• Nie Znaleziono Wyników

M ałe sposoby poprawienia bytu

Lub się zapuszcza w wieści labirynt ciekawy, Z przeszłych ucząc się badać przyszłe świata sprawy.

Owdzie stół otoczyła gromada wesoła, Niepewne biorąc kartki z fortunnego koła.

Tych choćby los omylił w nadziejach zwodliwych, Wygrają zawsze rozkosz wsparcia nieszczęśliwych.

Antoni Edward Odyniec, Kasino

Przerwał rozmowę Idy, wleciawszy z trzaskiem i śmiechem do pokoju, Kapitan;

wszedł za nim Władysław. Oba zmierzali tam, gdzie Pan Podstolic usiadł był z Idą;

lecz Sędzia,postrzegłszy Kapitana, porwał sięz krzesła,zatrzymał go na środku po­ koju i, ująwszy zaguzik, mówił nieco tłumionym głosem: - Od dawna życzyłem sobie porozumieć sięz jegomością. Eksdywizija jegomości, chociaż już skończona i nieapelowana, może wszakże, i per faset nefasli5 powinna być podniesioną. Kre-dytorowie jegomości zyskawszybezprzykładną powolność sądu, wszyscy dostalilo­

katę na ziemi, nie odtrącając ani procentów, ani ekspensów prawnych, ani innych niesprawiedliwych naliczeń, zapołowęwartości sum swoich. To dla jegomości wi­ doczna krzywda. Jeżeli jegomośćchcesz, mogę jegomościpodaćpewneiniezawodne środki do odzyskania wielkiej części dziedzictwa,tak marnie przez niewyrozumia-łych,a raczej odprzeciwnej stronyuprzedzonych sędziów rozproszonego.

11,5 per fas et nefas (łac.) - godziwymi i niegodziwymi sposobami, nie przebierając w środkach.

Uścisnął go serdecznie Kapitan i pod ramię prowadząc do okna, mówił: - Pra­

wiono mi, że pan Sędzia całej zdolnościswojejprzykładał, żeby przeciw mnie zro­ bić paszteta z kredytorami; lecz kiedy dziś przyjacielowi hce udzielić swoje wysokie światło...

Dalej nie można było nic słyszeć; po cichu zaczęli z sobą naradę, zwidocznym interesemSędziego a ukontentowaniem Kapitana.

Tymczasem Marszałek, korzystając z oddalenia się Sędziego i snu Komornika, sądząc zapewne, żei Pan Podstolicz Władysławem,zajęci rozmową z Idą, nie będą go słuchali, nachylił się do Chorążego i poważno-tajemniczym tonem mówił: - Mości

114 CZĘŚĆ WTÓRA. SZLACHCIC

Panie,wstąpiłem w te progi, abym okazał przed światem, że osoba pana Chorążego zasługuje naszacunek,kiedy wyżsi urzędnicygo odwiedzają.

-Czymże wdzięczność zwłaszczaMościMarszałku... czujęhonor takoż... nadto szczęścia... objąwszy rzeczcałą takoż...

-Wspomniałeś WPan o wdzięczności, przerwał Marszałek: możesz mijąokazać.

Wielkaburza grozi zamiarom, którem dla dobra powiatu przedsięwziął. Szambelan mocniej niż kiedykolwiek przeciw mnie do marszałkowstwastanął; przeciągnął część nawet moich partyzantów. Wszystkiedane mi od natury zdolności poświęcając na usługiobywateli w ustawnych trudach kłopotliwegourzędowania...

- I takożzwłaszcza ja, wtrącił Chorąży.

- Wiem, wiem, kończył Marszałek; lecz jazamoje trudy nabyłem prawa do nieja­ kiej wdzięczności i nadgrody; ata byłaby dla mnie najmilszą, gdybyłaskawe obywa­ telstwo pozwoliłomi jeszcze nadal w tymże urzędzie mu służyć. Mam nadzieję, że atencja, którą panuChorążemu oświadczam, zniewoli mi jego pomoc.

- Jak to wytłumaczyć? - mówił cichodo WładysławaPan Podstolic. Skarży się na trudy urzędowania i, w nadgrodę, zamiast spokojności, pragnie znowu tychże trudów.

- Niech Pan udaje, że nie uważa, odpowiedział Władysław, możeusłyszymy roz­

wiązanie tej zagadki.

Tymczasem odpowiadał Chorąży: - Mości Marszałku Dobrodzieju, ja takoż zwłaszczanie odstąpię pana Marszałka; lecz takoż wzajemnie potrzeba mniezwłasz­

cza podkomorzym być. Wszak objąwszy rzeczcałą, imnie zwłaszcza nadgrodzić po­

winni. Pan Marszałek takoż sam wie to, że takoż zastępowałem zwłaszcza na jego miejscu takoż. Chyba weźmiem się zaręce...

- Na mój honor, przerwał Marszałek,to dość mówię, na mójhonor przysięgam, że z całą moją potęgąbędę za panem Chorążym.

- Mości Marszałku dobrodzieju - podchwycił schylając głowę, lecz patrząc mu w oczy Chorąży - Tylkoż niech zwłaszcza nie zagniewa takoż to. Objąwszy rzecz całą zwłaszcza i na przeszłychwyborach przysiągł mnie takoż tak samo panMarszałek...

- Wola człowieka, przerwał Marszałek, niekiedy musi poddać się wszechwład­

nym okolicznościom;ale terazmożeszWPan ufać,że nie zawiodę. Anadto, mości panie, dodał ciszej, przyrzekam WPanu w rozkładach ciężarów publicznychfolgo­

wać, takjakgłównym moim wiernym adherentom...

-Tomało... Chciałcoś mówićChorąży.

- Jak własnym dobrom moim, dodał Marszałek. Tylkoż bądź WPan wiernym i trzymaj język na wodzy.Niech drobnaszlachta naswyręcza.

-Otóżirozwiązanie,szepnął Władysław do Pana Podstolica,który ścisnął ramio­

nami, a Ida się zarumieniła.

- Dobrze, dobrze - odpowiadał Chorąży. Dalbóg zwłaszcza będę. Bo takoż zwłaszcza słusznie; oni niech służą takoż za nas. My reprezentację powiatu... to zwłaszcza kosztuje. Ale Mości Marszałku Dobrodzieju, czypodatków takożz nas na nich, jak zwłaszcza nie można by?...

ROZDZIAŁ VII. MAŁE SPOSOBY POPRAWIENIA BYTU 115 - To sięnie zawieraw obrębach mej władzy,odpowiedział Marszałek. Comogę, to zrobię; byleby WPana wierność byłaniezachwiana.

- Dalbóg... na wszystkich świętych zwłaszczaprzysięgam... przysięgnie takoż zwłaszcza moja sama żona. Lecz - dodał, schylając się jeszcze niżej i patrząc mu w oczy - niech nie gniewa takoż to, że zwłaszcza za nim, za Szambelanem, jakby to zwłaszcza powiedzieć... tak... objąwszy rzeczcałą, będę tylko zwłaszczatak dla oka takoż, a wiernym zwłaszcza panu Marszałkowi; bo on zwłaszcza przycisnął ta­

koż mnie, i jemu przysiąc takoż musiałem, bo on zwłaszcza mnie takoż przysiągł pomagać.

- Alemnie WPan nie zdradzisz? - pytałMarszałek.

- Niech ubije,zwłaszcza kiedy takożzdradzę, piorunmnie.

- Ufam WPana słowu. Dotrzymałeś i na przeszłychwyborach. Można dla oka być za nim: bez tego obejść się niepodobna. Proszę też ugruntować w pamięci, że w rozkładach pan Chorąży nie będziesz oszczędzanym, ale to takoż tylko dla oka.

Dla dania bowiem zgóryprzykładu, i żeby pozioma gawiedź nie szemrała, nie tak jak inni,bojaźliwych umysłów marszałkowie, każę pisać bez różnicy na motłoch i na mnie, i na moichpartyzantów; ale totylkodla oka. Policja bowiem ziemska wie, od kogo egzekwować;bo sama będąc pod dyscypliną sądu ziemskiego, w którym mam moje kreatury,iwiedząc o moichwyższych wrządzieguberskim związkach...

Przerwała tę rozmowę Chorążyna, wchodząc z Astolfem do pokojuz karteczka­

mi w ręku, na których widok Ida znowu się zaczerwieniła.

Z uśmiechem zaczęła Chorążyna: - Proszępanów do koła, Mościpanowie.Cha!

cha! cha!

Zeszlisię wszyscydo stolika, iKomornik obudzony przystąpił, a Chorążyna, cień­

szym nad zwyczaj dyszkantem, tak się odezwała: - Wielce jestem strapiona Mości Marszałku Dobrodzieju, żedałam się poznać z mego dobrego serca. Odtąd nie mam pokoju. Oto i terazpewna uboga wdowa,osierociałaz kilkorgiem drobnych dziatek, przysłała mi do wypuszczenia na loterię kapelusz. Pięknyjest wprawdzie i bardzo mało używany; lecz trochę za drogi,bo ceni go wyżej stu złotych.Ale cóż robić? Bie­ dna natym może pokłada całą nadzieję utrzymaniasię zdziatkami.Ipanowie, spo­ dziewam się, zechcą przyłożyćsię dootarciałez i podania ręki nieszczęśliwym. Sątu bilety: każę pan Marszałek sobiesłużyć?

- Mości Panie, rzekł Marszałekstrwożony. Ciężkie czasy. Nieba mię obdarzyły własnym potomstwem i wyborów chwilaniedaleka...

-Ale choć jedenbilecik! - prosiła, przykładającręce do piersi, Chorążyna.

-Acena? - zapytałMarszałek,sięgnąwszy do biletów, które przed nim rozsuwała Chorążyna.

- Bagatelka, odpowiedziała cieniutkimgłosem: po dziesięć złotych.

Cofnął się Marszałek tak, że aż siadł nakanapie i zwrócił oczy na Podstolica, do którego też, aby dać ochłonąć Marszałkowi, obróciła się Chorążyna. Pan Podstolic, pewny,że go ta kontrybucja nieminie, wołał, uprzedzając prośby, okazać grzeczność dla pani Chorążynej. Dobył 10 złotych, położyłje na środku stołu i wziął, bez wy­ bierania, bilet. Kapitan, podobnież,nie czekając wezwania,rzekł: - Czyje serce li nie

116 CZĘŚĆ WTÓRA. SZLACHCIC

czujeprzyjemność wocieraniułzy nieszczęśliwym,ten nie wart względów dobrotli­

wej pani Horążynej. - I położył 10 złotych, spozierając na Władysława. Nic niemó­ wiąc Władysław zapłaciłbilet, apani Chorążynarzekła: - Mój mężu, i ty weźmiesz.

Rozwarł oczyChorąży; lecz jej mrugnienie, które nie uszłobaczności obecnych, uczyniło pana Chorążegoochoczym do podania ręki nieszczęśliwej sierocie.

-A którywybiera pan Marszałek? - zapytała Chorążyna, niby pewna, że weźmie.

Krzywiłsię Marszałek; lecz, nie chcąc zapewneokazać się mniej od innych uczyn­ nym, zapłacił 10 złotych,wybierałdługomiędzybiletami,a wybrany uwinął w papie­

rek ischował.

- A panowie? - rzekła Chorążyna,obracając się do Sędziego i Komornika. Skło­ nił się nisko i żwawo Sędzia, i odpowiedziawszy: - Kilkanaście procederów mam na głowie. Nie mogę. Chciałodejść. Zatrzymał SędziegoAstolf na znakChorążynej, która,przystąpiwszy,rzekła mupo cichu:

- Będę prosiłakuzyna mego, prezydenta drugiegodepartamentu, żeby WPana wyznaczył na tamtę eksdywizję, co to wiesz.

Pokłoniłsię żwawodwa razySędzia i wziął bilet.

Otrzymawszyzwycięstwo,którego sięnikt nie spodziewał, obróciła się Chorąży­

na do Komornika: - Mój Komornisiu, mówiła z przymileniem, zrobisz prezent dla swojej żony, jeśli wygrasztenkapelusz. WPana żona nigdypodobnegonie miała. Weź bilet.

- Moja żona stara, dobrodziejko, odpowiedział Komornik. Nie miała i nie po­

trzebowała nigdy modnych strojów i teraznam ich nie potrzeba. Nie dla wygranej zatem,ale na chwałęBożą, dlamiłości bliźniego, ofiarujęte 10 złotych.

Tymczasem, kiedy Komornik dobywszy chustki z kieszeni rozwiązywał węzeł, w którym były pieniądze, pani Chorążyna obróciła się znowu do Pana Podstolica i, kiwając głową, mówiła: - Mości dobrodzieju, 10 złotych WPanu dobrodziejowi nie zrobią różnicy; niech Pan weźmiejeszcze jedenbilecik.

Zapłacił Pan Podstolic jeszcze za jeden,a Kapitan rzekł: - Podchlebiam sobie, że i nam z panemWładysławem 10 złotych w tej chwili niezrobiąróżnicę. - Zarumienił się nieco Władysław, lecz obaj zapłacilipowtóre.

- Mój mężu, mówiła Chorążyna, kiedy wszyscybiorą po drugim, to weź i ty;

policzymysię później o pieniądze.

Tenraz bez mrugnienia wziął bilet Chorąży, aJejmośćrzekła: - Mości Marszałku dobrodzieju, WPan dobrodziej będąc majętniejszym od innych może nie zechcesz odmówić też drugiego bileciku?

- Ale wybory Mości Panie, mówiłMarszałek, z nieukontentowaniem patrząc jej w oczy.

Zuśmiechem i błagającym tonemrzekła Chorążyna: - Iwyborypomyślniejpój­ dąmiłosiernym. Drobna myszka uwolniła lwa z sieci. Kto wie? Może jedna kreska któregokuzyna tej wdowy, przeważy zaWPanem dobrodziejem.

Nie było rady. Musiał Marszałek, choć drżącąręką, wziąć drugi bilet, który po­ dobnież uwinął starannie i schował.

ROZDZIAŁ VII. MAŁE SPOSOBY POPRAWIENIA BYTU 117 - Może Pan weźmie jeszczejeden? - mówiła z uśmiechem Chorążyna do Pana Podstolica. Któren?

- Czy nie będzie zanadto? - rzekł Pan Podstolic zniecierpliwiony; lecz wraz oku­

pił swą niecierpliwość płacącjeszcze za jeden bilet, który wespół z pierwszymi z obo­ jętnością na stole położył.

- Jak to miło podawać rękę nieszczęśliwym! - mówiła Chorążyna. Pozostałe cztery bilety my sami rozbierzemy: ja wezmę dwa, Idajeden i Astolf jeden. - Ida zarumieniła się;lecz Chorążyna, nie zważając na nic, kończyła:- Macie moje dzieci, jasama za was zapłacę. Astolfie, każ podać dwie wazy,izawołaj Oskarka z guwerne­ rem: Oskarek będzie ciągnął losy.

-Ja powiem -cicho rzekła Ida i,uprzedzającAstolfa, spieszno wybiegła.Bardziej podobno,aby ukryć nieznośny rumieniec i ulżyć oczom, które, miotane jakąś nie- spokojnością, nigdzienie mogły znaleźć przytułku.

Marszałek usiadłiopolityce, i owyborach rnusiał zapomnieć, bo marszczył się, miotał i słowa nie mówił, chociaż Chorąży, dla wznowienia ważnej rozmowy, czę­ stował go tobaką i tajemniczym głosem zagadywał: - Objąwszy takoż rzecz całą, MościMarszałku dobrodzieju; zwłaszcza teraz takożjuż pan Marszałek pewny; lecz takoż, jak Panu zdajesię, czy wzajemnie zwłaszcza już janie spadnę?

Marszałek nic nieodpowiadał...

Pani Chorążyna, w drugim końcukanapy, z uśmiechem rozrzewnienia przyjmo­

wała od Kapitana pochwały za ludzkość i dobre serce ku nieszczęśliwym, którym swojępomoc nie odmawia.

Tymczasem Władysławprzystąpiwszy do Pana Podstolica, który się przypatry­ wałobrazom, mówił cichym głosem- Od dawnapanuje w tym domu zwyczaj wypu­

szczania sprzętów na loterię. Skoro zbierze się kilku gości, zaraz znajdzie sięjakaś wdowa nieszczęśliwa, lub sierota umierająca z głodu, a na końcu pokażesię sprzęt u gospodarstwa widziany. Nigdy jednak tak wysoko biletów nie cenili. Musi pani Chorążynachciećzadziwićwystawąna jarmarku; a pieniędzy, jakeśmy rano słyszeli, nie mają.

-Czy podobna, rzekłPan Podstolic, aby się tak uniżali?

- Myślą,odpowiedział Władysław, że tego nikt nie pojmuje.

- Otóż to, mówił Pan Podstolic, do jakiego stopnia upodlenia przywodzi nie­

ład. Jeżeli to mająza sposób zyskania pieniędzy w raziepotrzeby: jest to sposób ni­ ski i sromotny, wymagać od kogoś opłaty, którą, nie chcącuchybić grzeczności, dać musi. Jeżeli zaś dlapozbyciasięfantówniepotrzebnych,czemużichnie przedać?

- Na loterii można wziąć drożej nadwartość, odpowiedział Władysław.

- To jest wydrzećłagodnie, pod maską, na przykład,dobroczynności, rzekłPan Podstolic. Wołałyby podobne pani Chorążynej spekulantki uczciwym zatrudnie­

niem, do płci i stanu stosownym, chwalebniezapracować naswoje potrzeby, niżeli tak nadużywając delikatności mężczyzn puszczać się na te, i tym podobne, rozboje maskowane.

- Nie zawsze sami puszczamy się, rzekłWładysław; czasem nas dobry ton po­ wściąga; naówczas umiemyzbywać bilety przez sługi, którzy w przedpokojach, pod własnym imieniem, ciągnątę intratę z gości.

118 CZĘSC WTÓRA. SZLACHCIC

- Nie mówmi o tym Władysławie; w żadnym uczciwym domu tego nie znajdziesz.

-Niech pan spojrzy, mówił Władysław, jaksięmiece186 Marszałek. Powiedziałby kto,że mu całymajątek zginął.

- Niechwalę rozrzutności,rzekł Pan Podstolic; lecz i oszczędność ma granice.

Słyszałem,żeMarszałek, dla marnejprzewagina wyborach,nie żałujecałorocznych intrat; atu nie być panemsiebie dla 20 złotych, zapłaconych przez wzgląd naprośbę gospodyni, nie wypada. Mógł wreszcie nie dać; niktby go gwałtem nie przynaglił.

Lecz mnie dziwiten Kapitan: oświadczasię, że munie stajena potrzeby, a tu chętnie zapłaciłkontrybucję, ijeszcze wychwalawspaniałomyślnośćgospodyni.

- Bo swego nic nie dał, odpowiedział Władysław. Domyśliwszy się,czego Cho­ rążynawyszła, wyprowadził mnie i pożyczył trzy czerwone złote; gdyż, jak powiada, zapomniał w domupieniądze. Jestto marnotrawnik,odbył już jednę eksdywizję, teraz na resztę majątku dużo jużdługunaciągnął. Grosza nigdy nie utrzyma,a podchlebia Jejmości,bo spodziewa się być zięciem i wziąć posag, o którymdużo mówiono.

- Ajego niemasz? - zapytał Pan Podstolic.

- Tak bym sądził,odpowiedział Władysław; bo fundusz Chorąstwa jest wspólny, do obligów zawszerazempiszą się oboje, a kilka uzyskanych już dekretów zapowia­

dająbliskąeksdywizję ichfunduszu.

- Wnosisz tedyWPan, że posagu nie będzie? - rzekłznowu PanPodstolic. Lecz zostawmy to na potem.

186 miece się - miota się.

187 nie mieszkając - nie zwlekając.

188 oduzdne - przy zakupie konia zwyczajowy podarek od nabywcy dla stajennego; tu w zna­

czeniu: napiwek.

Zawiesił rozmowę Pan Podstolic, gdyż właśnie wszedł Oskarek z guwernerem, a zanimilokaj z wazami,które postawił na stole. Oskarek potrząsał głową na kształt Kapitana i ukłonił sięwymuszenie. Guwerner miał jednę z tych fizjognomii, o któ­ rych nie ma czego powiedzieć. Znacznetylko było nanim niewyspanie, złyhumor i pospolitąmniej usposobionym tego stanu ludziom, dość sporą dozę dobrego rozu­ mieniaosobie.

Chorąży prezentował gościom synala;Chorążynazaś, niemieszkając187, przystą­ piła do ciągnienia losów.

Astolf z najspokojniejsząminą wrzucił do waz karteczki, a Oskarek zaczął jewy­ ciągać. Oddawał z jednej stronyImości, zdrugiej bratu. Za trzecim wyciągnieniem Astolfkrzyknął: - wygrana!a pani Chorążyna zawołała: -Numer siódmy! Ktoma?

Sędziaposzarpał swój numer i odszedł do okna, ruszając niemo wargami. Nikt nie odpowiadał; Marszałek zaczął rozwijać swoje bilety. Pani Chorążyna widząc, że karteczki PanaPodstolica leżały na stole, rzuciła na nie okiemi, postrzegłszy numer siódmy, zawołała: - A,winszuję! Pan Podstolic szczęśliwy! Musiałrodzićsię w czep­

ku. Cha! cha! cha!

Patrzał na nię z politowaniemPan Podstolic,lecz nic nic odpowiadał. Tymcza­

semkamerdynerprzyniósł kapelusz damski a la Walterscot i, podając go Panu Pod-stolicowi, rzekł po cichu: - Oduzdnego188,Pan Dobrodziej.

ROZDZIAŁ VII. MAŁE SPOSOBY POPRAWIENIA BYTU 119 -Weź sobie ten kapelusz. - ŁagodnieodpowiedziałPan Podstolic. -Ja nie mam nań miejsca w pojeździe.

Kamerdyner stałzadziwiony,niewiedząc, co ma robić z tym kapeluszem.

-Weź gapie, i podziękuj Panu, rzekła opryskliwie Chorążyna.

- Ale coja z nim będę robił? -mówiłkamerdyner.

- Wypuścisz na loterię, podchwyciłaChorążyna.

- A może panienkanazadodkupi? - przebęknął kamerdyner.

Zaiskrzyły się oczy Chorążynej; spojrzeli wszyscy na kamerdynera; Astolf po­

śpieszył wyprowadzić go zadrzwi.

- Gdybyśmypotrzebowali tychgratów,mówiła, przychodząc do siebie, Chorąży­

na,całe byśmy magazyny mogli nimi zawalać. Że częstokupujemy, wszystkim się już zdaje, iż bez braku będziemy kupowali. Ktocozarwie w całej okolicy, obcy i domowi, zaraz niosądo nas: czynie odkupi panienka lubImość. Cha! cha! cha!

Wszyscy milczeli.

- Nieźle to jest czasem użyć zabawki, mówiła zbierając bilety Chorążyna; choćby dla przepędzenia czasu; a tym milej, kiedy się razem i dobroczynność wyświadczy.

Marszałek,niecoochłonąwszy, obrócił się do Chorążego i mówił: -Ciężkiecza­ sy! Mości panie! Najobszerniejsze zagony w krainie myśli nie mogą trafić na drogę ratunku. Poczemu panChorąży wyprzedałswe żyto?

-To jest tak,powiem PanuMarszałkowi tak... odpowiedziałChorąży.Objąwszy rzecz całą byłem takoż zmuszony żytozaarendować189 podczas żniwa zwłaszcza,Mo­ ści dobrodzieju.

-To jest przedać na pniu,mówiłMarszałek. Ja, mości panie, mając przed oczyma bliskiterminwalkizdańpowiatu,dla opatrzenia się w przyzwoitszymemu stopniowi rynsztunek,zaarendowałem tylko owies, i to już w połowie zżęty.

-Aja mój jegomość, dodał Sędzia, w czasietrojeckiej kadencji190,musiałem, na zapłacenie kop,zbyć Żydkowicały zbiór jesienny; aleŻyd ostrożnynie chciał inaczej przystać jak nacertum quantum191. Zbiórchybił i,jeśli zedwóch spraw na teraźniej­ szej kadencji niewygram, będę rnusiał procederować z Żydem.

189 zaarendować - oddać w dzierżawę.

19,1 trojecka kadencja - w sądownictwie staropolskim główne kadencje sądowe, czyli terminy posiedzeń sądu przybierały nazwy od świąt kościelnych. Kadencja „trzykrólska” zaczynała się na­

zajutrz po święcie Trzech Króli, „świętotrojecka” („trojecka”) po święcie Trójcy Świętej; „święto- michalska”, po św. Michale.

191 certum quantum (łac.) - pewna ilość.

192 krescencja - tu: plony.

Pan Podstolic, to słysząc, rzekł: - Nie spodziewam się, aby tak przedwczesna przedaż krescencji192 mogła być korzystną.

-O, bez wątpienia, odpowiedział Marszałek; ale przemożne zastępy okoliczności, gdy raz człowieka otoczą, trudnomu potem wziąć góręnadnimi. Zgrajepotrzebdo­ mowych,uciążliwa podatkówczereda,żarłoczny tłum kosztów sejmikowych...

-Iprocenta zwłaszcza, naktóretakoż nie nastarczy się... wtrącił Chorąży.

120 CZĘŚĆ WTÓRA. SZLACHCIC

- To mniejsza, podchwyciła Chorążyna, niekontenta z wyznania męża przed

- To mniejsza, podchwyciła Chorążyna, niekontenta z wyznania męża przed