• Nie Znaleziono Wyników

Obrazek: z polskiej ziem i

przez Z. N.

I.

T a k ja k się działo P aw ło m , wiedzie się w W arszaw ie tysiącom rodzin rz e ­ m ieślniczych: jednego d n ia byli n a w o ­ zie, drugiego p o d w ozem , czasem nie tylko był chleb, ale i o m asty do niego podostatkiem , a czasem znów i sam ego chleba brakło. K oniec końców jed n ak że m im o czw orga drobiazgu, m im o takich i ow akich k ło p o tó w i dom ow ych n ie ­ snasek, jak o ś do tego jeszcze nigdy nie przyszło, a b y P aw łow i lu b żonie obroża życia ścisnęła serce kurczem takiego p rze­

k leństw a, co się pfzeciw sa m em u sobie i całem u św iatu z wielkiej goryczy i k rw a ­ w ego żalu zwraca. K oniec końców w d o ­ m u było n a czem u siąść za dnia, na czem n o cą się położyć, było czem okryć się przy p racy i w e śnie a n a w e t u stro ić w św ięto, było w czem u gotow ać i z czego zjeść, a choć co drugi stołek kiw ał się, i co drugie naczynie w skrzypiącym k re ­ densie p o w iązan e było drutem , a m iędzy bielizną i odzieniem rz a d k ą b y ła sztuka, n a którejby nie znalazł łaty, aleć — w iadom o — p o d ru to w a n y g arn ek dłużej niż cały pełni służbę a w ła tan ej odzieży ciepło ciału ja k w futrze.

N ikt n a to m ia st nie m iałby p ra w a P a - w łow ej zarzucić, by on a lub k tó re z dzieci

chadzali z n ie u m y tą tw a rz ą albo odziani bru d n o , n ik t dziatw y nie p rzy d y b ał n a rozpuście a m atk i n a obm ow ie lu b p lo ­ tkach; jeśli zaś od sam ego P a w ła z ala­

tyw ała od czasu do czasu dość m ocno w oń sp iry tu su a krok jego n iepew ny zdradzał, * że człeczyna pozw olił sobie przełknąć u p a jającej trucizny więcej, niżby to ojcu rodziny i u b ogiem u cze­

ladnikow i piekarskiem u przystało, to w każdym razie b łą d te n nie pociągał za so b ą niczyjego zgorszenia, P aw e ł bow iem , podpiw szy sobie, nie b ro ił ani śpiew ał, ale po p ro stu szedł spać, o na zaś nie sk arży ła się nigdy przed ludźm i n a m ęża, a co m u m iała pow iedzieć, dow iadyw ał się od niej w cztery oczy i zapom inał zresztą ró w n ie prędko, ja k inni m ężow ie zap o m in ają żoninych la­

m entów i w rzasków , które się n a cały dom rozlegają. O życiu tem , jakie w sze­

ścioro w ciasnej, su terenow ej ciupce wiedli, nie m o żn a było w ogóle pow ie­

dzieć, by dużo róż w niem było w śród cierni, tru d n o jednakże było zaprzeczyć, że chociaż zło dokuczyło nieraz, m ogło przecież być gorzej, i dużo gorzej.

Złe, co się nazyw a, czasy n astały dla P a w ło stw a dopiero przed rokiem i p a ru m iesiącam i: w k w a rta ł jak o ś po p rzy j­

ściu n a św iat ostatniego dziecka.

— 3 8 —

W łaśn ie w raca li oboje z m aleń stw em z kościoła, od ch rztu św iętego, kiedy je d n a z sąsiadek, je d n a z tych dusz poczciw ych, co ra d e drugim złe wieści przynoszą, zag adnęła p rzechodzącą przez p o d w ó rk o P aw ło w ę, z ju d aszo w y m u śm ie­

chem :

— N ie spotkaliście n a ulicy nikogo ?

— A lboż co?

— Bo się tu ju ż o w as d w a razy od p o łu d n ia p y ta ł jakiś... z cyrkułu...

P a w ło stw o spojrzeli po sobie zdzi­

w ieni a po tem utkw ili w sąsiadkę oczy niedow ierzaniem świecące.

— O m oją?... z cyrkułu?... — ozw ał się po chw ili P aw eł, m arszcząc zię z u r a ­ zą. — A cóż ta m w cyrkule do niej m o g ą mieć?!...

— Nie w iem ... S am ej m i było dzi­

wno... — o d p a rła słodko sąsiadka. — D o p y ty w ałam się n aw et, tylko nie cał­

kiem u d ało m i się wyrozum ieć... P o n o ś o dzieci idzie, że to niby chrzczone w rzym skiej p arafii i do cerkw i nie chodzą, a ja k o P a w ło w a m a być un itk a, w ięc dzieci n ależą — powiada* — w edle p ra w a do cerkw i praw o sław n ej, czy ta m jak...

P a w e ł sp o jrza ł n a żonę z sp o c h m u r- n ia łą tw a rzą, ta zaś p o b lad ła i zm ię- szan a m ocno, wzięła drżącem i ręk o m a o tulać dziecię, k tó re u p iersi m atczynej, m oże zbudzone ze sn u silniejszem serca w niej biciem , z cicha kw ilić poczęło.

T k n ięty m in ą kobiety, p e łn ą trw ogi, n a d ą ł się, p o czerw ieniał i w łaśnie m iał z u st w ypluć jak ieś gniew ne słow o p rze­

ciw ko ludziom , co lu b ią w niesw oje rzeczy kłaść n o s i cudzy spokój m ącą, ale go żona za rę k a w spiesznie u ch w y ­ ciła i szepnąw szy:

— Ghodźże, chodź, — pociągnęła za so b ą do m ieszkania, zap o b ieg ając p r ó ­ żnej a zaw sze niebezpiecznej, gdy o rze ­ czy z w ładzam i szło, gadaninie.

L edw ie znaleźli się u siebie i drzw i izby zaw arli, k o b ie ta szepnęła do m ęża drżącym głosem troski:

— Słyszałeś?...

— Słyszałem — o d m ru k n ął, w ażąc

rzecz w m yśli z p e w n y m tru d e m , bo tępszej, niżeli żona, b y ł głow y i gdy się n a d czem p o trz e b a było zastanow ić, ra d się żoninym ro zu m em wyręczał.

— Ale sk ąd im się to ta k nagle po tylu latach przypom niało?!... — w ydusił z siebie z n iejak im w ysiłkiem .

— P o p ię tn a stu latach!... — szep n ęła żona nerw ow o, poczy n ając chodzić po izbie ta m i nazad, z kw ilącem u piersi dziecięciem, k tó re kołysaniem uciszyć s ta ra ła się. A le dziecko p łak ało coraz głośniej. S p a d a ją c a n a dom , ja k p io ru n , n ow ina, zd aw ała się docierać i do duszy tego parum iesięcznego m a le ń stw a i n a ­ pełniać je trw o g ą p rzed nieznanem , lecz i n a d jego d ro b n ą głów ką zaw ieszonem nieszczęściem .

P o chw ili takiego rzu can ia się w śró d sprzętów , niby p ta k spłoszony po klatce, z oczym a rozszerzonem i przestrachem , n a d k tó rem i pow ieki o p a d ały i p o d n o ­ siły się raz po raz, i p u lsa m i gw ałto ­ w nie bijącem i tętn em nagłego w zruszenia, szepnęła nagle jękiem bezgranicznej troski:

— I co teraz będzie?... Ja k się r a to ­ wać?... Ja k w as ra to w ać, m o je biedne dziecięta?!...

P rzycisnąw szy silniej ciałko co tylko ochrzczonego dziecka do piersi, niezdolna w strzym yw ać dłużej łez, k tóre cisnęły się jej do ócz w ezbranym potokiem żaru, w y b u ch n ęła spazm atycznym p ła ­ czem przeczuć, p ełnych rozpaczy, przed bezrad n em i oczym a m ęża, k tó ry p atrzy ł n a n ią w ylękły, i okrągłem i z zdziw ienia oczam i tro jg a starszych dzieci, w lep ia­

jąc y c h w m atk ę z k ątó w izby p y tające i n iesp o k o jn e spojrzenie.

N azaju trz złow różbny po słan iec z cyr­

ku łu w idział się ju ż z P a w ło w ą i jej m ężem osobiście i od tej to chw ili w su ­ te ren ie P a w ło stw a poczęło być źle: cer­

kiew p ra w o sła w n a u p o m in a ła się b o ­ w iem rzeczyw iście u rodziców o cztery należne jej p raw em k a d u k a dusze dzie­

cięce, z ty tu łu — o cóż łatw iej niżeli o tytuł?... — że je d n o z rodziców , to je st m atk a, b y ła o brządku grecko-unickiego,

— 8 9 —

k tó ry p o d b erłem cara W szechrosyi li­

czy się do rzeczy zakazanych, zb ro d n i­

czych, i n a żadne in n e w yznanie, prócz p raw o sław ia, zam ienionym być n ie może.

Za tą pierw szą w izytą zw ia stu n a nie­

szczęścia p o sy p ały się szeregiem n a ­ stępne.

II.

P o częła się n ieró w n a, zacięta, ciężka, choć bezkrw aw a, w alk a o — dusze.

Z jednej stro n y rodzice: ojciec, chło- pisko m ałej energii, niew ielkich am bicyj, n a p ó ł zjedzone przez pijacki nałóg, dzień cały i część n ocy zajęte w piekarni, — i m atka, k o b ieta sp raco w an a, w ycień­

czona tro sk am i, ale p rzy w iązan a do sw ych m alców ja k do sw oich m łodych w il­

czyca, a g o to w a b ro n ić ich dusz od trucizny p ra w o sła w ia z k am ien n y m u p o ­ rem córki ruskiej wsi, z b o h a te rstw e m Polki, k tó ra u jrzała sk rad ająceg o się ku p ro g o m sw ego d o m u w roga.

Z drugiej stro n y — oni: cały zastęp siepaczy i ich spo d lo n y ch sług, n ie sk o ń ­ czenie długie i m nogie, nienasycone i n ie ­ stru d zo n e łap y krociorękiego ciemięzcy, czyhające zew sząd n a u p atrzo n y łup, k tó ry m niep o d o b n em zdaje się obronić się n i w ym knąć, które, po cokolw iek się w yciągną, prędzej czy później dosięgnąć i ja k sw oje zag arn ąć m uszą.

W edług litery u sta w p rzedstaw iciele cy rk u łu i cerkw i m ogli w łaściw ie każdej chw ili zm usić P a w ło stw o do tego, aby zgłosili i w pisali sw e dzieci m iędzy w y­

znaw ców cerkw i praw o sław n ej. Mieli za so b ą „p raw o " i siłę. Nie chcieli oni je d n a k z przeciw nikiem bez granic sła b ­ szym załatw iać sp ra w y w te n n iew y ­ b red n y i p ro sty sposób. Nie chcąc „ją­

trzyć" — w oleli drogę dłuższą w praw dzie, lecz pew niejszą i bardziej efektow ną.

P ragnęli, by rodzice, nib y skruszony w inow ajca, sam i, d o b ro w o ln ie zgłosili się, ja k po łaskę i zaszczyt, po przysłu­

gujące ich dzieciom p ra w o i obow iązek należen ia do p raw o sław ia. W ty m celu poczęli P a w ła i jego żonę chytrze nękać.

R ozpoczęło się to od całego szeregu tyle zab ierających czasu i ta k m ęczą­

cych dla p ro steg o człow ieka p ro to k ó łó w , stw ierd zający ch tożsam ość stad ła, w zy­

w anego do urzędu, im iona, w iek i r o ­ dow ó d ich dzieci, histo ry ę życia oraz m n ó stw o , m n ó stw o drobnych, często nic nie znaczących, a um yślnie ro zw lek a­

nych, w yposażanych w szczególną w agę i bez końca w ikłanych okoliczności.

W p ro to k o łach tych, zastępujących m ie j­

sce to rtu r, p o w staw ały , w cale nie p rzy ­ p a d k o w o rozum ie się, sprzeczności i p o ­ m yłki, p ro sto w a n e now em i, jeszcze obszer- niejszem i i bardziej zag m atw an em i p ro ­ tokołam i, co w szystko m a tk ę odryw ało od d o m u a ojca od p iekarni, niecierpli­

wiło i drażniło oboje P aw łów , w kładało im n a u sta sło w a opryskliw e lu b gnie­

w ne, za k tó re b y li znów potem k a ra n i aresztem lu b grzyw ną, — kró tk o m ów iąc zam ieniało ich życie sto p n io w o w n ie u ­ stającą, coraz to w iększą m ękę, w śró d której ani n a chw ilę nie d aw an o im zapom nieć o tem , że idzie tu przecież tylko o tę je d y n ą rzecz, p o żąd an ą, o b o ­ w iązkow ą i chw alebną, k tó ra im d aw n y spokój egzystencyi od jednego ra z u m oże przyw rócić: aby sw e dzieci, „z p ra w a "

należące do p raw o sław ia, zaprow adzili do cerkwi.

R o b o ta ta trw a ła ju ż m iesiące całe, m a ją c za jed y n y w y n ik u p ó r obojga m ałżonków , coraz tw ardszy. W końcu je d n a k m ężow i, będącem u pod w idoczną k o m en d ą żony, d an o p o kój a w zięto się do sam ej P aw ło w ej tylko, której n ie­

w zruszona stałość m iała być złam a n ą całem i godzinam i śledczych p rzesłu ch ań i poprzedzającem i je godzinam i n a p rę ­ żającego czekania w przed p o k o jach biur, w chwili kiedy k o b ieta p o trz e b n ą b y ła w d om u dzieciom , kiedy p o w in n a była gotow ać obiad, m yć statek, n ap raw iać odzież, dziatw ę doglądać.

P rzy tem P a w ło w a przyczyniała się ze sw ej stro n y do nasycenia sześciu żo­

łąd k ó w i okrycia ciał sześciu zarobkam i z p ran ia. Otóż sp ry tn i w ysłannicy cyr­

k u łu um ieli z n ad zw y czajn ą zręcznością

4 0

zjaw iać się z w ezw aniem do n a ty c h ­ m iasto w eg o staw ien ia się kobiety w urzędzie ja k raz w ty ch chw ilach w łaśnie, kiedy stosy zgrom adzonych do p ra n ia szm at piętrzyły się, co tylko za­

m oczone, w balii, kiedy b a n ia k p ełen zagotow yw anej bielizny z n ajd o w ał się n a ogniu, kiedy n a g w ałt trz eb a było p łukać, farbić, krochm alić, rozw ieszać o d d an e do szybkiego w y p ra n ia koszule i pościel k u n dm anów .

Życie w izdebce P a w ło stw a zam ie ­ n iało się w takich w aru n k a c h pow oli w istne piekło. P aw eł, nie p o siad ający h a rtu żony, tern skorzej znikał z p e ł­

nego biedy i n a rz e k a ń m ieszkanka, by szukać pociechy i zap o m n ien ia w szynku.

P a w ło w a s ta rz a ła się w oczach, schła i słabła, lecz ożyw iona n iep o sp o litą siłą ducha, k tó ra w zm ag ała się, m ia st m a ­ leć, w w alce, d o trzy m y w ała m ężnie p la c u tro sk o m , k tó re sta ły się w su teren ie chlebem codziennym , coraz obficiej za­

stęp u jący m m iejsce praw dziw ego.

W p raw d zie obecnie poczynało się nie­

kiedy zdarzać, że p o dłoga izdebki nie należycie lu b też całkiem nie b y ła um ie- cioną, że k tó re z m łodszych dzieci m iało zasm o lo n ą tw a rz albo nieuczesane w ło ­ sięta, a je d n a lu b d ru g a ła tk a n a bieli- źnie czy suk n iach poczy n ała się o d p ró - w ać, ja k b y ta k baczne n a rzeczy te d a­

w niej oko m atk i m niej dzisiaj n a nie u w agi zw racało. Było to je d n a k n ied b a l­

stw o pozorne. P a w ło w a „ h a ro w ała" ja k zaw sze od św itu do nocy, przybył jej je d n a k tru d nielada, zab ierający n a koszt niejednego z gospodarskich p o rząd k ó w w szystkie jej w olne chwile: tru d ośw ie­

cenia dusz dzieci.

P a w ło w a sta ła się z konieczności ich nauczycielką. G orączkow o, z p ło m ie n ­ n y m aż do fanatyzm u zapałem m atki, której dziatw ie grozi najw iększe niebez­

pieczeństw o, poczęła dw oje starszych, p iętn asto letn ieg o W ład k a i dziesięciole­

tn ią B ogusię u m acn iać w w ierze i u k o ­ ch an iu tego, co chciano im w ydrzeć:

w przyw iązaniu i w ierności dla rzy m ­ skiego krzyża.

K atechizm i b iblia nie opuszczały te ­ raz p ra w ie rą k kobiety a słow a św ię­

tych ksiąg, ja k skarb, m ający stanow ić siłę i bogactw o całego życia, przelew ały się przez jej u s ta do serc i głów ek chłopca i dziewczynki, k tó ry m gorący szep t i n am iętn e p o cału n k i m a tk i wszcze­

piały w n ajtajn iejsze sk ry tk i duszy św ięty żar wielkiej i czystej w iary w B oga i kościół przodków .

Czasem P aw eł, k tó ry dzielił uczucia żony, ale ich w ysokiego n a stro ju nie dorastał, obecny ty m godzinom ap o sto l­

stw a pom iędzy m a tk ą a dziećmi, rzu cał n a nich w ytrzeszczonem okiem podziw u i niero zu m ien ia tro ch ę — i w tenczas, p o rw a n y n a jed n o m gnienie oka ogniem bijącym z u p o ru tych serc, k tó re się w zajem ro z p alały m iłością ku n ajśw ięt­

szej spuściźnie, — w yrzucał przez zaci­

śnięte zęby krótkie, więcej z tw arzy żony, niż z w łasnego serca zaczerpnięte:

— Dobrze!... P am iętajc ie sobie: w p rzó ­ dy śm ierć — niż to!...

P o te m szedł pić.

T ym czasem P aw ło w a, k tó ra z biegiem czasu d ając się coraz bardziej un o sić pożodze traw iący ch j ą uczuć, zapom i­

n a ła często p an o w a ć ja k należy, w cyr­

kule, n a d sw em i słow am i, i w ygłaszała ta m rzeczy aż n azb y t krew kie, skazana została d n ia pew nego za jak ieś ubliżenie w ładzy n a tydzień czy dw a aresztu.

Gdy po n ią przyszli, choć w iedziała, że pójść m usi, nie o tw a rła dobrow olnie drzw i policyantom , niew zru szo n a w za- ciętem i d u m n em poczuciu sw ej krzyw dy i w zgardzie dla opraw có w , ta k że sie­

kieram i drzw i w y ręb y w ać m usiano, by zab rać do w ięzienia tę „przeklętą duszę", tę m a rn ą b ab in ę z przedm ieścia, k tó ra z sw ej ciem nej n o ry w su teren a ch śm iała u rą g a ć w ładzy i przeciw w szechm ocy carskiego rząd u p o ry w ając się zuchw ale do w alki, od ro k u sam a je d n a więcej niż Bóg w ie ilu „przestępców " przyczy­

n iała stróżom p o rząd k u ro b o ty .

W ycieńczona niezm iernie życiem n ied o ­ sta tk u i ciągłych w zburzeń w ew nętrznych, jak ie od ro k u w iodła, m oże trochę z po­

— 41 —

w o d u stra w y w ięziennej, m oże z przy ­ czyny w ięziennego otoczenia o b dartych i niechlujnych włóczęgów , opuściw szy areszt, p rzy n io sła sobie do d o m u tyfus, k tó ry j ą od ra z u n a łóżko rzucił.

T yfus nie je st ch o ro b ą z któ rejb y w su tere n ach często gdzieindziej, n i­

żeli n a cm entarz, w io d ła droga. To też dla P aw ło w ej sta ł on się ostatn im , śm ier­

teln y m ciosem, zatrutym straszn em i m ę­

kam i duszy m atki, k tó ra w sp o tęg o w a­

nej gorączką przedzgonną rozpaczliw ej trw odze o los dzieci, stających ju ż przed jej gasnącym w zrokiem zd anem i n a łup w ro g ó w siero tam i — p aso w ać się m u ­ siała p rzed sam em skonaniem z m yślą, że nie tylko je zostaw ia n a ziem i sam e jedne, ale w d o datku, że je opuścić m usi w' tak straszn em niebezpieczeństw ie.

• N a kilka m in u t jed n ak że p rzed o d d a­

n iem ducha, p rzepalona gorączką, przy ­ w o łała do siebie najstarszego sy n a i w p iw ­ szy się w niego oczami, z których buchał cały p ło m ie n n y u p ó r walki, toczonej od ro ­ ku, tkw iącej n iew y d artem i korzeniam i w je j sercu, w jej w n ętrzn o ściach — szepnę­

ła do chłopca, w ciskając m u w rękę nóż:

— W ładek!... Słuchaj!... U ważaj!... T o d aje ci m atka... Słyszysz W ładziu?... R o ­ d zona m atk a, p rzed skonaniem ... No trzym ajże!... O ciebie W ła d y ś i B oguśkę nie boi się m am usia... P ra w d a W ładyś?...

Nie boi!... W y ju ż wiecie... W as już m am cia przysposobiła... W y się nie d a ­ cie... A le ta m te dw a m ałe... robaki...

O ne nic jeszcze nie w iedzą! P rz ep ad n ą!

jeżeli je ojciec z rą k puści... W ięc p a ­ m iętaj to sobie W ładyś!.. O statn ie słow a m atki!... Jeżeliby A ntolkę i S ta c h a m ieli zab ierać tam ... do cerkwi... niech zab io rą nieżywe!.,.. Rozum iesz?... N a to te n n ó ż !..

P am ię ta j W ładyś!... Nóż od m atki!...

A teraz klęknij, i przysięgnij, że zro ­ bisz!...

Chłopiec, zalany łzam i, uk ląk ł i p rz y ­

siągł-III.

S k o ro głów na przeszkoda w załatw ie­

niu w edle „p raw a" sp raw y m ałoletnich

u n itó w , należący ch się św iętej cerkw i p raw o sław n ej, została w y n iesio n a n a cm en tarz a tem sam em n a drodze zu­

pełnie legalnej u su n ięta, zd aw ało się przedstaw icielom tejże cerkw i, że teraz ju ż rzeczy p o m k n ą gładko i szybko ku p o żąd an em u końcow i. I teraz je d n a k nie chciano dzieci w p ro w ad z ać m iędzy w yznaw ców carskiego kościoła siłą, nie chciano ich poryw ać, zm uszać, lecz p o ­ stan o w io n o w yręczyć się w gw ałcie ich n a tu ra ln y m opiekunem : ojcem . T u w szak­

że sp o tk ał w ładze po bliższem w ejrze­

n iu w rzecz zaw ód dw ojaki.

P a w e ł b y ł człow iekiem słabym , ale m ia ł w piersiach odro b in ę czegoś, co słabym u p aść od razu nie pozw ala — m iał tro ch ę w stydu.

Gzy to był w styd przed cieniem z m a r­

łej, k tó ra p oniosła w ob ro n ie dzieci śm ierć m ęczeńską — czy p rzed n a js ta r­

szym chłopcem i dziew czyną, z k tó ry ch oczu try sk ały już pełne m ocy pro m ien ie m atczynego ducha, - czy w reszcie przed sam ym so b ą lu b też n a d w szystko w yż- szem czem ś czy kim ś, co czują n a d sw ą głow ą n a w e t niedow iarki, — tru d n o orzec, dość że lubiący się n ap ijać p ie ­ karz słyszeć n a w e t nie chciał o w ydaniu dzieci w łak o m e szpony p raw o sław ia.

— A to b y w am z nich n a w e t — ośw iadczał w ysłannikom otw arcie, p o d ­ piw szy sobie, — niew iele p rz y sz ło !.. bo to już m a tk a n a w skroś o b ro b iła w k a ­ tolickiej wierze.

S postrzeżono w prędce, że istotnie W ła ­ dyś i B oguśka zanadto w iele pili z k ry ­ nicy w iary m atki, by z nich dla cerkw i m ogła już te ra z być pociecha, i w yrze- czono się tych d w u n iepew nych zd o b y ­ czy w prędce. T em uporczyw iej n a to ­ m iast, by przecież bodaj w części n a sw ojem postaw ić, poczęto zaciągać sieci n a dw oje m łodszych, trzy letn ią A ntolkę i p ó łtorarocznego Stacha, p rzek ład ając Paw łow i, że jak o w dow iec z takiem m aleń stw em w żaden sposób nie zdoła sobie dać rady, że dzieci zdziczeją, z m a r­

nieją, n a w e t p o m rą — gdy tym czasem oddane n a w ychow anie tam , gdzie n a ­

4 2

leżą, to je s t do „p ry ju tu " cerkiew nego ]j n ie tylko cieszyć się b ę d ą opieką n a j­

staran n iejszą, ale w yszedłszy n a ludzi, kiedyś p o d p o rą i ch lu b ą ojca s ta n ą się niezaw odnie.

P iek arz odp y ch ał stanow czo te p o ­ kusy. Z atykał uszy, uciekał, m ów ić sobie n ie d aw a ł p o d o b n y ch rzeczy, k tó re s ta ­ w iały m u zaw sze przed oczy obraz zm arłej żony i dziw nie do niej coraz bardziej p o d o b n e tw a rze starszych dzieci.

W piek arzu je d n ak że m ieszkało dw u ludzi, z k tó ry ch je d e n n a trzeźw o, drugi zaś n a d ta m ty m , gdy P a w e ł sobie p o d ­ pił. m iał przew agę.

K usiciele odkryli niebaw em w p ra w n y m w zrokiem szpiegów tę drugą, gorszą p o ­ łow ę ojca m ały ch u n itó w i furtę, k tó rą do jego serca obiecyw ał otw orzyć dość łatw o — dźw ięk pieniędzy.

R ozpoczęto o dzieci ta rg rozw ażnie, od niew ielkiej stosunkow o, ale im p o n u ją ­ cej dla ubogiego rzem ieśnika k w o ty — pięć­

dziesięciu rubli. „O ddasz m łodsze dzieci do „p ry ju tu " — p ięćdziesiąt ru b li tw o je ; n ie oddasz — ja k ukaz przyjdzie, weź­

m iem y je i ta k ".

N a P a w le najw iększe w rażenie uczy­

niło to, że m oże dzieci utracić, nic w za­

m ia n nie dostaw szy, jeźli teraz, gdy jeszcze chcą zapłacić, pieniędzy nie w e­

źmie. M imo tego odrzucił o fiaro w an ą kw otę.

W m n iem an iu , że P a w e ł się droży, poczęto, ro zk ład ając rzecz n a dni i ty ­ godnie, dorzucać m u po pięć ru b li, oszczędnie, bo i po co przep łacać coś, co się d a kupić niedrogo, — w y staw ia­

ją c p rzytem jego pijackie serce ojcow ­ skie n a stra sz n ą próbę.

Już przy siedm dziesięciu pięciu r u ­ b lach począł się chw iać. N astępne k w oty:

ośm dziesiąt, ośm dziesiąt pięć, dziew ięć­

dziesiąt ru b li były d lań istn ą m ęką T a n ta la , z której przez cud chyba w y ­ szedł obronnie. I dziew ięćdziesiąt pięć ru b li za dw ie dusze dziecięce odtrącił opój z słab o ud an em już, choć tem

b „pryjut" = ochronka.

głośniejszem oburzeniem , w y znając je ­ d n a k przed sam y m so b ą w duchu, że jeśli m u o fiaru ją całe sto — przystanie.

— Będzie d la starszych, n a zimę... — zagłuszał sum ienie. — Zim a tego ro k u

— Będzie d la starszych, n a zimę... — zagłuszał sum ienie. — Zim a tego ro k u