• Nie Znaleziono Wyników

Teorya pierwotnego promiskuizmu

Człowiek pierwotny i rodzina

I. Teorya pierwotnego promiskuizmu

G dyby poglądy i p ra k ty k i religijne człow ieka pierw otnego nie m iały innego oparcia, ja k ty lk o owe pow yżej przedstaw ion e z a p a try w a n ie n a przyrodę, p o zostałyby oczyw iście nadzw yczaj niew yraźn e i luźne. I w rzeozy sam ej, u w ielu ludów ta k jest.

N a szczęście istn ieje p ew n a o rg an izacya n a tu ra ln a , trw ała, do­

brze o k reślo n a w swej istocie a zasadniczo ludzka, m ianow icie rodzina. O na w szędzie u trw ala w ierzenia i p ra k ty k i religijne, o n a je u trzy m u je i p rzekazuje.

U p ierw o tn y ch zarów no A fryki jak i wszędzie indziej, ro d zin a je s t tym ośrodkiem , około k tó reg o w raz z religią sk u ­ pia się całe życie społeczne. J e ś li rodzina je s t m ocno zbudo­

w ana, plem ię rozw ija się. jeśli słabną jej więzy, plem ię też słabnie, a jeśli ono u lega rozkładow i, jak to się dzieje n a po- brzeżach i w środow iskach europejskich, plem ię ginie.

Z daje się, że szkoła m ate ry a listy cz n a nie spostrzegła tego w cale, choć to rzecz zasadnicza. Ale, praw da, sy stem nie p o ­ zw alał jej w cale w ah ać się, od czego m a zacząć swe wywody.

„ P rzy k ład zw ierząt, ośw iadcza jeden z jej zw olenników , w sk a ­ zuje, jakim i były p ierw sze obyczaje ludzkości. M ożem y sobie w yobrazić naszych rodziców , ja k błąd zą po lasach na wzór m ałp w niew ielkich grup ach, złożonych z jed n eg o m ężczyzny

i bez w ątp ie n ia k ilku kobiet, k tó re on przyw łaszczył sobie w sk u tek przew agi swej siły n ad ich słabością i k tó ry c h broni przed sw ym i ry w alam i” 1). Albo: „ W aru n k i m iejscow e znacz­

nie zm ieniały u różnych ludów szybkośd i d rugorzędne form y tej ew olucyi (m ałżeństw a i rodziny). W szelak o u w szystk ich sp o ty k a m y najpierw prom iskuizm pow szechny, doprow ad zający z konieczności do liczenia p o k rew ień stw a przez m atk ę; p otem polyandryę, k tó ra je s t o g ran iczo n ą form ą heteryzm u; w k o ń cu w ielożeństw o lub m onogam ię, zw iązaną z po k rew ień stw em ojcow skiem i p a try a rc h a te m , ja k i się nam uk azu je w zaraniu pierw szych cy w ilizacy j” 2).

M ożliwa to rzecz, że istn iał ta k i sta n stad o w y w śród p e ­ w nych gru p ludzkich, w szczególny sposób upośledzonych.

W szelako n a w e t w tak im razie, istnienie ow ego stan u n a le ż a ­ łoby w ykazad faktam i, skoro się teg o rodzaju hy p o tezę zam ie­

n ia n a n iew ątp liw ą praw dę. B ądź co bądź jed n o jest tylko pew ne, że nigdzie w A fryce nie w idzim y dzisiaj śladów t a ­ kiego prom iskuizm u, w yjąw szy sta d a an ty lo p w w ielkich s te ­ pach strefy w schodniej i południow ej. G dy zaś o ludzi chodzi, im się k to bardziej zbliża do ludów pierw otniejszej cywili- zacyi, j a k N egrillow ie i B uszm ani, tem bardziej uk azu je m u się w łaśnie tam rodzina, ja k o zasadn icza podstaw a, k o n ieczn a i nien aru szaln a, pierw o tn eg o społeczeń stw a.

S postrzeżenie to nie będzie dziwid nikogo, je ś li się zw róci uw agę n a um ysłow ośd ty c h istn ieją cy c h dzisiaj jeszcze b ied ­ nych dzieci lasów i stepów . J c z u c ie o sam o tnien ia najbardziej chyb a dolega człow iekow i w jego sto su n k u do przyrod y m a- tery aln ej i św iata duchów . W tem dzikiem środow isku, nie- ubłaganem dla słabości, sam o tn y człow iek jest sk azan y n a zagładę, Vae soli! Z chw ilą gdy pozo stan ie bez opieki silniej­

szej od siebie je d n o stk i, będzie po rw an y , zam ieniony na n ie ­ w olnika, byd m oże n a w e t zjedzony. Z teg o pow odu sp o tk a n ie

*) Gustaw le Bod, Les premicres civUisations, Paris, 1889, str. 50.

J) Tamże, str. 59.

się z ludźm i m oże być dla niego niebezpieczniejsze aniżeli z drapieżnem i zw ierzętam i. P rz e to in sty n k t, dążność sam oza­

chow aw cza, że pom inę inne skłonności i dążenia, pch ają czło­

w ieka do szuk ania zw iązków w sw ojem środow isku. A czyż m oże być pew niejszy, trw alszy i bardziej m iły zw iązek nad rodzinę, będącą n ajbardziej n a tu ra ln e m zrzeszeniem ? To też w k raja ch p ierw otn ej cyw ilizacyi rodzin a tem bardziej się sku­

pia, im tru d n iejsze je s t życie ze w zględu n a g rożące niebez­

p ieczeń stw a, a im życie łatw iejsze, tem bardziej uleg a roz­

proszeniu.

T en sam s k u te k sp raw iają w śród B antu: niestałość spo­

łeczn a w szy stk ich plem ion, ciągłe w zajem ne wojny, odosobnie­

nie w sk u tek w ielkich n iezam ieszkałych przestrzeni, choroby, głód, obaw a zw ierząt dzikich, niebezp ieczeństw a w szelkiego rodzaju, g rożące sam otnej jed n o stc e, n a w e t sam o próżniactw o, k tó re sk łan ia m urzyna, aby zaw sze więcej liczył na drugich niż n a siebie...

W szędzie spo ty kam y się z tera trw ałem dążeniem do uform ow ania rodziny, do w zm ożenia jej w ęzłów pod uznaną p o w ag ą zw ierzchnika, do u trzy m an ia w raz z czystością krw i tak ż e całego m ajątk u, do w zm ocnienia jej przez zw iązki ze­

w n ętrzn e i um ow y, do uczynien ia z niej dla siebie i dla swoich m iejsca ucieczki i śro d k a obrony, do usunięcia od niej jaw n y ch lub u k ry ty c h nieb ezpieczeństw , oraz do zapew nienia jej (ku tem u w szystkiem u) ko n iecznych pom ocy n ad n atu raln y ch .

N asze skupienia ludności w E uropie, m iasta, m iasteczka, wsie, złożone z różnych i często obcych sobie składników , d a ją jedynie niedoskonałe pojęcie o zrzeszeniach afrykańskich.

T am te jsz e bow iem k oczow iska ludów p a stersk ich i wsie ludów osiadłych sk ład ają się ty lk o z k rew n y ch , zostających pod w o­

dzą zw ierzchnika. P rz e to ludność ty ch siedlisk to synow ie, córki, synow ce i siostrzenice, zięciow ie, kuzyni, w ujow ie, spo­

w inow aceni, dzieci ad o ptow an e, a w szyscy połączeni sto su n ­ kam i i niew olnikam i.

T a k i sam p o c z ąte k m a g ru p a koczow isk lub wsi, tylko je s t starsza. I samo n a w e t plem ię je s t jed y n ie ro zro śn iętą rodziną.

W eźm y np. B aw ili z L oango, o k tó ry c h dał znakom ite studyum E . D en nett. „U strój rodziny (Tchifum ba) czyni z a ­ szczyt ty m biedakom -~raów i ten zn ak o m ity o b se rw ato r—ich rodzina w p orów naniu z ro d zin ą w ielu ludów cyw ilizow anych może byd uw ażana za w zór w a rto śc i”. I jeszcze: „R odzina s ta ­ now i podstaw ę dla rozleglejszej organizacyi. K ażda je d n o s tk a należy do rodziny; k ażd ą rodziną rządzi zw ierzchnik, a każdy zw ierzchnik je s t pod w ładzą n aczeln ik a prow incyi. Sześd pro- wincyj składa się n a lud Ba-vili w L oango. B a w ili zaś pod zw ierzchnictw em k ró la M aloango, stan o w ią trz e cią część k ró ­ lestw a Kongo, ludu F io t, należącego do rasy B a n tu ” *).

M ożna pow iedzieć, że się m a ta k samo rzecz ze w sz y st­

kimi ludam i, k tó re potw orzyły plem iona i królestw a. Organi*

zacya innych je s t więcej częściow a i m niej zw arta. A le nie m a ludu bez żadnej organizacyi.

N ikt nie może porzucić wsi bez pozw olenia jej n a c ze l­

nika, a każdy po pow rocie je s t obow iązany staw ić się przed nim, zdać mu spraw ę z tego, co w idział i czynił, opow iedzieć m u o połow ie ryb, o polow aniu, o handlu, o w ypadkach, w ogóle poinform ow ać go o w szystkiem , co go m oże ob cho ­ dzić. W szyscy m uszą go słuchać i szanow ć, on może każdego karać, uwięzić, pozbaw ić pożyw ienia, niekiedy zastaw ić lub sprzedać. P raw o życia i śm ierci, ogólnie m ów iąc, należy do najw yższego naczelnik a, ale zw yczajny może sądzić czyny każ­

dej rodziny 2).

Nie ulega w ątpliw ości, że r , dłuższą m etę podróże, spra- wy, wojny, najazdy, nie m ów iąc ju z o pow szechnej praw ie p ra k ­ ty ce niew olnictw a, sprow adzają n ieuniknione m ieszaniny, je d ­ n akże słusznie m ożna pow iedzieć, że plem iona p otrafią u trz y ­ m yw ać sw ą w zględną odrębność nie ty lk o przez swe rysy, ale i przez ogół in sty tu cy j i cech, o k tó ry c h będziem y mówić.

•A*

■»

Miłość wsi je s t pow szechna. Choć M urzyn lubi podróże,

') E. Dennett, A t the back o f the Black Man s Mind, str. 3ó.

2i Dennett, ib., str. 36.

R e l i g i a L u d ó w P i e r w o t n y c h .

nie zapom ina nigdy ani o swym domie, ani o m atce, ani o b ra ­ ciach. Z w łaszcza często w spom ina imię m atk i, w ieczorem na p o sto jach k a ra w an y , gdy p rzebiega w ązkie ścieżyny, lub gdy go le k k a łó d k a niesie po w ielkich rzekach. Gdy je s t chory, opuszczony, zraniony, um ierający, bez w zględu na to, na k tó ­ rym brzegu A fryki m ieszka, do jak ie g o stan u należy, ile la t m a, p o w ta rz a często w estchnienie, zaw sze to sam o a bardzo w zruszające: „Moja m atko , m oja m atko!” N iem a dla niego w iększej obelgi i n ieste ty , częstszej, nad obelgę, skierow aną przeciw tej, co m u d ala życie.

Z p rzyjem nością znajduję to samo spostrzeżenie u sum ien­

nego i pow ażnego sp o strzeg acza, L e ig h to n a W ilsona, p rz y to ­ czone przez dobrze zn an ą inn ą obserw ato rkę, Miss M ary H.

K ingsley. „Jak iek o lw iek m ielibyśm y pojęcie o A frykanach, nie m ożem y w ątpid o jeg o m iłości ku swej m atce. Je j imię, żyw ej czy już zm arłej, je s t zaw sze na je g o u stach i w sercu.

P o przebudzeniu o niej najpierw m yśli, jej w spom nienie je s t o statn iem , k tó re go do snu kołysze. J e j o d k ry w a tajem nice, k tó ry c h b y nikom u nie pow ierzył. Gdy je s t chory, ty lk o pod je j udaje się opiekę; ona przy g o to w u je m u p okarm , lekarstw a, o na po m aga m u przy obm yw aniach, ona ściele jeg o łóżko.

Do niej się ucieka we w szystkich strapien iach, wiedząc, że choćby cały św iat zwrócił się przeciw niem u, ona nie p rze sta ­ n ie go m iłować, godnego m iłości lub nie. I jeżeli cokolw iek m oże uspraw iedliw ić g w ałt człow ieka przeciw swem u bliźnie­

m u, to przedew szystk iem obraza, sk iero w an a przeciw jego m atce. J e s t to najczęstszy pow ód nieporozum ień i bójek m ię­

dzy m łodzieżą. U ty c h ludów A fryki istnieje też przypow ieść, że gdy żona i m a tk a je s t w niebezpieczeństw ie, n ajpierw trzeba rato w a ć m atk ę, poniew aż, kto stracił żonę, m oże pojąć inną, ale m atki stracon ej ju ż n ik t nie o d najdzie” ').

B łogosław ieństw o rodzicielskie je s t rękojm ią szczęścia, p rze k leń stw o —najw ięk szą klęską, nieszczęściem , k tó re za w in­

nym synem idzie w szędzie, zatru w ając m u życie i siejąc w okół niego zło. Byłem raz św iadkiem tak iej sceny: m łodzieniec ucie­

*i W i l s o n L , W e s t e r n A f r i c a u M. H. K i n g s l e y , W e s t A f f i c a n s t u d i e s , 1 901, et r . 319.

kał w poszarpanem ubraniu, z w zburzonym w yrazem tw arzy, jak u w ary ata, trząsł się n a całem ciele, ja k w konw ulsyach, w ydaw ał nieludzkie k rzyki — a sta ra k o b ieta brała z ziemi garście piasku i rzucała w y c ią g n ię tą ręk ą za nim, u c ie k a ją ­ cym w szale... T en w idok był ta k w strząsający , j a k w idok K aina z pierw szych k a rt Biblii, p rzek lęteg o przez sw oją m atk ę i swego B oga za zabójstw o Abla.

T a rodzina, ja k w spom niałem , je s t u N egrillów pow szech­

nie m onogam iczną, w yjąw szy n iek tó re obozow iska, gdzie p rzy ­ ję ła się rozw iązłość sąsiadów . S p raw a się ta k sam o p rzed sta

w ia u B antu.

W szelako u w iększości ludów czarnoskórych panuje wielo- żeństw o, jeżeli nie w rzeczyw istości, to przynajm niej w z a sa ­ dzie. Ale w ielożeństw o uorganizow ane, rządzone przez zw y ­ czaje, k tó re siłę praw a zyskały. W ięc ono nie tylko nie niszczy rodziny, ale ją w zm acnia przez to, że swem u zw ierzchnikow i więcej d o starcza dobrobytu, p roduktów , stosunków , przym ie rzy oraz pow agi. Je d n ak o w o ż u ty c h ludów, gdzie p o lig a ­ m ia ma przew agę, istn ieje pow szechnie w yraźna różnica m ię ­ dzy „pierw szą” żoną i innem i. O na to rozkazuje, strzeże ru ch o ­ m ości, a po śm ierci m ęża je j je s t obow iązkiem czuw ać, by nic nie zginęło z m ajątk u przed przyznaniem praw nem . O czyw i­

ście, nie b rak częstych nieporozum ień w tak ic h licznych s ta ­ dłach, ale m ężczyzna niem i się nie zajm uje, w ierząc, że to jeszcze najlepszy sposób, aby je usunąć. Często pierw sza żona usilnie nam aw ia m ałżonka, aby sobie jeszcze innych żon p o ­ szukał, gdyż przez to niezaw odnie ona zyska n a pow adze i ulży sobie w pracy. K ażda żona m a swoje m ieszkanie, dzieci u siebie, niew olników , sw oje pole, kury, kozy, słowem swój dom, w którym ją mąż odw iedza, dzieląc w ten sposób swój czas m iędzy swe żony.

Co się zaś pracy ty czy , żona upraw ia pole, g otu je poży­

wienie, znosi drzew o i w odę, zajm uje się dziećmi; mąż zaj­

m uje się spraw am i religijnem i, rodziny, chorobam i, pogrzebam i, in teresam i, w zajem nym i sto su n k am i sw ych naczelników z bia­

łymi, w ojną, handlem i t. d.; on buduje i nap raw ia dom, on też ziem ię karczuje, gdy m a być obsianą.

W y jąw szy bardzo rzadkie w ypadki, ja k np. u W a ru n d i1), żona nigdy nie j e razem ze swoim m ężem i nie przębyw a zw yczajnie w jego tow arzystw ie.

P o ly an d ry a nie jest znana, ja przynajm niej nie znam ani jednego w ypadku u B antu. A le tam , gdzie istnieje, np. w T y ­ becie, nie je s t ona zaprzeczeniem rodziny, chód je s t dziw aczna i nierozum na w sobie. Ma ona n a celu utw orzenie około k o ­ biety jed n olitego skupien ia i utrzym anie, dopokąd to tylko możliwe, niepodzielonej w łasności. J e s t ona przeto owocem posuniętej naprzód i przew rotnej cyw ilizacyi, a nie objawem stan u pierw o tn ego a).

* * •*

Z tego, że rodzina zarów no w Afryce, ja k i gdzieindziej jest uzn an a za in sty tu cy ę konieczną do u trzy m ania i rozwoju społeczeństw a, nie należy w nioskow ać, że ona tam funkcyo- nuje bez żadnych skaz i trudności. P raw ie w szystkie procesy koło niej się obracają dla tej prostej racyi, że w rzeczy w isto ­ ści praw ie we w szystkich procesach chodzi o k obietę i o w a r­

tość, ja k ą przedstaw ia.

R ozw ód je st w szędzie znany i uznany, tu je s t rzadszy, ówdzie częstszy, ale słuszność każe w yznać, że wszędzie go uw ażają za zło. P o d le g a on też pew nym drobiazgow ym p rze p i­

som, k tó ry c h przełam yw ać nie wolno. A w razie separacy i n ik t nie pozostaje w osam otnieniu: ani ojciec, ani m atka, ani dzieci. K ażde w raca do swojej rodziny, albo sobie s tw a rz a nową. W te n sposób w śród C zarnych rodziny rozchodzą się w praw dzie, ale zaraz znow u się tw orzą, przeto rozw ód nie p o ­ ciąga tam za so bą ta k ic h rozkładow ych n astęp stw , ja k w n a ­ szych cyw ilizow anych społeczeństw ach.

* * *

Zdaje się, że w A fryce p a try a rc h a t, na m ocy którego w ładza nad rodziną spoczyw a w ręk ach ojca, je s t najstarszą

'| Van der Burgt, Diet. frattę. kirundi. Bois-le Duc, 1903 (art. Femrne),

2) Bitlletin de la Sociele neufchdteloise de Góographie, X I I , s t r

form ą in sty tu cy i rodzinnej, p rzynajm niej u P ygm ejów i w iel­

kiej liczby plem ion B antu.

Je d n a k ż e sp oty k a się też u licznych plem ion organizacyę m atry arch aln ą, w edle k tó rej pokrew ieństw o, w ładza i porządek dziedziczenia je s t po stronie m atki. Zazw yczaj w ta k im razie praw a te należą do w uja ze stro n y m atki, k tó ry sta je się p a ­ nem domu czy rodziny i w szy stk iem u rozkazuje, w szystkiem roporządza. Poniew aż ko b ietę m ożna poślubić ty lk o po zapła­

ceniu wiana, przeto im kto m a więcej sióstr, tem będzie miał w iększe znaczenie, gdyż w ięcej zbierze podarków , a im więcej będzie m iał w nuczek, tem stan ie się bogatszym , gdyż je ró ­ wnież w ten sposób odstąpi, oraz tem będą liczniejsze jego związki, w iększa pow aga.

J a k a je s t racy a tego ta k dla nas dziw nego u stroju, w k tó ­ rym praw a ojca praw ie całkiem nikną? Ci z krajow ców , k tó ­ rzy zdają sobie spraw ę ze sw oich zw yczajów — a są i ta c y — odpow iadają, że m a on n a celu zapew nienie naczelnikom wsi i plem ion n astępców legalnych. J e ś li bow iem naczelnik m a za n astępcę syna swej siostry, jest pew ny, że je s t on tej samej krw i, gdy zaś chodzi o syna swej żony, „kto m oże wiedzieć ?”

W ten sposób przyjęcie m atry a rc h a tu odnosiłoby się rów nież do zapew nienia jed n o ści i czystości rodziny.

*

•X *

Bądź co bądź, rodzina w śród ty ch ludów , zw łaszcza na zachodnim brzegu, m a ta k ie znaczenie, że pochłania jednostkę i je s t n apraw dę k om ó rką całej zbiorowości. R odzina dzieli się tem , co zdobyli najenergiczniejsi i najbardziej postępow i jej członkow ie, a n ik t nie może się w yzw olić od tej przym usow ej łaskaw ości. R odzina odpow iada za sw oich członków bez w zględu na to, czy m ają racyę, czy jej nie m ają, oni też liczą n a nią, że ich w spom oże, obroni, lub zemści. Rodzina ułatw ia swej m łodzieży m ęskiej ożenienie się, gdyż dopom aga do zap łacen ia odpow iednich darów , ale ona też k o rzy sta z m ał­

żeństw , poniew aż za w iano w ydaje za mąż córki, pochodzące z ty ch zw iązków , i obraca na swój p o ży tek pracę lub zdolno­

ści chłopców . Ł atw o pojąć, do jak ic h nadużyć m oże dopro w adzić tak i system , zw łaszcza w tedy, gdy środow iska e u ro ­ pejskie zaczną podsyoać chciw ość i zm ysłow ość C zarnych.

W ted y widzi się, jak przełożeni stale w y zy sk u ją dzieci, zw łasz­

cza dziew częta i ja k ich ojcow ie i m a tk i nie m ogą się tem u stanow czo sprzeoiwić, poniew aż są je d n o stk a m i, nie raającem i ani pow agi ani siły w obec naczelnik a rodziny ').

Te praw a, chód m ogą być tw ard e dla jednostek, są oczy­

wiście objaw em stan u , pozostającego w prost w sprzeczności ze stan em stadow ego i bezśw iadom ego prom iskuizm u, o jak im nam m ówiono. One n aw et d ają zw ierzchności rodzinnej p rze ­ sadną siłę i jedność.

Inne liczne i c h a ra k te ry sty c z n e przepisy biorą pod swoje panow anie dziecko od piersi m atczynej, prow adzą je aż do czasu dojrzałości, przez odpow iednie w tajem niczenia w pro­

w adzają do środow iska dorosłych, reg u lują jeg o życie, przy śm ierci m u to w arzyszą, a potem z manami idą w św iat n a d ­ przyrodzony. B ędzie to przedm iotem dalszego badania. Niech nam tu ta j w y starczy w iadom ość, że te w szystkie praw a, oby­

czaje i p rak ty k i, zarów no socyalne j a k i religijne, odnoszą się do organizacyi życia i rozw oju rodziny, wsi, klanu i plem ienia.

A le zdaje się, że nie będziem y m ogli pójść dalej, dopóki nie om ówim y dw óch zagadnień, k tó re bardzo zajm ują uczonych i k tó re odnoszą się do rodziny, t. j. eksogam ii i totem izm u.

II. Eksogamia.

N ajpierw nie należy uzależniać w zajem nie od siebie tych dw óch in sty tu cy j, bo choć totem izm pociąga za sobą ekso- gam ię, to ta nie zaw sze suponuje totem izm a).

E k so g am ia je s t praw em , k tó re nakazu je szukać sobie żony na zew nątrz klanu, lub ogólniej poza kołem swego po ­ k rew ień stw a. Z daje się, że to praw o było zachow yw ane przez w szystkie społeczeństw a p ierw o tn e (je st to, naw iasem m ówiąc, rzecz go d n a zaznaczenia, gdyż nam stale ty ch ludzi pierw ot­

nych przedstaw iają, ja k o żyjących w zw ierzęcym heteryzm ie).

M R. H. N issiu , Fetichism in Ii t s t AJrica, London, 190+,

2) Eksogamia (eijtu, na zewnątrz, i ‘fajua, małżeństwo); pojęcie przeciwne endogamia (ev3ov, wewnątrz). Klan (szkockie Klaan, dziecko) jest to organiza­

c ja , której członkowie są przekonani, że pochodzą od tego samego przodka, co i ich zwierzchnicy, albo ściślej, od tego samego przodka totemicznego.

W rzeczy sam ej, zw iązki m iędzy krew nym i różnego stopnia są surow o zabronione w całej Afryce. K azirodztw o, seksualne połączenie jed n o stek , krew ny ch w stopniu zakazanym , budzi wszędzie odrazę i w szędzie je s t karane. Owoc takiego złącze­

nia ulega zazw yczaj zniszczeniu, jako że je s t obrzydliw y w so ­ bie, niebezpieczny dla rodziny, zgubny dla kraju.

Skąd ten zakaz?

Chciano go w ytłum aczyd za pom ocą licznych i złożonych teoryj, ale zdaniem S. R e i n a c h a n i e zupełnie się to udało.

Być może dlatego, że ci uczeni socyolodzy—L ubbock, S p e n ­ cer, Mac L ennan, M organ, D u rk h eim —szukali racyj w y jaśn ia­

jący ch za daleko.

N ajpierw , jak słusznie zauw ażył D urkheim i S. R einach, we w szystkich społeczeństw ach pierw o tn ych kob ieta podlega w różnych okresach swego życia w ykluczeniu, tabu. P o c iąg a to za sobą, przynajm niej częściowo, pod w pływ em pow szechnego

N ajpierw , jak słusznie zauw ażył D urkheim i S. R einach, we w szystkich społeczeństw ach pierw o tn ych kob ieta podlega w różnych okresach swego życia w ykluczeniu, tabu. P o c iąg a to za sobą, przynajm niej częściowo, pod w pływ em pow szechnego