Agata Bielik-Robson, Inna nowoczesnoæ. Pytania o wspó³czesn¹ formu³ê duchowoci Kraków, Universitas 2000
Ksi¹¿ka Agaty Bielik-Robson Inna nowoczesnoæ. Pytania o wspó³czesn¹ for-mu³ê duchowoci to rzecz o du¿ej wartoci i jeszcze wiêkszych ambicjach. Ambi-cje te sprawiaj¹, ¿e podtytu³, jakim ksi¹¿ka zosta³a opatrzona, okazuje siê myl¹cy. Jest tu wprawdzie mowa o duchowoci (w przyjêtym przez autorkê, nader sze-rokim, sensie duchowoæ to wszelkiego rodzaju refleksje nad miejscem cz³owie-ka we wszechwiecie i jego poczuciem egzystencjalnej orientacji i sensu, s. 297), ale ma³o pytañ. Bielik-Robson z niezachwian¹ pewnoci¹ siebie ukazuje owo w³aciwe dla cz³owieka (i utracone przez niego) miejsce we wszechwiecie. Nie w¹tpi w to, ¿e zna remedium na choroby wspó³czesnoci. Pisze z du¿¹ werw¹, traktuje bez respektu ksi¹¿ki najwiêkszych filozoficznych s³aw. Wydaje siê wrêcz, i¿ si³a jej ataku jest tym wiêksza, z im s³ynniejszym filozofem Bielik-Robson siê mierzy. Autorka Innej nowoczesnoci postêpuje wiêc zgodnie z w³asn¹, zaprojek-towan¹ poprzez odwo³anie do Harolda Blooma, koncepcj¹ silnego podmiotu (s. 122). Podmiot ten funduje siê na mocy narcystycznej hybris, której Bloom nadaje sens pozytywny (s. 94). Powstaje w akcie obrony przed wp³ywem, akcie drapie¿nym i pe³nym rywalizacyjnych napiêæ (s. 105).
Poprzednicy, przeciw którym Bielik-Robson siê zwraca, to postmodernici. Sam¹ siebie autorka nazywa natural born postmodern (s. 228), ale mianuje za-razem dysydentem (s. 227). Jej bunt wynika z niewiary w magiczne nadzieje, które rodz¹ siê dos³ownie z niczego. Bez-gruncie [jak przek³ada Bielik-Rob-son Heideggerowski Abgrund] jakie jest, ka¿dy widzi (s. 228). Ten motyw bê-dzie powraca³: autorka nieustannie zapewnia, i¿ sytuuje swoje rozwa¿ania na po-ziomie ni¿szym ni¿ filozofia, na popo-ziomie egzystencjalnego konkretu. Upiera siê, ¿e opisuje wiat, takim, jakim on jest a nie takim, jakim chcia³oby siê go widzieæ (s. 298). Pozostaje przy tym nieczu³a na ten paradoks, i¿ do owego kon-kretu przedzieraæ siê musi przez dziesi¹tki, najczêciej obcojêzycznych, ksi¹¿ek. Nie odzyskuje go wprost, lecz musi nieustannie wydzieraæ z tekstu, grzmi¹c jed-noczenie przeciw tekstualistom.
Pierwotny odruch filozofa urodzonego w kulturze postmoderny to zatem próba uwolnienia siê od wp³ywu postmodernistów. Bielik-Robson jest tu bardzo zdesperowana. Lyotarda dyskwalifikuje w³aciwie w przedbiegach, filozofi¹
jego w ogóle szerzej siê nie zajmuje. Powiada, i¿ Lyotard proponuje prostack¹ diagnozê (s. 187), a na dowód przedstawia króciutki wyimek z jego tekstu. Wy-imek ten uznaje za bezcenne i rzadkie wiadectwo bezwstydu Lyotarda analizê zastêpuj¹ wiêc s³owa moralnego oburzenia. Dalej za pomoc¹ Lyotarda atakuje Rortyego i dla jasnoci swej tezy pomija fakt, i¿ sam Rorty do Lyotarda siê dy-stansowa³, a nawet odmawia³ jego filozofii jakiejkolwiek wartoci. Rorty staje siê g³ównym przeciwnikiem Bielik-Robson, która do polemiki z nim wraca wielo-krotnie. W pewnym miejscu postanawia wrêcz zast¹piæ swoich bezradnych wo-bec Rortyego mistrzów, Charlesa Taylora i Huberta Dreyfusa (zw³aszcza ten pierw-szy jest wa¿n¹ dla niej inspiracj¹). Obaj w dyskusji z Rortym, któr¹ Bielik-Robson omawia, nie potrafili siê sprawnie broniæ. Na szczêcie jest Bielik-Robson, która wspomaga ich i w piêciu punktach wyk³ada argumenty, jakich powinni u¿yæ w sporze z autorem Konsekwencji pragmatyzmu (s. 288294). Pokazuje, ¿e lepiej robi to, czego nie potrafili dokonaæ do spó³ki Taylor z Dreyfusem.
Z wszystkiego, co dot¹d powiedzia³em, wynika, ¿e wysi³ek Bielik-Robson podjêty w ksi¹¿ce Inna nowoczesnoæ chcia³bym rozumieæ jako próbê wzniecenia k³ótni w rodzinie (autorka sama odwo³uje siê do Freudowskiej metafory rodzin-nego romansu). Rozumienie takie pozostaje w niezgodzie z autorsk¹ intencj¹. Inna nowoczesnoæ to nie ponowoczesnoæ, lecz raczej nowoczesnoæ nieno-woczesna (s. 301). Jaka romantycznoæ genialna przeciwstawiana roman-tycznoci niskich lotów (s. 302). Wizja owego nowego romantyzmu rysuje siê jednak mglicie. To, co w wywodach Bielik-Robson siê liczy, to krytyka postmo-derny. Krytyka mocna, gdy¿ oparta na ciekawej strategii: na zgodzie z postmoder-nistyczn¹ krytyk¹ moderny i niezgodzie z wszystkim tym, co z tej krytyki wyni-ka, a wiêc przede wszystkim z prymatem ró¿nicy. Jest to strategia znakomita, ale niestety Bielik-Robson z trudem potrafi siê w niej utrzymaæ, czêsto prze do czo³owego zderzenia, atakuje, ironizuje i kpi. Lecz dlaczego strategiê tê uznajê za trafnie wybran¹? Doskonale ukrywa ona w³aciwy cel Bielik-Robson, jakim jest ukazanie intelektualnej nêdzy postmoderny. Odrzucaæ prymat ró¿nicy nie zna-czy przecie¿ krytykowaæ jaki niemi³y rys postmoderny, lecz uderzaæ w samo sed-no. Wydaje siê, ¿e Bielik-Robson (choæ siê do tego nie przyznaje) zgadzaj¹c siê z postmodernistyczn¹ krytyk¹ moderny i nie zgadzaj¹c z filozofi¹ ró¿nicy, doko-nuje krytyki postmoderny ze stanowiska premodernistycznego! Prawdziwym jej celem okazuje siê napiêtnowanie patologii znacznie g³êbszej [ni¿ postmoderna]: nowo¿ytnego indywidualizmu, jego mitu separacji (s. 232). St¹d wynalazek ro-mantyzmu, który jest wedle eufemistycznego wyra¿enia Bielik-Robson, inn¹ no-woczesnoci¹, a w rzeczywistoci: nienowoczesnoci¹ w ramach nowoczesno-ci. Ocala bowiem w ramach moderny w¹tki duchowe, czyli te wczeniejsze, premodernistyczne. Z tak rozumianym romantyzmem w bliskim zwi¹zku pozo-staje teza o resakralizacji (s. 360), jak¹ stawia Bielik-Robson. To przecie¿ mo-derna (a nie postmomo-derna) mia³a wiat odczarowaæ! St¹d owo marzenie o zast¹pieniu filozofii przez refleksjê m¹drociow¹, która na nowo powoli uczy siê tego, co doskonale zna³a przedfilozoficzna m¹droæ (s.133). St¹d pochwa³a archaicznej
metafory flux (s. 157). I st¹d pewien rys pesymistyczny filozofii Bielik-Robson: romantyzm owe g³êboko premodernistyczne têsknoty, których obronie autorka po-wiêca swoj¹ ksi¹¿kê, zaspokoiæ potrafi tylko tymczasowo, nietrwale i zastêpczo (s. 302).
Dlaczego twierdzê, i¿ projekt Bielik-Robson jest w gruncie rzeczy postmoder-nistyczny? Dlatego, i¿ owo nietrwa³e ukojenie, jakie dawaæ ma romantyzm, wy-daje mi siê mitem i to mitem specyficznie postmodernistycznym (rzecz charakte-rystyczna, ¿e nie marzy o takim ukojeniu wierny modernizmowi Habermas). S³awiona przez Bielik-Robson archaiczna ufnoæ wobec ¿ywio³u, jakim jest ist-nienie (s.133) to projekcja wynikaj¹ca z przera¿enia wspó³czesnoci¹ widzian¹ jako patologia (przera¿enia nie doæ jednak szczerego, o czym nieco dalej). Wy-móg krytyki prawdziwie fundamentalnej (s. 363), który stawia sobie Bielik-Rob-son, nie jest wcale odpowiedzi¹ na zniszczenia, jakich jakoby dokonuje postmo-derna. Na odwrót: wymóg ów postuluje jako warunek swojej mo¿liwoci diagnozê ruiny i tylko dziêki za³o¿eniu, i¿ poprzedza go stan ruiny, nabiera wyrazistoci.
Zwróæmy uwagê, ¿e o tym, jak g³êboki jest kryzys i jak wielkie zniszczenia, decyduje dorana potrzeba perswazyjna. Gdy Bielik-Robson przystêpuje do (bar-dzo ciekawej!) rozprawy z projektami etycznymi Zygmunta Baumana, dostrzega tylko pobojowisko ró¿nicy i zwyk³¹ destrukcjê. Kiedy indziej gdy od kryty-ki przechodzi do w³asnych propozycji zapewnia, i¿ podstawowa struktura na-szej umys³owoci nie zmieni³a siê od czasów Biblii (s. 359). Raz wiêc zaprzecza istnieniu ci¹g³oci, raz ci¹g³oæ dostrzega. Podobnie zmienna bywa ocena post-moderny. Raz postmoderna okazuje siê w koñcu doæ subteln¹ formacj¹ my-low¹ (s. 161), kiedy indziej objawia jako zwyk³y be³kot (s.167) lub koncep-tualne bezho³owie (s. 163). Wahania tego nie objania, u¿ywany niekiedy przez Bielik-Robson, koncept popularnej postmoderny. Nie wiadomo bowiem, kto mia³by nale¿eæ do tej niepopularnej, doæ subtelnej postmoderny, skoro Bielik-Robson nie szczêdzi ostrych s³ów krytyki ani Lyotardowi, ani Derridzie (wedle jej ironicznego wyra¿enia tekstualne zabawy Derridy to zaledwie lu-dyczny substytut twórczoci s. 129). W sumie nie wiadomo, czy do nurtu nie-popularnego postmodernizmu nale¿y ktokolwiek poza Rortym. Opozycja, która siê tu pojawia, jest jednak bardzo charakterystyczna. Sama Bielik-Robson zajmu-je siê duchowoci¹, czyli mówi o rzeczywistoci zbawienia i potêpienia (s. 290) oraz wprowadza do filozofii ¿ywe dowiadczenie (s. 209). Postmodernici na-tomiast wol¹ siê awanturowaæ w rejonach ró¿ni ni¿ borykaæ z troskami tego wiata (s. 341, przypis 49).
W swej ksi¹¿ce Bielik-Robson robi wiele, aby powci¹gn¹æ w³asn¹ polemiczn¹ pasjê, ale wszêdzie wyczuwalny jest znajomy ton, który tak wyrazicie wychodzi na jaw w polemice z ksi¹¿k¹ Micha³a Paw³a Markowskiego o Nietzschem. W tym tekcie, który do ksi¹¿ki nie wszed³, lecz stanowi jej cenne pendant, oskar¿a Bie-lik-Robson Markowskiego o to, ¿e ten dokonuje fotelowej awantury tekstualnej (Res Publika Nowa 1998, nr 10, s. 44, 45) oraz powtarza tezy, które na zacho-dzie funkcjonuj¹ od lat. Gzacho-dzie inzacho-dziej (Kurier Wydawniczy 1998, nr 48) powie
wprost, ¿e dzi chodzi o to, aby nie pisaæ takich ksi¹¿ek, jak Filozofia interpretacji Markowskiego, gdy¿ nie nale¿y wchodziæ w jêzyki oferowane przez ludzi ukszta³-towanych przez zupe³nie inne dowiadczenie. Niestety, nie s¹dzê, aby Bielik-Rob-son robi³a co innego. Tak jak jej recenzja ksi¹¿ki Markowskiego by³a apodyk-tyczn¹ odpowiedzi¹ na apodyktyczne sk³onnoci Markowskiego (o wiele bardziej jednak widoczne w jego pierwszej ksi¹¿ce o Derridzie), tak Inna nowoczesnoæ pod pewnym wa¿nym wzglêdem niczym nie ró¿ni siê od ksi¹¿ki Markowskiego o Nietzschem. Bielik-Robson równie¿ przywo³uje ca³¹ galeriê zachodnich auto-rów (tyle ¿e ubo¿sz¹, bo g³ównie z³o¿on¹ z mylicieli anglosaskich). Nie chcia³-bym byæ le zrozumiany owe odwo³ania uwa¿am za wielk¹ zaletê jej ksi¹¿ki. Chodzi mi tylko o to, ¿e Bielik-Robson pozostaje g³ucha na charakterystyczn¹ dla m³odego pokolenia polskich konserwatystów dwuznacznoæ: korzysta ca³ymi gar-ciami z myli zachodniej, g³osz¹c wszem i wobec, i¿ zachód jest zdegenerowa-ny i u¿ywa bolszewickiego jêzyka (s³owo u¿yte przez Bielik-Robson w wywia-dzie dla Kuriera Wydawniczego). Ocena ta ³¹czy siê z pogl¹dem, i¿ trzeba zdrowe polskie tradycje przed tym zepsuciem chroniæ. Oto owa nieszczeroæ, o której wczeniej wspomina³em.
W jaki sposób Bielik-Robson korzysta z obcych jêzyków poka¿ê na przyk³a-dzie. Wiele mam sympatii (podobnie jak Bielik-Robson) dla konserwatyzmu Oake-shotta, ale pozostaje dla mnie jasne, i¿ jego konserwatywna wizja nie ró¿ni siê niczym od liberalnej wizji Rortyego, o której tak k¹liwie wyra¿a siê Bielik-Rob-son: jest elitarna i uzasadniona tylko na gruncie brytyjskiej kultury politycznej. W streszczeniu Bielik-Robson Oakeshott jawi siê jako apologeta bli¿ej nieokre-lonych dobroczynnych nawyków i zwyczajów, gdy tymczasem przyjmuje on za co oczywistego nieprzerwan¹ liniê ci¹g³oci angielskiej demokracji, instytucji, prawa i tradycji. Bielik-Robson woli jednak nie pamiêtaæ o tym, co Oakeshott nazywa nieprzerwan¹ lini¹ rodowodu, gdy¿ wówczas wysz³oby na jaw, jak obcy polskiemu dowiadczeniu jest jêzyk Oakeshotta, na jak odmiennym gruncie wyra-sta i jak odmiennej historii jest wyrazem. Nie wiem ponadto, jak ³¹cz¹ siê inspira-cje p³yn¹ce od Oakeshotta z tymi, które p³yn¹ od Harolda Blooma. Konserwatysta to bowiem, jak mówi Bielik-Robson przy okazji rozwa¿añ nad Oakeshottem, cz³o-wiek ³agodny, melancholijnie przywi¹zany do wiata w³asnego dzieciñstwa, po-s³uszny obyczajom i niepisanym regu³om, w które wdro¿ony zosta³ za m³odu i których nie podwa¿a (s. 150, przypis 11). Jak ta wizja ma siê do wizji silnego podmiotu, podmiotu rywalizuj¹cego i walcz¹cego, któr¹ rysuje Bielik-Robson w lad za Bloomem? Zreszt¹, jak mo¿na siê domyliæ, tak¿e Blooma musi przed-tem poddaæ puryfikacji. Dobry Bloom to jest ten z Anxiety of Influence, z³y z Agon. Towards a Theory of Revisionism. Tu znów muszê siê zastrzec: nie wi-dzia³bym w tym nic dziwnego, ¿e Bielik-Robson musi najpierw skonstruowaæ takiego Blooma, którego chce wykorzystaæ. Czyni to jednak ukradkiem i wydaje siê byæ daleka od myli, i¿ to, co robi, jest tylko jedn¹ z mo¿liwych interpretacji. Wspomina³em ju¿, ¿e Bielik-Robson chodzi o to, ¿eby nie uprawiaæ filozofii, lecz snuæ refleksjê m¹drociow¹, której zadaniem jest podsuwaæ jednostce
mo-dele dobrej egzystencji (s. 167, przypis 21). To bardzo stare odró¿nienie i bez w¹tpienia piêkna ambicja, lecz nie wiem, czy mo¿liwa dzi do spe³nienia? Mylê, ¿e nie owo podsuwanie decyduje o du¿ej wartoci ksi¹¿ki Agaty Bielik-Robson, lecz co innego: jej ksi¹¿ka to podjêta w jêzyku filozofii propozycja zmiany tego jêzyka. Zawiera kilka ciekawych, krytycznych analiz pogl¹dów wspó³czesnych filozofów i przedk³ada kilka godnych pamiêci innowacji jêzykowych (nie uwa-¿am jednak za fortunn¹ innowacjê wyra¿enia refleksja m¹drociowa). Zarazem, jak to czêsto bywa, Bielik-Robson ukrywa fakt uzale¿nienia swoich w³asnych tez od krytycznej oceny poprzedników, oceny która przygotowuje grunt pod ich (tych tez) prezentacjê. Wypada wiêc zauwa¿yæ, ¿e Bielik-Robson sp³aszcza, zaciem-nia i wyrównuje krajobraz postmoderny (zniekszta³ca Bataillea wizjê transgresji, sp³aszcza Barthesa wizjê erotyki tekstu, lekcewa¿y Derridê). I nie tylko o postmodernê tu chodzi. Podobne, jak u Bielik-Robson, d¹¿enia pojawia³y siê ju¿ wczeniej u Bergsona, w niemieckiej Lebensphilosophie, w hermeneutyce, w filozofii dialogu. Autorce nie zale¿y jednak na tym, aby pokrewieñstwa te ujaw-niæ, woli ona podkrelaæ swe zerwanie z tradycj¹ filozofii nowoczesnej. Wreszcie w ksi¹¿ce Bielik-Robson niemal nie istnieje polska tradycja humanistyczna. Powstaje wiêc wra¿enie, jakbymy dopiero od przywo³ywanych przez Bielik-Rob-son zagranicznych mylicieli dowiadywali siê, czym jest egzystencja i jak mo¿na broniæ podmiotu. A przecie¿ istniej¹ w polskiej tradycji interesuj¹ce prace, do których Bielik-Robson mog³aby z po¿ytkiem siê odwo³aæ. Mylê zw³aszcza o pra-cach Marii Janion i jej szko³y. Tymczasem wszystko, czego mo¿emy siê dowie-dzieæ o Marii Janion, zawarte zosta³o w przypisie 72 ze strony 384. Mo¿emy tu przeczytaæ uwagê Cezarego Michalskiego o tym, i¿ Hitler i Stalin byli galernika-mi wra¿liwoci Dopiero na tak przygotowanym tle Bielik-Robson przedstawia swe cele: przezwyciê¿yæ s³aboci moderny i nie popaæ w impas postmoderny. Szukaæ drogi poredniej miêdzy pych¹ owiecenia a nihilizmem wspó³czesnoci. Dowartociowaæ romantyzm i zdj¹æ z niego brzemiê oskar¿eñ o nacjonalizm. Przy-wróciæ pozytywny walor pojêciom lêku, nieautonomicznoci, przyzwyczajenia. Zast¹piæ pojêcie natury ludzkiej pojêciem kondycji. Wskazaæ drogi do odbudowy wiêzi wspólnotowych. To bardzo du¿o. Byæ mo¿e za du¿o, aby siê uda³o.
Kluczowe dla projektu Bielik-Robson jest okrelenie filozofia kondycji ludz-kiej, czyli ufnoci dla ¿ywio³u istnienia. Jest to filozofia niefilozoficzna, gdy¿ tylko spo³eczeñstwa tradycyjne (premodernistyczne) zachowa³y tê g³êboko nie-filozoficzn¹, dwuznaczn¹ m¹droæ ¿ywio³u (s. 155). Zarazem filozofia kondycji to filozofia g³êboko ironiczna. Spo³eczeñstwa archaiczne uzyskiwa³y zaufanie dziêki rytua³owi, my dzi mamy tylko jego substytut: ironiê, pe³n¹ resentymentu i lêku têsknotê za utracon¹ totalnoci¹, której to têsknocie Bielik-Robson usi³uje nadaæ wartoæ czego najcenniejszego. Przekonuje ponadto, ¿e cierpienie zakorzenia nas we wspólnocie, mami wizj¹ wiata elementarnego (s. 153), proponuje powrót na ³ono ¿ywio³u (s. 152), s³awi ufne poczucie uczestnictwa, bycie w zgodzie z natur¹ wszechrzeczy, bez potrzeby wy³uszczania sobie i innym «zasady», na jakiej zgodnoæ ta siê opiera (s. 154). Muszê przyznaæ, i¿ wezwania te wydaj¹ mi
siê zaklêciami. Byæ mo¿e rzeczywicie nie pozostaje nam dzi nic innego ni¿ w rozpaczliwym gecie próbowaæ wy³uszczyæ sobie i innym zasady, których wy³uszczaæ nie trzeba. Ale czyniæ tak znaczy ulegaæ intelektualnemu z³udzeniu. Wzywaæ do ufnoci oznacza bowiem wyznawaæ utratê zaufania. Refleksja nad byciem w ¿ywiole wyobcowuje z tego bycia i tylko pod takim warunkiem jest mo¿liwa. Mylê, ¿e zbyt wiele siê wydarzy³o, aby wierzyæ w istnienie natury wszechrzeczy, a co dopiero ufnie w naturze tej uczestniczyæ. Obawiam siê, ¿e dzi sk³adaæ tak¹ propozycjê oznacza wymagaæ zapomnienia o historii, przede wszystkim tej dwudziestowiecznej.
Bielik-Robson zachêca³bym wiêc do lektury Ró¿ewicza. Z wielu powodów. Dlatego, ¿e aby jej zwrot od filozofii do refleksji m¹drociowej sta³ siê wyra-zistszy, powinna czêciej odwo³ywaæ siê do literatury (do tekstów literackich, w tym do Ró¿ewicza, odwo³uje siê chêtnie Taylor w swoich ród³ach podmiotowoci, ksi¹¿ce która ukaza³a siê w³anie w polskim przek³adzie, opatrzona wstêpem przez Bielik-Robson). Tymczasem w Innej nowoczesnoci nawi¹zania takie s¹ rzadkie i bardzo starowieckie, to znaczy nie licz¹ siê zupe³nie z tym, i¿ literatura to twór jêzykowy, a nie tylko ilustracja jakiego filozoficznego zjawiska lub w³aciwoci. Faktyczna nieobecnoæ literatury w takim projekcie, jaki konstruuje Bielik-Robson, jest powa¿n¹ wad¹. Wspominam akurat o Ró¿ewiczu dlatego, i¿ w jego twórczo-ci tak¿e pojawia siê niekiedy nostalgia za jakimi archaicznymi czasami, od któ-rych oddziela nas jednak nieprzekraczalne dowiadczenie Holocaustu. Têsknota ta zostaje wiêc skompromitowana i wyszydzona. Wreszcie Ró¿ewicz tak¿e, jak Bielik-Robson, pos³uguje siê metafor¹ strumienia. S¹dzê, ¿e to w jego dwóch po-ematach Acheron w samo po³udnie oraz Z³owiony (a nie w ra¿¹co deklaratywnych wywodach Bielik-Robson) wychodzi na jaw starodawna i dwuznaczna m¹droæ tej metafory.
Co to znaczy p³yn¹æ? P³yn¹æ to znaczy byæ chwyconym na haczyk i ci¹gniê-tym przed wêdkarza do ujcia. P³yn¹æ to podj¹æ próbê zawrócenia i odkryæ, ¿e nie ma ród³a, z którego wyp³yn¹³ strumieñ. P³yn¹æ to znaczy zorientowaæ siê, ¿e haczykiem jest cia³o, wêdkarz nie istnieje, u ujcia (jak i u ród³a) czeka Nikt. Hak rozrywa usta tylko wtedy, gdy siê szarpiê za ¿y³kê, gdy p³ynê pos³usznie do ujcia ¿y³ka zanika. Szarpanie siê stwarza wêdkarza. P³yniêcie sk³ada siê z samych po-stojów, gdy¿ to nie ja p³ynê, lecz rzeka niesie mnie wraz z innymi do ujcia. Oto nowoczesna wizja nienowoczesnej, archaicznej metafory flux. To, co o metaforze p³yniêcia i zaufaniu do ¿ywio³ów ma do powiedzenia Bielik-Robson, to wishful thinking i ahistoryczne projekcje.
Na tym koñczê. Nadmiern¹ d³ugoæ moich wywodów mogê usprawiedliwiæ tym, i¿ Inn¹ nowoczesnoæ uwa¿am za bardzo wa¿n¹ krytykê postmoderny. Bie-lik-Robson pragnie byæ kim wiêcej ni¿ tylko obroñc¹ starej, dobrej tradycji, lecz to trudne zadanie. Projekt filozofii kondycji ludzkiej jawi siê ciekawie, ale sw¹ wzglêdn¹ wyrazistoæ zawdziêcza przede wszystkim polemicznemu uwik³aniu w krytykê postmoderny. Jeli jednak ksi¹¿kê Inna nowoczesnoæ potraktowaæ jako zapowied, to jest to zapowied ogromnie obiecuj¹ca.