Autor tomiku RYMARSTWO… odniósł „podwójny” sukces:
pierwszy, gdy – odkładając lekturę Funkcji i pola mówienia…
Jacques’a Lacana – przeczytałem zbiorek, drugi – skoro, zain-trygowany, przystąpiłem do pisania niniejszego tekstu. Przypo-mniały mi się oto lata studenckie, gdy pewien znajomy prawie co dzień przynosił nowe wiersze, jakże poważnie i konsekwent- nie realizujące w dwóch głównych nurtach poetykę wczesnej awangardy. On też przygotował w formie private edition (co wów-czas oznaczało po prostu nakład trzydziestoegzemplarzowy) zbiór swoich utworów, dowodzący fascynacji wyobraźnią liryczną Brunona Jasieńskiego (potęga destrukcji!), ale również Tadeusza Peipera i młodego Juliana Przybosia (urok precyzji poety rzemieślnika). Zamykający tę anonimową publikację manifest deklarował: „[…] nie chcemy być futurystami ani neofutury-stami, ani postfuturystami”, ale zaraz potem oznajmiał, iż
„bierzemy od nich [a więc jednak futurystów – P.M.] brutalność bezkompromisowość ekspresję […] powszechność i ekspery-mentowanie […] w naszej poezji na glebie struktury logicznie uzasadnionego związku elementów wyrastają niewytłuma-czalne irracjonalne rośliny”, w innym zaś miejscu: „Cherbert nudny! […] Rymkiewicz na docenta! Nowak i Harasymowicz na pole! […] BEZTROSKA GRAFOMANIA! TWÓRZCIE WESOŁY KOGIEL-MOGIEL GRUP POETYCKICH” (cytat zgodny z tekstem w egzemplarzu z 1990 roku; wszystkie przywołania w niniejszym tekście respektują oryginalną formę zapisów).
Wspominam manifestacyjne oznajmienia katowickiego zbiorku EGG, albowiem książeczkę Sławomira Burszewskiego (wydaną przez Lampę i Iskrę Bożą w roku 1996!) zamyka Mani-fest nr 1. SMRUT W BUTOŃERCE, w którym przeczytamy:
W latach 90. nie ma już miejsca dla politycznego Barańczaka, Kornhausera, Polkowskiego, sztywnego Miłosza i Herberta.
[…] Dosyć martyrologii i rzeczywistości społeczno-politycznej w poezji. […] Jesteśmy NOWĄ GENERACJĄ! / FORMACJĄ / JESTEŚMY FUTURYZACJĄ!
W obydwu przypadkach chodzi o to samo: manifestację nie-skrępowanej wolności twórczej, pochwałę nonsensu i absurdu jako wartości poezjotwórczych, uniezależnienie od kanonu.
Wystąpienia te, co wydaje mi się szczególnie istotne, wpisać trzeba w rytm neofuturystycznych odwołań – powracających falami i wciąż aktywizujących potencjał strategii skandalu.
Czymże były bowiem imprezy TotArtowskie w latach osiem-dziesiątych, jeśli nie wskrzeszeniem ducha futurystyczno- -dadaistycznego, choć teraz chronique scandaleuse wymaga od następców niezwykłej wprost pomysłowości. Cóż, na widok rozebranego Aleksandra Wata (w tym kontekście odczytywa-łem fotograficzną dokumentację Wieczorów poezji poszarpanej w „Dada rzyje”), obwożonego w taczce po Warszawie, panie – jeśli w ogóle widowisko zainteresowałoby je – nie spłoniłyby się już niewinnym rumieńcem, zakrywając pospiesznie oczy.
Wyobrażam sobie pobłażliwy uśmiech neofeministek.
Manifest Burszewskiego bardziej pobrzmiewa tonem
„Katarynki Warszawskiej” aniżeli krakowskiej (a różnica to mniej więcej taka, jak – w słynnym zestawieniu – pomiędzy kasetą video firmy Panasonic a kupioną na targu kasetą Pan-sonic). Kto dziś jeszcze pamięta – oczywiście oprócz Andrzeja K. Waśkiewicza – o wystąpieniach Kazimierza Brzeskiego, Radosława Elskiego, Bronisława Hermelina? Kto pamięta o „Pam Bam”, „Czyk-Czyk”, „Fioletowych płucach”, „Wietrze w rosole”? Sami futuryści określili te przedsięwzięcia w „Nożu w bżuhu” mianem „brudnych geszeftuw z podrabiańem marek fabrycznych” (por. tamże Sprostowańe, s. 2), przysparzając
112
przy okazji „podrabiaczom” nieco sławy. Jednakowoż owe tytuły sprzed osiemdziesięciu lat coś nam dziś przypominają.
Oczywiście: nagłówki przeróżnych – zawsze, jak najlepsze wina gronowe, domowego wyrobu – publikacji „trzeciego obiegu”.
Myślę wszakże, że to świadome odniesienie w przyjętej przez Burszewskiego strategii działania. Nawiązuje on bowiem nie do „centrum”, lecz do peryferii, wybiera towarzystwo w futury-stycznym „ogonie”, nie zaś w „straży przedniej” czy dworskim orszaku, nie próbuje nas przekonywać, iż „zombies” w każdej chwili grożą „nocą żywych trupów”. Woli blagę i autoparodię, kpinę podniesioną do trzeciej potęgi. W tym szaleństwie tkwi sedno artystycznego wyzwania pewnej frakcji „postheroicznej”
generacji, do której Burszewski należy (choć może nie jest już w niej najmłodszy).
Autor tomiku zaistniał w szerszym obiegu czytelniczym właściwie dopiero w 1995 roku zbiorem Exkluziv. Edda domowa każdego Polaka, a jego wiersze znalazły się między innymi w antologiach Xerofrenia i Macie swoich poetów. Wcześniej,
„w mieście Częstochowie”, przygotowywał artziny, spośród których wymieńmy – ukazujący się z rozmaitymi podtytułami – „Exkluziv” (słowo to, warto zauważyć, powraca w wielu teks-tach Burszewskiego). Według informacji Parnasu bis…, autor powielił około trzydziestu tomików poezji, które następnie…
spalił. W tym samym haśle Burszewski prozaik zaliczony będzie do „czołowych przedstawicieli banalizmu”. Kolejny „izm”, nawet jeśli powstał w kpiarskich wobec wszelkich poprzednich „izmów”
intencjach, znakomicie charakteryzuje jedną z tendencji młodej literatury i można go odnieść nie tylko do prozy urodzonych w siódmej dekadzie, lecz także do ich twórczości poetyckiej (zin
„Carpe Dem!” przynosił nawet „terminologiczne rozpoznania”
autobanalizmu, neobanalizmu i postbanalizmu). Zjawisko przy-bliżał we „Frondzie” (1995, nr 4–5) Grzegorz Planeta:
Można wreszcie wyłożyć wszystkie karty na stół. Nie ma sensu zabijać nudy, trzeba się z nią pogodzić. Piszmy o rzeczach zwykłych, nudnych, trywialnych zdają się wołać ci, którzy zdecydowali się na honorowe wyjście z sytuacji – banalizm.
W tym samym tekście przywoływane były konstatacje Micha-ela Fleischera – notabene autora „Schaefferowskiego” wstępu do RYMARSTWA… – zauważającego, iż „to co codzienne, banalne i trywialne, stanowi centrum wielu tekstów, »banalne«
są zarówno tematy i poruszane problemy, jak i zastosowane środki, które służą do osiągnięcia tego celu”. Czyżby więc po roku 1989, po epokach batalii o wolność i fundamentalne war-tości, formułowaniu etycznych nakazów, nastał czas wielkiej nudy? Wydaje mi się, że banalizm jest jedną z wielu dróg pro-wadzących od konstatacji Wspólnego wiersza Marcina Barana, Marcina Sendeckiego i Marcina Świetlickiego – „za oknem ni chuja idei”, do… ślepego zaułka literackich możliwości. Okreś- lając zjawisko bez peryfraz – do grafomańskiej, seryjnej nad-produkcji, do niekontrolowanego „tandetyzmu” młodzianów, którzy zapragnęli zyskać sławę literatów. Ale równocześnie przebycie tej drogi – przy uwzględnieniu „kilometraży” pomię-dzy kilkoma zaledwie wartościowymi artzinami a omawianym zbiorkiem – było wielce pożądane i miało w odpowiednim momencie moc „oczyszczającą”.
Tkankę wierszy Burszewskiego stanowią atrybuty współ-czesności, które rozbudowują rekwizytornię z rysunku na okładce. Natłok fraz języka reklam, odprysków powielanych w gazetach formuł, stroniące od fałszywej oficjalności sytuacje, presja świata z pigułki telewizyjnych obrazów – oto co wnika w najzwyklejsze doświadczenia codzienności. Wszystko kręci się jak w montowanym ostrymi cięciami wideoklipie (Burszew-ski często stosuje formę enumeracyjną). Parodystyczny obraz człowieka naszych czasów przynosi Inkasent: „Siedzi i gapi się w telewizor / Siedzi jak łom, osioł, bawoł”, „Siedzi i łeb ma jak telewizor”, „pochłaniacz pasma tel-kom wizji / Tele pysków, Inter Vizir / Indianin z wieżowca! – nie wykręcaj korka! / Elektryczny łowca, techno promitivi”. W trakcie jego lektury przypomniałem sobie bełkocących Mieszkańców Juliana Tuwima, tyle że dziś, mając „kablówkę”, nie schodzą oni „na ziemię”, podobnie jednak – choć było to ponad pół wieku temu – „wypchane głowy grubo im puchną”. Do tego opisu dołączyć można model polskiego „yuppie” (Marszanderia):
114
Marketingowy chłopak Biznes, giełda, robota Nonszalancki zębów błysk Krawat, grzywka, czysty pysk
Wśród podejmowanych kwestii nurtują lirycznego boha-tera problemy narodowe i „internacjonalne”, ale zawsze nas dotyczące bezpośrednio. Odnajdziemy tu kpinę z narodowych mniemań, również – antymoralistyczne prowokacje Łupież papieża i Monte Kasyno.
Wyraźnie obecny w RYMARSTWIE… seksualizm zyskuje niezbyt wyszukaną szatę poetycką, skojarzenia wyzwalają się w prostej (prostackiej?) reakcji łańcuchowej, jak w wierszu Miłość w koparce przedsiębiernej („Włącz dwusuw mój drogi / Masz cudowną dźwignię / Wciśnij lewy migacz”) czy Alman-zoryzm („Musisz polubić mą czerwoną pepeszę / Wybebeszę z ciebie flaki / Jak swą miłością mnie nie nacieszysz”). Obraz współczesnej kobiety szkicować mają teksty Słowo o eman-cypacji, Mrożonki, Dziewczyny do wzięcia, pobrzmiewające odległym, „Jasieńsko-Sternowskim” echem. Swoistą summą generacyjną okaże się natomiast quasi-nihilistyczny tekst Dada żyje!, oznajmujący:
Jim Morrison nie żyje John Lennon nie żyje Ian Curtis nie żyje Freddie Mercury nie żyje Prof. Kotarbiński nie żyje Kurt Cobain nie żyje
… ale DADA rzyje!…………
Prekursorów banalistów poszukiwać można wśród prozai-ków i poetów językowych peryferii: futurystów i – w pewnym zakresie rozwiązań powracającego do nich – Mirona Białoszew-skiego, z którego utworów wykorzystano wszakże najbardziej powierzchownie rozumianą „ułomność”. W tekstach autora Proletaryatu znajdziemy nawet coś z klimatu kupletowych non-sensów, cieszących się ogromną popularnością w
międzywo-jennych kabaretach (por. zakończenie Lego: „Na wewnętrznym wsteczny Wiek / Jak robić weki / Dziś radzi minister Beck”).
Nie troszcząc się – ex definitione – o poetyckość tekstu, porusza się Burszewski między rymami ścisłymi a ubogimi, ewentualne opory gramatyczne pokonując w układach typu „Baltic Wodka” /
„krotka”; nie widzi też przeszkód w stosowaniu makaronizmów (co oczywiście nie ma nic wspólnego z projektowanym przez But w butonierce językiem świata futurum) i wulgaryzmów.
To twórczość, którą chaciałoby się nazwać – wykorzystując używany przy zupełnie innej okazji termin Jana Brzękow-skiego – poezją antywalorów. Prymitywistyczna deestetyzacja, destrukcja, zbieranie i składowanie odpadków codzienności, przesunięcie akcentu na marginalia, kpina z wysokiego tonu, środowiskowa komunikacja językowa i schronienie w niepo-radności – tak wygląda zwięzła charakterystyka zabiegów tego, przy historycznym sfunkcjonalizowaniu pojęcia, antyawangar-dowego nurtu.
Tomik Burszewskiego uznaję za oryginalne podsumowa-nie. Powtórka banalistycznej formuły nie ma jednak szans na kontynuację, mogę tedy ogłosić likwidację banalizmu.
RYMARSTWO… z pewnością zawita do leksykonów młodej literatury, a w dziesiątym wydaniu Parnasu bis… poświęcone będą jego autorowi co najmniej dwie strony (przy odsy-łaczach do innych haseł). Jeśli zaś kiedykolwiek ukaże się rodzime Archivi del Futurismo, to skandalista Burszewski, podobnie – dla przykładu – grupa Zlali mi się do środka, znajdzie tu swe miejsce, może nawet tak samo „eksponowane”, jak pozycja Brzeskiego i Hermelina. Tego życzę autorowi, odkładając tomik i powracając do Lacana, który stwierdza, iż „funkcją mowy jest w mówieniu nie informowanie, lecz ewokacja”.