• Nie Znaleziono Wyników

O jciec i syn . O stateczności

- Bracia, jak u was? My dzikie nomady, Skoro gość przyjdzie w nasze koczowiska, I pić poprosi - Gdy milczym, to znaczy:

Żegnaj przychodniu, nie gość dłużej z nami.

Gdy zaś napoju dotknąwszy ustami, Gościowi puhar podamy - to znaczy:

Witaj nam bracie, odtąd koczowisko, Nasze namioty, nasz chleb i napoje, I trzody nasze, są gościu jak twoje.

... jakże, czy dacie mi czarę napoju?

O! z całej duszy, żądaj śmiało!

Gdyby zdrój wysechł i tylko we zdroju Na jednę czarę wody się zostało, I tej gościowi nie odniówim czary.

Aleksander Chodźko, Kasyda II

Leczznowu drzwisię rozwarty i wysunęła się najprzódokrągła,wielka, blada twarz, z małymi szarymi oczyma;tuż zaraz przecisnąłsię ogromnybrzuch,i na koniec cała osobajaśnie wielmożnego Chorążego w sali stanęła. Frak czarny, rozpięty i popla­ miony, chustka biało-brudna, niedbale trzy razy wkoło szyi obwisła i takaż kami­ zelka, zasypana tobaką1'8, oznaczały człowieka, jak pani Chorążyna nazywała, nonchalant'*9; lecz kto by się spodziewał, że na tej postaci była jeszcze, zarzucona przezramię,wstęga orderuŚw. Stanisława, którą Kawaler rnusiał chwytającwłożyć, bo z tyłu na kołnierzuzawisła.

- Czy nie Pana Podstolica witaćtakożw moim domu mamzwłaszcza honor? - rzekł podchodząc, schylony i patrząc obuna przemian w oczy.

- Sługa WPana dobrodzieja, odpowiedział Pan Podstolic. Wyszliśmy z noclegu na przechadzkęlasem,aż na polategofolwarku, a stamtąd deszcz nas przymusił szu­ kaćtu schronieniawcześniej, niżeliśmyzamierzyli WPanu dobrodziejowi pokłonić.

"" tobaka - tabaka; forma często stosowana przez autora.

119 nonchalant (fr.) - niedbały.

88 CZĘŚĆ, WTÓRA. SZLACHCIC

- Bardzo takoż rad, odpowiedziałpan Chorąży, ustawnie kłaniając się, bardzo jestem zwłaszcza rad,bardzo takoż radzwłaszcza jestem, żetakie szczęście mampo­ znaćWPana dobrodziejai to jeszczetakoż zwłaszcza w moim domu. Niechże takoż zwłaszcza siąść Pan pozwoli. Hej, kamerdyner! Kłaniam panie Władysławie. Hej, Jerzy! Za pozwoleniem. Natychmiast takoż służę. Niech panowie zwłaszcza siąść raczą...

Torzekłszy, posunął się ku drzwiom, krzycząc: - Hej! Filipie!Andrzeju! Co to za bieda, kiedy takoż zwłaszcza wielesług kto ma!

-Skąduniegoten order? - zapytał WładysławaPan Podstolic.

- Jestto jeden z tych grodzieńskich, odpowiedział Władysław, na które, jak WPa­ nu dobrodziejowi zapewne wiadomo, poabdykacji Stanisława,przedawano popięć dukatów, patenta zokienkami140. Chełpi sięnim panChorąży, mniemając, że nikt nie wie, jakim sposobem nań zasłużył.

N" Chodzi o sejm grodzieński z 1793 roku, na którym Rosjanie poprzez przekupstwo i zastra­

szenie posłów doprowadzili do zatwierdzenia drugiego rozbioru Polski.

Słychać było w przedpokoju przerywane,lecz dość głośne wyrazy: - Nie moż­

na... dziurawy... tamten na Filipie... poszedł do browaru... ot jest, chwała Bogu - Jakoż wkrótce wbiegł lokaj w granatowymsurducie zzielonym kołnierzem; leczjuż nie ten,który był w gorzelni.

- Andrzeju! - mówił pan Chorąży, powiedz takoż idźkamerdynerowi,żeby takoż on oznajmił, że mamytakoż zwłaszcza gości, pannie Imościnej; niech panna takoż, że Pan Podstolic przybył jużpanidoniesie.

UśmiechałsięPan Podstolic, a pan Chorąży, zbliżając się do gości, rzekł:-Może panowie takożzwłaszcza czym sobie każąsłużyć? Możetakoż kawą? Mywprawdzie zwłaszcza piliśmy już, ale takoż...

-Niechsię WPan dobrodziej nie troszczy, odpowiedział Pan Podstolic. Jesteśmy po kawie;lecz prosilibyśmy,aby nam wolno było zmienić suknie,nim się ukażemy damom: przybyliśmytu niespodzianie, popodróżnemu,i deszcz nastrochęprzemo­ czył. Słyszę właśnie zachodzącypojazd: musielimoi ludzie nadjechać.

- Dobrze, dobrze, odpowiedział pan Chorąży, mogą takoż zwłaszcza panowie w pokojutym samym rozgościć się. Proszę jak wewłasnym takoż swoim domu. -Ukłonił się jeszcze z parę razy i wyszedł.

- To oni nie majągościnnego pokoju? - zapytał Pan Podstolic.

- Ani gościnnej stajni, odpowiedziałWładysław. Konie trzeba odprawowaćdo austerii. Słyszeliod kapitana, który powrócił z wojażu,że w Niemczech taki zwyczaj.

- Nie ganięjatego zwyczaju, mówiłPan Podstolic,tam, gdzie niedostatek siana zmusza gospodarzy do tej oszczędności;leczunas, w krajutak żyznym, gdzie siana można miećilechcąc,gdzieje przedawać jest błędem: lepiej podobnobyłoby mniej wydawaćna porter i wino dla gości, atym, co Bóg dał, w domu przyjmować ich po dawnemu z końmii ludźmi. Ale my rozrzucamy gdzie nie powinniśmy, a oszczędza­

my, gdzie nie wypada. Jedno za drugim idzie.

ROZDZIAŁ IV. OJCIEC I SYN. OSTATECZNOŚCI 89 Tymczasem wszedł drugi służący w starym fraku brązowym i prędko przecho­ dził,zmierzając do pokoju na lewo.

- Mości kamerdynerze! - ozwał się Władysław; czy to Pana Podstolica ludzie przyjechali?

- Podobno,odpowiedział hardo kamerdyner,idąc dalej.

- Mój bracie, chciej przyzwać tu mego służącego - rzekł Pan Podstolic.

- Zaraz,mruknął hardolokaj i wszedłszy dodrugiego pokoju, stuknął za sobą drzwiami.

- Czynie słuszna moja uwaga osługach? - mówił Pan Podstolic. Gdybym wie­ dział, kędy tu przejść...

- Natychmiast!- podchwycił Władysław, ja zawołam;lecz otóżiMarcin.

Wszedł Marcin,niosąctłumok Pana Podstolica, zanim Andrzej zpodróżną wa­

lizkąWładysława.

-Ledwom się dopytałpana, rzekł Marcin, stawiając tłumok. Gdyby ten chłopak nie postrzegł swego ojca, może byśmy się nie docisnęli. Taka bieganina po całym domu! Kilku dworskich pijanych hałasują na ganku; panny, dziewczęta, latają jak podstrzelone, klnąc i swoich panów, i gości; kilku konnych wyleciało przez bramę i popędziliw czwał na różnestrony. Jednego, słyszałem, posłano postarągorzałkę do arendy. Aw przedpokoju naczynia i suknie widać pańskie, ażmnie serce zabolało, wszystko jednona drugim porozrzucano...

-Dośćtego Marcinie,przerwał Pan Podstolic i obracając się do Władysława do­ dał: - Nie pojmuję,jakw tym domu ludzie chcą bywać,jeżeli każdy gość sprawia takie zamięszanie.

- Nie każdegotozraża,odpowiedziałWładysław; rzadko gdzie znaleźć u naslep­ szy porządek.

-Mójbracie, mówił Pan Podstolic do Tadeusza, który przez tenczas u drzwi po cichu rozmawiał zAndrzejem - z waszej łaski miałem nocleg;za towam dziękuję za fatygę, naktórą was naraziłem, może będę miał zręcznośćodwdzięczyć;leczwinie- nem wamza siano...

- Broń Boże, dobrodzieju! przerwał Tadeusz, żebym jaśmiałgrosz wziąćodje­

gomości! Jegomość nas nakarmiłeś, pocieszyłeś i jeszcze byś miałpłacić! Tego u nas nie bywało. Dawniej byliśmy zamożniejsi: jeżeli Pan Bóg zdarzył kogodo chałupy, choćubogiej, nie pozwoliliśmy, żeby jadłswój chleb, takjak jegomość;ale dziś dosyć dla nas wstydu, że nie mieliśmyczym Jegomości przyjąć;atego nie będzie, żebyśmy brali zapłatę za siano.

-Panie Władysławie, rzekł PanPodstolic: oto gdziejeszcze możemy znaleźć za­

bytki cnótnaszych przodków. On nas do austeriinieodesłał; oddał możeresztę swe­ go siana. Słuchaj Tadeuszu, przyjmuję twoję gościnność; lecz ty wzajemnie musisz przyjąć moję; proszę ciebiebyć dziś na nocnajarmarku. Znajdziesz mnie wdomu Burmistrza.

- Niemogę,dobrodzieju, ozwał się Tadeusz. Jutro muszę na pańszczyznę; a jeśli­ bymnie był...

90 CZĘŚĆ WTÓRA. SZLACHCIC

- Wiem otym, co cię czeka; lecz ja uproszę twego pana, żeby cię uwolnił. Tym­ czasemwracaj dodomu i bezpiecznie, na moje słowo, jedz do miasteczka. Jeżeli nie masz konia, zaprząż wołu do wozu i nanim przyjeżdżaj, bo wóz twój będzie mnie potrzebny.

- Będęposłuszny, dobrodzieju.Czołem jegomości.

- Do zobaczenia, mój bracie.Podziękuj ode mnie twojej żonie za jej uprzejmość, adzieciom powiedz, że dobry pan przyśle imgościńca z jarmarku.

- Nie wiem, czy to ich ukoi, dobrodzieju; bo postrzegłszy, że wyjeżdżamy bez jegomości, uderzyły w płacz,wołając: gdzie ich dobry pan?! Czołem jegomości.

Andrzej pocałowałojca w rękę,i wypuścił go za drzwi.

- Otóż mówią, rzekł PanPodstolic do Władysława, że w tych ludziach nie można wzbudzić przywiązania;że nie masz w nich żadnej cnoty.Jednakżenic im jeszcze nie zrobiłem,a mojęwieczerzępodróżną okupili swoją uprzejmością. Jestem pewien,że w tej rodzinie zyskałem przychylność.

- Życie byśmy poświęcilidla Pana - rzekł cicho z bokuAndrzej,zełzami w oczach.

I znowu zaczął pomagać Marcinowi przygotowywać ubiórdla panów.

Pan Podstolic domyślił się,że Tadeusz uprzedził o nim syna, popatrzył nań chwi­ lę i zaczął przebierać się. Włożyłfrak czarny, ze wstążeczką Legii Honorowej. Wła­

dysław wybrał frak ciemnozielony, kolor upodobany. Może przywiązywał do niego jakie znaczenie, bo wzdychałi biorąc tęsuknię, rękę doczoła przyłożył.

Może byśmyztego sklecili jaki ustęp romansowy,gdyby naglezawiązku jego nie przerwał, z łoskotem drzwiami trzasnąwszy, mężczyznamłody, wysoki i można by powiedzieć przystojny, gdyby gonieszpecił szczególniejszy wyraz fanfaronady, roz­

trzepania i lichości duszy,która sięmalowaław oczach szarych, małych, latających i w całej twarzydopana Chorążego podobnej, wysoko halsztukiem w górę podpiętej, z tątylko różnicą, że rzęsiste,ciemne faworyty, aż do końcabrody musięgały,a wę­

gierka1'11 granatowa,sutofręźlami i sznurami naszyta, tak go przeciskała, że omal się nie przełamał, kiedy, wpadającdosali, machnął ze drzwiamiręką.

141 węgierka - krótka szuba męska.

142 pod zapędzaczami - z nagonką, termin myśliwski.

Przyskoczyłdo Władysława, porwał go w pół i zawołał: - Jak się masz, kolego!

Dawnośmy z sobą niepolowali! Zrobiłeśsię coś dzikim,zatopiłeś się w swoich książ­

kach,a kiedypolujesz, to albo samjeden, albo zdwoma tylko myśliwcami.

- Jest topan Astolf, syn panaChorążego,rzekł Władysław, prezentującgo Panu Podstolicowi.

Skłoniłsię z wytwornym ujęciemAstolf, posuwającprawąnogęnaprzód i mięk-cząc głos dodał: - Dziś nad króle i cesarze jestemszczęśliwszy: ubiłemtrzech cietrze­

wi pod zapędzaczami141142, i mam honor witaćw naszym domu WPana dobrodzieja.

Czy Pan dobrodziejlubiszpolowanie?

- Poluję niekiedy, odpowiedział Pan Podstolic, z uśmiechem spojrzawszy na Władysława.

ROZDZIAŁ IV. OJCIEC I SYN. OSTATECZNOŚCI 91 - O,ja nie mogę żyć bez polowania, zwłaszcza odtąd, jak przeczytałem Bobia-tyńskiego143. Jak to miło,panie, kiedy człowiekotoczonystrzelcami hasa pokniejach i ostępach! Pieski grają,trąbki brzęczą, zajączmyka, okłada, tona polewypadnie, to po brzeguboru sadzi jak strzała,to w zbożu kominka daje144; a tu strzelcy zabiegają naprzesmyki, czatują, tenspudłował,ten krzyczy: na tu! na tu! a tamten palnął,i leży kocisko,jak baran. O, to czysta wojna, panie!

- Iluż strzelców miewaszWPan do tejzabawy? - zapytał Pan Podstolic.

- Różnie,jak zbiorę, odpowiedział Astolf. Dziesięciu, dwudziestu i więcej; bo to, oprócz dworskich, mamystrzelcówi wewłości panie. A na obławy pędzi się cała włość: mężczyźni i kobiety, starce i dzieci,ludzi trzysta dawniej, teraz trochę mniej;

lecz jeśli z sąsiadami wspólnie, to pułki, pułki panie!

-Bez wątpienia wynadgradzają sięte trudy? - zapytał Pan Podstolic.

- Sowicie! - odpowiedział Astolf. Sowicie! Satysfakcja jedyna, kiedy złapiemy niedźwiadka w ostępie; a jeżeli się ubić zdarzy, wtedy i chłopstwo rade, bo dostaje w nadgrodę pokieliszku wódki.

- Alboż to tak kosztowne polowanie bywa daremne? - zapytał Pan Podstolic zwyrazem podziwienia.

- To od szczęścia zawisło, odpowiedziałAstolf, machnąwszy rękami. Ale za co WPan dobrodziej zowiesz je kosztownym?

- CzyliżWPan nic nie cenisz straconego czasu kilkuset ludzi przez dzień cały, a czasem i przez dwa dni?

- I któżby to liczył? - rzekł Astolf z szyderskim uśmiechem. Co jednego dnia stracą, to na drugi odrobią. O, bez wątpienia, gdyby przyszło liczyćkażdy dzień, ile ich w rokuwyjdzie na obławy iwszystkich ludzi dni stracone oceniać: pewno, żewe sto razy pomnożywszy wartość tego, co upolujemy, nie wynadgrodziłaby ceny dni straconych; lecztosię nie możeliczyć, bo obławy do pańszczyznynie należą.

143 Mowa o książce Ignacego Bobiatyńskiego: Nauka łowiectwa we dwóch tomach, Wilno 1823-1825.

114 kominka daje - skacze, ucieka.

Jeszcze razPanPodstolic spojrzał naWładysława irzekł do niego: -Waćpan,pa­ nie Władysławie, z obławami polujesz?

- Dotychczas polowałem, odpowiedział, zarumieniony Władysław. Ale mój oj­

ciec przyjmowałczasami obławęza pańszczyznę.

- Tosobiekrzywdęrobił,ujmując potrzebnej roboty, rzekł Astolf.

- Bez wątpienia, odpowiedział Władysław. Mam nadzieję, że odtąd nikogo nie skrzywdzimy.

- Tak, tak! Zawołał śmiejąc się Astolf. Z WPana wielki filantrop! Niech pan nie sądzi, mówił obracając się do Pana Podstolica, że u nas wszystkamłodzież tak sentymentalna.Cha, cha, cha! Zaprawiamy się, Panie, do wojny na polowaniu, oby­ czajem wszystkich dzielnych narodów; wprawdzie nieco z większym kosztem niż gdzie indziej; ale bo też nie wszędzie mają poddanych. I panWładysław nie zawsze dbao dni chłopów.

92 CZĘŚĆ WTÓRA. SZLACHCIC

Zarumieniłsię znowu Władysław, lecz Pan Podstolicścisnąłgo zarękęna znak przebaczenia z warunkiem poprawy. Pojął to Władysław i wzajemnie go uścisnął;

lecz Astolf myśli ani uczuć ich nie pojął. - Miałem, rzekł, i ja dawniej różne plany na to, jakby obrócić w korzyść pracę naszych włościan; chciałem robić przemiany pożyteczne...

Tu wszedł pan Chorąży, mając już wstęgęna kamizelcepod frakiem, i ciężkim krokiem zbliżał się do rozmawiających.Astolf spojrzał za siebie i nie okazując żad­ nego znaku uszanowania dlaojca odwróciłsiędo gości, mówiącdalej:- Ale postrze­

głem, że nie wartopracowaćw takbarbarzyńskim kraju,gdzie żaden mądryprojekt nie wznieca podziwienia, a tysiączne trudności tamują najlepiejwyrachowane zamy­

sły; postanowiłem zatem, panie,polować i żyć wesoło, nim się człowiek do wojska wybierze.A starzy niech sobie...

- Mój synu, przerwałChorąży, biorąc gozarękę - każ takoż wódeczkitu podać nam i zwłaszcza takoż zakąski.

- Przerwał miJegomość mowę! - rzekł opryskliwie Astolfi znowusięodwrócił do gości, chcąc dalej swoję rzeczprowadzić.

Nagły rumieniecPana Podstolica wskazał, żesięobruszył tym nieuszanowaniem Ojca;nie słuchając zatemdalej Astolfa, zbliżył siędopana Chorążego.Astolf zaś, po­

rwawszy za rękę Władysława, pociągnąłgoku oknu, szepcącmu coś do ucha i śmie­ jącsięwgłos.

PanChorąży prosił siedzieć Pana Podstolicai sam siadając, mówił:-Deszcz mo­ ści dobrodzieju. Co to takoż zwłaszcza znaszym żytem będzie?

- Trudno zgadnąć, odpowiedziałPan Podstolic.

-Alechoć takoż urodzaj,mości dobrodzieju,Pan Bóg da, to gdzie przedać zwła­ szcza takoż nie mamy. Ciężkie czasy!

-Bez wątpienia ciężkie dlatych,których całanadzieja na zbożu.

- A na czymże nadzieję, mości dobrodzieju, zwłaszcza miećmożna? - mówił pan Chorąży.Powiadają, że żyjemy takoż zwłaszcza w wieku mądrym: przecieżjatakoż wątpię,że ten wiek mądry zwłaszcza jest,zwłaszcza kiedy nikt takożnie doszedł, jak złotozwłaszcza robić można by.

- I owszem, mówił PanPodstolic, właśnie dlatego wiek dzisiejszy najwięcej wi­ nien oświeceniu,że ludzie doszli,jak złoto robić. (Pan Chorąży porwał się z krzesła).

I tym droższe złoto, kończył Pan Podstolic, że przez swą obfitość nie może stracićna cenie.

- Co WPan dobrodziej mówisz? - zawołał pan Chorąży,rozwarłszy nadzwyczaj oczy i rozstawiwszyręce. - Tożtakożnie może być! Astolfie! Czysłyszysz?Ty mówi­

łeś zwłaszcza, żew twoich naukach nigdzie takoż nie masz sposobu,jakzłoto robić by: a oto Pan Podstolic, człowiek takożzwłaszcza godny wiary... ale mości dobro­ dzieju, czy takoż WPan dobrodziej sam widziałeś zwłaszczato złoto? - dodał pan Chorąży ważącręką, czytakie takoż zwłaszcza ciężkie jest jak obrączkowe?

- Otojest, rzekłPan Podstolic,wyjąwszy zkamizelki kilka dukatów holenderskich.

Porwał je pan Chorąży zdumiony i przypatrywał się dawno nie widzianej mo­ necie. Astolf zbliżył się z wyrazem podziwienia; lecz w oczach jego biegających

ROZDZIAŁ IV. OJCIEC I SYN. OSTATECZNOŚCI 93 i w uśmiechu szyderskim widać było myśl, czy nie zwariował Pan Podstolic? Wła­ dysław też się uśmiechał,bodomyślałsię, jakierozwiązanie będzie miałatazagadka.

- Tak jest, rzekł Pan Podstolic, przyjmując nazad pieniądze,zktórymisięniechę­ tnierozstawał panChorąży - odkryty jest sposób robienia złota i srebra.

- I srebra? - podchwycił pan Chorąży.

- I srebra,mówiłdalej Pan Podstolic.Gdyby pan Astolf chciałgruntownie przy­

łożyćsię do nauk, istotnie potrzebnych dla obywatela właściciela ziemi, i rozważyć, co sprowadzadobry byt kraju, a wszczególności dobry bytrolnika,przekonałby się, że są sposoby wydobycia z tejże samej naszejziemi niewyrachowanychsum dukatów i talarów.

- Jak to! I takożzwłaszcza z mojej tej ziemi? - zawołał panChorąży.

-Zkażdej, odpowiedział Pan Podstolic.

Z założonymi na brzuch rękami, osłupiałym wzrokiem patrzył na syna chwilę Chorąży.Na koniec,jakby gwałtem przemógłszy milczenie: - Achwróć natychmiast takoż zwłaszcza douniwersytetu! - zawołał, nimkredytorowiemoi, którzy mi już ta­

koż zwłaszcza lada dzień tradycją... którzy, nim zabiorą takoż tę ziemię... O, czemuż wprzód ty takoż nieuczyłsiętych sposobów! Zmarnowałeś tylelat! A teraz zwłaszcza za poźno już będzie uczyć się takoż. Czegóż stoisz? Jedź takoż! Albo lepiej zwła­

szcza jasam...

JużAstolf pojąłmyśl Pana Podstolica,a widząc ojca w błędzie,przerwałmu w sa­ mym zapale i, wstrzymując gotującego się do wyjścia rzekł: - Mój ojcze,jegomość mówiorobieniu złota przez przemysł i gospodarstwo umiejętne, co właśnie ja robić chciałem.

- Jak to? - podchwycił pan Chorąży, zastanawiając się. Chłopów zwłaszcza do rzemiosł, a na polach takoż maszty, których i prawnucy zwłaszcza nie doczekali się by?I PanPodstolic to takoż zwłaszcza radzi?

- Czysty rachunek, zawołał Astolf. Mamy, aprzynajmniej wówczasjeszcze mie­ liśmy, z kobietami i dziećmi, do trzechset ludzi. Gdybyśmy, nająwszy ich majstrom petersburskim albo moskiewskim, wzięli zakażdego w ogół po złotych dwana dzień, mielibyśmy rocznego dochodu, przez dni powszedne, jakem wyliczył, 181,200 zło­ tych; a pole, zasiane drzewem modrzewiowym, byłoby najpiękniejszym dziedzi­ ctwem dlapóźnych potomków,gdyż każdymórg, proszętylko zastanowić się, każdy mórg modrzewiów może przynieść, biorącśrednią ilość, piętnaścietysięcy złotych.

We Francji,gdzie ziemia z uprawyzboża większeprzynosi zyski, jednakże pan dela Marre i samujął siętej spekulacji,i ziomkom ją swoim zaleca.

-Pozwól,panie Astolfie, wyprowadzićsiebie z błędu,rzekł Pan Podstolic. Uwodzi WPana rachunek pozorny. Gdybyśchciał zastanowić się samnad niedogodnościami podobnych projektów, przekonałbyś się, żestraciłbyś na tych spekulacjach fundusz, bez żadnego wynadgrodzenia. Najprzód bowiem ani dzieci, ani starcównie mógłbyś posłać na robotę do stolic; dla utrzymania zaś ich przy życiu,musiałbyś zatrzymać przynajmniej połowę zdatnych robotników. Tak już zredukowałaby się ich liczba z trzechset najwięcej do pięćdziesięciu. Ale i tychtrzeba odziać, paszporta opłacić i wreszcie naprzesłanie koszt ponieść; przy tym, straciwszy całą intratęz folwarku,

94 CZĘŚĆ WTÓRA. SZLACHCIC

któregojużnie byłobykomu uprawiać, musiałbyś nawłasne utrzymaniesięwszystko kupować. Obliczywszy tewszystkie wydatki i straty, może by się pokazało, że ich nie wynadgrodzicały zarobek, gdyby nawet był wiernieoddany145.

145 Pan Podstolic zastanowił się nieco obszerniej nad wyprawami w zarobotki do stolic, dla zwrócenia uwagi na ten szkodliwy zwyczaj na Białejrusi, a szczególniej w gubernii witebskiej za­

krzewiony. Smutny to jest dowód że prowincja ta nie ma przyzwoitego przemysłu do zatrudnienia w swoich obrębach mnóstwa robotników, którzy, chociaż na pozór korzystnie, tak daleko nadgro-

krzewiony. Smutny to jest dowód że prowincja ta nie ma przyzwoitego przemysłu do zatrudnienia w swoich obrębach mnóstwa robotników, którzy, chociaż na pozór korzystnie, tak daleko nadgro-