• Nie Znaleziono Wyników

CO TO ZNACZY „PROPORCJONALNY” I „WIĘKSZOŚCIOWY”?

KLASYFIKACJA SYSTEMÓW WYBORCZYCH . PRZYKŁAD Z POGRANICZA NAUK

CO TO ZNACZY „PROPORCJONALNY” I „WIĘKSZOŚCIOWY”?

N

A JAKIEJ WIĘC ZASADZIE jeden system miałby zostać zakwalifi kowany jako

„proporcjonalny”, zaś drugi jako „większościowy”? Według Nohlena systemy większościowe, a więc odwołujące się do „większościowej reguły rozstrzygnięcia”

i „większościowej zasady reprezentacji” to te, których celem jest wygenerowanie większości, zdolnej do rządzenia, poprzez przyznanie mandatów siłom popieranym przez większość, podczas gdy wybory proporcjonalne, odwołujące się do „propor-cjonalnej reguły rozstrzygnięcia” i „propordo „propor-cjonalnej zasady reprezentacji”mają za cel odzwierciedlenie elektoratu poprzez przyznawanie mandatów ze względu na udział w głosach5. Ale ani defi nicja STV, ani SNTV nie mówi nic o celach sto-sowania tych systemów (zresztą sam Nohlen podkreśla, że klasyfi kowanie systemów wyborczych ze względu na „elementy techniczne”, a więc matematyczną konstruk-cję formuły wyborczej – a właściwie tylko z tym mamy tu do czynienia – nie jest jego zamiarem). Zastanówmy się zatem, który z tych celów lepiej będzie realizować STV, a który SNTV, a w szczególności – czy, jak twierdzi Nohlen – STV bliższy jest

5 Por. D. Nohlen, op.cit., s. 129 i n.

zasadzie proporcjonalnej, a SNTV – większościowej. I na czym właściwie mają polegać te zasady?

Zacznijmy od łatwiejszej do zdefi niowania zasady proporcjonalnej. Zgodnie z tą zasadą, proces wyborczy powinien doprowadzić do replikacji rozkładu poglą-dów w społeczeństwie w rozkładzie sił w parlamencie. Zróżnicowanie pogląpoglą-dów politycznych w społeczeństwie instytucjonalizowane jest poprzez partie polityczne, dlatego funkcją wyborów jest podział mandatów między partie proporcjonalnie do wielkości grup popierających je wyborców – jeśli jakaś partia uzyskuje 20%

głosów wyborców, powinna uzyskać także 20% mandatów. Jedyny problem polega na tym, że przy ograniczonej liczbie mandatów podział ściśle proporcjonalny może nie być możliwy: jeśli partia ma 24% poparcia, a parlament liczy 460 posłów, powinna uzyskać 110,4 mandatu: jeśli przyznamy jej 110, dostanie za mało, a jeśli 111 – za dużo. Metoda proporcjonalnego podziału mandatów dzieli je zatem w ten sposób, by konieczne zniekształcenia proporcjonalności były jak najmniejsze, ale ponieważ miarę dysproporcjonalności (którą należy minimalizować) można defi niować na różne sposoby, także i metod podziału proporcjonalnego jest wiele – ale wszystkie dobre metody można zdefi niować poprzez wskazanie miary dys-proporcjonalności, która ma być minimalizowana przez podział.

Alternatywnie, do tych samych metod proporcjonalnego podziału mandatów można dojść poprzez inną konstrukcję: proporcjonalność oznacza, że w przypadku każdej partii jeden mandat powinien przypadać na  taką samą liczbę głosów.

Wartość tę można nazwać „normą reprezentacji” lub „kwotą”. Znowu, problemem jest to, że w liczbie głosów uzyskanych przez poszczególne partie kwota nie mieści się zwykle całkowitą liczbę razy – a więc liczba mandatów musi wynikać z zaokrą-glenia wielkości kwoty, przy czym najbardziej naturalne rozwiązanie – zaokrągle-nie do najbliższej liczby całkowitej liczby kwot prostych (iloraz liczby wszystkich oddanych głosów przez liczbę mandatów do podziału) może prowadzić do roz-dzielenia zbyt dużej lub zbyt małej liczby mandatów. Problem ten rozwiązuje się na dwa sposoby: albo przyjmując ustaloną formułę kwoty (jak kwota prosta albo kwota Droopa) i arbitralnie dobierając sposób zaokrąglania tak, by rozdzielić właściwą liczbę mandatów („metody największych reszt”), zaś w  „metodach dzielnikowych” dobiera się kwotę arbitralnie (tak, by prowadziła do podziału właściwej liczby mandatów) przy ustalonym sposobie zaokrąglania (do najbliższej liczby całkowitej w przypadku metody Sainte-Laguë lub w dół w przypadku metody d’Hondta).

Metody stosowane w praktyce w wielu przypadkach odchodzą od takiego ideału, po pierwsze, poprzez stosowanie progów wyborczych, po drugie – poprzez

prowa-dzenie procedury podziału mandatów w okręgach wyborczych. Podział na okręgi nie musi zresztą oznaczać osłabienia proporcjonalności – jeśli stosowane są pro-cedury kompensacyjne, jak np. w Austrii czy Danii, o podziale mandatów między partie decyduje rozkład głosów na poziomie kraju – zaś rozkłady w okręgach wpływają jedynie na to, którzy kandydaci z poszczególnych partii wejdą do parla-mentu. Jeśli jednak nie są stosowane procedury kompensacyjne, zarówno stoso-wanie progów, jak i podział mandatów w okręgach będzie prowadzić do wyelimi-nowania partii najmniejszych (nieprzekraczających progów ustawowych bądź naturalnych, które są tym wyższe, im mniejsze są okręgi), a wraz ze zmniejszaniem się wielkości okręgów wzmacniana będzie pozycja partii dużych kosztem małych i średnich – a więc zwiększać się będą szanse na wyłonienie stabilnej większości parlamentarnej. Zauważmy przy tym, że, tak jak chce Nohlen, istnieje bezpośred-nia sprzeczność między zdolnością do „generowaniem większości”, które musi być osiągane przez pogorszenie „odzwierciedlenia elektoratu”, natomiast, wbrew jego opinii, mamy do czynienia nie z dualizmem, ale, do pewnego chociaż stopnia, z kontinuum. Czy jednak systemy wyborcze, w których podział następuje jedynie w okręgach wyborczych, nie zasługują na miano proporcjonalnych? Takie stano-wisko wydaje się przesadne, choć niewątpliwie będzie to  proporcjonalność w „słabszym sensie”: nie dążymy bowiem do najściślejszego odzwierciedlenia rozkładu poglądów w społeczeństwie, a, powiedzmy, do odzwierciedlenia układu

„wiodących poglądów”.

Na czym natomiast ma polegać „zasada większościowa”? Czy, rzeczywiście, jedynie na dążeniu do wyłonienia jednoznacznej, rządzącej większości? Są dwa powody, by odrzucić takie twierdzenie. Po pierwsze, o tym, czy udział we władzy ma być rozdystrybuowany między różne siły polityczne, czy skoncentrowany u zwycięzców, decyduje więcej czynników, niż tylko zdolność zwycięskiej partii do zdobycia większości w parlamencie: istnienie lub nie silnych władz regionalnych, niezależnej od parlamentu prezydentury, różnie wybranych izb parlamentu, czy nawet zasady funkcjonowania komisji parlamentarnych6. Po drugie – typowa procedura wyborów większościowych (za jaką możemy uznać FPTP) wyłania z założenia jednego, konkretnego zwycięzcę – ale w skali okręgu, a nie całego parlamentu. Owszem, działają mechanizmy (przede wszystkim opisywane przez

„regułę Duvergera”), które wiążą FPTP z utrzymywaniem systemu dwupartyjnego,

6 A. Lijphart, Patterns of democracy. Government forms and performance in thirty-six countries, New Haven–London 1999, G.B. Powell, Wybory jako narzędzie demokracji. Koncepcje większościowe i proporcjonalne, Warszawa 2006.

a przez to jednopartyjnych większości parlamentarnych, ale nie zadziałają one w każdych warunkach, poza tym są one znacznie słabsze bądź nieobecne w przy-padku stosowania innych niż FPTP metod głosowania większościowego (np.

większościowego z dogrywką). Ale przede wszystkim – gdyby celem wyborów było tylko wyłonienie jednoznacznej większości, można by to osiągnąć w sposób pewny, np. głosując na listy partyjne w okręgu obejmującym cały kraj z zastosowaniem zasady, że partia, która uzyska najwięcej głosów, automatycznie uzyska większość mandatów (i takie rozwiązania również bywają stosowane); na poziomie całego systemu konstytucyjnego, natomiast cel taki można próbować osiągnąć poprzez wprowadzenie systemu prezydenckiego (gdzie w skali kraju wybiera się – z defi -nicji większościowo – jednego prezydenta).

Co jest w takim razie istotą wyborów większościowych? Na kwestię tę można spojrzeć dwojako. Od strony „technicznej” można powiedzieć, że systemy więk-szościowe to takie, w których „zwycięzca bierze wszystko” – tyle, że tylko w skali okręgu wyborczego. Co jednak stanowi uzasadnienie takiego rozwiązania, jeśli zgodzimy się, że nie można tego bezpośrednio wiązać z oczekiwaniem, że zwycięzca weźmie również wszystko w skali całych wyborów? Historycznie rzecz ujmując, różnica między wyborami proporcjonalnymi a większościowymi wiąże się z różnicą w koncepcji reprezentacji. Wybory większościowe miały wskazać osobę, której powierzy się zadanie reprezentowania interesów okręgu wyborczego: wybrany ma za zadanie troszczyć się o interes wszystkich jego mieszkańców, a nie tylko tych, którzy na niego głosowali. Wybory proporcjonalne mają doprowadzić do obsadze-nia parlamentu posłami podobnymi do tych, którzy na nich głosowali, zaś przed-miotem reprezentacji nie jest grupa wyborców wyróżniona geografi cznie, ale poprzez wspólnotę poglądów.

STV i SNTV A KLASYFIKACJA

„WIĘKSZOŚCIOWY”  „PROPORCJONALNY”

W

RÓĆMY ZATEM DO ZASADNICZEGO pytania: do której – jeśli w ogóle do którejś – z dwóch głównych zasad odwołują się metody STV i SNTV? Zwłaszcza w przy-padku STV formułowane opinie są rozbieżne: i tak, Konstytucja Irlandii (art. 16, pkt 2.1) przewiduje, że wybory do niższej izby odbywać się będą „na zasadach reprezentacji proporcjonalnej, za pomocą metody pojedynczego głosu przechod-niego” (the members shall be elected on the system of proportional representation by means of the single transferable vote), natomiast K. Shepsle i M. Bonchek, autorzy

niewątpliwie bardzo kompetentni w dziedzinie matematyki systemów wyborczych, piszą o STV jako „najbardziej niesamowitym systemie głosowania większościo-wego” (a most unusual plurality system)7. W przypadku SNTV rozbieżności tych jest niewątpliwie mniej – przykładowo, oprócz przywoływanego w tej kwestii Nohlena, który uzupełnia jedynie, że  SNTV jest systemem większościowym

„z reprezentacją mniejszości”8, Shepsle i Bonchek o SNTV stwierdzają, że stanowi on tylko niewielką modyfi kację FPTP9.

Przyrównajmy jednak sami obie metody do zasad proporcjonalnej i większo-ściowej. Od razu możemy zauważyć, że do wzorca większościowego obie metody nie pasują: nie spełniają warunku, że w okręgu zwycięzca bierze wszystko – w obu metodach mandaty mogą, i zwykle są dzielone między kandydatów różnych sił politycznych; za kwestię wtórną w tej sytuacji należy uznać „genetyczne” pokre-wieństwo SNTV z FPTP czy STV z niewątpliwie większościową metodą „głosowa-nia alternatywnego10”. Niemniej nie są to także metody proporcjonalne w „moc-niejszym sensie”: jedynie za teoretyczną trzeba uznać możliwość zastosowania którejś z tych metod w okręgu obejmującym cały kraj, a więc w którym obsadza się kilkadziesiąt-kilkaset mandatów – obie te metody jednoznacznie związane są ze stosowaniem okręgów,w których obsadza się tylko kilka mandatów, a więc nawet przy podziale proporcjonalnym w ramach okręgu, podział w skali kraju może znacząco odbiegać od ścisłej proporcjonalności. A więc może są one propor-cjonalne w „słabszym sensie”, a więc zapewniają podział proporcjonalny na pozio-mie okręgów wyborczych, z taką dokładnością, jaką dopuszcza ich ograniczona wielkość?

Aby odpowiedzieć na to ostatnie pytanie konieczne jest przeprowadzenie mate-matycznej analizy własności obu metod. Wnioski, które z niej płyną mogą okazać się zaskakujące: metoda STV prowadzi do podziału, który spełnia pewne kryteria proporcjonalności, ale nie gwarantuje minimalizacji żadnej miary dysproporcjo-nalności (to akurat jeszcze nie powinno być zaskoczeniem), natomiast metoda SNTV pod pewnymi warunkami równoważna jest niewątpliwie proporcjonalnej metodzie d’Hondta. Z drugiej strony, STV jako metoda proporcjonalna ma także pewną przewagę nad typowymi metodami podziałów mandatów z listy: gwarantuje

7 K.A. Shepsle, M.S. Bonchek, Analyzing Politics. Rationality, Behavior, and Institutions, New York/

London 1997, s. 185.

8 D. Nohlen, op.cit., 171.

9 K.A. Shepsle, M.S. Bonchek, op.cit., s. 181.

10 System stosowany m.in. w Australii przy wyborach do niższej izby parlamentu, a także w Irlandii przy wyborach prezydenckich, będący tożsamy z STV z okręgami jednomandatowymi.

pewną formę proporcjonalności podziału nie tylko między zinstytucjonalizowane partie polityczne, ale także ze  względu na  inne formy zróżnicowania postaw wyborców (np. między zwolenników różnych frakcji w partiach lub między grupy kandydatów wyróżnianych przez wyborców ze  względu na  kryterium idące w poprzek zróżnicowania partyjnego).

Kiedy i dlaczego SNTV może być równoważne metodzie d’Hondta? Metoda d’Hondta zakłada, że partia powinna uzyskać tyle mandatów, ile zdobędzie pełnych kwot głosów – a z kolei wielkość kwoty określa się w ten sposób, by liczba manda-tów rozdzielonych między partie równa była liczbie mandamanda-tów dostępnych do podziału w okręgu. W typowym algorytmie wykorzystującym kolejne ilorazy, wartość ostatniego ilorazu, za który przyznawany jest mandat, równa jest właśnie

„kwocie d’Hondta”. Załóżmy, że gdyby w pewnym okręgu dzielono mandaty metodą d’Hondta, to partia A uzyskała by 3 mandaty, partia B – 2 mandaty, zaś partia C – 1 mandat, zaś kwota d’Hondta wynosiła q głosów. Oznacza to, że liczba głosów na partię A była nie mniejsza niż 3q, ale mniejsza niż 4q, na partię B – między 2q a 3 q, na partię C – między q a 2q, zaś inne partie uzyskały po mniej niż q głosów każda.

Jaki byłby podział mandatów, gdyby zastosowano metodę SNTV? To zależy od liczby kandydatów wystawionych przez poszczególne partie oraz od zachowań ich wyborców: na przykład, gdyby partia C wystawiła dwóch kandydatów, którzy podzieliliby się głosami po równo, każdy z nich uzyskałby po mniej niż q głosów, to ci być może przegraliby z kandydatami partii, które przy podziale d’Hondta nie uzyskały żadnego mandatu. Podobnie, gdyby partia A wystawiła trzech kandyda-tów, ale jeden z nich uzyskałby prawie wszystkie głosy oddane na partię A, to ten wprawdzie na pewno zdobyłby mandat, ale dwaj pozostali – zapewne nie. Obrazuje to dwa problemy, które stoją przed partiami w systemie SNTV: po pierwsze, partia powinna wystawić właściwą liczbę kandydatów, po drugie – jeśli wystawia więcej niż jednego, musi doprowadzić do tego, by każdy z nich uzyskał podobną liczbę głosów wyborców.

Jeśli jednak partie sprostają tym problemom – to jest wystawią dokładnie tylu kandydatów, ile mandatów przyznałaby im metoda d’Hondta i skłonią wyborców do głosowania w ten sposób, by głosy na nich rozłożyły się po równo, wszyscy wystawieni kandydaci zdobyliby mandat: każdy z kandydatów partii, które uzy-skałyby jakiekolwiek mandaty w metodzie d’Hondta dostałby co najmniej kwotę d’Hondta głosów, zaś z defi nicji kwoty d’Hondta wynika, że liczba kandydatów, którzy uzyskali co najmniej kwotę d’Hondta głosów nie może być większa, niż liczba mandatów do podziału w okręgu. Tak więc SNTV jest równoważna metodzie

d’Hondta, jeśli partie w pełni rozwiążą problem koordynacji działań swoich wybor-ców oraz prawidłowo oszacują liczbę mandatów, które mogą uzyskać.

Tym samym doszliśmy do przykładu, który ma zasadnicze znaczenie dla istoty tego artykułu. Powyższe twierdzenie, z jednej strony, ma charakter twierdzenia matematycznego, formułowanego w języku matematyki i metodami matematycz-nymi dowodzonego (i oczywiście zasługuje na znacznie precyzyjniejsze sformu-łowanie i dowód, niż ta szkicowa forma podana przed chwilą). Z drugiej strony, to, czy ma ono jakąkolwiek praktyczną wartość już nie jest kwestią matematyki:

zależy bowiem od tego, czy w praktyce politycznej stosowania systemu SNTV spełnienie warunków trafnego przewidzenia liczby mandatów do zdobycia oraz skoordynowania zachowań wyborców jest wykonalne. Na to pytanie musi już odpowiedzieć „politologia empiryczna”, obserwująca i analizująca rzeczywiste działania wyborców i partii politycznych. Jak się okazuje – odpowiedź przynajmniej w pewnych przypadkach okazuje się twierdząca: w latach 1958–1993 w Japonii

„błędy koordynacji” głównych partii politycznych nie przekraczały przeciętnie 17%

maksymalnej liczby osiągalnych mandatów; podobne wyniki osiągane były także na Tajwanie11. Inna sprawa, że właściwe oszacowanie liczby kandydatów prowadzi do osłabienia konkurencji politycznej (partie do pewnego stopnia dzielą się man-datami jeszcze przed wyborami), a koordynacja działań wyborców osiągana była poprzez wyjątkowo drogą kampanię wyborczą, a także niezdrowe, klientelistyczne relacje między wyborcami a deputowanymi, co przyczyniło się ostatecznie do rezy-gnacji Japonii ze stosowania systemu SNTV po 1993 roku. Dodajmy do tego jeszcze, że  jednocześnie, w  skali całego kraju SNTV prowadziło w  Japonii do podziałów dość bliskich proporcjonalności12.

A jaki charakter ma proporcjonalność STV? Przy podziale proporcjonalnym partia, która uzyskała a procent głosów, oczekuje również uzyskania około a pro-cent mandatów – ściślej, przynajmniej takiej liczby mandatów, jaka wynika z zaokrąglenia w dół a procent mandatów do wartości całkowitej – innymi słowy, partia, której „należy się” 4,3 mandatu przy podziale proporcjonalnym powinna dostać co najmniej 4 mandaty. STV gwarantuje spełnienie tego warunku, z tym, że nie w odniesieniu do partii (w STV nie ma bowiem list partyjnych, na które oddaje się głosy), ale dla każdej „zwartej koalicji”, a więc dla grupy wyborców, którzy na początku swoich rankingów lokują tę samą grupę kandydatów. „Zwartą

11 G. Cox, Making Votes Count, Cambridge 1997, s. 246; J. Haman, Demokracja, decyzje, wybory, Warszawa 2003, s. 163.

12 Por. J. Haman, op.cit., s. 164.

koalicją” mogą być wyborcy danej partii: jeśli partia wystawiła kandydatów A, B i C, to jej zwolennicy będą głosowali oddając rankingi, w których na początku będą ci właśnie kandydaci (choćby w różnej kolejności), a dopiero za nimi kandydaci innych partii. Zwartą koalicją mogą być także zwolennicy określonej frakcji w par-tii (którzy na początku swoich rankingów będą umieszczali kandydatów z tej frakcji, za nimi innych kandydatów swojej partii i na końcu kandydatów innych partii) – zauważmy, że wyborców takich zaliczylibyśmy także do zwartej koalicji ze względu na poparcie całej partii. „Zwarte koalicje” mogą mieć także charakter ponadpartyjny: można sobie wyobrazić na przykład zwartą koalicję feministek, które na początku swoich rankingów umieszczają wyłącznie kobiety (z różnych partii), a dopiero za nimi – mężczyzn. Wszystkie takie grupy mogą sobie zagwa-rantować, że wybranych zostanie co najmniej tylu ich kandydatów, ile liczą pełnych kwot prostych głosów.

Z drugiej strony, STV nie spełnia żadnych mocniejszych kryteriów proporcjo-nalności: nie daje nawet gwarancji, że większa „zwarta koalicja” nie dostanie mniej mandatów, niż mniejsza (a więc, przykładowo, jest możliwe, że koalicja, której

„należy się” 4,8 mandatów dostanie ich 4, zaś taka, której „należy się” 4,2 manda-tów dostanie ich 5). Możliwe jest nawet, że zwarta koalicja, licząca ponad połowę wyborców zdobędzie mniejszość mandatów, podczas gdy koalicja mniejszościowa – większość 13. O ile ograniczenie proporcjonalności może być w pewnych sytu-acjach traktowane jako cecha pożądana, to niemonotoniczność systemu wybor-czego zawsze jest bardzo poważnym problemem.

I znów dochodzimy do granicy zastosowań metod matematycznych: matematyka pozwala nam wykazać, że STV posiada pewne wartościowe własności (pozwala na utrzymanie pewnej formy proporcjonalności bez charakterystycznego dla typowych metod proporcjonalnych ograniczenia roli wyborców na rzecz partii politycznych konstruujących listy), ale także, że posiada własności niepożądane (niemonotoniczność). Ocena, czy zalety tej metody przeważają wady, czy przeciw-nie, zależeć będzie od tego, jakie znaczenie przypisujemy poszczególnym wymogom stawianym systemowi wyborczemu. To z kolei będzie zależało od naszych poglądów etycznych (czy wyżej postawimy równość, która wymaga ścisłej proporcjonalności, czy autonomię wyborców, której grozi ograniczenie przez nadmierną rolę partii

13 Dowód twierdzenia o spełnianiu przez STV kryterium proporcjonalności dla zwartych koalicji, a także przykład, w którym koalicja większościowa przegrywa z mniejszościową podaje Tideman (Th e single transferable vote, „Journal of Economic Perspectives” 1995, vol 9, nr 1, s. 30 i n), por. także:

J. Haman, op.cit, s. 154 i n).

politycznych), ale może zależeć także od odpowiedzi na pytanie, czy wyborcy korzystają (czy skorzystaliby) z możliwości, jakie daje im, kosztem pogorszenia proporcjonalności, STV. Jeśli bowiem w praktyce jedynymi „zwartymi koalicjami”

byłyby koalicje zwolenników danej partii, głosujący poprzez podanie jednakowego, sugerowanego przez partię rankingu – koszty (w postaci nie tylko gorszej propor-cjonalności, ale i  ryzyka niemonotonicznych wyników, nie wspominając już o wyjątkowej pracochłonności obliczania wyników głosowania) zostałyby ponie-sione, ale korzyści z tego nie byłoby żadnych. Ale o zachowaniach wyborców w przeprowadzonych już wyborach dowiedzieć się możemy nie poprzez rozważa-nia teoretyczne, ale analizę danych z głosowań, zaś jeśli chcemy przewidzieć ich zachowanie w  wyborach przyszłych, musielibyśmy się skupić na  psychologii podejmowania decyzji wyborczych i badaniach motywacji wyborców.

Na marginesie jeszcze jedna uwaga. W swojej pracy Demokracja, decyzje, wybory metody, takie jak STV, SNTV i – generalnie – takie, w których w kilkumandatowych okręgach wyborczych głosuje się na konkretnych kandydatów – łączyłem w kate-gorię „metod quasi-proporcjonalnych”. Metody te bowiem, z jednej strony, wykazują cechy odróżniające je zarówno od klasycznych metod proporcjonalnych, jak i – w jeszcze większym stopniu, od metod większościowych, zaś z drugiej strony, ich cechą wspólną jest (podobnie jak w przypadku metod proporcjonalnych) zapew-nienie reprezentacji zarówno „większości”, jak i przynajmniej głównym siłom

„mniejszości”. Myślę, że wykazane wyżej szczególne własności dwóch, najbardziej charakterystycznych metod z tej grupy, uzasadniają wydzielenie jej jako osobnej kategorii: klasyfi kując takie metody jako większościowe (ale „dziwne

„mniejszości”. Myślę, że wykazane wyżej szczególne własności dwóch, najbardziej charakterystycznych metod z tej grupy, uzasadniają wydzielenie jej jako osobnej kategorii: klasyfi kując takie metody jako większościowe (ale „dziwne