• Nie Znaleziono Wyników

teraturze i filmach, wyławiałam właśnie samotność człowieka po apokalipsie. Szczerze mówiąc jestem całkowicie zaskoczona, kiedy w intuicjach ar-tystycznych odnajduję odpowiedź na moje lęki, głęboko gdzieś zakopane. I odnajduję świat, w którym właśnie to „futuro” powinniśmy zastąpić słowem „teraz”. Takim teraz, w którym żyjemy i niezależnie od tego, czy wybieramy się w podróż, która nas przeniesie o kilkadziesiąt lat w przyszłość, czy kilkaset lat w przyszłość, to żyjemy w tym teraz. Bo nawet w tej wizji świata, gdzie do-świadczamy abolicji pracy, abolicji przyszłości i przeszłości, abolicji mesjaszy i profetów, którzy mają nam tę przyszłość przepowiadać, jesteśmy uwięzieni w teraźniejszości. Nie chcemy żyć w świecie, który jest tak silnie determinowa-ny przez historię, o czym dyskutują prawdopodobnie teraz w Centrum Historii „Zajezdnia” uczestnicy debaty telewizyjnego „Pegaza” na temat powinności artysty w ramach konserwatywno-prawicowego świata.

Nie chcemy, żeby historia nas tak determinowała, ale czy to z lęku, czy to

właśnie z potrzeby uważnego przyglądania się, diagnozowania tego „teraz” bronimy się przed tym wyjściem naprzód. Pokazuje to zbieżność intuicji ar-tystycznych, których przegląd mieliśmy przed chwilą, ale też wczoraj, kiedy cały dzień rozpoczął się od opowieści Krystiana Lupy, mówiącego o schyłku powojennej cywilizacji marzeń i zastępowaniu tych marzeń przez powrót czło-wieka plemiennego, który prowadzi wojnę. Uderzająca jest zbieżność tej wizji ze „Śpiącymi” Mariusa Ivaškevičiusa, obejrzanymi na koniec, w których tak na-prawdę widzę diagnozę tego, co się właśnie teraz dzieje. Czyli naprzemienność zmian – zmiany miłości i zmiany wojny. To jest coś, co pewnie wymyka się badaczom, socjologom, politologom, tym wszystkim, którzy projektują przy-szłość w oparciu o badania. Ale ja wierzę w te artystyczne intuicje i zwłaszcza wtedy im wierzę, kiedy widzę, że one się powtarzają.

Przemysław Witkowski: My jako mieszkańcy metropolii, społeczeństwo

Zachodu jesteśmy jak nowi, wzbogaceni właściciele XIX wiecznego dworku – szczególnie tutaj na terenie Europy środkowej. Dworek jest pięknie odnowio-ny, kunsztownie urządzoodnowio-ny, odbywają się w nim bankiety. Na tych bankietach wymieniamy się uwagami na temat stanu rzeczy. Mnie zawsze w takiej sytuacji interesuje zaplecze tegoż bankietu. W „Świętej rodzinie” Marks podśmiewa się z „Tajemnic Paryża” Eugeniusza Sue. To taka powieść popularna z XIX wie-ku, w której rzezimieszka i prostytutkę wrzuconych w paryskie rejestry biedy ratuje hrabia Gerolstein i krok po kroku rozwiązuje całą sytuację, finansując ogromnymi sumami ich wyjście z biedy, uwikłania w przestępczość. No i Marks stwierdza, że wszystko super, wszystko fajnie, tylko on nie chciałby być pod-danymi księcia Gerolstein, którzy finansują całą tę zabawę w anioła, ratującego tychże biednych ludzi.

189

Sytuacja jest troszkę taka, że snujemy sobie tutaj jakieś rozważania, pada-ją hasła: oddajmy widzom współautorstwo, nawiążmy nowy kontakt, nową wspólnotę, tylko że w praktyce siedzimy w piwnicy i jesteśmy podwójnie w jakiś sposób zgettoizowani, raz, że wobec aktualnej władzy, która promuje konserwatywne, nacjonalistyczne wizje rzeczywistości, a dwa – wobec reszty społeczeństwa. Sama idea zapisów na konferencję jest pomysłem odcinają-cym. Idea Europejskiej Stolicy Kultury pierwotnie polegała na tym, aby uzyskać kontakt z ludnością Wrocławia poprzez użyczenie im przestrzeni i pieniędzy do wykonania iluś tam projektów artystycznych. W praktyce zamieniło się to w zarządzaną odgórnie ekspercką serię wydarzań o lepszej, bądź gorszej jako-ści. I nie jest to wina kuratorów, tylko raczej wizji władz.

W efekcie cała ta dyskusja przypominała, że zacytuję Marcina Świetlickiego, rozmowę w „ogrodzie koncentracyjnym”, w którym siedzimy sobie i jesteśmy w miarę dobrze zapoznani z językiem, tematem i osobami, z którymi konwersu-jemy i mamy podobne wartości, a nie dotyka to w żaden sposób rzeczywistości na zewnątrz. Mam wrażenie, że jeżeli nie zadbamy o tę rzeczywistość mate-rialną, namacalną, to ta przyszłość wydarzy się jeszcze gorsza niż wydarza się aktualna rzeczywistość. Pomijaliśmy przez 25 lat elementy edukacji, elementy redystrybucji, zadbania o to, żeby ci ludzie, którzy mają być widzami, uczest-nikami procesu twórczego, mieli przygotowanie. Słyszałem ostatnio, wczoraj chyba, o kapitale społecznym. Jak możemy mówić o kapitale społecznym, kie-dy stan majątku i pozycji życiowej dużej części społeczeństwa jest tragiczny. Jak to się dzieje, że w centrum dużego miasta nie ma centralnego ogrzewania, jest bruk, jest ogromne zadymienie. Jeżeli rzeczywistość tak wygląda, to jak oczekujemy od tych biednych ludzi, którzy pracują na koszmarnych warunkach, że będą korzystać z kultury?

Miałem wrażenie, to jest optymistyczny wniosek z moich smutnych

rozwa-żań, że im starszy mężczyzna, tym bardziej smutną i apokaliptyczną wizję ry-sował, a im młodsza kobieta, tym bardziej widziałem w tym jakieś dealowanie rzeczywistością, w której żyje. Ona nie musiała być zachwycona tą rzeczywi-stością, ale nie było tam rozłożenia rąk i przerażenia, co to będzie. Raczej było: „tak już jest, to teraz coś z tym zróbmy” albo „róbmy to w tym, co jest”. Życie w lęku wynika raczej z niezrozumienia procesów, niż realnie bycia w nich. Mam wrażenie, że jesteśmy na takim kursie przeciwpożarowym, tylko w momencie, w którym nam już dach się pali. I dobrze, że robimy ten kurs przeciwpożarowy, to bardzo ważne, ale poważnie się spóźniliśmy z tą edukacją i z tym procesem. Czas by wprowadzić w życie to, o czym tutaj dyskutujemy, a nie tylko lękać się, bądź sycić wizją przyszłości.

jeszcze mnie uderzyły à propos tych wizji, czy właściwie diagnoz. Zbigniew Li-bera mówił – i to wywołało żywe reakcje – o możliwej sytuacji artysty, który zo-stanie zamknięty w specjalnym ośrodku i będzie karmiony, żeby być oswojonym wrogiem, bezpiecznym dla polityków. To się właśnie dzieje, miałam wrażenie. Zobaczmy, siedzimy dwa dni w zimnej piwnicy, większość z nas nie zostawia już drugiego dnia płaszcza w szatni, tylko ten płaszcz trzyma pod ręką. Co chwilę, nawet jak jest najbardziej emocjonująca dyskusja, obserwujemy wycieczki po gorącą herbatę albo kawę do bufetu.

W czytaniu scenicznym sztuki „Uśpieni” wystąpiły przede wszystkim aktorki Teatru Polskiego we Wrocławiu, które odeszły z zespołu lub zostały zwolnione. Spektakl Magdy Szpecht oglądaliśmy w nieformalnym miejscu w klubie. Kilka dni temu debata o przyszłości Teatru Polskiego toczyła się w Kinie Nowe Horyzonty, nie mogła się toczyć na widowni teatru, którego dotyczyła. Myśmy już zostali zepchnięci do tego podziemia. Już jesteśmy karmieni tymi ciastkami, śliwkami, gruszkami, kawą i możemy sobie toczyć te debaty. A realne perspektywy dla ar-tysty i realne powinności są wykuwane w tym samym czasie gdzie indziej.

Przemysław Witkowski: Tak. To jest to samo, Magda, co było, tylko bardziej

nago. Zawsze to wyglądało w ten sposób, że to nie miało żadnego znaczenia, tylko teraz ktoś nam uświadamia to prosto w twarz.

Magdalena Piekarska: Ale, żeby nie zostawić nas w poczuciu totalnej klęski,

powiedziałabym, że to, co mi daje nadzieję, to nowa rola publiczności w tym procesie. O tym mówili i Wojtek Blecharz, i Karina Smigla-Bobinski. O takiej roli publiczności, która już nie jest konsumentem, ale coraz bardziej staje się uczest-nikiem. Myślę, że to jest znaczące, że to zabrzmiało właśnie tutaj, we Wrocławiu, równolegle z tym, co się dzieje wokół Teatru Polskiego, kiedy to właśnie publicz-ność teatru wzięła sprawy w swoje ręce. Oczywiście można tutaj przywoływać sytuacje z 1968 roku, przypadek „Dziadów” Dejmka, ale to była inna kwestia. Tam był zapalnik do ruchu politycznego, natomiast tutaj mamy do czynienia z sytuacją, w której konstytuuje się widz jako uczestnik. Nie musi być tak, że to jest dokładnie ten sam widz, który wyjdzie na ulicę bronić praw kobiet. Pewnie w jakieś mierze tak, ale to jest grupa, która ukonstytuowała się w obronie sceny, w obronie spektakli, które chce oglądać. I to daje nadzieję, że z tej piwnicy wyj-dziemy prędzej czy później.

Edwin Bendyk: To ja jeszcze mam tylko pytanie uzupełniające do Przemka

Wit-kowskiego, bo pani tutaj już częściowo na nie odpowiedziała. Bardzo dobrze, że ten kontekst szeroko nakreśliłeś, ale mimo wszystko bym cię poprosił, żebyś powiedział, czy coś tutaj jednak zostało powiedziane. Jeżeli siedzimy w

więzie-191

niu, to w więzieniach powstawały najciekawsze teksty. Gramsci pisał odcięty od rzeczywistości społecznej, najciekawsze jego rzeczy powstały w izolacji. Kant nigdy nie opuścił Królewca, a napisał parę rzeczy, które opisywały rzeczywistość bardzo dobrze, więc pytanie, czy czegoś tutaj dotknęliśmy?

Przemysław Witkowski: Ta uwaga Magdy była dobra, bo tak naprawdę zmiana,

scentralizowanie kilku tematów i kilku zakresów było istotne i gdybyśmy je roz-wijali, to udałoby się coś z tego dla sztuki i jej obecności w rzeczywistości wy-ciągnąć. Raz – zbuntowany charakter teatru, idea konstrukcji dzieła współtwo-rzonego przez widzów, jak w pracy Kariny Smigla-Bobinski, która daje zupełnie inną perspektywę. Dwa – zespołowe tworzenie jest bardzo interesującą formą przenoszenia praktyki reżyserskiej w rzeczywistość innych sztuk. Ta metoda może się świetnie sprawdzić, jednocześnie zachowując autonomię twórczą, ale i też włączając w tworzenie ileś osób, połączonych wspólnym celem.

Pojawiły się też inne ważne tematy. Moim zdaniem przekleństwem jest nie-podważalność polskości jako kategorii w Polsce i nie widzę rzeczywiście sztuki, która by jakoś specjalnie to ruszyła. Bo zawsze ktoś tą polskością szarpie albo ona zupełnie znika. Są zazwyczaj dwie opcje: albo się jest liberałem zglobali-zowanym, propagującym idee uniwersalno-ludzkie, albo ultrakonserwatystą, zanurzonym w narodowo-katolickiej rzeczywistości. Istnieje też trzecia opcja, zupełnie nieużywana, w której zadajemy proste pytanie, po co? Słyszę ciągle o dumie z bycia Polakiem, a ja się zastanawiam, z czego mam być taki dumny?

Magdalena Piekarska: Żeby tego dramatyzmu trochę zdjąć, jest zimno w tej

piwnicy, owszem, jesteśmy tu zamknięci, ale jednak jakieś pożytki z zamknięcia 12 artystów na 24 godziny w tym budynku się pojawiły, więc to wcale nie musi się na niekorzyść sztuki obrócić. Zresztą, nie jestem w stanie całkowicie kategorii polskości odrzucić, ale mamy piękne tradycje tworzenia pod uciskiem… Tylko pytanie, czy wszyscy tworzący są gotowi znaleźć takie narzędzia, które pozwolą im funkcjonować w tej umownie traktowanej piwnicy.

Roman Pawłowski: Bardzo dziękuję za ten krytyczny ogląd naszych

dwudnio-wych starań. Temat piwnicy sam wywołałem mówiąc na początku, że jesteśmy w podziemiach, i że nie jest to przypadkowe, ale wydaje mi się, że to jest genialna sytuacja. Nie ma żadnej presji na nas, nie musimy natychmiast rozwiązać proble-mów polskiej, czy globalnej kultury. Możemy sobie swobodnie w tej piwniczce snuć fantazje i marzenia, ale ponieważ jesteśmy wszyscy ludźmi twórczymi, ak-tywnymi intelektualnie, to te myśli zostają w nas i będą kiełkować. Bardzo głę-boko w to wierzę.

kul-tury, nie spodziewałem się, że świat się zmieni do tego stopnia, ani też, że znaj-dziemy się w tych podziemiach i bęznaj-dziemy tutaj snuli utopijne plany zrewolucjo-nizowania świata. Uważam, że to jest ogromny łup, który zabieram w dziurawym worku po Krystianie Lupie i mam nadzieję, że moje pokolenie przekaże ten łup kolejnym generacjom, mierzącym się z rzeczywistością.

Fantastyczną rzeczą tutaj stało się międzypokoleniowe spotkanie i

generacyj-ny spór, który dawał do myślenia. Być może lęk Krystiana Lupy, i w jakimś sensie też mój, wynika po prostu z długiego trwania, z doświadczenia życia w kilku sys-temach. I z umiejętności przewidywania, do czego może doprowadzić dzisiej-szy prawicowo-populistyczny zwrot w kulturze, w tej szeroko pojętej warstwie symbolicznej. Krystian, który urodził się w latach 40., jeśli dobrze pamiętam, ma absolutnie pełne prawo widzieć i wiedzieć więcej na temat przyszłości. Ale też intuicje młodych artystów są dla mnie niesłychaną pożywką intelek-tualną i powodem, żeby zastanowić się jeszcze raz, na czym to w ogóle ma po-legać. Ciekawa rzecz zresztą się zdarzyła, bo wczoraj rozmawialiśmy o kulturze jako o pewnym narzędziu do rozpoznawania świata i zastanawialiśmy się, jak ono może pracować w przyszłości. A dzisiaj tego narzędzia użyliśmy dokładnie do tego, żeby wejść w głąb naszych fantazji i wygenerować wizję świata, która wynika z naszego dzisiejszego doświadczenia. Myślę, że to jest wspaniałe, takie głębinowe łowienie rzeczy. Zapuściliśmy sieć bardzo głęboko i wydobyliśmy różne dziwne rzeczy. Trochę było tam śmieci, trochę bardzo dziwnych stworów, a trochę naprawdę dobrych ryb, które teraz trzeba zjeść. Także jestem kontent.

Przemysław Witkowski: To może zakończę towarzyszem Mao: „Świat pogrążył

się w chaosie, sytuacja jest idealna”.

193

Podsumowanie konferencji: (od lewej) Przemysław Witkowski, Magdalena Piekarska, Edwin Bendyk, roman Pawłowski.

APPENDIX

„Uśpieni”