• Nie Znaleziono Wyników

Współczesne dążenia: uprzedzenia i brak wiedzy

Kośoioły, filolodzy i erudyci m ogliby odpow iedzieć profe­

sorowi u n iw e rsy te tu w L eyde, że nie ty lk o oni m ają praw o do skargi, oczyw iście nie z pow odu b a d a ń i odkryć, d o k o n a ­ nych przez history ę religii, ale, jak e śm y to już zaznaczyli,, z pow odu ducha, k tó ry w ogóle n a tc h n ą ł tę pracę, i z pow odu m etody, k tórej uży to. A lbow iem i sam a n a u k a m a praw o u czy­

nić tu ta j zastrzeżenia i p ro te sty . A m a to praw o z dw óch po ­ wodów: 1) aż do tąd study u m h isto ry i religii nie było, n a ogół mówiąc, prow adzone z konieczną b ezstronnością; ani 2) zaw sze, pow iedzm y to, z n a le ż y tą znajom ością przedm iotu, p rzy n a j­

mniej w tedy, gdy chodziło o ludy p ierw o tn e lub n iecyw ilizo­

wane, k tórym i się w tej p rac y zajm iem y.

Czyż trz e b a dodaw ać, że, czyniąc te dw a spostrzeżenia,, nie m am y w cale zam iaru podaw ać w podejrzenie dobrej woli naszych przeciw ników ? Ż adne nasze p rzek o n an ie filozoficzne^

polityczne, społeczne i religijne nie je s t w yłącznie intelektual­

ne. Z ew nętrzne przyczyny, sk łan iające do niew iary, ja k z a ­ równo te, co sk łan iają do w ierzenia, są w różnym stopniu, ale praw ie zaw sze zm ieszane z innem i m niej lub w ięcej niew idocz- nem i i nieśw iadom em i racyam i. N iew iadom ość najprzód, igno- ratio elenchi, niew iadom ość m im o studyów , ja k ie się podjęło, i zadow olenia ze swej w iedzy, p otem skłonności indyw idualne albo m oralne, środow isko, w k tó re m się żyje, w ychow anie, stosunki, interesy, nam iętn o ści i t. d.,—w szystko to działa n a człow ieka z siłą, k tó rej się tru d n o pozbyć, i tw o rzy pew ną.

') Manuel dH isłoire des Religions. P aris, Colin, str. 3.

atm o sfe rę, w k tó rej dusza je s t pogrążona. Człow iek je s t sk ło n ­ ny do p rzyjm o w ania dowodów , k tó ry ch szuka, gdy je uzna za d o b re dla siebie, i m niem a, że m ogą byd uznane za ta k ie sam e przez w szystkich. Gdy zaś m a w sobie chód tro c h ę ducha prozelityzm u, n a ty c h m ia st oddaje się z pew nem zadow oleniem szlachetn em u zad an iu ośw iecania ludzkośoi. A le rzecz oiekaw a, ż e ta skłonnośd n a w ra ca n ia nie j e s t w szędzie jed n ak o w o silna.

W k rajach , w k tó ry c h religia nie je s t chrześcijańską, n iew iara nie m a agresyw neg o c h a ra k te ru . P e ty sz y sta , b u d d y sta, m uzuł­

m anin, straciw szy w iarę, nie troszczy się w cale o to, by in ­ nym tę w iarę odebrad, przeciw nie, idzie on sobie sw ą drogą, zo staw iając sw oich sąsiadów ich w łasnem u losowi. N atom iast w sto su n k u do C hrześcijaństw a, zw łaszcza do C hrześcijaństw a katolick iego , stanow isko człow iek a je s t zupełnie inne. D la ­ czego? W g ru n cie rzeczy dlatego, że należy całkow icie zmienić sposób życia zależnie od tego, ja k ie się pow eźm ie po stan o w ie­

nie w sp raw ie C hrześcijań stw a. Z daje się, że niew ierzący—

w ścisłem zn aczeniu dw óch p ierw iastk ó w teg o słowa: in-fide- lis —nie m ogąc sobie w yrobić p rzek o n an ia bezw zględnego, p e­

w nego, n ieu leg ająceg o zaprzeozeniu, nieśw iadom ie dąży do u z y sk an ia od innych oparcia, k tó reg o sam nie m a, zaspokoje­

n ia p o trzeb sw ego d u cha i n ieu ch w y tn y ch p rag n ień swego su­

m ienia. W ie rzą c y znów, przeciw nie, b ędąc pew nym , że praw dę posiada, nie m oże ani chce chow ać jej dla siebie ty lk o , owszem p rag n ie zapew nić jej zw ycięstw o, do k tó re g o m a praw o, i ośw ie­

cić sw oich „b ra c i”, b ęd ący ch w niew iadom ości, w prow adzić ich n a drogę w iecznego zbaw ienia, gdzie się m a z nim i spo­

tk a ć . S tą d zderzenie. Było ono przepow iedziane: „Non veni p acem m itte re in te rra m ” x).

A le pow róćm y do h isto ryi religii.

* *

Pow iedzieliśm y, że ty m badaniom zbyw ało n a b ezstro n­

ności.

') Św. Mt. 10: 34.

Celem, do k tó reg o dążono i k tó ry zapow iedziało w ielu uczonych, było w y k azanie za pom ocą zestaw ien ia w ierzeń, praktyk, m ytów , podań, zabobonów , kultów , m agii w szystkich ludów i w szy stk ich czasów , że w szy stk ie religie są do siebie podobne, że w szystkie są jednakow ej w artości, że je d n e d ru ­ gie tłum aczą i że żadna z nich nie m oże m ied p rete n sy i do pow szechnego uznania, ja k o nadprzyrodzonego w y razu p raw dy.

Z ebrane w te n sposób ja k o b y w m uzeum i odpow iednio n a ­ zw ane religie m ogłyby slużyd ciekaw ym za p rzedm iot do b ad ań psychologicznych, ale pow inny byd pow oli z a stąp io n e przez R e­

ligię, k tó ra byłaby, jeśli k to chce, w zniosłem dążeniem do ideału. T a k będzie lepiej, poniew aż ideał bez dogm atów , bez m oralnej sank cyi i bez obow iązku nie m oże n ap raw d ę nikogo krępow ad... I oto ożyw ieni tą n ad zieją szli nasi p oszuk iw acze z lam pą w ręce w te długie i uciążliw e kręgi, aby w nocy przeszłości szukad dogodnej teoryi, k tó ra b y ich uw olniła od religii pozytyw nej, obow iązującej i najw yższej.

W edle je d n y c h w szystko się tłu m aczy p ierw o tn ą n ieśw ia­

domością, strach em przed nieznanem , niepokojem sum ienia, w ielkością zjaw isk atm osferycznych, interesow nym w ym ysłem kapłanów :

Primus in orbe deos fecit timor, ardua coelo Fulmina dum caderent

Inna szkoła odpow iada, że ta k ie tłum aczenie byłoby po­

niżeniem i zapoznaniem Religii i L udzkości, albow iem je s t jeszcze coś innego oprócz w zruszenia i w rażenia. Z jaw isko religijne je s t fak tem społecznym , k tó reg o w yjaśnieniem i u sp ra ­ w iedliw ieniem je s t koniecznośd w spólnego życia i k tó ry się zm ienia w edle m iejsc, krajów , ludów , sto p n ia cyw ilizacyi, ale n arzuca się w szystkim skupieniom ludzkim . To rozw iązanie dają socyolodzy.

J e s t ono h ypo tezą, k tórej przyjąd nie m ożna, o dpow iadają jeszcze inni, poniew aż zjaw isko religijne poprzedza um ow ę

spo-') „Strach jest tym pierwszym czynnikiem, który światu dał bogów, strach powstały wtedy, gdy z nieba straszny grom spadał". Slacyusz (Thebais, III, 660). Podobne myśli szeroko rozwija Lukrecyusz w De Natura Rerum.

łeczną, a nie dopiero n astęp u je po niej. „N ależy p o c z ątk u re ­ ligii szukać w psychologii" *). P sy ch olo g ia w szystko tłum aczy.

C złow iek w ydobył ze sw ego w n ę trz a w ierzenia, p ra k ty k i, m o­

ralność, o rganizacyę religijną, zaczy nając od składników n a j­

p rostszych, k tó re się p otem sta le rozw ijały. A poniew aż n a tu ra lu d zk a w szędzie jest ta ż sam a, przeto w szędzie się religia p o ­ w tarza, „o d rad zając się w nieskończoność, ja k obrazy, k tó re przesyłają sobie dw a p rzeciw ne zw ierciadła" 2).

I w iele innych teoryj w ynaleziono, ale żadna aż dotąd n ie zy sk ała całk ow iteg o uznania.

J u ż 20 la t tem u A. R óville nazw ał te teo ry e elem entam i

■a priori h istoryi religii. A potępiw szy te uprzedzenia, k tó re u w ażał za godne p o tęp ien ia, zażądał, by uznano jego w łasne.

P o leg ały one przedew szystk iem n a odrzuceniu w badaniu z a ­ rów no „h yp otezy p ierw o tneg o objaw ienia religijnego ludzko­

ś c i ”, ja k i h y p o tez y tra d y c y i, czyli „regularnego i stałego p rze ­ k azy w an ia podań, sięg ający ch p o c z ątk u rodzaju ludzkiego, p rze­

k azy w an ia, m ająceg o nam służyć za kry te ry um do oceny rów noleg łych i rozbieżnych p o d a ń ”.

W istocie rzeczy te n d ogm atyzm filozoficzny, k tóry za­

rzuca przeoiw nem u dogm atyzm ow i, m ianow icie teologicznem u, uprzedzenie, a sam je st podobnież nieprzejednany, m a swe źró­

d ło w bojaźni nadprzyrodzoności. N iem a nadprzyrodzoności w h isto ry i, niem a nadprzyrodzoności w religii, niem a cudów, tajem nic! T a k a to zasada po dług każdej m ateryalistycznej i ra- cyonalistycznej szkoły w inna kiero w ać h isto ry ą religii, ja k i w szy stk iem i innem i naukam i.

Rzecz jasna, jeżeli w szystko w św iecie jest m ateryą, szu­

k a n ie w nim nadprzyrodzoności będzie błędem . A le czy w szystko je s t m ateryą? A le skąd w tak im razie praw o brania h ypotezy filozoficznej za podw alinę tej n auki, k tó ra, ja k k ażda inna, p o ­ w inna szczerze poszukiw ać faktów , grom adzić je, dośw iadczać i w yjaśn iając w yprow adzać słuszne wnioski?

Co się zaś ty czy szkoły racyonalistyoznej, czyż ona,

*) A. Reinach, Cu/les, Myłhes et Religions, 1906.

2) H. Hubert, Introduction w Manuel des Religions Chantepie de la Saussaye’a.

z chwilą, gdy uzn aje m ożliw ość n adprzyrodzoności, nie pow inna u znać m ożliw ości jej objaw ów i k o n se k w e n tn ie m ożliw ości jej stw ierdzenia? Słusznie zauw ażył B runetióre, że „zaprzeczenie nadprzyrodzoności je s t w edle w szelkiego p raw dopodobieństw a zaprzeczeniem p raw a histo ry i, a n e g acy a nadprzyrodzoności w przyrodzie je st bez cienia n a w e t w ah an ia się i w ątpliw ośoi zaprzeczeniem w olności B oga. Z re sz tą h isto ry a m a jed n o ty lk o z a d an ie —n o to w ać ta k ty , stw ierdzo n e przez św iadków . N ie m o­

żna w ciągać do niej dow olnego założenia m etafizyki k an tó w - skiej lub n atu ralisty czn ej, aby przez to nie zaprzeczyć sam ego rozum u i zw łaszcza sam ego p raw a h isto ry i” *).

L ecz przez co zastąp ić usunięcie nadprzyrodzoności, co m a być konieczn ą i w stę p n ą czynnością? P rz ez ew olucyę.

„E w olu cy a—pow iada S. R ein ach w ak sy o m atycznej konkluzyi jednej swej konferencyi—je s t praw em w szelkiego badania, do­

tyczącego ludzkości, poniew aż ona je s t p raw em sam ej lu d zk o ­ śc i” 2). I rzeczyw iście idea rozw oju, w prow adzona przez La- m arck a i D arw ina do n a u k przyrodniczych, pow oli p rzen ik n ęła inne dziedziny wiedzy: fizykę, biologię, filozofię, historyę, n a ­ w e t teologię 3).

N ie dziw m y się więc, że j ą i tu ta j znajdziem y i to w n a j­

bardziej doktrynersk iem oraz b ru taln em zastosow aniu. N a j­

pierw w ym aga ona przypuszczenia, że człow iek pochodzi od zw ierzęcia, k tó re pow oli się rozw ijając doszło do św iadom ości siebie i w epoce, tru d n ej do o kreślenia n a w e t w przybliżeniu, poczęło p rzejaw iać swe religijne usposobienie. T a relig ia p o ­ czątkow a m usiała być w ta k ic h w aru n k ach n adzw yczaj n ie ­ określona i gruba. P o n iew aż zaś ty p ludzkości p ierw otn ej, o ile go odnaleźć m ożem y, m am y w e w spółczesnych ludach dzikich, przeto ich religia m usi p o siadać te n dw ojaki c h a ra k te r.

‘) Brunetiere, Discours de combat, str. 212—214.

2) Cultes, Mythes et Religions, II: 11.

3) Stąd zresztą nie wynika, by się wszyscy uczeni zgadzali co do je d ­ nakowej wartości tego prawa. Dr. Quinton napisał: „Czy ewolucya wynika, jak tego chce Darwin a zwłaszcza Lamarck, z dążności do nieskończonego postę­

pu? Nie, odpowiadąm stanowczo. Celem ewolucyi jest utrzymanie pierwotnego napięcia życiowego, nic więcej". Każdy widzi, że to zupełnie inny punkt widze­

nia i inne mający znaczenie, aniżeli ten, który nam zwykle przedstawiają.

I to nam w łaśnie ci uczeni u k azu ją, p rzy ta cz a jąc nieskończoną liczbę fak tów , g ru p u jąc je i tłum acząc.

T ę sam ą pracę i m y chcem y w ykonań. A le ju ż tera z niech nam będzie wolno w ypow iedzieć u w ag ę—pow rócim y jeszcze do niej—że czyniąc z tej hyp o tezy , ta k pojętej i w ziętej a priori, praw o, k tó re m a w szy stk iem rządzid, zaczyn a się od tego, n a czera się pow inno skończyd. Z asad a rozw oju w religii, ta k p o n ę tn a i w ygodna, nie p o w in n a byd pew nikiem kierow ni­

czym . M ożna j ą przyjąd ty lk o w form ie w yniku, jeśli będzie udow odniony przez fak ty .

A le m oże kto pow ie, że tac y ludzie ja k T ylor, Spencer, F ra ze r, B astian, Rdville zbierali w łaśnie te fa k ty trosk liw ie i w w ielkiej liczbie. O tóż m y w ted y zap y tam y się ty c h uczo­

nych, czy n a u k a u p raw n ia te n dziw ny sposób postępow ania, p o leg ający n a p o d k reślan iu ty c h fak tó w , k tó re m ogą poprzed ja k ą ś teo ry ę, i n a sta ra n n em usuw aniu i przem ilczaniu tych, k tó re są jej przeciw ne? A, n ie ste ty , z a rz u t ten, k tó reg o w agę każdy ocenia, m ożna uczynić w szystkim p rzytoczonym przez nas h isto ry k o m religii. To w łaśnie z rza d k ą niezależnością ducha stw ierd za uczony, o k tó reg o pow adze nie m ożna p o­

w ątpiew ać, A n d rew L an g . „A n trop o lo g ia, pisze on, u parcie m iała w zrok zw rócony n a to te m , n a m um ie szacow ne, n a duchy czczone i sta ra n n ie p rzechow yw ane fetysze, ale nigdy, o ile mi w iadom o, nie b ad ała w yższych i bardziej czystych poglądów relig ijny ch w śród ludów dzikich. N ad ty m i p o g ląd a ­ m i przechodzono do porząd ku , przy pisu jąc je w ierze m isyona- rzy lub w pływ om ch rześcijań sk im 71 ').

H. Spen cer w yróżnił się w szczególny sposób w tem do­

b ieran iu fak tó w . On to, chociaż znajdow ał w opisach podróż­

ników niekiedy n a jed n ej i tej sam ej stro n icy rów nież a u te n ­ ty cz n e i dow odliw e św iadectw a n a korzyść w yższych form religijnych w sto su n k u do in n y ch niższych, z a ta ja ł pierw sze a zajm ow ał się ty lk o „ k a n alią bogów i fety szów 71.

P ra w ie ta k sam o czyni T y lo r i F ra ze r. Do tego o s ta t­

niego w łaśnie kieruje A. L a n g kło p otliw e zap y tan ia. „D laczego

‘) A. Lang, The Maktng o f Religion, 256. Por. Anłhropos, fasc. 2, 1908, str. 364.

to F ra ze r nie p rzy ta cz a i nie zb ija zeznań św iadków , k tó re są zgubne dla jeg o teoryi, chód u ż y tk u je te zeznania w innych m iejscach? D laczego udaje, że sam ich nie zna? P ojąd nie m ogę tak iej m etody. Gdy h isto ry k w yg łasza jak ąś teo ry ę, to szuka rów nież faktów , k tó re b y się je j m ogły sprzeciw iać; ta k samo chem ik i biolog nie zanied b u ją p rzy ta cz a ć danyoh, nie­

w ygodnych dla ich sy ste m u ” 1).

I czcigodny A ndrew L a n g kończy: „N asza n a u k a pow in­

na być p rzed ew szy stk iem n au k o w a. O na nie p o w in n a zam y k ać oczu na fa k ty jedynie dlatego, że te fa k ty nie dostosow ują się do je j h y p o tez o n a tu rz e rzeczy lub religii. O na pow inna ocenić zarów no p rzychy lne, j a k i niep rzy ch y ln e dla je j teo ry i fak ty . I nie ty lk o nie pow in n a zam y k ać oczu p rze d tą oczy­

w istością, ale pow inna tro sk liw ie szu k ać teg o, co B ak on n a ­ zyw ał instanciae contradicloriae. Bo jeśli one są, a n a u k a nie zdaje z nich spraw y, to je s t n iew iele w a r ta ”.

Zdaje się, że z ta m te j stro n y L a M anche’u usłyszano te spraw iedliw e i c h a ra k te ry sty c z n e zarzu ty . N a k o n ty n en c ie nie dosłyszano ich; tu ta j C h rześcijaństw o, religia po zyty w na, obo- w iąziyąca i absolu tn a, pozostaje n adal dla w ielu celem , w k tó ry ma u derzać now a n au ka.

T rzeb a tylk o um ieć dziś z ab rać się do teg o i użyć innych niż daw niej sposobów . J a k teg o dokonać, chce nam w y tłu m a ­ czyć je d e n z ty c h panów , n ajb ard ziej dośw iadczony, najzapa- leńszy i najlepiej uzbrojony.

„W alk a za pom ocą obelg i w yśm iew ania, p o d jęta przez wiek X V III przeciw ciem iężącej przeszłości, była darem n ą. A le jeśliby p aleo n to lo g ia so cyaln a ch ciała tę w alkę podjąć n a n o ­ wo i poprow adzić ze spokojem i godnością, ja k a n au ce p rzy ­ stoi, to b y okazała, że je s t n ajp o ży teczn iejszą z n a u k h isto ­ rycznych, a tak że, że m a w ięcej niż Y o ltaire dow cipu” a). I

Sa-') A. Lang, Magie and Religion, 56—57. Por. Anthropos, 1908, str. 365.

J) S. Reinach, Cultes Myt/ies et Religions, I, 85.

R e l ig ie L u d ó w P i e r w o t n y c h . 2

lom on R einach, uniesiony gorliw ością, pisze dalej: „R acyonalizm X V III w. jest d o k try n ą nędzną, złożoną z niedorzeczności i b ru ­ ta ln y c h p rze c z eń ”—w arto to za p am ię ta ć — „prag nie on znisz­

czyć religię, a nie zna je j isto ty , nie m a żadnego jasn e g o po­

ję c ia o j e j p o w staniu i rozw oju. My zaś dzięki językoznaw stw u, antropologii, etnografii, m ożem y podnieść zasłonę, zakryw ającą jesz c ze dla w iększości ludzi p o c z ąte k i w ew n ętrzn e znaczenie ich w ierzeń, i nie p o trzeb ujem y się uciek ać do ta k dziw acz­

ny ch h y po tez, ja k pogląd y D upuisa, lub ta k płaskich i niedo­

sta te cz n y c h , j a k V o lta ire ’a. Jeżeli to możemy uczynić, tośmy p o ­ w in n iv). G łęboko p rz e ję ty t ą praw dą, zw racam się do Żydów , ja k i do chrześcijan, do nieośw ieconych ateuszów , ja k i do uczonych w ierzących, ab y im zw iastow ać dobrą w ieść o religii odsłonionej...” a)

* * *

Do ty c h dog m atycznych i ag ita cy jn y c h uprzedzeń, któ re zb y t często służyły za pobu d k ę do b ad ań religijnych i k iero ­ w ały niem i, niem niej często przy łączało się—proszę mi darow ać tę sw obodę ośw iadczania— nieuctw o, zw łaszcza w spraw ach do­

ty cz ą c y ch ludów pierw o tn y ch, k tó re b ędą przedm iotem n a ­ szych poszukiw ań.

J a pierw szy odd aję szczerze i lojalnie hołd tyra poszuki­

w aczom i uczonym , k tó rz y w e F ra n cy i, N iem czech, H olandyi, S ta n a c h Z jednoczonych i t. d., a zw łaszcza w A nglii, zebrali ogrom ne m ate ry a ły do h isto ry i religii, k tó rzy się pośw ięcili n ajbard ziej zasłużonym dociekaniom , dali pierw si inicyatyw ę, próbow ali z cierpliw ością, b y stro ścią, a często i n ad zw yczaj­

nym ta k te m w nieść św iatło do ty c h licznych, ciem nych i z a ­ n ied b a n y c h zagadnień.

A le spraw y religijne n ależą do najsub teln iejszych. Mimo to św iat cały m yśli, że te sp raw y w raz z p o lity k ą m ożna tra k to w a ć bez odpow iedniego p rzygotow ania. To też, ile się tam sp o ty k a p ogardliw ego tonu, k ark o ło m n ych in te rp re ta c y j,

'1 Podkreślenie Reinacha.

J) S. Reinach, tamże, II, W slęp XVIII.

system ów wreszcie, k tó re ch y b a tę ty lk o m ają w artośó, że się w zajem nie zbijają i u łatw iają w te n sposób p racę tego, któ ry , o statn i, przychodzi je k ry ty k o w ać.

Czyż m ogą nas sk u tk i teg o dziwić? W eźm y np. religię chrześcijańską, albo dokładniej, k ato lick ą. Z daw ałob y się, że je j poznanie je s t łatw e. Ma ona bowiem swoich p rze d staw i­

cieli, au toryzow ane dzieła, zatw ierdzo n e ry tuały, zew nętrzne znaki,—słowem źródła inform acyjne, dostępne dla w szystkich, i to nie n a krań cach ziemi, nie w czasach p rzedhistorycznych, nie w dziedzinie dostępnej tylk o dla specyalistów , ale tu taj w E uropie, Rzym ie, P ary żu . O na sam a je s t tem bardziej z a ­ dowolona, im bardziej k to s ta ra się j ą lepiej poznać; ja k za czasów T ertu lian a, żąda i dziś jed n e j rzeczy: by je j n ik t nie potępiał, k to jej w pierw nie w ysłuchał, ne ignorata damnetur...

A jed n a k , czy tając pism a głośnych uczonych, znajdujem y w nich w iele tw ierdzeń, k tó re w gru n cie rzeczy są ty lk o g ru ­ bymi i bezsensow nym i b łę d a m i').

Otóż, jeżeli są m ożliw e tak ie „m isco ncep tion s” w sto sun­

ku do wierzenia, k tó re ta k łatw o poznać, to na ileż błędów je s t się narażonym , gdy chodzi o religie ta k nieokreślone, obce, źle zbudow ane i niejasne, ja k religie ludzi pierw otnych, gdy się musi po przestać na niecałko w ity ch i nied ok ładn ych sp raw o ­ zdaniach, a nie m oże się sam em u żyć pośród ty ch ludów, zw ró­

cić się do nich w ich języ k u , ani w n ik n ąć bezpośrednio w ich środow isko społeczne, in te le k tu a ln e , m oralne i religijne, i gdy

') Prosty przykład. W artykule, poświęconym „rozwojowi teologicznemu", S. Reinach pisze najspokojniej: „Przez długie wieki apologetyka katolicka opie­

rała się na widocznym sofizmacie: powagę Kościoła opierała na powadze Pism a, a powagę Pism a na powadze Kościoła" {Cultes, Mythes et Religions, I, 410).

Jak to być może, że S. Reinach, sławny erudyta, członek Akademii, zajmując się teologią katolicką, może jej bez zbadania i wahania zarzucić błędne koło?

Jak to być może, że, mówiąc o teologii, nie zna jej najpierwszych podstaw i najbardziej elementarnych traktatów (De vera Religione, de locis theologicis i t. d.), w których właśnie ulega zbiciu ten „widoczny sofizmat?" Czyż Reinach, podając za pewniki takie grube błędy w tak ważnej sprawie, nie spostrzega, że w szczególny sposób podrywa swoją powagę bezstronnego i pewnego uczo­

nego? — Nawiasowo dodamy, że powaga Kościoła opiera się na boskości jego początku, a ta boskość jest oparta na faktach historycznych i dowodach rozu­

mowych. (Ob. A. Tanąuerey, De vera Religiom).

się ich nie m oże poznać inaczej, ja k ty lk o za pom ocą fo to ­ grafii, przez okazy m uzealne lub n a ry n k u sprzedaży.

Ł a tw o spostrzedz, że licznym urzędow ym h isto ry k o m re ­ ligii b ra k tego studyum osobistego, n a placu. To też każdy z nich zapędza się (w zupełnie dobrem p rzek o n an iu zresztą) w stw arzan iu sobie ty p u dzik u sa religijnego lub religijnego dzikusa, k tó reg o p ierw szą cechą m usi być to, aby dobrze od­

Ł a tw o spostrzedz, że licznym urzędow ym h isto ry k o m re ­ ligii b ra k tego studyum osobistego, n a placu. To też każdy z nich zapędza się (w zupełnie dobrem p rzek o n an iu zresztą) w stw arzan iu sobie ty p u dzik u sa religijnego lub religijnego dzikusa, k tó reg o p ierw szą cechą m usi być to, aby dobrze od­