• Nie Znaleziono Wyników

Naturalną potrzebą każdego dziecka je st uczestnictwo w grupie, a znaczna część życia upływa mu w środowisku spo­

łecznym, jakim jest klasa szkolna. Zakła­

da się, iż powinna ona być zasadniczym narzędziem socjalizacji, ważna jest zwłasz­

cza ogólna atmosfera klasy, czyli stosunki pomiędzy nauczycielami i uczniami oraz dzieci między sobą. Nie bez znaczenia pozostają relacje rodziców tak z gronem pedagogicznym, jak i z rówieśnikami swo­

ich pociech.

Początek kariery szkolnej staje się zatem istotnym momentem w kształtowa­

niu się osobowości dziecka, bowiem roz­

poczyna się wówczas w pełni świadome porównywanie siebie do innych ludzi, co prowadzi do wyodrębnienia się własnej in­

dywidualności na tle środowiska społecz­

nego — pojawia się obraz własnego ja oraz zdolności do samooceny1.

Na tym tle specjalne miejsce zajmuje literacki obraz szkoły, jaki kreślą w swoich książkach Rene Goscinny i Jean-Jacques Sempe. Wizja to radosnego, szkolnego porządku, ukazanego ściśle według regu­

ły paidialności2 , odnosząca się do dziec­

ka, jego świata oraz punktu widzenia. Tro­

chę tu realistycznych scenek klasowo-lek­

cyjnych, charakterystyki sylwetek pedago­

gów, ale i dostrzeganie absurdalności

„przepedagogizowanego” zachowania do­

rosłych czy wreszcie pełne komizmu opisy dziecięcych bohaterów. Nie znajdziemy tu jednak krytyki, m oralizowania, jedynie określone aspekty rzeczywistości, nieco przerysowanej, ale przez to bardziej kla­

rownej. Czytelnik musi więc niejako sam dokonać wyboru, sam zadeklarować przed sobą, co jest dobre, a co złe3. Rodzi się zatem tą drogą odbiorca świadomy realiów i wartości go otaczających.

I choć to szkoła z zupełnie innego stu­

lecia i dzielą ją z dzisiejszymi kombinata­

mi edukacyjnymi dziesięciolecia, to prze­

cież swoista prawda o uczniach, nauczy­

cielach pozostaje wciąż taka sama.

Nauczyciel jest w spółuczestnikiem tw órczych poszukiw ań i dośw iadczeń ucznia, uczy partnerstw a, otw artości,

Rys. Jean-Jacques Sempe

Rys. Jean Jacques Sempe wskazuje możliwości pokonywania barier

psychicznych w myśleniu i komunikowaniu się ze światem zewnętrznym. Oddziałuje również na motywację poznawczą dziec­

ka, przejawiając postawę facilitującą, to znaczy postawę pełnej akceptacji. W ten sposób stwarza warunki umożliwiające doznanie sukcesu i przyjemności.

Taka bez wątpienia jest nauczycielka Mikołaja, ale jest też często bezradna wo­

bec nadaktywności swoich uczniów. Mio­

ta się wówczas pomiędzy chęcią ochrony jednych chłopców a koniecznością konse­

kwentnego egzekwowania poprawnego zachowania się pozostałych. Wspaniały - i co każdy praktykujący nauczyciel potwier­

dzi - niezwykle prawdziwy jest opis wizyty fotografa w szkole. Paradne pozostają re­

strykcje stosowane wobec agresorów i sys­

tem „pocieszanek” skierowanych do ich

„ofiar”. Na uwagę zasługuje też swoiste zatarcie kar, to nowatorska metoda wycho­

wawcza, ale zgodna z koncepcją wzmoc­

nień pozytywnych, gdzie uniknięcie kary staje się nagrodą. Manipulowanie wzmoc­

nieniami wydawać się może mało peda­

gogiczne, ale - jak się okazuje - jest sku­

teczne, a przecież o to w oddziaływaniu człowieka na człowieka chodzi. Dodatko­

wo podziw budzić musi bezstronność wy­

chowawcy, który nie faworyzuje nikogo, jeśli zasługuje na naganę - nawet jeśli jest to „pieszczoszek Pani”.

[...] panią to zgniewało i kazała za karę Euzebiuszowi odmieniać zdanie: „Nie powinienem odmawiać miejsca koledze, który zabrudził koszulę bułką

z dżemem”. [ . ] Alcest chciał go kopnąć, ale Euzebiusz się uchylił [ . ] i kopa dostał Ananiasz, na szczęście tam, gdzie nie nosi okularów. Mimo to Ananiasz zaczął płakać i krzyczeć, że nic nie widzi, że nikt go nie lubi i że chce umrzeć. Pani go pocieszała, wytarła mu nos, przygładziła włosy i ukarała Alcesta. Miał napisać sto razy: „Nie powinienem bić kolegi, który mnie nie

29

zaczepia i który nosi okulary. - Dobrze ci tak - powiedział Ananiasz, a pani kazała mu też napisać kilka linijek.

Ananiasz był tak zdziwiony, że zapomniał płakać. Pani zaczęła wszystkim rozdzielać kary - wszyscy dostaliśmy do napisania kilka linijek i w końcu pani powiedziała: - A teraz może wreszcie uspokoicie się. Jeżeli będziecie bardzo grzeczni, daruję wam wszystkie kary4.

Strategia okazuje się słuszna, mały narrator powie z niezwykłą szczerością: [...]

bo przecież lubimy naszą panią - jest strasz­

nie miła, kiedy je j nie denerwujemy [M,8].

W każdej strukturze klasowej uporząd­

kowana jest swoiście hierarchia uczniów, uczyniona na podstawie rankingu uzyski­

wanych ocen. W łaściwie nie wiadomo komu ów ranking jest potrzebny, wywołuje jedynie niezdrowe porównania, których najczęściej dokonują rodzice i przynosi w konsekwencji komplikacje życia domo­

wego i szkolnego. Nie inaczej było, kiedy Mikołaj najgorzej napisał klasówkę z ma­

tematyki (Kleofas, pełniący funkcję ostat­

niego ucznia w klasie był nieobecny) ojciec zdecydował, że będzie miał korepetycje z tego przedmiotu. Obraz — bądź co bądź

— indywidualnej pracy z uczniem w domu pozwala jedynie docenić trudy, przed jaki­

mi stoi nauczyciel w klasie. Korepetytor okazał się zupełnie bezbronny wobec po­

trzeb i stylu uczenia się pierwszoklasisty, - Co robicie w szkole? [...] - Robimy ułamki - powiedziałem. - Dobrze - powiedział pan Cazales - proszę pokazać mi zeszyt. Potem popatrzył na mnie, zdjął okulary, przetarł szkła i znowu poparzył na zeszyt. - To co jest dużymi literami na czerwono, to są uwagi pani - wytłumaczyłemS.

W dalszej części opowiadania widzi­

my utrudzonego korepetytora, który raz po

raz ociera sobie pot z czoła, nawet nauka poglądowa nie przynosi efektu, tory kolej­

ki, mające egzemplifikować ułamki, stały się zarzewiem awantury, a odchodzący ko­

repetytor w finale użył nawet mało eleganc­

kiego określenia „chrzanię to”. A sprawa rozwiązała się sama, bo Kleofas wyzdro­

w iał i wrócił na swoje miejsce, miejsce ostatniego ucznia w klasie.

Podobny efekt uzyskał Rosół, tzn. pan Dubon, który — obnosząc się swoim auto­

rytetem wybitnego ucznia w przeszłości — chciał nauczyć chłopców grać na przerwie w dwa obozy. Rosół to nasz opiekun [...]

ma wąsy i lepiej z nim nie żartować [M, 118]. Niestety ze względów personalnych już sam podział na dwa obozy przysporzył wielu nieporozumień.

I znaleźliśmy się wszyscy na jednej linii. Tworzyliśmy niesamowitą drużynę, ale nie było drużyny przeciwnej, więc nie było jak grać. [ . ] - Cisza! - krzyknął Rosół, który był cały czerwony na twarzy. [ . ] Jak który powie słowo, każę mu w czwartek siedzieć w szkole!

Zrozumiano? [ . ] Czy co

zrozumieliśmy, psze pana? - spytał Kleofas. Rosół zrobił się jeszcze bardziej czerwony niż przedtem [...]. - Alcest zaczynaj! - powiedział Rosół. - Jem teraz kanapkę z dżemem - oświadczył Alcest. Rosół przejechał sobie ręką po twarzy i powiedział: - Alceście, ostatni raz mówię, zaczynaj!

Bo inaczej zatrzymam cię w szkole przez całe wakacje! [M, 123]

Ciekawy sposób zorganizowania za­

bawy dzieciom, czyż nie? Zakończony groźbą i to zupełnie nierealną do spełnie­

nia. I nieadekwatną do przewinienia. To taki mały pedagogiczny szantaż, ale jakże wymownie pokazuje bezradność opiekuna.

W sumie jednak zabawa była wyśmienita, wszyscy uczestnicy pobili się, uznając jed­

Rys. Jean-Jacques Sempe nocześnie, chociaż nie pojęli zupełnie jej

zasad, że gra w dwa obozy jest super!

A opiekun? Nawet jego białka oczu zrobiły się cze rw o n e .

Pan Dubon ma jeszcze więcej podob­

nych edukacyjnych sukcesów, w czasie zastępstwa w klasie Mikołajka przeżył tak­

że dramatyczne momenty, a ich finał był niezwykle ekscytujący:

Prawie wszyscy w klasie krzyczeli albo płakali i myślałem już, że Rosół też zacznie płakać, kiedy wszedł dyrektor.

[ . ] - Jeden wije się po podłodze, drugiemu krew się leje z nosa, kiedy otwierałem drzwi, reszta ryczy, nigdy

czegoś podobnego nie widziałem!

Nigdy! I Rosół zaczął targać sobie włosy, ajego wąsy poruszały się we wszystkich kierunkach. Nazajutrz wróciła pani, ale za to Rosół nie przyszedł do szkoły [M,31].

Okazuje się, że praca nauczycielska to nietuzinkowe wyzwanie, podołać mu może jedynie silna, odporna na stres oso­

ba, taka jak nauczycielka Mikołaja. Doce­

nił to nawet wizytator, który żegnając się po zakończonej inspekcji zwrócił się do naszej bohaterki:

- Mam dla pani wiele podziwu - oświadczył. - Jeszcze nigdy, tak jak

31

dzisiaj, nie zdałem sobie sprawy, jak wzniosłą służbą jest nasz zawód.

Proszę nie rezygnować! Odwagi! Brawo!

[M, 48].

W izja relacji nauczycieli i uczniów w opowiadaniach Sempe i Goscinnego jest nacechowana wnikliwą umiejętnością obserwacji rzeczywistości i choć pedago­

dzy wydają się często bezradni, zagubie­

ni i tracą wobec kilkulatków pewność sie­

bie, to przecież nie sposób nie traktować ich z sympatią. Przewaga dzieci wynika z ich wyjątkowych umiejętności bawienia się każdą minutą dnia, ze znajomości sła­

bych stron dorosłych, które potrafią zna­

komicie wykorzystywać w trudnych sytu­

acjach. Najzabawniejsza zatem warstwa książek o Mikołajku mieści się w zdrowej zasadzie zaspokojenia potrzeby przewyż­

szenia dorosłych, którą fundują czytelni­

kowi autorzy.

A szkoła? Czyż może być bardziej przyjazna, skoro spotyka się w niej kole­

gów, z którymi można pokłócić się, po­

śmiać i pobić do woli? Bez robienia sobie krzywdy, ot tak, jak kumpel z k u m p le m . Gdzie ukochana pani pogładzi po głowie i pochwali, ale też zgani, jeśli taka będzie konieczność. Gdzie wreszcie znajdzie swo­

je miejsce i gruby Alcest, mazgajowaty kujon Ananiasz, ostatni w klasie Kleofas, Maksencjusz o kościstych kolanach czy Euzebiusz, który daje świetne fangi w nos.

To szkoła marzeń, warto jej obraz poka­

zać dzisiejszym uczniom, zwłaszcza teraz, kiedy ukazały się całkiem nowe przygody kolegów Mikołaja.

1 A. Birch, T. Malin: Psychologia rozwojowa w zarysie. Od niemowlęctwa do dorosłości, War­

szawa 1999, zob. też: J. C. Coleman, Dojrzewa­

nie, [w:] P. E. Bryant, A. M. Colman (red.): Psy­

chologia rozwojowa, Poznań 1997.

2 Termin używany przez B. Żurakowskiego za Rogerem Caillois, [w:] B. Żurakowski: W świecie poezji dla dzieci, Warszawa 1981, s. 134.

3 Por. A. Baszkowski: Sztuka pisania dla dzie­

ci. „Fakty” 1978, nr 4, s. 10.

4 J.-J. Sempe, R. Goscinny: Mikołajek, prze­

kład T. Markuszewicz, E. Staniszkis, „Nasza Księ­

garnia”, Warszawa 1997, s. 12. Pozostałe cytaty z tego tomu oznaczone zostały w kwadratowych nawiasach literą M i numerem strony.

5 J.-J. Sempe, R. Goscinny: Nowe przygody Mikołajka, przekład B. Grzegorzewska, Znak, Kra­

ków 200S, s. 97 i 99. Pozostałe cytaty z tego tomu oznaczone zostały w kwadratowych nawiasach li­

terą N i numerem strony.

Krystyna Heska-Kwaśniewicz

W SZKOLE