• Nie Znaleziono Wyników

31

szego zaangażowania społecznego. Oczywiście to pochłania czas, który inaczej przeznaczyłbym na sztukę, ale daje innego rodzaju satysfakcję. Dzisiaj Litwa jest jak półwysep wolności, otoczony przez dyktatury. Z jednej strony mamy Białoruś, z drugiej Rosję, z trzeciej – Polskę, w której demokracja jest także kwestionowana. W tej sytuacji naturalne staje się, że artyści wykorzystują swój autorytet zbudowany wcześniej, aby zabierać głos w najważniejszych kwe-stiach dla społeczeństwa. Nie uciekną od tego.

Roman Pawłowski: Krystian Lupa twierdzi, że artysta utracił siłę porywania

ludzi. Tymczasem Marius Ivaškevičius mówi o artyście, wykorzystującym swoją wysoką pozycję i kapitał kulturowy do zabierania głosu w imieniu wspólnoty. Weroniko, jak ty byś się odniosła do tego, co proponuje Marius? Czy artysta powinien porzucić pole sztuki i stać się kreatorem wydarzeń społecznych? Czy taka jest przyszłość kultury?

Weronika Szczawińska: Myślę, że pole społeczne to jest właśnie nasz warsztat

pracy. Chciałam się od tego odbić, ale też od tego, o czym mówił Krystian Lupa, to znaczy od wątku marzycieli, bo wydaje mi się to bardzo istotne. Trudno nie podzielać tych pesymistycznych, kryzysowych diagnoz, to jest jasne. Nato-miast, z mojego punktu widzenia pewien obowiązek projektowania przyszłości jest wpisany w to, co robimy jako artyści. Bycie apokaliptycznym prorokiem jest z natury swojej konserwatywne. W jakiś sposób utwierdza lęk, utwierdza

status quo. To oczywiście nie znaczy, że nie powinniśmy mówić o lękach.

Musi-my o nich mówić. Przyjmuję to jako zadanie, wynikające z tego, że powinniśMusi-my zawsze rozpoznać przede wszystkim czas, w którym żyjemy. Zobaczyć, co jest w tym czasie do zrobienia i wychodzić z założenia, że przyszłość już tutaj jest. Projektuje się ją nie poprzez wymyślanie ogromnych planów, tylko rozpozna-wanie mapy potrzeb i idei, które już tutaj są.

W zasadzie każda udana rewolucja społeczna, a wbrew obiegowym opiniom były takie w historii, wychodziła z podobnego założenia. I wtedy zmiana była tylko niewielkim przesunięciem. Wszystkie wielkie wydarzenia były pre-tekstowe. Tak naprawdę najistotniejsze było rozpoznanie się w jakimś polu i akumulacja dążeń do zmiany. Na przykład dla mnie decyzja artysty o silnym zaangażowaniu się w działania społeczne jest właśnie takim projektowaniem przyszłości, jednocześnie wynikającym z jego, jej pozycji.

Wracając do marzycieli: pomyślałam sobie, że być może potrzebujemy ma-rzycieli innego typu. To znaczy mama-rzycieli, którzy na razie nie do końca myślą o wielkich podróżach i budowaniu katedr. Bo też obie te rzeczy, trzeba przy-znać, niezbyt dobrze dla naszej cywilizacji się skończyły. Może warto pomy-śleć o marzycielach, którzy działają na mniejszą skalę. Powinniśmy zacząć

wy-obrażać sobie niewyobrażalne, a jednocześnie zdać sobie sprawę z tego, że w tym momencie dla nas niewyobrażalne są rzeczy najbardziej podstawowe. To znaczy, podstawowe akty obywatelskiego sprzeciwu, na przykład protest przeciwko utowarowieniu każdej części naszego życia, naszego czasu, naszej pracy. Nie wyobrażamy sobie możliwości sprzeciwu wobec modeli, w których funkcjonujemy, pracujemy, zarabiamy. To są bardzo proste rzeczy.

Marzyciele nowego typu, o których myślę, to jest pierwszy krok, powiedze-nie: „zobaczcie, w jak strasznej kondycji znaleźliśmy się, że najprostsze rzeczy związane z podmiotowością są dla nas nieosiągalne, i nikt się przeciwko temu nie buntuje”. W Polsce na przykład takim niewyobrażalnym w strefie publicz-nej gestem jest wyobrażenie siebie i swoich bliskich poza kategoriami narodu. Cały czas mówimy sobie: „Nie, nie, to jest ta zła Polska. Jest też dobra Polska. Dobra tradycja polskości. Pójdźmy jednak pod polskim sztandarem”. Wyobraź-my sobie, że nie idzieWyobraź-my pod tym sztandarem. WyobraźWyobraź-my sobie, że nie śpie-wamy tych starych piosenek. Wyobraźmy sobie, że kiedy mówimy o wielkich Polkach i Polakach, to należy do nich Róża Luksemburg. To jest potwornie trud-ne. My tego w ogóle nie widzimy. Drugą rzeczą jest spokojna dyskusja o tym, jaką rolę odgrywa Kościół w naszym życiu. My nigdy tego nie powiedzieliśmy tak naprawdę wprost. Nigdy nie wskazaliśmy tego pola jako pola opresji. To jest nasze bardzo duże zaniedbanie.

Aby marzyć szeroko i wymyślić wielką przyszłość, zaczęłabym od takich właśnie marzeń bardzo prostych. Widzę w tym naszą rolę, artystów i artystek, w przywróceniu sobie i naszym widzom podstawowego poczucia bezczelnej podmiotowości. Być może to łączy się z tym, o czym mówił Krystian Lupa, że artysta, artystka to jest ktoś, kto mówi, że wie – chociaż tak naprawdę nie wie, wątpi i innych tym zaraża. Wie, ale nie wie – jest rodzajem figlarnego trickstera. I wydaje mi się, że tak powinien funkcjonować. Powinniśmy mówić: „Może-cie, jesteście obywatelami, obywatelkami”. Mam wrażenie, że to nasz podsta-wowy problem, brak podmiotowości. Podam przykład, może banalny, ale dla mnie wiele mówiący. Jakiś czas temu była akcja nagrywania krótkich filmów w obronie Teatru Polskiego we Wrocławiu. Usiłowałam porozmawiać z kilkoma osobami, co do których wydawało mi się, że mogą takie filmy nagrać. Dlaczego tego nie zrobią? I usłyszałam taką odpowiedź: „Bo jesteśmy nikim...”

Krystian Lupa: Że co?

Weronika Szczawińska: „Jesteśmy nikim. My się w tym środowisku nie liczymy,

mamy za niską pozycję”. Przeraziło mnie, że coś, co odbierałam jako środowi-skowy akt solidarności, zostało przez bardzo fajnych i rozsądnych ludzi potrak-towane jako zadanie dla teatralnych celebrytów. Zabrakło podstawowego

po-33

czucia przynależności do grupy. Że to jest też moja sprawa. Mam prawo zabrać głos w tej dziedzinie. Nie muszę siebie od razu pozycjonować w hierarchii, czy jestem kimś, czy nie. Mam prawo to zrobić. To jest moje miasto, mój teatr, mój teren– może kraj. Podsumowując: inni marzyciele, małe kroki, zobaczenie, że przyszłość jest tutaj, na tej mapie, odkrycie nieujawnionych wykluczeń, braku połączeń i konieczności rozpoznania się w tym. To może tyle na początek.

Roman Pawłowski: Dziękuję. Zbigniew, w swoim filmie „Walser”

przedsta-wiasz krajobraz po apokalipsie, w którym ludzkość wróciła do życia plemien-nego. Wcale jednak nie uważasz tego za regres. Wręcz przeciwnie, przedsta-wiasz to jako postęp. Twój film byłby przeciwieństwem tego, o czym mówi Krystian Lupa.

Zbigniew Libera: Rozumiem, że to pytanie jest zaczepką, żebym w ogóle zaczął

mówić, więc po prostu może na razie „Walsera” zostawmy, ale przejdźmy do kwestii, które poruszył Krystian Lupa. Bo ja generalnie zgadzam się z Krystia-nem Lupą. Bardzo mi się podoba to przeciwstawienie człowieka-wojownika człowiekowi-artyście. Ale chciałbym tutaj wprowadzić parę wyjaśnień, spro-stowań. Rozumiem, że w ogólnym szkicu to tak mniej więcej wygląda, jak Kry-stian Lupa przedstawia, ale w rzeczywistości troszeczkę jest inaczej.

Pierwszą formacją, która zamieszkała w Europie nie była formacja człowie-ka-wojownika, ale zupełnie inna. Pisał o tym Piotr Kropotkin, jak wyglądały początki Europy. Ale ja teraz nie będę do Piotra Kropotkina nawiązywał, tylko do Hegla. To trochę zapomniany i niemodny filozof, a jednak radziłbym do niego wracać. Hegel opisuje sytuację, w jakiej powstał ten człowiek-wojow-nik. Europa we wczesnym średniowieczu składała się z wiosek, zamieszkałych przez łagodnych ludzi. Do tych wiosek przybywały plemiona agresywnych wojowników, którzy proponowali ochronę. A jeśli by tej ochrony mieszkańcy nie przyjęli, no to po nich.

Taki wojownik uznaje za sprawiedliwe tylko to, co wyniknie z kontaktu z innym, równym jemu wojownikiem, czyli kimś, kto nie ceni życia tak bardzo

Krystian lupa mówił o lęku przed wojną, który

ja też odczuwam. ale uświadamiam sobie, że ta

wojna właśnie już trwa. to nie jest tak, że dopiero