• Nie Znaleziono Wyników

Rosnące szklane wieżowce i fantastyczne bryły filharmonii oraz teatrów sygnowane przez

poje-dyncze nazwiska „starchitektów” to zabawka

dla bogatych – mniej lub bardziej widowiskowa

ikona miasta, która nie rozwiązuje codziennych

problemów mieszkańców.

067

które odwzajemnia uczucie wszystkich mieszkańców. Triadę tę tworzą demokracja, różnorodność i równość.

W procesie wdrażania w życie koncepcji just city zasada różnorodności powinna obowiązywać na wielu poziomach. Fainstein podkreśla, że trzeba dbać o nią np. przy projektach konsultacji publicznych, uwzględniając w nich przedstawicieli wszystkich zainteresowanych grup i uważając na to, aby grupa najmocniejsza (np. najlepiej sytu-owana) nie zdominowała procesu. Różnorodność powinna dotyczyć również samej zasady projektowania działek miejskich i mieszania różnych funkcji w ich obrębie. Autorka podkreśla, że można dzięki nim ograniczyć niebezpieczeństwo tworzenia przestrzeni monofunkcyjnych o wysokim potencjale przekształcenia w getta lub czę-ści miasta wymarłych w określonych porach dnia, co z kolei może mieć wpływ na zmniejszanie poziomu przestępczości w konkretnych okolicach. Różnorodność po-winna być wdrażana również np. na poziomie poszczególnych budynków czy osiedli – Fainstein jest zwolenniczką mieszania odmiennych typów budownictwa (socjalne-go, własnościowe(socjalne-go, na wynajem) i grup mieszkańców różniących się od siebie pod względem płci, rasy, wieku, dochodów i stylu życia.

Zasada demokracji rozumiana jest przy tym przez nią jako dawanie praw do współ-tworzenia miasta wszystkim członkom społeczności, niezależnie od stopnia ich za-możności, posiadanego wykształcenia czy statusu społecznego. O przestrzeni miej-skiej i wyznaczaniu priorytetów polityk miejskich (transportowych, mieszkaniowych, edukacyjnych, zdrowotnych) nie mogą decydować według niej tylko wybrani. Dlatego tak ważne jest upublicznianie procesu tworzenia takich polityk i włączanie ców w ich współtworzenie. Zasada równości dotyczy natomiast równości mieszkań-ców wobec szans, prawa i dostępu do usług publicznych oraz uczestnictwa w procesie tworzenia miejskich polityk publicznych. Równość wszystkich mieszkańców oznacza wówczas, że niezależnie od wysokości podatków, jakie płacą i warunków, w jakich mieszkają, ich podstawowe potrzeby uznawane są za tak samo ważne, jak potrzeby ich sąsiadów, więc są odpowiednio zaspokajane. Demokracja, różnorodność i rów-ność powinny być, zdaniem Fainstein, podwalinami tworzenia polityk miejskich, a stopień ich realizacji może stać się wskaźnikiem pozwalającym ocenić, jak bardzo miasto dba o tworzenie sprawiedliwej społeczności mieszkańców. Politolożka i urba-nistka nie zgadza się na program minimum – zapewnienia mieszkańcom choćby minimalnej sprawiedliwości. W publikacji The Just City Fainstein przykłada swoje założenia do powojennych realiów trzech miast: Nowego Jorku, Londynu i Amster-damu. Ilustrując je, opisuje konsekwencje wprowadzenia w życie konkretnych aktów prawnych, które miały negatywny wpływ na panujący w danych ośrodkach poziom sprawiedliwości miasta. Przywołuje m.in. nowojorski The Housing Act uchwalony w 1949 r. dzięki lobbingowi republikańskiego senatora Roberta Tafta. Rozwiązanie to było ukłonem w stronę rodzącej się klasy średniej i spowodowało ogromny odpływ

mieszkańców na przedmieścia miast. Szczególnie ucierpieli na tym mieszkańcy dziel-nic śródmiejskich, których nie było stać na wyprowadzkę, a w długiej perspektywie koszty ponieśli również wszyscy mieszkańcy miast, jako że okazało się – co wiemy też z losów wielu współczesnych miast polskich – że suburbanizacja pociąga za sobą ogromne koszty infrastrukturalne, społeczne i zdrowotne.

Powrót architektury zaangażowanej

Choć w niektórych aspektach koncepcja miasta sprawiedliwego może sprawiać wra-żenie kolejnej niepraktycznej idei politologiczno-urbanistycznej, w rzeczywistości jest już wdrażania w życie w ramach wielu toczących się procesów miejskich i w licznych miejscach na świecie, o czym świadczy np. kilkaset wystaw zaprezentowanych w 2016 r. w trakcie XV Biennale Architektury w Wenecji. Upłynęło ono pod znakiem drabiny. Aravena obrazem odpowiedział na pytanie, czym powinna być współczesna architek-tura. Zrobił to, przypominając dobrze znaną niegdyś, ale już trochę przykurzoną foto-grafię. Widnieje na niej samotna kobieca postać w kwiecistej sukience, a pod jej stopa-mi po horyzont rozciąga się wypalona szaro-piaskowa pustynia. To stojąca na drabinie Maria Reiche – niemiecka archeolożka, którą podczas jednej ze swoich wypraw spotkał i uwiecznił na błonie podróżnik Bruce Chatwin. Były lata 70. XX wieku, a Reiche, wów-czas już siedemdziesięcioletnia, wędrowała po pustyni w południowym Peru, taszcząc pod pachą drabinę. Spędziła w tym kraju sześćdziesiąt lat – przyjechała w latach 30. i została aż do śmierci, stając się największą kronikarką i orędowniczką tajemniczych rysunków z Nazca. Te niezwykłe geoglify – gigantyczne piaskowe wzory stworzone na płaskowyżach Palpa, Ingenio, Nazca i Socos – z bliska wyglądają jak pozbawiona zna-czenia plątanina wyrytych w piachu linii. Znajomych kształtów małpy, kolibra, kwia-tów i ryb nabierają one dopiero widziane z wysokości, a Reiche nie miała środków, żeby wynająć samolot, ani innych narzędzi umożliwiających jej stworzenie dokumentacji. Miała jednak prosty, sprawdzony pomysł, który pozwalał na obserwowanie i opisanie geoglifów bez narażania ich na zniszczenie. Udało jej się więc to, co nie wyszło niestety aktywistom z Greenpeace, którzy realizując jedną ze swoich akcji w 2014 r., uszkodzili rysunek kolibra i rozwścieczyli uznających to miejsce za święte Peruwiańczyków. Ar-cheolożka wykorzystywała po prostu w pracy najprostsze rozwiązania.

Aravena nie postulował jednak w Wenecji pospolitego skoku architektów na dra-biny. W swojej autorskiej koncepcji Biennale dał sygnał do zainteresowania się tymi mieszkańcami miast i metropolii, którzy znajdując się w trudnej sytuacji, potrafią za-stosować proste, czasem nieoczywiste rozwiązania, by zaspokoić swoje podstawowe miejskie potrzeby bez poważnych zasobów. Oddał tym samym hołd potędze niedo-borów, dzięki której przestajemy wierzyć w sprawdzone metody i zaczynamy znajdo-Niekochani

069

wać nieoczekiwane rozwiązania. Jak twierdzi Aravena, brak środków finansowych, infrastruktury, profesjonalnej wiedzy czy wykwalifikowanych robotników jest szansą na początek architektury, która na nowo stanie się ważnym głosem w dyskusji o po-trzebach współczesnego świata i narzędziem do wypracowania bardziej sprawiedli-wej rzeczywistości. Na przestrzeni ostatnich dwóch dekad wydawało się bowiem, że architektura to dziedzina, której misja polega na wypowiadaniu się przede wszystkim w imieniu dobrze sytuowanych mieszkańców globalnej Północy, a w leksykonie jej po-jęć niczym mantra powtarzają się słowa wzrost, kapitał, kreatywność i rynek. Tworząc program XV Międzynarodowego Biennale Architektury, Aravena zaproponował zwrot w stronę myślenia o projektowaniu jako odpowiadaniu na realne problemy związane z nierównością społeczną, odpadami, przestępczością, zanieczyszczeniami, migracja-mi, segregacją i katastrofami naturalnymi. Postawił tezę, że dzisiejsza architektura nie powinna być sztuką uprawianą dla połechtania ego jej twórców. Architekci mu-szą według niego zająć się kwestią mieszkalnictwa, budowaniem wspólnot lokalnych, zrównoważonym rozwojem, nieformalnymi obszarami miejskimi i peryferiami, bo są to kwestie interesujące większość mieszkańców miast na świecie. Rosnące szklane wieżowce i fantastyczne bryły filharmonii oraz teatrów sygnowane przez pojedyncze nazwiska „starchitektów” to zabawka dla bogatych – mniej lub bardziej widowiskowa ikona miasta, która nie rozwiązuje codziennych problemów mieszkańców. Jak wiado-mo, z perspektywy czasu „efekt Bilbao”1 można w końcu określić raczej mianem „efektu wydmuszki”, na który nabrało się wiele miast na świecie.

Postulaty te oczywiście pojawiały się również we wcześniejszych wizjach architek-tonicznych, chociażby w latach 70. XX wieku. Na początku lat 80. podobne podejście postulował też m.in. Victor Papanek w swojej słynnej książce Dizajn dla realnego świa-ta. Analogiczne apele pojawiały się również niejednokrotnie w kontekście architektury humanitarnej – m.in. w publikacjach związanych z działalnością Shigeru Bana czy w książce Design with the Other 90%: Cities autorstwa Cynthii E. Smith. Sam Aravena swój najsłynniejszy projekt w nurcie „potęgi niedoboru” stworzył w końcu już ponad dekadę temu. Legendarne dziś osiedle domów dla stu rodzin w Quinta Monroy w Chile składających się z połowy zabudowy (pozostałą część mieszkańcy dobudowywali na własną rękę na przestrzeni lat, w momencie, kiedy mogli sobie na to finansowo pozwo-lić) jego autorstwa powstało w 2003 r. Idea odwrotu od architektury wielkich nazwisk i równie wielkich realizacji krąży więc w powietrzu już od lat. Jeśli jednak wybrzmiała ona podczas Biennale Architektury w Wenecji jeszcze do niedawna uchodzącego za święto architektonicznego samozadowolenia i hołdu składanego ancien régime’owi, to mamy w końcu do czynienia z iście rewolucyjną zmianą na polu architektury. W tej perspektywie najbardziej znamienna w kontekście zamysłu kuratora biennale wydawa-ła się nazwa wystawy we włoskim pawilonie – „Taking care”. Ekspozycja ta opowiada o sposobie, w jaki włoscy aktywiści opiekują się lokalnymi społecznościami

walczący-1 Efekt Bilbao to określenie związane z fenomenem społeczno-ekonomiczno-architektonicznym zapoczątkowanym powstaniem w hiszpańskim Bilbao Muzeum Guggenheima. Walcząc z podupadającą gospodarką (niegdyś Bilbao było ważnym ośrodkiem przemysłowym), władze miasta poprosiły Franka Gehry’ego o zaprojektowanie muzeum. Dzięki temu zabiegowi miasto stało się mekką turystyczną miłośników architektury i sztuki współczesnej. Po spektakularnym sukcesie Bilbao wiele miast na świecie próbowało powtórzyć to rozwiązanie, angażując do pracy słynnych architektów. Próby te zakończyły się jednak porażką. Badacze miejscy zwracają uwagę, że o sukcesie Bilbao nie przesądziła atrakcyjna bryła budynku, a cały szereg podejmowanych przez miasto decyzji i konsekwentne wdrażanie polityk miejskich (w tym społecznej rewitalizacji zaniedbanych dzielnic).

mi z mafią, wykluczeniem społecznym i ekonomicznym, wykorzystując zaprojektowane przez architektów mobilne przestrzenie (5 karawanów dostosowanych do potrzeb róż-nych grup). Architekt staje się zatem „opiekunem” – tym, który dba i tworzy warunki umożliwiające podejmowanie prób wdrażania idei sprawiedliwego miasta w życie.

Niemi bohaterowie

Wiele zespołów zaproszonych przez Aravenę do współpracy przy XV Biennale Ar-chitektury i twórców ekspozycji w narodowych pawilonach oddawało głos niemym bohaterom miejskiego życia. Niekochani (przez miejsce, w którym żyją, ale rów-nież przez resztę społeczności lokalnej czy władze) pokazani w Wenecji to osoby, których włodarze miast różnych krajów nie słyszą i o których chcą zapomnieć. To m.in. bezdomni – miliony ludzi przemieszczających się z terenów wiejskich do miast, dla których trzeba stworzyć łatwe w montażu, tanie i dostępne domy (skalę tego problemu najlepiej ilustrują liczby; zgodnie ze statystykami do takich miast jak stolica Bangladeszu – Dhaka – w ciągu każdej godziny przybywa 50 nowych mieszkańców). To też uliczni handla-rze, tacy jak twórcy durbańskiego targowiska Warwick Junction, o któ-rych opowiadała jedna z ekspozycji na wystawie stałej w Giardini. W środku największego portu RPA, w miejscu opustoszałej magistrali samochodo-wej, stworzyli oni tętniące życiem ser-ce miasta; nieformalne, nieoczywiste targowisko wymykające się prostym kategoriom zachodniego świata „do-brze zaprojektowanej przestrzeni” i przez dekady zwalczane przez lokal-ne władze chcące „ucywilizować” to miejsce. Owi niekochani to też mieszkańcy slumsów – Bombaju, São Paulo, Delhi czy Cape Town, którzy każdego dnia niestru-dzenie tworzą nieformalne miasta dla siebie i swoich rodzin. Do długiej listy nieko-chanych należą też np. porzucone przez państwo i pozostawione same sobie ofiary bańki nieruchomości w Hiszpanii, borykające się z niedokończonymi mieszkania-mi, kredytami nie do spłacenia lub bankructwem w dokumentach – ich losy poka-zano w hiszpańskim, narodowym pawilonie „Unfinished” (Niedokończone). Równie niewidzialnymi osobami są robotnicy budowlani, o historii których opowiedzieli twórcy wystawy „Fair building” (Sprawiedliwe budowanie) pokazanej w polskim pawilonie – Dominika Janicka, Martyna Janicka i Michał Gdak. Zatrudnieni na Niekochani

Dzisiejsza architektura nie powinna być sztuką