• Nie Znaleziono Wyników

Człowiek pierwotny wobec przyrody

V. Natura i Nadnatura

J e śli pozostaw im y w szelk ą teo ry ę n a uboczu, a w eźm ie­

my człow ieka pierw otn ego tak im , ja k im je s t, aby poznać w ogólnym zarysie jeg o sto su n ek do „religijnego zjaw isk a”, zdaje się, że najlepszym do tego sposobem będzie postaw ić tego ozłow ieka n ap rzeciw dw óch św iatów , z k tórym i k ażdy, skoro żyje, m usi pozo staw ać w stosunku, t. j. n ap rzeciw „na­

tu ry ” i „ n a d n a tu ry ”, połączonych n ad to tajem niczym m ostem

„śm ierci”, przez k tó ry k a żd y człow iek kiedyś przejść musi.

S tu dy um ty ch dw óch św iató w i pojęć, ja k ie sobie o nich człow iek p ierw o tn y w ytw orzył, je s t badaniem sam ej jeg o religii.

V. Natura i Nadnatura.

Co to je s t przyroda?

Człowiek pierw o tn y nie je s t filozofem. P rzyjm uje on po- prostu to, co widzi, i nie m ęczy się w cale poszukiw aniem pierw szych przyczyn. J e s t on p o z y ty w istą w tem znaczeniu, że stw ierdza fakt, znajdując lub nie znajdując jeg o w y tłu m a ­ czenia, i nie z a p rz ą ta się w cale kom binow aniem teo ry i ani w y ­

ciąganiem isto ty rzeczy. W szelak o on lubi, m oże nieśw iado­

mie, tę przyrodę, do k tórej tem b ard ziej je s t zbliżony, im je s t m niej „cyw ilizow an y ”, cieszy się nią i ch ętn ie do niej pow raca, jeśli chw ilow o m usiał j ą porzucić. A czyż bardzo się myli, je śli m ówi to, co stw ierdził, że p rzy ro d a żyje, oddycha, śpiew a, zasypia, zm ienia w ygląd, rodzi się, w yczerpuje, cierpi i um iera w każdym z niezliczonych sw ych składników ? W szy stk o to, być m oże, w y m yk a się z pod obserw acyi zw ierzęcia, dlatego, że j e s t zw ierzęciem , ale napew no nie uchodzi obserw acyi czło­

w ieka p ierw otnego , d lateg o w łaśnie, że on jest człow iekiem . D laczego w ia tr niep o ch w y tn y , raz przyjem ny, to znów s tra ­ szny, chłodzi nasze oblicze i w strz ą sa lasem ? D laczego ziarno kiełku je, w ypuszczając tu ta j tra w ę a tam drzew o? D laczego ogień, p o w stały z k am ien ia lub suchego drzew a, ogrzew a n a ­ sze członki, a pożera to, co się w eń wrzuci? D laczego niektó re ow oce są nam pożytecznem pożyw ieniem , a inne truoizną? D la­

czego te w szy stk ie siły, dlaczego te przeciw ieństw a, dlaczego to w szystko, co widzimy? C złow iek p ierw o tn y odpow iada s o ­ bie p o p ro stu tak: w oda płynie, ogień pali, k am ień pozostaje n a sw em m iejscu, isk ra w y la tu je z k a w a łk a drzew a, ta tra w a leczy, ta m ta zabija, ziarno rośnie, p ta k fruw a, m ałpa poryw a—

dlatego, że to ju ż ta k i ich „ zw y czaj”, ta k a „ n a tu ra ”. W sz y st­

ko m a sw ą „ n a tu rę ”.

W każdej rzeczy są siły u k ry te , tajem n e w łasności, „ n a ­ tu r y ” tajem n icze i o d ręb ne dla każdej. M ożna je na sw ą korzyść obrócić, m ożna je zneutralizow ać: w szystko zależy od „w ie­

d z y ”. B iali m ają sw oje sposoby, czarni—swoje. W ten sposób, przez obserw acyę i hyp otezy , często ułam kow e, błędne i śm ie­

szne, jed n ak o w o ż stan o w iące p oczątek nauki, człow iek p ie r­

w otny, spostrzegłszy działanie im anen tny ch sił „p rzy ro d y ” i p rz e ­ k on aw szy się, że w sto su n k u do nich raz je s t zw ycięzcą, drugi raz zw yciężonym , potrafił w edle swego m niem ania obrócić je n a swój po ży tek . P ró b y, jak ie czynił, dow iodły mu i codzień dow odzą, że się nie w e w szystkiem m ylił. Je że li stry ch n in a zatruw a, k a w a ożyw ia, a ow oc rośliny k o la m a zdolność po­

w racania ruchów , dlaczegóżby żółć k aim an a, p azu ry lw a i broda la m p a rta nie m iały m ieć skutk ó w sobie w łaściw ych i równie potężnych?

T utaj, naszem zdaniem , je s t źródło m yśli przew odniej wielu

lekarstw , środków ochronnych, przepisów , am uletów i różnych zabobonów , używ anych n a w szelkie p o trz e b y życiow e i p rze ­ ciw w szelkim niebezpieczeństw om , że w ym ienię chorobę, głód, suszę, nieurodzaj, węże, strzały n iep rzy jacielskie i t. d. T u taj je s t ta k ż e p o czątek przepow iedni, w różby, p rzy pisyw ania w a r­

tości leczniozej lub ochronnej p ew nym ruchom lub form ułom . W szystko to zaś opiera się n a ty m poglądzie p o d sta w o ­ wym, że p rzy ro d a zm ysłow a, k tó re j człow iek w raz z innem i rzeczam i stanow i części składow e, je s t obdarzona w ew nętrzne- rai, tajem niczem i, potężnem i siłami, że te siły nad nam i p a ­ nują, że, chociaż niekiedy nas m iażdżą, je d n a k m ożem y je sobie zaskarbić.

A le czyż to pojęcie je s t n ap raw d ę pojęciem religijnem ? Idźm y dalej w naszem ro ztrząsaniu . Z daw ałoby się, że w idok nieba, w ielkie zjaw isk a atm osferyczne, burze, b ły sk a ­ wice w yw ierały i jeszcze teraz w yw ierają głębokie w rażenie na ducha człow ieka pierw otnego. T ak ie z a p atry w a n ie jest błędne, jak eśm y już w spom nieli.

N atu ra, zarów no w sw ych w ielkich, ja k i m ałych p rzeja­

wach, u k azuje się człow iekow i w te n sposób, że, kiedy te p rz e ­ jaw y są norm alne, on się nad nim i nie zastan aw ia. Bo i po cóż?

D ziecko, jad ące koleją, cieszy się i raduje, nie z a sta n a ­ w iając się w cale nad tem , ja k w agony sam e bieg n ą po d łu ­ gich szynach żelaznych. A le niech ty lk o po ciąg n agle się z a ­ trzym a, niech do słuchu je g o trz a s k doleci, niech się rozlegnie głos gw izdki, ja k b y k rz y k alarm u, dziecko pierw sze pobiegnie po w yjaśnienie.

Coś podobnego dzieje się z człow iekiem p ierw otn ym w stosunku do n atu ry ; o ile ona funk cy o nu je bez innych, niż zw ykłe odm iany, w ydarzeń, p a trz y on n a n ią z ufnością i s ta ra się o w ygodne życie. L ecz jeśli w przyrodzie, n a ziem i lub na niebie, zajdzie coś nadzw y czajn ego albo po p ro stu n iep rz e ­ w idzianego, jeśli słońce spali w y jątk o w y m żarem swym rośliny, gdyż zam k nięte niebo zatrzym ało dobroczynny deszcz, jeśli się k o m eta ukaże, jeśli zadm ienie z a g raża zasłonięciem n a zaw sze słońca lub księżyca, w ted y człow iek p ierw otny pracu je um y­

słem, niepokoi się, szuka w y jaśnien ia i znajduje je, a potem pragnie za pom ocą m odlitw y i ofiar oddalić grożące n ie b e z p ie ­ czeństw o. A le nie m ożna pow iedzieć, by to był k u lt gw iazd.

R e l i g i a L u tló w P i e r w o t n y c h . ^

W y g lą d księżyca, jego p rzeciw staw n o ść słońcu, jeg o o d ­ m iany, łagodność, jasn o ść, je g o w ierność, z ja k ą „m ierzy” czas, rodzaj p ań sk iej łaskaw ości, z ja k ą zda się przew odniczyć przez noce całe tań co m i festynom przy dźw ięk ach „ ta m -ta m ”, uła­

tw ienie, k tó re sp raw ia podróżnikom przez rzucanie swego św iatła n a w ązkie śoieżyny — w szystko to czyni z księżyca

„ p rzy jació łk ę”. C złow iek p ierw o tn y ochoczo baw i się

„Per amica silentia lunae...71

On nie „czci” księżyca, ja k nie czci słońca ani gw iazd, ale z p rzyjem nością p o zd raw ia jeg o pow rót, niepokoi się z po ­ w odu niebezpieczeństw , któ rem i zaćm ienie księżycow i grozi, o k azu je m u pew nego rodzaju w dzięczność za w szystkie otrzy ­ m yw ane dobrodziejstw a.

C złow iek pierw o tny , podobnie, jak dziecko, nie chce p o ­ zo staw ać bez odpow iedzi w obec licznych „dlaczego”, k tó re sam orzu tn ie p rze d staw ia ją się jego um ysłow i; więc odpow iada sobie n a nie, w edle zasobów w łasnej um ysłowości, tw orzy hi- sto ry ę gw iazd, zw ierząt, w szystkiego, histo ryę, k tó rą w ieczo­

rem opow iada koło og n isk a w spólnego domu, lub n a wielkim p lacu w iejskim . W ed łu g P an ó w z G abonu np. n a początku słońce i księżyc byli m ałżonkam i; gw iazdy są ich dziećmi;

żyw ią się ogniem , i d latego błyszczą... R azu pew nego księ- życ-żona, niestała, porzuciła ognisko m ałżeńskie. Gdy słońce spostrzegło to, zaw rzało tak im gniew em , że gw iazdy p rz e s tra ­ szone rozbiegły się n a w sze stron y nieba. I o d tąd słońce goni w szale sw oją rodzinę, a ta, skoro je zobaczy w schodzące na horyzoncie, pośpiesznie chow a się w dom ach po tam te j stro ­ nie. G dy słońce przebiegnie całą część firm am entu, w znoszą­

cego się nad naszem i głow am i, przechodzi zaraz n a drugą stronę, nie zatrzym ując się ani jed neg o dnia. Skoro ono tylko znika, zaraz u k a z u je się księżyc, raz tu, raz tam , gdyż często zm ienia sw e schronisko, by nie w paść w ręce m ałżonka. Gdy go się nie obaw ia, biegnie, ja k dobra m atk a , do sw ych dzieci gw iazd, przechodzi od je d n y c h do drugich, w stępując do ich dom ostw . A le niech się ty lk o słońce u każe z drugiej strony ziemi, księżyc n a ty c h m ia st u ciek a w raz z dziećmi, w yjąw ­ szy jed n o , zaw sze to sam e, któ re ju ż to rano, już w ieczo­

rem zostaje na czatach i ostrzega. A poszukiw anie trw a d a le j...1).

T ak iem i i podobnem i opow iadaniam i człow iek pierw otny urozm aica sam otność sw oich w ieczorów a jed n o cześn ie i w y ­ ja śn ia naiw nie, czasam i in teresu jąco zjaw iska, k tó ry c h w y tłu ­ m aczyć nie może. A le m yliłby się, k to b y m niem ał, że on w a r­

to ści tego w yjaśnienia nie rozum ie. To je g o poezya. I czyż nie byłoby p rzesadą n azyw ać tę poezyę religią? T ak , w rze ­ czy samej; najciem niejszy dziki nie w ierzy woale, że słońce je s t rzeczywiście m ężczyzną, że księżyc je s t rzeczywiście kobietą, a gw iazdy rzeczywiście dziećm i, że błysk aw ica w ielkim ptakiem , grzm ot zw ierzęciem i t. d. W praw dzie, to w szystko się mówi, ale to ty lko „sposób m ów ienia”. Czyż m y sam i nie m am y klechd i legend? Czyż nas nie zaciek aw iają rzeczy niezw y­

czajne i cudow ne? Czy nasze dzieci, dom agając się b a je k i „hi- s to ry j”, nie objaw iają upo dobania do tak ic h rzeczy i zarazem niew ielkiej tro sk i o ich autenty czn o ść? Otóż, u po dobanie ludzi p ierw otnych je s t praw ie ta k ie sam e. A chociaż te „ h isto ry e ” są często bardzo pouczające dla tego, k to um ie odnaleźć w nich to, co one zaw ierają pod w zględem p o w in o w actw a m iędzy p le­

m ionam i w dalszej lub bliższej przeszłości, pod w zględem p rze­

chow an ia pew nych trady cy j, zw yczajów a n a w e t w ierzeń i p ra k ty k religijnych lub czarodziejskich, jed n a k ż e z tego faktu, że te opow iadania przypadkow o u o sab iają isto ty i przedm ioty, w prow adzone n a scenę, nie m ożna nic pow ażnego w y p ro w a­

dzić w spraw ie naszego przedm iotu.

Albow iem tak ie przypad k o w e personifikacye należą w prost do istoty tego rod zaju utw orów , w sobie zaś nie m ają żadnego, w ścisłem znaczeniu w yrazu, religijnego znaczenia. J e s t to raczej życie plem ienia, p rzeniesione w y obraźnią w życie n ie ­

bieskie.

■ł= *

A czy jęz y k , ten nieśw iadom y w yraz um ysłow ości ludu, nie może d ostarczyć nam żad ny ch pew n ych w iadom ości?

') P. H. Trilles, Proverbes, legendes et contes Ja n g , Neufchatel, 1905, str. 123.

J ę z y k i b a n tu n ależą do ty p u jęz y k ó w sklejonych *), i, jak francuski, nie o dróżniają rodzaju g ram aty czn eg o płci.

W y ra z y nie są podzielone n a g ru p y m ęsk ie i żeńskie, ale n a pew ne k lasy, k ażd a k lasa odnosi się do pew nej k a te g o ry i’

istn iejący ch rzeczy. Słow nik ty ch ludów je s t przeto podobny do rozum ow anego k a ta lo g u osób i rzeczy. T e różne klasy czyli k a te g o ry e są oznaczane za pom ocą przed rostk ów , doda­

w anych do w szy stk ich zm iennych w yrazów , k tó re pochodzą od p ierw o tn y ch i w te n sposób u trzy m u ją podobieństw o.

P ierw sza k lasa to k lasa isto t ożyw ionych, często podzie­

lona n a g ru p ę isto t rozum nych i nierozum nych. Do tej klasy w chodzą w szystkie nazw y istot, do k tó ry c h stosuje się p o ję ­ cie ruch u i życia.

Do innych klas n ależą w szy stk ie nazw y bytów , w yjąw szy te, k tó re m ają w spom niany w yżej c h a ra k te r. W te n sposób o trzym am y klasę w yrazów w spólnych, klasę w yrazów n a ozna­

czenie b y tó w p ow iększających się lub m ogących się p ow ięk­

szyć, klasę w yrazów n a oznaczenie b y tó w zm niejszonych lub m ogących się zm niejszyć, k lasę w yrazów oderw anych i w spól­

ny oh, k lasę w yrazów o znaczających m iejsce i t. d.

P rz y k ła d , zaczerp n ięty z sw ahili (na Z anzibarze)—rzecz odnosi się rów nież do w szystk ich jęz y k ó w b a n tu — w skaże nam , j a k p ow staw ały klasy. W eźm y w yraz mu-toto, dziecko (istota

żyjąca, ożyw iona i rozum na).

Mu-/oio a-dya, dziecko idzie (p rzedro stek m u z cechą a w skazuje n a isto tę żyjącą i ożywioną).

Dyi-£o/o a-dya, duże dziecko idzie (dyi oznacza w ielkość, a o znacza ja k o ś ć —być ożywionym).

K i-toto a -dya, m ałe dziecko idzie (ki = m ały, zdrobniały).

U -toto u-d y a 2), dziecięctw o nadchodzi (p rzed ro stek u w sk a ­ zuje na rzecz oderw aną, poniew aż dziecięctw o, ja k o w yraz oderw any, nie je s t isto tą żyjącą, m am y ce­

chę u, nie n ależącą do ożywionyoh).

*) To jest tych, które nowe wyrazy lub odmiany tworzą za pomocą przyłączenia przyrostków do pierwiastka. Inne główne typy są: typ jednosyla- bowy, np. chiński, i fleksyjny, np. grecki, łaciński.

Faktycznie mówią w-a-dya, gdzie w czyli u jest cechą połączenia, zaś a oznacza czas teraźniejszy trybu oznajmującego.

Inny przykład:

D obry człow iek pada — m u-tu m u -zuri a-anguka

p ta k „ n -ndege n-zuri a.-anguka (a w skazuje n a isto ty ożywione).

D obre drzewo p ad a — mu-tó m u - w i u -anguka

„ krzesło „ ki-<i k i-zuri k i-anguka Dobrń w oda „ m a-dyi m a-zuri y&-anguka (isto ty nieożyw ione, o ró żn y ch c h a ra k te ra ch , o znaczonych przez

p rze d ro stk i i cechy połączenia).

Z języ k a, jak im B a n tu m ów ią, łatw o się dowiedzied, do jakiej oni k a te g o ry i b ytó w zaliczają różne części w szechśw iata.

O tóż— w edle n ich — słoóoe, księżyc, gw iazdy, zarów no j a k po ­ w ietrze, ziem ia, drzew a, m inerały i t. d., są isto tam i bez życia i ruchu, w chodzą też do odpow iedniej k a te g o ry i n a w e t w ted y , gdy w niezw ykłych opow ieściach, są personifikow ane. To w skazuje najlepiej, że w rzeczyw istości m urzyni B a n tu nie biorą ich, w sobie sam ych, za isto ty żyw e i ożywione.

Inna uw ag a p o tw ierdzająca poprzednią. Istn ieją w yrazy, k tó re odnoszą się zarów no do przedm iotów nieożyw ionych, ja k i ożyw ionych. A le w pierw szym w y p ad k u przyjm ują one cechę

„nieożyw ioną”, w drugim „ożyw ioną” i przez to samo zm ie­

niają c h a ra k te r oznaczonego przedm iotu. T akim je s t np. w yraz pepo, k tó ry może oznaczad zarów no wiatr, ja k i ducha (zw ykle złego dmha). J e śli oznacza w iatr, p rzy b iera cechę rzeczy nie­

ożyw ionych (pepo i-dya, w ia tr idzie); jeśli oznacza ducha, p rzy ­ b iera cechę isto t żyw ych (pepo a-dya, duch idzie).

T rzeba więc zaw nioskow ad, że B a n tu — a to samo m ożna powiedzied o w szy stk ich C zarno sk óry ch—nie są zdania, jako by n a tu ra „była u o rganizo w ana w e w szy stk ich sw oich częściach wedle jedn ego p la n u ”, lecz przeciw nie, m niem ają, że się składa z seryj, h ierarchicznie ułożonych. P o tra fią oni nie tylko czynid różnicę m iędzy pojęciem „ożyw iony” i „nieożyw iony”, ale nadto pojęcie tej różnicy w chodzi do pod staw ich języ k a, a tern sam em do p od staw ich najbardziej a u ten ty czn y ch p o ­ glądów .

Nie m ożem y rów nież przyjąć, w tak iej ogólnej i bez­

w zględnej formie, ja k to uczynił T y lo r a za nim ks. Bros i w ielu innych, tego innego poglądu, że „zdaniem ludów niż­

szych słońce, gw iazdy, rzeki, w iatr, chm ury są stw orzeniam i ożyw ionem i, obdarzonem i życiem , podobnem do ludzkiego lub zw ierzęcego, i spełniającem i sw e zadanie w e w szechśw iecie za pom ocą członków , ja k to czynią zw ierzęta, lub narzędzi, ja k lu d zie”; albo jeszcze, że „to, co je s t dostęp n e dla Wzroku, je s t ty lk o narzędziem , któ reg o się używ a, m ate ry ą , zdolną do przy­

ję c ia form y, ale w głębi znajduje się isto ta wyższa, chód na pół lu d zk a tylko, k tó ra sw em i rękam i trz y m a przedm iot i oży­

w ia go sw ein tch n ie n ie m ” x).

T e tw ierdzenia, ta k dziw ne dla ty ch , k tórzy znają C zarno­

skórych, pochodzą z fałszyw ego tłu m aczen ia opowieści, legend i m ytologii, przyniesionych przez podróżników .

A le choćbyśm y n a w e t przyjęli, że te w ierzenia i te przy ­ puszczenia są n ap raw d ę poglądam i ludzi pierw otnych, tobyśm y i ta k jeszcze nie zbadali d o stateczn ie zagadnienia, albow iem są to raczej n au ko w e aniżeli religijne zap atry w an ia. A gdyby kto- bądź chciał tw ierdzić, że od tego w łaśnie zaczęła się religia, ten b y m usiał dow ieść, że religia w sw oich p o czątk ach sk ła­

dała się jed y n ie z ty c h p ro sty ch danych. Tego zaś n ik t nie dow iedzie, bo tego w cale nie było.

Ul. Co człowiek pierwotny widzi w naturze.

J a k ie m więc o sta te cz n ie je s t to utw orzone przez m urzyna zap atry w a n ie n a przyrodę?

N ajdokładniejszą odpow iedzią je s t następująca: wielu, w iększość zapew ne, w cale go sobie nie tw orzy.

W szelako w głębi ty ch dusz, nie ta k prostych, ja k się zw ykle m niem a, tk w ią pojęcia w arstew ne, nieśw iadom e, nie- w yrozum ow ane, k tó re jedn ak przy nadarzonej sposobności po­

w stają niejako sam orzutnie i ujaw n iają się z zadziw iającą dokładnością.

N ajpierw liczne przejaw y n atu ry , u kazujące się naszym zmysłom, zostały up o rządk o w ane w różne k ategorye. K ażda

•) E. Tylor, Cwilisation primitive, Paris, 1876, str. 326. (Ks. A. Bros, La Religion des peuples non cwilisćs, Paris, 1907, str. 51).

k a te g o ry a m a sw e m iejsce oznaczone, sw oje specyficzne wła- ściwośoi, swój cel i, że użyję słów m niej w łaściw ie, sw oją rodzinę i plem ię. A podobnie ja k w ro d zaju ludzkim , k tó ry dla człow ieka pierw otnego je s t nieśw iadom ie typem w zględem w szystkiego, istnieją w przyrodzie dla każdej isto ty k a te g o ry e sw oiste, „sposoby” („ n a tu ry ”) i płed.

Swój „sposób”, t. j. sw oją n a tu rę w łasną i różną od in ­ nych, określoną w każdym przedm iocie, tw orzącym rodzaj przez pew ną formę, w edle w y rażen ia scholastyków , lub, je śli k to woli, przez p ew n ą duszę, duszę n ieruch o m ą w rzeczach n ie­

ożywionych, duszę ży jącą w roślinie, zm ysłow ą w zw ierzęciu, rozum ną w człow ieku, zjaw isk o w ą—znów się tłum aczę z uży­

cia teg o w yrazu—w elem en tach kosm icznych, ziem ską w ziem i, niebieską w niebie, pow szechną w e w szechśw iecie.

Płed, t. j. sw oistą zdolnośd o d rad zan ia się przez czynne lub bierne połączenie dw óch czynników , m ęskiego i żeńskiego.

T a k np. w L oango, ocean jest u w ażan y za elem ent czynny i m ęski, poniew aż z niego w ychodzi deszcz, sp ad ający n a zie ­ mię, t. j. elem en t b ierny i m ęski, i z ap ład n iający j ą ’).

To się odnosi do przy rod y zm ysłow ej i m atery aln ej.

W szy stk ie te „dusze”, k tó re n a d a ją przedm iotom sw oisty „sp o ­ sób”, k tó re je specyfikują i spraw iają, że te przedm ioty są tem , czem są, w szystkie te dusze m ineralne, roślinne, z w ie ­ rzęce „u m ierają” w raz z rzeczą sam ą. Inaczej je s t z duszam i, ożyw iającem i isto ty rozum ne, t. j. ludzi, albow iem te dusze przeżyw ają ich w innym św iecie niew idzialnym i n a d n a tu ra l­

nym . Je n o , iż są przyzw yczajone do p rzeb y w ania w ciele, te dusze, w yszłe z ciała, p rag n ą w rócid do niego. Z tego pow odu m ożna odczud ich obecnośd lub działanie niekiedy w dzieciach, w rodzinie. T em też należy w y tłum aczyć ko nw ulsye now orodka i jego podobieństw o do rodziców . Innym znów razem dusze zam ieszkują w zw ierzętach, spokrew n io ny ch z plem ieniem za pom ocą totem icznego przym ierza, w p ew n y ch roślinach, w n ie ­ któ ry ch g ro ta c h i t. p., słow em wszędzie, gdzie je ciągnie przeznaczenie. Czasam i n a zy w ają to m etem psychozą a).

') E. Dennett, A tth e back o f the black m an‘s mind, Londyn, 1906, str. 105.

2J B. de la Grasserie, Les Religions comparees au p oint de vue so- ciologiąue, Paris, 1899. Od |xsxi, z, ev, aiujAo, ciało, zmiana ciała.

O prócz ty ch dusz ludzkiego pochodzenia, są jeszcze inne duchy czyli geniusze, dobre i opiekuńcze, m niej lub więcej o bojętne, lub też złośliwe. K rążą one w przestw orzach, z a ­

O prócz ty ch dusz ludzkiego pochodzenia, są jeszcze inne duchy czyli geniusze, dobre i opiekuńcze, m niej lub więcej o bojętne, lub też złośliwe. K rążą one w przestw orzach, z a ­