• Nie Znaleziono Wyników

Koncept moderacji w partycypacji jest konkretnym narzędziem i nie będzie skutecznie wykorzystywany

xzcksjckdsljfds

to dla Was wszystkich symbolicz-ny moment, ale może można pocią-gnąć nitkę od niego i wciąpocią-gnąć ludzi w „kawę” – może ktoś zrobił zdjęcia w trakcie tego pożaru i teraz można je pokazać w formie wystawy na klatce? Takie rzeczy ktoś musi zacząć, a nie zawsze ktoś taki jest na miejscu. Być może to właśnie jest nasza – organiza-cji pozarządowych – rola: wspieranie liderów lokalnych społeczności i po-jawianie się tam, gdzie tego naturalne-go lidera nie ma, z „okrągłym stołem”. Tworzenie warunków i przestrzeni do symbolicznego momentu otrzymy-wania i zrównyotrzymy-wania się ludzi w spo-łeczności lokalnej, wobec wspólnych potrzeb czy celu. I podkreślanie: „mo-żecie to przysłowiowe podwórko zmienić”.

DW:v Na tym właśnie polega media-cja w partycypacji, łączenie stron tak, żeby się rzeczywiście „kochały”, świa-domie i mądrze, żeby szanowały swoje prawa. Ja jestem jednak zwolenniczką stawiania okrągłego stołu, a nie pla-nowania gotowców. Okrągły stół jest bardzo symboliczny i wszyscy jeste-śmy przy nim równi. Daje możliwość rozpoczęcia rozmowy – przez każdego, bez względu na to, czy do „nas” pasuje czy nie. Jest otwartym zaproszeniem do budowania więzi, pierwszym kro-kiem do partycypacji w działaniach na rzecz naszej bardzo małej, podwór-kowej, osiedlowej, lokalnej ojczyzny.

KM: Tyle że oprócz faktu, że dziś w

za-sadzie nie funkcjonują takie miejsca jak świetlice i kluby osiedlowe, mamy też nowy wymiar prywatności. Potrzebu-jemy jej dużo więcej niż kiedyś – nie wpadamy do siebie znienacka, zawsze najpierw dzwonimy, umawiamy się. Ro-dzi się alienacja sąsiedzka. Ostatecznie rzadko się odwiedzamy i mówimy sobie tylko ‘dzień dobry’ w windzie. Aliena-cja i cisza, które mogą być jak moment, o którym często mówisz jako mediator – jak ta cisza w związku po kłótni. Cisza, która jest tłem konfliktu. Źle czujemy się we wspólnocie, ale o tym nawet nie rozmawiamy. Bez wspólnego czasu przy stole, bez zdefiniowania, o co nam chodzi, proces ten nie pójdzie dalej, nie zamieni się we wspólne działanie. DW: Czyli partycypacja w tworzeniu rzeczywistości społeczności lokalnej jest według Ciebie jednak wspólnym piciem kawy.

KM: Nie sądzę, żebyśmy my, specjaliści, animatorzy życia społecznego, mogli „robić” tę lokalną partycypację inaczej. DW: To mi się kojarzy z mechanizmem „rozwijajmy partycypację, bo musimy”. Bez poznania się nawzajem, otwarto-ści, taka partycypacja odgórna, naka-zana, zaplanowana nie wypali. Nie mo-żemy zróżnicowanej grupie społecznej narzucić naszych norm i wartości, bo nie powstanie tak grupa ludzi, którzy współtworzą coś i o czymś współdecy-dują, po czym są za to współodpowie-dzialni. Żaden proces partycypacyjny

xzcksjckdsljfds

119

kontekście rzecz, między słowami: że partycypacja to jest proces. Wystawie-nie stołu Wystawie-nie oznacza, że ludzie wyjdą z domów, spotkają się i coś zaplanują. Raz przyjdzie ktoś, innym razem ktoś następny. Dobre, długofalowe relacje w sąsiedztwie muszą być budowane jak małżeństwo. Nie działają tak jak Las Vegas – dziś Cię poznaję, jutro bierzemy ślub. Zdrowe, pełne relacje rodzą się pomału. Taka relacja w par-tycypacji, relacja ludzi, którzy będą coś potem razem robić, jest pewnym mitem, legendą, która nie powstaje od pstryk-nięcia palcami. Myśląc o Elementarzu... i jednocześnie o procesach partycypa-cyjnych, musimy być świadome faktu, że nic się nie zdarzy od razu, nie ma na to gwarancji, że jak się nie udaje, nie działa, trzeba szukać innych rozwią-zań, szukać relacji indywidualnych, które rozwiną się w relację grupową, dać ludziom coś innego, co potrzebują. Jak w bibliotekach sąsiedzkich – lu-dzie najpierw przychodzą po książki, ale ktoś w nich jest, jest kawa, ciastko i zaczyna się dziać, a potem jeden przy-prowadza drugiego.

KM: Takie miejsca potrzebują czasu i - co za tym idzie - środków. Więc za takim Elementarzem struktur i

prze-strzeni miłości lokalnej powinien iść

elementarz Jak robić to systemowo?. Jak pracować w tych miejscach i skąd wziąć na nie środki, długofalowo? O ile dużo mówi się w Polsce o metodach animacji, tu, we Wrocławiu, zupełnie brakuje odpowiedzi na pytanie, jak ją

nie może być tak wyreżyserowany, ale może być zaanimowany poprzez sym-patię międzysąsiedzką, dobre uczucia, fale przyjaźni, dobre relacje.

KM: Zgadzam się z Tobą, ale... nale-ży pamiętać, że funkcjonujemy dziś w kilkunastu rolach społecznych na raz i większość z nas nie chce być wy-łącznie częścią wspólnoty sąsiedzkiej. Wiedząc o tym fakcie, a jednocześnie zabiegając o aktywność obywatelską mieszkańców miast, należy stwarzać warunki do zaistnienia i rozwoju in-nych wspólnot. A do ich istnienia po-trzebne są wspomniane już przez nas wcześniej „struktury i przestrzenie miłości” – straże pożarne, biblioteki, czy orkiestry dęte w szkołach, świe-tlice, domy kultury, kluby osiedlowe, centra lokalne, itp. Chciałabym utwo-rzyć Elementarz struktur i przestrzeni miłości lokalnej i zaprosić wszystkich chętnych do współpracy przy nim, wy-najdywania tych struktur i następnie ich współtworzenia.

Wydaje mi się, że ich osią jest mit za-łożycielski – symboliczne momenty, filary, o których dziś rozmawiamy i przestrzeń, która nie kończy się na podwórkach. Ogromny potencjał mają tu zapomniane miejsca w mieście – za-jezdnie, fabryki, dawne szpitale. Prze-strzenie, które można zaadaptować do nowych ról i nadpisać nową tożsamość na pamięć o ludziach i wydarzeniach tych miejsc.

DW: Powiedziałyśmy już ważną w tym

xzcksjckdsljfds

finansować, pamiętając, że to praca na lata – i to w sposób pozwalający na eksperymenty. Od razu przychodzi mi na myśl nierówność. Współodpowie-dzialność za taki proces nie jest rów-na i przyjęło się już, że właściwie leży po stronie mieszkańców. To oni mają partycypować w procesie zmiany oto-czenia wokół siebie. Jak tego nie robią (a nie robią, bo nie są do tego gotowi), „to trudno, ich problem, zrobimy mia-sto bez nich”. Zupełnie nie pojawia się pytanie, w jaki sposób całe mia-sto powinno brać odpowiedzialność za partycypację mieszkańców w jego tworzeniu w sposób uwzględniający nierówność zasobów. Nie podtrzy-maliśmy też toposu takiego działania. I nie chodzi tu o obowiązek organizo-wania konsultacji społecznych (czyli najtrudniejszej formy partycypacji), ale o warunki systemowe, które tę współodpowiedzialność i partycypa-cję zapewnią. A wystarczy się rozej-rzeć, otacza nas dużo dobrych praktyk. Mi najbardziej podoba się nowojorski procent na sztukę – zasada przezna-czania 1% każdej inwestycji publicznej na sztukę czy kulturę w przestrzeniach publicznych, dostępną dla wszystkich. Jest to bardzo sprytny pomysł na bu-dowanie przestrzeni dla wspólnoty! DW: Dla mnie najważniejsza jest za-wsze potrzeba, w tym przypadku po-trzeby mieszkańców. Zobacz, widać to nawet w twojej wypowiedzi. Mówisz „mi się podoba”. Ale czy mieszkańcy mają taką potrzebę? Wiesz, dlaczego

to ich potrzeba jest tu ważna? Dlatego, że my sobie pójdziemy z miejsca, w któ-rym pracujemy – ja na swoje Nadodrze, Ty na swoje obrzeża Wrocławia, a oni zostaną z konkretną decyzją płynącą z jakiegoś zanimowanego wspólnego działania i z jej konsekwencjami. Za-pytajmy ich, czego chcą, a samorząd niech tworzy mechanizmy wspierające zaspokajane tych potrzeb. Kiedy ostat-nio robiłam konsultacje podwórkowe w trudnym wrocławskim „trójkącie ber-mudzkim” poświęcone bardzo fajnym instalacjom artystycznym, które po-wstały w ramach ESK, mieszkańcy pod-powiadali, że „to bardzo fajny pomysł, na pewno się przyda, ale dlaczego naj-pierw nie naprawią drogi”? „Dlaczego nie zrobią czegoś dla dzieci?”. Cenne. Dziur by artyści pewnie nie zasypali, ale podpowiedź, żeby projektować dla dzieci, których tutaj jest dużo i nie mają co robić, mogła być dla nich bardzo cen-na.

KM: Myślę, że te dwa konteksty się nie wykluczają. I wracamy do kwestii równości. My – mieszkańcy - operuje-my czasem, umiejętnościami, emocja-mi i potrzebaemocja-mi. Samorządy emocja-miejskie i biznes operują natomiast prawem, kapitałem, zasobami i infrastrukturą. I równość musi dotyczyć wykorzysty-wania tych potencjałów do rozwoju lokalnego.

DW: Podstawowe potrzeby są kluczo-we w kontekście równości. Musimy też pamiętać, że część mieszkańców ma je

xzcksjckdsljfds

121

miało ważny wymiar tożsamościowy, bo opowiadało się przy nim historie. I dziś też warto się ukorzeniać. Powsta-je Powsta-jednak dużo nowych osiedli, Powsta- jeste-śmy dużo bardziej mobilni, co utrudnia proces budowania relacji sąsiedzkich i podejmowania wspólnych działań na rzecz najbliższego otoczenia. Wpro-wadzając się do wynajętego mieszka-nia, nie mam potrzeby się integrować, poznawać tej przestrzeni, bo zaraz ją opuszczę. Ale wydaje mi się, że właśnie dlatego, że mamy już nowe rytuały ży-cia miejskiego, musimy szukać nowych wzorów partycypacji temporalnej, „na chwilę”. Jestem mieszkanką Wrocła-wia, w przeciągu 19 lat mieszkałam w 11 miejscach. Starałam się je poznać, choć może dlatego, że mam duszę socjolo-ga. Zastanawiam się więc, na ile inni ludzie zmieniając mieszkanie, starają się poznać nowych sąsiadów i myślą o odpowiedzialności za miejsce. Bo to ona, wznosząc się poziom wyżej, budu-je nam klimat miasta.

KM: Kluczem do tych nowych prak-tyk jest być może „prywatny interes”, który może być zaspokajany poprzez wspólne działanie. Już dziś niektó-rzy mieszkańcy miast szukają takich metod samoorganizacji. Pojawiają się kooperatywy spożywcze, grupy za-bawowe, banki czasu, miejsca na pół społeczne, na pół komercyjne – jak kawiarnie, spółdzielnie socjalne, a na-wet grupy dyskusyjne, których punk-tem odniesienia jest najbliższa okolica i które stają się motorem do

sponta-dużo większe od innych, bo osiedle czy dzielnica, w których mieszkają, są np. peryferyjne, a przez to niedoinwesto-wane. Bywa i tak, że społeczność lokal-na to specyficzlokal-na grupa społeczlokal-na.

KM: Bo równość w procesach partycy-pacyjnych nie polega na tym, że każ-dy ma po równo, a na wykorzystaniu zasobów, jakie każdy z nas wnosi do nich i niwelowaniu barier w dostępie do uczestnictwa w nich na poziomie adekwatnym do potrzeb każdego uczestnika tych procesów. I w każ-dym procesie partycypacji jest to klu-czowe. Ale chciałabym odejść teraz od praktycznych aspektów partycypacji i przejść do tych psychologicznych czy mentalnych. Kawa czy świetlice, o których mówiłyśmy, są doświad-czeniem wspólnotowym pokolenia naszych rodziców. I z różnych powo-dów, także zmiany systemu, nie są już praktykami wspólnot naszego poko-lenia. Zastanawiam się, na ile zmiana ta tworzy przestrzeń nowych narracji społecznościowych... Czy jesteśmy w momencie dobrym na odtwarzanie, czy może na budowanie od nowa? Co o tym myślisz?

DW: Myślę, że warto pójść częściowo po śladach. Nasi dziadkowie, rodzice utworzyli nam wzory zachowań wspól-notowych, ale my już nie będziemy wspólnie drzeć pierza, bo kupujemy syntetyczne kołdry. Nie zmienia to fak-tu, że możemy się spotykać w sąsiedz-twach i robić inne rzeczy. Darcie pierza

xzcksjckdsljfds

nicznych interwencji w jej przestrzeni. Partycypacja zaczyna się w tych miej-scach w dyskusji.

DW: Użyłaś określenia „partycypacja w dyskusji”. Często słyszę od aktywi-stów, w środowisku ruchów miejskich, praktyków partycypacji, że jest „za dużo gadania i nic za tym nie idzie, nie przekłada się na działanie, że dość roz-mów”. A ja myślę, że nigdy nie jest dość rozmów, ani spotkań. I partycypacja w dyskusji jest bardzo ważna, bo ozna-cza poznawanie nowych „stolików dys-kusyjnych” i ludzi. Dyskusja powinna iść równolegle z działaniem. Ewaluacja tego, co robimy, jest bardzo ważna, ale nie ucinajmy dyskusji. Nie mówmy: „ja już o partycypacji wiem wszystko, od-mieniłem ją przez wszystkie przypadki, w związku z tym mi się już nie chce”. Bo może do rozmowy właśnie dołączył ktoś nowy i to on wniesie coś warto-ściowego.

KM: Może powinniśmy więc przemie-nić to dyskutowanie w eleganckich pomieszczeniach konferencyjnych w proste, ale atrakcyjne praxis… Może nie w darcie pierza, ale np. potańcówki z lemoniadą, spacery pamięci, bazary śniadaniowe itp.?

DW: Wiesz, co jest ważne? Żebyśmy się lubili. Żeby te przestrzenie konfe-rencyjne nie były przestrzenią do wy-głaszania swojej racji, ale wstępem, zaproszeniem do wspólnie realizowa-nych zadań. Ale żeby miało to rację

bytu, musimy poznać się jako osoby, polubić, wyjść z ciasno ustawionych rzędów i ról.

KM: Przypomina mi się coś, o czym mówiła kiedyś uczestniczka jednego z naszych warsztatów – Mastermindy. Kobiety sukcesu spotykają się z inny-mi kobietainny-mi w kawiarni i rozmawia-ją, opowiadają o swoich problemach i pomysłach, dzielą się doświadczeniem i radami, wspierają. Ta formuła między-pokoleniowości, wspierania, uczenia się od siebie tu i teraz, działania wspólnie bardzo mi się podoba. O właśnie! I takim modelom mógłby być poświęcony ele-mentarz nr 3, który podpowiadałby, jak zrobić sobie aktywną wspólnotę. Takie

DIY partycypacji i wspólnoty lokalnej

dla przekonanych.

DW: I wiesz, co jest do tego jeszcze po-trzebne? Tak jak mówiłam – trzeba lu-bić ludzi. Nie rywalizować z nimi. A jak to jest w trzecim sektorze w Polsce? System grantów stworzył sytuację kon-kurencji między NGO-sami i w związku z tym nie bardzo się lubimy, traktujemy się jak rywale. Trudno przejść z tego schematu w schemat współpracy, lu-bienia się nawzajem.

KM: Proponuję więc, żebyś napisała też

Elementarz wartości w partycypacji.

Lubienie się, rozmawianie, wspólnoto-wość, tożsamość, tworzenie relacji, by-cie ze sobą, międzypokoleniowość, bez której trudno mówić o zakorzenieniu… Co jeszcze?

xzcksjckdsljfds

123

ment, mogący prowadzić w wiele róż-nych fajróż-nych stron. Konflikt może być bardzo konstruktywny.

KM: Konflikt to emocje... A my żyjemy w czasach poprawności, przeczeki-wania. Ludzie nie potrafią się złościć lub tłumią w sobie złość, co prowa-dzi często do miałkości debaty pu-blicznej. Albo się na siebie wściekamy i wylewamy pomyje, albo tłumimy te emocje w sobie i nie doprowadzamy do konfrontacji i przekształcenia sy-tuacji. Chciałabym, żeby ktoś odzyskał prawa publiczne dla złości – uczył nas złościć się fair.

DW: To się nazywa zarządzanie zło-ścią! Dlatego też m.in. jestem zwo-lenniczką pamiętania o mediacji w partycypacji i ogromnej roli media-tora. Złość jest ludzka, a człowiek jest podstawą budowania jakiejkolwiek relacji i zmiany. Odzyskanie prawa do złości jest ważne, bo zamiatanie pod dywan nic nie daje. Warto pod ten dywan czasem zaglądnąć. W pro-cesach partycypacji jest to bardzo trudne, bo pierwszym krokiem takie-go zaglądania musi być konfrontacja – z interlokutorem, osobami, z który-mi się spotykamy, a ludzie potrafią być bezlitośni. I tu na scenę wchodzi mediator, który zauważa toksyczny proces przemilczania i wspiera grupę z zewnątrz. Nie jest zaangażowany w sprawę, nie boi się więc konfronto-wać takich sytuacji, mówić „zobacz-cie, co się dzieje, nie pójdziemy dalej

DW: Otwartość postaw, czyli podstawa naszych działań edukacyjnych. Żyjemy wśród ludzi i każdy ma prawo być sobą. Tylko wspólnie i akceptując innych, będąc ich ciekawymi, otwartymi na nich, można tworzyć wspólnotę. „Choć czasem nie podoba mi się, jaki jesteś, ciekawi mnie, dlaczego taki jesteś”. Pa-trzę więc ponad to, co mi przeszkadza, i szukam tego, co pomoże nam w byciu razem. A jeżeli zamknę się na Ciebie, moja racja będzie najmocniejsza...

KM: Otwartość jest bardzo delikatnym pojęciem w dzisiejszych czasach. My-ślę, że to, o czym mówisz, jest w Polsce znane pod pojęciem szacunku. A sza-cunek wiąże się z miłością, chociaż w tekście przysięgi małżeńskiej – tej cywilnej i tej kościelnej – nie ma słowa o szacunku. Dużo pracy przed nami... Z innej beczki - trochę mimo wszystko opowiadamy sobie o sytuacjach i pro-blemach hipotetycznych, wyrwanych z kontekstu. A w sąsiedztwach, jakie znamy, ludzie często tkwią w wielo-letnich konfliktach. Co wtedy? DW: Dobrze potraktowany, przepra-cowany konflikt jest drogą do zmiany, dlatego bardzo go lubię. Lubię też złość, bo jest sygnałem, że coś komuś nie pa-suje, jest niezgodne z jego potrzebami. To pierwszy impuls, żeby wysypać ka-mień z buta. Druga strona (a czasem jest to kilkanaście stron) też to robi i okazu-je się, że mamy przed sobą kupę żwiru. Pytanie jest proste: co z tym robimy? Jest to dla mnie bardzo inspirujący

xzcksjckdsljfds