• Nie Znaleziono Wyników

KAMIENICA: ZOB. PAŃSTWO SZPAKOWSCY

MIESZKANIE

Mieszkanie państwa Gajków składa się z jednego pokoju, z którego do niewielkiej kuchni przechodzi się korytarzykiem, urządzonym niemal identycznie jak wnęka u Bożeny Zajączkowskiej (portret w dalszej części rozdziału) – znajdują się tam dwa fotele i rośliny doniczkowe. Opisując mi narysowany przez siebie szkic wnętrza, państwo Gajek stwierdzili, że w „korytarzyku” nikt nigdy nie przebywa, a fotele są zupełnie nieużywane. Ostatni raz to pomieszczenie było używane około czterdzieści lat temu, kiedy mieszkał w nim jeszcze syn państwa Gajków.

Na wyposażenie dużego pokoju składa się standardowy zestaw mebli: kanapa, ława, telewizor i regał. Nie ma w nim wielu drobnych przedmiotów, jedynie pojedyncze ramki ze zdjęciami, kilka wazoników i figurek. Jest za to spora ilość tkanin. Kanapa przykryta jest kocem, fotele są wyściełane, na stole leży obrus, a gęste firany przykrywają nie tylko okna, ale sięgają spory kawałek dalej, osłaniając ściany i dochodząc aż do framugi drzwiowej stanowiącej granicę między pokojem a przejściowym korytarzykiem. Framuga ozdobiona jest z obu stron tą samą firaną. Podłoga okryta jest wzorzystym dywanem, a ściany – tapetami.

W jaskrawo zielonej kuchni nie mieści się wiele – jest tu lodówka, blat z kuchenką i taborety oraz kilka półek. Na lodówce stoi telewizor, z którego korzysta jedno z małżonków wtedy, gdy drugie ogląda lubiany tylko przez siebie program. Zazwyczaj Krystyna Gajek ogląda w kuchni serial, podczas gdy jej mąż w dużym pokoju śledzi mecze Kolejorza.

MIESZKAŃCY I ATMOSFERA:

Państwo Gajek byli przez lata moimi sąsiadami. On ma wykształcenie wyższe inżynierskie, ona studiowała biologię, ale przerwała studia po wyjściu za mąż i urodzeniu dziecka. On pracował w zawodzie, ona jako sprzedawczyni w kiosku. Oboje są od dawna na emeryturze, a finansowo nie powodzi im się najlepiej („I co się dorobiłam? Widzi pani sama, buduary, pięć samochodów pod willą”). Gajkowie przyjaźnią się z rodziną Szpakowskich i Palaczów, z którymi łączy ich styl życia i preferencje estetyczne, co jest interesujące zważywszy na spore różnice w poziomie wykształcenia (Szpakowscy i Palaczowie mają wykształcenie zawodowe). Gajkowie za młodu

89 byli bardzo towarzyscy – zwłaszcza ona („mąż to jest więcej mruk”). Obecnie ze względu na wiek i stan zdrowia rzadko wychodzą z domu. Krystyna Gajek odwiedza jednak i zaprasza do siebie zaprzyjaźnione sąsiadki. Maria Szpakowska, Maryla Palacz i Krystyna Gajek spotykają się nie tylko okazjonalnie (imieniny) ale też na codziennych kawkach i ploteczkach. Często są to spotkania w dwuosobowym gronie poświęcone komentowaniu zachowania trzeciej z koleżanek. W każdym z wywiadów każda z pań miała coś do powiedzenia, mniej lub bardziej pochlebnego, na temat pozostałych dwóch. Krytykowana była zwłaszcza Maria Szpakowska z uwagi na „przesadne”, zdaniem Maryli Palacz i Krysi Gajek, dbanie o utrzymanie ładu i czystości w mieszkaniu.

Wywiad przebiegł w miłej atmosferze. Jako stara sąsiadka zostałam przyjęta podobnie jak u Szpakowskich i Palaczów, jako osoba „swoja”, przy której nie trzeba się niczego wstydzić.

Taka sytuacja bardzo sprzyja przeprowadzaniu wywiadu – mieszkańcy nie tylko nie czują, że muszą zaprezentować się z jak najlepszej strony, ale przeciwnie, chętnie zwierzają się ze swoich trosk, oprowadzają po mieszkaniu i pokazują wszystkie jego niedoskonałości („niech pani wchodzi, niech pani sama zobaczy!”). Jednak tego typu poufałość sprawiła również, że małżonkowie nie mieli nic przeciwko temu, abym była świadkiem ich nieustannych sprzeczek. Z początku traktowałam docinki małżonków („i tak to się poznaliśmy, na całe nieszczęście, widzi pani”) na zasadzie żartu, szczególnie że kilkakrotnie wspominali nadchodzącą okrągłą rocznicę ślubu („…nigdy nie byliśmy o siebie zazdrośni. Dlatego tak długo żyjemy, widzi pani”). Jednak uwagi kierowane przez panią Krysię do męża nabierały z czasem coraz to ostrzejszego tonu („Znowu kiwasz głową, a nie wiesz o co chodzi!”, „Widzi pani? Zajarzył dopiero po czasie! I tak szybko!”). Sytuacja ta stawała się więc dla mnie coraz bardziej krępująca.

KOMFORT

Absolutnie kluczowym wymiarem domowego komfortu jest dla państwa Gajków swoboda, rozumiana przede wszystkim jako możliwość zachowywania się w domu „po swojemu”;

najważniejszy jest „święty spokój” jako przeciwieństwo nakazów, zakazów, niepotrzebnego wysiłku, dostosowywania się do innych. Swoboda to także możliwość przełączenia się w domowy tryb, w którym poczucie nieustannej gotowości działania, spięcia, zmienia się w odprężenie (często moi badani określają ten stan jako możliwość „klapnięcia sobie”,

„rozprostowania nóg pod stołem”, „odetchnięcia”). Krystyna Gajek poproszona o przykład takiej komfortowej sytuacji wymieniła przedpołudnia spędzane na fotelu z krzyżówką oraz popołudnia przed telewizorem, kiedy to jest pochłonięta oglądaniem ulubionego serialu.

Wyrwanie z tego rytmu budzi u niej ogromną irytację („Mówię ‘ku!’ Nie dzwoń o wpół szóstej

90 jak się moje filmy zaczynają!”). Równie irytujące są sytuacje, kiedy inni ludzie sugerują, że powinna zachowywać się inaczej, niż ma w zwyczaju, na przykład, że powinna uporządkować pokój, zmienić fotel, przełączyć kanał telewizyjny, wstać z fotela („zrobię jak będę chciała, bo ja jestem u siebie!”). Wspomniane porządkowanie wywołało spore emocjonalne wzburzenie. Jest to temat silnie urefleksyjniony przez państwa Gajków ze względu na zderzenie ich rutynowego wzoru działania z odmiennym wzorem reprezentowanym przez panią Marię Szpakowską (na temat zderzenia przyzwyczajeń dwóch osób jako momentu pobudzającego refleksyjność zob.

Kaufmann 2004, Schmidt 2010). Silne emocje, jakie towarzyszyły tej rozmowie, wskazują na to, że temat nie został do końca przepracowany, zwłaszcza przez panią Krysię. Z jednej strony,

„bieganie ze ścierką” całkowicie kłóci się z mocno zakorzenionym u niej siedzącym trybem życia i przyjemnością czerpaną z możliwości zaniechania jakiegokolwiek działania określaną jako „nic nie muszę”. Z drugiej jednak strony, codzienne kontakty z sąsiadką, Marią Szpakowską, dla której sprzątanie jest równie mocno wcielonym wzorem, jak dla pani Gajek zatopienie w fotelu, a także sugestie Marii, że sprząta nieodpowiednio dobrze, stały się źródłem dysonansu. Państwo Gajek znaleźli sposób by redukować ten dysonans dzięki odwołaniu do „normalności” – bardzo istotnej kategorii w opisywanym przeze mnie mini środowisku sąsiedzkim. Do normalności odwoływały się wszystkie trzy rodziny, także Szpakowscy i Palacze; jedną z największych obelg jest określenie kogoś jako „chorego” lub

„dziwnego”.

KG: Na dole tam Marysia to aż nieprzyjemnie, tylko ze szmatą i bez przerwy przekłodo, chore, to jest chore, ja mówię to jest choroba! To jest chory człowiek. Ja jestem w swoim mieszkaniu, jak będę chciała to się położę, nie będę sprzątała 3 dni, zrobię jak będę chciała.

Zakłóceniem komfortowego stanu „zatopienia” („świętego spokoju”) są też – tu wyraźniej włączył się do dyskusji małomówny pan Bogdan – dobiegające z zewnątrz hałasy, powodowane przez taksówkarzy z pobliskiego postoju oraz motocyklistów. Jakkolwiek uciążliwe, nigdy jednak nie były i nadal nie są w stanie skłonić moich rozmówców do wyprowadzki. Nie wyobrażają sobie oni mieszkać poza ścisłym centrum miasta.

Wakacje, wyjazdy, remonty – to kolejne potencjalne dystraktory, wyrywające z komfortowego fotela. Krystyna Gajek głośno zastanawia się nad ich sensem, znajdując natychmiast uzasadnienia dla zaniechania wysiłku wiążącego się z wszelkimi zmianami w codziennej rutynie. Okna jej zdaniem można by nawet zamurować, byle nie trzeba było użerać się z konserwatorami i administracją. „Ruszenie” szaf i tapet mogłoby z kolei spowodować kompletną destrukcję mieszkania („tu się wszystko rozleci”). Bogdan wspiera żonę,

91 przytaczając argument podeszłego wieku: „Czy to warto? Łe tam. Po naszej śmierci”. W kwestii wyjazdów zaś argumentem jest brak zasadności zmieniania miejsca, w którym i tak państwo Gajek zajmowaliby się tymi samymi czynnościami co zawsze, czyli siedzeniem („nie lubię chodzić”): „A niech mi pani powie, po co ja będę nad morze jeździła, żebym tam siedziała i na mojego męża patrzyła. To ja sobie tu posiedzę”. Dodatkowo, wakacje wywołały u pani Krystyny nieprzyjemne skojarzenia z koloniami (identyczne zresztą jak w przypadku Agnieszki Palacz) dotyczące narzucania przez obce osoby pewnego rytmu dnia, sposobu wykonywania określonych czynności (wstawanie, jedzenie) a zatem zakłócenia najważniejszego warunku dobrego samopoczucia, jakim dla pani Krysi jest swoboda działania:

KG: Tak samo na kolonie. O tej wstań, o tej to. Nie lubię, jak mi ktoś mówi. Ja bym sobie usiadła a muszę…. Nie. Tego nie lubiłam nigdy. Do Częstochowy chodzą z tymi plecakami, jak widzę… Nie!

Zupełną obojętnością darzą natomiast państwo Gajek kwestie wystroju wnętrza. Kiedy pokazuję zdjęcia mieszkam i pytam o potencjalną możliwość zatrudnienia projektanta, do głosu nie dochodzi już silna wcześniej potrzeba „mieszkania po swojemu”. „Jakbym nie musiała płacić i sam by mi to zrobił, to z mety” – mówi Krystyna Gajek, zdziwiona dlaczego miałaby sama męczyć się z remontem, skoro mógłby zająć się tym ekspert. Brak zainteresowania kwestią wystroju ujawnił się przede wszystkim podczas wspólnego oglądania zdjęć różnych wnętrz. Żadna inna badana osoba nie uznała za „możliwe do zamieszkania” tylu wnętrz co Gajkowie. Zaledwie kilka z sześćdziesięciu zdjęć uznali oni za „nie do zaakceptowania”.

Powodem niezadowolenia były trzy kwestie. Po pierwsze, za duża ilość przedmiotów, niepraktyczna ze względu na konieczność nielubianego przez Gajków odkurzania. Po drugie, luksusowość wykluczana ze względu na opisywane przez Bourdieu zjawisko konformizmu logicznego (2005) – poczucie „to nie dla nas”. Po trzecie, była to sprzeczność z przyjętą wizją normalności; nie do zaakceptowania były więc „dziwne” rozwiązania, jak na przykład połączenie kuchni z pokojem, tapicerowane meble w kuchni albo otwarta szafa w pokoju ( „w pokoju to zamknięta”, „jak kuchnia to osobno”, „jak do kuchni to nie wyściełane”).

92 MARYLA (60), WŁODZIMIERZ (61), AGNIESZKA (35), ROBERT (27), BEATA (12) I AMELIA (2) PALACZ (MP, WP, AP, BP, RP)

KAMIENICA: ZOB. PAŃSTWO SZPAKOWSCY

MIESZKANIE

Państwo Palacz mieszkają na trzecim piętrze. Drzwi frontowe prowadzą na korytarz, który dzielony jest przez dwa gospodarstwa domowe – oprócz Palaczów przez jeszcze jedną rodzinę (do niedawna mieszkanie podzielone było miedzy trzy gospodarstwa domowe, ale po śmierci sąsiadki Palaczowie otrzymali jej pokój z kuchnią). Do wyłącznej dyspozycji rodziny pozostaje:

„duży pokój”, z którego przechodzi się do malutkiego pokoju Beatki i który jest jednocześnie sypialnią Maryli i Włodka, „pokój młodych”, w którym śpi Robert z Agnieszką i Amelką, kuchnia, traktowana w zasadzie jako „living room” oraz mały pokoik bez okna, do którego wchodzi się z kuchni i który zaanektowała Maryla jako swoją pracownię krawiecką i zarazem azyl.

Pokoje młodszego i starszego pokolenia urządzone są zupełnie inaczej. U Maryli i Włodka dominują ciepłe brązy, zielenie i beże. Podobnie jak u sąsiadów, państwa Gajków, w pokoju królują tkaniny: dywan, firany, zasłony, serwety i serwetki. Ława, kanapa i pufy umieszczone w centralnym miejscu pokoju otoczone są przez segmenty z PRL-owskiego kompletu. Zza szyb witrynek błyskają kryształy i szkło, na półkach stoi sporo książek i drobiazgów. Ogromne akwarium – duma pana Włodka, konkuruje z jego drugim trofeum – imponujących rozmiarów rośliną doniczkową, beniaminkiem zwanym przez wszystkim pieszczotliwie Beniem. Rzeczy jest sporo, ale każda ma swoje miejsce – w pokoju panuje idealny porządek i czystość a także cisza, ponieważ w ciągu dnia nie bywa tam nikt z wyjątkiem pana Włodka, który, zatopiony w fotelu, przegląda czasopisma o sporcie lub ogląda ulubione programy przyrodnicze. Jego obecność nie pozostawia jednak po sobie żadnych śladów. Będąc zagorzałym miłośnikiem porządku, Włodzimierz zbiera każdą nitkę, jaką zobaczy na dywanie.

Maryla do pokoju przychodzi tylko spać, zaś pozostali domownicy bywają w nim podczas świąt i uroczystości; pełni on rolę klasycznej „białej izby”. Życie toczy się w pomieszczeniach po drugiej stronie korytarza, szczególnie w kuchni – centrum życia domowego.

Pokój Agnieszki i Roberta, jak wspomniałam, nie przypomina w ogóle opisywanej wcześniej białej izby-sypialni rodziców. Przede wszystkim brak tam tkanin – serwet, zasłon, firan (na oknach są rolety). Ściany pomalowano na kontrastujące ze sobą kolory, intensywny niebieski i różowo-łososiowy. Na samodzielnie wykonanych przez Roberta półkach z nida-gipsu

93 stoją ukochane przez Agę świeczki i rodzinne zdjęcia. Wypoczynek nie jest jak u rodziców tapicerowany, ale zrobiony z jasnej skóry. Sporą część ściany zajmuje olbrzymi telewizor z ekranem LCD. Mała Amelka tańczy do muzyki dobywającej się z odbiornika, naśladując postaci z teledysku. Rodzice nalewają wody do wanienki, zaraz będzie tu kąpiel. Jest to drugie po kuchni rodzinne centrum, ale tylko młodszego pokolenia. Maryla z mężem bywają tu rzadko – raczej stoją w drzwiach, niż rozsiadają się na kanapie. Nawet sporych rozmiarów odbiornik telewizyjny ich tu nie przyciąga – Maryla twierdzi, że od patrzenia w górę boli ją kark i znacznie lepiej ogląda jej się film na małym telewizorku w kuchni (por. cz. 2.1.2., „Adaptacja nowych przedmiotów i sposobów działania”).

Pierwszy rzut oka na kuchnię pozwala stwierdzić, że jest to najintensywniej używana przestrzeń. Panuje w niej swojski nieład, na każdym palniku kuchenki coś bulgocze w garnku, na stole dziecięce zabawki mieszają się z filiżankami z kawą, popielniczką i jedzeniem. To w kuchni przyjmuje się gości na co dzień, podczas gdy imieniny wyprawiane są w „białej izbie”. Z kuchni można wejść aż do trzech miejsc: warsztatu Maryli, pokoju „młodych” i łazienki. Któreś z domowników stoi więc zazwyczaj w drzwiach, inny wchodzi lub wychodzi, reszta rozmawia, je, gotuje lub telefonuje. Drzwi do pokoju „młodych” są często otwarte, mała Amelka biega więc dla zabawy między dwoma pomieszczeniami. U Palaczów nie ma zwyczaju zamykania się, pukania – zarówno kuchnia jak i pokój młodych są otwarte do momentu rozejścia się spać.

Bywa nawet tak, że sąsiedzi wchodzą bez pukania przez otwarte drzwi frontowe.

MIESZKAŃCY

Wszyscy dorośli mieszkańcy mają wykształcenie zawodowe Maryla jest krawcową, która dorabia sprzątaniem, Włodek elektrykiem na emeryturze, Robert robotnikiem budowlanym a Agnieszka ekspedientką. Większość domowników wraca z pracy późnym popołudniem i swoje pierwsze kroki kieruje do kuchni. Tam też wszyscy gotują, jedzą, rozmawiają i bawią się z dzieckiem do momentu pójścia spać.

Najsilniejszą postacią tego domu jest sześćdziesięcioletnia Maryla. Znacznie szczuplejszy od niej mąż jest też cichszy, spokojniejszy i traktowany przez resztę rodziny z pobłażaniem, co najlepiej ilustruje przydomek „senior Włodzimierz”, którym ironicznie operuje Robert. Po raz kolejny miałam więc do czynienia z sytuacją, w której z rozmowy o wnętrzu mieszkania wycofuje się mąż, tym razem będąc dosłownie wykluczanym przez swoją żonę, co rusz odprawiającą go z pokoju słowami: „ty już tam lepiej idź”. Model małżeństwa Palaczów bardzo przypomina związek państwa Gajków oraz Szpakowskich. W trzech przypadkach silniejsze, głośniejsze i na dodatek mające nad swoimi mężami fizyczną przewagę kobiety

94 dominują w rozmowie; dwie pierwsze wykorzystują ponadto sytuację wywiadu jako możliwość mniej lub bardziej bezpośredniego poskarżenia się na współmałżonka (co być może stanowi w pewnych środowiskach rodzaj rytualnej praktyki). Ten rodzaj interakcji Erik Berne (1994: 87) opisuje jako grę „Kochanie” – jest to sytuacja, w której osoba trzecia zostaje wykorzystana jako pośrednik, któremu relacjonuje się historie stawiające partnera w złym świetle, a następnie żąda się od tego partnera ich potwierdzenia („prawda, kochanie?”), co jeszcze bardziej umacnia go na pozycji zawstydzonego dziecka, a drugiej stronie daje „rodzicielską” satysfakcję.

Bycie wplątanym w tego typu grę jest bardzo niekomfortowe, szczególnie, że gra bywa poszerzana przez próbę o potwierdzenie słuszności atakującej strony („nie mam racji?” „widzi pani?”, „co pani powie?”) a unikanie odpowiedzi jest równoznaczne z przerwaniem interakcji.

U Palaczów strona atakująca, Maryla, otrzymywała wsparcie od syna i synowej – tym trudniej przychodziła mi zmiana tematu.

Maryla jest osobą w ciągłym ruchu, dla której niejako stanem naturalnym jest gotowość działania i która źle znosi brak bodźców. Idąc po schodach kamienicy często można ją spotkać, idącą po zakupy, do sąsiadki, do pracy czy do urzędu. Zna dobrze okolicznych sprzedawców, zawsze orientuje się w najnowszych sąsiedzkich plotkach, idąc ulicą co rusz zatrzymuje się, by z kimś porozmawiać i zwierzyć się ze swoich obecnych trosk oraz wysłuchać uważnie problemów swojego rozmówcy. Świat zewnętrzny, inni ludzie, zwłaszcza zaś dramatyzm ich historii (choroby, nieszczęścia) są dla niej źródłem energii. Śpi bardzo niewiele, nawet cztery godziny. Pracuje aż do wyczerpania, które daje jej satysfakcję.

Dla Włodzimierza, zupełnie odwrotnie niż dla jego małżonki, priorytetem jest „święty spokój” (por. Krystyna i Bogdan Gajek), a ulubioną formą wypoczynku leżenie na kanapie. To wszystko, czym żyje Maryla, on traktuje jako niepotrzebny wysiłek, męczącą konieczność wyrwania się z komfortowego zatopienia w swoim zacisznym kącie przy akwarium. W odróżnieniu od żony nie potrzebuje też nieustannych bodźców z zewnątrz – przeciwnie, preferuje odosobnienie i ciszę.

Agnieszka i Robert nie powielili wiernie modelu związku starszego pokolenia, choć mogłaby na to wskazywać ich powierzchowność – Agnieszka jest podobnej figury co teściowa, zaś jej mąż znacznie szczuplejszy. Wydaje się jednak, że w tym związku panuje większa równowaga sił i trudno wskazać osobę jednoznacznie dominującą. Domowy odpoczynek oznacza dla obojga bycie razem, rodzinne ciepło, „tupot dziecięcych nóżek”, pogaduszki w kuchni, wspólne posiłki, możliwość wylegiwania się „nogami do góry”, obejrzenia meczu w telewizji przy paru piwach.

95 ATMOSFERA WYWIADU

Wywiad odbywa się „u młodych”, ale nie dlatego, że kuchnia jest nieodpowiednim miejscem dla gości (zazwyczaj, gdy tam wpadam, rozmawiamy właśnie w kuchni) ale dlatego, że chcemy usiąść tak, by wszyscy widzieli komputer. W wywiadzie nie uczestniczy Beatka, z którą rozmawiałam osobno: miała akurat zajęcia pozaszkolne. W żadnym z domów moich sąsiadów nie ma zwyczaju przyjmowania mnie jako „gościa”. Spotkania pozbawione są rytuałów:

powitań, ciastek, zdejmowania butów. Jestem „swoja”. Krzyczy mi się od progu: ‘wejdź, otwarte!’, nie proponuje herbaty, ale otwiera puszkę piwa (Robert). Wywiad traktowany jest jednak z powagą (por. „Przyjacielskie wspólnoty mieszkaniowe”), jako „Martusi praca”. Cała rodzina chce pomóc, na ile umie, czas nie ma znaczenia, porozmawiamy tak długo, jak będzie trzeba (w sumie trochę ponad trzy godziny). Do Palaczów można wpadać bez uprzedzenia, zaś zdjęcie butów lub pytanie w rodzaju „ czy nie będę przeszkadzać?” potraktowano by jako obrazę.