• Nie Znaleziono Wyników

DLACZEGO PROSZĘ BADANYCH O ROBIENIE ZDJĘĆ?

Po pierwsze i chyba najważniejsze, zależało mi na tym, aby aparat, którym ludzie najczęściej uwieczniają sytuacje „wyjątkowe” (święta, uroczystości, wakacje), zdjął na chwilę z mieszkania filtr „oczywistości” a spojrzenie przez jego obiektyw pozwoliło wyostrzyć wzrok i skierować nowe światło na dobrze znane sobie miejsca. Innymi słowy, badani poprzez proces fotografowania mieli spojrzeć na swoje mieszkanie z zewnątrz i uczynić je przedmiotem świadomej refleksji.

Po drugie, na zdjęciach zostają sportretowane momenty niedostępne obserwacji badacza podczas wywiadu: ludzie fotografują się nawzajem siedzących przy stole, leżących w łóżku, sprzątających – oczywiście, badacz wciąż może zobaczyć tylko te miejsca i sytuacje, które pokażą mu badani, a obraz życia domowego ulega pewnie „upiększeniu”, jednak i tak uzyskujemy większy niż w przypadku tradycyjnego wywiadu wgląd w codzienność badanych.

Część osób pokazywała na zdjęciu bałagan albo nieposłane łóżko w sypialni, natomiast nie zgodziliby się wpuścić mnie do zabałaganionego pomieszczenia podczas mojej wizyty (por.

Heath, Cleaver 2004: 73-4).

Po trzecie, zdjęcie lepiej ilustruje specyfikę miejsca, którą nie zawsze potrafi oddać opis badacza, a w każdym razie jest ono cennym uzupełnieniem takiego opisu. Chociaż ze względu na uszanowanie prywatności badanych większość zdjęć nie została opublikowana, stanowiły one sporą pomoc w procesie analizowania materiału.

Po czwarte, w fotografiach widoczna jest procesualność zamieszkiwania; na zdjęciach widać zamieszkiwanie jako proces, a nie jako zastany konstrukt (na przykład, fotografie utrwalają mieszkańców podczas wykonywania domowych czynności; widoczne są różnice w

58 sposobie użytkowania tej samej przestrzeni przez poszczególnych domowników, istotność aspektu temporalnego w sposobie użytkowania przestrzeni przez różne osoby o różnych porach dnia).

Po piąte, osoby mieszkające razem mogą lepiej dostrzec różnice w doświadczaniu wnętrza, jakie uwidoczniają się w procesie fotografowania.

Po szóste wreszcie, łatwiej rozmawia się, zwłaszcza z osobą nieznajomą, mając „punkt zaczepienia”, coś do czego można się bezpośrednio odnieść, czy wręcz na co można patrzeć, rozmawiając (zwłaszcza nieśmiałym osobom łatwiej mówić „do zdjęcia”; por. Drozdowski, Krajewski 2008).

Nie we wszystkich wywiadach fotografie odegrały swoją rolę. Zdarzało się, że zdjęcia wykonał tylko jeden z domowników (bo „nie było czasu”, „nie wiedziałam co”, „był bałagan”), zdarzało się również, że zadanie potraktowano jako uciążliwy obowiązek i przyznawano się do pośpiechu i fotografowania „żeby coś było”. W kilku jednak przypadkach zdjęcia okazały się bardzo istotne. Dla rodziny Palaczów6, mającej do dyspozycji 3 pokoje (z czego dwa przechodnie) na 6 osób (dziadkowie, rodzice i dzieci), w procesie fotografowania istotne stało się zagadnienie prywatności. Jedna z osób, Agnieszka (34), mama dwójki dzieci, powiedziała mi:

AP: A ja muszę ci powiedzieć, nie zrobiłam takiego jednego zdjęcia, gdzie mogę być sama, nie ma takiego momentu, wiesz. Nawet jak idę do łazienki, to mała idzie ze mną. Nawet pod prysznicem nie mogę sobie zrobić sama zdjęcia, proszę ja ciebie.

Zdjęcie prysznica zrobił za to jej mąż, Robert, który opisał je następująco:

RP: To jest miejsce, w którym ja praktycznie mogę być sam. Wchodzę, kabinka, zamykam, woda leci, pach pach… Totalna separacja, nie.

Te zdjęcia stały się następnie pretekstem do rozmowy o zróżnicowanych potrzebach prywatności, jakie mają członkowie tej rodziny. Z wyjątkiem pana Włodka (62) – teścia Agnieszki i taty Roberta, wszyscy domownicy lubią kiedy „coś się dzieje”; w chwilach poirytowania szukają co prawda azylu, ale tym, co stanowi dla nich siłę napędową na co dzień, jest gwar rodzinnego życia.

6 Imiona i nazwiska zostały zmienione. Więcej informacji na temat moich rozmówców znajduje się w rozdziale III,

„Portrety mieszkańców”.

59 AP: Bo ogólnie lubię gwar, lubię, jak coś się dzieje, czyli żeby było wiesz, hałaśliwie i tak dalej. Ja jestem osobą bardzo kontaktową. (…) Jestem osobą taką, ze ja chyba bym się czuła źle sama. (…)

I: wieczory spędzacie razem?

MP: Razem, razem… My zawsze razem…

I: Ta kuchnia was gromadzi?

MP: tak, ta kuchnia to jest takie miejsce, gdzie właściwie wszyscy jesteśmy razem zawsze.

AP: Wszystko się w tej kuchni dzieje. Tam gotujesz, tam sprzątasz, tam pierzesz, tam wszystko robisz.

Tam jest taki rozgardiasz, można powiedzieć.

I: Centrum życia domowego.

AP: Dokładnie, to jest takie serce mieszkania, w kuchni.

[AP: Agnieszka Palacz (K, 34), MP: Maryla Palacz (K, 61), I: osoba prowadząca wywiad]

Jedyną osobą, która przyznała się, że najbardziej lubi odpoczywać w samotności, był pan Włodek, którego zdjęcia przedstawiające „swój” fotel i „swój” pokój (czyli pokój w którym śpi z żoną, ale w ciągu dnia przebywa sam – żona wraz z resztą rodziny przesiaduje w kuchni) spotkały się z ostrą krytyką reszty rodziny:

MP: Bo to jest Samson!

RP: Typowy Samson, taaa, typowy.

(…)

MP: Jedno mu trzeba oddać, jak jest taka pogoda jak teraz, bierze małą i idzie na spacer. Z małą lubi sobie pojeździć. To jedno to tak. Ale ogólnie to jesteś Samson, no jesteś, trudno.

WP: Nie…

MP: Jak się zamknie, Marta, w tym swoim pokoju, to tylko telewizor, albo gazety czyta, albo telewizję ogląda.

[WP: Włodzimierz Palacz]

Inne zdjęcie wykonane przez pana Włodka, przedstawia garderobę (rodzaj szafy) stojącą w korytarzu, jako denerwującą go ze względu na bałagan pozostawiany tam przez innych członków rodziny. Także ono wywołało oburzenie reszty domowników i kłótnię, której stałam się chcąc nie chcąc świadkiem. Choć sytuacja była nieprzyjemna, rzuciła nowe światło na kwestię porządku i podziału ról w rodzinie, wcześniej przedstawianą jako nie problematyczną.

Jak ważne jest łączenie technik, a dokładniej, jak istotne jest potraktowanie zdjęć raczej jako pomocy przy przeprowadzaniu wywiadu, niż samodzielnej techniki badawczej, pokazuje przykład rodziny Zbierskich, w której dwunastoletni chłopak, Krystian, umieścił zdjęcie, na którym leży przed telewizorem, w kategorii „tu czuję się dobrze”. Mama chłopaka,

60 Jola, wyjaśniła: „O, a tu Krystianek odpoczywa.” Jednak na moje pytanie skierowane już bezpośrednio do chłopca: „To tak lubisz najbardziej odpoczywać?” odpowiedź brzmiała:

KZ: Nie, wolę grać.

I: Wolisz grać. A to czemu..

KZ: Mama mi kazała przy telewizorze.

JZ: Mama ci kazała?! Mama to cię musi pilnować, bo ty byś 12godzin przy tym komputerze siedział!

KZ: A telewizor i monitor to to samo! Tylko na komputerze można coś popstrykać. A tu musisz siedzieć i patrzeć!

Interpretacja zdjęcia, nie podparta rozmową z badanymi, doprowadziłaby do błędnych wniosków. Również Sue Heath i Elizabeth Cleaver (2004) zwróciły uwagę na to, jak ważne jest łączenie technik, podając w swoim artykule przykład mieszkania młodego mężczyzny, Jamesa.

Po obserwacji mieszkania i pierwszej rozmowie, uznały go za trochę snobistycznego i sztywnego. Zdziwiły się, oglądając fotografie zrobione przez Jamesa, na których siedzi z gośćmi na podłodze czy śpi na kanapie w bokserkach i z kieliszkiem w ręce. Obserwacja lub zdjęcia Jamesa analizowane osobno doprowadziłyby do dwóch skrajnie różnych wniosków. Dopiero połączenie tych dwóch technik i rozmowa na temat zdjęć pozwoliły na uzyskanie pełniejszego, bardziej złożonego obrazu tej osoby i jej stylu życia. Podobny przykład podany przez autorki dotyczy zdjęcia, przedstawiającego kilka paczek tych samych płatków śniadaniowych na półce w mieszkaniu grupy młodych ludzi. Nasunęło ono badaczkom myśl, że każdy z mieszkańców kupuje jedzenie osobno i ma swoją własną paczkę płatków. W trakcie wywiadu okazało się, że jeden z domowników, robiący zakupy dla wszystkich, często dawał skusić się promocji „kup dwa opakowania, trzecie dostaniesz gratis”. Obraz jedzących oddzielnie samotników ustąpił miejsca obrazowi wspólnoty mieszkańców, w której zakupy robi się dla wszystkich.

W przypadku moich badań, połączenie zdjęć z wywiadem okazało się również pomocne w przypadku badań prowadzonych w mieszkaniu dzielonym przez przyjaciół, osoby około trzydziestki (artyści i wolne zawody), deklarujących luźne podejście do bałaganu. Jeden z moich rozmówców, Mikołaj, na moje pytanie „Uważacie, że porządek jest trochę obciachowy?”

powiedział tak:

MZ: No jest trochę, no! (…) No, jak masz taki ekstremalny porządek cały czas to nie masz życia, nie. Tak mi się wydaje. Zajmujesz się tylko tym, że ta przestrzeń, w której jesteś, musi być cały czas coś. (…) Karnisze. Znałem kobietę, która miała kurczę chyba z 80 różnych firanek, zdobień, itd., itd. No kurwa no na komu jest takie coś potrzebne. No a z drugiej strony mąż jej nie powie, kobieto, lepiej byś kota kupiła szóstego czy coś.

61 Okazało się jednak, że rozmowa o innym zdjęciu – wykonanym przez niego samego, a przedstawiającym porozrzucane w pokoju buty, pokazała, że deklarowany luz załamuje się w niektórych drażniących go sytuacjach.

MZ: Bo ja swoje buty i swoje ciuchy trzymam u siebie. Generalnie, żeby się dostać do swojego pokoju, zawsze, zawsze muszę się potykać. O wszystkie lumpy, wszystkie buty, a i tak jest używana jedna para, wiem doskonale o tym, nikt mi nie powie, że jest inaczej, ale będą się upierać, że wszystkie są koniecznie niezbędne, żeby tam stały. Jedną, wielką, kurczę, hałdą. I jakby w okresie zimowym dochodzi do tego węgiel, który tam stoi, śmieci, które się tam wystawia… Dla mnie dostanie się do pokoju to jest kurczę przeciskanie się koło szafeczki kurczę lumpów, butów, w ogóle zahaczania o wszystko. Ale oni tam nie muszą wchodzić, więc tego nie rozumieją.

Wziąwszy dodatkowo pod uwagę to, że w przyszłości Mikołaj zamierza kupić własne mieszkanie w kamienicy, a obecne traktuje jako tymczasowe, można przypuszczać, że porozrzucane buty w „prawdziwym” mieszkaniu drażnić będą go jeszcze bardziej, niż w

„tymczasowym”. Być może temat porozrzucanego obuwia pojawiłby się i bez „wywołania” go zdjęciem. Z pewnością jednak wycieczka Mikołaja po mieszkaniu z aparatem fotograficznym i uwieczniony przez niego obraz porozrzucanych butów ułatwiły rozmowę na temat bałaganu.