• Nie Znaleziono Wyników

napisała i zilustrowała Benita Plezere-Eglīte adaptacja i uzupełnienia Valters Nollendorfs

Zdarzyło się to 25 marca 1949 roku, w pierwszy dzień szkolnych ferii wiosennych, w niewielkiej wiosce Annenieki na zachodzie Łotwy. Tego dnia dzieci mogły pospać dłużej, lecz gdy jedenastoletnia Nita otworzyła oczy, pierwszym, co zobaczyła, byli uzbrojeni mężczyźni nakazujący jej rodzinie spakować rzeczy i się wynosić. Żadnych wyjaśnień, tylko krzyki: Szybciej, szybciej! Ciężarówką przewieziono ich na miejsce zbiórki, a później na stację, gdzie wsadzono wszystkich do wagonów towarowych. Bez biletów, bez formalności, ale i bez wygód. Pociąg toczył się po szynach na wschód, coraz dalej od domu, w nieznane. Przez Ural, później jeszcze dalej na wschód, aż nagle znalazł się na Syberii.

Ojciec Nity był rolnikiem, a matka nauczycielką. Dziewczynka miała starszego brata i siostrę, którzy także chodzili do szkoły. W chwili deportacji mieszkali w budynku szkolnym. Rodzina Nity znalazła się wśród 44 tysięcy Łotyszy zesłanych na  Syberię przez rząd radziecki. Trzydzieści trzy pociągi pełne ludzi, którzy mieli już nigdy nie powrócić do  domów. Dlaczego? Byli to ludzie niezadowoleni z radzieckiej okupacji i twardych rządów: rolnicy, którzy nie chcieli oddać rodzinnych gospodarstw, zwolennicy łotewskiej partyzantki leśnych braci, walczącej przeciwko reżimowi o odzyskanie niepodległości. Łotwa znajdowała się pod rządami ZSRR – komunistyczny radziecki rząd Łotwy wykonywał każde polecenie komunistycznego rządu moskiewskiego. Armia radziecka także wykonywała rozkazy, wysyłając oddziały, które miały spacyfikować ludność. Tak oto w życiu ponad 44 tysięcy mieszkańców Łotwy nagle pojawiła się Syberia.

Mała Nita lubiła rysować. Rysowała i kolorowała obrazki przedstawiające to, co przydarzyło się jej i jej rodzinie podczas podróży na Syberię i pobytu na zesłaniu, a później wysyłała gotowe prace jako pocztówki do matki chrzestnej, która została na Łotwie. Po śmierci Józefa Stalina w 1953 roku wyrok dożywotniego zesłania został uchylony, a w roku 1956 rodzina powróciła na Łotwę, lecz już nie do rodzinnej wioski Annenieki. Nita zdążyła dorosnąć – teraz mówiło się do niej Benita. Nic jednak nie było już takie samo jak dawniej.

Z

darzyło się to pierwszego dnia ferii wiosennych. Było wcześnie rano, więc jeszcze spaliśmy. Po przebudzeniu zobaczyliśmy mężczyzn o azjatyckim wyglądzie, uzbrojonych w karabiny. Dali nam tylko 20 minut na ubranie się i spakowanie bagaży na drogę. Byliśmy zdenerwowani i nie mogliśmy się skupić, lecz oni wciąż tylko powtarzali: – Szybciej, szybciej, nie siedzieć tak, ruszać się! Każde z nas złapało więc to, co akurat miało pod ręką, i poszliśmy do ciężarówki. Ojciec w tym czasie doił krowę w oborze. Gdy wracał, niosąc bańkę z mlekiem, z kotem

siedzącym mu na  ramieniu, zobaczył ciężarówkę na podwórzu i od razu się domyślił, że przyjechali nas wywieźć.

Zabrano nas do  budynku Wiejskiego Komitetu Egzekutywy w wiosce Annenieki. Gdy tam siedzieliśmy, napływało coraz więcej ludzi – rodzin z  dobytkiem. Niektórzy zabrali większy bagaż, inni mieli tylko małe walizeczki. My też zabraliśmy niewiele rzeczy. Oczywiście wszyscy się znaliśmy i zdziwiło nas, że wśród zebranych znalazł się nawet drobny radziecki dzierżawca – być może wzięto go przez pomyłkę za kogoś o  tym samym nazwisku. Przyprowadzono nawet istriebitiela – funkcjonariusza radzieckiej milicji obywatelskiej. Odebrano mu broń i kazano jechać z nami, ponieważ brakowało jednej osoby z listy. Nie miało żadnego znaczenia, że musiał zostawić rodzinę i że był komunistą – chodziło tylko o to, żeby liczba się zgadzała. Podobno dyrektorka szkoły ostrzegała nas, mówiąc: – Jesteście na liście, może nie powinniście tego dnia zostawać w domu. Jej mąż był czekistą, to jest członkiem KGB. Później jednak musiała się wystraszyć albo po prostu zmieniła zdanie, bo powiedziała: – Nie, nie, możecie spać spokojnie w domach, nic złego się nie stanie. Nie wierzyliśmy, że powinniśmy się o siebie obawiać. Przecież nasi rodzice ciężko pracowali, wychowywali dzieci, nie mieszali się do polityki. Nie baliśmy się więc i zostaliśmy w domach. Mimo to znaleźliśmy się na liście.

Zabrali nas na  dworzec kolejowy w Biksti. Czekał tam już długi pociąg z  mnóstwem wagonów. Ludzie zebrani na  stacji pochodzili z  całej okolicy – byli tam staruszkowie, młodzież, ale i maleńkie dzieci. Początkowo powiedziano nam, że nie wysyłają nas daleko – mieliśmy dojechać tylko na  granicę Łotwy, lecz gdy minęliśmy już Bērzupe, ostatnią stację przed granicą Łotwy, pociąg wciąż jechał, bez ustanku. Dworce przesuwały się za  oknami jeden za  drugim. Wydawało nam się, że wszystkie stacje nazywają się

kipiatok (ros. wrzątek). Jechaliśmy wciąż dalej i dalej

przez jednostajne krajobrazy, aż przekroczyliśmy Ural, gdzie naszym oczom ukazały się nieopisanie Zbliżamy się do bērzupe – ostatniej stacji kolejowej przed

opuszczeniem łotwy

MUZEUM OKUPACJI ŁOTWY

wczesny ranek. ciężarówka podjeżdża pod szkołę w Annenieki, gdzie mieszkamy. ojciec idzie do obory

piękne widoki. Starszą kobietę, która zmarła w trakcie podróży, zawinięto w prześcieradło i  wyrzucono do rzeki Irtysz, gdy pociąg przejeżdżał przez most.

Pasażerowie wysiedli w Omsku, stolicy obwodu, położonym około 4300 kilometrów od granicy łotewskiej. Następnie kazano im wsiąść do  ciężarówek i  wywieziono na  południe, na  miejsce stałego przesiedlenia w rejonie odeskim, na granicy dzisiejszego Kazachstanu.

Były tam tylko równiny, jak okiem sięgnąć tylko step i ani jednego drzewa. Gdy spadł śnieg, był głęboki i leżał przez długi czas. Wycinaliśmy kawałki lodu i używaliśmy ich jako okien. Żeby ogrzać domy, paliliśmy w piecach sianem i nawozem. Nie mieliśmy

żadnych dokumentów ani paszportów. Dorośli musieli co tydzień zgłaszać się do rejestracji. Gdy miejscowi urzędnicy przekonali się, że nie jesteśmy potworami, pozwolono im zgłaszać się rzadziej – raz w miesiącu. Naszych rodziców wzywano do  siedziby KGB. My, dzieci, nie zdawaliśmy sobie z  tego sprawy. Na  przykład moja matka należała do Łotewskiej Gwardii Narodowej. Oficer KGB wezwał ją na przesłuchanie, rozkazał jej stanąć twarzą do ściany, odbezpieczył rewolwer i kazał zeznawać. – Tylko że ja nie miałam nic do powiedzenia. Przez całe życie tylko uczyłam dzieci w tej samej szkole, nigdy nikogo nie zabiłam ani nie okradłam – powiedziała mi później matka.

Wieś Odesskoje, gdzie kazano nam zamieszkać, znajdowała się około 100 kilometrów od  Omska. Później pozwolono nam jeździć do  miasta, lecz nie

funkcjonowała żadna komunikacja. Szliśmy więc do głównej drogi i tam czekaliśmy, aż pojawi się ktoś, kto nas podwiezie. Mieliśmy szczęście, że pozwolono nam mieszkać w największej osadzie. Z  pobliskich wiosek przybywali bowiem naczelnicy kołchozów i  wybierali spośród nas, jak na  targu niewolników, najsilniejszych, bezdzietnych robotników do  pracy. Dlatego nasza rodzina pozostała we wsi.

Na miejscu znajdowały się przychodnia, zarząd kołchozu i szkoła średnia, do której uczęszczało kilkoro dzieci oficerów. Uczniowie ci więcej podróżowali

pasażerowie wysiadają z pociągu na dworcu w omsku, po czym wsiadają do ciężarówek

MUZEUM OKUPACJI ŁOTWY

szkoła we wsi odesskoje

i  dzięki temu byli bardziej tolerancyjnie nastawieni do cudzoziemców niż miejscowi. Zesłańcy przeniesieni do innych wiosek żyli w znacznie gorszych warunkach. Mieszkańcy tych osad byli wrogo nastawieni, podejrzliwi i  nie mieli żadnego wykształcenia, gdyż nie było tam szkół, a jeśli już, to tylko czteroklasowe podstawówki. Córki koleżanki mojej mamy nie skończyły żadnej szkoły, bo były już za  duże, aby chodzić do czwartej klasy.

My, dzieci, niechętnie rozmawialiśmy po  łotewsku. Gdy ktoś z Łotyszy mijał szkołę po drodze do  sklepu, zwykle widząc nas na  podwórku, wołał: Labdien! (dzień dobry) po  łotewsku. Wtedy uciekaliśmy, żeby inne dzieci nie usłyszały, że mówimy w obcym języku. Nasze obawy wynikały z  tego, że inni uczniowie wyzywali nas, wołając za nami: Faszisty, faszistskij jazyk (ros. faszyści, faszystowski język). Nawet między sobą, choć w tej samej klasie było nas czworo, mówiliśmy po rosyjsku. Musieliśmy też zapisać się do Komsomołu – komunistycznej organizacji młodzieżowej. Nie mieliśmy wyboru, bo cała klasa się zapisała, a my nie chcieliśmy się wyróżniać.

Matkę zmuszano do  ciężkiej pracy. Początkowo sortowała ziemniaki we wspólnym gospodarstwie rolnym, w magazynach znajdujących się w piwnicy. Ogromny skład mieścił się głęboko pod ziemią, a połowa ziemniaków była zgniła. Zepsute warzywa wyrzucano, resztę przeznaczano do sadzenia. Później matkę skierowano na farmę drobiu, gdzie rozprzestrzeniała się choroba oczu. Kołchoz sprzedawał padłe ptactwo. Matka zawsze lubiła kury, zaczęła więc troszczyć się o nie i je leczyć. Liczba kur wzrosła. Matka z  naszą pomocą starannie zbierała jajka i dbała o czystość. Później na farmę przywieziono też gęsi i  indyki. Choć zwykle nie przeżywały w tych warunkach, wiedzieliśmy, jak się nimi opiekować, więc tym razem przeżyły.

Ostatecznie matka otrzymała zaświadczenie lekarskie stwierdzające, że nie jest zdolna do ciężkiej fizycznej pracy. Chciała powrócić do  nauczania, lecz powiedziano jej, że w szkole nie ma dla niej Farma drobiu w kołchozie

MUZEUM OKUPACJI ŁOTWY

ojciec wiezie siano dla wołów. Miejscowi nie ładowali na wóz tak dużo siana

etatu. Zamiast tego przydzielono ją do  biura, gdzie jej umiejętność pisania bez błędów i  wykonywania obliczeń matematycznych wzbudziła powszechne zaskoczenie, było to bowiem niespotykane. Szef, z pochodzenia Kazach, był także głównym księgowym, gdyż miał częściowe wykształcenie i sam nauczył się prowadzenia ksiąg, nie wiedział jednak na ten temat wiele. Gdy zauważył, że matka zna się na tym lepiej, powierzył jej całą księgowość, choć nadal pozostawał jej przełożonym.

Ojciec z  kolei wykonywał najcięższe prace we wspólnym gospodarstwie rolnym. Być może ze względu na  wyjątkowo surowy klimat zamiast koni do  pracy trzymano tam woły. To wówczas dowiedzieliśmy się,

jak wygląda życie w kołchozie. Łotysze ciężko pracowali i nie kradli, podczas gdy miejscowi przywykli do innego stylu życia: wymieniali na przykład niewielkie porcje kradzionego ziarna na alkohol. Uprawiali tylko warzywa niewymagające orki ani okopywania, czyli kapustę i  ziemniaki. Przybysze z  Łotwy zaczęli hodować kwiaty, co wzbudziło wielkie zainteresowanie mieszkańców. Dziwili się, jak to możliwe, że wszystko rośnie i kwitnie. Agronom pochodzący z Łotwy założył sad z mrozoodpornymi gatunkami jabłoni.

nasza chata nad piwnicą

MUZEUM OKUPACJI ŁOTWY