PTAKÓW-ZebraJ c B r o u i ^ l a i o § u sła w icz> .
W nowszych czasach zastanowiano się już nieraz nad pytaniem ,
Czy
zwierzętom, szczególnie na w yższym stopniu rozwoju można Przypisać wszelkie pojaw y um ysłowości ? Jestto pytanie, na któ- le odpowiedzieć można ty lk o licznym i spostrzeżeniami czyn io nymi na zwierzętach w kierunku zachowania się ich względem siebie sam ych i ludzi Podam tutaj kilka szczegółów z życia Ptasząt, dow odzących, że i ptaszki mają swój rozum, zastanowie- nie, uwagę i rozwagę, że są czasem przebiegłe i chytre, to zazdroś ć , to czułe, przyw iązane i wdzięczne, w stopniu daleko w yższym człowiek. Bardzo pożądaną b yło b y rzeczą, g d y b y Szanowni Czytelnicy z zasobu doświadczenia dostarczać zechcieli szczegó
łów podobnych do poniżej podanych. W nioski i rozumowania nad podobnym i pojawami w życiu zwierząt zostawiam y czytel- nikowi; rozchodzi się głównie o dobrze spostrzeżony, wiernie
^chwycony i dokładnie skreślony szczegół.
Zacznijm y od k a n a r k a , tego ulubionego ptaszka dom o- AVego.
I. W Pradze umarła w kwietniu 1871 r. młoda szwaczka, osiadała ona przez dłuższy czas k a n a r e c z k a , którego bar- 20 lubiła. G d y dogoryw ała, spostrzeżono u ptaka wielki nie
pokój. G d y wreszcie opiekunka jego skonała, w yleciał z klamki, 0ra zawsze b yła otwartą, i usiadł u g ło w y nieboszczki, nie dał się
®lkomu stamtąd spędzić, a jad ła, które mu podawano, ani się wreszcie znaleziono go m artwego 11 głow y swojej opiekunki
^■cboszczki. K rew ni jćj w łożyli uczciwą ptaszynę do trum ny JeJ opiekunki, z którą została pochowaną. *)
Z. C. M. H o ff w Mannheim miał k a n a r e c z k a . R adzono aby ptakow i nie daw ał czystego siemienia, jeno m ięszał je
^ k a n a re m . K a n a rek pogardzał nim i w yjadał samo siem ię.
1110 t° pan jego chciał go do kanaru p rzyzw yczaić. N iezadłu
go usłyszał dziwne, a regularnie pow tarzające się, z klatki po-
^ odzące d źw ięk i; b y ły to dwa po sobie następujące metalicznie więczące krótkie ton y, małą pauzą przerywane. P rzyb liżyw szy do niego, spostrzegł, że ptak ułatwił sobie wyjm owanie osta
l) T a g e s -Prosse. 1871. 114.
2 6
tnich ziarn siemienia z żłóbka. C hw yciw szy bowiem dzióbkiem nieco ku wnętrzu klatki zakrzyw iony brzeg żłóbka metalowego,, puszczał go w ruch i za każdym obrotem zaglądał do niego. W skutek tego drgającego ruchu żłóbka jadło, w nim będące, wprawiało- się w takiż ruch, a siemię w ychodziło na wierzch, poczym kana
rek w ybierał je szybko. T a robota pow tarzała się całym i godzi
nami. Zdaje się więc, że ptaszyna przekonała się, iż na szuka
niu siemienia wpośród kanaru wiele czasu t r a c iła ; przeto zmuszoną b yła użyć tego p od stęp u .1).
3. Mieszkałem, opowiada N *2), w rodzinnym moim miejscu N i e d e r r a d . O kna pokoików moich w ych o d ziły na południe.
Na lewo od stolika stojącego m iędzy oknami jednego pokoju, stała na oknie skrzynia, w której rozmaite chowałem zwierzą
tka. G d y w sąsiedztwie umarł hodowca kanarków, kupiłem od pozostałćj w dow y gniazdko z parką do dalszego ch ow u , ja k o tćż m łodego kanarka sam czyka, k tó ry właśnie zaczął śpiewać.
W puściłem go do starej klatki, urządzonej do wieszania na ścia
nie. W tylnej drewnianej ścianie napółokrągłej klatki b y ły m ałe drzwiczki; po bokach umieszczone b y ły naczyńka z jedzeniem i wąskie głębokie szklaneczki z kończastym i mosiężnymi daszka
m i. G d y p rzy stoliku pracowałem , stawiałem klatkę na p o kryw ie skrzyni znajdującej się na oknie, z ścianą drewnianą ku oknu, w ypuściw szy kanareczka na pokój. T y m codziennym ćw icze
niom w lataniu przypisuję, że śpiew ptaka b y ł nadzw yczaj sil
n ym ; nadto śpiewał on tak pięknie i długo, że sąsiad m ój, miłośnik ptaków, prosił, aby jednego z swoich m łodych m ó gł pow ierzyć mojemu dla nauki w śpiewie.
Czasu ty ch ćwiczeń ptaszka mego w lataniu użyłem , a b y go z sobą zaprzyjaźnić! D latego sypałem na stoliku, p rzy którym siedziałem, rozmaite łakotki, do których należało p rzed ew szyst
kim potłuczone nasienie słonecznika. Początkowo fruczał mi bojaźliwie koło głow y. U daw ałem , jak o b ym się o 1 niego nie troszczył. Potym siadał wabiąc na skrzynce, wreszcie p rzy laty w ał na stolik i porw aw szy ziarnko, spiesznie z nim wracał na sk rzyn kę. W końcu atoli, ponieważ go żadnym nie płoszyłem porusze
niem, zjadał łakoci p rzy moich rękach i śmiało siadał mi na ramieniu i głowie. Na skrzyni stawiałem mu codziennie na sp o d k u od filiżanki w odę do kąpania się. K o rz y sta ł z niej ta k ochoczo,
•). Zool. G arten. 1873, 195.
2). Zool. Garten. 1872. 59.
utaplawszy się zupełnie, dłuższy czas m okry siedział na skrzyn i 1 dopóki się trzepotał i czyścił, aż znowu m ógł swobodnie latać.
W tym czasie, w którym latał po pokoju, dostaw ał zieleninę, którą namiętnie lubił.
W krótce upodobały się mu w ycieczki po pokoju tak bar
dzo, że z trudnością przychodziło mi zamknąć go do klatki.
G dym się zbliżył do klatki, ab y go zamknąć, g d y się w niej znajdował, prędko z niej w ylatyw ał, latał po pokoju wesół i nie wracał pierwej na swoje miejsce, ażem się oddalił. Przez pewien czas zławiałem go zieleniną. N aprzód pozwoliłem mu w ykąp ać się i w ylatać, a g d y go chciałem zam knąć do klatki, w łożyłem mu do niej roślinę starca ( S e n e c i o v u l g a r i s L.). G d y więc wleciał i łakocia swoją b ył zajęty, zam ykałem drzwiczki.
U daw ało mi się to do pewnego czasu; w końcu w padł ptak na nowy sposób dostawania tej łakoci bez utracenia miłej mu wol
ności. G d ym mu w ło żył do klatki starca, p rzyb liżył się do niej, Wskakiwał i w yskakiw ał kilkakrotnie, uważając na mnie ustawi
a n ie , i oddalał się natychm iast, g d y się zbliżyłem. G d ym się odda- kł, w ted y siadał w drzwiczkach i spoglądał już to na mnie, już też na roślinę, aż wreszcie upatrzyw szy stosowną chwilę w pa
dał do klatki i porw aw szy kwiatek za głów kę, um ykał z nim Spiesznie z klatki na skrzynię, gdzie go zjadał. Musiałem więc
o żyć innego sposobu, a b y go zamknąć.
D o otw artych drzwiczek klatki przyw iązywałem nitkę sięga
jącą aż do sam ego stolika, i g d y kanarek wszedł do klatki, ab y Wziąć kw iatek, pociągnąwszy za nitkę, zam ykałem ptaka. Przez niejaki czas udawało mi się to. K a n a re k atoli stawał się coraz lękliwszym i ostrożniejszym i długo się nam yśliwał, nim w leciał do klatki. W te d y atoli zawsze został zam knięty. W końcu g d y ciągle tam i sam koło otw artych drzw iczek chodził i bojaźliwie oglądał się, nitka ściągnęła na siebie uwagę jego. Siad a więc na krawędzi skrzyni, z której nitka na stół mój sięgała, ogląda nit
kę, w ych yliw szy się naprzód, obraca głów kę to w prawo, to w lewo 1 głośno zaświerknął na znak ciekawości i przerażenia. R z e c z y wiście nie dowierzał nitce, przez kilka dni bowiem, gd ym mu w łożył zieleninę do klatki i nitkę do drzwiczek przyw iązał, pierw
szym jego zajęciem b yło przyp atryw ać się nitce. Poczym o d la ty
wał, zrzekając się raczej łakoci niż wolności. N o w y dla mnie k ło pot; lecz niestety, g d y przem yśliwałem nad now ym sposobem zwabienia i zam ykania go w klatce, nieszczęsny p rzyp ad ek po
zbawił mię tej roztropnej ptaszyny. Pięknej niedzieli w róciw szy 27
2a
z kościoła, poszedłem do ogrodu po zieleninę. W szed szy do pokoju, w którym nad drzwiami do sypialni wisiała klatka, nie otrzym ałem na zawołanie zw ykłej odpowiedzi. Zdejm uję klatkę i znajduję mego ulubieńca uduszonego w szklance. Ciepło sło neczne zniecierpliwiło ptaszyn ę; chciała więc kąpać się w w o
dzie służącej do picia i udusił się w głębokiej, niestosownej bo wąskiej szklance.
D c. n.