• Nie Znaleziono Wyników

Było banalistów wielu…

W dokumencie Lektury w czasie (Stron 112-117)

Autor tomiku RYMARSTWO… odniósł „podwójny” sukces:

pierwszy, gdy – odkładając lekturę Funkcji i pola mówienia…

Jacques’a Lacana – przeczytałem zbiorek, drugi – skoro, zain-trygowany, przystąpiłem do pisania niniejszego tekstu. Przypo-mniały mi się oto lata studenckie, gdy pewien znajomy prawie co dzień przynosił nowe wiersze, jakże poważnie i konsekwent- nie realizujące w  dwóch głównych nurtach poetykę wczesnej awangardy. On też przygotował w formie private edition (co wów-czas oznaczało po prostu nakład trzydziestoegzemplarzowy) zbiór swoich utworów, dowodzący fascynacji wyobraźnią liryczną Brunona Jasieńskiego (potęga destrukcji!), ale również Tadeusza Peipera i  młodego Juliana Przybosia (urok precyzji poety rzemieślnika). Zamykający tę anonimową publikację manifest deklarował: „[…] nie chcemy być futurystami ani neofutury-stami, ani postfuturystami”, ale zaraz potem oznajmiał, iż

„bierzemy od nich [a więc jednak futurystów – P.M.] brutalność bezkompromisowość ekspresję […] powszechność i  ekspery-mentowanie […] w naszej poezji na glebie struktury logicznie uzasadnionego związku elementów wyrastają niewytłuma-czalne irracjonalne rośliny”, w  innym zaś miejscu: „Cherbert nudny! […] Rymkiewicz na docenta! Nowak i  Harasymowicz na pole! […] BEZTROSKA GRAFOMANIA! TWÓRZCIE WESOŁY KOGIEL-MOGIEL GRUP POETYCKICH” (cytat zgodny z  tekstem w  egzemplarzu z  1990 roku; wszystkie przywołania w niniejszym tekście respektują oryginalną formę zapisów).

Wspominam manifestacyjne oznajmienia katowickiego zbiorku EGG, albowiem książeczkę Sławomira Burszewskiego (wydaną przez Lampę i Iskrę Bożą w roku 1996!) zamyka Mani-fest nr 1. SMRUT W BUTOŃERCE, w którym przeczytamy:

W latach 90. nie ma już miejsca dla politycznego Barańczaka, Kornhausera, Polkowskiego, sztywnego Miłosza i  Herberta.

[…] Dosyć martyrologii i rzeczywistości społeczno-politycznej w poezji. […] Jesteśmy NOWĄ GENERACJĄ! / FORMACJĄ / JESTEŚMY FUTURYZACJĄ!

W obydwu przypadkach chodzi o to samo: manifestację nie-skrępowanej wolności twórczej, pochwałę nonsensu i absurdu jako wartości poezjotwórczych, uniezależnienie od kanonu.

Wystąpienia te, co wydaje mi się szczególnie istotne, wpisać trzeba w  rytm neofuturystycznych odwołań – powracających falami i  wciąż aktywizujących potencjał strategii skandalu.

Czymże były bowiem imprezy TotArtowskie w  latach osiem-dziesiątych, jeśli nie wskrzeszeniem ducha futurystyczno- -dadaistycznego, choć teraz chronique scandaleuse wymaga od następców niezwykłej wprost pomysłowości. Cóż, na widok rozebranego Aleksandra Wata (w  tym kontekście odczytywa-łem fotograficzną dokumentację Wieczorów poezji poszarpanej w „Dada rzyje”), obwożonego w taczce po Warszawie, panie – jeśli w  ogóle widowisko zainteresowałoby je – nie spłoniłyby się już niewinnym rumieńcem, zakrywając pospiesznie oczy.

Wyobrażam sobie pobłażliwy uśmiech neofeministek.

Manifest Burszewskiego bardziej pobrzmiewa tonem

„Katarynki Warszawskiej” aniżeli krakowskiej (a  różnica to mniej więcej taka, jak – w  słynnym zestawieniu – pomiędzy kasetą video firmy Panasonic a kupioną na targu kasetą Pan-sonic). Kto dziś jeszcze pamięta – oczywiście oprócz Andrzeja K. Waśkiewicza – o  wystąpieniach Kazimierza Brzeskiego, Radosława Elskiego, Bronisława Hermelina? Kto pamięta o  „Pam Bam”, „Czyk-Czyk”, „Fioletowych płucach”, „Wietrze w rosole”? Sami futuryści określili te przedsięwzięcia w „Nożu w bżuhu” mianem „brudnych geszeftuw z podrabiańem marek fabrycznych” (por. tamże Sprostowańe, s. 2), przysparzając

112

przy okazji „podrabiaczom” nieco sławy. Jednakowoż owe tytuły sprzed osiemdziesięciu lat coś nam dziś przypominają.

Oczywiście: nagłówki przeróżnych – zawsze, jak najlepsze wina gronowe, domowego wyrobu – publikacji „trzeciego obiegu”.

Myślę wszakże, że to świadome odniesienie w przyjętej przez Burszewskiego strategii działania. Nawiązuje on bowiem nie do „centrum”, lecz do peryferii, wybiera towarzystwo w futury-stycznym „ogonie”, nie zaś w „straży przedniej” czy dworskim orszaku, nie próbuje nas przekonywać, iż „zombies” w każdej chwili grożą „nocą żywych trupów”. Woli blagę i autoparodię, kpinę podniesioną do trzeciej potęgi. W tym szaleństwie tkwi sedno artystycznego wyzwania pewnej frakcji „postheroicznej”

generacji, do której Burszewski należy (choć może nie jest już w niej najmłodszy).

Autor tomiku zaistniał w  szerszym obiegu czytelniczym właściwie dopiero w 1995 roku zbiorem Exkluziv. Edda domowa każdego Polaka, a  jego wiersze znalazły się między innymi w  antologiach Xerofrenia i  Macie swoich poetów. Wcześniej,

„w  mieście Częstochowie”, przygotowywał artziny, spośród których wymieńmy – ukazujący się z rozmaitymi podtytułami – „Exkluziv” (słowo to, warto zauważyć, powraca w wielu teks-tach Burszewskiego). Według informacji Parnasu bis…, autor powielił około trzydziestu tomików poezji, które następnie…

spalił. W tym samym haśle Burszewski prozaik zaliczony będzie do „czołowych przedstawicieli banalizmu”. Kolejny „izm”, nawet jeśli powstał w kpiarskich wobec wszelkich poprzednich „izmów”

intencjach, znakomicie charakteryzuje jedną z tendencji młodej literatury i  można go odnieść nie tylko do prozy urodzonych w siódmej dekadzie, lecz także do ich twórczości poetyckiej (zin

„Carpe Dem!” przynosił nawet „terminologiczne rozpoznania”

autobanalizmu, neobanalizmu i postbanalizmu). Zjawisko przy-bliżał we „Frondzie” (1995, nr 4–5) Grzegorz Planeta:

Można wreszcie wyłożyć wszystkie karty na stół. Nie ma sensu zabijać nudy, trzeba się z  nią pogodzić. Piszmy o  rzeczach zwykłych, nudnych, trywialnych zdają się wołać ci, którzy zdecydowali się na honorowe wyjście z sytuacji – banalizm.

W tym samym tekście przywoływane były konstatacje Micha-ela Fleischera – notabene autora „Schaefferowskiego” wstępu do RYMARSTWA… – zauważającego, iż „to co codzienne, banalne i trywialne, stanowi centrum wielu tekstów, »banalne«

są zarówno tematy i  poruszane problemy, jak i  zastosowane środki, które służą do osiągnięcia tego celu”. Czyżby więc po roku 1989, po epokach batalii o wolność i fundamentalne war-tości, formułowaniu etycznych nakazów, nastał czas wielkiej nudy? Wydaje mi się, że banalizm jest jedną z wielu dróg pro-wadzących od konstatacji Wspólnego wiersza Marcina Barana, Marcina Sendeckiego i Marcina Świetlickiego – „za oknem ni chuja idei”, do… ślepego zaułka literackich możliwości. Okreś- lając zjawisko bez peryfraz – do grafomańskiej, seryjnej nad-produkcji, do niekontrolowanego „tandetyzmu” młodzianów, którzy zapragnęli zyskać sławę literatów. Ale równocześnie przebycie tej drogi – przy uwzględnieniu „kilometraży” pomię-dzy kilkoma zaledwie wartościowymi artzinami a omawianym zbiorkiem – było wielce pożądane i  miało w  odpowiednim momencie moc „oczyszczającą”.

Tkankę wierszy Burszewskiego stanowią atrybuty współ-czesności, które rozbudowują rekwizytornię z  rysunku na okładce. Natłok fraz języka reklam, odprysków powielanych w gazetach formuł, stroniące od fałszywej oficjalności sytuacje, presja świata z pigułki telewizyjnych obrazów – oto co wnika w  najzwyklejsze doświadczenia codzienności. Wszystko kręci się jak w montowanym ostrymi cięciami wideoklipie (Burszew-ski często stosuje formę enumeracyjną). Parodystyczny obraz człowieka naszych czasów przynosi Inkasent: „Siedzi i gapi się w telewizor / Siedzi jak łom, osioł, bawoł”, „Siedzi i łeb ma jak telewizor”, „pochłaniacz pasma tel-kom wizji / Tele pysków, Inter Vizir / Indianin z  wieżowca! – nie wykręcaj korka! / Elektryczny łowca, techno promitivi”. W  trakcie jego lektury przypomniałem sobie bełkocących Mieszkańców Juliana Tuwima, tyle że dziś, mając „kablówkę”, nie schodzą oni „na ziemię”, podobnie jednak – choć było to ponad pół wieku temu – „wypchane głowy grubo im puchną”. Do tego opisu dołączyć można model polskiego „yuppie” (Marszanderia):

114

Marketingowy chłopak Biznes, giełda, robota Nonszalancki zębów błysk Krawat, grzywka, czysty pysk

Wśród podejmowanych kwestii nurtują lirycznego boha-tera problemy narodowe i  „internacjonalne”, ale zawsze nas dotyczące bezpośrednio. Odnajdziemy tu kpinę z narodowych mniemań, również – antymoralistyczne prowokacje Łupież papieża i Monte Kasyno.

Wyraźnie obecny w  RYMARSTWIE… seksualizm zyskuje niezbyt wyszukaną szatę poetycką, skojarzenia wyzwalają się w  prostej (prostackiej?) reakcji łańcuchowej, jak w  wierszu Miłość w koparce przedsiębiernej („Włącz dwusuw mój drogi / Masz cudowną dźwignię / Wciśnij lewy migacz”) czy Alman-zoryzm („Musisz polubić mą czerwoną pepeszę / Wybebeszę z ciebie flaki / Jak swą miłością mnie nie nacieszysz”). Obraz współczesnej kobiety szkicować mają teksty Słowo o  eman-cypacji, Mrożonki, Dziewczyny do wzięcia, pobrzmiewające odległym, „Jasieńsko-Sternowskim” echem. Swoistą summą generacyjną okaże się natomiast quasi-nihilistyczny tekst Dada żyje!, oznajmujący:

Jim Morrison nie żyje John Lennon nie żyje Ian Curtis nie żyje Freddie Mercury nie żyje Prof. Kotarbiński nie żyje Kurt Cobain nie żyje

… ale DADA rzyje!…………

Prekursorów banalistów poszukiwać można wśród prozai-ków i poetów językowych peryferii: futurystów i – w pewnym zakresie rozwiązań powracającego do nich – Mirona Białoszew-skiego, z  którego utworów wykorzystano wszakże najbardziej powierzchownie rozumianą „ułomność”. W  tekstach autora Proletaryatu znajdziemy nawet coś z klimatu kupletowych non-sensów, cieszących się ogromną popularnością w 

międzywo-jennych kabaretach (por. zakończenie Lego: „Na wewnętrznym wsteczny Wiek / Jak robić weki / Dziś radzi minister Beck”).

Nie troszcząc się – ex definitione – o poetyckość tekstu, porusza się Burszewski między rymami ścisłymi a ubogimi, ewentualne opory gramatyczne pokonując w układach typu „Baltic Wodka” /

„krotka”; nie widzi też przeszkód w stosowaniu makaronizmów (co oczywiście nie ma nic wspólnego z  projektowanym przez But w  butonierce językiem świata futurum) i  wulgaryzmów.

To twórczość, którą chaciałoby się nazwać – wykorzystując używany przy zupełnie innej okazji termin Jana Brzękow-skiego – poezją antywalorów. Prymitywistyczna deestetyzacja, destrukcja, zbieranie i  składowanie odpadków codzienności, przesunięcie akcentu na marginalia, kpina z  wysokiego tonu, środowiskowa komunikacja językowa i  schronienie w  niepo-radności – tak wygląda zwięzła charakterystyka zabiegów tego, przy historycznym sfunkcjonalizowaniu pojęcia, antyawangar-dowego nurtu.

Tomik Burszewskiego uznaję za oryginalne podsumowa-nie. Powtórka banalistycznej formuły nie ma jednak szans na kontynuację, mogę tedy ogłosić likwidację banalizmu.

RYMARSTWO… z  pewnością zawita do leksykonów młodej literatury, a w dziesiątym wydaniu Parnasu bis… poświęcone będą jego autorowi co najmniej dwie strony (przy odsy-łaczach do innych haseł). Jeśli zaś kiedykolwiek ukaże się rodzime Archivi del Futurismo, to skandalista Burszewski, podobnie – dla przykładu – grupa Zlali mi się do środka, znajdzie tu swe miejsce, może nawet tak samo „eksponowane”, jak pozycja Brzeskiego i  Hermelina. Tego życzę autorowi, odkładając tomik i  powracając do Lacana, który stwierdza, iż „funkcją mowy jest w  mówieniu nie informowanie, lecz ewokacja”.

W dokumencie Lektury w czasie (Stron 112-117)