• Nie Znaleziono Wyników

Narzędzie kulturowego uszlachetniania

W dokumencie Kultura koszalińska : almanach 2005 (Stron 113-116)

ża instytucjom i inicjatywom, decydującym o poziomie lokalnego życia kulturalnego i inte-lektualnego. To im poświęcone są stałe cykle -

„Z pomorskich albumów” (autor - Maria Ulic- ka) i „Ludzie z pasją” (autor - Izabela Nowak), które złożyły się na specjalny, wydany w 2003 roku numer jubileuszowy, będący początkiem budowania większej całości wydawniczej, którą zapowiada redakcja.

Wizytówką każdego pisma, a pisma społecz-no-kulturalnego w szczególności, jest jego pierwsza strona i czołówka. W przypadku „Mie-sięcznika” są to wywiady miesiąca (autor – Ry-szard Ulicki). Pismo zaskakuje czytelnika rozmo-wami z ogromną paletą najwybitniejszych po-

Te „pierwszostronnicowe” wywiady nie są jedynym sposobem wpisywania się „Miesięcz-nika” w wartościowy nurt życia umysłowego kraju i Europy (reportaże Ewy Werner). „Mie-sięcznik”, zakorzeniając się (a to szczególnie rzad-ki dziś przypadek) w historię regionu widzianą okiem muzealników, archeologów i etnografów (artykuły Anny Mosiewicz) oraz historyków -odkrywa pradziejowe źródła europejskiej tożsa-mości, która nie wymaga, jak się okazuje, poli-tycznego deklarowania i strzelistych aktów ak-cesyjnych - zwłaszcza na całym Pomorzu od Szczecina do Gdańska przez Koszalin i Słupsk, aż gdzieś po Wałcz i Piłę.

Pismo ma niezwykłe wyczulenie na mniej do-strzegane rodzaje twórczości, które po latach sys-temowego dekretowania ich aktywności zosta- ły w nowych warunkach wyraźnie zmarginalizo-wane. Jest to cała sfera tak zwanej twórczości amatorskiej uprawianej przez ludzi najróżniej-szych zawodów i kategorii wiekowych.

Osobnym - godnym szczególnej uwagi rysem linii programowej „Miesięcznika” - jest jego nie-zawodna obecność w działaniach inspirowanych przez krajowy kalendarz imprez, inicjatyw i

wy-darzeń kulturalnych. Nie jest to obecność ruty-nowa ani serwitutowa, lecz w pełni twórcza i inspirująca. Dzieła Jana Pawła II, Iwaszkiewi- cza, Norwida, księdza Twardowskiego, Gał-czyńskiego, Wawrzkiewicza, Chopina, Mozar- ta, współczesna dramaturgia i teatr, a nawet film - oglądane i przeżywane są z lokalnej perspek-tywy, która oferuje mniej rocznicowego czy kam-panijnego - wielkomiejskiego koturnu, a więcej głębokiej duchowości, wcale nie prowincjonal- nej proweniencji. konkursy poetyckie i recytatorskie rangi krajo- wej. Tam działa prężnie Państwowa Filharmonia (o niej i o pozostałych wydarzeniach muzycz- nych pisze kompozytor i krytyk Kazimierz Roz-bicki), Bałtycki Teatr Dramatyczny, Teatr Pro-pozycji „Dialog”, Muzeum w Koszalinie, Mu- zeum im. Włodzimierza Wysockiego, Politech- nika Koszalińska, Bałtycka Wyższa Szkoła Huma-nistyczna... Podobnie jest i dzieje się w niedale- kim Słupsku - słynnym ze swojego Biura Wy- staw Artystycznych, zbioru portretów Witkace- go, Pomorskiej Akademii Pedagogicznej i pianistycznego festiwalu, którego wielkim ad-miratorem był niezapomniany Jerzy Waldorf.

Tam powstają wybitne dzieła plastyczne, mu-zyczne i literackie, myśl naukowa i ferment in-telektualny wolny od kompleksów, czego po-twierdzeniem jest właśnie „Miesięcznik”, który dorobił się niepowtarzalnej „kreski” autorstwa Tomka Rogowskiego i zupełnie fenomenalnej -czarno-białej, a więc trochę ubiegłowiecznej retrospektywy fotograficznej autorstwa Jerze- go Patana, która nie tylko rozczula, ale również emocjonalnie wiąże losy i doświadczenia poko- leń zapisujących karty polskiej historii tamtej części Pomorza.

Prawdziwą „perłą w koronie” pisma jest fe-lietonistyka (Broniarek, Żuliński, Wawrzkie- wicz, Pastusiak, Trzcińska, Kołowska, Kor- man, Żelazny itd.), której różnorodność, tem-peratura i głębia zainteresowań mogłaby zaspo-koić potrzeby nie tylko jednego, ale kilku wręcz ambitnych periodyków.

„Miesięcznik” jest najmocniejszym potwier-dzeniem starej prawdy, że prowincjonalizm to rodzaj postawy lub charakterologicznego skrzy-wienia, a nie klątwa czasu i miejsca. Docierając do największych i najważniejszych środowisk polskiego życia kulturalnego i politycznego zwra-ca ich uwagę nie tylko na środkowopomorski fenomen wszystkich pozytywnych i negatyw- nych przemian polskiego przełomu wieków, ale staje się również sygnałem uogólniającym ten proces.

Nazwany przez Krzysztofa Teodora Toeplit- za „pozytywnym ewenementem na skalę kra-jową” każdym kolejnym numerem potwierdza swoją wyjątkową pozycję na polskim rynku czy-telniczym. Otwarty na problemy wsi i małych miast nie stroni od filozoficznych dysput, przy-garnia literacki debiut i wysoką kulturę, daje satysfakcję ludziom różnych zawodów i specjal-ności, którym nieobojętny jest los i cywilizacyj- na pozycja ich „Małej Ojczyzny”. Podejmuje problematykę mniejszości narodowych i euro-pejskich aspiracji obu pomorskich województw.

Promuje ludzi twórczych i ich dzieła. Ba, nawet je - te dzieła - nagradza, czego dowodem jest od lat przyznawany za osiągnięcia w dziedzinie kultury-sic! - kulinarno-gastronomicznej Srebr- ny Widelec, zaś z okazji swojego pięciolecia usta-nowił wyróżnienie w postaci Koszalińskich Drze-wek Sukcesu, których twórcą jest utalentowa- ny kowal-artysta Zbyszko Majba z Ustronia Morskiego. Drzewka są i będą nagrodami za za-sługi twórców w promocji Koszalina, który dzię- ki ich działaniom od wielu lat znacząco wpisuje się w krajobraz kulturalny Polski, Europy i świa- ta. Na początku lutego 2006 roku pierwsze dwa drzewka redakcja wręczyła twórcom i realiza-torom długoletniego, znanego już na świecie

przedsięwzięcia pod nazwą „Młodzi i Film” oraz Muzeum im. Włodzimierza Wysockiego i jego twórczyni - Marlenie Zimnej.

Jednym słowem - „Miesięcznik” chce być nie tylko lustrem czasu, ale także narzędziem kultu-rowego uszlachetniania dokonujących się zmian, których wymiar technologiczny nierzadko przy-tłacza duchowość mającego z nich korzystać człowieka. I to mu się udaje, a przy okazji udaje się Koszalinowi - niedawno miastu wojewódz-kiemu, a dziś powiatowemu - posiadającemu od prawie sześciu lat swoje pismo społeczno - kul-turalne. A to z warszawskiej perspektywy zna- czy więcej niż posiadanie trakcji tramwajowej, która w Polsce jest synonimem wielkomiejsko- ści. Bez względu na to, jak się potoczą losy „Mie-sięcznika”, już dziś wiadomo, że będzie przez dziesięciolecia nieocenioną kopalnią wiedzy o regionie, o jego twórczych mieszkańcach, ich kulturze i życiu umysłowym.

Jestem naukowcem, a dokładniej mówiąc -immunologiem i jako taki nie wierzę w cuda.

Tego lata jednakże przeżyłem tydzień, który wprawił mnie w zdumienie. Niniejsza remini-scencja jest bardzo osobistym zapisem tegoż tygodnia; jestem jednak przekonany, że aspekt osobisty został podczas niego przewyższony przez coś o wiele bardziej ważkiego: oczywistą potrzebę Polaków do nadrobienia swojej anty-semickiej przeszłości.

Urodziłem się 80 lat temu w Köslin, wówczas niewielkim, handlowym mieście niemieckim na Pomorzu (Hinterpommern), leżącym pomiędzy Szczecinem i Gdańskiem. W późnych latach dzie-więtnastego stulecia wzniesiono tam wielką sy-nagogę, która istniała aż do jej zburzenia pod- czas „kryształowej nocy”, kiedy to zrównano z ziemią także oba - „stary” i „nowy” – cmenta- rze niemieckie znajdujące się na zewnątrz mia- sta.

Armia rosyjska poważnie zniszczyła miasto w 1945 r.; od tego momentu stało się ono cał-kowicie polskie, bez jakichkolwiek śladów nie-mieckich (poza pewną liczbą przedwojennych budynków) czy żydowskich. Köslin stał się Ko-szalinem.

W 1989 roku zdecydowałem się odwiedzić miasto po raz pierwszy od czasu ucieczki zeń w 1936 roku. Towarzyszyli mi wówczas moja pierwsza żona Joannę i mój syn Simon. Z uwagi na rozrost miasta i rozległą jego odbudowę z trudnością mogłem się w nim odnaleźć, chociaż park, pobliskie lasy oraz wybrzeże pozostały ta-kimi, jakimi je pamiętałem. Pośród niektórych charakterystycznych budynków, jakie przetrwa- ły, ku mojemu zdziwieniu znalazł się także ten jeden stojący w pobliżu dworca, w którym, w małym mieszkanku na trzecim piętrze, miesz-kała w latach trzydziestych moja rodzina oraz ja.

Nie znałem tam żywej duszy, tym bardziej nie-oczekiwanym stał się katarktyczny efekt tamtej wizyty.

Pięć lat temu otrzymałem faks od Zdzisła- wa Pacholskiego (Zibi), zawodowego fotogra- fika z Koszalina, w którym informował mnie o znalezieniu kamienia nagrobnego mojego dziad-ka. Odkryto go leżącego w strumieniu, który płynął obok starego żydowskiego cmentarza;

obecnie spoczywa on w lokalnym muzeum jako jedyny eksponat żydowski w regionie. Jak się okazało, był to kamień nagrobny brata mojego Leslie Brent (Lothar Baruch) - profesor st. Mary's Hospital Medical School w Londynie.

Jest jedynym żyjącym z trójki badaczy, którzy w 1960 roku otrzymali Nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny, za odkrycia immunologiczne, na których opiera się współczesna transplantologia.

Profesor Leslie Brent urodził się w Koszalinie przed 80 laty jako Lothar Baruch. Mieszkał z rodziną (drobni kupcy) przy dzisiejszej ulicy Dworcowej 4. W1937 roku został wywieziony najpierw do sierociń- ca dla żydowskich dzieci w Panków, a rok później - po „nocy kryształowej” - jednym z pierwszych dziecięcych transportów do Anglii. To ocaliło mu życie. Reszta jego rodziny została rozstrzelana pod Rygą w 1942 roku.

W lipcu 2005 roku prof. Leslie Brent gościł w Koszalinie. Reminiscencje z tej wizyty opisał w poniż- szym artykule, który przedrukowujemy za „Magazynem Stowarzyszenia Uchodźców Żydowskich”.

O tej niezwykłej wizycie powstał też reportaż radiowy autorstwa Anny Rawskiej z Radia Koszalin.

Audycja ta została nominowana do IX edycji Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarzy.

Leslie Baruch Brent

O tym, jak zacząłem

W dokumencie Kultura koszalińska : almanach 2005 (Stron 113-116)