osoby, k tó ra miała być tym aktem „bez reszty” pYzyjęta. Tyle, że t e r a z w i d a ć d o k o ń c a, Kt o z o s t a łt y m ż e s a m y m a k t e m n i e m n i e j b e z p o ś r e d n i o u d e­ r z o n y i o d e p c h n i ę t y w o s o b i e w s p ó ł m a ł ż o n k a, w Kim ostatecznie usiłuje się tu dokonać rozdziału. „[...] tajem nica kobiecości ujaw nia się i odsłania do

99 „Życie lu d z k ie — rz e c z św ię ta, p o n ie w a ż o d s a m e g o p o c z ą tk u z a k ła d a o n o d ziałan ie B o g a -S tw ó rc y ”, Humanae vitae, 13. P o r. K . W o j t y ł a . Antropologia encyklikiHumana* vUae“, a rC cyL,s. 2 6 -2 7 ; p o r . ró w n ie ż t e n ż e , Poxuołanie. Pojęcie sprawiedliwości Stwórcy, w: Miłość i odpowiedzialność, s. 2 3 9 -2 5 6 .

C iało ja k o „znak obrazu S tw ó rcy” 99 końca poprzez m acierzyństwo [...]. Poprzez to zaś odsłania się zarazem do końca tajem nica męskości mężczyzny: rodzicielskie, ojcowskie znaczenie jeg o ciała” (Mężczyzną i niewiastą 7, 3). Kto więc oddziela m acierzyństwo o d kobie­

cości m ałżonki aktem , który rzekom o oznacza całkowite je j przyjęcie, przeczy tym aktem nie tylko je j m acierzyństwu, ale po p rostu je j kobiecości, w końcu zaś jej samej w je j osobowej niepodzielności. U derza w prost w nią sam ą w jej obrazie-ciele.

Równocześnie d okonuje n a sobie samym podobnego zabiegu sam ookale­

czenia, w w yniku którego zamiast dać w darze siebie „bez reszty” osobie

„wybranej z tysięcy”, oferuje je j efekt aktu autom anipulacji: istotę wyalienowaną p o d an ą za siebie. Skoro zaś ta, k tó rą totalnie przyjm uje, je s t we wszystkim, co o niej stanowi, d arem nie tylko je j sam ej dla niego, lecz zarazem — i to najbardziej radykalnie — d arem sam ego Stwórcy, próba rozdzielania i p rzebierania w tym, co Bóg w darze zaoferował, oznacza nieprzyjęcie d a ru Stwórcy. Więcej, oznacza m anipulację Je g o d arem , czyli w końcu próbę m anipulow ania Nim samym; odepchnięcie sam ego Dawcy d aru w Jeg o darze, i to czynem, którego sam o podjęcie p redestynuje p ar excellence n a ak t dziękow ania i wielbienia Stwórcy w Je g o darze. Miejsce najwłaściwszego ak tu przyjęcia d a ru Boga i zarazem czci Boga ja k o Stwórcy staje się miejscem profanacji. Miejscem sui generis świętokradztwa. Perwersja tego działania staje się tragicznie oczywista. Antymiłość współm ałżonka i zarazem antym iłość Stwórcy d o k o n an a aktem , w który sam Stw órca wpisał:

być całkowicie d arem i przyjm ować d a r osoby (Osoby) — oto istota tej perwersji .••54

Sakralizacja czy desakralizacja ciała?

A przecież pojawiają się głosy świadczące o niedostrzeganiu faktu tej p e r­

wersji. Stawia się naw et zarzut w rodzaju: „bezpodstaw na sakralizacja osoby ludzkiej”, „num inizacja płciowości”, „etyzacja biologii”!

Czy rzeczywiście sakralizacja? Nie trzeba d o p iero sakralizować tego, co od samego początku je s t bezpośrednio przejrzyste ja k o o d n i e s i o n e d o w a r t o ś c i o s o b o w e g o i s t n i e n i a ij a k o t a k i ej a w i s i ę w p r o s t n a s z e m u d o ś w i a d c z e n i u, a POPRZEZ N IE UJAWNIA OSTATECZNIE RÓW NIEŻ SWÓJ RADYKALNIE SAKRALNY CHARAK­

54 P o ró w n a n ie z isto tą c z y n u św ię to k ra d c z e g o w o d n ie s ie n iu d o d a r u E u c h a ry s tii n a r z u c a się t u sa m o p r z e z się.

100 Człowiek obrazem M iłości

t e r. T o spraw a nie sakralizowania zatem , lecz c z y t a n i as a k r a l n e g o c h a r a k­ t e r u l u d z k i e g o c i a ł a, zwłaszcza zaś l u d z k i e j p ł c i o w o ś c i. T rzeb a by j ą naj­

pierw zdesakralizować, pozbawić wymiaru wartości, aby ją m ożna dopiero — czy trzeba — sakralizować. Owszem, potrzeba program ow o zabronić sobie czytania pełnego sensu — rów nież biologicznego (choć nie tylko!) — ludzkie­

go ciała, zwłaszcza zaś ludzkiej płciowości i nakazać sobie obcowanie z samy­

mi tylko literam i biologicznego zapisu, a nie pełnym sensem ciała l u d z k i e g o,

by móc wysunąć zarzut „num inizacji płciowości”, „naturalistycznego złudze­

nia”, czy też błąd przejścia od biologicznego „jest” do etycznego „powinien”.

O to p u n k t, w którym istotnie należy podnieść pytanie: Kto tu — i dlaczego

— popełnia błąd biologizmu?!55.

T endencja d e k l a r a t y w n e g o w y ł ą c z a n i a n i e k t ó r y c h i s t o t n i e l u d z k i c h e l e m e n t ó wz c a ł o k s z t a ł t us t r u k t u r yo s o b yl u d z k i e jpozostaje z jed n ej strony w związku z kwestionowaniem tezy o absolutnej ważności słusznościowych no rm m oralnych, z drugiej zaś je s t zabiegiem czysto prew encyjnym mającym na celu um ożliwienie stawiania obrońcom tej tezy niezwykle sugestywnych zarzutów w imię „troski o wielkość człowieka”. T ak ą właśnie rolę pełnić ma zarzut b i o l o g i z m u stawiany pod adresem przeciwników antykoncepcji. Oto twierdzi się, że człowieka, który je s t osobą, nie wolno czynić niewolnikiem prawidłowości biologicznych aktu małżeńskiego tak, ja k gdyby te prawidło­

wości nie były tylko praw am i biologii, lecz etyki. Proklam ując nadrzędność osoby ludzkiej nad biologią, w imię „walki z biologizacją etyki oraz próbami degradacji człowieka do świata przyrody”, przyznaje się człowiekowi prawo ingerow ania w płodność aktu m ałżeńskiego otwierając tym sam ym „zielone światło” dla praktyk antykoncepcyjnych.

Czy je d n a k akt małżeński, akt miłości podejm ow any przez małżonków z

w y b o r u, może być redukow any do rzędu m i m o w o l n y c h procesów biolo­

gicznych zachodzących w ciele ludzkim , ja k bicie serca czy ból głowy? Akt małżeński, naw et w swym biologicznym aspekcie, staje się z r o z u m i a ł yw p e ł n i d o p i e r o poprzez swe wielowymiarowe odniesienia d o o s ó b; tzn. a) je s t odnie­

siony do osób ja k o je g o p o d m i o t ó w; m ogą, lecz nie m uszą go podjąć; b) jest odniesiony do osób jak o do swych a d r e s a t ó w; c) wreszcie poprzez całościową stru k tu rę osób m ałżonków jak o podm iotów i adresatów a k t ten je s t odnie­

siony DO o s o b y mogącej dzięki ich aktowi z a i s t n i e ć, do dziecka; d) i wreszcie je s t w prost odniesiony do Bo g a-St w ó r c y, By t u Os o b o w e g o, q uo m aior cogi- tari non potest. Bez wymienionych odniesień o s o b o w y c h — a te są przecież

PER s e m o r a l n i e p o w i n n o ś c i o r o d n e - niepodobna tego aktu w pełni zrozu­

55 P o r. H . K U n g , Unfehlbarl Eine Anfrage, E in s ie d e ln 1 970, s. 2 7 -2 9 .

C iało ja k o „znak obrazu S tw ó rcy” 101 mieć ani zidentyfikować. Zresztą to ta właśnie oczywistość je g o odniesienia do zaistnienia nowej osoby ludzkiej c z y n iw o g ó l ed o r z e c z n y m s a m os t o s o w a­ n i e a n t y k o n c e p c j i. Nic bodaj wyraźniej od faktu je j stosowania nie ujaw nia zarówno o b i e k t y w n e g o f a k t u odniesienia aktu m ałżeńskiego do zaistnienia dziecka: nowej osoby, ja k i s u b i e k t y w n e g o f a k t u, że stosujący ten zabieg doskonale o tym odniesieniu wiedzą. Wszak nie czyniliby tego, co czynią, gdyby im nie chodziło właśnie o przecięcie obiektywnego pow iązania aktu małżeńskiego z zaistnieniem dziecka, w czym teolog — a naw et filozof! — nie może nie widzieć próby przecięcia powiązania płodnego ak tu m ałżeńskiego z Miłością Stwórczą, z Bogiem, poprzez odrzucenie zam ierzonego przezeń owocu miłości: dziecka. T ak więc je d n y m ze sposobów unaoczniających isto­

tne powiązanie aktu m ałżeńskiego z osobą (in fieri i przez to ze Stwórcą) je s t., antykoncepcja: trzeba aż PRZECiw-działać, by dobrow olnie po d jęte dzia­

łanie n i e b y ł o t y m, c z y mj e s t! Nazwa „Anti-baby-pille” mówi o tym bez o gró­

dek z rozbrajającą otwartością. Jak ż e więc m ożna — powołując się n a rze­

komą troskę o człowieka — twierdzić, że chodzi tu o podporządkow anie człowiekowi jed y n ie biologii, skoro w rzeczywistości chodzi o p o d p o r z ą d k o w a­ n i ec z ł o w i e k o w i c z ł o w i e k a, an a w e t Bo g a? Kto więc tutaj popełnia błąd bio- logizmu w ujm ow aniu aktu m ałżeńskiego i je g o podm iotu: osoby ludzkiej — oto pytanie! W świede narzucającej się na nie z całą oczywistością odpow iedzi widać jasn o , że n i e z a l e ż n i e o d b e z p o d s t a w n o ś c i s t a w i a n i a p r z e c i w n i k o m a n t y k o n c e p c j i t e g o z a r z u t u j e g o a u t o r z y n i e s ąw s t a n i e g o p o s t a w i ć i n a­ c z e j, JAK TYLKO SAMI GO WCZEŚNIEJ POPEŁNIAJĄC.

Ju ż n ie je d e n raz w ciągu niniejszych rozważań m ogliśm y zauważyć, że

d o ś w i a d c z e n i e nie pozwala się z r e d u k o w a ć d o d o ś w i a d c z e n i a z m y s ł o w e g o,

ponieważ przeciw tej redukcji protestuje samo doświadczenie, w szczególno­

ści zaś doświadczenie ludzkiego ciała. Oczywistą konsekw encją logiczną takiej redukcji doświadczenia w odniesieniu do ludzkiego ciała m usi być m.in.

REDUKCJA SENSU LUDZKIEJ PŁCIOW OŚCI DO PRAWIDŁOWOŚCI CZYSTO BIOLO G ICZN Y CH .

Dlatego potrzebą i nakazem chwili wydaje się dem askow anie tej form y M ETO ­

DOLOGICZNEGO d o g m a t y z m u m .in. w imię doświadczenia ciała ludzkiego, po­

nieważ właśnie w tej szczególnie dziedzinie zabiega on o praw o obywatelstwa dla siebie w umysłowości współczesnego człowieka u zurpując sobie wyłączny tytuł d o wiedzy i usiłując z tej pozycji dezawuować inne form y doświadczal­

nego poznania ja k o pseudonaukow e i poznawczo bezwartościowe. T e n p ro ­ gramowy analfabetyzm należy obnażać rów nież z pow odu widocznych szkód, jakie wyrządza kulturze ludzkiej szerząc dzieło dem obilizacji m oralnej czło­

wieka przez uznanie za norm aln ą postawy kapitulacji z własnej wielkości, oferując m u przy tym w uwodzicielski sposób jej m iraże. O to bowiem do k o ­ nując redukcji sensu ludzkiej płciowości do prawidłowości czysto p rzy ro ­

102 Człowiek obrazem M iłości

dniczych (oto biologizm!) analfabetyzm ten zgodnie ze swą dalszą logiką przyznaje człowiekowi, po pierwsze, ten sam stopień dysponow ania własną płciowością ja k w przypadku regulow ania długości włosów, kształtu paznokci czy naw et biegu rzek! Analfabetyzm ten, po drugie, wypracował w oparciu 0 swe błędne założenie (sensualizm) konsekw entną ju ż , i dlatego mogącą niejednego zwieść, teorię. Pozbawiwszy mianowicie ludzką płciowośćjej k o n s­ t y t u t y w n e g o DLA NIEJ O DNIESIEN IA DO (ZA)ISTNIENIA OSOBY LUDZKIEJ, CZyli OD- CIĄWSZY SAMOWOLNIE OD LUDZKIEJ PŁCIOW OŚCI JE J NA WSKROŚ OSOBOWY: AKSJOLO- g i c z n o-n o r m a t y w n y w y m i a r, analfabetyzm ten, znowu zgodnie ju ż z dalszą swą logiką, postawił wszystkim, którzy w płciowości człowieka stwierdzają w prost, czyli doświadczalnie, ów elem ent aksjologiczno-norm atywny, zarzut logicznie nieupraw nionego przejścia od „jest” (biologii) do „pow inien” (ety­

ki), czyli zarzut biologizacji etyki lub etyzacji biologii! Zarzut ten analfabeci ci um ieją ju ż potem wszechstronnie, i nie bez pow odzenia, wykorzystać:

„Wszak to biologizm, usiłujący człowieka, istotę wolną, poddać prawom bio­

logii! T o degradacja człowieka!” Pytać m ożna, kto przeoczywszy błąd pierwo­

tny — i to właśnie biologizm u — nie ulegnie następnie sugestywnej mocy tego zarzutu, zwłaszcza gdy się go na dodatek przyozdobi form ułą wziętą od sam ego św. Tom asza: „H om o ipse sibi providens!”? Czyż to nie oznacza cofania się p rzed wiek XIII?!

Konsekwencji stało się więc zadość: je s t to istotnie bezbłędna logicznie transform acja b łędu wyjściowej przesłanki (rezultatu sam ooślepienia dogma­

tem rzekom o naukow ego sensualizm u) na wniosek. I ta właśnie logika może niejednego zmylić. I ju ż zmyliła wielu. I ciągle nowych zwodzi. Znajduje ona zresztą niem ałego sprzym ierzeńca w ludzkiej słabości, oferując człowiekowi

„szansę” uw ierzenia w swą wielkość dokładnie wtedy, kiedy m usiałby się — 1 powinien! — uznać za w innego aktu kapitulacji wobec swej wielkości. Oto dlaczego trzeba tę logikę dem askow ać ja k o do b rą l o g i k ę d o b r e g o... a n a l f a­ b e t y. Nie na terenie logiki leży trudność. T u trzeba się uczyć czytać, a dok­

ładniej: przestać sobie zabraniać czytać, a kierować się po prostu doświadcze­

niem , nie zaś dogm atem sensualizm u na tem at doświadczenia. Czytać cały sens ludzkiego ciała, cały, nie okrojony krótkością widzenia, wymiar biologi­

cznego zapisu ludzkiej płciowości i nie zadowalać się — w imię sensua- listycznie rozum ianego m odelu wiedzy naukowej — pozostaw aniem przy samych tylko literach. Niełatwo z pewnością będzie z takich ra d korzystać, ale też niełatwo ich udzielać, chociaż tylko wielka m ądrość um iała się odwa­

żyć na wielkie sam ooskarżenie: docta ignoranda. Cóż je d n a k począć w sytua­

cji, w której innego wyjścia nie ma? Środki logiki form alnej tracą tu przecież wszelką nośność i przydatność. T o ju ż tylko spraw a w i d z e n i a l u b n i e w i d z e­ n i a, kim je s t człowiek, nie zaś logiczno-formalnej argum entacji.

C iało ja k o „znak obrazu S tw órcy” 103 Czy m am y się zatem rozejść, zostawiając każdy każdego swem u losowi zarzuciwszy sobie nawzajem bądź trw anie w ślepocie, bądź hołdow anie ilu­

zjom? Czy istoUiie je d y n ie właściwym wyjściem miałaby być propozycja: „Frei lassen!”? Nie pow inno dziwić, że propozycja ta wychodzi z tych samych kręgów, w których osobę ludzką definiuje się ja k o „samozależność”. Czy nie jest to je d n a k proklam acja wolności do błędu w imię wolności? Bynajmniej!

— m ożna się domyślić odpow iedzi. Nie błądzi wszak ten, kto sam decyduje o tym, co je s t praw dą. Istotnie! Konsekwencji stało się znow u zadość. Mimo wszystko płynący stąd wniosek, że tak długo, ja k długo dwie „samozależno- ści” wyrażają swój „consensus” na d an e działanie, niemożliwe je s t ani zło moralne, ani działanie m oralnie niesłuszne, wydaje się „zaletą” tej koncepcji człowieka i m oralności — przerażającą. Nie może bowiem nie przerażać próba destrukcji człowieka i m oralności w imię człowieka i m oralności. A poza tym nie sposób zdrow o myślącego człowieka nazbyt łatwo pozbawić prawa do stawiania pytania: czy to, co dw u lub więcej ludzi u w a ż az as ł u s z n e, j e s t p r z e zt o s a m o r z e c z y w i ś c i e s ł u s z n e? Czyżby pytanie to miało być li tylko reminiscencją m łodocianego wieku ludzkości, który obecnie m am yjuż — jak o

— m ożna się domyślić odpow iedzi. Nie błądzi wszak ten, kto sam decyduje o tym, co je s t praw dą. Istotnie! Konsekwencji stało się znow u zadość. Mimo wszystko płynący stąd wniosek, że tak długo, ja k długo dwie „samozależno- ści” wyrażają swój „consensus” na d an e działanie, niemożliwe je s t ani zło moralne, ani działanie m oralnie niesłuszne, wydaje się „zaletą” tej koncepcji człowieka i m oralności — przerażającą. Nie może bowiem nie przerażać próba destrukcji człowieka i m oralności w imię człowieka i m oralności. A poza tym nie sposób zdrow o myślącego człowieka nazbyt łatwo pozbawić prawa do stawiania pytania: czy to, co dw u lub więcej ludzi u w a ż az as ł u s z n e, j e s t p r z e zt o s a m o r z e c z y w i ś c i e s ł u s z n e? Czyżby pytanie to miało być li tylko reminiscencją m łodocianego wieku ludzkości, który obecnie m am yjuż — jak o