• Nie Znaleziono Wyników

Pan Starosta

Jak się to wszystko skończy, ja tak przewiduję:

Cala ta długa wojna na tem się zakończy, Że Król pruski z Cesarzem najściślej się złączy, Anglija z Francją obronne uderzy przymierze, Moskwa Krym cały odda, a Chiny zabierze.

Szarmancki

To prawda, że Bóg człeka stworzył dosyć ładnie;

Żebym jednak wykształcił figurkę dokładnie, Chciałem Paryż odwiedzić... Trzy tylko niedziele Bawiłem w Anglii; srodze powietrze niezdrowe.

Kupiłem dwie par sprzączek i szpadę stalowę.

Julian U. Niemcewicz, Powrót Posła

Z łoskotem rozwarły się pod ręką kamerdynera obie połowydrzwi od przedpokoju i ukazał się w progu człowiek niski, pękaty,z twarzą dużą, nadętą, zhiszpańskąbród­ ką, wielką łysiną, kosymii biegającymi oczyma. Nasurducie,z jednej strony piersi, miał krzyżykmaltański i medalikza rok 1812, dany dla obywateli rosyjskich, zwy­ łączeniem Litwy; z drugiej strony krzyżyk GrobuJerozolimskiego i dwie wstążeczki kolorowe, przygotowane, jak należało wnosić, do mających się otrzymać dekoracji.

Wszystko to wyraźnie zapowiadało, żeJW.Marszałek był oraz kawaleremwieluorde­

rów. Aleto jeszcze tylko dla przedpokoju: zatrzymawszy się bowiem wprogu,zrzucił surdut, a nafraku zajaśniały znowutakie same ordery, już dlasalonu. Jakoż, popra­

wiwszy jestarannie, przestąpił próg i do Chorążego,który schylony za nim, ustawnie kłaniając się imrucząc przywitania, kroczył, Pan łaskawy tak raczył protekcjonalnym tonem przemawiać: - Takem się spodziewał, że los okaże mi swoję przychylność, dozwalając szanownego Chorążegoznaleźć jeszcze w tychprogach, i na tym miejscu winnej muatencjidomierzyć.

- Zbytek szczęścia... mówił zginającsię Chorąży; objąwszy rzecz całą... Zbytek szczęścia... takoż zwłaszczaMości Marszałku Dobrodzieju!... Niech siąść takoż pan MarszałekDobrodziej raczy... To takoż Pan Podstolicjest.

ROZDZIAŁ V. ALBOŻ MAŁO TAKICH? 97 Skłonił się poważnie Marszałek Panu Podstolicowi, mierząc go okiem, a poło­

żywszy czapkę na stoliku, zasiadł za nim z wymuszoną powagą i nadął się, jak na trzynoguwyroczni.

Pan Chorąży, wskazawszyz jednegoboku pana Marszałka miejsce PanuPodsto­

licowi i Władysławowi, sam usiadł z drugiego i, schylając się, rzekł przymilającym się tonem: - Co to z deszczem takożzwłaszczaMości Marszałku dobrodzieju tym będzie?

- A cóżMości Panie, odpowiedział Marszałek, walce elementów powinnaustąpić walka śmiertelnych; deszcz rnusiał przygasić spiżowe pioruny. Miałem list odjednego przyjaciela, w którym położył ufnośćminister wojny; donosi mi prywatnie,że Turcy zewsząd pierzchnęli przed potęgą dwugłowego orła.

W tej chwili dał się słyszeć głośny śmiech i krzyk: - Na chonor149 nadto tych grzecznościów - I w oka mgnieniu wbiegł zAstolfemdosali człowiek urody średniej, cienki, wysmukły,blady, z włosami światłemi, pokręconymiwytwornie. Łokcie w tył podjęte i głowa nakark odrzucona, którą co chwila, jakby w konwulsjach, targał na prawąstronę,zdawały sięzapowiadać: - Patrzcie! Otowysokiego tonu i rozumu czło­

wiek; wy wszyscyprzedemnąniczym! Stwierdzały to jeszcze kołnierz spod chustki sięgający końcaminosai frak z wysokim kołnierzem, krojem angielskim uszyty, i kil­

ka muszek na twarzy150, i tenobojętny ukłon, którym od niechcenia przywitał obec­

nych. Przebiegł żwawosalę, rzucił kapelusz obok czapki Marszałka i bez ceremonii zabrawszymiędzy nim aChorążym miejsce, słodziutkim głoskiem zawołał:

N9 na chonor - tu i w innych miejscach ortografia celowo błędna dla podkreślenia cudzoziem­

skiej wymowy pana Kapitana.

1511 Na początku XIX wieku dla dodania sobie wdzięku i podkreślenia białości cery modne damy naklejały sobie na twarzach małe plasterki z czarnego jedwabiu zwane muszkami; fakt że Kapitan również się w ten sposób upiększa, dowodzi jego zniewieściałości.

-Zahodziliśmy rzucić okiem na biednych cietrzewiów, których dziś luby Astolf nieludzkopomordował. Ależ wcałej Europie,gdzie byłem, nigdzie nie doznają tak dolęgliwy zawód na poczcie jak li u nas. Ubolewaj Astolfie! Niebędziemy mieli na jarmark ani hustki, ani chalsztuki, ani kamizelki,które pozapisywałem z Warszawy.

- Tak,mościpanie!- podchwycił Marszałek, dżdżysta jesień...

- Tak jest, przerwał Chorąży.

- Brzmienia sławynieregularnieprzychodzą, kończył Marszałek. I jam na próżno popuszczał wodze nadziei, żezdzisiejszą pocztąprzylecąwieścioKubie japońskim.

Ostatni numer „Kuriera” głosił, że Kuba uległ pod przemocą febry, i rnusiałna dni parę do łóżkasię położyć.

- Wielka rzecz! - podchwycił pan Chorąży, słoty takie takoż zwłaszcza są!

A o chińskim cesarzu nie piszą takoż, czyzdrów jest?

- Kanton, rzekł Marszałek, donosi ludom Europy, że Tao-Kuang wyprawił do Kuby ambasadę, prosząc o rękęjego córki Limpangi i o wyspę Xikoko w posagu.

Możenikt wzniesioną dosfery polityki myśląnie dociekł, jak wielkie odmiany spro­ wadzi ta sprawa na całe plemię śmiertelnych; ale ja wiem z pewnością, że cesarz

98 CZĘŚĆ WTÓRA. SZLACHCIC

japoński córki nie wyda i wulkan wybuchnie. Zda się, jużwidzę długie łamanie się olbrzymichsił międzytymimocarstwami.

-To nasze reduty nieprzerwie, zawołał,śmiejąc się samjeden,Kapitan.

- Jaktonie przerwie? - podchwyciłMarszałek. Cała Europa, mości panie, z po­ sad odwiecznych zostanie wzruszona. Poruszywszyjedno kółko w zegarku, wszystkie się poruszą...

- Tak jest, wtrącił z miną podchlebną Chorąży, wskazując na Marszałka. - Kto ma zegarki, ma takoż folwarki.

- Otóżi w tym wielkim zegarze świata, mówił dalej Marszałek, skoro holender­

skie kółko ucierpi od Japończyków, zmieni się w oka mgnieniu położenie wszyst­

kich mocarstw ziemskiego kręgu. Holendrzy zaś ucierpią niezawodnie. Zda mi się, już widzę rzezie, spustoszenia, pożary po całej Europie, Azji, Afryce i Ame­ ryce. Miałem niedawno tajemny list od jednego z pierwszych polityków europej­ skich, który, oddając hołd moim uwagom, wyłuszcza i przekonywa ze wszystkimi szczegółami, że Tao-Kuang powstanie jak chmura ze wschodu i, wezwawszy do aliansu Tatarówniepodległych, z nimispołemzwali się z dwóch stron na Japonię;

a wAmeryce rozpostarł jużpraktyki o poburzenie Patagonów, dzielnych jeźdźców, abyplądrowalipo całejAmeryce, która, jakemdotądwnosił,powinnabyłaswątar­ czązasłonić Japonię. WPandobrodziej musiałeś o tymsłyszeć? - dodał, obracając się do PanaPodstolica.

- Nie obchodziły mnie te wiadomości,odpowiedział Pan Podstolic.

-Jak to!-mówił zgorszonyMarszałek; alboż te wiadomości nie powinny głębiej każdego przenikać umysł i serce, niżeli te bałamuctwa, którymi dziś bez wstydu na­ dziewają gazety? Te ceny produktów po rozmaitych krajach, te opisystanu ich ręko­

dzieł i handlu? Jakbyśmy mieli potrzebę wiedzieć, ile Anglik zapłaci za wełnę,skąd Francuz dostanie drzewa na budowlę okrętów, albo ile jakich towarów do naszych portów przywiozą?Cóż nam tewiadomościpomogą do zbycia naszegozboża,które­ gomamy niebotyczne magazyny,a żadnego na niekupca?

- Takjest, wtrąciłChorąży.

- Na chonor nie mamy najmniejsząli potrzebęo tym wiedzieć,rzekłpoziewając Kapitan.

- Te wiadomości, mówiłPan Podstolic, mogąnas przekonywać, że nikt w Euro­ pie naszegozboża nie potrzebuje; a wskazując, jak innenarody przychodzą docoraz lepszego bytu, nauczająnas,jakmożemydźwignąćsię ze złego stanu.

- Tak jest, wtrącił Chorąży.

- Mości panie, rzekł, podnosząc rękę i głowę Marszałek. O przemyśle handlo­ wymirękodzielnym niech myślą kupcy imieszczanie - nas w wyższej sferze umieś­ ciło przyrodzenie. Przemysł rolniczyjestwprawdzie pod naszą bezpośredniąopieką, lecz do tego mamy komisarzów i ekonomów. My zaś nad motłoch całym niebem wzniesieni,losy ludów rozważać powinniśmy, panować nad korzącym sięu stóp na­ szych pospólstwem, dawaćwyroki w świątyniachsprawiedliwości iporuczoną nam od rządu szalę wewnętrznej administracji sprawować. - To rzekłszy, pociągnął po­ ważniedumnym okiem i nachylił się po tobakę doChorążego.

ROZDZIAŁ V. ALBOŻ MAŁO TAKICH? 99 Tymczasem Pan Podstolic szepnął Władysławowi:-Skonwinkował.

Odezwałsię stanowczym tonem,uderzając w takt nogą, Kapitan: - Nie jezdeśmy Żydzi, żebyśmy mielichandlować. Nas dlategostaranniej lospielęgnował, abyśmy na łonie słodkiej doliużywali dary przyrodzenia, ozdabiali świata naszym li smakiem wytwornym i nasycali się wdziękami przyjemnościów życia. Jednak szkoda, mówił, obracając siędo Marszałka, szkoda,żeniktnie kupuje nasze żytoiniehce pić wszystkę gorzałkę,którą wypalamy; mogę mówić, że straciłem natym, iż postawiłem nowego browara.

- Po jakiemu on gada? - zapytał cicho Pan Podstolic Władysława.

- Modnie, odpowiedział Władysław, jak niektórzypiszą.

Tymczasem, mówił Marszałek, zapalone głowypodnoszą zuchwałe głosyprze­

ciwko nam obywatelom, w opryskliwej zajadłości dowodząc, że się lenimyująć za ster przemysłu: ale któż te poziome szerzyhałasy? Bez wątpieniaci, którzy sami nie piastowali godności urzędów i nie wiedzą, co to znaczydźwigać na głowie admini­ strację,na przykład całego powiatu; wiedzieć okilkudziesięciu tysiącachludzi...

- Że żyją - wtrącił Władysław.

Spojrzeli na niego wszyscy, nawet i pan Chorąży, który nieruchomie patrząc w oczy Marszałkowi zdumiewał się już nad wielkością trudówmarszałkowskiego urzędu. Marszałekpostrzegłszy, że to słówkowyleciało z ust Władysława, który bę­ dąc synem ojca kilkorga dziecia właściciela tylko kilkunastu dymów, acz równy in­ nym szlachcic i może lepiej nad innych wychowany, zanadto mało atoli mógł mieć intraty, aby ściągnąć wybuchnieniegniewu tak wielkiego człowieka, jakim był dyg­ nitarz, wprawdzie nie cesarstwa, ani królestwa, lecz niemałego zakątka między la­ sami Litwy, całego powiatu! - Dygnitarz, którego wielkość, lubo nie była znaną ani wHolandii, ani na dworze cesarzajapońskiego, w obrębie jednak mil kilkunastu nie znała większej od siebie. Wielkość, która chociaż byna następujących151 wyborach została pozbawioną zatrudnień tak kłopotliwej administracji, przez czarodziejski atolikopert wynalazek152 przeznaczona była, z całąjasnością, aż dotrzeciegopoko­

lenia, zaszczycać potężnego dygnitarza. Ta wielkość była przyczyną, że Marszałek, spojrzawszytylko nakarzełka Władysława, czmychnąłi obróciwszy się do godnego w urzędowaniu kolegi, panaChorążego, rzekł:

151 następujących - tu w znaczeniu: następnych.

152 Etykieta nakazywała poprzedzać nazwisko adresata listu przysługującym mu doży­

wotnio z racji posiadanego urzędu tytułem „jaśnie wielmożny” lub - w przypadku niższych urzędów - „wielmożny”.

-Otóż, mości panie,tezapalone głowy chcą, abyśmy,zdeptawszynaszę godność, od przodków tak troskliwie wypielęgnowaną, i zapominając na klejnot szlachecki, zniżali się, aż zgroza mówić, do rękodzieł i handlu; a za sposóbdo zgromadzenia kapitałów ruchomychpodają oszczędność; tak,jakbyśmymogli...

- Oszczędność! - przerwałAstolf,doktóregosię nagle obrócił pan Chorąży, zdu­

miony, że do tak mądrej rozmowy miesza się jego syn. - Oszczędność! - powtó­

100 CZĘŚĆ WTÓRA. SZLACHCIC

rzył Astolf, śmiejąc się. Niechże nas nauczą sekretu, jakim cudem zdobyć się dziś na oszczędzeniedochodów, kiedy te są mniejsze od naszych potrzeb koniecznych.

Jeszczeż, gdyby mówili o sposobach powiększenia dochodów;aleoszczędność!

Spojrzał Chorążykolejno w oczy Panu Podstolicowi i Marszałkowi, jakby chciał wybadać,czytrafnie synpowiedział;potem samodezwał się: - Czy panowiemówią takoż tak samo? Bo ja sam takoż, objąwszy rzeczcałą,pomyśliłem zwłaszcza wnet, że mój synmówi takoż dobrze. Ja wiem, żeoszczędzić nie mogę nic takożzwłaszcza ja.

-Ani ja, rzeki Marszałek. Samo napięcie sprężyn przedwyborowych, zagartywa połowę trzyletnich plonów, któreme dobra w hołdziemi niosą.

- Anija, mówił Kapitan, ani jednę złotóweczkę do oszczędzenia-li nie znajduję.

Owszem, w wykonywaniu lubych marzeń czułej mej duszy, takliczne przeszkody nastręczami niedostatek, że gdyby mi los udzielił dziesięć razy większego dochodu, wszystkoby-li poszło...

-Zdymem, ozwałsięWładysław.Znowu nań wszyscy spojrzeli; ale tą rażą Wła­ dysław dalejmówił:- Tak jest; na frakialaderniere mode‘'\które co miesiąc trzeba przemieniać, na zapinki, pierścioneczki,zegarki,konie, pieski, wino, pojazdyi na tyle innych rzeczy, bez których obejść się możnai należy.

- Na mój chonor! zawołał Kapitan, lepiej powiedzieć: obejść się trzeba,jeśli komu nie staje pieniądze.

- Toteż mówię, odpowiedział Władysław, żenam bez tego wszystkiego obejśćsię trzeba; ponieważ w teraźniejszym czasie na tonikomudochodównie staje.- I, obra­

cając siędo PanaPodstolica, dodał ciszej: -Wdałemsię w sferę WPana dobrodzieja.

Pomóż pan dlaBoga.

Widocznie Pan Podstolic nie życzyłsobie wdawać się w próżnąrozmowę z ludź­

mi, którzy nawet niepojmowali możności oszczędzania; wszelako na wezwanie Wła­

dysława rzekł: - Moi panowie! Ci, którzy sami zrobili z niczego lub z małych po­

czątkówdużymajątek, mogącnajlepiej zadecydować,co ich przywiodło do dobrego bytu, jednomyślnie twierdzą,że grosz oszczędzony,w ręku człowieka przemyślnego, jest zarodkiemtysiąców i milionów. Pogardzamy przemysłem...

- Pogardzamy! - przerwał Marszałek, ponieważ to są niskie żydowskiegoludu albo mieszczan zatrudnienia i do nas nie należą.

- I dlatego też bankrutujemy, mówił dalej Pan Podstolic, że wszystkie gałęzie przemysłu do nas nie należą. Rolnictwo zwalamy na ekonomów, rękodzieła na są­ siednie narody, handel na Żydów...

Z szyderskim uśmiechem przerwał Marszałek: - Może byś WPan dobrodziej wołał,żeby szlachcic dobrze urodzony, potomek tych, którzyprawem do tronu byli zaszczyceni, wyrugowawszydziśzłona pamięci wysokość swych przywilejów,skaził wybujałe drzewoprzodków, zawieszając na jego konarachkółko rzemieślnicze albo kupieckie? A któż będzie piastował urzędy?

- A kto będzie wojskuprzewodniczył? - podchwyciłAstolf. *

155 a la derniere modę (fr.) - najmodniejsze.

ROZDZIAŁ V. ALBOŻ MAŁO TAKICH? 101 -A kto będzie podniecał tegoż chandla, ulatując naskrzydełkach mody? - dodał Kapitan.

- A kto będzie próżnował?-dodałtymżetonem Władysław.

- Wybory... chciał mówić Marszałek; lecz w tym momencie Chorąży, któ­ ry przestając na uprzednim potwierdzeniu Marszałka i Kapitana, znużony czuwa­ niemw bezsennej nocy,spędzonej na ogrywaniuguwernerai nie rozumiejąc dobrze rozmowy,zadrzemał był szczęśliwie, uderzonyelektrycznym wyrazem wybory, nagle sięocuciłiomalnie spadłszy z krzesła zawołał: - Tak jest! Wybory! Wybory... ufność takoż zwłaszcza w łasce i pomocy mam pana Marszałka dobrodzieja, że takoż nie spadnę zwłaszczatenraz.

Zpokornym uśmiechem,nakłaniając głowy i przykładając ręce do piersi, rzekł Marszałek: - Wszystko co będzie w obrębach mojej możności, zgromadzę dlawspar­ cia wysokich zamysłów pana Chorążego, jeżeli wzajemnie mogę być pewnym...

Wstrzymał się, patrząc mupilnie w oczy.

- Całym sercem - mówił Chorąży. Wszystko, co będzie w obrębach... jak tyl­

ko mogę... takoż zwłaszcza... dalbóg... moja sama żona takoż przyrzecze zwłaszcza panu Marszałkowi.

- Ale czynieprzyrzekł panChorąży moim ambijentom154? - zapytał, nie zmie­

niając postawy, Marszałek.

- Zwłaszcza... proszono mnie... mówił jąkając Chorąży, musiałem takoż zwłasz­ cza obiecywać, zwłaszczaprzez grzeczność takoż zwłaszcza... lecz, objąwszy rzecz całą, zwłaszcza wiernym jestem sługą takoż zawsze zwłaszcza WPana dobrodzieja.

-Jak się wywija! - rzekł po cichu WładysławdoPana Podstolica. Szambelanowi wmojejobecności szczerzeprzyrzekał;muszęzażartować...

-Daj pokój,panieWładysławie-rzekłPan Podstolic.

154 ambijenci - tu: konkurenci do urzędu.

155 blondyna - cienka koronka klockowa z surowego jedwabiu.

156 marabu - tu: pióra marabuta modne w XIX wieku jako ozdoba strojów kobiecych.

157 stołowanie (stalowanie) - belkowanie stropu.

IS" podłoga klawiszowa - zwykła podłoga z desek.

Alei beztej przestrogi Władysław może bysięnie odezwał, bo nagle zbladłi cały się obrócił ku otwierającym się drzwiom od przedpokoju. Ukazały się w nich dwie damy. Jedna wysoka, sucha, blada, z sowimioczyma,które chciałapływającym spoj­

rzeniemumilić. Ubiór jej był,jak na wieśniaczkę,przesadzony: miałasuknięzrytego aksamitu różową,oszytąblondynami155 i sutobufowaną; na szyitrzysznurypereł; na prawym ramieniu cynamonowy szal turecki; na głowie, mnóstwem drobnych loków ocienionej, białą atłasową beretkę, zpiórem marabu156, zatkniętym za złotą klamrę, sadzoną perłami; w uszach duże, w złoto oprawne, z owalnychpereł zausznice; za pasem kameryzowanyzegarek na złotym łańcuszku, przez szyję zawieszonym; i po kilka błyszczących pierścieni na każdympalcu.

Wszystkoto dziwnie sprzecznie wyglądało przy gazie, okrywającej stołowanie157, przy podłodze klawiszowej158,a nawet obok ubioru panny, którasię za nią ukazała.

102 CZĘŚĆ WTÓRA. SZLACHCIC

Biała muślinowa bluza, błękitna przepaska, krzyżyk stalowy na czarnym sznurku i kilka puklów czarnych włosów były całą zewnętrzną ozdobą szafirowych oczu, żywego rumieńca, ściągło-owalnej twarzy, pąsowych, nieco przydużych ust,białego gorsu i pulchnej,zgrabnej,ujmującejkibici.

Starsza, skoro siędrzwi otwarły, przed wstąpieniem na prógzatrzymałasięchwilę i przeginającsię w tył rzuciła przenikającymspojrzeniem na gości. Copospoliciema znaczyć: doprzywitaniaszlachta, cośważnegowchodzi. Wstąpiła wreszcie i zbliżała się, wahając głową.Wszyscy powstali. Pan Chorąży, prezentując ją panu Marszałkowi iPanu Podstolicowi rzekł:- Zwłaszcza mojażona,ato takoż zwłaszcza nasza córka.

Moja żono, to takożPan Podstolic jest.

Skłoniła się, nie uchylając głowy, pani Chorążyna i zabrawszy miejsce ustąpio­ ne przez Kapitana odezwałasięznajomym, aleterazcichszym dyszkantem:- Niech panowie raczą siadać. Mężu, czemu nie prosiłeś panów dobawialnego pokoju? Za szczęście sobie poczytuję, dodała, prowadząc naokoło okiem, że mam honor witać w moim domutakzacnych gości. Potem, obróciwszy się do Marszałka, który został na swoim miejscu, zagabnęła go,jaką miał drogę?

TymczasemIda, która zespuszczonym wzrokiem usiadłamiędzy matką a Kapita­

nem,podniosła zwolna oczy na Kapitana, przeprowadziła je potem na Władysława, którysię nagle zarumienił, obejrzała koleją resztę towarzystwa i,znowu zwracając się do Kapitana, rzekła: - Pan Kapitan razem z panem Marszałkiem?

Z ujęciem, przeginając się, odpowiadał pieszczonym tonem Kapitan- Spieszyłem pani złożyć chołd moich uniżonościów i, gdyby mnie litościwa natura hoć jedno li skrzydełko nie odmówiła,po kilkodniowym, ach,dolęgliwemniewidzeniu, dziś, aby panię nawidzieć... Zatrzymałsię, gdyż Ida,nie słuchając godalej,zapytała Władysła­

wa: - Kędy Pan Władysław dostał się tu tak incognito?

Kapitan nachmurzył czoła i, zacząwszy kołysaćnogą założoną na drugę, obrócił się brać tobakę z Chorążym.

Tymczasem Władysław, zarumieniony aż do włosów, odpowiadał: - Przezogród, Pani;byliśmyz Panem Podstolicem w oranżerii.

- Maman'. - rzekła Ida, wskazując oczyma na Pana Podstolica - Pan Podstolic raczył odwiedzićnasz ogród ioranżerię.

- Obowiązana!- mówiła z ukłonem Chorążyna, uprzedzając pochwały, których niechybnie czekała. - Rzadko się znajdą ludzie zdolni do ocenienia wytworu gu­ stui sztuki. Podchlebiam sobie, że pan miał dosyć przyjemności oglądając to, jeżeli śmiem mówić, arcydzieło naszej okolicy. Roślin niewiele, gdyż nie mamy skąd ich sprowadzać;z tego jednak szkicu możesz pan wnosić, że naochocie nie zbywa. Cha!

cha! cha!

- Nie spodziewałem się wtym folwarkuityleich znaleźć, odpowiedziałPan Pod­ stolic z uśmiechem, który pani Chorążyna, równie jak i odpowiedź PanaPodstolica biorąc zapochwałę, jeszcze się raz zaśmiałai,skłoniwszysię mu uprzejmie, obróciła się z całą uwagą doKapitana, który właśnie zaczął z wymuszonymigestamiopowia­

dać Idzie o świeżych modach.

ROZDZIAŁ V. ALBOŻ MAŁO TAKICH? 103 - Używają,mówił, bajaderki kaszemirowedługie, albopelerynków tiulowych, wy-krajanych we cztery zęby; husteczki gazowe nie liczą już do rzędu rzadkościów-, nad

ROZDZIAŁ V. ALBOŻ MAŁO TAKICH? 103 - Używają,mówił, bajaderki kaszemirowedługie, albopelerynków tiulowych, wy-krajanych we cztery zęby; husteczki gazowe nie liczą już do rzędu rzadkościów-, nad