• Nie Znaleziono Wyników

jako „tropiciel wspó³czesnych patologii

Agata Bielik-Robson, Inna nowoczesnoœæ. Pytania o wspó³czesn¹ formu³ê duchowoœci Kraków, Universitas 2000

Ksi¹¿ka Agaty Bielik-Robson Inna nowoczesnoœæ. Pytania o wspó³czesn¹ for-mu³ê duchowoœci to rzecz o du¿ej wartoœci i jeszcze wiêkszych ambicjach. Ambi-cje te sprawiaj¹, ¿e podtytu³, jakim ksi¹¿ka zosta³a opatrzona, okazuje siê myl¹cy. Jest tu wprawdzie mowa o „duchowoœci” (w przyjêtym przez autorkê, nader sze-rokim, sensie duchowoœæ to „wszelkiego rodzaju refleksje nad miejscem cz³owie-ka we wszechœwiecie i jego poczuciem egzystencjalnej orientacji i sensu”, s. 297), ale ma³o „pytañ”. Bielik-Robson z niezachwian¹ pewnoœci¹ siebie ukazuje owo w³aœciwe dla cz³owieka (i utracone przez niego) „miejsce we wszechœwiecie”. Nie w¹tpi w to, ¿e zna remedium na choroby wspó³czesnoœci. Pisze z du¿¹ werw¹, traktuje bez respektu ksi¹¿ki najwiêkszych filozoficznych s³aw. Wydaje siê wrêcz, i¿ si³a jej ataku jest tym wiêksza, z im s³ynniejszym filozofem Bielik-Robson siê mierzy. Autorka Innej nowoczesnoœci postêpuje wiêc zgodnie z w³asn¹, zaprojek-towan¹ poprzez odwo³anie do Harolda Blooma, koncepcj¹ „silnego podmiotu” (s. 122). Podmiot ten funduje siê „na mocy narcystycznej hybris, której Bloom nadaje sens pozytywny” (s. 94). Powstaje w akcie obrony przed wp³ywem, akcie „drapie¿nym i pe³nym rywalizacyjnych napiêæ” (s. 105).

Poprzednicy, przeciw którym Bielik-Robson siê zwraca, to postmoderniœci. Sam¹ siebie autorka nazywa „natural born postmodern” (s. 228), ale mianuje za-razem „dysydentem” (s. 227). Jej bunt wynika z niewiary „w magiczne nadzieje, które rodz¹ siê – dos³ownie – z niczego”. „Bez-gruncie [jak przek³ada Bielik-Rob-son Heideggerowski Abgrund] – jakie jest, ka¿dy widzi” (s. 228). Ten motyw bê-dzie powraca³: autorka nieustannie zapewnia, i¿ sytuuje swoje rozwa¿ania na po-ziomie „ni¿szym” ni¿ filozofia, na popo-ziomie egzystencjalnego konkretu. Upiera siê, ¿e opisuje œwiat, „takim, jakim on jest – a nie takim, jakim chcia³oby siê go widzieæ” (s. 298). Pozostaje przy tym nieczu³a na ten paradoks, i¿ do owego „kon-kretu” przedzieraæ siê musi przez dziesi¹tki, najczêœciej obcojêzycznych, ksi¹¿ek. Nie odzyskuje go wprost, lecz musi nieustannie wydzieraæ z tekstu, grzmi¹c jed-noczeœnie przeciw „tekstualistom”.

Pierwotny odruch filozofa „urodzonego” w kulturze postmoderny to zatem próba uwolnienia siê od wp³ywu postmodernistów. Bielik-Robson jest tu bardzo zdesperowana. Lyotarda dyskwalifikuje w³aœciwie „w przedbiegach”, filozofi¹

jego w ogóle szerzej siê nie zajmuje. Powiada, i¿ Lyotard proponuje „prostack¹ diagnozê” (s. 187), a na dowód przedstawia króciutki wyimek z jego tekstu. Wy-imek ten uznaje za bezcenne i rzadkie œwiadectwo bezwstydu Lyotarda – analizê zastêpuj¹ wiêc s³owa moralnego oburzenia. Dalej za pomoc¹ Lyotarda atakuje Rorty’ego i dla jasnoœci swej tezy pomija fakt, i¿ sam Rorty do Lyotarda siê dy-stansowa³, a nawet odmawia³ jego filozofii jakiejkolwiek wartoœci. Rorty staje siê g³ównym przeciwnikiem Bielik-Robson, która do polemiki z nim wraca wielo-krotnie. W pewnym miejscu postanawia wrêcz zast¹piæ swoich bezradnych wo-bec Rorty’ego mistrzów, Charlesa Taylora i Huberta Dreyfusa (zw³aszcza ten pierw-szy jest wa¿n¹ dla niej inspiracj¹). Obaj w dyskusji z Rortym, któr¹ Bielik-Robson omawia, nie potrafili siê sprawnie broniæ. Na szczêœcie jest Bielik-Robson, która wspomaga ich i w piêciu punktach wyk³ada argumenty, jakich powinni u¿yæ w sporze z autorem Konsekwencji pragmatyzmu (s. 288–294). Pokazuje, ¿e lepiej robi to, czego nie potrafili dokonaæ do spó³ki Taylor z Dreyfusem.

Z wszystkiego, co dot¹d powiedzia³em, wynika, ¿e wysi³ek Bielik-Robson podjêty w ksi¹¿ce Inna nowoczesnoœæ chcia³bym rozumieæ jako próbê wzniecenia k³ótni w rodzinie (autorka sama odwo³uje siê do Freudowskiej metafory „rodzin-nego romansu”). Rozumienie takie pozostaje w niezgodzie z autorsk¹ intencj¹. „Inna nowoczesnoœæ” to nie ponowoczesnoœæ, lecz raczej „nowoczesnoœæ nieno-woczesna” (s. 301). Jakaœ „romantycznoœæ genialna” przeciwstawiana „roman-tycznoœci niskich lotów” (s. 302). Wizja owego nowego romantyzmu rysuje siê jednak mgliœcie. To, co w wywodach Bielik-Robson siê liczy, to krytyka postmo-derny. Krytyka mocna, gdy¿ oparta na ciekawej strategii: na zgodzie z postmoder-nistyczn¹ krytyk¹ moderny i niezgodzie z wszystkim tym, co z tej krytyki wyni-ka, a wiêc przede wszystkim z „prymatem ró¿nicy”. Jest to strategia znakomita, ale niestety Bielik-Robson z trudem potrafi siê w niej utrzymaæ, czêsto prze do „czo³owego zderzenia”, atakuje, ironizuje i kpi. Lecz dlaczego strategiê tê uznajê za trafnie wybran¹? Doskonale ukrywa ona w³aœciwy cel Bielik-Robson, jakim jest ukazanie intelektualnej nêdzy postmoderny. Odrzucaæ prymat ró¿nicy nie zna-czy przecie¿ krytykowaæ jakiœ niemi³y rys postmoderny, lecz uderzaæ w samo sed-no. Wydaje siê, ¿e Bielik-Robson (choæ siê do tego nie przyznaje) zgadzaj¹c siê z postmodernistyczn¹ krytyk¹ moderny i nie zgadzaj¹c z filozofi¹ ró¿nicy, doko-nuje krytyki postmoderny ze stanowiska premodernistycznego! Prawdziwym jej celem okazuje siê napiêtnowanie „patologii znacznie g³êbszej [ni¿ postmoderna]: nowo¿ytnego indywidualizmu, jego mitu separacji” (s. 232). St¹d wynalazek ro-mantyzmu, który jest wedle eufemistycznego wyra¿enia Bielik-Robson, „inn¹ no-woczesnoœci¹”, a w rzeczywistoœci: nienowoczesnoœci¹ w ramach nowoczesno-œci. Ocala bowiem w ramach moderny w¹tki „duchowe”, czyli te wczeœniejsze, premodernistyczne. Z tak rozumianym romantyzmem w bliskim zwi¹zku pozo-staje „teza o resakralizacji” (s. 360), jak¹ stawia Bielik-Robson. To przecie¿ mo-derna (a nie postmomo-derna) mia³a œwiat odczarowaæ! St¹d owo marzenie o zast¹pieniu filozofii przez „refleksjê m¹droœciow¹”, która na nowo „powoli uczy siê tego, co doskonale zna³a przedfilozoficzna m¹droœæ” (s.133). St¹d pochwa³a „archaicznej

metafory flux” (s. 157). I st¹d pewien rys pesymistyczny filozofii Bielik-Robson: romantyzm owe g³êboko premodernistyczne têsknoty, których obronie autorka po-œwiêca swoj¹ ksi¹¿kê, zaspokoiæ potrafi „tylko tymczasowo, nietrwale i zastêpczo” (s. 302).

Dlaczego twierdzê, i¿ projekt Bielik-Robson jest w gruncie rzeczy postmoder-nistyczny? Dlatego, i¿ owo nietrwa³e ukojenie, jakie dawaæ ma romantyzm, wy-daje mi siê mitem i to mitem specyficznie postmodernistycznym (rzecz charakte-rystyczna, ¿e nie marzy o takim ukojeniu wierny modernizmowi Habermas). S³awiona przez Bielik-Robson archaiczna ufnoœæ wobec „¿ywio³u, jakim jest ist-nienie” (s.133) to projekcja wynikaj¹ca z przera¿enia wspó³czesnoœci¹ widzian¹ jako patologia (przera¿enia nie doœæ jednak szczerego, o czym nieco dalej). Wy-móg „krytyki prawdziwie fundamentalnej” (s. 363), który stawia sobie Bielik-Rob-son, nie jest wcale odpowiedzi¹ na zniszczenia, jakich jakoby dokonuje postmo-derna. Na odwrót: wymóg ów postuluje jako warunek swojej mo¿liwoœci diagnozê ruiny i tylko dziêki za³o¿eniu, i¿ poprzedza go stan ruiny, nabiera wyrazistoœci.

Zwróæmy uwagê, ¿e o tym, jak g³êboki jest „kryzys” i jak wielkie zniszczenia, decyduje doraŸna potrzeba perswazyjna. Gdy Bielik-Robson przystêpuje do (bar-dzo ciekawej!) rozprawy z projektami etycznymi Zygmunta Baumana, dostrzega tylko „pobojowisko ró¿nicy” i „zwyk³¹ destrukcjê”. Kiedy indziej – gdy od kryty-ki przechodzi do w³asnych propozycji – zapewnia, i¿ „podstawowa struktura na-szej umys³owoœci nie zmieni³a siê od czasów Biblii” (s. 359). Raz wiêc zaprzecza istnieniu ci¹g³oœci, raz ci¹g³oœæ dostrzega. Podobnie zmienna bywa ocena post-moderny. Raz postmoderna okazuje siê „w koñcu doœæ subteln¹ formacj¹ my-œlow¹” (s. 161), kiedy indziej objawia jako „zwyk³y be³kot” (s.167) lub „koncep-tualne bezho³owie” (s. 163). Wahania tego nie objaœnia, u¿ywany niekiedy przez Bielik-Robson, koncept „popularnej postmoderny”. Nie wiadomo bowiem, kto mia³by nale¿eæ do tej „niepopularnej”, „doœæ subtelnej” postmoderny, skoro Bielik-Robson nie szczêdzi ostrych s³ów krytyki ani Lyotardowi, ani Derridzie (wedle jej ironicznego wyra¿enia „tekstualne zabawy Derridy” to zaledwie „lu-dyczny substytut twórczoœci” – s. 129). W sumie nie wiadomo, czy do nurtu „nie-popularnego postmodernizmu” nale¿y ktokolwiek poza Rortym. Opozycja, która siê tu pojawia, jest jednak bardzo charakterystyczna. Sama Bielik-Robson zajmu-je siê duchowoœci¹, czyli mówi „o rzeczywistoœci zbawienia i potêpienia” (s. 290) oraz wprowadza do filozofii „¿ywe doœwiadczenie” (s. 209). Postmoderniœci na-tomiast wol¹ siê „awanturowaæ w rejonach ró¿ni ni¿ borykaæ z troskami tego œwiata” (s. 341, przypis 49).

W swej ksi¹¿ce Bielik-Robson robi wiele, aby powœci¹gn¹æ w³asn¹ polemiczn¹ pasjê, ale wszêdzie wyczuwalny jest znajomy ton, który tak wyraziœcie wychodzi na jaw w polemice z ksi¹¿k¹ Micha³a Paw³a Markowskiego o Nietzschem. W tym tekœcie, który do ksi¹¿ki nie wszed³, lecz stanowi jej cenne pendant, oskar¿a Bie-lik-Robson Markowskiego o to, ¿e ten dokonuje „fotelowej awantury tekstualnej” („Res Publika Nowa” 1998, nr 10, s. 44, 45) oraz powtarza „tezy, które na zacho-dzie funkcjonuj¹ od lat”. Gzacho-dzie inzacho-dziej („Kurier Wydawniczy” 1998, nr 48) powie

wprost, ¿e dziœ chodzi o to, aby nie pisaæ takich ksi¹¿ek, jak Filozofia interpretacji Markowskiego, gdy¿ nie nale¿y „wchodziæ w jêzyki oferowane przez ludzi ukszta³-towanych przez zupe³nie inne doœwiadczenie”. Niestety, nie s¹dzê, aby Bielik-Rob-son robi³a coœ innego. Tak jak jej recenzja ksi¹¿ki Markowskiego by³a apodyk-tyczn¹ odpowiedzi¹ na apodyktyczne sk³onnoœci Markowskiego (o wiele bardziej jednak widoczne w jego pierwszej ksi¹¿ce o Derridzie), tak Inna nowoczesnoœæ pod pewnym wa¿nym wzglêdem niczym nie ró¿ni siê od ksi¹¿ki Markowskiego o Nietzschem. Bielik-Robson równie¿ przywo³uje ca³¹ galeriê zachodnich auto-rów (tyle ¿e ubo¿sz¹, bo g³ównie z³o¿on¹ z myœlicieli anglosaskich). Nie chcia³-bym byæ Ÿle zrozumiany – owe odwo³ania uwa¿am za wielk¹ zaletê jej ksi¹¿ki. Chodzi mi tylko o to, ¿e Bielik-Robson pozostaje g³ucha na charakterystyczn¹ dla m³odego pokolenia polskich konserwatystów dwuznacznoœæ: korzysta ca³ymi gar-œciami z myœli zachodniej, g³osz¹c wszem i wobec, i¿ zachód jest zdegenerowa-ny i u¿ywa „bolszewickiego” jêzyka (s³owo u¿yte przez Bielik-Robson w wywia-dzie dla „Kuriera Wydawniczego”). Ocena ta ³¹czy siê z pogl¹dem, i¿ trzeba zdrowe polskie tradycje przed tym zepsuciem chroniæ. Oto owa „nieszczeroœæ”, o której wczeœniej wspomina³em.

W jaki sposób Bielik-Robson korzysta z obcych jêzyków poka¿ê na przyk³a-dzie. Wiele mam sympatii (podobnie jak Bielik-Robson) dla konserwatyzmu Oake-shotta, ale pozostaje dla mnie jasne, i¿ jego konserwatywna wizja nie ró¿ni siê niczym od liberalnej wizji Rorty’ego, o której tak k¹œliwie wyra¿a siê Bielik-Rob-son: jest elitarna i uzasadniona tylko na gruncie brytyjskiej kultury politycznej. W streszczeniu Bielik-Robson Oakeshott jawi siê jako apologeta bli¿ej nieokre-œlonych dobroczynnych nawyków i zwyczajów, gdy tymczasem przyjmuje on za coœ oczywistego nieprzerwan¹ liniê ci¹g³oœci angielskiej demokracji, instytucji, prawa i tradycji. Bielik-Robson woli jednak nie pamiêtaæ o tym, co Oakeshott nazywa nieprzerwan¹ lini¹ rodowodu, gdy¿ wówczas wysz³oby na jaw, jak obcy polskiemu doœwiadczeniu jest jêzyk Oakeshotta, na jak odmiennym gruncie wyra-sta i jak odmiennej historii jest wyrazem. Nie wiem ponadto, jak ³¹cz¹ siê inspira-cje p³yn¹ce od Oakeshotta z tymi, które p³yn¹ od Harolda Blooma. Konserwatysta to bowiem, jak mówi Bielik-Robson przy okazji rozwa¿añ nad Oakeshottem, „cz³o-wiek ³agodny, melancholijnie przywi¹zany do œwiata w³asnego dzieciñstwa, po-s³uszny obyczajom i niepisanym regu³om, w które wdro¿ony zosta³ za m³odu i których nie podwa¿a” (s. 150, przypis 11). Jak ta wizja ma siê do wizji „silnego podmiotu”, podmiotu rywalizuj¹cego i walcz¹cego, któr¹ rysuje Bielik-Robson w œlad za Bloomem? Zreszt¹, jak mo¿na siê domyœliæ, tak¿e Blooma musi przed-tem poddaæ „puryfikacji”. Dobry Bloom to jest ten z Anxiety of Influence, z³y z Agon. Towards a Theory of Revisionism. Tu znów muszê siê zastrzec: nie wi-dzia³bym w tym nic dziwnego, ¿e Bielik-Robson musi najpierw skonstruowaæ takiego Blooma, którego chce wykorzystaæ. Czyni to jednak ukradkiem i wydaje siê byæ daleka od myœli, i¿ to, co robi, jest tylko jedn¹ z mo¿liwych interpretacji. Wspomina³em ju¿, ¿e Bielik-Robson chodzi o to, ¿eby nie uprawiaæ filozofii, lecz snuæ „refleksjê m¹droœciow¹, której zadaniem jest podsuwaæ jednostce

mo-dele dobrej egzystencji” (s. 167, przypis 21). To bardzo stare odró¿nienie i bez w¹tpienia piêkna ambicja, lecz nie wiem, czy mo¿liwa dziœ do spe³nienia? Myœlê, ¿e nie owo „podsuwanie” decyduje o du¿ej wartoœci ksi¹¿ki Agaty Bielik-Robson, lecz co innego: jej ksi¹¿ka to podjêta w jêzyku filozofii propozycja zmiany tego jêzyka. Zawiera kilka ciekawych, krytycznych analiz pogl¹dów wspó³czesnych filozofów i przedk³ada kilka godnych pamiêci innowacji jêzykowych (nie uwa-¿am jednak za fortunn¹ innowacjê wyra¿enia „refleksja m¹droœciowa”). Zarazem, jak to czêsto bywa, Bielik-Robson ukrywa fakt uzale¿nienia swoich w³asnych tez od krytycznej oceny poprzedników, oceny która przygotowuje grunt pod ich (tych tez) prezentacjê. Wypada wiêc zauwa¿yæ, ¿e Bielik-Robson sp³aszcza, zaciem-nia i wyrównuje krajobraz postmoderny (zniekszta³ca Bataille’a wizjê transgresji, sp³aszcza Barthesa wizjê erotyki tekstu, lekcewa¿y Derridê). I nie tylko o postmodernê tu chodzi. Podobne, jak u Bielik-Robson, d¹¿enia pojawia³y siê ju¿ wczeœniej u Bergsona, w niemieckiej Lebensphilosophie, w hermeneutyce, w filozofii dialogu. Autorce nie zale¿y jednak na tym, aby pokrewieñstwa te ujaw-niæ, woli ona podkreœlaæ swe zerwanie z tradycj¹ filozofii nowoczesnej. Wreszcie – w ksi¹¿ce Bielik-Robson niemal nie istnieje polska tradycja humanistyczna. Powstaje wiêc wra¿enie, jakbyœmy dopiero od przywo³ywanych przez Bielik-Rob-son zagranicznych myœlicieli dowiadywali siê, czym jest egzystencja i jak mo¿na broniæ podmiotu. A przecie¿ istniej¹ w polskiej tradycji interesuj¹ce prace, do których Bielik-Robson mog³aby z po¿ytkiem siê odwo³aæ. Myœlê zw³aszcza o pra-cach Marii Janion i jej szko³y. Tymczasem wszystko, czego mo¿emy siê dowie-dzieæ o Marii Janion, zawarte zosta³o w przypisie 72 ze strony 384. Mo¿emy tu przeczytaæ uwagê Cezarego Michalskiego o tym, i¿ Hitler i Stalin byli „galernika-mi wra¿liwoœci”… Dopiero na tak przygotowanym tle Bielik-Robson przedstawia swe cele: przezwyciê¿yæ s³aboœci moderny i nie popaœæ w impas postmoderny. Szukaæ drogi poœredniej miêdzy pych¹ oœwiecenia a nihilizmem wspó³czesnoœci. Dowartoœciowaæ romantyzm i zdj¹æ z niego brzemiê oskar¿eñ o nacjonalizm. Przy-wróciæ pozytywny walor pojêciom lêku, nieautonomicznoœci, przyzwyczajenia. Zast¹piæ pojêcie natury ludzkiej pojêciem kondycji. Wskazaæ drogi do odbudowy wiêzi wspólnotowych. To bardzo du¿o. Byæ mo¿e za du¿o, aby siê uda³o.

Kluczowe dla projektu Bielik-Robson jest okreœlenie „filozofia kondycji ludz-kiej”, czyli ufnoœci dla ¿ywio³u istnienia. Jest to filozofia niefilozoficzna, gdy¿ tylko spo³eczeñstwa tradycyjne (premodernistyczne) „zachowa³y tê g³êboko nie-filozoficzn¹, dwuznaczn¹ m¹droœæ ¿ywio³u” (s. 155). Zarazem filozofia kondycji to filozofia g³êboko ironiczna. Spo³eczeñstwa archaiczne uzyskiwa³y zaufanie dziêki rytua³owi, my dziœ mamy tylko jego substytut: ironiê, pe³n¹ resentymentu i lêku têsknotê za utracon¹ totalnoœci¹, której to têsknocie Bielik-Robson usi³uje nadaæ wartoœæ czegoœ najcenniejszego. Przekonuje ponadto, ¿e cierpienie zakorzenia nas we wspólnocie, mami wizj¹ „œwiata elementarnego” (s. 153), proponuje „powrót na ³ono ¿ywio³u” (s. 152), s³awi „ufne poczucie uczestnictwa, bycie w zgodzie z natur¹ wszechrzeczy, bez potrzeby wy³uszczania sobie i innym «zasady», na jakiej zgodnoœæ ta siê opiera” (s. 154). Muszê przyznaæ, i¿ wezwania te wydaj¹ mi

siê zaklêciami. Byæ mo¿e rzeczywiœcie nie pozostaje nam dziœ nic innego ni¿ w rozpaczliwym geœcie próbowaæ „wy³uszczyæ sobie i innym” zasady, których wy³uszczaæ nie trzeba. Ale czyniæ tak znaczy ulegaæ intelektualnemu z³udzeniu. Wzywaæ do ufnoœci oznacza bowiem wyznawaæ utratê zaufania. Refleksja nad byciem w ¿ywiole wyobcowuje z tego bycia i tylko pod takim warunkiem jest mo¿liwa. Myœlê, ¿e zbyt wiele siê wydarzy³o, aby wierzyæ w istnienie „natury wszechrzeczy”, a co dopiero ufnie w naturze tej uczestniczyæ. Obawiam siê, ¿e dziœ sk³adaæ tak¹ propozycjê oznacza wymagaæ zapomnienia o historii, przede wszystkim tej dwudziestowiecznej.

Bielik-Robson zachêca³bym wiêc do lektury Ró¿ewicza. Z wielu powodów. Dlatego, ¿e aby jej zwrot od filozofii do „refleksji m¹droœciowej” sta³ siê wyra-zistszy, powinna czêœciej odwo³ywaæ siê do literatury (do tekstów literackich, w tym do Ró¿ewicza, odwo³uje siê chêtnie Taylor w swoich ród³ach podmiotowoœci, ksi¹¿ce która ukaza³a siê w³aœnie w polskim przek³adzie, opatrzona wstêpem przez Bielik-Robson). Tymczasem w Innej nowoczesnoœci nawi¹zania takie s¹ rzadkie i bardzo staroœwieckie, to znaczy nie licz¹ siê zupe³nie z tym, i¿ literatura to twór jêzykowy, a nie tylko ilustracja jakiego filozoficznego zjawiska lub w³aœciwoœci. Faktyczna nieobecnoœæ literatury w takim projekcie, jaki konstruuje Bielik-Robson, jest powa¿n¹ wad¹. Wspominam akurat o Ró¿ewiczu dlatego, i¿ w jego twórczo-œci tak¿e pojawia siê niekiedy nostalgia za jakimiœ archaicznymi czasami, od któ-rych oddziela nas jednak nieprzekraczalne doœwiadczenie Holocaustu. Têsknota ta zostaje wiêc skompromitowana i wyszydzona. Wreszcie Ró¿ewicz tak¿e, jak Bielik-Robson, pos³uguje siê metafor¹ strumienia. S¹dzê, ¿e to w jego dwóch po-ematach Acheron w samo po³udnie oraz Z³owiony (a nie w ra¿¹co deklaratywnych wywodach Bielik-Robson) wychodzi na jaw starodawna i „dwuznaczna” m¹droœæ tej metafory.

Co to znaczy p³yn¹æ? P³yn¹æ to znaczy byæ chwyconym na haczyk i ci¹gniê-tym przed wêdkarza do ujœcia. P³yn¹æ to podj¹æ próbê zawrócenia i odkryæ, ¿e nie ma Ÿród³a, z którego wyp³yn¹³ strumieñ. P³yn¹æ to znaczy zorientowaæ siê, ¿e haczykiem jest cia³o, wêdkarz nie istnieje, u ujœcia (jak i u Ÿród³a) czeka Nikt. Hak rozrywa usta tylko wtedy, gdy siê szarpiê za ¿y³kê, gdy p³ynê pos³usznie do ujœcia ¿y³ka zanika. Szarpanie siê stwarza wêdkarza. P³yniêcie sk³ada siê z samych po-stojów, gdy¿ to nie ja p³ynê, lecz rzeka niesie mnie wraz z innymi do ujœcia. Oto nowoczesna wizja nienowoczesnej, archaicznej metafory flux. To, co o metaforze p³yniêcia i zaufaniu do ¿ywio³ów ma do powiedzenia Bielik-Robson, to wishful thinking i ahistoryczne projekcje.

Na tym koñczê. Nadmiern¹ d³ugoœæ moich wywodów mogê usprawiedliwiæ tym, i¿ Inn¹ nowoczesnoœæ uwa¿am za bardzo wa¿n¹ krytykê postmoderny. Bie-lik-Robson pragnie byæ kimœ wiêcej ni¿ tylko obroñc¹ starej, dobrej tradycji, lecz to trudne zadanie. Projekt „filozofii kondycji ludzkiej” jawi siê ciekawie, ale sw¹ wzglêdn¹ wyrazistoœæ zawdziêcza przede wszystkim polemicznemu uwik³aniu w krytykê postmoderny. Jeœli jednak ksi¹¿kê Inna nowoczesnoœæ potraktowaæ jako zapowiedŸ, to jest to zapowiedŸ ogromnie obiecuj¹ca.